sobota, 28 lutego 2015

Mam cię ( "Manhunter")

Hello!
Przy poście o "Czerwonym smoku" napisałam, że oczywiste było rozpoczęcie oglądania filmów właśnie od niego. Potem się jednak dokształciłam i okazało się, że oczywistością byłoby obejrzenie jak pierwszego filmu "Manhunter", pierwszej adaptacji "Czerwonego smoka". Jeszcze tydzień temu nie byłam pewna czy się za niego zabiorę, ale skoro rozpoczęłam serię Zima z Hannibalem to wypadałoby podejść do tematu poważnie i pociągnąć go od początku do końca.

Zdjęcia pochodzą ze strony filmweb.pl
Po pierwsze dla wygody i jasności będę używała tytułu "Łowca", bo z takim tłumaczeniem najczęściej się spotykałam. I w sumie oddaje on film lepiej niż "Czerwony smok". Zdecydowanie bardziej jest on jednak o Willu niż o Dolarhydzie. Tak bardzo, że nasz morderca nie pojawia się przez pierwszą godzinę filmu na ekranie. Mocno mnie to zdziwiło. Ten brak obecności zaowocowała tym, że postać Dolarhyda została tak spłycona, że wręcz nie sposób zrozumieć motywów jego postępowania bez przeczytania książki. A gdyby film miał jednak tytuł "Red dragon" to też byśmy się nie dowiedzieli dlaczego. Nie ma ani odniesienia do przeszłości bohatera, wyjaśnienia tajemnicy jego zębów, tym bardziej nie ma ani słowa o obrazie ani tatuażu na plecach. Z powodu długiej nieobecności Dolarhyda na ekranie, spodziewałam się też, że nie zobaczę Reby, ale akurat jej postać się pojawiła. Tylko trochę nie rozumiem po co, bo nic nie wniosła. Uzasadniła tylko zmienioną końcówkę. Hannibal za to pojawia się chyba aż dwa razy. Moją uwagę zwróciło jego więzienie, sterylnie wręcz czyste i białe. W porównaniu z lochami z innych filmów to był luksus. I zdecydowanie bardziej przypomniał szpital niż więzienie. Wiele szczegółów i detali z "Łowcy" bardziej pasowało do mojego wyobrażenia całego świata przedstawionego, niż te ukazane w pozostałych filmach.


Powinnam napisać kilka słów o Willu skoro bezspornie jest absolutnie najważniejszą postacią tego filmu. Jednak, oprócz ogólnego całkiem pozytywnego odbioru tej postaci, tak naprawdę trudno coś o nim napisać.  Zdecydowanie za mało było widać, że jest on swego rodzaju geniuszem, a jeśli już było to niezbyt przyjemny sposób. Do tego raz był strasznie porywczy, a raz nieludzko spokojny. Okropne były te wahania nastrojów.



Wspominałam, że końcówka została zmieniona, względem tej przedstawionej w książce. I to całkiem mocno. Albo może inaczej, została uproszczona. Ale twórcy filmu poprowadzili całą fabułę na tyle logicznie, że przedstawione zakończenie pasował wręcz idealnie. Generalnie nie jest to zły film i nie wiem dlaczego w dyskusjach na temat hannibalowego świata, jest pomijany, bądź przedstawiany w bardzo złym świetle.


Trzymajcie się, M


czwartek, 26 lutego 2015

Loki

Hello!
Ostatnio tygodnie mijają mi niewiarygodnie szybko, dopiero co miałam ferie, a już jest koniec lutego. A ten tydzień minął mi nie wiadomo kiedy. Piszę o tym już dziś, bo ze względu na nieobecności nauczycieli przedwczoraj miałam 4, dziś 3 lekcje, na jutro też mam sporo zmian. Nie oznacza to, że niczego nie robię, wiszą nade mną wypracowania na polski, historię i angielski oraz zadania z matematyki. Ale korzystając ze zwiększonych ilość wolnego czasu zabrałam się za wyszywanie kolejnego obrazu. I przypomniałam sobie, że mam kilka mniejszych, których tu jeszcze nie pokazywałam. Dziś pierwszy z nich: Loki. Miałam pokazać te małe wyszywanki wszystkie razem, bo są częścią mojego "projektu" ale ze względu na szkołę, musiałam odłożyć wykonywanie kolejnych jego części. Ale te, które są już gotowe, pokażę przy najbliższych okazjach.


Pozdrawiam, M

wtorek, 24 lutego 2015

Pięknie i smutno ("Teoria wszystkiego")

Hello!
Chyba jednak myliłam się, sądząc, że dodawanie samych obrazków to dobry patent na notkę. Nie doceniałam Was, jesteście bardziej wymagający, a ja dziś postaram się tym wymaganiom sprostać pisząc recenzję "Teorii wszystkiego".

 Miałam nie pisać tej recenzji, ale gdybym tego nie zrobiła to nie miałabym logicznego powodu, aby umieścić tutaj powyższy gif, a bardzo chciałam to zrobić. Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego.

