środa, 30 marca 2016

Cats

Hello!
Na facebooku bloga zdarza mi się pokazywać wyszywany projekt, nad którym właśnie pracuję i mam nadzieję go skończyć do maja. Ale przy okazji pobytu w domu i sprzątania znalazłam koty, których jeszcze tu nie pokazywałam, a które są jednym z moich ulubionych wzorów. Niech świadczy o tym choć by fakt, że wyszyłam ich 5, ale jeden zielony został już podarowany w prezencie. Reszta czeka na nowych właścicieli.



Światło nie sprzyja, a on naprawdę ma cudowny, zielony kolor.

Trzymajcie się, M

PS. Jeszcze raz zapraszam do polubienia strony bloga na facebooku- właśnie dodałam album "Twórczość fanowska", w którym znajdują się zdjęcia z zakładki o tym samym tytule, ale tam można je lajkować :) 

poniedziałek, 28 marca 2016

Dobry czy zły, na pewno się mści ("The Night Manager")

Hello!
Jedną z najpowszechniejszych motywacji aby coś obejrzeć jest znalezienie się w obsadzie aktora, aktorki, których lubimy. W przypadku serialu "The Night Manager" było to dokładnie dwóch aktorów - Tom Hiddleston i Hugh Laurie.


To co dzieje się w pierwszym odcinku serialu, spokojnie można by streścić w tweecie. Fabułę kolejnego w esemesie. Trzeciego na przykład w poście na facebooku. Potem zaczęłyby się schody, bo i wydarzenia gęstnieją, i postaci się rozwijają. Serial ma 6 odcinków i powstał na podstawie książki i osobom, które go obejrzały, a nie znają pierwowzoru, nie pozostaje nic innego jak zabrać się za czytanie.

Jednak aby mieć pewien obraz sytuacji: Jonathan- tytułowy nocny recepcjonista- zostaje wplątany w międzynarodową aferę związaną z przemytem broni. Zbliża się do poszukiwanego przemytnika, zbudza jego zaufanie, a robi to na zlecenie jednej z brytyjskich agencji wywiadowczych. Jednocześnie w Wielkiej Brytanii trwa rywalizacja pomiędzy poszczególnymi komórkami takich agencji o utrzymanie wpływów i nie tylko. Najlepsze jest to, że oba wątki są przedstawione równie ciekawie. A momentami to co dzieje się w Londynie jest tak zaskakujące, że szczęka opada.


Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest piękno. Postaci chodzą w idealnych i ślicznych ubraniach, krajobrazy, scenerie zapierają dech w piersiach, Maroko, Kair, Szwajcaria robią ogromne wrażenie, podobnie jak bardzo bogato zdobione wnętrza hoteli czy posiadłości w jakich przebywają bohaterowie, Wszystko do najmniejszego detalu jest wręcz idealne. Dużą zasługę ma w tym operator kamery, bo trzeba mieć zmysł estetyczny, aby tak dobrze wyeksponować i tak już piękne rzeczy. Po pierwszych odcinkach pojawiła się plotka, że operator kamery jest 'szaloną fangirl' Toma ze względu na to jak często pokazywane są zbliżenia na twarz, a szczególnie oczy aktora.


Tytułowy nocny recepcjonista to postać bardzo ciekawa, nawet sam to przyznaje. Lojalny, były żołnierz, który zostaje szpiegiem, aby dokonać osobistej zemsty. Wydaje się, że to taki dobry człowiek, ale skrywa on w sobie zdolności, o które moglibyśmy go posądzać, ale nie sądzilibyśmy, że może z nich skorzystać. Niby działa po tej dobrej stronie, ale robi rzeczy dalekie od dobrych.


Natomiast Richard Roper (Hugh Laurie) pod idealnym, sympatycznym uśmiechem zdecydowanie jest najgorszym człowiekiem na świecie. Bez serca i sumienia, okrutny, brutalny i bezwzględny, a do tego wręcz niewiarygodnie sprytny, wie jak sprawić, aby z każdej sytuacji skorzystać i nie dać się złapać.

Obie role to popis ogromnych zdolności aktorskich i dowód na to, że osoba odpowiedzialna za kasting miała nosa. Ale nie tylko dwóch głównych bohaterów jest wartych uwagi. Moim odkryciem jest Olivia Colman, nie wiem jakim cudem nie widziałam prawie nic z udziałem tej aktorki, a  jest ona absolutnie genialna. Gra szefową Międzynarodowej Agencji Policyjnej, której głównym celem jest złapanie Ropera. Wciąga w to Jonathana i tak zaczyna się jego szpiegowska misja. Ale Angela w Londynie też nie ma łatwego zadania. Musi przekonywać, prosić, kombinować, aby znaleźć środki i metody na prowadzenie tej akcji, nie ujawniając zbyt wiele. Na dodatek ma niezachwianą wiarę w głównego bohatera, pomimo jego różnych zagrań, ale ma też wiarę w innych ludzi. Ważną postacią jest także Jed- kochanka Ropera, pozująca na głupią gąskę, ale inteligentna i dobra osoba. Z otoczenia Ropera ciekawy jest także Corky, jego najlojalniejszy i najbardziej spostrzegawczy towarzysz, Roper lepiej by wyszedł gdyby do słuchał. On sam też by wyszedł lepiej gdyby szef go słuchał.

