wtorek, 29 listopada 2016

"Planeta skarbów"

Hello!
Ponieważ spodobał Wam się sposób w jaki przedstawiłam "Herkulesa", postanowiłam zrobić coś podobnego z kolejną bajką - "Planetą skarbów". Niestety, napisy odbiegały od dubbingu jeszcze bardziej niż w przypadku pierwszej animacji; może z 10% tekstu zgadzało się ze słowami wypowiadanymi przez bohaterów i był dużo mniej zabawny. Udało mi się jednak co nieco wybrać i dopisać trochę od siebie.  



Mój ulubiony tekst w napisach oczywiście... został zmieniony. W dubbingu brzmi  "Jak to mówią, bliższe poznanie, większe rozczarowanie".




"-Jeśli pani pozwoli, to ja sam zajmę się wtykaniem." Dopiero oglądając "Planetę skarbów" po raz któryś zrozumiałam, że w tym zdaniu nie chodzi tylko o wtyczkę.




" - Kuriozalna zgraja podejrzanych indywiduów, kapitanie
- Otóż to. Poezja."


Podobieństwa pomiędzy Jimem a cyborgiem podkreślane są przez calutki film. Podobnie jak to, że chłopak upatruje w nim ojca, a Silver nieźle odnajduje się w tej roli. Zrobione jest to tak łopatologicznie, że w filmie by nie przeszło, natomiast w tej bajce jakoś nie razi.  A wzrusza.


Jedna z moich ulubionych piosenek. Dobrze się wsłuchajcie i koniecznie obejrzyjcie. Nie tylko ten fragment, całość. "Planeta skarbów" jest niedocenianą animacją. A utwór doskonale oddaje jej przesłanie. 
Ponadto zawsze mi przypomina piosenkę z "City of Angels". Tak bardzo, że gdy kiedyś usłyszałam ją w radiu to zastanawiałam się czemu wybrali piosenkę z bajki. 
PS. Doczytałam w książeczce dołączonej do płyty, że za dwie  piosenki napisał i wykonał wokalista grupy "Goo Goo Dolls" - to by wyjaśniało podobieństwo. Ogólnie ścieżka dźwiękowa "Planety skarbów" jest godna uwagi.




Bez wątpienia pani kapitan pochodzi z jakiejś planety odpowiadającej kulturą Wielkiej Brytanii. Poza tym, też wierzę w magiczne moce i właściwości herbaty.


To scena, w której Silver poświęca skarb, by uratować Jima. Bo chociaż chłopak jest najgłówniejszym bohaterem, to animacja w dużym stopniu pokazuje też zmianę cyborga. 

Jeśli chcielibyście abym w podobny sposób pokazała jakąś inną animację to śmiało napiszcie tytuł w komentarzu. W domu mam całkiem sporą kolekcję bajek na DVD więc coś się powinno znaleźć. 

LOVE, M



niedziela, 27 listopada 2016

Koleżanka głównego bohatera

Hello!
Na ten rok zamknęłam etap recenzowania i pisania o poszczególnych anime. Zasadniczo zrobiłam to w zeszłym tygodniu, ale zapomniałam o tym poinformować. W grudniu będą się pojawiały posty podsumowujące i prezentujące oglądanie anime z różnych stron. W tym miejscu chcę też uprzedzić (ostrzec albo zagrozić - niepotrzebne skreślić; w zależności od tego, jak podoba Wam się akcja "Rok z anime"), że posty z anime będą pojawiały się dalej. Najprawdopodobniej z podobną regularnością jak w tym roku.


Jestem tropicielką powtarzających się w anime chwytów, motywów i rzeczy. Dziś przyjrzymy się zjawisku koleżanki głównego bohatera. Wybrałam w miarę reprezentatywne przykłady, ale lista nie jest zamknięta i z chęcią się dowiem w jakich innych tytułach Wy spotkaliście się z tym zjawiskiem.

Zakochana na zabój, niechcąca tego przyznać, a wszyscy dookoła i tak o tym wiedzą - pomijając oczywiście głównego zainteresowanego - prędzej zginie niż będzie miała szansę wyznać swoje uczucia - oto koleżanka, najlepsza przyjaciółka głównego bohatera anime. 
We wpisie będą spoilery, ale zaczynam od nieco mniej radykalnych przykładów - koleżanki żyją, ale bohaterowie się nie zeszli. 

W tym wypadku sytuacja jest nawet nieco bardziej skomplikowana. Główny bohater kocha/kochał nieżyjącą koleżankę, która nagle zaczęła mi się pokazywać jako duch. Ale już od najmłodszych lat inna koleżanka Naruko Anjou się w nim kochała. Zakończenie anime sugeruje, że pomału, być może, coś zakiełkuje. 
Naruko Anjou + Jinta Yadomi


Natomiast drugoplanowej parze, ale o podobnym tle jak pierwsza wymieniona, się udało i zostało to potwierdzone. 
Chiriko Tsurumi + Atsumu Matsuyuki

Temat koleżanek głównych bohaterów tak mnie zainteresował, bo najczęściej to najbardziej poszkodowane postaci w całym anime, a biedaczki niczym nie zawiniły, oprócz obdarzeniem uczuciem niewłaściwej osoby. Mam też tendencję do irracjonalnego - w większości tytułów, nie będących typowymi romansami bądź historiami przeznaczonymi specjalnie dla dziewczyn, te pary nigdy się nie schodzą - kibicowania im w ich dążeniach. 
Tsubaki Sawabe + Kousei Arima

Nie wiem czy pamiętacie jak po zakończeniu sezonu, w którym nadawane było to anime, pisałam jego recenzję bardzo zdenerwowana. Nie podobało mi się o zakończenie bardzo i oto jeden z najważniejszych powodów. Od samego początku kibicowałam Chidori, a na koniec nie tylko nie zeszła się z głównym bohaterem, ale główny bohater zszedł się z kimś innym. Podobne przypadki prawie się nie zdarzają. 
Chidori Takashiro + Katsuhira Agata

Re: Zero Kara Hajimeru Iseaki Seikatsu
Myślę, że przykładem może być też Rem i jej totalnie nieodwzajemniona miłość do Subaru, bohatera "Re: Zero Kara Hajimeru Iseaki Seikatsu". A on jest bez pamięci i rozsądku zakochany w Emilii. I bez sensu, bo z Rem stanowiliby tysiąc razy lepszą parę. To Rem mu cały czas towarzyszy, to Rem stoi przy jego boku i w niego wierzy. I chociaż Emilia jest czysta jak łza i inne ochy i achy, o Rem jest postacią z krwi i kości.


A teraz te, które nie tylko nie zaznały szczęścia w ramionach ukochanego, ale zginęły z jego powodu.

