niedziela, 30 kwietnia 2017

Olać tę książkę ("Magia olewania" Sarah Knight)

Hello!
"Magia olewania" kusiła mnie swoim tytułem, odkąd zobaczyłam pierwsze przedpremierowe recenzje na blogach, więc gdy blogowa koleżanka ogłosiła konkurs, szybciutko się do niego zgłosiłam i takim sposobem książka trafiła w moje ręce.

Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, jeszcze zanim zaczęłam czytać, było sprawdzenie, czy oryginalny tytuł "Magii olewania", także stanowi bezpośrednie nawiązanie do książki Marie Kando "Magia sprzątania". Odpowiedź jest twierdząca. Trzeba też przyznać, że wydawnictwo bardzo ładnie poskracało te tytuły, bo oba angielskie są raczej długie. Po drugie zastanawiałam się, czy "Magia olewania" to tytuł nie tyle nawiązujący do wcześniej wspomnianej książki, co będący w jakiś sposób anty. W tym wypadku odpowiedź jest negatywna. Po lekturze wstępu dowiadujemy się, że "Magia sprzątania" była inspiracją dla Sarah, a jej książka jest jak gdyby drugą częścią, dotyczącą nie materialnego, a bardziej mentalnego sprzątania. 

Podchodziłam do tej książki z entuzjazmem. Po przeczytaniu wstępu byłam gotowa na zmiany w życiu. Jeszcze czytając część pierwszą liczyłam, że wszystkie poruszone w niej zagadnienia, które nie zostały dostatecznie wyjaśnione, zostaną poruszone w dalszej części książki. Część kwestii jest opisana jasno i klarowanie, ale część powierzchownie. I prawdę powiedziawszy, te które są wyjaśnione, są mało odkrywcze. W części drugiej mamy podjąć decyzję, że coś olewamy i zwizualizować te rzeczy, pracę, znajomych i przyjaciół, rodzinę. Przy rzeczach autorka podaje kilkanaście przykładów, tego co ona sama olewa więc dość łatwo stworzyć swoją listę. Liczyłam, że rozdział dotyczący pracy będę mogła, w jakiś sposób przełożyć na studia, ale nie było to możliwe. To jednak zupełnie inne światy. W tym momencie pierwszy raz napisałam notatkę na marginesie, że autorka się powtarza.

To chyba zwykła literówka, nawet zabawna. Notatki robiłam, jadąc autobusem, dlatego mogą być lekko nieczytelne, ale mam nadzieję, że można mnie rozczytać.

Pomijam fakt, że książka zaczęła być zwyczajnie nudna. Uogólnione przykłady zachowań ludzi, które można olać, a które, jak przypuszczam, są powszechne w Ameryce, w Polsce są rzadkością. Inną sprawą jest to, że autorce zdarza się rozwlekać 'problemy', które można opisać jednym zdaniem, na kilka stron. Niepotrzebnie, bo znów nie pisze nic odkrywczego.  Poza tym pozuje na eksperta w olewaniu (tak jakby ona je wymyśliła), a z drugiej strony zachowuje się, bo tak to można określić, jak nieprofesjonalista. Autorka zdaje sobie sprawę, że jej metoda nie jest idealna, bo sama porusza tę ewentualność, ale zamiast się do tego przyznać, to daje odpowiedź na zasadzie "najwyraźniej to z tobą/twoją rodziną jest coś nie tak, nie z moją metodą". Daje też tego wyraz, w co najmniej kilkakrotnym reklamowaniu swojej książki w swojej książce. Czemu nikt tego nie powstrzymał? W wielu problematycznych momentach autorka też, tak owija w bawełnę, że czytelnikowi wydaje się, że przeczytał dużo i  zostało mu wyjaśnione, jak powinien się zachować, ale tak nie jest.


Albo to słowo nie zostało wcale przetłumaczone albo ktoś uznał, że jest w tym stanie poprawne w języku polskim. Nie jest. W słowniku jest hejter i są hejterzy.

