czwartek, 30 marca 2017

Gorzej, bo myślałam ( "Iron Fist" )

Hello!
Byli na świecie szczęściarze, którzy przed oficjalną premierą na Netflixie mogli obejrzeć pierwsze sześć odcinków "Iron Fista". W większości wyszli z seansu zadowoleni. A przynajmniej ta bardziej fanowska część. Bo część krytyczna, delikatnie mówiąc, zjechała serial od góry do dołu. Przypominam jeszcze przed obejrzeniem wszystkich odcinków. Niestety premiera i dostęp do reszty epizodów, nie uratowała serialu, który na Rotten Tomatoes (ostatnio to najpopularniejsza i podobno najbardziej miarodajna strona do sprawdzania ocen) ma 17% pozytywnych recenzji. To mniej niż "Batman v Supermen".


Trochę minęło zanim obejrzałam całość, więc po drodze mogłam się zorientować, co ludzie piszą i skąd mogą się brać takie oceny. I wychodzi na to, że nie z samym serialem, fabułą czy bohaterami jest problem, ale z pokazaną tam filozofią. Albo dokładniej sposobem przedstawienia tej filozofii. Oraz tym, że ludzie mają pretensje do twórców, że nie zmienili niektórych elementów, głównie o to, że Dannego gra biały aktor a nie Azjata. Ponieważ już wszystko napisano na ten temat - postanowiłam się nie czepiać, tylko przyjąć serial jaki dostałam, bez 'co by było'. 


Taki punkt widzenia przyjmuję głównie, ponieważ ogromnie mi się "Iron Fist" podobał. A dokładniej bardzo dobrze się go ogląda, jeśli za dużo się nie myśli. Sprawdzał się idealnie jako miłe tło do robienia notatek z lektur. Oglądanie nie męczy, chociaż początkowo wydaje się, że serial ma formę pociętego na odcinki filmu, później okazuje się, że ktoś jednak zaczął go ciąć wewnątrz i nie wyszło mu to najlepiej. Dość nieintuicyjne są przeskoki pomiędzy poszczególnymi scenami, czuć te sklejki i czasami można nie zauważyć, bądź nawet wcale nie wiedzieć, dlaczego postaci są w tym, a nie innym miejscu. Jednak nie patrzy się na to szczególnie źle.
Co jest zaskakująco nieciekawe to muzyka. Do tej pory w serialach była niezła. W tym po pierwsze prawie jej nie ma, po drugie jak już jest, to albo nie zwraca się na nią uwagi albo jest irytująca.

Jednak w przypadku seriali Marvela najważniejsi są bohaterowie. Chciałabym napisać, że można polubić ich z miejsca, ale to nieprawda. Danny jest uroczy, naiwny, totalnie nieprzystosowany do życia, na dodatek kompletnie nieodpowiedzialny, zarozumiały i trochę uważa, że mu się należy. I 3 albo 4 odcinki zajmuje mu, przekonanie ludzi w firmie, że on to on; zdecydowanie za dużo czasu na to poświęcono. (Im więcej się myśli o tym serialu i postaci tym ocena idzie coraz bardziej w dół) Danny ma też stany lękowe, o których serial czasem pamięta - na początku i na końcu sezonu - a czasem nie, w zależności czy akurat są potrzebne. Bohater nie umie sobie radzić z agresją i oczywiście nie daje sobie pomóc. Trochę za dużo jest tych cech postaci, które ujawniają się tylko, gdy są potrzebne. Nic jednak nie wywołuje w widzu większego zmieszania, niż nagłe pojawienie się kwestii tego, czy Danny jest czy nie jest Iron Fistem. Bez żadnego podprowadzenia, słowa wyjaśnienia, a potem ta kwestia prawie nie powraca (dopóki nie dostaniemy kolejnego dowodu na to, jak bardzo jest nieodpowiedzialny). To też niestety problem całego sezonu - elementy pojawiają się, znikają, zapomina się o nich na 3-4 odcinki, a czasami nie wracają wcale.0
 O Kunlun dowiadujemy się bardzo mało. Za to sporo o firmie Ward, która prawie jest osobnym bohaterem. 