Anime, które natchnęło mnie do wzięcia się za ten temat, bo zauważyłam, że los koleżanek głównych bohaterów to pewna klisza, powtarzający się, ale niekoniecznie rzucający się w oczy temat. Biedaczki nie tylko giną, ale jeszcze nikt tego nie zauważa. Chociaż, gdy umierają to często powodują swego rodzaju traumę w bohaterze. W wypadku Code Geass do ostatniego odcinka wierzyłam, że Shirley jakimś cudem ożyje.
Shirley Fenette + Lelouch Lamperouge

Chyba pierwsze anime, w którym naprawdę byłam bardzo zła, z powodu tego, co stało się z koleżanką bohatera. Oglądałam je dużo wcześniej niż Code Geass, ale schemat w obu przypadkach jest prawie ten sam. Z tym, że tu bardziej tragiczny, bo do samego bohatera dotarło, że była to jego wina i się stoczył. Śmierć Hare była momentem przełomowym dla Shu, niestety w niezbyt dobrym znaczeniu.
Hare Menjou + Shu Ouma
(PS. Tak ogólnie bardzo nie rozumiem ludzi, którzy twierdzą, że Inori była dobrą parą dla Shu. Przecież to jedna z najbardziej irytujących postaci w anime. Shu powinien był być z Hare)

Twórcy anime to okrutne istoty, na dodatek myślące, że nie ma lepszej motywacji dla bohatera jak tylko uśmiercić jego najlepszą, zakochaną przyjaciółkę, by ten miał powód by się mścić. Takim sposobem Touko została zjedzona przez dziewczynę kota, jeśli dobrze pamiętam.
 Touko Ichinose + Seigi Akazuka



Trzymajcie się, M

czwartek, 24 listopada 2016

1314. Nigdy nie mów nikomu, że nie umie śpiewać

Hello!
Drodzy blogerzy, czy Was także denerwują zmiany wprowadzone ostatnio na bloggerze? Muszę się przyznać, że mnie nawet bardzo, a najbardziej dlatego że były niezapowiedziane i nie można wrócić do starego układu, który był dużo klarowniejszy i wygodniejszy niż wprowadzony obecnie system zakładek, w którym lista czytelnicza jest na dole. Dzięki bloggerze, teraz mogę wejść i szybko zerknąć na statystykę i na to, czy na obserwowanych blogach pojawiło się coś nowego. No, nie, zabrałeś mi tę opcję, teraz trzeba szukać, a nawet jak się znajdzie, to dane nie są pokazane tak prosto jak było wcześniej. Można jakoś wrócić do poprzedniego wyglądu? Naprawdę denerwujące jest to, że blogger włącza się od razu na stronie z postami i nie można na pierwszy rzut oka ogarnąć, co się na blogu dzieje. Czemu komuś przyszło do głowy taki wygodny wygląd zmieniać na taki, który wymaga tyle klikania, aby znaleźć interesujące informacje. Mogę gdzieś napisać zażalenie?
Ale dość narzekania, jakoś się przyzwyczaimy. 
Poza tym osoby bez blogów też tu zaglądają (a przynajmniej mam taką nadzieję) więc nie mogę poświęcić całego wpisu na techniczne sprawy bloggera. Zamiast tego kilka zdań z "Dużego Małego Poradnika Życia".


1315. Nigdy nie mów nikomu, że nie ma poczucia humoru.
1326. Przed wystąpieniami publicznymi jedz mało albo wcale.
1328. Chodźcie z żoną na długie spacery, trzymając się za ręce.
1330. Spytaj starszą osobę, którą szanujesz, czego najbardziej w życiu żałuje.
1335. Zostań najbardziej troskliwym przyjacielem świata. (z dzisiejszej puli, to zdanie podoba mi się najbardziej)

1340. Pamiętaj, że każda rzecz warta zrobienia zajmie ci więcej czasu niż myślisz.

1357. Bądź rozważny.
1358. Bądź pozytywny.
1359. Bądź grzeczny.  

Pozdrawiam, M

wtorek, 22 listopada 2016

Nie ma się czego obawiać ("Fantasyczne zwierzęta i jak je znaleźć")

Hello!
Podobno na świecie byli ludzie, którzy obawiali się czy "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" będzie dobrym filmem. Ja do nich nie należałam, praktycznie od samego początku byłam pozytywnie nastawiona do tego projektu, a na pewno od momentu gdy okazało się kto będzie grał głównego. Czekałam, choć nie wiedziałam na co.
Raczej nie spoileruję bezpośrednio oprócz spoilerów na samym końcu, ale w treści mogą pojawić się pewne podpowiedzi co do rozwoju fabuły.


Film wyraźnie rozkłada się na dwie części - bezpośrednią historię Newta, któremu zwiało kilka stworzonek oraz mroczną kwestię tego, co dzieje się w Nowym Jorku. Gdy obraz jest cudowny, uroczy i zabawny, wszystko w nim działa i mu wychodzi. Natomiast ten na siłę doklejony pseudomroczy wątek, no właśnie, jest doklejony na siłę. Bardzo. I wklejony w film w dziwny, niedopasowany, wręcz przypadkowy sposób, ale nie było szansy sprawić by pasował bez dużych zmian w wątku jasnym (czyli Newta). Rozwiązanie, czy zakończenie mrocznej części, też nie jest podprowadzone w wystarczająco klarowny sposób. Dlatego, choć jest poruszające, trudno naprawdę się przejąć, a szkoda, bo sytuacja jest przerażająca na wielu poziomach. Wywołuje silne emocje, ale mogła większe. Jeszcze większa szkoda, tym bardziej, że prawdę, dzięki mało subtelnym aczkolwiek momentami mylącym działaniom twórców filmu, a szczególnie osoby odpowiedzialnej za zdjęcia, można było łatwo przewidzieć. Ale jest to praktycznie jedyny aspekt filmu, którego można się czepiać.


Newt jest cudowną, uroczą postacią, a Eddie Redmayne wykonuje świetną robotę. Doskonale widać oddanie Newta dla zwierząt (łzy stanęły mi w oczach, gdy krzyczał: "Tylko nie krzywdzicie moich zwierząt, one nie są niebezpieczne") i Eddie bardzo dobrze pokazuje różnicę w zachowaniu postaci, gdy ma do czynienia z ludźmi (to ten typ przykulonego Eddiego, który jest odrobinę irytujący jeśli pojawia się za często i  zbyt dużej ilości filmów) i gdy zajmuje się zwierzętami - dosłownie rozkwita, rozwija skrzydła i od razu widać, że fantastyczne zwierzątka to jego powołanie. Ciekawostka, gdy Newt pokazuje Jacobowi swoje zwierzęta, to między ujęciami gubi bądź zyskuje części garderoby, przypuszczalnie to jakaś magia. Absolutnie najlepszą sceną w filmie jest fragment, gdzie Newt próbuje przekonać tańcem godowym fantastyczne zwierzątko w typie nosorożca do powrotu do walizki. Tu widać nie tylko oddanie bohatera dla stworzonek, ale także aktora do roli, bo zagranie tego z pełną powagą bohatera, który  kwestię powrotu samicy do walizki, traktuje jak sprawę życia i śmierci nie mogło być łatwe. Jak chyba nietrudno się domyślić jest to najzabawniejsza scena w filmie, tym bardziej, że nie mogło pójść łatwo, bo do sprawy wmieszał się Jacob.