Film zdążyłam obejrzeć przed Oscarami, dzięki internetowi, bo na kino w moim mieście nie ma co liczyć, i bardzo się cieszyłam, gdy w poniedziałek rano zobaczyłam, że Edddie Redmayne dostał tę nagrodę. Już chyba widać, że sam film też mi się podobał. Ponieważ oglądałam go niedługo po "Grze tajemnic" włączył mi się system porównywania i "Teoria wszystkiego" wypada dużo lepiej. Chociaż i jeden i drugi film to biografie, to przedstawiona część historii Stephena Hawkinga jest mi osobiście dużo bliższa niż życie Alana Turinga. Głównie dlatego, że gdy oglądam film chcę mieć możliwość wczucia się w sytuację postaci i w "Teorii" właśnie to dostaję.
Teraz czas, aby wyprowadzić ludzi z błędu. Film wcale nie jest biografią Hawkinga. Bum! Tylko jego żony. Oczywiście, że to za dużo powiedziane. Ale jest tak, że prawdziwą walkę z chorobą prowadziła właśnie Jane, grana przez Felicity Jones. Szczególnie widać to w pewnej scenie gdy Hawking bawi się z dziećmi, a ona coś przepisuje czy uzupełnia jakieś dokumenty. Jednocześnie na nic się nie skarżyła. Dopóki naprawę nie potrzebowała pomocy. Generalnie to fantastyczna postać. Taka, której absolutnie wszystkie decyzje można zrozumieć, a co więcej szczerze ją wspierać. Bo cała to historia jest niesamowicie prawdziwa i czysto ludzka. Zdarzyło mi się jednak czytać recenzje, w których zachowanie Jane było potępiane. Ona jest tylko człowiekiem. Wiedziała na co się decyduje wiążąc się z Hawkingiem i była przy nim tyle czasu ile dała radę. I cały czas była mu wierna. Jej oburzenie w scenie, gdy matka zarzuca jej zdradę, jest chyba najlepszym o niej świadectwem. Albo w szpitalu, gdy decyduje się na ogromne ryzyko byle tylko jej mąż przeżył. Dla mnie to jest wspaniałe.

Długo mogłabym się jeszcze zachwycać postacią Jane. Ale może przejdę do innych aspektów. Rozczarują się na tym filmie ci, którzy liczyli na wykład z fizyki, kosmologi czy czegoś jeszcze innego, dla mnie osobiście niezrozumiałego. Z powyższego akapitu wyraźnie widać, że film jest o małżeństwie, skomplikowanych relacjach nauki, choroby i miłości. Ale jednak najbardziej miłości. Oczywiście Eddie nie dostał tej nagrody ( i kilku innych, jeśli się nie mylę) bez powodu. Ukazanie postępującej choroby, a jednocześnie geniuszu i poczucia humoru, nie było łatwym zadaniem. Mała uwaga, w filmie dość trudno zauważyć postęp czasu, oprócz tego, że pojawiają się kolejne dzieci, Jane zmienia ubrania i fryzury, a choroba postępuje, nie mamy żadnej informacji, w którym roku akurat jesteśmy. Po obejrzeniu sprawdziłam i okazało się, że film dział się na przestrzeni około 3 dekad. Troszkę rozczarowałam się muzyką, chociaż fragment filmu dzieje się w bardzo muzycznym otoczeniu.

Ale tytuł recenzji nie bez kozery zawiera słowa: pięknie i smutno. Bo chociaż film, szczególnie na początku jest wyjątkowo uroczy to z czasem robi się coraz bardziej dramatyczny. Istnieje nieduża liczba filmów, na których nie płakałam, płaczę na wszystkim co się da. Ale ten film przeszedł moje wyobrażenie o tym jak bardzo mogę si wzruszyć. Otóż mogę bardziej niż przypuszczałam. Plus tego, że oglądałam go w domu i miałam maskę chusteczek pod ręką.


Jeszcze kilka uwag-informacji. Piękna jest scena, gdy Hawking próbuje powiedzieć Jane, że ją kocha, ale już nie może. Bardzo mi się podobał moment zakładania swetra, gdy bohater wpada na pomysł, przypatrując się płonącemu na kominku ogniowi. Generalnie podobał mi się sposób pokazania nauki i geniuszu w filmie. Powracam do postaci Jane, bo Stephen tłumaczył jej, niektóre rzeczy, chyba tylko po to, aby widzowie też mogli je zrozumieć. Ale i ona sama, humanistka, później z prawie, że nie mniejszą pasją niż mąż tłumaczyła zawiłości jego teorii. Zabawny jest moment, gdy Hawking z kolegami świętuje, a już porusza się na wózku i zachodzi konieczność noszenia go po schodach. Kolega najpierw wniósł Hawkinga, a później zszedł po wózek. W tym czasie fizyk czekał na niego na kolanach królowej Wiktorii. Choć mogłam ją źle rozpoznać i był to ktoś inny. W filmie są też dwie niespodzianki dla fanów "Doctora Who". Jedna bardziej subtelna, druga trochę mniej, ale obie zabawne. Ostania rzecz. Część zdjęć między innymi ze śluby są stylizowane na taki robione domową kamerą i na dodatek w takiej jak by sepii, to też mi się bardzo podobało.
Dzięki temu,że w ostatnim czasie oglądam dużo filmów, zaczynam zauważać co sprawia, że dany tytuł mi się podoba bądź nie. Oczywiście nie są to stałe kryteria, bo każdy film jest inny. Ale ten prawie idealnie wpisuje się w moje oczekiwania.