Od początku 5 odcinka serial jest już nieco przewidywalny, ale jednocześnie dawno nie wiedziałam niczego czym, aż tak bym się emocjonowała. To niesamowite jak łatwo da się wciągnąć w świat przedstawiony i jaki on bywa zaskakujący, oraz jak postaci są przekonujące.

LOVE, M

sobota, 26 marca 2016

Piękna opowieść ("Spirited Away: W krainie Bogów")

Hello!
Najbardziej znany film studia Ghibli, nagrodzone Oscarem "Spirited Away: W krainie Bogów" obejrzane po latach nadal robi ogromne wrażenie. Do tej animacji warto wracać częściej.


Zastanawiam się co stanowi największą siłę tego filmu. Prosta historia? Jakość animacji i rysunków? Charakterystyczne i nawet psychologicznie prawdopodobne postaci? Przypuszczalnie połączenie tych wszystkich elementów składa się na geniusz animacji. Do tego dwie godziny oglądania mijają nie wiadomo kiedy.

Chihiro jest całkiem zwyczajną dziewczynką, w trakcie przeprowadzki do innego miasta, co wcale się jej nie podoba, a na dodatek ona i rodzice się gubią. Chihiro nie udaje, że się nie boi. Boi się i chce wracać, ale jak wiadomo jej rodzice zgłodnieli, zamienili się w świnie i bohaterka musi ich uratować. Dziewczynka nie zachowuje się jednak jak bohaterka, nie musi dokonywać heroicznych czynów, nie jest "super". Po prostu chce odzyskać rodziców. Na szczęście już na początku swojej drogi znajduje przyjaciół, którzy jej w tym pomogą i wyjaśnią jak działa magiczny świat, do którego trafiła.

A ten jest niesamowity - to łaźnia bogów, zarządzana przez wiedźmę. Chihiro dzielnie i z oddaniem wykonuje tam swoją pracę, niezbyt wdzięczną trzeba przyznać, ale okazuje się, że nie należy zrażać się nawet do 'najgorszych' przypadków, bo nie wiadomo kto może kryć się za toną brudu.


Dziecko wiedźmy pojawiające się w animacji to ciekawa postać. Gdy bohaterka chowa się w poduszkach i bobas łapie ją za rękę, aby zmusić ją do zostania i zabawy, szantażuje ją mniej więcej takimi słowami: "Jak zacznę płakać to Yubaba za karę cię zabije; Jak nie zostaniesz złamię ci rękę". Zupełnie to nie pasuje ani do postaci, która te słowa wypowiada, ani do samej bajki. I pojawianie się czegoś takiego jest całkiem przerażające. Ale zdecydowanie straszniejszy jest Bóg Bez Twarzy, który razem z Buką, tworzy doskonały duet postaci przez które dzieci mają później traumę. Jednak i jedna i druga postać to po prostu obrazy samotności i przedstawienie tego, że każdy potrzebuje zainteresowania.

Jednym z bliższych przyjaciół Chihiro zostaje Haku - tajemniczy chłopiec, który pomaga bohaterce, a która później pomaga także jemu. Ich relacja jest całkiem niezwykła i bardzo magiczna.


Zastanawiam się czemu, o niektórych rzeczach, które tak bardzo nam się podobają, tak trudno pisać. Mogłabym wziąć słownik synonimów i wyszukać jeszcze więcej określeń podobnych do wspaniały, niesamowity, magiczny, zachwycający. Muszę też dodać, że obawiałam się, że oglądany po kilku latach okaże się wcale nie być tak dobry i skończę oglądanie zawiedziona. Nic takiego się nie stało, a dodatkowo wiem, że trzeba częściej do tej animacji wracać.

czwartek, 24 marca 2016

Wiosna

Hello!
Wszystko budzi się do życia! W końcu coś się zacznie dziać. Zima była okresem kompletnej depresji i stagnacji, a kwiecień zapowiada się całkiem ciekawie.


22 kwietnia na UG odbędzie się symboliczne przeniesienie filologi ze starego do nowego budynku, w postaci happeningu, w którym to mój kierunek będzie brał bardzo aktywy udział. To już niedługo, ale sami też nie znamy wszystkich szczegółów, gdy będę już miała konkretniejsze odpowiedzi na pewno o tym wspomnę.


A już dzień później Szekspir 400 kolejny happening, a jego nazwy nie trzeba nawet wyjaśniać. Dostałam już potwierdzenie mojego zgłoszenia na jedną z płaczek. Kondukt żałobny będzie przechodził ulicą Długą i Długim Targiem, aż do Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. A w nim z kolei odbędzie się pokaz 37 filmów zrealizowanych w miejscach gdzie Szekspir osadził swoje sztuki.
O szczegółach także będę informowała. 