Tina, zdegradowana aurorka to postać bez charakteru, ale z dużym talentem do denerwowania widza. Za wszelką cenę chce odzyskać swoje stanowisko, więc robi naszemu bohaterowi mnóstwo problemów. Co ciekawe, on jakby wcale nie zauważa, że to ona, przez swój egoizm, wpakowała go w kłopoty. Albo Newt jest po prostu dżentelmenem. Choć prawa jest taka, że film czasami ma problem z pokazywaniem konsekwencji czynów naszych bohaterów i  nad ogromną większością, po prostu przechodzi do porządku dziennego bez większego zastanowienia. Stąd może wynikać brak tego zauważenia.


Jacob Kowalski przypadkowy towarzysz przygód Newta oraz jego przyjaciel. Niemag - straszne słowo, brytyjski mugol brzmi o wiele lepiej - a w Ameryce na czarodziejów nałożone są restrykcje dotyczące kontaktów z normalnymi ludźmi. Mam nadzieję, że kwestie organizacji magicznego świata w Ameryce zostaną  jeszcze pokazane w kolejnych filmach, bo na razie nie wyjaśniono zbyt wiele, ale już można było zdążyć znielubić panią Prezydent, czyli odpowiedniczkę Ministra Magii. Ogólnie, wnioskując po Harrym Potterze stanowisko to, w jakim kraju nie byłoby sprawowane, nie jest zbyt wdzięczne. Wracając do Jacoba, to chcący otworzyć własną piekarnię facet, którego walizka zostaje zamieniona z magiczną walizką Newta i dlatego uciekają z niej zwierzaczki. Sam Jacob bardzo szybko akceptuje magiczny świat i podziwia Newta za jego oddanie wobec stworzonek i pomaga mu ich szukać. Tina ma siostrę - Queenie i pomiędzy nią i Jacobem jest ogromna chemia, iskrzy się wręcz. Sama Queenie to śliczna kobieta, niby taka głupia blondynka, ale to by było za proste. Na pewno łatwiej polubić ją niż siostrę.


Bohaterowie mrocznego wątku. Sekta Salemian (nowych bądź drugich) ich przewodniczka ma ochotę urządzać polowania na czarownice i przy okazji prowadzi sierociniec, gdzie indoktrynuje dzieci, także przy pomocy przemocy fizycznej. Bardzo przekonująco gra ją Samantha Morton. Ale prawdziwy popis zdolności aktorskich daje Ezra Miller, może momentami aż za bardzo, jednak Credence, bo tak ma na imię postać, jest na tyle specyficzny, że nie stanowi to problemu. Ważna jest też Modesty, która śpiewa przeuroczą wyliczankę o topieniu i wieszaniu czarownic. I pan Graves ze Zjednoczonego Kongresu Czarowników czy jakkolwiek zwie się Ministerstwo Magii w Ameryce. Postać grana przez Colina Farrella, śledczy, który bada zniszczenia miasta, będące jak się wydaje efektem działania magicznych zwierząt. Niekoniecznie tych, które wypuścił Newt. To jest chyba najbardziej skomplikowany bohater w całym filmie, choć jego ekranowy czas jest niezbyt długi.


Pierwszą rzeczą na jaką zwraca się uwagę w pierwszych minutach filmu są kolory. Śliczne i ciepłe i pasują do karnacji Eddiego. Obraz ma niesamowity klimat, zdecydowanie Nowy Jork służy walorom estetycznym filmu, a szczególnie, że to lata 20. XX wieku. (Nie wiem, czy mi się tylko wydawało czy przywidziało, ale w napisach w scenie, gdy Jacob idzie po kredyt i tłumaczy się dlaczego pracuje w fabryce puszek mówi, że wrócił z wojny w Europie w 1942 i tylko taka praca była dostępna. Istnieje prawdopodobieństwo, że coś sobie ubzdurałam, ale może tam też być błąd).


"Fantastyczne zwierzęta" są zamkniętą całością, bez cliffhangera, choć subtelnie otwiera kilka furtek. Najciekawsza może okazać się przeszłość głównego bohatera i tajemnicza dziewczyna ze zdjęcia. Mniej subtelne otwarcie następuje pod koniec, ale to już w spoilerze.
Zastanawiam się czy film (filmy, zaplanowanych jest 5) staną się tym samym czym był/jest Harry Potter. Wydaje mi się, że nie bo Newt jest starszym bohaterem, ale dla osób wychowanych na HP jest cudowną kontynuacją. Ciekawe też kiedy (bo raczej jeszcze przed premierą 5 części) zaczną się dyskusje nad tym w jakiej kolejności poznawać magiczny świat stworzony przez J. K. Rowling i tym podobne.

 Pokochacie kreopodobne zwierze z kleptomanią.

Spoiler:
Grinewald powinien być ładny i młody. Wiele można zarzucić Johny'emu Deepowi, ale nie że jest ładny i młody. Wygląda źle i strasznie.
Najsmutniejszą sceną w całym filmie jest pożegnanie Jacoba, gdy ma mu zostać wymazana pamięć. Już wcześniej była bardzo poruszajaca scena więc bohaterowie mieli się rozstać nie dało się już zapanować nad łzami.
Wiecie, co może też być spoilerem? Gdy zobaczy się, którzy aktorzy powrócą w kolejnych częściach. 
Elementem filmu, którego nie mogę poukładać sobie w głowie jest skazanie bohaterów na karę śmierci i sposób w jaki ona miała być wykonana. Jeśli ktoś widział już film to może mi pomóc to zrozumieć, bo nie jestem w stanie tego pojąć. W Ameryce nie mają Azkabanu?

LOVE, M

niedziela, 20 listopada 2016

Co musi być w shoujo anime (i mandze)?

Hello!
Różnorodność gatunków, tematyki i poruszanych w anime i mandze kwestii nie przestaje mnie zaskakiwać. Można wyobrazić sobie coś przedziwnego, najdziwniejszego albo najbardziej niewyobrażalnego (wyobrazić niewyobrażalne to w stosunku do ilości pomysłów na anime całkiem trafne określenie) i istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że znajdzie się twór odpowiadający życzeniu. 
Jednocześnie gatunki w swoich ramach są wyjątkowo sztywne. Konwencje, schematy, zachowania, istnieją wręcz całe sceny, które w danym gatunku muszą się pojawiać. Co ciekawe oglądając anime jest to trudniej zauważyć niż czytając mangę. Odkryłam to po przeczytaniu "Last Game", gdy zaczęłam bardziej interesować się papierowymi wersjami anime. Samo "Last Game" anime nie ma, niestety, ale doczytałam niektóre serie, których anime oglądałam. Przy okazji odkryłam jak niewiele serii jest ekranizowanych w całości, a jak wiele to wręcz tylko reklamy mang. A twórcom anime bardzo różnie wychodzi wybieranie miejsca zakończenia serii. Wróćmy do mang. Przeczytałam/doczytałam jeszcze kilka i stwierdziłam, że w każdej jest to samo. Ale nie stwierdziłam tego z przerażeniem, raczej z zafascynowaniem. Postanowiłam przyjrzeć się nieco bliżej najczęściej powtarzającym się schematom/scenom/kalom w shoujo mangach. A konkretnie, to bardzo ważne, w romansach dziejących się w szkole. Ponieważ shoujo obejmuje znaczeniem nieco większą liczbę specyfikacji, a wystarczy zmienić wiek jednej z postaci (postarzyć bohatera męskiego - to najczęstszy przypadek)  i już niektóre punkty nie będą się zgadzać. 