Trzymajcie się, M

niedziela, 22 lutego 2015

"Hannibal. Po drugiej stronie maski" - film

Hello!
Powoli zbliżamy się do zakończenia cyklu Zima z Hannibalem. Nie podjęłam jeszcze decyzji, czy obejrzę film "Łowca", ale mam na to jeszcze tydzień. Dziś za to powrót do przeszłości. I to podwójny, bo do przeszłości Hannibala i do moich początków znajomości z tą postacią. Gdyż zaczęła się ona dokładnie 17 stycznia zeszłego roku i właśnie od filmu "Hannibal. Po drugiej stronie maski". Dlatego też darzę ten film pewnym sentymentem i zastanawiałam się nad możliwościami, dzięki, którym mogłabym go w pewien sposób uhonorować. Ponieważ w internecie jest mnóstwo zdjęć i gifów z filmu, postanowiłam wybrać ich jeszcze więcej niż zwykle, ograniczając ilość słów i dając przemówić obrazom.
Myślałam, żeby stworzyć coś w rodzaju 10 powodów, aby obejrzeć ten film, ale sądząc po obrazkach poniżej skończyłoby się na czymś w rodzaju "bo Gaspard Ulliel". 













Życzę miłego tygodnia, M 

piątek, 20 lutego 2015

Gra bez tajemnic ("Gra tajemnic")

Hello!
Jeszcze nie wierzycie, że historia opanowała moje życie? Oto kolejny dowód. Mając dosyć czekania i niepewności czy film "Gra tajemnic" pojawi się w kinie w moim mieście, postanowiłam obejrzeć go w internecie. Ale był ku temu jeszcze jedne powód. Miałam pewność, że będę zła oglądając i nie chciałam, aby ktokolwiek to ze mną przeżywał. Czemu zła? Ponieważ mam coś, co na swoje potrzeby określam mianem kompleksu polskiego. Cieszę się niesamowicie, gdy w filmie czy książce jest jakaś wzmianka o naszym kraju, ale działa to też w drugą stronę i jeśli gdzieś powinno być powiedziane coś o Polsce lub Polakach a nie ma, to jestem niezadowolona. Troszkę przydługi wstęp mi wyszedł, tym bardziej, że po pierwsze już chyba kiedyś o tym wspominałam, a po drugie, akurat ten aspekt filmu był najmniej istotny. I pisząc tę recenzję, wychodzę z założenia, że o filmie słyszeliście i orientujecie się, że wzbudzał kontrowersje.


Co w takim razie było istotne?  Oczywiście główny bohater Alan Turing. O którym, po niecałej minucie na ekranie wiadomo, że będzie niesamowicie odpychający i arogancki. Okropny jednym słowem. Wypada pochwalić Benedicta Cumberbatcha,  bo dzięki niemu to wszystko dostaje dodatkowego realizmu, ale nie patrzy się na niego jakoś szczególnie przyjemnie. Wolę postacie, które są bardziej ludzkie. Tylko tyle, że nie mam pojęcia czy Alan Turing miał aż taki paskudny charakter, a o ile to jest podkoloryzowane żeby ciekawiej wyglądało. Trochę zyskuje w oczach gdy pojawia się Joan Clarke, którą gra Keira Knightley. Jego zachowanie wobec niej można nazwać więcej niż troskliwym, nawet jeśli ona o tym nie wie. Ale my też nie wiemy ile w tym jest prawdy, a ile pracy. To jest tym bardziej skomplikowane, a jeszcze bardziej dlatego, że nasz bohater był gejem. Ale to nie wyklucza w żadnym wypadku tego co napisałam, tylko właśnie czyni to skomplikowanym ponad miarę. A ich praca też jest bezsprzecznie skomplikowana. Tego się nie da wytłumaczyć, to trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć. Tym bardziej, że to biografia. I choć mamy tam cześć historii łamania kodu Enigmy to jest naprawdę w całości mało ważne. Ważniejsze, że maszyna do łamania tego kodu ma na imię Christopher i dlaczego. Przeszłość Turinga to najciekawsza część filmu, szkoda, że tak krótka. 
Generalnie film dzieje się na 3 płaszczyznach, w przeszłości, w czasie wojny i z tego co pamiętam w 1951 roku. A całość to w zasadzie opowieść Turinga, tak jak by w filmie mogła być narracja pierwszoosobowa. 
Jedyna rzecz, która jest absolutnie doskonała to muzyka. Cudowna, wspaniała i idealna. Bo poza tym zachwycona nie jestem. Nie mogę napisać, że film jest nudny, bo nie jest, ale szczególnie porywający też nie. Podobał mi się bardzo średnio. Co chyba z resztą widać po tym co napisałam. Jakoś wcale mi to nie szło, myślałam tylko o dwóch słowach: arogancki i odpychający, niestety takie wrażenie zostaje. Oczywiście o postaci nie filmie. Kiedyś się deklarowałam, że lubię biografie. Utrzymuję stanowisko, bo to czego dokonał Alan Turing jest absolutnie niesamowite, ale widoczna fałszywa skromność, złośliwość, nie pomaga w polubieniu, nawet biorąc pod uwagę jego przeszłość i to co, niestety, stało się z nim potem. Powinnam jeszcze wspomnieć, że pomimo tego wszystkiego to miejscami film jest niezwykle zabawny. Na przykład scena zaręczyn, czy później flirt w barze i chwilę potem gdy biegali z jednego baraku do drugiego. O i może jeszcze gdy Alan przychodzi do Joan, rzuca kamieniem w okno i wchodzi tam po dachu.
 