W ramach rozwijania praktycznych umiejętności ruszam na warsztaty z pisania o teatrze i naprawdę mam nadzieję, że okażą się tak ciekawe jak się zapowiadają.


I na koniec wiem też, że w kwietniu wypadną mi dwie prezentacje na zajęcia. Muszę się przyznać, że w życiu się tak nie cieszyłam, tym że będę miała zawalony każdy weekend w miesiącu. Ale nic nie robienie jest dużo gorsze od radzenia sobie z kilkoma rzeczami na raz.
Te fenomenalne zdjęcia znalazłam na <tej> stronie. Znajdują się one w domenie publicznej i każdy może z nich korzystać, ale skoro wiadomo kto je zrobił to warto podpisać. I zachęcam do zajrzenia na stronę.

LOVE, M 

wtorek, 22 marca 2016

Wszyscy wściekli ("Daredevil" S2)

Hello!
Zaryzykuję stwierdzenie, że seriale od Netfilxa to pewnego rodzaju gwarancja jakości. W zeszłym roku "Daredevil" był czymś nowym, powiewem świeżości i wszyscy słusznie się nim zachwycali, potwierdzenie drugiego sezonu było tylko kwestią czasu. Kolejny sezon powstał i miał premierę 18 marca, ale, niestety nie jest już taki zachwycający, ale utrzymuje poziom pierwszego sezonu zarówno na poziomie gry aktorskiej jak i samego klimatu i atmosfery, tak charakterystycznych dla tej produkcji.

 Clarie zawsze ma rację.

Niepokoje wywołane tym, że pojawi się i Punisher, i Elektra okazały się słuszne. Sezon cierpi na syndrom "Age of Ultron" - co za dużo to niezdrowo, i na dodatek niezbyt dobrze rokuje to dla nowego Kapitana Ameryki, gdzie pojawić mają się prawie wszyscy. Z tym, że w przypadku filmu może okazać się, że fabuła jest bardziej linearna, natomiast w serialu zostaje wyraźnie rozbita na 2 części. Albo nawet 3.


Prezentuje się to w ten sposób: Punisher pojawia się aby Foggy i Karen mieli co robić, natomiast Elektra aby Matt/Daredevil się nie nudził. W praktyce wygląda to tak, że Matt spóźnia się na rozprawę, bo załatwia z Elektrą jej sprawy. Do tego Karen ma nieco rolę pośredniczki pomiędzy Foggym i Mattem, bo ich drogi zaczynają się stopniowo, ale systematycznie rozchodzić oraz zostaje dziennikarką i pakuje się we wszystkie możliwe kłopoty. Wydaje się, że twórcy serialu chcą z niej trochę na siłę zrobić bardzo ważną postać, ale bardziej banalnego teksu niż ten, który wygłasza w końcówce ostatniego odcinka, dawno nie słyszałam.

 Najbardziej dramatyczna scena w sezonie, a być może i w całym serialu. Matt przez to, że porządnie oberwał w głowę miał problem ze słuchem, na jakiś czas stracił również ten zmysł. Bezsilność i przerażenie jakie malowały się na jego twarzy są nie do opisania.

Mamy więc wściekłego Punishera, wściekłych Irlandczyków; wściekłą Elektrę i wściekłych Japończyków. I za żadne skarby to nie chce się logicznie w serialu połączyć. O ile Punisher pojawia się z dość konkretnych powodów, napędzany osobistą zemstą i muszę przyznać, że tak oddanej sprawie postaci nie widziałam, z tym, że to nic dobrego w tym wypadku, to Elektra pojawia się praktycznie znikąd, ale jak to kobieta, wprowadza zamęt i komplikacje, i nie wiadomo po co ani dlaczego. Później, aby było zabawniej powraca Stick, z resztą nie on jeden, pojawia się mistyczny konflikt, w którym Matt nie chce brać udziału i naprawdę niewiele brakuje, aby w serialu pojawiły się bezpośrednio jakieś nadprzyrodzone siły, a  jestem prawie pewna, że fani by tego nie znieśli.


Drugi sezon bardziej przypomina sprzątanie po pierwszym, niż osobną fabułę, nawet pomimo ilości wątków i postaci. A sprzątać trzeba, bo okazało się, że sprawy nie zostały rozwiązane, a jedynie zamiecione pod dywan, gdzie w ciemności mogły spokojnie się przyczaić i rozwijać. Nie pojawia się złol, którego musimy ścigać i zdemaskować (chyba, że uznamy Japończyków za takowych) chociaż teoretycznie zajmujemy się poszukiwaniem szefa największego kartelu narkotykowego. I to ma jakoś łączyć wątki Punishera i Elektry, ale ja tego nie kupuję. Warto podkreślić, bo może nie jest to dość jasne Punisher nie jest naszym największym wrogiem. W zasadzie to Foggy i Matt podejmują się być jego obrońcami. Taki plot twist. Ale nie spoiler. Dodatkowo w tym wątku pojawia się bezwzględna oszustka pani prokurator, dręcząca naszych prawników i stanowiąca uosobienie tego, że w Hell's Kitchen system sprawiedliwości nie działa tak jak powinien.