to nie jest główny bohater

Festiwal.
Czasami za festiwal robi Nowy Rok, albo pojawia się i to, i to. Głównym celem festiwalu jest, to aby bohaterka mogła założyć yukatę! Wtedy sypią się komentarze: jaka urocza i wszyscy się rumienią, bo jej jest miło, a chłopak naprawdę jest pod wrażeniem jak ona wygląda. W Nowy Rok bohaterowie odwiedzają świątynie.
a. Elementem festiwalu często są fajerwerki, ale zdarzają się przypadki, gdy występują w innych okolicznościach. Nie ma nic bardziej romantycznego od wspólnego oglądania fajerwerków.

Szkolny festiwal/Dzień kultury/Dzień sportu
Te 3 wydarzenia są oddzielone od poprzedniego, ponieważ dzieją się w szkole i najczęściej oprócz samego festiwalu widzimy też intensywne przygotowania do niego. Ponieważ wydarzenie jest niezwykle, stanowi idealną okazję do a) pokazania tego, że wspiera się drugą osobę i jej kibicuje, b1) gdy wygra pogratulować, b2) gdy przegra pocieszyć; co za tym idzie często jest to moment wyznania uczuć, ale gdy pojawia się we wczesnych odcinkach może mieć nieco mniejszą rangę.

Park rozrywki
I koniecznie diabelski młyn, bo nie ma absolutnie nic bardziej romantycznego niż przejażdżka w małym wagoniku (a gdyby tak jeszcze podziwiali fajerwerki, to romantyczność do kwadratu). Ileż pierwszych pocałunków i wyznań miało miejsce na tej małej, intymnej przestrzeni. Oczywiście idzie się tam na koniec, aby na pewno było ciemno. To bardzo symboliczne miejsce przemiany. 


Boże Narodzenie/Walentynki/Biały dzień
Z tego co wiem Boże Narodzenie w Japonii jest bardziej świętem znajomych niż rodziny. W mandze/anime na pewno zostanie podniesiona kwestia wspólnego spędzanie tego dnia. Bohaterka najprawdopodobniej zostanie obdarowana łańcuszkiem/zawieszką do telefonu/piękną spinką do włosów czasami może to być też czapka/szalik, a pierwsza grupa prezentów to też typowo urodzinowe przykłady.
Walentynki. Dziewczyny przygotowują czekoladki dla wybranka swojego serca. To jest ta łatwiejsza część. Problematyczne i wymagające mnóstwa rumienienia się jest wręczenie ich chłopakowi. A później za rozdział/odcinek lub dwa sytuacja się odwraca i to chłopak ma problem.

Niezdara
W każdej mandze, w każdym anime musi być odcinek gdy bohaterka się przewraca a bohater bohatersko ratuje ją od upadku. Bardzo często więcej niż raz. Można się tylko cieszyć, że chłopak zawsze zdąży na czas. Bardzo dobrym miejscem do spadania są schody (chociaż ja nie polecam), ale równie dobrze można się potknąć na prostej drodze.
(W notatkach do posta mam zapisane: "Dziewczyna musi się potknąć, aby chłopak mógł ją złapać, chociaż są takie lamy, które same też się przewracają" - ale bohaterka ma przynajmniej miękkie lądowanie, bo nie ma opcji, aby to bohater wylądował na niej)

Ciężka praca/Zmiana
Bez tego się nie obędzie. Nasz bohater lub bohaterka bądź oboje będą mieli ambicję aby dokonać jakiejś zmiany, najczęściej w zachowaniu, charakterze i będzie to wymagało ciężkiej pracy. Hasła typu "dam z siebie wszystko" pojawią się na tysiąc procent.

 Za nadgarstek i zwiewamy
Czasami bohaterski bohater ratuje dziewczynę w inny sposób w punkcie trzecim. Czasami okoliczności są takie (festiwal temu sprzyja), że ni z gruszki ni z pietruszki łapie ją za nadgarstek i uciekają, powiedzmy, z tłumu ludzi. Albo wcześniej, bohater boi się, że towarzyszka mu się w tym tłumie zagubi i proponuje spacerowanie za ręce. Ona się rumieni, on się rumieni. Prawdopodobnie to ich pierwszy kontakt fizyczny.


Więcej niż jedno wyznanie
Punkt trochę z innej beczki. Nawet jak manga ma 20 rozdziałów, a anime 12 odcinków musi pojawić się ktoś trzeci, kto wyzna uczucie bohaterowi lub bohaterce. Rzadziej i przy dłuższych seriach zdarza się, że zarówno dziewczyna ma dodatkowego adoratora i chłopak adoratorkę. Na pewno jednak, ktoś z głównej pary będzie musiał odrzucić zaloty. Bardzo, bardzo rzadko zdarza się, aby bohaterowie próbowali spotykać się z inną niż przeznaczona im postać, a nawet jeśli to ze związku i tak nic nie wychodzi.
Istnieje pewien standard, że bohaterka ma 2 przyjaciółki i najczęściej w trakcie akcji one też znajdują drugie połówki. Ze znajomymi bohatera bywa różnie, czasami schodzą się z przyjaciółkami bohaterki.

Imię
Kwestia mówienia do siebie po imieniu też jest bardzo często ważną sprawą. Dla nas być możne niezrozumiałą, ale dla postaci nad wyraz stresującą. Ileż przy tym jest podchodów i rumienienia się. A czasami kończy się tak, że dalej mówią po nazwisku.

