sobota, 30 grudnia 2017

2017 PODSUMOWANIE

Hello!
Jest kilka typów notek, które kocham pisać najbardziej. Wszelkiego rodzaju podsumowania są na szczycie listy. Na drugim miejscu są te wpisy, w których opowiadam, o tym, jak to się stało, że zaczęłam coś lubić, coś mnie zainteresowało. Na trzecim znajdują się teledyski. A ponieważ mamy koniec roku 2017 trzeba zrobić przegląd tego, co pojawiło się na Mirabell - Między innymi kulturalnie (to chyba pierwszy raz, gdy napisałam pełną nazwę bloga w notce). 


STYCZEŃ
W styczniu 2017 dostaliśmy czwarty sezon "Sherlocka" i recenzja każdego odcinka znajduje się na blogu. Pamiętam, że byłam całkiem dumna z ich pisania tak szybko, ale same odcinki były średnie. Ale pierwszą notką, którą chcę podlinkować jest - Czytanie grozi śmiercią. Ze śmiechu - "Kawaii Scotland" , czyli przezabawna polska manga. A drugą podsumowanie "Roku z anime". Od końca tamtej akcji nie było nawet żadnego miesiąca tematycznego, ale mam pewien pomysł na wakacje. I na koniec recenzja "La La Landu", filmu, który mi się nie podobał, ale całkiem podoba mi się sposób w jaki go opisałam. 

LUTY
Pojawiły się dwa wpisy podsumowujące kolejne semestry moich studiów, a poza tym znów notki, które wybrałam do podsumowania dotyczą anime, mniej lub bardziej bezpośrednio. Najpierw wpis walentynkowy - Od łyżwiarstwa do Yuri On Ice, czyli krótka historia o miłości. Następny to wynik intensywnego uczęszczania na lodowisko i obserwowania ludzi - Typy ludzi na lodowisku.  Ostatni wpis to wynik małego eksperymentu i przykład notki, która myślałam, że nikogo nie zainteresuje, a klikała się zaskakująco dobrze. To coś pomiędzy recenzją a opisem gazety "Otaku" - Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

MARZEC
Zmieniamy ton. W marcu naszły mnie przemyślenia,  Czy aby mieć prawo twierdzić, że coś się lubi, trzeba to dobrze znać? oraz druga część wpisu Nie znam się, więc się wypowiem. Gdy czytam te notki w momencie, gdy otwieram je aby skopiować linki, aż trochę nie mogę uwierzyć, że to ja je napisałam. To znaczy wydają mi się teraz jakieś takie poważne. Ale to dobrze, chciałabym jeszcze trochę pozagłębiać się w te tematy. 
Na zajęciach z edytorstwa rozmawialiśmy o trendach wydawniczych. Tym, który mi najbardziej rzuca się w oczy jest związany z pojawianiem się słowa Dziewczyna w tytułach książek i w marcu postanowiłam mu się nieco bliżej przyjrzeć. 


KWIECIEŃ
Prawdziwym powodem, dlaczego oglądam anime, jest poszukiwanie w nim nawiązań do Szekspira, aby mieć materiały na kwietniową notkę - Szekspir w anime #2 .  Przygotowałam też wpis o jednym z moich ulubionych musicali, czyli uaktualnioną opinię o Mozarcie - "Mozart, l'opera rock" - 4 lata później. W kwietniu w kinach pojawił się też film "Ghost In The Shell" i dalej nie mogę się zdecydować, czy on mi się podobał - Ambiwalencja

MAJ
W maju musiałam nieco przystopować z pisaniem, pojawiło się 10 notek. Z czego 4 to recenzje kolejnych odcinków "Doctora Who". Ale chciałabym wrócić do dwóch wpisów. Moich ulubionych programów Stephana Lambiela - Wszystkie punkty za interpretację muzyki oraz recenzji drugiej części Strażników Galaktyki - Relacje kosmiczne

CZERWIEC
 Nadrobiłam i to z wielkim zaskoczeniem, moją niebytność w Operze Bałtyckiej, a później napisałam o Pinokiu.  Pojawiła się także jedna z moich ulubionych notek w tym roku, wspólna notka z Kamilą, której bloga lubię bardzo, ale jeszcze bardziej lubię po prostu sposób w jaki pisze. Jej teksty czyta się cudownie i jestem bardzo wdzięczna, że zechciała użyczyć mi trochę swojego talentu, czasu i wiadomości i uzupełnić swoimi przykładami wpis Ten niekochany / Ten trzeci. I kolejny wpis, który lubię i który jest dla mnie bardzo ważny, a jednocześnie ciągle mam w planach napisanie jednak jego odwrotnej wersji. Na razie zostańmy jednak w pozytywnym świetle - Za co uwielbiam moich przyjaciół. 

LIPIEC
W lipcu wakacje więc pojawiło się więcej notek w tym dwie bardzo poczytne z czego jedna bardzo komentowana. Pierwsza o moich przygodach ze współlokatorką - Perfekcyjna Pani Akademika. 
I drugi Zła (serial "13 powodów"). Nie sprawdzałam i nie liczyłam, ale wydaje mi się, że to jest nie tylko najbardziej komentowany wpis tego roku, ale nawet najbardziej komentowany wpis na blogu. I dobrze, bo sprawa ważna, a serial szkodliwy. A żeby trochę złagodzić te dwa niezbyt przyjemne wpisy na koniec - O konsekwencjach i przyjaźni ("Koe no Katachi") - recenzja bardzo mądrej i ładnej animacji.

SIERPIEŃ
Aż 16 notek najwięcej w tym roku i trochę się robi problem z wyborem, bo napisałam kilka recenzji, które warto byłoby przypomnieć. Zacznijmy od dwóch dram: Z historią niestety nie wygrasz ("Moon Lovers: Scarlet Heart Ryeo") oraz Utopieni ("Bride of Water God"). Nie przepadam za czytaniem tekstów, które już napisałam, ale muszę sama sobie przyznać, że recenzja Moon Lovers wyszła mi całkiem nieźle. Co się zaś tyczy drugiej dramy to była ona wielkim rozczarowaniem w Korei i z moim odczuciami jest nieco podobnie.  Pozostając w temacie rozczarowań a przechodząc do totalnych klap, całkiem nieźle czytał się tekst o filmie aktorskim "Death Note". I na koniec jeszcze recenzja "Iluminae"

Niewinnie przewijam facebookową tablicę i prawie, prawie bym to minęła, ale coś mnie tknęło, że ja przecież znam ten typ pisania. I faktycznie, patrzę, a to Copernicon zalinkował moją relację na swoim facebooku.


WRZESIEŃ
Upłynął mi na praktykach, ale punktem kulminacyjnym i prawie jedynym wakacyjnym wyjazdem w tym roku. A mianowicie we wrześniu jest Copernicon! Tegoroczny na długo zostanie w mojej pamięci ze względu na to, że byłam jedyną uczestniczką jednego panelu, jedną w bardzo wielu uczestniczek innego, byłam także najmłodszą osobą na sali, ale co najciekawsze zdarzyło mi się być też najstarszą - starszą nawet niż prowadzący. Podrzucam jeszcze zdjęcia z samego Torunia, bo to takie ładne miasto. Z recenzji chciałabym wrócić do "Descendants of the Sun". Dramy mają to do siebie, że nawet jeśli nie są dobre to znakomicie się o nich pisze. Ale to akurat był fantastyczny serial.

PAŹDZIERNIK
Powrót do Gdańska za każdym razem jest bolesny, ale w październiku jeszcze miałam czas na pisanie. I czytanie, i oglądanie, bo to zajmuje bardzo, bardzo dużo czasu, napisanie zaś to kwestia wygospodarowania wieczoru. Jak już przywołuję recenzje dram to i "Hwarang" musi być, ale bardziej istotna jest książka "Kim Dzong-Il. Przemysł propagandy" naprawdę fascynująca lektura i o porwaniu reżysera i aktorki do Korei Północnej jak i o działaniu przemysłu filmowego w obu Koreach. W październiku miał premierę nowy Thor i oczywiście recenzja jest. Napisałam też wrażenia po pierwszym miesiącu kolejnego semestru Zarządzania Instytucjami Artystycznymi.

LISTOPAD
Radykalny spadek ilości oraz, nie ukrywam, jakości wpisów wynika z tego, że naprawdę bardzo dużo czasu spędzam na uczelni czy to na zajęciach, czy w bibliotece. Niestety pewnych rzeczy nie przeskoczę. Ale udało mi się przeczytać ciekawą książkę dotyczącą fanów anime, opisać to jak piszę i zbieram obserwacje na kolejny tego typu wpis i przygotować notkę-listę, która miała bardzo dużo kliknięć, gdy się okazała i kilka komentarzy od ciekawych osób, czyli Blogerzy książkują 2017.



