czwartek, 30 lipca 2015

Nieodkrywczo, ale niezwykle ("Forever")

Hello!
Uwielbiam kryminały i zagadki. A szczególnie, gdy za ich rozwiązywanie zabiera się dwustuletni koroner. Henry Morgan nie tylko pomaga nowojorskiej policji, ale próbuje także poznać sekret swojej nieśmiertelności.

"Forever" nie jest odkrywczy. Schemat jest dokładnie taki we wszystkich pozostałych tego typu serialach. Jednak nie przeszkadza to w oglądaniu tak bardzo, jak by się mogło wydawać. Głównie dlatego, że przypadki jakie badają są zwykle dość niezwykłe. A nawet jeśli się takie wydają to Henry wpada mówi "Morderstwo", detektyw mu wierzy i szukają sprawcy. Przestępstwa, które badają często mają ciekawe tło. Zaczynając od kradzieży dzieł sztuki przez nazistów, balet, poprzez króla, a na niewolnictwie kończąc. Szkoda tylko, że mało miejsca, prawie wcale, poświęcono na badania Henrego nad jego przypadłością. Może w 2 pierwszych odcinkach faktycznie jest coś na ten temat, ale potem zostaje porzucony.


Najlepszą częścią serialu jest jego główny bohater. Trzeba go opisać w samych superlatywach, bo, choć czasami ponoszą go silne emocje, jest niesamowity. Nie da się ukryć, że na Ioana Gruffudda patrzy się wyjątkowo przyjemnie. A postać, którą gra jest po prostu genialna. Pod różnymi, jeśli nie wszystkimi możliwymi, względami. Chociaż jest koronerem (i ku mojemu przerażeniu, czasami dość dobrze widać ciała, które akurat bada) to odznacza się umiejętnościami Sherlocka Holmesa, który w serialu jest wspominany w serialu dokładnie 4 razy. Do tego jest szlachetny i nadzwyczaj elegancki. Gry aktorskiej, charakteru i charakterystycznego zachowania Henrego nie sposób opisać słowami. Warto jednak nadmienić, że Henry jest momentami, na początku i na końcu, odcinka także jego narratorem, przekazującym widzowi swoją widzę i doświadczenie na przykład na temat zaufania, poświęcenia czy przemijania i wartości życia.


Ponieważ nasz koroner ma dwieście lat, miał oczywiście jakieś życie przed czasami obecnymi. Pojawiają się więc w serialu retrospekcje. Urocze, staroświeckie i w sepii. Bardzo urocze, bardzo staroświeckie i bardzo w sepii. Zadbano o oddanie detali epoki, z której pochodzą poszczególne fragmenty, ale jednocześnie wydają się one bardzo uproszczone i tendencyjne- tak, aby, od razu było wiadomo o co chodzi. W retrospekcjach pojawia się żona Henergo- Abigail. Prześliczna kobieta. I oni tak bardzo się kochali. Jej historia jednak nie ogranicza się do przeszłości, ani nie jest tak prosta, jak mogłaby się na początku wydawać. I jest tak nie tylko w jej przypadku. To znaczy mamy podane jakieś wiadomości od razu, potem dostajemy wyjaśnienia, jednak pojawiają się także nowe aspekty wymagające wyjaśnienia, także do samego końca nie wiemy wszystkiego.












Lubię gdy w serialu, a szczególnie jeśli ma 22 odcinki, jest wątek, motyw czy postać, która to wszystko łączy. W tym wypadku jest to Adam. Potencjalnie niebezpieczny, a na pewno niepokojący, podobnie jak Henry nieśmiertelny, a na dodatek jego prześladowca. Tak naprawdę, nie za bardzo wiadomo, czego on chce od głównego bohatera. Dla mnie interesujący był ponieważ w jego kontekście pojawia się rok 44  p.n.e. i chociaż okazuje się nie być tym kim myślałam to jednak liczyłam, że to on.