Pomniejsze sprawy pojawiające się dość często, ale nieobowiązkowo:
1. Bohater (tak jest najczęściej) właśnie przeniósł się do szkoły bohaterki i wylądował w jej klasie. Względnie klasy zostały zmienione po semestrze i nastąpiło wymieszanie uczniów.
2. Jeden z bohaterów mieszka sam/jego rodzice często wyjeżdżają. To bardzo ułatwia życie, tak rysownikowi jak i postaciom, bo nie muszą się przejmować. Pomaga to też wyjaśnić/ominąć sporo spornych kwestii. 

tu jest drzewo, ale zasada ta sama

Do ściany.
Tu jest problem, ponieważ w każdej mandze będzie scena, najprawdopodobniej więcej niż jedna, gdy bohater przyszpila bohaterkę do ściany (jak widać na złączonym obrazku), najczęściej jedną ręką, ale zdarza się, że obiema. Dla dziewczyn oglądających anime w Europie czy Ameryce sytuacja raczej niepokojąca i dziwna. Sugerująca przedmiotowe traktowanie bohaterki oraz jej uległość wobec bohatera. Spędziłam sporo czasu myśląc nad tym punktem, trochę doczytałam, trochę obejrzałam i oto co mam - w powyższych punktach chyba całkiem nieźle udowodniłam, że mangi są skonwencjonalizowane do tego stopnia, iż chyba gdzieś w Japonii musiała powstać książka z odgórnymi założeniami gatunku, aby żaden twórca nie zrobił przypadkiem czegoś inaczej. Bardzo upraszczając, ale to jak odhaczanie poszczególnych zadań na liście "do zrobienia" w tym wypadku "do narysowania" lub "do umieszczenia w anime". To jeden z takich elementów. Poza tym świat mangi i anime nie próbuje udawać ani tym bardziej naśladować prawdziwego świata, chociaż dzieje się w szkolnych "realiach". Idąc dalej, szybciej uwierzę, że ktoś zrobił coś głupiego, ponieważ nagrał się w gry komputerowe i dostał zaćmienia umysłu (powtarzam straszne stereotypy, ale trochę tu o to chodzi) niż, że ktoś chciał przenieść zachowania zaobserwowane w anime do prawdziwego życia. Te dwa światy nie nie mają ze sobą żadnej styczności. Wystarczy spojrzeć na to jak postaci są rysowane. Kolejną rzeczą jest to iż w większości tego typu mangi rysują kobiety. Wydaje się, że w w pewnym sensie oprócz odhaczania mogą one w ten sposób realizować pewne powiedzmy fantazje. Trochę daleko idąca to teoria, ale utarło się przekonanie i chyba nie jest ono mylne, że Japończycy są nieśmiali i może takim sposobem autorki chcą zachęcić ich do brania sprawy w swoje ręce. Nie jestem pewna czy to dobry trop, bo niuanse relacji społecznych Japonii nie są mi znane. Zdaję sobie sprawę, że to dość wątpliwa droga, bo wiek i płeć osób, do których jest to kierowane to dziewczyna w liceum. Ale z drugiej strony czemu u nas (mam na myśli Amerykę i Europę) tak dobrze sprzedawało się "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Przykład skrajny, ale pokazujący, że zjawisko występuje nie tylko w Japonii.  W tym kontekście można też przywołać niedawną sprawę, w której to jedna z międzynarodowych organizacji zainteresowała się i zwróciła uwagę na to, jak w japońskich grach pokazywane są kobiety, a obraz jest mocno przedmiotowy. Na co Japonki pracujące przy tych projektach, parafrazując, stwierdziły spoko, no właśnie my przy tym pracujemy, wiemy o tym i nie wierzymy, że nasze gry przekładają się na rzeczywistość. Prawdę powiedziawszy nie jestem do końca przekonana, czy to aby na pewno ich zdanie, a taka odpowiedź nie została narzucona gdzieś z góry, ale właśnie takie stanowisko zostało przedstawione. Jednocześnie wyjaśnienie problemu nie sprawia, że go nie ma, bo nie twierdzę, że "Grey" nie jest problemem. Ale zmiana i przestanie wykorzystywania tego typu scen i sposobu przedstawiania pewnych zachowań, to bardzo bardzo długa droga.  I nie jestem absolutnie znawczynią w temacie, naukowcem ani nikim takim cały ten wywód to próba poukładania sobie tej kwestii w głowie więc jestem bardzo chętna na jakieś dyskusje. 
Istnienie jeszcze kwestia pojawiających się haseł "jesteś tylko moja" w najprzeróżniejszych odmianach i choć mocno łączy się z tym co napisałam powyżej, to sprawa na jeszcze inną i dużo bardziej poważną dyskusję. 

W ramach wyjaśnienia: wstęp i ostatni punkt są napisane całkiem poważnie, natomiast gdy pisałam to co pomiędzy nimi nie wytrzymałam i punkty są lekko ironiczne. 

LOVE, M




czwartek, 17 listopada 2016

Shadowhunters bookmark

Hello!
"Dary Anioła" i okalające serie to książki, do których mam ogromny sentyment, choć nie wiem, czy można mieć go do rzeczy, która ciągle się ukazuje. Nie to jest jednak dzisiaj ważne. Dziś ważna jest zakładka do książek ze znakiem Anioła. 

Dość późno, biorąc pod uwagę moje uczucie względem książek Cassandy Clare, wpadłam na pomysł, że znak Anioła to idealny projekt do wyszycia. Być może podświadomość dawała mi znaki, bo okazało się, iż nie będzie to proste zadanie. W internecie nie znalazłam przykładu czy schematu, który bym mnie satysfakcjonował więc postanowiłam wzór narysować. Początkowo zabrałam się za to entuzjastycznie. Szybko mi przeszło. Ten kształt jest bardzo niewdzięczny choć ładny. Ale się uparłam i rysowałam dalej. Zasadniczo kreśliłam krzyżyki jak szalona, a potem ścierałam je jeszcze bardziej zapamiętale. Nawet Mama się dziwiła mojemu zaangażowaniu. Aż w końcu, po jakimś tygodniu i niezliczonej ilości poprawek - narysowałam. 

Samego wyszywania prawie nie pamiętam, poszło wyjątkowo sprawie.
Na pierwszym zdjęciu widać wzór, a sama zakładka jest jeszcze niezszyta. Na dwóch niżej jest gotowa.




Niech Anioł będzie z Wami i nie da Wam zasnąć dopóki nie przeczytacie jeszcze jednego rozdziału. Albo trzech. Ewentualnie ośmiu.
LOVE, M

wtorek, 15 listopada 2016

Nie tylko w kinie i teatrze XIII - Polskie akcenty III

Hello!
Niektórzy nie lubią poniedziałków. Ja w tym roku mam uraz do wtorków. Co drugi tydzień spędzam na uczelni po 10 godzin od 8 do 20. Dziś był co prawda tydzień pierwszy (11.30-20.00), ale jutro sytuacja wygląda podobnie (9.45-20.00). Mogę się tylko cieszyć, że w weekend zauważyłam w folderze z teledyskami pewne przeludnienie i zabrałam się za oglądanie i sprawdzanie, czy nadają się do pokazania na blogu. Takim sposobem prezentuję część III teledysków z udziałem polskich aktorów. I aktorek choć w mniejszości.

1. Mateusz Damięcki i Monika Buchowiec
"Uprising" SABATON



2. Bartłomiej Topa, Paweł Wilczak, Joanna Brodzik
Perkoz "6/12"



3. W teledysku PROJEKTU TRÓJZĄB można dostrzec Mirosława Bakę - "MONTELASINO"


4. Jan Wieczorkowski...
Patrycja Markowska - "Drogi kolego"



5. ...razem z Dorotą Deląg i Martą Dąbrowską. Ania Dąbrowska "Bawię się świetnie".  