Zaskakujące jest to, jak bardzo ten serial jest brutalny. Oczywiście wiadomo, że z Daredevila żaden przyjemniaczek, nawet dla osób, które mu pomagają, ale kontrast pomiędzy nim a Mattem robi wrażenie. Co prawda stara się nikogo nie zabijać i część sezonu mija na tym, aby do tego samego przekonać Elektrę i Punishera, ale niestety naszemu bohaterowi bliżej do złamania własnego postanowienia niż do przekonania tamtych dwojga do swojej racji.


Choreografie walk ciągle są zachwycające, szczególnie gdy Daredevil i Elektra walczą razem, ale każde z osobna także oczywiście dostaje swoje 5 minut, a często nawet więcej. Miłym akcentem jest bardzo podobna do walki z pierwszego sezonu, która chyba już stała się pewnego rodzaju ikoną tego serialu, sekwencja w korytarzu. Chyba ktoś dowiedział się, że ta scena zrobiła na fanach wrażenie.
Zostając w temacie jeszcze przez moment- większość sezonu polega na walkach i gadaniu, i tak na zmianę, Wiem, że nie brzmi to zbyt odkrywczo, ale serial udowadnia nam jak silne mogą być słowa i to w przeróżnych kontekstach. A pod koniec sezony niektórzy bohaterowie opanowali nawet sztukę równoczesnego mówienia i walczenia.


Najbardziej w tym sezonie podobał mi się Foggy, ogromnie się cieszę, że w końcu został doceniony. Nie liczyłam ile razy w moich notatkach pojawia się stwierdzenie 'biedny Foggy' ale mam nadzieję, że w przyszłym sezonie (bo jestem pewna, że kolejny powstanie; chyba, że te japońskie mistycyzmy postanowią połączyć Daredevila, Jessicę, Luka i Iron Fista) nie będę zmuszona do robienia takich zapisków. Foggy odkrywa, że jest dobrym mówcą, wcale nie gorszym prawnikiem niż Matt i wychodzi z jego cienia. Podział obowiązków w ich wypadku się nie sprawdził. Miłe jest także to, że pojawia się blond koleżanka z pierwszego sezonu, a Foggy otrzymuje propozycję pracy od Hogarth, a blondyna wspomina wcześniej, że zajmują się sprawą Jess. Szkoda jednak, że jest go w serialu tak mało. I chciałabym aby zdecydowanie więcej byli Clarie, bo ona i Foggy to głos rozsądku, którego Matt bardzo potrzebuje.


Pomimo całego szeregu zastrzeżeń, nieścisłości w niektórych wątkach i nie domykaniu wielu spraw (szczególnie w wątku Elektry) sezon mi się podobał. Dobrze się go oglądało, nawet pomimo przeskakiwania od jednej do piątej postaci, rozwinięcia motywów mistyczno-mitycznych (i naprawdę obawiam się, że będą to ciągnąć, a wtedy serial straci powagę i przyziemność, i może niechcący odlecieć na tę samą planetę niedorzeczności co "Agent Carter", choć na pewno w mniejszym stopniu) i ogólnego rozrzucenia wątków. Kilka pojedynczych zdań i spostrzeżeń na koniec.  W jednym z odcinków Daredevil wpada do szpitala przez okno- skojarzenie jednoznaczne, a kolejny ma tytuł The Man in The Box, może nie tak bezpośrednie, ale kojarzy się również, poza tym przypadków nie ma. W pewnym momencie chciałam zacząć liczyć ile razy w serialu pada słowo "mściciele". W jednym z odcinków na pewno jest 3 razy, a w sumie przypuszczam, że mogło być użyte koło 12. A największą zagadkę całego sezonu stanowi sprawa tego kiedy Matt śpi. Najprawdopodobniejszą odpowiedzią jest to, że tego nie robi.

niedziela, 20 marca 2016

Ralely

Hello!
To ostatni post opisujący anime, które widziałam, od tej pory będą się one pojawiać w formie "ostatnio obejrzałam" albo podobnej, gdy uzbiera mi się odpowiednia ilość serii do opisania. A dziś 4 tytuły, które są zaklasyfikowane gatunkowo jako odwrócony harem, a jedynym słusznym wnioskiem płynącym z ich oglądania jest to, że to najgłupsze anime jakie istnieją.
Chociaż nie jestem pewna czy "Vampire Knight" się do nich zalicza.

To nie do końca tak, ale nie mogłam się powstrzymać.