GRUDZIEŃ
Biorąc pod uwagę, że to jest dziesiąty grudniowy wpis to nie za bardzo mam z czego wybierać. Tak naprawdę jedynym porządnym, konkretnym wpisem była recenzja "Ligii sprawiedliwości", z której jestem nawet całkiem zadowolona.  Byłam też całkiem zadowolona z dwudziestego czwartego wpisu o teledyskach, bo w końcu udało mi się zebrać nowości i po raz 4 albo 5 pokazać teledysk Logic do piosenki 1-800-273-8255. Jeśli nie widzieliście to albo klikajcie w link do wpisu, albo przekopiujcie sobie do wyszukiwarki Youtube ten numer i zobaczcie koniecznie. I posłuchajcie. Ostatni warty wspomnienia wpis to relacja na żywo z oglądania specjalnego, świątecznego odcinka Doctora Who.

Muszę przyznać, że ten rok był dla mnie dość wyjątkowy, nie było fenomenalnych wzlotów, ale czas, który spędziłam na przykład na praktykach i w Toruniu był zaprawdę świetny. Nie mogę nie wspomnieć o największym odkryciu tego roku, czyli koreańskiej muzyce, która podobnie jak anime już kilka lat temu, w tym roku nieco opanowała moje życie, ze wszystkim dobrymi i złymi konsekwencjami tego stanu rzeczy. Ze spraw zdrowotnych, zaczęłam a teraz już w sumie kończę silną kurację dermatologiczną i cóż efekty na buzi są, ale nie bez powodu 3/4 ulotki o była lista skutków ubocznych, które dają się we znaki bardzo, a są to głównie efekty nie dotyczące ciała a ducha. Nie jest za fajnie. Tym bardziej, że koniec roku nie był dla mnie zbyt łaskawy pod wieloma względami i w skrócie był to miesiąc, w którym płakałam najwięcej w swoim życiu i to nad sprawami nie będącymi ani filmami, książkami czy serialami ani rzeczami, na które miałam jakikolwiek wpływ. Niestety większość zaskakujących rzeczy w życiu okazuje się bardzo złymi wiadomościami otrzymywanymi nagle i bez żadnego przygotowania.
Myślę, że jeszcze długo będę sobie układała w  głowie  pewne sprawy, które miały miejsce w tym roku. Człowiek oprócz zdrowia fizycznego ma także psychiczne i społeczne, a u mnie każde kuleje. Nie chciałabym jednak wchodzić w nowy rok zła i smutna, ale nie wiem czy dam radę. Chciałabym, ale będzie to trudne. Tym bardziej, że jeśli miałabym wybierać dzień w roku, którego najbardziej nienawidzę to byłby to Sylwester.
Mam jednak nadzieję szczerą i ogromną, że dla Was cały mijający rok był dobry i pełen miłych chwil, a życzę Wam jeszcze więcej takich w 2018.

LOVE, M

środa, 27 grudnia 2017

Doctor Who Christmas Special 2017: Twice Upon A Time

Hello!
Nową świecką tradycją oto już po świętach relacja z oglądania świątecznego, specjalnego odcinka Doctora Who. W tym roku wyjątkowego, bo o odcinek kończący pewną erę. Nie tylko Capaldiego jako Dwunastego, ale i zmian na innych stołkach. No i tej najważniejszej - regeneracji w kobietę-Doctora.

Dawno, dawno temu..
Tak, to przejście w nowego aktora było zaiste takie, że spokojnie można uwierzyć, że to ta sama osoba.
Oho, dwóch Doctorów, co się nie chcą zregenerować.
Dwóch Doctorów - dwa razy bardziej super.
Doctor (i jeden, i drugi) musi się zregenerować, bo będzie źle.
Ej, ja się zaśmiałam.



O I wojna światowa.
Czas stanął. Dlaczego?
Kosmita!!! Jest trochę.. Jest trochę BARDZO straszny. Straszna w sumie.
Tak w sumie to rozumiem Pierwszego, też bym była zła, gdyby mi ktoś tak poprzestawiał na statku. 
SPOILERS! Powiedział biednemu żołnierzowi, że będzie II wojna.
Oczywiście, że myślał, że będzie młodszy.
Ja jestem doktorem, więc to jest moja pielęgniarka. Pan pielęgniarka. Pielęgniarz. 


Kosmici porywają kosmitów. Niezbyt to grzeczne.
Śmierci! No, jasne.
Koś tu mówi o wojennym wcieleniu.
O Bill. Ale coś tu jest nie tak. Niemożliwe. Możliwe? 
Monokl <3
Oczywiście, że jakiś koniec.
Straszni ci kosmici.
Fajny ten Pierwszy, jeśli faktycznie dobrze oddano jego charakter to rozważę obejrzenie klasycznych serii. 
Co za dużo Doctorów to nie zdrowo, źle, źle, źle. Pierwszy nie będzie zachwycony.


Ale Doctor to Doctor, a biała Tardis jest taka ładna. 
To nie wygląda jak przyjazna planeta. To zdecydowanie nie jest przyjazna planeta. 
Język! 
Szklani kosmici są straszni.
Taka poważna rozmowa, a strzelają. Zero manier w tym kosmosie, zero.
Ten oficer, trochę niepotrzebny..? (NOTE po obejrzeniu: głuptas ze mnie bardzo i dowodzi to, że jednak nie załapałam chyba jednej z najważniejszych myśli serialu, że każdy jest ważny)

Dalek. Serio. Rusty. Serio O.O 
Pierwszy mówi całkiem niezły wykładzik, podoba mi się.
Ale Bill jako nie-do-końca-Bill-choć-twierdzi-że-Bill jest irytująca.


Everybody is important to somebody somwhere.  
Żołnierz ma sens. 

To jeden z najładniejszych odcinków Doctora, jaki powstał. Jeśli można lepiej zobrazować magię świąt niż pokazać, jak dwie walczące strony przerywają strzelanie i śpiewają razem kolędy i grają w piłkę, to proszę mi pokazać. Plus, zawsze się interesowałam tymi różnymi aktami przerwania i współpracy wojsk w czasie pierwszej wojny światowej, ale w święta to zdecydowanie coś więcej. 

Ohh Nardole. 


Ładne pożegnanie Dwunasty, ładne.
(Ale o co chodzi z imieniem i dziećmi?)

Będzie nowy wystrój Tardis, bo pogubiła trochę rzeczy w tym nową Doctor. Czyżby Tardis była zazdrosna lub zła? 

To nie był najbardziej błyskotliwy ani widowiskowy odcinek Doctora, ale cudnie pasujący do świąt, do tych Doctorów i do okazji, znaczy regeneracji.

Trzymajcie się, M

niedziela, 24 grudnia 2017

Życzenia

Hello!
I już tu są! Święta Bożego Narodzenia i życzenia!


Życzę Wam samych sukcesów, spełnienia marzeń, ale gdyby coś nie wyszło wyciągnijcie z tego lekcję, zamiast się załamywać. 
Nie poddawajcie się. 
Pozwólcie sobie na spontaniczność i zabawę. Oby w granicach rozsądku. 
Odkrycia sensu życia. 
Zdrowia, zdrowia, zdrowia. Tego podobno nigdy za wiele. 
Cudów. Wierzcie w magię Świąt, bo to prawda.
Dostrzegajcie małe rzeczy i się z nich cieszcie. 
Entuzjazmu. 
Bądźcie mili. I niech inni będą mili dla Was.
Wyłącz internety. Posiedź z rodziną bez patrzenia w telefon. 
Wesołych Świąt 
Bogatego Mikołaja
Szalonego Sylwestra 
i Spełnienia Wszystkich Marzeń w Nowym Roku 
Wersja dla ludzi-blogerów:
Książkowych: Czasu na czytanie, samych dobrych lektur, czasu na pisanie, ciepłych kocyków i hektolitrów herbaty, miejsca i pieniędzy na nowe książki, udanych współprac z wydawnictwami i autorami.
Filmowych: Czasu na chodzenie do kina, niespania na seansach, zaproszeń na pokazy przedpremierowe, grzecznych i nieprzeszkadzających współoglądaczy, błyskotliwych spostrzeżeń i celnych uwag. 
Modowych: miejsca i porządku w szafie, fantazji i próbowania nowych połączeń, odkrycia nowych sklepów, jeśli wciąż szukacie - odnalezienia własnego stylu, osoby, która będzie robiła Wam zdjęcia. 
Kulinarnych: smacznych potraw, odnalezienia nowych, niezwykłych przepisów, odkrycia nowych smaków lub starych smaków na nowo, żeby się nic nie przepaliło i ładnie wyglądało na zdjęciach.
Kosmetycznych: braku alergii na testowane produkty, znalezienia swoich ideałów i jak najmniej zupełnie nietrafionych kosmetyków, pomysłów nie tylko na recenzje, ale także artykuły związane z kosmetykami. 
Lifestylowych: stylu! Abyście tak samo jak o dobrych rzeczach, nie bali się pisać o tych nieszczególnie miłych i przyjemnych. Życia! 