Część trzecia - Odpuszczanie sobie. Mimo całego powyższego narzekania, które dotyczy całej książki, początek tego rozdziału na nowo rozbudził mój entuzjazm. Trochę dlatego, że autorka wspomina o przestawaniu obserwowania ludzi na Facebooku, a jestem w tym mistrzem. Jednak udowadnia to jeszcze jedną wadę tej książki i chyba metody Zero Żalu także - mianowicie nie wydaje mi się, że przy trudniejszych, bardziej złożonych sprawach wykorzystanie jej w praktyce, jest tak łatwe, jak utrzymuje autorka. Natomiast podaje naprawdę dobre przykłady z życia dotyczące takich spraw, jak olewanie głupich programów telewizyjnych, "Gry o tron", czy tego, kto naprawdę napisał sztuki Szekspira. Podobnie przy pracy. Niestety podrozdziały dotyczące osób znów okazały się rozczarowujące. Ale jeśli interesują Was wesela i spadki, to możliwe, że te znajdziecie tam coś dla siebie. Ostatni rozdział jest ładnym i dobrym podsumowaniem, po prostu.

 Wydawnictwo MUZA się nie popisało.

Mi ta książka magicznie nie odmieniła życia, ale dość szybko zauważyłam, że  zasadniczo jej nie potrzebuję. Przynajmniej w kwestii rzeczy. Sprawy ludzi nie zostały przedstawione w satysfakcjonujący sposób. A praca mnie nie dotyczy. Może za 10 lat ta książka będzie bardziej adekwatna. Ale znalazłam w niej 3 błędy, które widzicie na zdjęciach.

Pozdrawiam, M



czwartek, 27 kwietnia 2017

Kocham Instagram

Hello!
W zeszłym roku, podczas ankiety blogowej, ktoś napisał, że powinnam zacząć działać na Instagramie. W tamtym momencie nie miałam możliwości technicznych, ale nawet, gdy sytuacja się zmieniła pod koniec grudnia, jeszcze trochę zwlekałam z założeniem profilu. Pojawił się pod koniec stycznia. Niewiele było trzeba, aby Instagram mnie całkowicie pochłonął. 


Jeśli w internecie faktycznie jest wszystko, to poszukiwania można spokojnie zacząć od Instagrama nie wyszukiwarki Google. Problemem bywa to, że na Insta łatwiej zobaczyć rzeczy, których się potem nie odzobaczy i to całkowitym przypadkiem. 
Często przeglądam zdjęcia czy obrazki po hasztagach i denerwujące jest, gdy 80% rzeczy, to nie jest, to czego szukałam. Ludzie chyba chcą się takim sposobem wybić, ale to niezmiernie irytująca praktyka. 
Instagram bywa też dziwny i niepokojący. Szczególnie na początku komentarze, jakiś profili z obserwatorami, zupełnie mnie o nie interesowało. Na szczęście po pewnym czasie przestało się to pojawiać. Kolejne niepokojąco-dziwne rzeczy, to oprócz tego, że zupełnie obcy ludzie mogą polubić Twoje zdjęcia, to kwestia dlaczego oni to robią. Jeśli dodaję zdjęcie moich ulubionych dźwigów i serduszkują je osoby, które też mają dźwigi na zdjęciach, to rozumiem i wszystko jest okey. Podobnie jak to, że komuś mogło się po prostu spodobać zdjęcie i na szczęście można, to dość łatwo rozpoznać po zajrzeniu na profil tej osoby. Gorzej, gdy trenerzy personalni i tym podobni, którzy stanowią chyba swojego rodzaju plagę Instargama, bo z rozmów z ludźmi wynika, że jest to powszechne, polubią zdjęcie. Bo mam jakieś 99,99% pewności, że to sposób promocji i dotarcia do ludzi. Słaby moim zdaniem, ale być może się sprawdza. Jednak najdziwniejsze są profile firm nie osób. Przykład: firma produkująca muszle sedesowe. Pojęcia nie mam, kto (chyba, że był to algorytm - ale to sugerowałoby, że bardzo słaby) stwierdził, że jestem grupą docelową ich produktu, ani co moje zdjęcie miałoby mieć z nim wspólnego. Zawsze miałam wrażenie, że reklama, promocja, marketing powinny być celowe i skuteczne, ale być może się mylę. 
Mechanizmy działania Instagrama są dla mnie nie do końca zrozumiałe, ale ilość rzeczy i szybkość z jaką się tam znajdują, jest powalająca.  Estetyka jest dla mnie sprawą drugorzędną. Jeśli potrzebuję ładnych, inspirujących obrazków, to najczęściej szukam ich jednak na Pintereście. Ale ja mam specyficzne podejście do wszelkich social mediów, cały czas też próbuję je zrozumieć i ogarnąć.