Prawdziwym detektywem w naszej drużynie jest Jo Martinez. Nie polubiłam jej. Albo może nawet nie tyle jej, co dziwnej relacji pomiędzy nią a Henrym. Ich współpraca, relacja jest taka niejasna, niewyjaśniona i niedookreślona. Niby tylko ze sobą pracują, ale pomiędzy nimi jest jakieś dziwne napięcie. Źle się na nich razem patrzy. Z niepokojem czy któreś nie palnie czegoś o uczuciach. W późniejszych odcinkach troszkę się uspokoiłam, bo i Henry i Jo byli na dobrej drodze do znalezienie innej drugiej połówki, ale stało się coś, że troszkę się jednak cieszę, że nie będzie drugiego sezonu, bo nie spodobałby mi się kierunek, w którym musiałyby pójść ich wzajemne relacje.


Henry i Abigail mają syna- Abrahama, dziecko uratowane z obozu w czasie wojny. Biorąc pod uwagę, że główny bohater jest nieśmiertelny i się nie starzeje, a jego syn owszem, dostajemy bardzo ciekawy wątek. Abe ma 70 lat, a Henry 200, ale wygląda na 30. A ich relacje są wręcz podręcznikowe. Razem prowadzą sklep z pamiątkami, a Abe jeździ po Henrego, gdy ten odradza się nagi w rzece. To absolutnie najsympatyczniejsza para ojciec-syna jaką kiedykolwiek widziałam. Abe dostaje też swoje własne wątki, a najciekawszy był z poszukiwaniem jego zaginionych biologicznych rodziców.


Z Henrym pracuje młodszy koroner Lucas. Zakręcony, troszkę dziwny, sympatyczny, ale niedoceniany. Polubiłam go z miejsca. W jego postaci najciekawszy jest jednak fakt zauważalnej zmiany. "-Uczyłem się od najlepszych." A Henry jest wyraźnie dumny ze swojego ucznia. Ja też się czuję dumna. Tylko niestety nie potrafię tej zmiany przeanalizować tak jak bym chciała.
Natomiast z Jo pracuje Hanson. Przez 3/4 serialu myślałam, że detektyw Martinez odbiera od niego telefony mówiąc "Hi, handsome" chociaż jakoś to nie pasowało. Ich szefem jest Joanna Reece. Zwróciła moją uwagę przez kolor skóry. Tylko, żeby ktoś mnie przypadkiem źle nie zrozumiał. Zauważyłam ostatnio, że na szefów, komisarzy i tego typu stanowiska wybiera się czarnoskórych aktorów. W tym momencie od razu przychodzi na myśl "Hannibal", ale widziałam to także w innych serialach i filmach.


Recenzja niechcący rozrosła się do dość dużych rozmiarów, ale to dlatego, że "Forever" zasługuje na bliższe zapoznanie i niestety ma tylko jeden sezon. Wszystkie gify pochodzą z tego tumblra.

Pozdrawiam, M

wtorek, 28 lipca 2015

Druga strona okładki

Hello!
Przeważnie, gdy mówi się lub pisze o okładkach książki, ma się na myśli tylko obrazek znajdujący się na jej przedzie. Dużo częściej jednak to nie on decyduje o kupnie czy wypożyczeniu książki, a opis znajdujący się z tyłu. Słowa "nie oceniaj książki po okładce" mają podwójne znaczenie. Nie jestem jednak pewna, co jest bardziej zwodnicze dla osoby poszukującej czegoś do czytania: grafika czy opis.

Ostatnio na okładkowy tekst zwróciłam uwagę w czasie czytania "Miasta niebiańskiego ognia".

"Ciemność ogarnęła świat Nocnych Łowców. Chaos i destrukcja obezwładniają Nefilim, ale Clary, Jace, Simon i ich przyjaciele łączą siły, żeby walczyć z największym złem, z jakim kiedykolwiek się zetknęli. Brat Clary, Sebastian Morgenstern, systematycznie usiłuje zniszczyć Nocnych Łowców. Posługując się Piekielnym Kielichem, zmienia ich w istoty z koszmaru, rozdziela rodziny i kochanków, powiększa szeregi swojej armii Mrocznych. Nic na świecie nie jest w stanie go pokonać… ale jeśli Clary i jej drużyna wyprawią się do królestwa demonów, mogą mieć szansę…
Ludzie stracą życie, miłość zostanie poświęcona, cały świat się zmieni. Kto przeżyje w szóstej i ostatniej, wybuchowej części „Darów Anioła"" 

Po pierwsze opis ten jest zdecydowanie wyolbrzymiony. Szczególnie fragment "rozdziela rodziny i kochanków".  Największą furorę robią jednak dwa ostatnie zdania, które są jednocześnie skrótem myślowym, hiperbolą i nie do końca prawdą. To jednak jest jeszcze nic. O tej książce można powiedzieć naprawdę wiele, ale, nie że jest "wybuchowa". Nie mam pojęcia kto ani dlaczego użył tego określenia. Jakby komuś dorosłemu zabrakło pomysłu i poprosił dziecko o pomoc. 