LOVE, M

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Kocham Instagram #6

Hello!
W tym miesiącu (mniej więcej) było zaskakująco duże stężenie mnie we mnie na instagramie. Aż sama byłam zaskoczona, gdy to zauważyłam, bo raczej nie publikuję zdjęć, na których mnie widać. A nie dość, że teraz były dwa to jeszcze dostały po najwięcej serduszek. 


W tym roku jest niewiele zdjęć dźwigów, chociaż dalej uważam, że to jedne z najbardziej fotogenicznych rzeczy na świecie. I gdy zobaczyłam, taki typ, którego jeszcze nie widziałam to musiał się znaleźć na zdjęciu. 
A moje zdjęcie jest z TVP Gdańsk. Moje studia czasami są naprawdę super. 
W moich okolicach na początku miesiąca nagrywali film i plany zdjęciowe były poustawiane w różnych miejscach. Między innymi na mojej drodze do akademika.
Tegoroczna iluminacja przy kole widokowym jest naprawdę fajna. Wygląda interesująco nawet na rozmytym zdjęciu. 
Przeczytałam bardzo ciekawą książkę o fanach, a cytat "prowadzą ich ścieżką uwielbienia" uwielbiam. 
Zdjęcie obrazu Mickiewicza jeszcze z Wilna. Tylko tak mogę się wyżyć, że muszę go czytać.
Wspomnienie lata. Jestem osobą działającą na baterie słoneczne i tylko czekam, aż dzień znów zacznie się wydłużać i będzie jaśniej. 
M, student w naturalnym otoczeniu. Bibliotece.  
Nie wiem czy dobrze widać moją życiową wróżbę: ma być łatwe i długie. Zastanawiam się w takim razie kiedy część łatwe się zacznie. 

Nieszczególnie ambitne te zdjęcia i podpisy, ale prawda jest taka, że bywają dni, takie poniedziałki na przykład, że nawet nie mam czasu czegoś uchwycić. I taki jest efekt. 

Miłego tygodnia, M




piątek, 15 grudnia 2017

Nie tyko w kinie i teatrze XXIV - Nowości

Hello!
W końcu i to dużo szybciej niż przypuszczałam udało mi się w końcu zebrać same nowości. Byłam pewna, że będę musiała znów czekać, łączyć nowsze i starsze klipy, ale jakoś tak wyszło, że ostatnio ukazało się kilka pasujących do kategorii teledysków i nie sposób nie wykorzystać okazji, na coś, co jak już wspomniałam chciałam zrobić od początku cyklu.

I właśnie cykl "Nie tylko w kinie i teatrze" powstał, aby pokazywać aktorów i aktorki występujących w teledyskach, ale już od pewnego czasu zdecydowanie skręca w stronę samych teledysków. Pojawiły się wpisy o reżyserach, o cyklu teledysków "The Lumineers" i chciałabym pisać więcej nieco ogólnych teledyskowych wpisów. A jednocześnie bardzo nie chcę zmieniać tytułu cyklu, bo jest on dla mnie bardzo ważny. Także od przyszłego roku pod szyldem Nie tylko w kinie i teatrze będą pojawiały się klipy i wpisy, nie mające nic wspólnego z aktorkami i aktorami. To znaczy tradycyjne notki jak do tej pory też będą, ale moje zainteresowanie teledyskami rozrosło się w ciągu tego roku bardzo i jest całe mnóstwo ciekawych rzeczy, o których chciałabym pisać. Myślę też o zmianie numeracji na arabską, bo jeszcze trochę a sama nie ogarnę rzymskiej.


17 sierpnia 2017

 Logic - 1-800-273-8255

Dobra, to nie jest aż tak nowy teledysk, ale nie mogłam go nie pokazać. Odkryłam go przypadkiem, bo zobaczyłam na liście nominowanych do Grammys (notabene przez tydzień na facebooku pokazywałam wszystkie teledyski) i uważam, że powinien wygrać, bo ze wszystkich podoba mi się najbardziej. Jest poruszający, świetnie gra z piosenką i ma kilka naprawdę ciekawych pomysłów. Ale opowiedziana w nim historia jest najważniejsza. Tytuł piosenki to numer telefonu do amerykańskiej linii życia do spraw zapobiegania samobójstwom  ( nie wiem, czy to dobre wytłumaczenie, dokładnie jest to National Suicide Prevention Lifeline w Polsce byłoby to chyba Telefon Zaufania)

Zapomniałam o najważniejszym, bo to jeszcze wybór z aktorami i aktorkami.  W teledysku jest pięć cameos, tak twierdzi Wikipedia i  jej wierzę, ale ja rozpoznałam tylko Dona Cheadle'a.


21 listopada 2017

Pink - Beautiful Trauma 

Raz na jakiś czas przeglądam teledyskowe nowości (chociaż muszę przyznać, że YT ma spore opóźnienia w pokazywaniu i jest bardzo wybiórczy, ale póki co nie mam szybszego źródła informacji) i takim sposobem zobaczyłam, że ukazała się nowa piosenka Pink. I od samego początku widać, że klimat klipu będzie super niby retro, ale nie do końca, z dużą dawką sarkazmu, bardzo w stylu Pink i Pin-up girl, kilometry dystansu do siebie, ironia i wiele więcej. Jest także zabawny i chociaż to nie czarny humor, to śmieszność tego teledysku powoduje momentami jednak pewien dyskomfort i trzeba się zastanowić czemu. 

W roli Freda Harta występuje Channing Tatum, sama Pink to Ginger Hart, a gościnnie pojawia się także Nikki Tuazon.



22 listopada 2017

Sia - Santa's Coming For Us

Ten teledysk powinien zasadniczo trafić do kategorii W grupie raźniej, ale najbliższy post będzie w styczniu, a to będzie już po Świętach i nie będzie pasował. A więc Kristen Bell, Henry Winkler, Dax Shepard, J.B. Smoove, Susan Lucci, Sophia Lillis, Wyatt Oleff i Caleb McLauhlin celebrują Święta w retro wesołym stylu. A teledysk ma też napisy karaoke więc jeśli jesteście w stanie zaśpiewać tak wysoko jak Sia to możecie spróbować. Jeśli nie jesteście też próbujcie, świąteczne piosenki są po to, aby się nimi cieszyć.


1 grudnia 2017 

Demi Lovato - Tell Me You Love Me

Teledyski przeważnie, nawet jeśli opowiadają historię, a do tego są popowe, mają więcej niż prostą fabułę,  rzadko zdarza się coś zaskakującego. Po tym teledysku też za wiele się nie spodziewałam. Oglądałam go ze średnim zainteresowaniem, chociaż trzeba przyznać, że osoba odpowiedzialna za zdjęcia odwaliła kawał dobrej roboty, bo niektóre ujęcia są naprawdę bardzo ładne i ogólnie z takiej estetycznej strony, scenografii jest ładny. Ale wracając do historii - to teledysk ze zwrotem akcji.

A w tym teledysku mamy Jesse Williamsa.


1 grudnia 2017

James Arthur - Naked 

Znalazłam tę piosenkę wczoraj (przedwczoraj, gdy to publikuję jest piątek, a znalazłam ją w środę, a piszę w czwartek) i dzięki niej ta notka ma rację bytu, bo jest piątym teledyskiem.  I jest super. Pomysł na klip bardzo, bardzo mi się podoba, bardzo, a piosenka też jest bardzo ładna. Obejrzyjcie, posłuchajcie, jestem pewna, że wielu osobom się spodoba.


W teledysku Jamesowi partneruje Cressida Bonas.

wtorek, 12 grudnia 2017

Gdańsk na Święta

Hello!
Dwa lata temu pokazywałam iluminacje na Jarmarku na Targu Węglowym, w zeszłym roku światełka w Parku Oliwskim. Na moje szczęście świąteczne ozdoby w tym roku trochę się pozmieniały. Jarmark jak był tak jest, ale co ciekawe w tym roku zamiast sztucznego lodowiska jest miejsce do jeżdżenia na sankach. W Parku Oliwskim natomiast zagościły statki. Zaraz wszystko zobaczycie na zdjęciach. 