 6. Wiktor Loga-Skarczewski - Ania Dąbrowska  "Poskładaj mnie"



6. Wojciech Mecwaldowski - Dawid Podsiadło "Pastempomat"



7. Bogusław Linda - Dawid Podsiadło "O Drodze Do"



8. Jakub Sokołowski - Natalia Szroeder "Powietrze"


Trzymajcie się, M

niedziela, 13 listopada 2016

"Kimi ni Todoke" & "Ao Haru Ride"

Hello!
Czasami mam duszę poszukiwacza i sprawdzacza. Jeśli coś mnie zainteresuje, to istnieje prawdopodobieństwo, że dam się temu pochłonąć bez reszty na krótki, acz intensywny okres. Ostatnio (względem czasu blogowego, bo w rzeczywistości było to jakieś 4 miesiące temu) eksplorowałam temat anime i mang shoujo, czyli typowo dziewczyńskich. Przykłady już pojawiały się nie raz, ale postanowiłam skupić się bardziej i dziś jeszcze dwie recenzje, a za tydzień małe podsumowanie gatunku szkolnego romansu.



Kimi ni Todoke
Po raz kolejny przekonałam się, że 24 odcinki, dla niektórych fabuł, to stanowczo za dużo. Męczyłam oglądając Kimi, ale z drugiej strony, nawet ciekawił mnie rozwój wypadków. Najbardziej rozciągnięty jest wątek Kurumi, ale jak już przebrnie się przez odcinki, w których się pojawia, znów zaczyna robić się interesująco. Pod warunkiem, że polubiło się przyjaciół głównej bohaterki. A odkąd w jednym z odcinków okazało się, że Sanada coś czuje do Chizu bardzo czekałam na rozwój tego wątku i doczekałam się nawet satysfakcjonującego. Zarówno Chizu jak i Ayano są postaciami ciekawymi, z charakterem i bardzo łatwo je polubić. Łatwiej niż Sawako. Czytałam, że wiele dziewczyn bardzo, bardzo utożsamia się z tą postacią. Nawet jestem w stanie to zrozumieć, bo sama czasami miałam wrażenie, że oglądam sceny ze swojego życia, ale z drugiej strony główna bohaterka nie jest stworzona, aby przystawać do rzeczywistości, to bardzo postać, a nie osoba. Z trzeciej strony jedną z najlepszych rzeczy w "Kimi ni Todoke" jest pokazanie zachowania Kazehai, który denerwuje się, rumieni i robi głupoty nie mniej niż Sawako. Chłopak, a też ma takie odczucia! W świecie anime na taką skalę, jak ma to miejsce w tej konkretnej serii, jest to dość niespotykane.


Oglądanie Kimi to trochę masochistyczna rozrywka. A na pewno taka staje się z czasem. Schemat jakim podąża anime jest łatwy i utarty, praktycznie nie można go zepsuć. A jednak. Okazuje się, że wystarczy przeciągnąć to na dwa sezony, razem 37 odcinków, aby otrzymać coś czego oglądanie w pewnym momencie po prostu boli. Ile można kazać dwóm postaciom się schodzić, tym bardziej, gdy obie od samego początku, lubią się bardziej niż tylko jak koledzy z klasy. Momentami nie wytrzymywałam i przewijałam, a praktycznie nigdy się to nie zdarza.


Gdy myślę o tym anime, to mimowolnie porównuję je do "Zmierzchu" na korzyść tego drugiego, gdyby ktoś miał wątpliwości. Nie wiem skąd wzięło mi się to skojarzenie, ale trafniejszego znaleźć nie potrafię. PS. Po jakimś czasie zrozumiałam, iż to pewien dość schematyczny, pierwszoosobowy sposób prowadzenia historii o dziewczynie zagubionej w swoim nastoletnim życiu musi być wspólny dla wielu kultur, nie tylko japońskiej. Ale ze wszystkich dziewczyńskich anime i mang z jakimi miałam do czynienia, jednak Kimi ni Todoke i tak "Zmierzch" przypomina najbardziej.

Jednocześnie, pomimo wszystkich zastrzeżeń, mam wrażenie, że jako manga, ta fabuła sprawdza się świetnie. Nawet zajrzałam do ostatniego rozdziału (Chizu i Sanada <3) i chyba to przeczucie jest słuszne. Raczej nie zacznę czytać od początku, ale być może przyjrzę się bliżej. Tym bardziej, że rysunki są naprawę prześliczne i anime nie oddaje ich uroku.

Ao Haru Ride
Postanowiłam się przekonać czy wszystkie typowo romansowe szkolne historie są tak męczące w odbiorze jak Kimi i po sprawdzeniu jakie inne cieszą się popularnością, zdecydowałam się spróbować Ao Haru Ride


Pierwsza miłość na pewno zostaje w pamięci przez długi czas. Dotyczy to również głównej bohaterki, Futaby Yoshioki. W gimnazjum zakochała się bez pamięci w Kou Tanace – z wzajemnością – jednak chłopak nagle zmienił szkołę. Para spotyka się po trzech latach w liceum. Każde z nich zmieniło się. Futaba ze słodkiej dziewczyny zmieniła się w chłopczycę, a Kou nie nazywa się już Tanaka, a Mabuchi. Czy dwójce nastolatków uda się odbudować wcześniejsze relacje? (shinden.pl)


Do 11 odcinka chciałam napisać, że to urocza, nieskomplikowana, ale niepozbawiona trudności historia. Ale w 12 epizodzie okazuje się, że anime jest raczej początkiem opowieści i sposobem promowania mangi, co owocuje mocno rozczarowującym finałem - chcecie wiedzieć, co dalej idźcie kupić mangę. Naprawdę chciałam napisać o tym anime samo dobro, ale jestem zawiedziona, że to tylko reklamówka. Ponadto biorąc pod uwagę popularność i to kiedy wychodziło, istnieje całkiem spora szansa, że powstanie kolejny sezon. (Doczytałam spoilery z mangi na Wikipedii - to zdecydowanie jest materiał na nowe odcinki). Sytuację ratuje drugi odcinek OVA, prawie, bo jego zakończenie nie jest rozczarowujące, ale wkurzające.


Poza tym jednak seria jest naprawdę niezła i całkowicie rozumiem dlaczego tak się podoba. Nie jest irytująca - być może, to zasługa tego, że ma 12 odcinków, główna bohaterka jest całkiem ciekawa i niesamowicie wytrwała, na dodatek zdecydowana i wszystko robi sama. Ona nie będzie czekała na księcia na białym koniu tylko pójdzie go ratować. I bardzo dobrze, że wzięła sprawy w swoje ręce, takie ujęcie sprawy nie jest zbyt często przedstawiane. Tak długo drążyła, dopytywała się, że Kou musiał w końcu przyznać, że od gimnazjum, aż tak wiele się nie zmieniło. On nie ma tak fascynującego charakteru jak bohaterka, ale ma to swoją przyczynę, a odkrycie co leży na dnie jego serca i fakt, że otwiera się on przed Futabą to punkt kulminacyjny serii. Poza tym bohaterka przypomina trochę połączenie Nanami z Kamisama Kiss i Naho z Orange.