"Diabolik Lovers"
Zaczniemy od najgłupszego. Fabuły w nim raczej nie uświadczysz, chociaż coś tam niby sensownego próbują pokazać, bez skutku. Posiada 2 sezony, co gorsza obejrzałam oba i istnieje duże prawdopodobieństwo, że będzie kolejny. I pewnie trzeci także obejrzę z nadzieją, że będzie miał więcej sensu. W sumie anime polega na tym, że z głównej bohaterki wysysana jest krew, bo najpierw jedna, a potem druga rodzina wampirów ubzdurały sobie, że jest ona kimś ważnym. A sama bohaterka bardziej przypomina marionetkę niż postać.


Z powodu wyjazdu ojca Yui Komori musi zamieszkać w dużej, ponurej rezydencji, w której zastaje sześciu tajemniczych mieszkańców. Dziewczyna jest przerażona ich zachowaniem, jednak kiedy z powodu upadku rani się, a na widok krwi nieznajomi dosłownie się ślinią, Yui zupełnie traci głowę. Próbuje odnaleść wyjście, ale zdążyła już wpaść w pułapkę - wszystkie drzwi są zamknięte, a telefony nie działają. Główna bohaterka zaczyna rozumieć, że stała się ofiarą wygłodniałych wampirów, a ucieczka nie będzie łatwa. (shinden.pl)


"Amnesia" 
Bohaterka tego anime jest jeszcze bardziej irytująca niż opisanego powyżej.

 
Pierwszego kwietnia, o poranku, nasza bohaterka budzi się i odkrywa, że nic nie pamięta. Nagle pojawia się przed nią tajemniczy chłopiec – przedstawia się jako “duszek” o imieniu Orion. Dziewczyna postanawia z jego pomocą jakoś odzyskać swoje wspomnienia… aż w pewnej chwili dzwoni telefon. Nie rozpoznaje ona imienia na wyświetlaczu, ale nieznajomy podobno jest jest “chłopakiem” – bohaterka postanawia się z nim spotkać, choć pomimo największych wysiłków, nie jest w stanie przypomnieć sobie jego twarzy. (shinden.pl)



Normalny człowiek po 3 akcji ze zmianą świata zrozumiałby, że chyba tak się po prostu musi dziać i trzeba się z faktem pogodzić.  Oczywiście dobrze to wyjaśnić, ale nierozgarnięcie głównej bohaterki przekracza po prostu wszelkie skale. Na szczęście jej męscy towarzysze byli bardzo ciekawie i różnorodnie wykreowanymi postaciami więc jakoś łagodzili głupotę bohaterki.

"Dance with Devils"
Nie dość, że harem, demony to jeszcze śpiewają. I to nawet ma fabułę, widać jednak się da. Ale ja zostałam kupiona śpiewaniem. I niby wiedziałam, że istnieją anime, w których głównymi bohaterami są muzycy to jednak odkrycie tego było dość zaskakujące, bo tak naprawdę ta muzyka jest całkowicie niepotrzebna, a jednocześnie to niesamowicie miły dodatek. Najczęściej piosenki to najzabawniejsze części odcinka.


Ritsuka Tachibana to dziewczyna mieszkająca w Shiko wraz z matką, Marią. Wiedzie tam spokojne życie uczennicy drugiej klasy liceum Akademii Shika. Wszystko ulega zmianie pewnego dnia, kiedy w pobliżu Ritsuki pojawiają się demony w postaci przystojnych mężczyzn. Z pewnego powodu dziewczyna zdaje się je przyciągać... (shinden.pl)


"Vampire Knight" i "Vampire Knight Guilty"
Na długi czas zapomniałam, że oglądałam to anime. Dopiero gdy sprawdzałam jednego z aktorów głosowych ku mojemu zdziwieniu okazało się, że je widziałam. Na potrzeby tej notki musiałam obejrzeć jeszcze raz przynajmniej ostatni odcinek. To nieco mówi o wartości tego anime. Ale już po pierwszych sekundach całkiem sporo sobie przypomniałam. Wiem, że rozwiązania problemów bohaterów okazują się dużo bardziej nieoczywiste i dziwne niż można było przypuszczać. Można pooglądać, ale nawet jak na anime bohaterowie mają wyjątkowo wielkie oczy.


Yuuki będąc małą dziewczynką zostaje uratowana przed wygłodniałym wampirem, co dziwne, przez przedstawiciela tej samej krwiopijczej rasy. Powierzona pod opiekę dyrektorowi Akademii Cross, zaczyna uczęszczać do Dziennej Klasy. Szkoła ma nietypowy charakter, ponieważ odbywają się tu rуwnież zajęcia Klasy Nocnej, której uczniami są wampiry. Żeby żyć w symbiozie z ludźmi, zamiast tradycyjnego posiłku w postaci krwi, zażywają tabletki, które ją imitują. Wszystko zostaje utrzymane w sekrecie, tylko dzięki staraniom dwóch prefektów - Zero Kiryuu, któremu kilka lat wcześniej wampir wymordował rodzinę, oraz Yuuki. Główna bohaterka zadurza się w wampirze Kaname, swoim wybawicielu z dzieciństwa. Oprócz tego epizodu, dziewczyna nie pamięta jednak nic ze swojej przeszłości. (shinden.pl)


Taka ciekawostka: trochę niechcący natknęłam się na fandom tego tytułu i mocno się zdziwiłam. Z tego co tam zobaczyłam, przeczytałam wynika, że manga ma duże grono bardzo oddanych fanów. Naprawdę nie wspominałabym o tym, ale dość mocno wyróżniają się na tle innych fandomów, na które wpadłam. Prawdopodobnie możne to także oznaczać, że manga sama w sobie jest całkiem niezła. 

