czwartek, 16 marca 2017

Nie znam się, więc się wypowiem

Hello!
Nie znam się, to się wypowiem.
Nie znam się, ale się wypowiem.
I wszelkie odmiany tego stwierdzenia, nad którymi będę się dziś zastanawiać, kontynuując myśl rozpoczętą tydzień temu. Koniecznie przeczytajcie poprzednią część, bo stanowi wstęp, który nadaje kontekst temu, o czym chcę dziś pisać - tu.


Tytułem wstępu.
Muszę odnieść się do komentarzy, które się pojawiły w zeszłym tygodniu, a które zwróciły moją uwagę  na kilka kwestii.
Po pierwsze - lubi, uwielbia, kocha. Nie zastosowałam stopniowania lubienia. Trochę mogło to wynikać z uproszczenia od 'lajków' na facebooku, ale prawda jest taka, że pisałam notkę próbując uogólniać, ale ze swoich doświadczeń oraz w kontekście presji społeczeństwa, aby się znać, na tym co się lubi. Dla mnie nie ma różnicy, czy stwierdzisz, że coś lubisz i się na tym nie znasz, czy coś lubisz i się na tym znasz, czy coś kochasz i się na tym nie znasz i tak dalej. Coś może być dla ciebie najważniejsze na świecie i możesz nie mieć o tym pojęcia, proszę bardzo.
Wiąże się to też z tym, czego chciałam uniknąć, czyli wartościowaniem. Im bardziej emocjonalnym słowem określasz daną rzecz, tym presja aby się na tej rzeczy znać, będzie większa. 
Inna sprawa, że pytamy o 'ulubioną' rzecz/czynność/kolor/osobę. Słowo 'ukochany', 'ukochana' istnieje, ale odnosimy je do osób i to najbliższych, bo o aktorze/aktorce też powiemy raczej 'ulubiony/ulubiona'.
Po drugie - pojawiła się kwestia chęci znania jeśli się lubi (powinnam wymyślić na to jakiś skrót, bo za bardzo się powtarzam). Zgadzam się jak najbardziej. Ale, też nie do końca. W liceum miałam plan zostania reżyserem teatralnym, nie mając pojęcia o tej pracy. Po czym dostałam jeden z najlepszych prezentów w życiu, czyli książkę "Reżyseria teatralna" i jestem jej dumną posiadaczką. Nie przeczytałam jej do tej pory, bo, chociaż plany się zweryfikowały, to obawiam się, że gdy ją skończę, to okaże się, że wcale nie miałam ochoty znać się na reżyserii. Z drugiej strony, przy okazji notki o miłości do łyżwiarstwa (widzicie, jednak sama używam innych słów niż 'lubię', a sam post, też ładnie wypisuje się w temat więc podlinkuję) deklarowałam, że chcę doczytać, dowiedzieć się więcej o kwestiach technicznych i nie tylko. Szkopuł jest taki, że robię, to dla siebie, a nie dlatego że jakiś "prawdziwy fan" 'nakrzyczał' na mnie, że się nie znam. Niechcący wymyśliłam jeszcze jeden aspekt tego całego rozważania, czyli kwestię dowiadywania się dla siebie, z ciekawości, ale muszę to w tym momencie pominąć, jeśli jednak komentarze po raz kolejny będą takie interesujące, to z chęcią kontynuuję nasze wspólne rozważania na temat lubienia i znania się. Teraz chciałabym przejść do zasadniczej części. 

Mniej więcej ustaliliśmy, że możemy rzeczy lubić i nie mieć o nich pojęcia. Fangirlować i fanboyować na punkcie wszystkiego, co nam się podoba. Uwielbiać i kochać również. I mamy ochotę podzielić się tym naszym lubieniem (kochaniem, uwielbianiem) ze światem. (Od razu zaznaczam: takiej chęci nie musi mieć oczywiście każdy.) 