Ponieważ na półce stoi także pierwszy tom "Darów Anioła" postanowiłam zerknąć co jest napisane na jego okładce. Jednak moje "Misto kości" to wydanie z 2009 roku i sloganem promującym książkę, oprócz czegoś w rodzaju dedykacji od Stephenie Meyer, są słowa: 

"Dziewczyna ze skłonnością do wpadania w tarapaty,
wampir, który zmaga się ze swoją mroczną naturą, 
półanioł, pogromca demonów. 
Połączyła  ich miłość i walka, dzieli ich wszystko."

Te hasła to nie tylko ogromne niedopowiedzenia, to wręcz nieprawda. Do wypożyczenia książki ze szkolnej biblioteki zachęciło mnie najpewniej słowo "półanioł", ale było to z 5 lat temu. Teraz, niestety, chyba by mnie nie przekonało. A już na pewno odłożyłabym ją na półkę po przeczytaniu ostatniego zdania. 

Idąc tropem Stephenie Meyer w biblioteczce mam "Drugie życie Bree Tanner". Całej sagi "Zmierzch" nie posiadam, ale nie żałuję. 

"Drugie życie Bree Tanner to porywająca opowieść na motywach trzeciej części sagi "Zmierzch". Doskonale łączy tajemnicę, suspens i romantyczną intrygę. Wielbicieli Stephenie Meyer z pewnością zafascynują niezwykłe losy tytułowej bohaterki. Bree stawia pierwsze kroki w złowrogim świecie nowo narodzonych wampirów. Jej zmysły są wyostrzone, ma nadludzkie zdolności, nieograniczoną siłę fizyczną i dręczy ją nieustające pragnienie ludzkiej krwi. Wcielona do przerażającej armii nowo narodzonych przygotowuje się do decydującej walki. Wynik starcia może być tylko jeden..."

Muszę się przyznać, że naprawdę lubię tę książkę i historię Bree. W tym momencie jednak sama jestem zaskoczona, bo nie zwróciłam uwagi, że opis wypada całkiem nieźle, choć do ideału nieco brakuje. Można się przyczepić użycia pewnych wyrażeń ("romantyczna intryga") czy ilości niekoniecznie potrzebnych szczegółów, ale ten tekst jest wyjątkowo trafny. 

A teraz coś z nieco innej półki. Choć wszystkie książki stoją obok siebie. "Tajemnice prowincji" są polską powieści obyczajową, co raczej wyklucza je z listy moich lektur, jednak książkę wygrałam i przeczytałam.

"Justyna Skotnicka powraca do swoich rodzinnych stron. Zostaje kustoszem niewielkiego muzeum hrabiny Doenhoff. Pełna obaw, czy poradzi sobie w nowej sytuacji, przejmuje również tymczasową opiekę nad synami siostry: niesfornym pierwszoklasistą, Kubą i jego dużo starszym bratem, Maciejem. W Brzozowie zamierza spędzić tylko rok. Wbrew oczekiwaniom nadchodzący czas przyniesie jej sporo niespodziewanych wrażeń.
Kobieta pozna związaną ze Śląskiem Cieszyńskim rodzinę Kossaków i ekscentrycznego Witkacego, porozmawia z dawną dziedziczką Brzozowa, spotka wyniosłego prawnuka hrabiny, a także mieszkańców prowincji. Odtworzy niezwykłe wydarzenia z przeszłości, wpisane w rytm wielkiej historii, dostrzeże urok zmieniających się pór roku, które z dala od zgiełku wielkich miast każą spojrzeć na życie i ludzi z innej perspektywy.
Czy Justyna znajdzie prawdziwe i dojrzałe uczucie? Jaki wpływ na nią i mieszkańców prowincji będą miały rozwiązane zagadki i ujawnione tajemnice?"