Pozdrawiam, M

piątek, 18 marca 2016

Znaleziono odpowiedzi ("Wszystko co powinnaś wiedzieć o miesiączce")

Hello!
Wróciłam do domu i kompletnie nie miałam pomysłu na dzisiejszy wpis. Na szczęście tuż po wejściu do pokoju rzuciła mi się w oczy książeczka "Wszystko co powinnaś wiedzieć o miesiączce".


Książkę tę dostałam koło dziewięciu lat temu i to na własną prośbę, byłam ciekawskim dzieckiem i znalazłam odpowiedzi na większość moich pytań, a także sporo różnego rodzaju interesujących informacji. Tytuł podzielony jest na trzy części. W pierwszej całkiem dokładnie opisano miesiączkę z biologicznego punktu widzenia. W kolejnej "dzień po dniu" opisano co dzieje się w organizmie, jak możesz się czuć i jak możesz się zachowywać. Trzecią część stanowią odpowiedzi na pytania, na przykład o badanie ginekologiczne. A na okładce znajduje się tarcza, którą można obracać i sprawdzić co dzieje się poszczególnego dnia cyklu.

"Wszystko co powinnaś wiedzieć o miesiączce" jest bogate w bardzo praktyczne porady, świetnie wyjaśnia kwestie związane z wyborem pomiędzy tamponami i podpaskami, ale można tam znaleźć również ciekawostki, informacje o hormonach i całkiem sporo zachęt do wysiłku fizycznego.

Ponad to w książce jest całkiem sporo ilustracji, które mi jednocześnie wydają się nieładne i sympatyczne. To chyba nie do wytłumaczenia, ale to nic. Cały tytuł utrzymany jest w kolorach różowo-czerwonych, a powtarzającym się motywem są kwiatki. Podsumowując książka jest bardzo ładnie wydana.

Ta książka może być świetnym prezentem, ale raczej właśnie mamy dla córki, albo dziewczyny dla samej siebie; stanowi świetne źródło porad i informacji, a także praktycznych wskazówek i podpowiedzi; na pewno wyjaśni wiele wątpliwości i można znaleźć w niej odpowiedzi na liczne pytania. W skrócie - polecam.

Pozdrawiam, M

środa, 16 marca 2016

Czytanie na głos

Hello!
Zainspirowana głównie zajęciami z analizy dzieła literackiego postanowiłam napisać kilka słów o czytaniu na głos.

 On opowiadał nie czytał, ale zamysł mi pasuje - "Opowieści na dobranoc"

Podobno czytanie po cichu zostało upowszechnione dopiero (albo aż, zależy jak na to spojrzeć) około dwustu lat temu. Wcześniej była to raczej czynność bardziej społeczna, ludzie zbierali się aby wspólnie słuchać czytanego tekstu. Co prawdopodobnie mogło wynikać także z tego, kto umiał a kto nie umiał czytać i że zdecydowanie większość stanowiła ta druga grupa. Ale publiczne odczyty były dość popularne, a także w wyższych kręgach społecznych słuchanie książek było formą rozrywki.

Na wyżej wspomnianych zajęciach zajmujemy się jednak głównie wierszami i pierwsze dotyczyły "brzmieniowej organizacji wypowiedzi". Przez ciche czytanie, obecnie nie zdajemy sobie sprawy jak skomplikowaną i przemyślaną sprawą jest zorganizowanie teksu aby on brzmiał i nie do końca potrafimy to docenić, a czasami zwyczajnie tego nie dostrzegamy. Podobno obecna praktyka poetycka od tego po prostu odchodzi, ale dobrze wiedzieć, że kiedyś było inaczej.

Weźmy na przykład taką "Lokomotywę" Tuwima. Chociaż mam wrażenie, że akurat ten wiersz nawet czytany w głowie automatycznie nabiera pewnego rytmu, bo z jakiegoś powodu (uwarunkowania kulturowego?) po prostu wiemy jak to czytać, aby osiągnąć zamierzony przez autora efekt. A to z kolei bierze się z tego, że prawdopodobnie rodzice czytali nam "Lokomotywę" w dzieciństwie. I tu pojawia się kolejna sprawa - czytanie na głos dzieciom. Szczególnie przed snem oczywiście. Dzieci słuchają dość chętnie, choć to sprawa względna. Ważny jest jednak to, że na pewno pogłębia się więzi z dzieckiem, a do tego na pewno rozwija się jego wyobraźnię. Do tej pory pamiętam jak ciocia czytała mi i bratu "Królową Śniegu" i mam w głowie pewne obrazy, które nieodłącznie wiążą się z tą opowieścią.