 Wasze ulubione zdjęcia:


Zdjęciem, które ma najwięcej serduszek, jest zdjęcie wieżowca z <3 GDAŃSK. Od dawna wiem, że Gdańsk się kocha miłością ogromną i wzajemną, ale czemu musi to robić też ma moim Instagramie?
Mamy tu też dwa zdjęcia książek - "Bramy światłości" przez bardzo długi czas, dopóki nie udostępniłam wieżowca, miały najwięcej polubień. Uwielbiam wyglądać przez okna, już w zeszłym roku zachwycałam się widokiem z akademika. Zachód Słońca, który widzicie na środku, to jeden z najpiękniejszych, jakie miałam okazję widzieć. Deszczowa szyba to zaś widok z tramwaju. Mój ukochany obiekt fotografowania to dźwigi z budowy Forum Gdańsk. A z tego ich zdjęcia jestem szczególnie dumna. Po prawej widzicie kwitnącą mirabelkę. Zbieżność nieprzypadkowa. A niżej mnie z turkusowymi włosami, które uwielbiam. I to też ciekawe - wystarczy dodać selfie (pierwsze i  pewnie ostatnie), a szybkość serduszek robi się zatrważająca. Natomiast dlaczego pudełko z herbatą zdobyło takie uznanie instagramowiczów, nie mam pojęcia. Widać społeczność tea lovers jest dużo większa niż myślałam.

Moje ulubione zdjęcia:


Moje ulubione zdjęcia pokrywają się z Waszymi ulubionymi, mniej więcej tak samo, jak ulubione posty na blogu. Czyli prawie wcale. Widać, że moje są bardzo tendencyjne - 3 związane z łyżwiarstwem bezpośrednio. Ciekawostka na temat mojego zdjęcia a'la Yuzuru Hanyu: byłam pewna, że dobrze go 'udawałam' do chwili, gdy przygotowując tę notkę i wyciągając zdjęcia z Insta (bo on w tej pozie też tam jest), nie zaważyłam, że podnoszę nie tę nogę co on - trzeba będzie naprawić tę pomyłkę w przyszłym roku. Wyżej jest Yuzuru z Brianem Orserem i Tracy Wilson, reagujący na jego wynik po programie dowolnym na MŚ w Helsinkach. Po krótkim był 7, ale długi pojechał tak, że jak był na 1 miejscu, tak nikt z 6, która jeszcze jeździła po nim, już mu podium nie odebrał. A na dole specjalne walentynkowe zdjęcie. 3 zdjęcia są związane z łyżwiarstwem nieco bardziej pośrednio. Żonkil jest symbolem nadziei. Yuzuru jeździł program dowolny do utworu "Hope and Legacy". Żonkil został opisany: Hope (and Legacy). Taki żart, który może zrozumiała jedna osoba. I dwa związane z łyżwiarstwem przez "Yuri!!! On Ice", czyli urocze, chibi wyszywanki oraz moja twórczość pisankowa na tegoroczną Wielkanoc. Ale jest tam też Loki, Kapitan Ameryka i Tardis. Ze zdjęć okolicznościowych jest jeszcze Szekspir, bo nie mogło go zabraknąć. I do tego dwa ujęcia z Gdańska, bo po prostu mi się podobają. A szczególnie te światła koła. 

LOVE, M

wtorek, 25 kwietnia 2017

W pułapce optymizmu ("Doctor Who" S10 - "Smile")

Hello!
Z natury wolę odcinki "Doctora Who" dotyczące przeszłości, z natury też omijam większość materiałów promocyjnych przed premierą sezonu, ale gdy pojawiły się zapowiedzi z robotem porozumiewającym się za pomocą emotikonek, to nie mogłam się doczekać. 

Z Doctorem i Bill trafiamy do miasta z przyszłości. Miejsce jest prawie puste, w czasie zwiedzania bohaterowie trafiają tylko na robota. Początkowo myślą, że ludzie jeszcze do miasta nie dotarli, ale widzowie już wiedzą, że roboty są mordercze. Chociaż miasto zaprojektowano jako utopię, a one miały stać na straż szczęścia jego mieszkańców.