 














 Dobra muszę przyznać, że jest jeszcze jedna rzecz, w zasadzie osoba, która mi się podobała. Nie wiem czy bardziej z wyglądu czy z charakteru, ale nawet ładnie się nazywała Hugh Alexander. Jego akurat polubiłam, choć też trudno go nazwać sympatycznym. Chociaż później cała grupa jakoś się ze sobą solidaryzuje, co jest pięknym gestem z ich strony. 

Mam wrażenie, że to bełkot nie recenzja i że niewiele da się z niej zrozumieć. Mam nadzieję, że się jednak da. 

Miłego weekendu, M


środa, 18 lutego 2015

Jak miłość rządzi historią ( "Miłość i polityka. Słynne pary w dziejach")

Hello!
Historia determinuje moje życie. Nawet książki, które czytam w większości dzieją się w przeszłości. Lub o przeszłości opowiadają. Tak jak ma to miejsce w przypadku książki "Miłość i polityka. Słynne pary w dziejach", autorstwa Jerzego Besali. Tytuł mówi o niej wszystko. To 11 opowieści o bardzo różnych odcieniach miłości na przestrzeni wieków.

Każdą parę, choć, aby uściślić bardzo często pojawia się więcej postaci, należy potraktować jako osobną opowieść, bo każda jest napisana w inny sposób, operuje w innej kulturze i wysnuwa inne wnioski dotyczące miłości. Chociaż, aż 3 rozdziały mówią o miłości w rodzinie królewskiej Wielkiej Brytanii. 
Historie ułożone są w porządku chronologicznym więc często wnioski jednej są podprowadzeniem pod kolejną i wszystkie wspaniale się uzupełniają. A każda jest opatrzna odpowiednim wstępem historycznym, o realiach epoki, w której romans ma miejsce i przedstawiona na takim tle.

W początkowych planach miałam zamiar pokrótce opisać każdą parę, ale zdecydowanie wyszłoby tego za dużo. Wspomnę tylko o najciekawszych. W rozdziale pierwszym spotykamy Helenę, Parysa i Menelaosa. Nawet sobie nie wyobrażacie jaki wpływ ich dzieje miały na postrzeganie roli kobiety w starożytnej Grecji. A konkretniej na stopniowe zmniejszanie tej roli. Trzeci rozdział to historia Justyniana i Teodory. Nawet jest o niej wspominane na lekcjach historii, ale jej przeszłość jest bardziej urozmaicona niż można przypuszczać. W kolejnym rozdziale poznajemy Filipa Pięknego i Joannę Szaloną. Która, jak się okazuje, była taka z powodu depresji i potrzeby miłości, a tej i wsparcia nie dostała od męża. Rozdział 6 to opowieść o małżeństwie Marcina Lutra i Katarzyny von Bora. Chyba bardziej od tego, iż było to udane małżeństwo, zaskoczył mnie fakt, że Luter miał żonę. W następnym przenosimy się do Turcji, na dwór Sulejmana Wspaniałego i do jego haremu, do którego należała Roksolana. Trochę dla tej pary kupiłam tę książkę, bo oglądamy rodzinnie serial "Wspaniałe stulecie" opowiadający o ich dziejach. Następnie lądujemy na dworze angielskim. Poznajemy historie królowej Wiktorii i księcia Alberta, Edwarda VIII i pani Simpson oraz księcia Karola i Diany Spencer. Cóż oprócz historii, Anglia to też cześć mojego życia, niechcący.

I tak wyszło, że napisałam o większość, bo naprawdę wszystkie historie były interesujące. Chociaż w dużej części smutne z najróżniejszych powodów. Autor wyciąga bardzo ciekawe wnioski z każdej opowieści i udowadnia realny wpływ miłości na politykę.

Trzymajcie się, M


poniedziałek, 16 lutego 2015

Elie Saab Haute Couture Spring Summer 2015

Hello!
Podobnie jak w tamtym roku wybrałam kilka sukienek z pokazu, które najbardziej mi się podobają i muszę je tu pokazać.
Żeby się komuś nie wydawało, że ja się znam na modzie. Po prostu jego sukienki są tak piękne, że nie potrafię oderwać od nich oczu. Podobnie mam jeszcze z kilkoma innymi projektantami, ale to w jego sukience Blair brała ślub. I ten argument wyjaśnia wszystko.
Zdjęcia z pokazu są dostępne na stronie na fb <klik>









Pozdrawiam, M


sobota, 14 lutego 2015

Jak flaki z olejem ("Hannibal" - film)

Hello!
Choć aura za oknem wyjątkowo nie zimowa, zimy z Hannibalem ciąg dalszy. Jednak dziś bez zachwytów/ Film był po prostu zły. Tytuł notki oddaje to idealnie. Nudny, a flaki też były.

 Muszę przyznać, że kapelusze Hannibala też były świetne.
Może dlatego, że nosił je we Włoszech. 