Teraz z nieco innej strony. Nie wiem czy sprawdzaliście napisane teksty, jakiekolwiek, poprzez czytanie ich na głos. To całkiem zaskakujące jak dobre rezultaty to przynosi. Czasami coś co na papierze (bądź ekranie) wygląda dobrze i wydaje się poprawne, po przeczytaniu na głos okazuje się być co najmniej dziwne i brzmi nie tak jak powinno.

I ostatnia rzecz, która pośrednio także zainspirowała dzisiejszy wpis i jest powiązana z poprzednim akapitem. Nie tylko swoje teksty możemy sprawdzać przez czytanie ich na głos, ale także innych ludzi. Będzie to szczególnie widać po źle napisanych książkach. Oto dowód:

Pozdrawiam, M

poniedziałek, 14 marca 2016

"Wesołe Kumoszki z Windsoru"

Hello!
Gdański Teatr Szekspirowski był jednym z powodów dlaczego wybrałam studiowanie w Gdańsku. "Wesołe Kumoszki z Windsoru" miały premierę 25 czerwca 2015 roku na deskach GTSu i są koprodukcją tego teatru oraz Teatru Wybrzeże. I skradły serca wszystkich studentów ZIA do tego stopnia, że niektórzy byli na nim już 3 razy. I wybierają się po raz kolejny.


Ja byłam na spektaklu pod koniec stycznia i pisałam o nim pracę na krytykę artystyczną i dlatego trochę zwlekałam z napisaniem o przedstawieniu tutaj. Ale przedmiot zaliczony na 5 więc mogę śmiało upublicznić moje wywody. Częściowo faktycznie są to zdania z pracy, ale dopisałam też nieco więcej rzeczy od siebie.

 Zdjęcia pochodzą ze strony Teatru Wybrzeże. Jak byście chcieli doczytać o obsadzie i innych rzeczach to o tutaj

Przedstawienie jest długie 2 godziny 45 minut i przerwa, ale jeśli zdecydujecie się na nie pójść, to koniecznie wybierzcie miejsca stojące, ponieważ spektakl jest grany na scenie elżbietańskiej, to znaczy wysuniętej w widownię, a drugą rzeczą jest jeszcze to, że aktorzy całkiem często ze sceny schodzą i przechadzają się wśród publiczności. Całkiem niesamowita bliskość i przeżycia. Do tego można dodać także piosenki wykonywane grupowo - jest moc.


"Kumoszki" są przezabawne. Prawie płakałam ze śmiechu na początku drugiego aktu, jeśli dobrze pamiętam to były sceny 'pojedynku'. Najbardziej utknęło mi  w pamięci, że w pewnym momencie gdy doktor Caius się bardzo denerwuje to krzyczy "Pikachu". Po tym już te "Kumoszki" miały mnie w swoich sidłach. Spektakl jest pełen aluzji i sugestii, szczególnie homoerotycznych pomiędzy plebanem a doktorem, kolejny element, który jest naprawdę przezabawny. Ale granie na kobiecych atutach i wykorzystywanie ich z pozytywnym rezultatem, także się pojawia. I także w kontekście całego przedstawienia jest śmieszne. A pleban chodzi wszystkich poprawia jak powinni mówić a sam niemiłosiernie kaleczy język polski. To zasadniczo jest komedia, cała jest śmieszna.


Zdecydowanie największą siłę spektaklu stanowią aktorzy. Ciekawe, że pana Mizerka gra kobieta (Dorota Androsz) co jest najpewniej celowym zagraniem z konwencją teatru elżbietańskiego, gdzie przecież wszystkie role odgrywali mężczyźni, a nie pozostaje to także bez wpływu na odbiór charakteru tej postaci. Świetną i wielką robotę robią dwaj aktorzy drugoplanowi, którzy w zależności od potrzeb wcielają się w służących, posłańców, ale także, np: animują broń, co polegało mniej więcej na tym by udawać, że broń leci obracając się w slow-motion; do tego udawali także szafki, kominki i inne meble.

Inna ciekawostka dotycząca gry aktorskiej. Pani Page, gdy odwiedza panią Ford (a u niej jest Falstaff) zasadniczo zmienia styl gry, na dużo bardziej „teatralny” - pozy a'la wiek XIX, a co zaskakujące, ma to podkreślić fakt, że w domu pani Ford znalazła się „przypadkiem”. Natomiast pani Ford gra przedrzeźniając gesty swojej towarzyszki. Odgrywają one przed widzami swoje własne przedstawienie i tak jak wynika to z opisu wypada to przezabawnie. 