Zdjęć bezpośrednio z Jarmarku już nie pokazuję, ale niedaleko koła widokowego postawiono dźwig z prezentami. Zimą zbyt wielu ludzi się am nie kręci (podwójnie i na samym kole i pod kołem), bo chyba zniechęcają ich toczące się obok budowy, ale jeśli jesteście w Gdańsku to polecam dźwig zobaczyć.


A wiecie co Gdańsk kocha najbardziej?
Sam siebie.
Zawsze mnie zaskakuje jak bardzo miasto samo w sobie się promuje. 



A to mini park z pomnikiem Sobieskiego. Jest wiele punktów w mieście, które są ozdobione. Jestem pewna, że w drzewa w pobliżu Madisona się już świecą. Na Galerii Bałtyckiej światełka były już chyba od 2 listopada, a teraz jest ich jeszcze więcej. Bardzo wiele budynków jest przystrojonych. W mieście jest jasno i bardzo ładnie.




 Gdy wybierałam się robić te zdjęcia nie przewidziałam dwóch rzeczy: w Oliwie jest nawet zimniej niż na uniwersytecie, co oznacza, że jest dużo zimniej niż na Śródmieściu. Jak bym miała strzelać to mogłyby to być nawet 4 stopnie różnicy. A po drugie to była niedziela, co oznaczało, że było sporo ludzi. Więc zmarzłam, a zdjęcia wyszły jak wyszły, Na dodatek po zgraniu ich na komputer okazało się, że kilkanaście jest całkowicie czarnych, choć po zrobieniu pokazywały się normalnie. Dlatego niestety wybór zdjęć statków jest taki niewielki. I niestety mój telefon trochę nie poradził sobie z ogromem światła jakie dawały wszystkie, ale chciałam koniecznie pokazać, jak układają się na wodzie.


 To ujęcie pokazywałam ostatnio na instagramie i pokazuję tutaj, bo bardzo mi się podoba. Plus poza statkami w Parku nie ma wiele więcej ozdób.


 Życzenia stoją przy głównym wejściu do parku zaś piaskowa szopka naprzeciwko.



Trzymajcie się ciepło, M

sobota, 9 grudnia 2017

Zakładam fanklub Barrego, czyli M i "Liga sprawiedliwości" ("Justice League")

Hello!
Pięć lub więcej razy pisałam na blogu o moim związku z X-Menami, większość filmów Marvela, które wychodziły odkąd tu piszę ma gdzieś swoje recenzje, ale o filmach DC prawie się nie wypowiadam. "Wonder Woman" dostała kilka akapitów, w jakieś zbiorowej notce i to byłoby na tyle.

Powinnam mieć (bo mam wrażenie, że wypada i każdy ma), jakiś emocjonalny stosunek do Batmanów Nolana, ale prawda jest taka, że ledwo pamiętam te filmy i dużo bardziej pamiętam to, co działo się dookoła "Mrocznego Rycerza" w związku z Heathem Ledgerem. Ten film pamiętam też najlepiej, ale warto wspomnieć, że miałam 12 lat, gdy wchodził na ekrany kin. Mam za to inne wspomnienie związane z Batmanem. W mojej babci była kaseta VHS z prawdopodobnie Batmanem z 1989 roku, ale oprócz tego, że pamiętam, że była i że na pewno ją oglądałam, nie pamiętam nic.

W któreś wakacje na kanale ze starymi filmami obejrzałam "Supermana" z 1978 i z tego, co pamiętam nawet mi się podobał. Ale muszę zaznaczyć, że z natury bliżej mi do postaci typu Superman i Kapitan Ameryka niż do innych. "Man of Steel" też widziałam, ale to nawet, jak na moją tolerancję dla naiwności tego bohatera było trochę dużo, chociaż nie wspominam seansu bardzo traumatycznie. Natomiast "Batman v Superman" miałam okazję obejrzeć wiosną i pamiętam z tego filmu dokładnie ciemność i Batmobil. Wszystkie złe słowa na ten film już się polały, a ja miałam pisać o czymś zupełnie innym. Ah, "Legion samobójców" też widziałam, ale o istnieniu tego filmu przypomniałam sobie dopiero, gdy wyszukując jakąś informację do "Ligi Sprawiedliwości" pojawił się gdzieś obok, niech to służy za moją opinię.

Ten żart-nawiązanie do Stworzenia Adama pojawia się w filmie dwa razy. Za pierwszym jest zabawne, ale gdy pojawia się drugi i na dodatek jest dość dosłowne, to widz naprawdę się zaczyna zastanawiać czy twórcy tego filmu AŻ tak bardzo nie wierzą w inteligencję widza, że musieli to zrobić dwa razy.

Ale wszystko, co napisałam wyżej nie zmieniło faktu, że na "Ligę" szłam nastawiona neutralnie. A nawet neutralnie plus, bo wybrałam się do kina w domu, a więc już trochę po premierze i miałam okazję wysłuchać i przeczytać kilka może nie bardzo dobrych, ale powiedzmy ciepłych opinii. Na zasadzie, że to całkiem nie najgorszy film jak na standardy DC. I chyba muszę się z tymi opiniami zgodzić. 

Fabuła "Ligi Sprawiedliwości" jest tak banalna, że przypuszczam, że nawet gdyby ktoś się bardzo postarał to o prostszą byłoby trudno. Pojawia się zły ktoś z kosmosu - Steppenwolf, który chce sprowadzić na ziemię apokalipsę (nie żeby było przypadkiem wiadomo, dlaczego on chce to zrobić, to taki zły, który jest zły, bo jest zły i niszczy światy) i trzeba go powstrzymać. W tym celu Batman i Diana zbierają drużynę superbohaterów i do czasu, gdy pojawi się w filmie Superman mija 70 minut, czyli ponad połowa filmu to zbieranie drużny.

Poszczególnymi członkami drużyny zajmiemy się za moment, ale teraz trzeba napisać jeszcze o tym, co na ziemi porabiał Steppenwolf. Otóż poszukiwał Mother Boxów, sztuk 3. Jeden dostali Atlanci, jeden Amazonki i jeden ludzie. I uwaga, tym razem ludzie (jako gatunek, bo nasza drużyna pod tym względem zawiodła na całej linii) postąpili najrozsądniej i zakopali i zapomnieli o Pudełku, do czasu, aż było potrzebne do stworzenia Cyborga, ale to inna historia. W każdym razie Mother Boxy Atlantów i Amazonek to były najgorzej strzeżone skarby, a w sumie to niszczycielska siła, tym gorzej dla jednych i drugich obrońców, jakie widziałam. Dziecko by im to wykradło i tylko narobiło mniej szkód niż zły, zły, zły z kosmosu. Bo strat było sporo, szczególnie u Amazonek. Ich całą walka ze Steppenwolfem skojarzyła mi się z, co prawda nieprawdziwym, atakiem polskiej husarii na niemieckie czołgi. 

Przejdźmy do ciekawszy spraw. Już w czasie oglądania cieszyłam się na pisanie, bo w "Lidze Sprawiedliwości" najważniejsi są bohaterowie, a o nich to ja lubię pisać. Chociaż nie wiem, czy będe miała, aż tak wiele do opisania jak bym chciała. Jeszcze jedna uwaga pomimo względnej krótkości, jak na tego typu film, to on się dłuży. Niekoniecznie nudzi, ale akcja nieszczególnie szybko posuwa się do przodu, a gdy już to robi to najczęściej skokami.

Batman. Wydaje się taka odpowiedzialną postacią, ale jednocześnie to on wpada na pomysł, który może mieć straszne skutki, czyli ożywienie Supermana. Wpada też na pomysł zwabienia za sobą latających stworów Steppenwolfa. Ogólnie wpada na niekoniecznie najlepsze pomysły w trakcie całego filmu. Ale całkiem podoba mi się jego relacja, chyba przyjaźń z Dianą. Natomiast sama Diana jest taka trochę nijaka. Walczy z oddaniem, mówi dużo zachęcających słów, bywa też głosem rozsądku, ale to może 1/3 Wonder Woman z filmu. I jeszcze jedna sprawa. O ile w jej solowym filmie, jej strój mi nie przeszkadzał to w tym, na tle tych zakrytych, tak że widać im ledwo oczy i usta mężczyzn, rzuca się w oczy. Albo inaczej w tym filmie jej strój traktowany jest, a z resztą ona też sama, sposób jej filmowania i wiele innych rzeczy, zupełnie inaczej niż w "Wonder Woman". Ale tu trzeba by dokonać bliższego przyjrzenia się pracy kamery i innych rzeczy i porównaniu. W każdym razie chodzi o to, że jeden film reżyserowała kobieta a drugi facet i ludzie widzą pewien,  coraz bardziej niepokojący, schemat. 