Zapowiada się, że będzie to odcinek o opresyjności i konieczności bycia wesołym i ciągle uśmiechniętym. I pośrednio tak jest, ale konkluzja całego epizodu sprowadza się bardziej do faktu, że nie nauczymy sztucznej inteligencji myśleć w ludzki sposób. A przynajmniej nie na poziomie uczuć, bo, jak się okazuje, pieniądze działają na wszystkie twory i stworzenia podobnie. 


Intryga nie jest wielka i dużo ciekawsze jest podejście do sprawy prezentowane przez Doctora. W pewnym momencie odcinka, gdy Bill stwierdza, że lubi on być kosmicznym policjantem, tylko się nie chce otwarcie przyznać, ale to dlatego Tardis ma formę policyjnej budki telefonicznej, Doctor prawie na nią krzyczy mówiąc, aby nie robiła z niego jakieś sentymentalnej postaci. Ale jak inaczej powiedzieć, gdy Doctor z własnej, nieprzymuszonej woli chce wracać do miasta, z które właśnie uciekli, aby uchronić ludzi, którzy do niego zmierzają przed nie do końca rozumiejącymi uczuć robotami? Oczywiście Doctor jest od tego, aby ratować ludzi, ale spodziewałam się, że Bill będzie musiała go przekonać (przypomniał mi się tu odcinek z wybuchem Etny i Donną, być może dlatego, że Peter Capaldi grał uratowanego Rzymianina), a on pobiegł tam sam. Może nie powinnam się dziwić, bo Doctor to Doctor. W sumie później koloniści, jak koty w worku i zachowanie Doctora wobec nich niweluje to wrażenie... Ogólnie końcówka odcinka jest taka sobie, ale ponieważ początek wypada tak dobrze, to bardzo łatwo dać się ponieść temu wrażeniu i przymknąć oko na to, co tam się  później dzieje.

Pozdrawiam, M

niedziela, 23 kwietnia 2017

Szekspir w anime #2

Hello!
453 rocznica urodzin Williama Shakespeara i 401 jego śmierci. Światowy Dzień Książki. Oraz 12 urodziny TVP Kultura. Jestem pewna, że dwie drugie daty nie pozostają bez związku z pierwszymi.
A ponieważ kocham pisać rzeczy związane z datami i w zeszłym roku z okazji okrągłej rocznicy śmierci Szekspira, powstał wpis o nawiązaniach do jego sztuk w anime, w tym roku kontynuuję tradycję i przedstawiam Wam kolejne 8 przykładów. I już szukam na następny rok.

O Szekspirze w "Kuroshitsuji" pisałam już w zeszłym roku, ale wspomniałam tylko o jeden ovie, gdzie organizowano przedstawienie "Hamleta". Ale okazuje się, że pojawia się jeszcze jedno nawiązanie - do "Romea i Julii". Nie jestem pewna, w którym sezonie ani odcinku pojawia się fantazja Grella dotycząca Sebastiana. Drugie nawiązanie pojawia się w ovie "Book of Murder".



"Handa-kun" to niezbyt dobre anime, ale pożytek z obejrzenia taki, że mam kolejny przykład. W liceum zorganizowano przedstawienie i pożyczono postaci ze sztuk Szekspira. Pojawia się: Król Lear, Romeo i Julia oraz Othello. Z tego co pamiętam - podobnie jak całe anime - przedstawienie nie wyszło.


Kolejna szkolna sceneria, tym razem w typowym shoujo anime "Kaichou wa Maid-sama" ("Służąca przewodnicząca"). A skoro romans to tylko sztuka, która może się pojawić jest tylko jedna - "Romeo i Julia".


Odchodzimy od szkolnych przedstawień w stronę nawiązań, które można przeoczyć jeśli się mrugnie okiem. Ewentualnie mrugnie 3 razy.
"Kore Wa Zombie desu ka?" to jest, to anime, o którym myślałam w zeszłym roku, ale nie zdążyłam obejrzeć przed publikacją poprzedniej notki. Po jeszcze większych poszukiwaniach okazało się, że nie było to, to czego szukałam, ani to czym miało być i ogólnie wszystko koniec końców, to była pomyłka. Ostatecznie obejrzałam całe anime prawie bez sensu. Prawie, bo w jednym odcinku bohater wspomina Szekspira. Niestety niezbyt konkretnie. Wzmiankę o kobietach jak kwiatach znalazłam w "Śnie nocy letniej", ale bardzo prawdopodobne, że w innych dziełach też ten motyw występuje. Na coś, co mogłoby być podstawą do drugiego stwierdzenia wpadłam w sonetach. Ale trzecie zdanie pozostaje dla mnie zagadką. To znaczy wydaje się ono dość znane i oklepane i nie wiem, czy aby na pewno można przypisywać je Szekspirowi.