 Gdy teraz przyglądam się opisowi, dochodzę do wniosku, że nie zapowiada on tak nudnej lektury jaką były "Tajemnice prowincji". Jest wręcz nawet zachęcający, bo wymienione obowiązki głównej bohaterki zapowiadają coś interesującego. Jednak to przykład rozczarowania, bo książka nie rozwija w równym stopniu wszystkich wątków i nie zaspokaja pobudzonej ciekawości. Elementem irytującym są jeszcze te pytania retoryczne umieszczone na końcu. 

"Małego lorda" dostałam na zakończenie nauki w trzeciej klasie podstawówki. Długi czas byłam obrażona, że przypadła mi w udziale książka o losach jakiegoś chłopca, zamiast "Małej księżniczki". Jednak gdy ją przeczytałam wiedziałam, że już nie chciałabym jej zamienić na żadną inną. 

""Mały lord" to bardzo piękna, ciesząca się niegasnącym powodzeniem opowieść o chłopcu, który niespodziewanie zostaje dziedzicem  wielkiego majątku dziadka. Ten nieprzychylny mu, nielubiany przez innych starzec sprowadza wnuka z Ameryki do swojego zamku w Anglii. Pełen zaufania do dziadka mały lord swym niezwykłym usposobieniem i dobrym sercem wprowadza w życie starszego pana naprawdę wielkie zmiany." 


Ten opis jest chyba najbliżej ideału. Odkrywa idealnie tyle by zainteresować się książką, pokrótce, ale dobrze, od razu charakteryzuje głównych bohaterów. Jednocześnie nie daje wglądu w pełen przekrój postaci i nie ujawnia nic o późniejszych przygodach chłopca. 

Planuję przeprowadzić pewien eksperyment. Iść do biblioteki, wybrać trzy książki, o których wcześniej nie słyszałam i nie znam autorów, aby się nie uprzedzać, tylko na podstawie opisu z tyłu książki i spróbować się zastanowić dlaczego akurat te a nie inne mnie zainteresowały. Później zapisać swoje przewidywania i oczekiwania wobec nich, a po przeczytaniu skonfrontować te dwie wizje. Podobne doświadczenia mam zamiar przeprowadzić jeszcze wobec samych tytułów oraz okładek w znaczeniu obrazkowym. 

Pozdrawiam, M

niedziela, 26 lipca 2015

Zagadka godna Arthura Conan Doyle'a ("Sherlockista")

Hello!
Odkąd zaczęłam Wakacje z Sherlockiem Holmesem mój wzrok wyostrzył się na wszystko co z tą postacią związane. Takim sposobem w księgarni wypatrzyłam książkę Grahama Moora "Sherlockista".

Książka podzielona jest na dwie części- współczesną, której bohaterem jest Harold White oraz historyczną, z 1893 i 1900, gdzie występuje sam Arthur Conan Doyle. Rozdziały opowiadające ich historie są naprzemienne i bardzo krótkie, co sprawia, że książkę czyta się niesamowicie szybko, a jednocześnie wcale nie ma się poczucia, że pomiędzy jedną a drugą coś ze wcześniejszej zdąży umknąć. Do tego każdy rozdział opatrzony jest numerem, tytułem, cytatem, najczęściej oczywiście z dzieł Conan Doyla, jego listów czy przemówień, ale pojawiają się także cytaty z "Drakuli", a nawet z "Boskiej Komedii", oraz data wydarzeń.

Czytając część współczesną bardzo szybko można się domyślić czym jest, czy też czego dotyczy część historyczna. A to pobudza ciekawość. I to nawet nie samych wydarzeń, tylko ewentualnej reakcji Harolda na przeszłość.

Harold i Arthur "jednocześnie" prowadzą swoje śledztwa. Oba są dość skomplikowane i obaj korzystają z metod dedukcji Sherlocka Holmesa. Dużo ciekawsza jest jednak zagadka Conan Doyla. Książka zaczyna się w momencie, gdy autor postanawia uśmiercić detektywa. Jest zły na swoich czytelników, wręcz zazdrosny o popularność postaci, którą stworzył. Śledztwo, w którym bierze udział jest zmierzeniem się ze swoim własnym geniuszem i wyścigiem z Sherlockiem Holmesem. A jako ofiary mordercy, którego ściga Conan Doyle, Graham Moore wybrał sufrażystki. Jednak nawet odkrycie tego faktu przysporzyło Arthurowi i jego Watsonowi w postaci Brama Stokera. I to chyba było największe zaskoczenie w tej książce- odkrycie, że autor "Drakuli" i twórca postaci Holmesa byli przyjaciółmi.