Cyborg nie za bardzo robi mi różnicę, ale gdyby Dianie nie udało się go przekonać, to nie wiem, kto uratowałby Ziemię. Pewnie Superman, a to podważa obecność tego pierwszego w filmie, ale nie będziemy się czepiać, Superman nie może wszystkiego robić sam. Aquaman ma jedną doskonałą scenę przemówienia, gdy niechcący zaplątał się w bicz Diany, który zmusza do mówienia prawdy. A poza tym, gdzieś tam się przewija, mamy zapowiedź, że za jego postacią kryje się głębsza historia, ale tutaj robi niewiele.  Superman jest tak supermanowy jak tylko może być, pomijając, że gdy się obudził to mieli z nim małe problemy. A poza tym to pola kukurydzy, farma, cywile. I jest trochę zabawny. 


A najlepsze i najciekawsze zostawiłam na koniec. Powód dla którego dzisiejszy wpis nosi taki a nie inny tytuł, zaskakująco dobry i wcale nie aż tak przesadzony comic relief, czyli Barry Allen, którego przez cały film, jeśli dobrze zwracałam uwagę, nikt nie nazwał Flashem. Gdy szłam na film wiedziałam, że Barry ma być ekstra i obawiałam się, że będzie za ekstra i irytujący. Ale nie jest. Tak naprawdę jest, obok Diany (z którą powinien mieć więcej interakcji, na przykład zamiast tych z Cyborgiem), jedyną postacią, która jest choć trochę miła i sympatyczna. I okazuje prawdziwe ludzkie uczucia, jak na przykład strach. I ogólnie z całej drużyny najbliżej mu do normalnego człowieka. Chociaż on w sumie ma mocne, a Batman nie, ale Batman to Batman i już. Jest też zasadniczo jedyną postacią, z którą dzieje się coś wewnętrznie. Przechodzi ewolucję postaci na sterydach, ale do niego to pasuje, bo taki szybki. Prawie jak Superman. Barry od strachliwego chłopaczka, który ma skomplikowane życie rodzinne i trochę sobie nie radzi do ratującego cywilów bohatera, który na koniec podejmuje pracę przez duże P. Poza tym Ezra Miller jest naprawdę dobrym wyborem do grania tej postaci, bardzo pasuje do tej wizji. Oficjalnie czekam na "Flashpoint". Poza tym, a w sumie od tego powinnam była zacząć. Gdy Barry wraca do swojej kryjówki, włącza swoje urządzenia elektroniczne i na ekranie telewizora leci sobie nowy teledysk Blackpink i w calutkiej scenie, gdy poznają się z Batmanem za podkład muzyczny leci "As If It's Your Last". Wiem, że fani wyczaili to już w zwiastunie i wiem, że w czasie promowania filmu Ezra dostał album BlackPink (chociaż w sumie to nie wiem, co on dostał, chyba, że japońską wersję, bo w Korei albumu, jako takiego nie wydały).  Ale to nie wszystko. Gdy Batman przygląda się strojowi Barrego i padają pytania o jego wytrzymałość, Barry najpierw odpowiada, że uprawia łyżwiarstwo figurowe, a potem, że nawet bardzo ekstremalne łyżwiarstwo figurowe. To było w napisach, a wydaje mi się, że bohater mówił o pairs skating, czyli na polski o parach sportowych. I to z tym ekstremalnym nawet szłoby w parze. 

Podsumowując, bo dysproporcja pomiędzy wstępem, tym co napisałam o filmie i tylko tym, co napisałam o Barrym, jest większa niż by wypadało. Prosta fabuła, starająca się wprowadzić 3 postaci tak, aby widz choć minimalnie chciał dowiedzieć się o nich czegoś więcej, patrz: obejrzeć ich solowe filmy, z czego moim zdaniem udaje się to naprawdę dobrze z jedną z tych postaci. Przy okazji trzeba też wygospodarować trochę czasu dla postaci, które już znamy, co wychodzi średnio, bo Diana dużo traci, a Supermanowi, gdy tylko się budzi poświęcone jest stanowczo za dużo czasu. Zły, zły z kosmosu jest oficjalne najsłabszym złolem filmu superbohaterskiego, ale w sumie nie ma to żadnego znaczenia, jak on w tym filmie. Który w sumie nie jest nudy, ale momentami się dłuży. Jest jeszcze kwestia sensowności i dziur w scenariuszu, i niektórych pomysłów, i jak ławo się domyślić nie ma tam nic dobrego. W sumie to jest źle, ale, choć powinnam, nie lubię się nad tymi sprawami rozwodzić. 

Pozdrawiam, M

środa, 6 grudnia 2017

Q&A

Hello!
Nominacje albo otwarte pytania ze wszelkiego typu LBA czy innych podobnych krążących po blogosferze wyzwań prawie zawsze znajduję akurat w momencie, gdy kompletnie nie mam o czym pisać albo nie mam na o zbyt wiele czasu. Tak jest dzisiaj. W weekend byłam w domu, ale i tak uczyłam się na koło z gramatyki historycznej, którego prawdopodobnie wcale nie zdałam i w ramach poprawy nastroju i chwili odpoczynku, zanim będę musiała wrócić do książek oraz znaleźć czas na napisanie czegoś bardziej ambitnego, postanowiłam dziś odpowiedzieć na pytanie, które na swoim blogu zadał Indywidualny Obserwator.

 Rysunek pojawił się na grupie polskiego po kolokwium, z tego co udało mi się wyczaić autorem jest Jarek Kozłowski - rysunki.

1. Wszyscy mamy jakieś małe uzależnienia: czekolada? kawa? a może zakupy? Przyznaj się, co jest Twoją małą słabością.
Jeśli rozpatrujemy sprawy z takiej perspektywy to kawa. Nie wyobrażam sobie poranka bez połączenia kawa+śniadanie+internet. I to mniej więcej w takiej kolejności.

2. Czy Twoje obecne życie odzwierciedla Twoje marzenia z dzieciństwa? Czy też może obrałaś zupełnie inną drogę życiową?
W sumie to ciężko powiedzieć. Chociaż to trochę śmieszna sprawa, bo praktycznie od piątego roku życia byli ludzie, którzy mówili mi, że powinnam pójść na polonistykę i zostać nauczycielką. W ramach buntu moim pierwszym kierunkiem jest zarządzanie instytucjami artystycznymi, a na polski, owszem poszłam, ale wybrałam specjalność edytorską. W sumie w dzieciństwie to wcale nie marzyłam o studiach, czy raczej nie rozpatrywałam ich w kontekście marzeń.
To trudne pytanie, jeszcze biorąc pod uwagę, że marzenia z dzieciństwa dynamicznie się zmieniają, gdy się dorasta. I teraz można mieć zupełne inne pomysły na swoją przyszłość.

3. Jesteś introwertykiem, czy ekstrawertykiem?
Introwertykiem i to prawdopodobnie na zawsze też nieśmiałym. Chociaż z drugiej strony im jestem starsza tym bardziej widzę, że nawet te określenia, tak naprawdę zależą od konkretnej sytuacji i nie zawsze jest tak samo.

4. Gdybyś mogła zamieszkać w dowolnym miejscu na świecie, gdzie by to było i dlaczego? 
 Tam, gdzie miałabym święty spokój. A serio, to czasami myślę o Japonii.

5. Kto jest Twoją ulubioną postacią z literatury i dlaczego? 
Werter. I wcale nie dlatego, że był życiową pokraką i nie potrafił się nawet zabić porządnie. Znaczy to trochę też, ale ten aspekt to akurat wspominki z liceum. Ogólnie biedny Werter jest biedny.

6. Jakiej ważnej decyzji w swoim życiu żałujesz? Czy gdyby istniała możliwość, aby ją zmienić, zrobiłbyś to? 
W sumie nie jestem osobą, która wiele żałuje, a na pewno nie naprawdę ważnych decyzji. Czasami żałuję rzeczy, na które tak naprawdę nie miałam wpływu, bo jakieś wypadki sprawiły, że stało się jak się stało, ale tak ogólnie to nieszczególnie.

7. Jaki rodzaj kuchni preferujesz i za co najbardziej ją lubisz? (chodzi mi o odpowiedzi typu: włoska, orientalna, a nie duża, otwarta na salon, haha)
Nie mam określonej ulubionej kuchni, przypuszczam, że z większości coś lubię, a na co dzień nie zastanawiam się czy dane danie jest bardziej włoskie czy orientalne czy jeszcze inne. Nie miałam też zbyt wielu okazji, aby próbować takie konkretne kuchnie. Ale jako taki ogólnik mogę podać, że lubię raczej łagodne kuchnie.