Zmieniamy klimaty bardzo. W anime "Neon Genesis Evangelion" pojawiają się dwa motywy związane z Szekspirem. Pierwszy to wypowiedź Kaworu Nagisy nawiązująca bezpośrednio do najbardziej znanego cytatu z Hamleta - "Być albo nie być". (A przynajmniej nawiązuje w tłumaczeniu polskim i głęboko wierzę, że tak samo było w oryginale. Ta wątpliwość się odnosi do wszystkich przykładów, w których nie ma oczywistego szkolnego przedstawienia.) Sam Kaworu jest zaś jedną z najbardziej tragicznych postaci, jakie widziałam w anime. I w serialu, i w filmie. Z resztą w mandze też. 
Jeszcze nie wiem, czy będę pisała oddzielną notkę o Evangelionie. Trochę czekam na premierę 4 filmu, który gdzieś tam podobno powstaje, a trochę musiałabym obejrzeć serial raz jeszcze.


Drugie nawiązania to nazwy statków - "Otello" oraz "Tempest". Otello jest oczywisty, drugi statek zaś mógłby być przetłumaczony jako "Burza", bo taki polski tytuł ma sztuka "Tempest". Ale dobrze, że zostawili w oryginale - chociaż Otello powinno być Othello, ale to już czepialstwo.




Nie mam pewności co do kolejnego nawiązania. To znaczy nie wiem, na ile jest celowe, chociaż biorąc pod uwagę, kim jest postać obdarzona imieniem Puck, od razu kojarzącym się z tą postacią ze "Snu nocy letniej" wydaje się, że to nie przypadek. Anime, w którym pojawia się Puck to "Re:Zero Kara Hajimeru Isekai Seikatsu". W sztuce Puck jest duszkiem-psotnikiem, w anime to towarzysz Emilii, też duszek, zwykle miły, ale niebezpieczny.


Kolejne subtelne nawiązanie, to słowa C.C w anime "Code Geass", gdzie parafrazując słowa Julii, zamienia imię Romea na imię głównego bohatera serii - Lelouch.


Jeszcze raz "Sen Nocy Letniej". Tym razem w "Sword Art Online". A dokładnie w drugiej części pierwszego sezonu, gdzie bohaterowie trafiają do ALfheim Online, gdzie Asuna jest Królową Wróżek Tytanią. Niestety nie jest to nic dobrego, bo Król Wróżek Oberon, to szalona postać, tak w grze, jak i w rzeczywistości i trzyma Asunę w klatce. 



LOVE, M

czwartek, 20 kwietnia 2017

1448. Broń swojego entuzjazmu przed sceptycyzmem innych.

Hello!
Plan na dzisiejszy post był inny. Zasadniczo notka czekała sobie gotowa do opublikowania od dłuższego czasu. Z tym, że gdy do niej zajrzałam okazało się, że oprócz tytułu i "Hello" jest pusta. Nie jestem tym faktem zachwycona, bo spędziłam nad nią sporo czasu, nie mam pojęcia, dlaczego się nie zapisała. Dzisiejsze popołudnie to niezbyt fortunny czas. Ale niezawodnie z pomocą przybywa Jason H. Brown i jego "Duży Mały Poradnik Życia". Nie wiem, co bym zrobiła bez tej książki.



1456. Aspiryna to aspiryna. Kupuj najtańszą. - Potwierdzam, warto zapytać w aptece i może się okazać, że zamiast 24 złotych za lek na przeziębienie, zapłacicie 12.

1459. Wyróżniaj się w tłumie. - Oklepane to hasło, ale widać warto je powtarzać. 

1463. Nigdy nie przysmażaj bekonu na golasa.
1464. Nigdy nie kucaj w ostrogach.
Przypuszczam, że ktoś, pewnie nawet kilku ktosiów, musiał i jedną, i drugą rzecz kiedyś zrobić i rezultaty były... bolesne. To chyba trochę tak jak z napisami w instrukcjach obsługi,  typu nie prać kota w pralce. Skoro o tym napisali, to ktoś musiał wpaść na taki genialny pomysł.