Jednak zanim zacznę tyradę, tego co było złe, skupię się na jedynym jego jasnym punkcie: Florencji. I całym śledztwie prowadzonym we Włoszech, przez tamtejszego policjanta. Nie spodziewałam się, że pokażą go tak dużo i w sumie dość dokładnie. To było miłe zaskoczenie. Tym bardziej, że faktycznie tylko ten wątek dało się oglądać. Bo i piękna sceneria, Florencja stała się ostatnio jednym z moich ulubionych miast, ale nie tylko za sprawą "Hannibala" , a i postać Pazziego jest świetnie zagrana. Jest dużo lepiej i ciekawiej niż się spodziewałam. Chociaż ten wątek jest zakończony właśnie wcześniej wspomnianymi flakami.


Teraz już będzie tylko narzekanie. O ile w "Milczeniu owiec" drastyczne, drażliwe sceny były pokazane w sposób delikatny, co nic im nie ujmowało, to tutaj nikt się nie patyczkuje. Wiem, że niektóre rzeczy trzeba pokazać, ale można to zrobić z większym wyczuciem. Film bywa nawet nie straszny tylko zwyczajnie obrzydliwy. To co budzi to nie przerażenie tylko zniesmaczenie. Momentami jest obleśny. Tyczy to się głównie bezsensownej końcówki, ale nie tylko. Tylko, że tak poza tymi scenami, których nie ma tak wiele z drugiej strony, film jest wręcz nieprawdopodobnie nudny.

 Nie jestem w stanie wcisnąć już nigdzie tej uwagi więc będzie pod zdjęciem.
Film jest przedramatyzowany, szczególnie na początku, ale powyżej też macie dobry dowód.

 Zajrzałam do notki o książce, gdzie piszę, że była doskonałym zakończeniem. Film był tragedią. Pozbawiono nas tego szokującego zakończenia, sensu tego wszystkiego. Do tego nie ma też poczucia powiązania z "Milczeniem owiec" , nie można zobaczyć postępów Clarice, bo gra ją inna aktorka, która nie podołała roli.  Jest ona niespodziewanie sztuczna i nienaturalna. Z resztą cały film jest. Czasami nawet nie próbuje udawać, że mogło z tego wyjść coś lepszego. Po Clarice bardzo widać, że jest taka wyćwiczona, wie co ma robić, ale nie wynika to z niczego głębszego, Hannibal stara się trzymać formę, ale jeśli specjalnie ustawia się go w takim miejscu, że tylko linie światła na niego pada to wygląda to słabo. Ale Hopkinsowi nic nie można zarzucić, bo tylko dzięki niemu da się ten film oglądać. Gdyby też postanowił zrezygnować z tej roli, to wolę się nawet nie zastanawiać co by z tego wynikło. Z ich wspólnego wątku ciekawa jest tylko scena, gdy Clarice szuka dzwoniącego do niej Hannibala, chodzą po tych samych pomieszczeniach, są praktycznie obok siebie, ale ta niedojda i tak nie może go znaleźć. 


Jeszcze nasz główny przeciwnik- Mason Verger. On też podpada pod nieuzasadnione straszenie i obrzydliwość. Jeśli dobrze pamiętam w książce miał maskę, w filmie chyba o tym szczególe zapomniano. Podobnie jak o jego siostrze. I przez ten fakt, to co się z nim dzieje na końcu jest bezzasadne, bo co on zrobił temu lekarzowi, żeby ten go tak potraktował. Końcówka, z braku już innych określeń, jest debilna i głupia, nie nadaje się do oglądania. Nawet nie piszę tu o scenie z mózgiem, choć tego też nie dałam rady obejrzeć, ale z trochę innych powodów. Z Masonem wiąże się jeszcze jedna moja uwaga. W jego retrospekcji użyty jest walc "Nad pięknym modrym Dunajem", nie mam pojęcia co ten biedny, piękny utwór zrobił kompozytorowi muzyki do filmu, że tak go wykorzystał, ale bardzo, bardzo mi to nie pasowało. Chyba nawet bardziej niż bardzo. Poza tym chyba jednak Zimmerowi nie mogę nic zarzucić.
Zdjęcia pochodzą ze strony filmweb.pl

 Romantycznie i optymistycznie, ale nic nie poradzę tak wyszło, na przekór. Może to i nie gorzej, M

czwartek, 12 lutego 2015

Zapach pozostanie ("Gdzie pachną stokrotki" S2)

Hello!
Obejrzenie drugiego sezonu serialu "Gdzie pachną stokrotki" zajęło mi trzy tygodnie. Nie dlatego, że nie miałam czasu, ale ponieważ nie chciałam się z nim rozstawać i oglądanie dwóch ostatnich odcinków, odkładałam. W zeszłym tygodniu obejrzałam 12, a  w poniedziałek 13. W drugim tygodniu ferii zdążyłam zobaczyć pierwszych jedenaście.