8. Czy zapamiętujesz swoje sny? Jeśli tak, to przykładasz do nich dużą wagę?
Prawdę powiedziawszy jestem pewna, że mi się po prostu coś śni bardzo rzadko. Bardzo. A jak coś się przyśni to jestem mniej więcej w stanie powiedzieć, co tam się działo. Ale są one dla mnie kompletnie bez znaczenia.

9. Kto Cię inspiruje w codziennym życiu?
Myślę, że moi rodzice, kilku ludzi z internetów (na przykład możecie zerknąć tu: Najbardziej inspirująca osoba w internecie, ale on nie jest jedyny), niektórzy nauczyciele i niektórzy profesorowie z UG. Inna kwestia to, co z tych inspiracji wynika.

10. Jesteś rannym ptaszkiem czy nocnym markiem?
Zasadniczo ani tym, ani tym. Prowadzę uporządkowane życie. Wstaję około 6/7 kładę się około 23. I w sumie zależy to trochę od pory roku. Zimą jestem bardziej aktywna i lepiej się czuję rano, gdy jest więcej naturalnego światła, a wiosną i latem, gdy światło jest także wieczorem, jestem w stanie funkcjonować lepiej także późno w nocy.

11. Co jest Twoją największą życiową pasją?
Doskonałe pytanie na które nie znam odpowiedzi. Gdyby sądzić z tego, co piszę na facebooku blogaska i samym blogu byłoby to oglądanie teledysków, ale jak na życiową pasję to chyba jednak trochę za mało. 
Gdy się chwilę nad tym zastanowiłam to wyszło mi, że pisanie. Tak bloga, jak i nawet prac na studia, a nawet sama fizyczna czynność pisania. Chciałbym mieć więcej czasu i uczyć się kaligrafii. I bardziej interesuje mnie praktyka niż handlettering, bo chociaż czasami jest naprawdę prześliczny, chciałbym na co dzień ładnie pisać.

To by było na tyle. Jeśli macie ochotę zadać mi jakieś dodatkowe pytania to śmiało! Podobnie jeśli sami macie ochotę na coś odpowiedzieć, to zachęcam.

Trzymajcie się, M

niedziela, 3 grudnia 2017

Blogerzy kulinarni i Vlogerzy książkują 2017

Hello!
Dzisiaj trochę mniej tytułów, bo blogów kulinarnych  (z resztą książek też) raczej nie czytuję, a o tym, że zdecydowana większość prezentowanych książek jest napisana przez blogerów dowiedziałam się sposobem prób i poszukiwania - to znaczy kopiowałam nazwisko ze strony empiku i sprawdzałam czy autor przypadkiem nie jest blogerem.
Ale jeszcze gorzej sytuacja miała się z vlogerami, co tłumaczę niżej.


Beata Sokołowska - "Alkaliczny styl życia", "Alkaliczne gotowanie przy zielonym stole", "Alkaliczny detoks"
(alkalicznystylzycia.pl)

Anna Gruszczyńska - "To nie jest dieta", "Wilczo głodna", "Ja Wersja 2.0"
(wilczoglodna.pl)

Marta Dymek - "Nowa Jadłonomia"
(jadlonomia.pl)

Maia Sobczak - "Qmam kasze" i "Przepisy na szczęście. Qmam kasze 2"
(qmamkasze.pl)


Julita Bator - "Zamień chemię na jedzenie" oraz "Zamień chemię na jedzenie. Nowe przepisy"
(julitabator.pl)

Eryk Wałkowicz - "ErVegan. Kuchnia roślinna dla każdego"
(ervegan.com)

Anna Włodarczyk - "Retro kuchnia" oraz "Zapach truskawek. Rodzinne opowieści"
(strawberriesfrompoland.pl)

Monika Śmigielska - "Kuchenny kredens. Polska kuchnia przedwojenna"
(kuchennykredens.pl)

Rafał Przybylok - "Czajnikowy.pl. Dobra herbata"
(czajnikowy.pl)

VLOGERZY
Się w tym roku nie popisali i albo faktycznie pisali niewiele, albo ja tego nie znalazłam, a to też oznacza, że ich promocja się nie popisała.


Radek Kotarski - "Włam do mózgu"
(Polimaty)

Mieciu Mietczyński (Masochista) - "Wykłady profesora Niczego"

Arlena Witt - "Grama to nie drama. Angielska gramatyka i inne dziwne rzeczy"
("Po Cudzemu")


Ewa Grzelakowska-Kostoglu - "Tajniki paznokci"
("Red Lipstic Monster)

Dziś tylko 13 autorów, ale 20 książek.

Dużo siły na nadchodzący tydzień, M

 

czwartek, 30 listopada 2017

Blogerzy książkują 2017

Hello!
Zbliża się grudzień, zbliżają się Mikołajki i Boże Narodzenie, a więc nieodłącznie zbliża się czas kupowania prezentów. I tak się składa, że tak jak w poprzednim roku, zbierałam i spisywałam książki, których autorami są blogerzy (albo ludzie, których sobie uznałam, że są blogerami, wybór jest totalnie subiektywny; i jeszcze jedna uwaga skupiam się na polskich blogerach, tylko jedna książka jest zagranicznej autorki), i  które ukazały się w 2017 lub wpadłam na nie w tym roku, ale wydane zostały wcześniej a nieujęte zostały w poprzednim wpisie. Nie roszczę sobie prawa, że spisałam wszystkie, bo to nie było moim celem. Raczej ogólne zainteresowanie książkami pisanymi przez blogerów. W następnym wpisie będą książki blogerów kulinarnych oraz vlogerów.

Trochę się nie spodziewałam, że w trakcie szukania książek do licencjatu, znajdę w BUGu także ilustrację do dzisiejszego wpisu.

Autorka studenckiego bloga Blue-Kangaroo Ania Kania na początku roku wydała e-booka "Sesyjny Poradnik".

Jacek Bocheński - "Blog"
(jacekbochenski.blox.pl i blogii.blox.pl)

Rafał Chmielewski - "Pamiętnik adwokata. Skuteczny blog w nowoczesnej kancelarii prawnej"
(e-marketingprawniczy.pl)

Małgorzata Chmielewska - "Sposób na cholernie szczęśliwe życie" i "Odłóż tę książkę i zrób coś dobrego"
(siostramalgorzata.chlebzycia.org)

Dagmara Skalska - "Fitness umysłu ze Skalską"
(projektegoistka.pl)

Bożena Społowicz - "Skin Coach. Twoja droga do pięknej i zdrowiej skóry"
(skincoach.pl)

Odrobinę naciągane, autor pisze w sekcji blogi na Rmf24.pl
Wojciech S. Wocław - "Savoir-vivre, czyli jak ułatwić sobie życie"

Aleksandra Rożnowska - "SportsMama"
(sportsmama.pl)

Natalia Kołaczek - "I cóż, że ze Szwecji"
(szwecjoblog.blogspot.com)

Kajsa Kinsella - "Nordicana. Za co kochamy Skandynawię"
(kajsakinsella.com)

Łukasz Kileban - "Mężczyzna z klasą. Przewodnik współczesnego gentlemana"
(czasgentlemanow.pl)

Anna Dutkiewicz - "Szeptane opowieści"
(blogi: tosmakuje.blogspot.com oraz fit-appetit.blogspot.com)

Ola Budzyńska - "Jak zostać panią swojego czasu. Zarządzanie czasem dla kobiet"
(paniswojegoczasu.pl)

Matylda Kozakiewicz - "Złe matki są najlepsze. Poradnik szczęśliwej mamy"
(segritta.pl)

Anna Dydzik - "Nieperfekcyjna mama"
(nieperfekcyjnamama.pl)

Monika Czaplicka - "Zarządzanie kryzysem w social mediach"
(czaplicka.eu ale być może znacie profil na facebooku: Kryzysy w social mediach wybuchają w weekendy)

Natalia Knopek - "Miej umiar"
(simplife.pl)

Małgorzata Dawid-Mróz - "Manufaktura Radości"
(manufaktura-radosci.blogspot.com)

Deynn & Majewski Trenuje - "Trening życia"
(majewskitrenuje.com; ogólnie autorzy udzielają się dużo w mediach społecznościowych)

Joshua Becker - "Im mniej, tym więcej"
(becomingminimalist.com)

Tomek Kania - "Prawo przyciągania. Jak nasze dzisiejsze myśli tworzą naszą przyszłość" oraz "Myśl co chcesz. To twoje życie"
(tomekkania.pl)

Krystyna Bezubik - "Raj na kredyt" oraz "Piszę, bo chcę... Poradnik kreatywnego pisania" oraz "Podróż"
(piszebochce.pl)