1466. Czytaj biografie osób, które odniosły sukces. - Ostatnio doszłam do wniosku, że biografię lubię, ale oglądać. Z jakiegoś powodu te czytane, nie oddziałują tak silnie, jak pokazane kolej życia danej osoby na ekranie. Ale cel zasadniczo jest jednak ten sam - zainspirować się.

1467. Pamiętaj, że nie masz starać się, żeby ludzie cię lubili, to ty masz lubić ludzi. - Bardzo podoba mi się to zdanie i bardzo chciałabym, aby to było takie łatwe jak jego przepisanie z książki. W praktyce to chyba najcięższa do wykonania porada ze wszystkich. Chociaż istnieją ludzie, którzy naturalnie lubią innych, na pewno dla nich nie jest to aż takie trudne. To zdanie mogłoby być punktem wyjścia do dłuższego teksu, bo można na sprawę spojrzeć z bardzo wielu stron.

1470. Zadaj sobie pytanie, czy to, co robisz dzisiaj, przybliża cię do tego, co chcesz robić jutro. - To też oklepane, chyba że Brown był pierwszy. W moim przypadku odpowiedź na to pytanie brzmi 'nie wiem'. W sumie jeśli dziś posiedzę nad teorią słowotwórstwa, to jutro nie będę siedziała na ćwiczeniach przerażona, ale pytanie czy chcę jutro iść na zajęcia, a jak nie chcę to nie muszę czytać podręcznika.... Także nie wiem, co chcę robić jutro. To pytanie może prowadzić do niepokojących rezultatów.

1471. Kiedy ktoś ci coś daje, nigdy nie mów: "Nie trzeba było". - To już chyba było, że często najlepszą odpowiedzią jest po prostu 'dziękuję'.

1472. Pamiętaj, że jedyne głupie pytanie jest to, które chciałeś zadać, ale nie zadałeś. - Oraz, że nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi.

1476. Nie oczekuj odmiennych rezultatów takiego samego zachowania. - To też już gdzieś słyszałam. Zastanawiam się właśnie, czy Brown, jeśli to jego oryginalne stwierdzenia (chociaż wiem, że ustalenie prawa własności do zdania byłoby niesamowicie trudne) nie powinien był ich zastrzec i popierać pieniądze za wykorzystywanie. 


Trzymajcie się, M



wtorek, 18 kwietnia 2017

New ("Doctor Who" S10 - "The Pilot")

Hello!
Doctor Who wrócił. I jest. Rozwiązuje problem jednego posta tygodniowo, bo chociaż już od dwóch poprzednich seriach zabierałam się za pisanie po każdym odcinku, to ostatecznie nic z tego nie wychodziło. Oprócz odcinków świątecznych - te opisywałam na bieżąco. Ale nie chcę relacji z oglądania, raczej skomentować to co widziałam. 


W pierwszym odcinku dziesiątego już sezonu New Who, poznajemy nową towarzyszkę Doctora - Bill i jest to wydarzenie doniosłe. Chociaż sama Bill nie jest nikim szczególnym, pracuje w uczelnianej stołówce, ale przychodzi na wykłady Doctora z fizyki, który ją tam zauważa i proponuje tutoring. Potem rzeczy toczą się szybko, Bill wpakowuje się w delikatne kłopoty i Doctor musi ją ratować. 


Na szczęście Bill nie jest kreowana na super postać. Jest normalna i w końcu jest towarzyszem, którym mógłby być każdy z nas. Miły odpoczynek od Clary. Chociaż zmiany są nieodłączną częścią Doctora Who, to często trudno to nich przywyknąć. Byłam sceptycznie nastawiona do Bill, po tym co pokazywano w pierwszych zwiastunach, bo wydawało się, że twórcy chcą ją wykreować na taką inną, myślącą inaczej niż wszyscy i ogólnie fajną. Udało się tego nie zrobić. Bill dość długo zajmuje ogarnięcie czym jest Tardis i chociaż jej stwierdzenie faktycznie różni się od tego klasycznego, to Nardole gratuluje Doctorowi, że w końcu załapała. Nowa towarzyszka Doctora jest zaskakująco zabawna, ale także emocjonalna. Na razie obie cechy wypadają na plus, ale mam lekkie obawy. 