Śledztwo Harolda było natomiast przesiąknięte Sherlockiem. Poczynając od słów pisanych krwią, poprzez siedzenie w fotelu i myślenie, aż do muzeum. Nie jest mniej emocjonujące jak opisane powyżej, ale to trochę niepokojące czytać o ludziach bardziej niż zakręconych na punkcie Holmesa i dowiadywać się do czego mogą się posunąć. Sam Harold jest względnie normalny. A do tego akurat na tyle bystry i jednocześnie niepewny swoich ocen, by nie tylko go polubić, ale wręcz mu zaufać. Za to jego Watson, czyli Sarah zaufania zdecydowanie nie wzbudza. Przez większość książki ignorowałam jej osobę, ale zupełnie nie wiem co myśleć o tym, co na końcu książki zafundował nam autor.

Poprowadzenie dwóch śledztw, z tak charakterystycznymi postaciami i skomplikowanymi wydarzeniami, tak aby czytelnik miał jasność i wszystko rozumiał to nie lada wyzwanie. Grahamowi Moorowi udało się skonstruować niezwykłą i zawiłą intrygę, a "Sherlockista" to jego debit powieściowy.... Postanowiłam dowiedzieć się, czy autor napisał coś jeszcze. Napisał. Scenariusz"Gry tajemnic", za który dostał Oscara. Świat to jest chyba jednak mały.

Pozdrawiam, M

piątek, 24 lipca 2015

Dla siebie

Hello!
W gimnazjum, choć nie pamiętam w której klasie, na Dzień Kobiet dostałyśmy albumy na zdjęcia. Mało kto w dzisiejszych czasach wywołuje zdjęcia, dlatego album stał na półce i się kurzył. Aż w wakacje pomiędzy pierwszą a drugą klasą liceum wymyśliłam jak go wykorzystać. Postanowiłam zebrać w nim zdjęcia z trzech lat nauki w liceum. Niedawno odwiedziłam fotografa, aby wywołać 20 wybranych zdjęć i zrobiłam to w ramach prezentu dla samej siebie z okazji wypadających dzisiaj 19 urodzin.


 W albumie jest sporo zdjęć z występów chóru. W większości jednak są tam fotografie robione w szkole bez specjalnych okazji. Ale znalazły się tam także zdjęcia z zeszłorocznych wakacji we Frankfurcie.

Poza tym zrobiłam sobie jeszcze jeden prezent (już wczoraj) i zdałam egzamin teoretyczny na prawo jazdy. Praktyczny mam 10 sierpnia.
Tego samego dnia wydarzyło się jeszcze coś wartego uwagi. Dostałam list. To jeszcze większa rzadkość jak wywoływanie zdjęć. A, że list był polecony to lekko się wystraszyłam, bo z jakiegoś powodu byłam prawie pewna, że to z sądu i nie miałam pojęcia dlaczego miałabym być tam wzywana. Okazało się jednak, że to z uczelni- oficjalne potwierdzenie przyjęcia mnie na studia.

LOVE, M

środa, 22 lipca 2015

46 powodów aby kochać Minionki

Hello!
Do mojej miłości do bajek przyznawałam się już kilka razy. A w poznawaniu nowości na rynku przeznaczonym dla dzieci pomaga fakt, iż mam młodszych braci, którzy od co najmniej pół roku mówili tylko o filmie "Minionki". "Jak ukraść księżyc" i "Jak ukraść księżyc 2" to naprawdę dobre, urocze bajki, a ich najmocniejszą stroną zdecydowanie są te małe żółte ludziki. A powodów, aby kochać Minionki jest całe mnóstwo.

1. Są żółte.
2. Ale mogą też być fioletowe.
3. Lubią banany.
4. Miały dinozaura.
5. Urządziły przyjęcie urodzinowe Drakuli.
6. Służyły Napoleonowi.
7. Budowały piramidy w Egipcie.
8. Akcja "Minionków" w większości toczy się w Anglii.
9. Bob wyciąga miecz z kamienia.
10. I zostaje królem Anglii.
11. Kevin udaje King Konga.
12. Żyły z człowiekiem w epoce kamienia.
13. Bob ma misia.
14. A Kevin gra na "super, mega ukulele"
15. Mają super gadżety.
16. I wyczucie stylu.
17. Chyba są pacyfistami. Ale ich hasło to "Boo ya!"
18. Prędkość im nie straszna.
19. Mają własną grupę cheerleaderek.
20. Śpiewają piosenkę z "Deszczowej piosenki"
21. Jeżdżą autostopem.
22. Straszą francuskich turystów.