Możemy właśnie wychodzić z kina czy teatru,  mogliśmy przed chwilą skończyć czytać książkę i chcemy wylać z siebie emocje, jakie dane dzieło w nas wzbudziło. Stoimy mniej więcej w miejscu skąd swój początek bierze wiele blogów i na ich przykład jest wprost idealny dla mojego dalszego wywodu. Większość blogów zakładana jest przez osoby, które wiedzy na temat jaki chcą pisać nie posiadają. O ile lekcje języka polskiego i blog o książkach jeszcze idą w parze, to ktoś postanawiający pisać o teatrze ma problem. Kolejne zaznaczenie - oczywiście, że osoba, która zakłada bloga o teatrze może chodzić na każdą premierę, mogła przeczytać wszystkie książki na jego temat, ale mam nadzieję, że już dostatecznie wiele razy napisałam, że a) chodzi o emocje (i nie odbieram ich osobom jak wyżej wspomniane i to tego jeszcze dojdziemy), b) chodzi o presję społeczeństwa. 

Pytanie, czy mamy prawo zakazać osobie, która ma ochotę napisać, że coś jej się podobało, aby tego nie robiła, bo nie jest teatrologiem? W Polsce jest wolność słowa więc nie, każdy może pisać, co chce. A jeśli pisze, że spektakl, który profesjonalni krytycy uznali za zły jest dobry? Skrzywimy się i uznamy, że osoba nie powinna się wypowiadać, bo nie ma wiedzy i doświadczenia, aby móc poddać przedstawienie ocenie. Ale jeśli napisze, że jej się podobał, złagodzimy ocenę i stwierdzimy, że nie ma gustu. Wróć. Przecież jako tako zdajemy sobie sprawę, że osoba, która bloga pisze nie jest ekspertem w  dziedzinie, tylko postanowiła wyrazić swoją opinię. Podszytą silnymi emocjami, które wywołał utwór, którego słuchała, budynek, który widziała wracając do domu. Kolejna osobista dygresja - zupełnie nie znam się na architekturze, ale uważam, że budynek Europejskiego Centrum Solidarności wygląda, jakby ktoś wyłowił wraki statków i zrobił użytek zardzewiałej blachy. Co więcej, wiem dlaczego ten budynek wygląda tak a nie inaczej, nawet rozumiem zamysł. Ale mi się nie podoba. Brzydki jest. Właśnie napisałam, coś czego według wielu napisać nie powinnam, bo nie mam kwalifikacji. Być może właśnie udowodniłam swoją ignorancję. W internecie, internet nie wybacza. Skoro jednak popieram pomysł pisania przez nieprofesjonalistów, to dobrze poprzeć go przykładami.

Weźmy "Hamiltona". Którego nie widziałam, słuchałam tylko piosenek, oglądałam zdjęcia i dostępne filmiki. I wiem, że uwielbiam ten musical. Kocham większość musicali, które widziałam, ale nie wiem kto je reżyserował, tak samo jak nie znam na pamięć ich obsady. Co więcej nie znam się na musicalu jako gatunku. Żadna z tych rzeczy nie przeszkadza w docenianiu i kochaniu "Hamiltona". Ani tym bardziej w napisaniu notki na jego temat, bo czułam tak ogromną potrzebę, aby podzielić się ze światem tym musicalowym cudem.

Gdybyśmy odłączyli emocje od pisania, zostałyby nam nie recenzje czy opinie, ale techniczne opisy. 