Od pierwszego sezonu, w którym w rolę Doctora wciela się Peter Capaldi, jak mantrę powtarzam, że lubię go w roli Doctora, ale nie lubię Doctora, którego przyszło mu grać. Nie wiem czy w tym sezonie się coś zmieni, ale biorąc pod uwagę, na przykład wystrój jego gabinetu na uniwersytecie, jest to całkiem prawdopodobne. Otóż Doctor-wykładowca na biurku ma zdjęcie między innymi River, nad kominkiem (a pamiętajmy, że kominki też są ważne) chyba zdjęcie królowej Wiktorii, na biurku stoją także jego śrubokręty soniczne, a on sam, gdy Bill wchodzi co jego gabinetu, gra na gitarze elektrycznej. Wydaje się, że Doctor jest nieco sentymentalny, ale ustatkowany, spokojny i chyba mimo wszystko, nie tęsknił za podróżowaniem w Tardis, tak bardzo jak chcielibyśmy przypuszczać. 

Na razie czekam z zaciekawieniem na kolejny odcinek - ten robot, który komunikuje się za pomocą emotikonek wydaje się bardzo fajny. 

Pozdrawiam, M

sobota, 15 kwietnia 2017

Migawki z przygotowań do Wielkanocy


WESOŁYCH ŚWIĄT!



 Wielkanocna choinka z kurczakami.


 Prawdziwe, plastikowe...


 ...jajko to jajko, a jak czekoladowe to jeszcze lepiej. Chociaż te niekoniecznie - są za słodkie.


Mazurek nie wytrzymał do jutra.



Jeszcze raz wesołych, pogodnych świąt, niech do jutra poprawi się pogoda. Spokoju ducha. Nadziei, bo o nią w tych Świętach chodzi. 
M

czwartek, 13 kwietnia 2017

Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia - Laure Prouvost, wot hit talk

Hello!
Na kolejną wycieczkę, w ramach wykładu z nowej historii sztuki, poszliśmy do Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia.



Tytuł wystawy i autorkę prezentowanych prac oraz czas, do kiedy możecie je oglądać, widzicie na powyższym zdjęciu (oraz w tytule notki).






Na pierwszym poziomie prezentowane są trzy prace video. Migawki z dwóch - pierwszej i trzeciej - widzicie powyżej, a telewizorek z drugą poniżej w tle. Nie przepadam za video-artem, jeszcze nie spotkałam takiej pracy, która nawet jeśli była krótka, potrafiłaby utrzymać moje zainteresowanie na dłużej. W skrócie: bardzo szybko stają się nudne, często też męczące. To nie jest typ działań artystycznych, który lubię. Ale to ja, a Laure Prouvust jest uznaną, utalentowaną, nagradzaną artystką, przez duże A, a wot hit talk to pierwsza jej indywidualna wystawa w Polsce, więc bez wątpienia wydarzenie na mapie sztuki współczesnej w kraju. 


Napis na tabliczce głosi: "Idealnie by było gdyby ten znak uniósł cię wyżej", co też czyni, bo znajduje się w windzie i zabiera odwiedzających na drugi poziom, gdzie znajduje się ogólnie nazwana praca "Wyżej", składająca się z kilku mniejszych działań artystycznych.
Te znaki, w sumie 4, a już szczególnie ten w windzie, to moje ulubione elementy całej wystawy.









 Gdy wzniesiemy się wyżej, naprawdę znajdziemy się w chmurach, cała sala wypełniona jest dymem. Jest też fatalnie oświetlona - oczywiście do zdjęć, bo światło pasuje do klimatu miejsca. I robienie zdjęć smartfonem, nawet nie zepsutych, a zniszczonych i rozwalonych innych telefonów, tabletów było dziwnym uczuciem. Ale cała wystawa nie wyzwala jakiś anty-technologicznych uczuć. Szczerze we mnie, oprócz zainteresowania robieniem zdjęć, nie wzbudziła żadnych. Ani to jakieś szczególnie intrygujące, ani ładne, ale może znam za mało kontekstów, aby to zrozumieć.


Na koniec zdjęcie z książki, którą mieliśmy możliwość przejrzeć.

Pozdrawiam, M