Izabella Wojtaszek - "Pasja to za mało"
(pracanawymiar.pl)

Katarzyna Tusk - "Make Photography Easier"
(makelifeeasier.pl)

Konrad Kruczkowski - "Halo Tato. Reportaże o dobrym ojcostwie"
(haloziemia.pl)

Paweł Tkaczyk - "Narratologia"
(paweltkaczyk.com)

Pani Bukowa - "Wielki Ogarniacz Życia czyli jak być szczęśliwym nie robiąc niczego"
(Pani Bukowa jest z facebooka, ale trochę podobnie jak Ch***wa Pani Domu się tu znalazła, bo to mój blog i mogę)

Nicole Sochacki-Wójcicka - "#instaserial o ślubie" i "#instaserial o miłości"
(mamaginekolog.pl)

Agata Komorowska - "Anioły mówią szeptem" i "Depresjologia"
(agatakomorowska.pl)

 Jan Favre - "Lunatycy"
(stayfly.pl)

Karolina Cwalina - "Wszystko zaczyna się w głowie"
(karolinacwalina.pl)

Jan Leśniak - "Jak szyć spódnice i sukienki" oraz "O szyciu prosto, kreatywnie i modnie"
(pracowniajanlesniak.pl)

W sumie 33 autorów, 39 książek. Może coś znacie, może coś czytaliście i polecacie? 

LOVE, M

poniedziałek, 27 listopada 2017

Istota fenomenu ("Japonizacja. Anime i jego polscy fani")

Hello!
Trochę późno, bo doczytywałam książkę jeszcze dzisiaj na zajęciach, a zajęcia mam do 20, ale jest: kilka słów o książce "Japonizacja. Anime i jego polscy fani". A już miałam zrezygnować i oddać ją do biblioteki bez czytania. Ale zbliżanie się czasu oddania jednak mnie zmotywowało i ogromnie się cieszę, że jednak wyskubałam tych kilka godzinek, aby się z książką zapoznać, bo było warto. 

 Największym problemem tej książki jest jej okładka, która krótko mówiąc jest po prostu fatalna.

Autorami "Japonizacji" są Piotr Siuda i Anna Koralewska i chwilę czytania zajęło mi ogarniecie, że książka jest napisana w sposób poglądy/badania kogoś innego i komentarz/polemika autorów, a ponieważ pierwsze akapity mojego tekstu pisałam już po przeczytaniu kilku stron książki, w trochę bojowym nastroju, już chciałam się kłócić. Dlatego 2 poniższe akapity są napisane w trochę innym tonie niż reszta. Chciałabym to zaznaczyć już na początku, bo później tłumaczę to jeszcze raz, ale nie chciałabym usuwać poniższych akapitów. W każdym razie chodzi o to, że już nie chcę się z nikim kłócić (przynajmniej na razie), i że autorzy wiedzą co referują, niekoniecznie się z tym zgadzają.

Autorzy trochę twierdzą, że twórcy anime bardziej świadomie korzystają z amerykańskiej kultury niż z własnej i dość mocno pomijają fakt, że anime wywodzi się z mangi więc jednak od źródła bardziej japońskiego niż animacja, którą przypisują Amerykanom.
"(...) zaryzykować można stwierdznie, że dziedzictwo kulturowe wpłynęło na to, co znajdujemy w dziejsyszch animacjach" (58) słowo zaryzykować jest mocno wątpliwe. Tym bardziej, że autorzy przywołują później całą masę przykładów z przeróżnych kategorii które to 'ryzyko' zdecydowanie zmniejszają a w sumie to niwelują.

To nie tak, że się czepiam tylko się naprawdę zastanawiam, dlaczego czas jednego okresu został podany w nawiasach, a drugiego nie.

Mam wrażenie, że autorzy stawiają jakąś tezę, a później szukając argumentów na jej potwierdzenie, potwierdzają ją aż za bardzo. Nie jest to czymś złym, tylko może ktoś robiący redakcję (o ile była robiona, szczerze wierzę, że tak, ale danych redaktora czy korektora w książce brak) powinien był zasugerować usunięcie tego zaryzykować. Bo później autorom naprawdę dobrze wychodzi przedstawienie połączenia elementów amerykańskich i japońskich w anime. Chociaż osobiście jestem nieprzekonana, to znaczy oprócz poprzedniej książki, od której ta ogólnie jest zdecydowanie lepsza, czytałam trochę innych rzeczy o historii anime i mangi i parę rzeczy mi się nie zgadza. Ale to tylko oznacza, że muszę doczytać więcej. I to też jest pewne osiągnięcie książki, jeśli chce się zgłębiać poruszany przez nią temat. A ta konkretna ma dwadzieścia dwie kartki bibliografii, chociaż zdecydowana większość jest anglojęzyczna, ale część, niewielka, bo niewielka, jest dostępna w internecie. A będąc już przy tym temacie warto zaznaczyć, że sporo jest także przypisów i to nie tylko informujących o źródłach, ale autorzy tłumaczą też niektóre pojęcia, albo na przykład kwestię negatywnego postrzegania określenia otaku.

Ważne jest to, że autorzy raczej przedstawiają i to dość dokładnie oraz komentują powstałe już prace z zakresu badań kulturą i anime i im dalej w treść książki tym robi się ciekawiej. Nawet jeśli wiedziało się o amerykańskiej cenzurze na japońskich animacjach wiele rzeczy zawsze jest zaskakujących, tym bardziej, że zostają przedstawione w innym kontekście niż zwykle - w tym przypadku jest to kontekst usuwania śladów Japonii z anime, a nie jak przeważnie kwestie przemocy.  A później autorzy tłumaczą, że to chyba (bardzo) nie tak do końca, bo duża część widzów jednak wie skąd pochodzi to co oglądają, ba, jest tym żywo zainteresowana. To tak w skrócie, polecam doczytać, bo naprawdę są tam interesujące rzeczy.

Nie chciałabym pisać streszczenia, bo po pierwsze zajęłoby to za dużo miejsca, a po drugie nie o to chodzi, ale w skrócie znalazłam w tej książce, to czego oczekiwałam po "Anime - poszukiwaniu istoty fenomenu" i muszę napisać, że "Japonizacja" to poszukiwanie realizuje dużo lepiej, a i dokłada naprawdę wiele innych interesujących rzeczy. I to w tonie, na który liczyłam, czyli takim popularno-naukowym (choć prawdę powiedziawszy nie jestem pewna tej kwalifikacji i czy jednak nie bliżej książce do tonu naukowego).

 "ścieżką uwielbienia"

Żeby wspomnieć jeszcze pokrótce o kilku poruszanych aspektach, abyście wiedzieli o czym jeszcze możecie się dowiedzieć. Jest o Pokemonach (ogólnie przykłady anime wykorzystywane w książce to raczej znane tytuły) i kreatywności, różnorodność, odmienności, traumie i poczuci zagrożenia  Naprawdę mnóstwo interesujących rzeczy. I jeszcze jeden plus tej książki, jeśli się coś wiedziało/zaobserwowało, ale nie miało się do tego podstawy teoretycznej, czy nie wiedziało się, że jest to jakoś usystematyzowane i ktoś to opisał, to w wielu wypadkach znajdzie się w tej książce potwierdzenie swoich przypuszczeń.

Poza tym ta książka dobrze robi na ego albo może robić. To znaczy autorzy odwołują się do poważnych naukowych tekstów, które czytałam na zajęcia z teorii mediów czy wiedzy o kulturze (i czułam się taka mądra). Ale z drugiej strony to może przerażać. Prawdę powiedziawszy nie wiem czy obecny licealista słyszał określenie postmodernizm, nie mówiąc o tym, czy wie co ono oznacza. Ale to tylko oznacza, że nie jest to raczej książka przeznaczona dla kogoś w liceum. Ale z drugiej strony jestem tak także wiele odniesień i nazwisk, których sama nie znałam i które musiałam sprawdzić - być może lektura tej książki zachęci także innych do szukania informacji.Te uwagi tyczą się głównie rozdziału dotyczącego pojęcia bycia fanem i różnych obliczy tego zjawiska. Na przykład niechęci do stosowania określenia otaku, które chyba ciągle ma jednak negatywne konotacje. Co ciekawe w Polsce za pozytywne przyjęło się określenie mangozjeby na fanów anime i mangi. A przynajmniej na własne uszy słyszałam liczne deklaracje, że jest to jak najbardziej akceptowalna i pozytywna nazwa, wyrażająca dystans do społecznego postrzegania osób interesujących się MiA.