Zapowiedziałam, że w recenzji tego sezonu skupię się na charakterystykach postaci, bo w formie serialu niewiele się zmieniło. Chociaż, podobnie jak w przypadku drugiego sezonu "Hannibala", robiono takie zakończenie, aby koniecznie włączyć następny odcinek. To jest wybitnie irytujące. W związku z tym, że nie ma kolejnego sezonu w końcówce tego wiele rzeczy musiało zostać wyjaśnione, choć też nie wszystkie. Ja się naliczyłam co najmniej 3 takich ważniejszych. Pierwsze kilka odcinków skupia się na rozwiązaniu problemów, które nagromadziły się w pierwszym sezonie. Albo dodatkowo się w nie zagłębia, a rozwinięcie przychodzi z czasem. Dostajemy też kilka nowych, pobocznych postaci, które pojawiają się częściej niż w pojedynczych odcinkach.

Ned. Jeszcze nie zaczęłam oglądać serialu, a wiedziałam, że go polubię. Wystarczy tylko spojrzeć kto go gra. Jako postać jest jeszcze dzieckiem, chociaż retrospekcje mają nam chyba udowodnić, że on jednak dorastał, na dodatek uroczo zagubionym w życiu. I jest niezwykły. Albo jego dar taki jest, ale to na jedno wychodzi. Oprócz pieczenia ciast, które wyglądają przepysznie, chociaż owoce do nich używane nie są pierwszej świeżości, zajmuje się także pomocą detektywowi w rozwiązywaniu tajemnic morderstw. Do tego ma on czasami problemy z samoakceptacją. Jest też zdecydowanie zbyt wyrozumiały i dobry, szczególnie dla Chuck. Która jest niewdzięcznicą. Chyba gorszej nigdzie nie widziałam. (K. nie krzycz wiem, że Christine też była ^^). Jest paskudną postacią, bawi się uczuciami Neda, który jest w stanie zrobić dla niej wszystko. Generalnie na niego nie zasługuje. Dodajmy też: egoizm, egocentryzm, chociaż ukrywa to pod pozorami i pyta nieboszczyków o ich ostatnie życzenie, i denerwowanie biednej Olive. Która nie zasługiwała na takie traktowanie, nie jej wina, że się zakochała w Nedzie, z resztą ja jej się tam wcale nie dziwię. Ale nie było tak, że polubiłam ją od pierwszej chwili. Szczególnie na początku pierwszego sezonu uosabiała wszystkie możliwe stereotypy i ucieleśniała wszelkie żarty na temat blondynek. Później, z odcinka na odcinek, zaczyna się robić biedaczki coraz bardziej szkoda, bo choć próbuje, nic nie może poradzić na swoje uczucia względem Neda. Nawet próbowała się ukryć w klasztorze i nie pomogło. W drugim sezonie ujawnia się jej talent do śpiewania, uwielbiam jak to robi. Na dodatek nie tylko wredna Chuck się nią bawi, bo zdarza się to też Nedowi, który jednak robi to nie do końca świadomie, ale generalnie zachowuje się wobec niej bardzo grzecznie i jak może to stara się jej pomagać, a także Emersonowi. Jego charakter jest chyba najbardziej złożony, ale w odcinkach czasami niczego się nie dowiadujemy i żeby uzyskać z tego jakąś całość trzeba obejrzeć je wszystkie. Jest zdecydowanie najsmutniejszą postacią, choć ukrywa to pod pozorami materializmu. Ale tylko on prezentuje historię, której można kibicować. Książka, poszukiwanie córki i późniejsze rozgrywki oraz zakończenie, byłby najbardziej emocjonującym wątkiem serialu gdyby nie to, że było tego tak mało.


Przypuszczam, że drugiego tak zakręconego i uroczego serialu nie ma. A jeśli gdzieś jest, a ja go nie znam to proszę o informację. Myślę, że zdarzy mi się do niego wracać czy to oglądając poszczególne odcinki czy tak jak w przypadku "Plotkary" przygotowywać jakieś posty nawiązujące do niego mniej lub bardziej.


LOVE, M


wtorek, 10 lutego 2015

"355. Ocenieaj siebie na podstawie swoich własnych standardów, nie cudzych". Plus optymistycznie o "Bidrmanie"

Hello!
Właśnie wróciłam z kina i mam świetny humor. Nie spodziewałam się, że film "Birdman" może aż tak mi się spodobać. Chociaż miejscami jest mroczy, a generalnie mocno niepokojący to dla mnie miał jasne przesłanie: nic nie powinno przeszkodzić ci w robieniu tego co chcesz. Marzenia mogą się spełnić. Możesz być artystą jeśli tego chcesz. Prawdopodobnie dopisuję do tego trochę za dużo filozofii, ale film dzieje się w teatrze na Broadway'u, a naprzeciwko z innego teatru, bije po oczach napis PHANTOM i wielka maska, i generalnie moje klimaty. Poraziła mnie rola Edwarda Nortona, autentycznie się go bałam. To tak bardzo w skrócie i bardzo chaotycznie, bo dwadzieścia minut temu weszłam do domu i dzielę się emocjami prawie na żywo.

Ponieważ dawno nie było nic z "Dużego Małego Poradnika Życia" zostawiam jeszcze klika życiowych rad.