To przezabawne przedstawienie ujawnia wiele ludzkich wad i przywar: hipokryzję, obłudę, podwójne standardy moralności, zakłamanie, przewrotność. Fenomenalna scena gdy Falstaff zmienia sztuczne brzuchy to udowadnia, albo fakt, że pleban bez momentu zawahania zrzuca sutannę aby stanąć do pojedynku, a potem szukać zemsty. Falstaff jest także uosobieniem najbardziej rubasznych ludzkich myśli, ale grzechy muszą zostać ukarane i na końcu to on, spryciarz by się wydawało, ma rogi.

sobota, 12 marca 2016

Przytul mnie ("Hotarubi no Mori e")

Hello!
Są filmy, bajki, które można dopasować do takich kategorii jak: piękne i smutne; piękne, bo smutne; smutne, bo piękne. Animacja, o której dziś piszę balansuje gdzieś na granicy dwóch pierwszych, choć początkowo skłaniałam się do kategorii drugiej, po przemyśleniu stwierdziłam, że pierwsza być może, jest jednak bardziej odpowiednia. A kto wie może tak naprawdę wszystkie odnoszą się do tej produkcji.
Już powyższy wywód jest spoilerem, a poniżej spoilery jak stąd do Japonii. 


Hotaru przyjeżdża w każde wakacje do swojego dziadka. Jako 6-latka pewnego dnia gubi się w lesie, gdzie poznaje Gina - nie do końca człowieka, nie do końca ducha, mieszkańca lasu, którego człowiek nie może dotknąć, bo chłopak zniknie. Tak rozpoczyna się, trwająca klika lat, wakacyjna znajomość naszych bohaterów.
Powyższy obrazek od 7 miesięcy jest moją tapetą na laptopie i prędko się nie zmieni, a także był moim zdjęciem w tle, ale od stycznia wyparł ich Poe i BB-8.

Muszę Was ostrzec, że to co piszę na temat "Hotarubi no Mori e" będzie miało bardzo osobisty charakter, bo z jakiegoś, nawet dla mnie niezbyt jasnego powodu, czuję się z tą animacją bardzo związana. I po ponownym obejrzeniu byłam prawie pewna, że nie dam rady nic napisać, bo zaleję klawiaturę łzami. Przy pierwszym oglądaniu nie spodziewałam się kompletnie tego, co dostałam, tym bardziej, że szukałam czegoś łatwego, byle nie w odcinkach, żebym mogła to oglądać i kręcić hula-hop jednocześnie. Skończyło się tak, że kręciłam hula-hop zalana łzami. Chyba wtedy nauczyłam się, że naiwnością jest włączanie anime, o którym nie ma się pojęcia i liczenie, że zakończy się typowym happy endem. Albo ogólnie w jakikolwiek sposób, który można uznać, za pozytywny.


Wracając do animacji, jest to opowieść, retrospekcja Hotaru jadącej po raz kolejny do dziadka więc logicznym wydawałoby się, że spotka się także z Ginem, ale nic bardziej mylnego. To wspomnienia miłych chwil spędzonych razem. Zostańmy jednak przy początku ich znajomości, bo to naprawdę zabawne momenty. Ponieważ Hotaru nie może dotknąć chłopaka, obrywa po głowie ilekroć się do niego zbliży (dobra bicie dzieci nie jest zabawne, ale nie można tym scenom odmówić pewnej śmieszności), poza tym mała bohaterka sama w sobie jest naprawdę urocza. Z czasem Hotaru przyzwyczai się do tego, że musi trzymać się na odległość i będą się ze sobą naprawdę dobrze bawić. Oczywiście fakt, że nie mogą się dotknąć stanowi bardzo ważny punkt całej animacji, jest scena gdzie bohaterka spada z drzewa, Gin nawet biegnie aby ją złapać, ale tego nie robi; Hotaru wpada w krzaki i gdy już się z nich wydostaje mówi mu aby nigdy, pod żadnym pozorem jej nie dotykał. To naprawdę poruszająca scena, bo wtedy już wiemy, że zarówno Hotaru jak i Gin chcieliby móc trzymać się za ręce. Chciałoby się napisać, że to opowieść o rodzącym się uczuciu, ale to nie oddałoby złożoności relacji pomiędzy bohaterami. Wydaje mi się, że oni od początku się kochali. Tak po prostu, z tym, że Hotaru musiała dorosnąć. Nie wspominałam, ale Gin starzeje się zdecydowanie wolniej niż ludzie.


Jedną z najbardziej cudownych rzeczy w tej animacji są szczegóły. Wszystkie informacje są ważne, tam chyba nie pada ani jedno zbędne słowo, to fascynujące. Podobno pojawiają się zarzuty, że bajka jest za krótka, ale jak dla mnie jest idealnie wyważona, jak by była dłuższa nie udałoby się zachować tej doskonałości. Drugą cudną rzeczą jest sama animacja, po prostu przepiękna. Postaci są prześliczne, miejsca także, a sekwencje na festynie absolutnie kradną serce. Trzecia leśne duchy, które bronią, martwią się o Gina, a potem także dziękują Hotaru. Taki poboczny wątek, a świetnie uzupełnia i dopowiada pewne rzeczy.

Proste, niedługie, urocze, kradnące serce, ewentualnie może zostawić z głęboką raną w tym miejscu, "Hotarubi no Mori e" jest naprawdę cudną, cudowną animacją.