Jedno trzeba jednak przyznać - cała Ręka dużo bardziej pasuje do "Iron Fista" niż do "Daredevila". Co jest całkiem oczywiste, ale daje też fatalne dla, i tak nie najlepszego, drugiego sezonu DD, że był wprowadzeniem do "Iron Fista". Sprawa z Ręką jest też bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać, ale prawdziwym 'tym złym' serialu jest pan (zaraz będzie spoiler, ale nie spoiler, bo dowiadujemy się o tym szybko, nie mogłabym też pisać dalej, gdyby dane tej postaci się nie pojawiły)  Harold Meachum, wspólnik ojca Dannego, który od 12 lat miał nie żyć. Najprawdopodobniej jest to najgorszy zły całego MCU. Nawet mi się nie chce tłumaczyć dlaczego (niezbyt to profesjonalne). Ale Harold ma dwójkę dzieci: Joy, która nie wie, że tata żyje. choć nie powinien oraz Warda, któremu ustawicznie ojciec zatruwa życie. Ich role w serialu to dobra Joy i zły Ward. Jednak od Joy od początku czuć bijącą hipokryzję i kłamstwo, a z Wardem jest większy problem, bo to faktycznie dupek i nawet położeniem trudno wyjaśnić jego postępowanie, a jednocześnie to postać, której mi było ogromnie szkoda, jednak zdaję sobie sprawę, że takie podejście raczej nie jest popularne. Trzeba mu jednak oddać sprawiedliwość i napisać, że to jedna z tragiczniejszych postaci. Z tym, że mocno przerysowana. A jego relacje z tatą układają się prawie jak relacje Chucka Bassa z "Plotkary" i jego ojca, czyli nawet bardziej niż schematycznie. Mamy jeszcze Collen jedyną osobę w Nowym Jorku, do której Danny może się zwrócić z problemami. A poza tym głównie jest i pałęta się, chociaż początkowo niechętnie, wokół Dannego. Bo w sumie, to on kręci się wokół niej, robiąc jej problemy. Niestety, oprócz oczywistości, że bohaterowie skończą razem, bo  wiadomo od pierwszej sekundy i jeśli ktoś chciał wierzyć, że nie tym razem, to musi poszukać innego serialu, to Collen nawet nie tyle jest postacią na drugim planie jak Joy i Ward, co postacią dodatkiem do głównego bohatera. Ale jest Claire, której jest chyba nawet więcej niż w Luku i ma większą rolę. Oraz szansę na rozbudowę swojej ogólnej roli medyczki. Jest moment, gdy pewna postać zwraca się do niej "zdolna uzdrowicielko", pojawia się też więcej odniesień do mniej konwencjonalnych sposobów leczenia. Bardzo bym chciała, aby i ona miała specjalne zdolności.


Liczyłam na lepsze wyjaśnienie dlaczego samolot, którym leciał Danny z rodzicami się rozbił. Znaczy wyjaśnienie fabularnie jest szokujące (chyba, że się domyślisz, a po pewnym czasie wcale nie jest tak trudno), ale kryminalistycznie niezbyt, a liczyłam na jakąś wersję "Katastrofy w przestworzach" w środku serialu. 
Mamy też walkę z pijanym mistrzem, co ma w sobie odrobinę uroku, ale zakrawa o nadużycie, bo całe walczenie w serialu nie jest jakieś szczególne. Może poza 3 walkami w korytarzach oraz dramatycznej walce w deszczu.


Gdy powiedziałam koleżance, że robię notatki z lektur do serialu, to zapytała czy to nudny serial. Odpowiedziałam, że nie. Ale może to jest nudny i niedobry serial i zajęta notatkami tego nie zauważyłam, a teraz, gdy o nim myślę nagle odkrywam prawdę. Nie wiem. "Iron Fist" mi się podobał, ale nie będę utrzymywała, że to dobra produkcja. Bo niezaprzeczalnie ma problemy i to dużo większe niż początkowo się wydawało.

Trzymajcie się, M

2 komentarze:

  1. O ja nie wiedziałam, że to już jest. Ja to muszę obejrzeć przecież!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jednak bardzo chętnie go obejrzę, ciekawe, jakie na mnie zrobi wrażenie. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3