356. Bądź tam, gdzie ludzie cię potrzebują.
359. Nie daj się nikomu namówić do rezygnacji z czegoś, co uważasz za znakomity pomysł.
371. Ot, tak, żeby sprawdzić, jak to jest, przez następne 24 godziny powstrzymaj się od krytykowania kogokolwiek lub czegokolwiek. ( O tak, to zdecydowanie jest wyzwanie)
380. Zwracaj uwagę na szczegóły.
385. Gratuluj nawet małych postępów. 
390. Uliczni muzykanci to skarb. Zatrzymaj się przez chwilę i posłuchaj, potem daj niewielki datek. (A czemu nie wielki jeśli masz ochotę)
399. Dąż do ulepszania, nie mnożenia rzeczy.
413. Nie chełp się swoimi sukcesami, ale też nie przepraszaj za nie.
425. Nie lituj się nad sobą. Ilekroć poczujesz groźbę tego uczucia, zrób coś dla kogoś, kto jest w gorszej sytuacji niż ty.

Trzymajcie się, M

niedziela, 8 lutego 2015

Jeszcze bliżej ("Milczenie owiec" - film)

Hello!
Już w pierwszej notce dotyczącej Hannibala wspominałam, że od dzieciństwa tytuł "Milczenie owiec" napawał mnie irracjonalnym strachem. Bo nawet gdyby zastanowić się nad sensem tego stwierdzenia to odrobinę mu go brakuje. Dopóki się nie przeczyta książki lub nie obejrzy filmu i zagadka zostanie rozwiązana.

Pierwszą rzeczą jaka rzuca się w oczy w czasie oglądania tego filmu jest ilość zbliżeń i scen, w których pokazywana jest twarz Clarice Starling i tylko odrobinę rzadziej, ale zdecydowanie strasznie twarz Lectera.  A  w czasie ich rozmów to już wcale nie widać nic innego tylko oczy jednej i drugiej postaci, od których widz nie może się oderwać. Wytwarza to jakąś więź zarówno pomiędzy nimi jaki i pomiędzy nimi i nami, bo często wydaje się, że mówią oni nie do siebie na wzajem tylko do widza. A co gorsza widz zaczyna podstawiać siebie w miejsce tej osoby, która słucha. Wrażenie najczęściej jest dość niepokojące. 


I Clarice i Hannibal nie dają żadnej z drugoplanowych postaci nawet cienia szansy na wkupienie się w łaski widza. W pewnym momencie zapomina się po co oni ze sobą rozmawiali i czym agenta się zajmuje, bo scen z mordercą jest ledwie kilka i to wybrane takie, bez których film nie miałbym żadnego sensu. Trochę szkoda, można go było pokazać trochę więcej, bo w książkach kwestia psychologii postaci miała dość duże znaczenie. Drugi plan zmniejszono do koniecznego minimum. Chociaż pokazano kilka scen z Akademii FBI i przebłyski przeszłości Clarice i to mi się podobało.


Starling w filmie trochę odarto z charakteru. Ale jak dla mnie to nie gorzej, bo w książce była dość irytująca. A z drugiej strony pokazano i powiedziano całkiem sporo o jej przeszłości. Tylko w jakiś taki uzasadniony sposób. To wszystko to jest jednak nic. Nie mogę się nadziwić w jaki sposób książkowy Hannibal potrafi być filmowym Hannibalem. Czytając jakoś nie wydawał mi się groźny, niepokojący owszem, taki cień na wszystkim co się dzieje, ale nic więcej. Natomiast ten filmowy budzi od pierwszej sekundy potrzebę odsunięcia się od ekranu, aby być od niego jak najdalej. Nie potrafię określić tego fenomenu słowami. Albo może i potrafię- Anthony Hopkins. To co on robił w filmie to absolutne mistrzostwo świata.


Jeszcze jedna rzecz, która rzuca się w oczy. Albo bardziej w uszy. Po pierwsze w tym filmie bardzo niedużo mówią. Lub to tylko moje wrażenie. Ale jak nie mówią to czas zapełnia naprawdę znakomita muzyka.

Udanego tygodnia, M

piątek, 6 lutego 2015

"Heartstrings" - Leighton Meester

Hello!
To, że uwielbiam serial "Plotkara" powszechnie wiadomo. Ale dla wszystkiego od czasu do czasu o tym fakcie tu przypominam. Dziś w kontekście muzycznym. Leighton Meester odtwórczyni roli Blair jest nie tylko zdolną aktorką, ale jest także utalentowana muzycznie. Tytuł notki to tytuł jej płyty i singla ją promującego. Muzyka Leighton to nie do końca my cup of tea, a jednak spodobała mi się. Jest dość spokojna, rytmiczna. I świetnie uczy się przy niej matematyki. Ale myślę, że ona sama potrafi się zareklamować.



Miłego weekendu, M

środa, 4 lutego 2015

"Ay, bitter fortune; ay, fate so uneven; Ay, stars so full of malice; ay, jealous Heaven!" ("Orfeusz" - opera)

Hello!
Pierwszy raz w życiu miałam do czynienia z prawdziwą operą. Dzięki internetowi. I temu, że polubiłam Royal Opera House, gdzie pojawiła się informacja o przekazie na żywo "Orfeusza" z Roundhouse. Nie mogłam przegapić takiej okazji i siedziałam w środę 21 stycznia przed laptopem w nastroju chyba bardziej podniosłym niż gdybym widziała to w teatrze. Jednak, ponieważ oglądałam to w takim stanie niewiele z tego co widziałam do mnie dotarło. Ale i na to znalazła się rada, nagranie jest dostępne przez najbliższe pół roku i każdy może je sobie obejrzeć w tym czasie. Ja pisząc te słowa mam to włączone.