"Działając w obrębie niszowej i nieoficjalnej gospodarki, to jest nielegalnie" (s. 151)
To jest chyba najlepsza, a na pewno taka, która wywołała najwięcej szczerego śmiechu, definicja czegoś nielegalnego, jaką czytałam.

Układ książki prowadzi od ogółu do szczegółu: fenomenu anime, ogółu fanów aż do polskiej społeczności fansuberów (czyli fanów robiących napisy). I jeśli do tej pory już było interesująco, to część trzecia jest jeszcze bardziej fascynująca. Autorzy przechodzą od komentowania do badania. I wnioski z tychże badań (czyli społeczności fansuberów, badań trzyletnich, wydaje mi się, że można dodać aż trzyletnich), a także wypowiedzi badanych są takie bliskie. Szczególnie wypowiedzi. Człowiek czyta i myśli sobie, że czuje to samo i mógłby to samo powiedzieć. A badacze dodają od siebie na przykład kwestie związane z prawami autorskimi. Ale także o aferach, które wybuchały w związku z robieniem napisów do anime na przykład około 2005 roku. 

Jeśli jesteście zainteresowanie tematem anime, Japonii i kwestii globalizacji, socjologii, nie przerażają Was słowa takie jak symulakry, determinanty oraz przypisy i odwołania do innych badaczy (a nie powinno Was to przerażać), zastanawiacie się, co myślą sobie na różne tematy ludzie robiący polskie napisy do anime (na przykład na temat moralności i piractwa, przecież wiadomo, że każdy pirat ma kodeks honorowy i oni też), ogólnie jeśli macie poczucie, że potrzebujecie czegoś mądrego na temat anime, bo wydaje Wam się, że to takie dziecinne hobby, to książka dla Was. I jest to naprawdę dobra książka. 

LOVE, M

piątek, 24 listopada 2017

1559. Pamiętaj, że wszystkie ważne prawdy są proste.

Hello!
I nadszedł ten dzień. Moja ulubiona książka do cytowania się skończyła, po prawie 3 latach. Nie wiem, co teraz będzie, dalsze blogowanie właśnie straciło sens. Mogłabym spróbować publikować je od początku, w końcu, kto pamięta, co było trzy lata temu? Mogę sprawdzić, czy inne książki tego autora są wydane po polsku i czy są podobne do tej. Mogłabym dopisać, bo duża część porad, szczególnie początkowych, nie ma mojego komentarza, mogłabym pozmieniać istniejące, chociaż znając życie nic bym nie zmieniła, bo zapewne pod wieloma względami zgadzam się ze mną sprzed trzech lat, ale wypadałoby to sprawdzić. Dzisiejsze ostatnie punkty też nie będą miały pojedynczych komentarzy, zniszczyłoby to ich strukturę. Poza tym to truizmy, ale z natury takich, które może warto powiesić nad łóżkiem. Nie irytująco-motywacyjne, ale takie, które mogą mieć proste a skuteczne przełożenie na życie. Ale nawet to powiedział autor "Dużego Małego Poradnika Życia" Jackson Brown, Jr., co możecie przeczytać w tytule dzisiejszej notki, bo jak widzicie to jej numer jest ostatnim w książce, a tym samym to ostatnia porada. 



1547. Walcz uczciwie.

1548. Ocal swoje marzenia.

1550. Ucz dając przykład.

1551. Znajdź sobie wielki cel.

1552. Żyj prosto.

1553. Myśl szybko.

1554. Pracuj wytrwale.

1555. Dawaj hojnie.

1556. Śmiej się głośno.

1557. Kochaj głęboko.


KONIEC 


Ale to koniec, nie tak do końca, bo w grudniu szykuję coś specjalnego. 
Powyższe podpunkty specjalnie są powiększone. 
Miłego weekendu, LOVE, M

wtorek, 21 listopada 2017

Pisaniowe nawyki

Hello!
Miało być pisanie to jest. I to wręcz podwójne, bo gdy nie wiesz o czym pisać, to zawsze może pisać o tym, jak piszesz.

1. Powinnam zacząć od czegoś innego, ale ten nawyk widać nawet w dzisiejszym tytule więc niech będzie pierwszy. Tworzę sobie słowa, jeśli ich potrzebuję, nieszczególnie przejmując się zasadami poprawnej polszczyzny. Albo nawet nie tyle tworzę, bo język jest zaskakujący i okazuje się, że wiele form odmiany jakiś wyrazów, czy samych wyrazów, istnieje tylko są prawie nieużywane. 



Po przeczytaniu tejże definicji powinnam się poważnie zastanowić czy zostawić te pisaniowe nawyki w tytule, ale niech będą. Wyjaśnię tylko, że w założeniu pisaniowe ma tu oznaczać 'związane z pisaniem'. Ale to są trzy wyrazy. A pisaniowe to jeden. Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że może gdybym jednak użyła dłużej formy to post by się lepiej wyszukiwał w Google, ale nie żebym kiedykolwiek przejmowała się pozycjonowaniem czy innymi dziwnymi rzeczami.
Czasami bywa też tak, że istnieje wyraz, ale mi się nie podoba i sobie zastępuję go innym. Bo tak.
Na blogu rzadziej, ale w prywatnych rozmowach, szczególnie jeśli chce napisać coś bardzo szybko i cała w emocjach, zdarza mi się łączyć dwa wyrazy, zwłaszcza przymiotniki. I tak z przyjemny i miły chodzi przyiły, itp., itd. Ale z tego co wiem, to akurat całkiem powszechne zjawisko. 

2. Wyliczanie.
Po pierwsze, po drugie... dziesiąte. Kiedyś pisałam mniej w ten sposób, ale to tak ładnie porządkuje wypowiedź, chociaż dzieli ją na punkty i może przez to nie był tak płynna, jak powinna. Ale, nawet jeśli nie zacznę od po pierwsze to zapewne po drugie i tak się pojawi. Z jakiegoś powodu taki sposób wymieniania myśli wydaje mi się naturalniejszy niż pisanie następnie, bo czasami potrzebuje się, żeby wszystkie punty były tak samo ważne, a wydaje mi się, że następnie i podobne określenia nieco ujmują znaczenia rzeczom/zdaniom, które po nich następują. Oczywiście nie zawsze się to sprawdza, ale w moim przypadku dość często.

3. Zaczynanie zdań od ale, a, więc, etc.
Po pierwsze (aha widzicie nie mogę się powstrzymać, nawet jeśli już używam cyferek do numerowania punktów, to jeszcze wewnątrz punktu to się musi pojawić) zaczynanie zdania od więc niekoniecznie jest błędem. Zaczynanie swojej wypowiedzi od więc jest, choć też nie zawsze. Podobnie jest z a i ale. Teraz policzmy ile razy zrobiłam to w tekście powyżej. Pięć. W sumie nie wiem, czy to dużo, czy mało, ale jest to zauważalne. Podobno jeśli ktoś sam zaczyna zauważać jak pisze to znaczy, że ma jakiś problem i za bardzo się powtarza. Zastanawiam się, czy nie powinnam zacząć się martwić.

4. Jakimś cudem.
Stało się moim ulubionym wyrażeniem, gdy spadłam ze schodów i skręciłam kostkę i wydawało się, że powinna, musi wręcz być połamana, bo wyglądało to paskudnie, ale lekarka, która przyszła z moim rentgenem powiedziała: "Jakimś cudem nie jest złamana". A ja byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Dlatego też teraz sporo rzeczy, które opisuję na blogu są "jakimś cudem dobre", "jakimś cudem nie są złe", "jakimś cudem da się je oglądać" i tak dalej. Ostatnio używam tego trochę mniej, ale w zeszłym roku musiało być tego sporo.

5. O ile.
To jeden z moich najnowszych nawyków, ale nawet nie wiem skąd się wziął. Chyba z chęci porównywania. Szczególnie charakterów bohaterów albo ich konkretnych cech. Albo dwóch innych rzecz, dwóch czegokolwiek. Z naciskiem, że rzecz następująca po o ile jest dużo lepsze/bardziej pozytywna, niż rzecz następująca po 'to', bo ta część tego wyrażenia najczęściej brzmi mniej więcej tak: to czegoś tam nie da się znieść/czytać/oglądać/wytrzymać. "O ile" zdecydowanie wprowadza silne emocje.

Mam wynotowane jeszcze kilka podobnych wyrażeń, ale niestety nie pięć, aby ładnie dobić do dziesiątki więc tu się zatrzymam i zacznę szukanie kolejnych, żeby było chociaż następne 5.
A może Wy zauważyliście w moim pisaniu, jakieś inne charakterystyczne cechy? A może sami macie takie słowa/wyrażenia, które już nawykowo wprowadzacie do swoich tekstów?

LOVE, M