PS. Pojawił się zwiastun filmu aktorskiego "Ghost in the Shell", już wrzuciłam go na facebook'a, ale jest tak niesamowity, że tutaj też będzie.


Trzymajcie się, M

czwartek, 10 listopada 2016

Temat dobry, wykonanie - niedoróbka ("Japonki nie tyją i sie nie starzeją")

Hello!
Niedawno zauważyłam, że życie w pewnym sensie polega na zbieraniu coraz większej liczby rzeczy, które nas interesują. I tak do książek dołączało zainteresowanie musicalami, szczególnie tymi francuskimi, a potem wszystkim, filmami i serialami, ze specjalnym miejscem na rynek brytyjski, a od dłuższego czasu fascynuje mnie także anime. I, jak każe poprzednie zainteresowanie, zaczęło w końcu obejmować także kulturę kraju, z którym jest związane.


Tak naprawdę kupiłam książkę tylko, dlatego że na okładce widnieje słowo "Japonki". Nie miałam pojęcia o czym tak naprawdę jest, ani, tym bardziej, czego się po niej spodziewać. A nie jest to książka ani do końca lifestylowa, ani do końca kucharska. Nie jest to też prosto ujmowany poradnik. Wpisanie "Japonki nie tyją i się nie starzeją", do którejkolwiek z tych grup, ujęłoby zbyt wiele znaczenia z pozostałych. Jedno natomiast jest pewne autorka włożyła w jej pisanie mnóstwo serca i swoich doświadczeń, co może czytelnika razić, bo nie kupował on biografii Naomi Moriyamy. Zabrakło nieco większej ilości odwołań do ogółu i wszystkich Japonek. Ograniczenie się do jednej, małej kuchni matki autorki to odrobinę za mało. 

Niezbyt jasny jest układ treści książki. Autorka często powtarza te same informacje w więcej niż trzech miejscach, nie wspominając o tym, że w każdym przepisie, w którym występuje sos sojowy musi być dodane "o obniżonej zawartości sodu". Przy kilku innych produktach też są podobne dopowiedzenia. Lepiej byłoby dopisać przy pierwszym przepisie albo gdzieś w pierwszym rozdziale, że gdy w przepisie pojawia się produkt X to powinien albo dobrze by było, aby był taki i taki. Ten konkretny sos sojowy był wyjątkowo często powtarzany, także w tekście niebędącym przepisem i już na zawsze będzie mi się kojarzył z tym konkretnym tytułem. Wracając jeszcze do treści, rozdział 3. "Siedem sekretów tokijskiej kuchni mojej matki" (pierwszy miał tytuł: "Tokijska kuchnia mojej matki"), a rozdział 5. "Siedem filarów japońskiej kuchni" - zasadniczo piąty jest poszerzeniem 3, który z kolei był bardziej osobisty, a najbardziej osobisty był pierwszy. Dla urozmaicenia 2., który, jak mi się wydaje miał mówić o świeżości produktów, to jedna wielka opowieść z dzieciństwa autorki. Naprawdę ciekawy, choć napisany w taki sposób, iż czytelnikowi wydaje się, że autorka patrzy na niego z góry jest rozdział 4.: "Jak własną kuchnię przekształcić w tokijską, czyli: tak, w twoim domu to też jest możliwe!", w którym między innymi przedstawione są listy rzeczy, które na pewno już masz i które musisz dokupić, aby twoja kuchnia stała się tokijska. Autorka poleca zastawy, przyprawy, składniki i sprzęty, oraz dokładnie je opisuje wraz z alternatywami łatwiej dostępnymi w Ameryce. Jednak moim ulubionym rozdziałem jest rozdział 6. "Dieta samurajów" opowiadający o "bitwie pomiędzy brązowym i białym ryżem, która miała miejsce 800 lat temu". 

Od pierwszych zdań wiadomo, że "Japonki nie tyją i się nie starzeją" to książka napisana na rynek amerykański. Autorka z mężem mieszkają z Nowym Jorku i bardzo to czuć w treści. Przypuszczam, że dla Amerykanów mogło to być naprawdę pomocne, bo pani Moriyama konkretnie podaje sklepy czy adresy internetowe miejsc, gdzie można dostać potrzebne rzeczy, o których pisze. Natomiast dla czytelników poza Ameryką są to po prostu kolejne niepotrzebne informacje. Można było je wyciąć, bez merytorycznego uszczerbku dla treści. Jednak co ciekawe i bardzo miłe na końcu książki jest sekcja "Informacja dla polskiego czytelnika" z polskimi adresami i ciekawymi miejscami. Tym bardziej te amerykańskie można było więc usunąć z treści. 

Ależ się czepiam, ale jest o co. To znaczy książka pełna jest irytujących rzeczy, które można byłoby w bardzo prosty sposób poprawić i właśnie to boli najbardziej. Ktoś przed wydaniem, nie przeczytał jej widać, wystarczająco uważnie. Nie jestem też przekonana, czy umieszczanie przepisów w takich dość losowych miejscach (a to na końcu rozdziału, a to w środku podrozdziału; czasami jednego, czasami po 3, jeden pod drugim), było dobrym wyborem i czy nie lepiej byłoby, jednak, zebrać je razem na koniec. 

Wbrew czterem powyższym akapitom, to nie jest taka zła książka. Można się z niej naprawdę dużo dowiedzieć (szkoda, że jednak najwięcej o samej autorce) i wzbudza w czytelniku ochotę natychmiastowego pójścia do kuchni, aby gotować, niekoniecznie kuchnię japońską, nieraz przerywałam czytanie i szłam coś szamać. Byłam zaskoczona, na przykład tym, jak wiele w kuchni japońskiej się smaży. Ale, niestety, książka nie wyjaśniła mi fenomenu curry, a trochę na to liczyłam, gdy już zobaczyłam, o czym jest. Nie mniej jednak, mam ambitne plany wprowadzić jakieś tokijskie zmiany do mojego gotowania. Bo książka nie pozostawia wątpliwości, że będzie to dobra zmiana i raczej wyjdzie na zdrowie. Daru przekonywania autorce odmówić nie można.

Pozdrawiam, M

wtorek, 8 listopada 2016

Powtórka z rozrywki ("Mr.Robot" S2)

Hello!
Gdy wychodził pierwszy sezon serialu "Mr. Robot" wywołał on niemałe poruszenie wśród widzów. Jak na serial produkowany przez telewizję, na dodatek nie jedną z ogromnych, czołowych stacji, odznaczał się dużą oryginalnością i ciekawymi rozwiązaniami. Przyciągał też uwagę obsadą. Mi podobał się średnio, ale wbrew temu co napisałam w recenzji czekałam na drugi sezon. Na dodatek przekonana, że to serial Netflixa i cały wyjdzie na raz. Spiolery.