23. Wcale niekoniecznie są filmem dla dzieci.
24. Podróżują z kangurami.
25. Opiekują się sobą nawzajem.
26.Ich entuzjazm nie zna granic.
27. Mogą mieć zastosowanie praktyczne.
28. Posprzątają dom.
29. Są małą armią.
30. Odbiorą za ciebie telefon.
31.  Zaśpiewają na ślubie.
32. Mogą być prywatną strażą pożarną.
33. I opiekunką do dziecka.
34. Czasami przypominają typowych fanów.
35. Mogą być nauczycielami baletu.
36. Skaczą po łóżku.
37. Są zabawne.
38. Jeśli trzeba będą choinką.
39. Ich entuzjazm związany z piłką nożną jest podobny do mojego, czyli żaden.
40. Przesyłają buziaczki.
41. I je dostają.
42. Wiedzą jak imprezować.


43. Można urządzić z nimi wieczór filmowy.

44. Nie będą przejmowały się twoją pocztą ani gazetami.


45. Wymyślają własne sporty.
46. Wiedzą, co to romantyzm.

Prawdę powiedziawszy liczyłam, że uda mi się znaleźć trochę więcej tych powodów, ale może w przyszłości uzupełnię tę listę. Gify w większości pochodzą z tumblra, a pojedyncze: tu, tu i tu.
Niektóre odnoszą się do dwóch poprzednich filmów, ale większość pochodzi z filmu "Minionki". I wydaje mi się, że jednak "Jak ukraść księżyc" wypada lepiej. "Mionionki" miały być ich filmem, a to nie do końca wyszło. Gdyby twórcy poszli dalej w pokazywaniu dziejów Minionków przez wieki, a było to i ciekawe i zabawne, to byłby to naprawdę fajny film. A motyw z kradnięciem korony i główna zła postać były mało wiarygodne, nawet jak na tego typu bajkę. 

LOVE, M
 


poniedziałek, 20 lipca 2015

Nie tylko w kinie i teatrze V

Hello!
Szukanie teledysków, w których grają aktorzy i aktorki to świetna zabawa, choć dość praco- i czasochłonna. Aktorzy często wybierają dość niszowe zespoły, a same teledyski bywają więcej niż dziwne i nie nadają się, aby je tu pokazać. Ale żeby się o tym przekonać trzeba obejrzeć. I na takim szukaniu mijają czasami nawet 3 godziny.  Znalezienie dzisiejszych zawdzięczam jednak głównie różnym przypadkom.

Dominic Sherwood w teledysku Taylor Swift "Style". Gdy pierwszy raz zobaczyłam ten teledysk nie miałam pojęcia, że chłopak, który w nim występuje jest aktorem. Niedługo po premierze okazało się jednak, że będzie grał Jace w nowym serialu o Nocnych Łowcach.


Po premierze ostatniego teledysku Rihanny zauważyłam poruszenie, wywołane nie tylko brutalnością, przemocą i innymi niezbyt przyjemnymi jego aspektami, ale także faktem, że pojawia się tam Mads Mikelsen, czyli serialowy Hannibal.


Sophie Turner w teledysku do piosenki "Oblivion" Bastille.
Jestem w szoku, bo okazało się, że Sophie jest w moim wieku, a byłam przekonana, że ma tak 23-24 lata. Pogratulować tylko debiutu aktorskiego w "Grze o tron".


I kolejna aktorka z "Gry o tron" - Maisie Williams, ale mnie bardziej interesuje fakt, że ma pojawić się w nowym sezonie "Doctora Who" i zapowiada się coś naprawdę intrygującego.


Nie wiem dlaczego wcześnie nie znalazłam dwóch teledysków, w których występuje Martin Freeman.
Faith No More - "I Started A Joke"


Ilya - "Ballissimo". A w tym pojawia się także Lena Headey oraz Jodhi May.