A chyba wolę poczytać, gdy ktoś zachwyca się złym spektaklem/filmem/czymkolwiek niż relację z tego kto w danej minucie pojawia się na ekranie czy jakie rodzaje kadrów zastosowano. Ciekawostka ze świata łyżwiarstwa figurowego: występy oceniane są według dwóch kryteriów 1) technicznych 2) artystycznych (ogromnie to upraszczam, bo sprawa jest bardzo skomplikowana). W technicznych mieszczą się skoki, a teraz każdy chce skakać poczwórne. Wybicie się do takiego, do każdego innego z resztą też, skoku nie jest łatwe, więc programy są komponowane pod skoki. Za które dostaje się bardzo dużo punktów. Zdecydowanie więcej niż za interpretację muzyki. Podnoszą się głosy, że bez nadania większej rangi punkom artystycznym, niedługo będziemy oglądać nie taniec na lodzie, ale sekwencje skoków połączone prawie przypadkowymi elementami choreograficznymi. Dygresja długa, ale podkreślająca jak ważne w odbiorze są emocje. 
Czuję, że bardzo odeszłam od tematu. Zadam więc pytanie: czy o muzyce może wypowiadać się tylko muzykolog? O Szekspirze szekspirolog? O Mickiewiczu mickiewiczolog? Idąc w najbardziej skrajny scenariusz, gdybyśmy byli tak ograniczeni w pewnym momencie, wszystkie wypowiedzi stałyby się nudne i być może na koniec nie byłoby już nic więcej do powiedzenia. Jeszcze inną stroną medalu są ludzie, którzy coś lubili i zrobili z tego swoją karierę naukową, ale to też temat na inną notkę. 

W skrócie: nie znasz się, to się wypowiadaj, proszę bardzo. 

Jednak nie byłabym M, gdybym nie podważyła powyższego zdania. Operuję na pewnym względnie bezpiecznym gruncie - literatura, film, seriale i głównie do tych tematów odnosi się tekst. Oczywiście można odnieść do do innych dziedzin, ale byłabym bardzo ostrożna w kwestiach typu polityka i religia (prawo, feminizm, itp.). A z bardziej przyziemnych spraw, problem mogą stanowić pewne kwestie techniczne. Nie znasz się na komputerach, ale napiszesz jak go naprawić. No nie. Pół biedy jak tylko ktoś napisze, gorzej, gdy czytelnik z rad skorzysta i popsuje jeszcze bardziej.

Ogólnie potrzeba trochę zdrowego rozsądku. Aby nie wierzyć we wszystko co przeczyta się w internecie. Aby brać poprawkę na ludzi, którzy etykietują się jako profesjonaliści. Przyjmować, że każdy może mieć swoje zdanie, nawet jeśli według nas jest głupie. 
Jestem pewna, że nie wyczerpałam tematu. Sama widzę jak wiele wątków mogłabym jeszcze rozbudować, i że niektóre są trochę chaotyczne. Zaczynam też mieć ochotę poczytania czegoś więcej o ogólnych mechanizmach sprawiających, że coś lubimy czy, że coś nam się podoba.
Poza tym to nie tak, że ja przedstawiam jakieś twarde stanowisko. Zależy mi żeby się nad tym zastanowić, popatrzeć z różnych stron więc będzie przemiło, jeśli włączycie się do rozważań. Wątków jest jeszcze wiele.

Następny post będzie nie wcześniej niż w niedzielę wieczorem, M

6 komentarzy:

  1. Słodki Jeżu Chrisie

    Po tym tekście poczułem się jakby znowu był Poniedziałek

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie w sumie bardzo drażnią osoby "wszystkowiedzące" i wypowiadające się w kwestiach, o których nie mają pojęcia ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osoby mające zdanie na *każdy* temat, to zupełnie inna kategoria ludzi. Ale faktycznie już po napisaniu tekstu, pomyślałam, że mogę niechcący naprowadzać na ten trop :<

      Usuń
  3. A czy to, że noszę podkoszulek z tekstem z Monty Pythona musi mnie obligować do znania go (zespołu)? Bo jak na razie podoba mi się sam tekst tj: Nobody expects the Spanish inquisition! Czy mogę taki podkoszulek nosić z dumą i przyznawać się do lubienia go (podkoszulka), jeśli nie kojarzę za bardzo ich skeczy? Nie czuję na razie potrzeby pogłębienia wiedzy i oglądnięcia ich filmików, chociaż na pewno to kiedyś zrobię. Dziwne wątpliwości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie nie musi! To byłby poziom gimnazjum i kwestii znania zespołów muzycznych. O koszulkach totalnie zapomniałam, a o to też były spory i kłótnie, kto może, kto nie może.
      Nie dziwne wątpliwości, tylko idealny materiał na komentarz! Dziękuję :>

      Usuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3