 Dostępne na youtube.

Ponieważ prawda jest taka, że zupełnie się na operze nie znam i trudno stwierdzić mi coś więcej niż to, co napisałam wyżej oraz, że podobało mi się to bardziej niż bardzo (choć dalej intrygują mnie księża tam występujący), nie jestem w stanie i chyba nie chcę, napisać żadnej oceny ani nic z tych rzeczy. Choć zrobiłam rozeznanie i wiem, że to co widziałam i kogo widziałam było niezwykle dobre, a to i tak za mało powiedziane. A jak dla mnie absolutnie niesamowite, fantastyczne, bezbłędne, cudowne, etc. 

Kilka ciekawostek ode mnie i kilka przydatnych linków, jeśli kogoś ten temat interesuje.
1) Myślałam, że tylko na nagraniu są napisy, ale zauważyłam, że w teatrze też były. Odrobinę mnie to zdziwiło. Ale jak tylko usłyszałam jak śpiewają, wszystko zrozumiałam. Czyli to, że bez nich nic bym nie zrozumiała.
2) Na scenie jest jeden dyrygent w dwóch miejscach na raz. Nie można się nie uśmiechnąć, gdy widzi się, że dyryguje z telewizora.
3) Tu też można to obejrzeć, dodatkowo jest tam mnóstwo informacji, ciekawostek i objaśnień. I filmik z próby.
4) Tu są zdjęcia i jest to strona "Orfeusza" na stronie Roundhouse.
5) To  link do Wikipedii, gdzie można znaleźć ogólne informacje o "Orfeuszu" jako operze. Pierwszej!
6) Trailer dość minimalistyczny, ale mi się podoba.
7) W internecie jest mnóstwo "Orfeuszów". Trochę poszukałam i znalazłam chyba z 10 tego typu nagrań. I chyba jestem w szoku. Gdybym tylko miała więcej czasu.
8) I na koniec coś w zasadzie niezwiązanego - Proserpina ma śliczną sukienkę.

Pierwszy raz udało mi się o czymś napisać dość krótko. Ale to chyba dlatego, że pierwszy raz nie umiem znaleźć słów, M


poniedziałek, 2 lutego 2015

"Nędznicy"

Hello!
Powrót do rzeczywistości po feriach nie jest łatwy, tym bardziej, że dziś miałam wrażenie, że wcale ich nie było, a dzisiejszy dzień kompletnie mnie przytłoczył.Ale nie mam zamiary narzekać to nie leży w mojej naturze.
Dziś chciałam napisać parę słów na temat "Nędzników" Wiktora Hugo. Za przeczytanie tej książki zbierałam się bardzo, bardzo długo. Przed feriami zmotywował mnie wywiad z Anne Hathaway, z niewiadomej, nawet dla mnie, przyczyny uwielbiam tę aktorkę, a ona opowiadała o tym jak rola w filmie z 2012 była dla niej ważna, choć zawiodła się na tym, iż nie wywołała społecznej dyskusji. Film oglądałam chyba w pierwszej klasie liceum.  Uwielbiam musicale to chyba mówi wszystko.

Musiałam.

Przyszedł czas na zapoznanie się z książką. Od razu napiszę, że to arcydzieło, absolutnie. Jedna z najlepszych książek jakie czytałam. Jest w niej wszystko, a najwięcej emocji. Miłość, odwaga i śmierć, choć nie jest uczuciem, ale wywołuje różne odczucia w nas. A wszystko przedstawione na kilka sposobów: miłość dziadka do wnuka, ale także pozory miłości rodzinnej, odwaga młodych rewolucjonistów i starego człowieka, który już nie ma nic do stracenia. Każda historia, choćby wydawała nam się bez znaczenia to znaczenie ma i choć czasami, niektóre rzeczy nie od razu się ze sobą wiążą, autor szybko udowadnia nam jak ludzie losy są skomplikowane i jak, w jeszcze bardziej skomplikowany sposób, się ze sobą splatają. Ale tego nie dam rady opisać słowami, jest tego po pierwsze zwyczajnie za dużo, a po drugie nie mam takich zdolności, żeby to wszystko przedstawić w jakiś poważny sposób.

Miałam przedstawić wybór cytatów, ale tym co idealnie oddaje książkę są słowa, motto książki, znajdujące się na jej początku.

"Jak długo z winy praw i obyczajów istnieć będzie przekleństwo społeczne, tworzące w pełnym rozwoju cywilizacji sztuczne piekła i komplikujące ludzką fatalność przeznaczenie, które jest boskie; jak długo trzy problemy stulecia - poniżenie człowieka w egzystencji proletariackiej, upadek kobiety spowodowany głodem, niedorozwój dziecka wśród nocy - nie zostaną rozwiązane; jak długo w pewnych rejonach społeczeństwa możliwe będzie działanie sił dusicielskich; albo mówiąc inaczej i z jeszcze wyższego punktu widzenia, jak długo z powierzchni ziemi nie zniknie niewiedza i nędza - książki w rodzaju niniejszej będą mogły być pożyteczne"

Pozdrawiam, M