Pozdrawiam, M

piątek, 17 lipca 2015

Nie umarł ("Sherlock" S3)

Hello!
Już wspominałam, że traktowanie 3 odcinków, trwających po półtorej godziny jako sezonu serialu jest dość ciężką sprawą i chyba powinno się dla takiego czegoś znaleźć inną nazwę. Co nie zmienia faktu, iż trzeci sezon "Sherlocka" jest moim ulubionym. I chyba jestem w zdecydowanej mniejszości.


Uwielbiam teorie spiskowe na temat tego w jaki sposób udało się przeżyć Sherlockowi, a jeszcze bardziej uwielbiam Johna za to, że jego to nie interesowało. Oraz jego reakcję na to, że Holmes nie jest martwy. Lubię Molly, która pomaga Sherlockowi i chciałabym się dowiedzieć jaka była jej rola w "śmierci" Holmesa.


Ale moim ulubionym odcinkiem w cały serialu jest odcinek ze ślubem. Jest cudowny, fantastyczny i zachwycający. I łatwo się domyślić kto miał mordercze plany. A poza tym ma wyjątkowo ładną scenografię na przyjęciu. Sherlock jest także przezabawny z tym swoim (nie)przejmowaniem się ślubem i zdenerwowaniem całą sytuacją. Przemówienie na weselu i rozwiązywanie zagadki na bieżąco też wypadają super, a do tego mamy jeszcze pokazany wieczór kawalerski, ze wszystkimi konsekwencjami. Mary też polubiłam od samego początku, a co najlepsze, ona pomimo wszystko polubiła Sherlocka. Generalnie odcinek jest uroczy, Sherlock jest taki ludzko zagubiony, a zagadka ma dość poważne tło.



Zastanawiam się kto był bardziej zaskoczony, gdy pewna osoba wyszła z sypialni Sherlocka w trzecim odcinku, ja czy John. Gdy pierwszy raz go oglądałam niewiele brakowało, a naprawdę spadłabym z krzesła. W tym serialu jest wiele zaskakujących rzeczy, ale choć ta była w sumie dość prozaiczna i normalna dla każdego człowieka, to do Sherlocka zupełnie niepodobna.


W ostatnim odcinku pojawia się wyjątkowo intrygująca postać Magnussena. Oprócz tego, że jest dużo dziwniejszy i bardziej bezwzględny od Sherlocka to obaj mają zdolności dedukcyjne. To dobre miejsce, aby napisać o sposobie pokazania ich w serialu. Czy to tego jak Holmes korzysta z pałacu pamięci, a na ekranie widzimy plan metra, ulic, czy rodzai broni, albo czegokolwiek innego czego detektyw właśnie potrzebuje, lub poprzez pojawiające się wyrazy, szczególnie gdy Sherlock patrzy na ludzi i dokładnie wiemy na podstawie jakich czynników Holmes wie to co wie. Natomiast Magnussen "czyta" ludzi co jednocześnie jest równie fascynujące co przerażające. Jest jeszcze jedna rzecz, której wykorzystanie bardzo mi się podoba, a mianowicie telefony komórkowe i wiadomości tekstowe, które też widzimy na ekranie. Taka błahostka, a uprzyjemnia oglądanie.


Warto jeszcze wspomnieć o trzech postaciach. Mycroft to brat Sherlocka, ale ich relacja jest dla mnie zagadką. Mycroft stroni od ludzi bardziej niż brat i pracuje dla rządu, a Sherlock równie często jak pomaga tak przeszkadza mu w tej pracy. Pani Hudson to właścicielka i gospodyni Johna i Holmesa. Jest czarującą starszą panią, ale im więcej dowiadujemy się o jej przeszłości i mężu tym bardziej staje się niepokojąca. I inspektor Lestrade. Jego po prostu nie można nie polubić. Jest tak sympatyczny i naprawdę lubi Sherlocka.


Wspominałam, że twórcy mają ogromny talent do finałów sezonów. Na wyjaśnienia tego co zobaczyliśmy na koniec tego, jeszcze sobie bardzo długo poczekamy, ale chyba każdy jest niesamowicie ciekawy. Plus jest taki, że na Comic-Conie dostaliśmy zapowiedź odcinka specjalnego, co jednocześnie podnosi poziom oczekiwanie na ten odcinek jak i nadchodzący powoli, ale jednak, kolejny sezon.


Trzymajcie się, M