Nie spodziewajcie się, że rzeczy niewyjaśnione w pierwszym sezonie wyjaśnią się w tym. Ba, nie ma nawet pokazanych skutków tego co bohaterowie zrobili w ostatnim odcinku. A przecież to ogromy temat do eksplorowania! Twórcy oczywiście idą w innym kierunku niż widzowie mogliby się spodziewać i zajmują się głównie osobistymi sprawami postaci. Elliot próbuje sobie poukładać w głowie kwestie Pana Robota, a jego siostra chyba próbuje ogarnąć chaos jaki powstał po ich ataku, bo ginie jeden z ich towarzyszy i niepokoją się, że mogą zostać odkryci. Zanim ogarnęłam wątek Angeli w tym sezonie minęło tak z 8 odcinków, bo zupełnie nie pamiętałam czym zajmowała się ona w pierwszym. To tak pokrótce. 


Po jakiś 4 odcinkach coś tam teoretycznie zaczyna się dziać. Okazuje się, że po raz kolejny Elliot z premedytacją okłamuje widzów (czy też swojego niewidzialnego przyjaciela, bo jako do takowego, bohaterowi zdarza się mówić do widzów - chociaż może tak się tylko wydaje i niewidzialna postać, to wcale nie my) i to ma być wielkie WOW. I jest, na dodatek to chyba jedyny prawdziwie zaskakujący fragment całego sezonu. Najlepszym, a na pewno najciekawszym i przynoszącym prawdziwą radość z oglądania, jest odcinek 6, a konkretniej jego cześć zrobiona w konwencji sitcomu (chociaż mogę się mylić, nie znam się na amerykańskiej telewizji). 


Problem z tym sezonem jest taki, że nie ma on fabuły. Rzeczy się dzieją, ale nawet jeśli są powiązane, to tego nie widać. Wprowadzona zostaje postać Dom, policjantki z zaburzonym życiem osobistym, którego jednocześnie poznajemy za mało, aby później jej współczuć, ale jej praca i to jak kłóci się z przełożonymi jest jedną z lepszych rzeczy, a przynajmniej wyróżnia się na tle tej bezkształtnej, niejasnej masy, którą oglądamy przez większość odcinków. 


Liczyłam, że Tyrell naprawdę dostanie swoje 5 minut. Przeliczyłam się. Jest za to jego żona, za którą nie nadążam i nie rozumiem tego wątku ani trochę. Nieciekawy, niepotrzebny i bez sensu. Za to jak zaczęłam ogarniać wątek Angeli to akurat w momencie, gdy zrobił się naprawdę ciekawy. 

Większość tego co Elliot mówi nie ma śladów błyskotliwości i indywidualizmu z pierwszego sezonu, ale czasami scenarzystom wychodzi.

Zakończenie jest oparte praktycznie na tych samych założeniach co sezonu pierwszego. Z resztą mnóstwo rzeczy się powtarza (stąd tytuł notki). A wiecie, co jest najgorsze? Że pomimo tego (i tego, że zarzekałam się po pierwszym sezonie, że na drugi czekała nie będę) będę czekała na 3, bo chcę się dowiedzieć co z tego wszystkiego wyniknie. I prawdopodobnie wiem, że wcale się niczego nie dowiem, a twórcy postanowią nam pokazać zupełnie inne aspekty sprawy niż te, które chcielibyśmy oglądać.

Rami Malek jako Elliot w pierwszym sezonie wypadał lepiej. W tym nie jest taki przekonujący, ale być może wynika to z faktu, iż jego postać jest niezbyt pewna. Tyrella prawie nie ma więc nie ma się kim zachwycać. Siostra Elliota jak zawsze jest znudzona życiem, ale Carly Chaikin dostała nieco więcej do grania i choć nieszczególnie się popisuje to wypada bardzo przekonująco. Robot w tym sezonie głównie wrzeszczy albo znika. 


Nie byłam entuzjastyczna w stosunku do pierwszego sezonu, jeszcze mniej jestem w stosunku do tego. A i tak będę oglądała trzeci. Ten serial ma w sobie jednak coś takiego, że nie chce się odpuścić. 

Pozdrawiam, M

niedziela, 6 listopada 2016

Dlaczego manga "Last Game" jest super?

Hello!
Rok z anime, rokiem z anime, ale przeczytałam cudną mangę i muszę podzielić się spostrzeżeniami. Inna sprawa, że gdyby nie anime, to po mangi na pewno bym nie sięgnęła.

A odpowiedzią na zadane w tytule pytanie jest:
Bo nie dzieje się w liceum tylko w collegu, co oznacza, że bohaterowie mają po dwadzieścia lat. I cudownie jest zobaczyć, że oni też mogą zachowywać się jak postaci z anime o licealistach. Można się też pocieszyć, że twoja wielka, romantyczna historia jeszcze może się wydarzyć, bo nie wszystkie zdążyły rozkwitnąć w szkole średniej.

 Największą siłą Mikoto jest to, że ciągle udaje jej się zaskakiwać chłopaka. Samą siebie, z resztą, też niektórymi czynami zaskakuje.

"Last Game" opowiada historię z perspektywy chłopaka. To się chyba raczej nie często zdarza w tym gatunku. Na dodatek Yanagi jest cudownym bohaterem, odznaczającym się wyjątkową wytrwałością, skoro to już dziesiąty rok od kiedy podąża za Mikoto. Plus Yanagi praktycznie na samym początku mangi oświadcza się Miko. Dwa razy. Ale ona zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy...

 Nie żeby Mikoto była nieczuła, ale to, jak Yanagi za każdym razem, ogromnie cieszy się gdy Miko jest dla niego miła, to coś niesamowitego.

...Przez co przez większość mangi oboje uznają się za przyjaciół i oczywiście prowadzi to do typowych sytuacji. Na przykład: on ma kogoś kogo lubi, ja jestem przyjaciółką; ona postrzega mnie jako przyjaciela i Yanagi płacze. Jak na chłopaka płacze zaskakująco często, a ilość ekspresji jakie prezentuje na kartach mangi, jest naprawdę duża. Ktoś musi nadrabiać za Mikoto. A ona dość szybko uświadamia sobie, że Yanagi to dla niej zdecydowanie ktoś więcej niż przyjaciel. Aby jednak ostatecznie wyznać mu uczucia, musi być postawiona w sytuacji "nie docenisz, póki nie stracisz"

Mikoto jest bardzo ciekawą bohaterką. Nie rozumie konwenansów, myśli logicznie i bardzo dobrze się uczy, oprócz Yanagiego nie ma innych przyjaciół - do czasu dołączenia do klubu astronomicznego - nie potrafi czytać między wierszami i jest najgorsza w rozumieniu subtelności relacji damsko-męskich, dużo pracuje, a jej najważniejszym celem jest odciążenie mamy. Nie do końca jest to typowa nieporadna bohaterka, bardziej taka, której po prostu stan rzeczy nie przeszkadza. Łatwo ją polubić, a jeszcze łatwiej współczuć Yanagiemu, że ulokował w niej wszystkie swoje uczucia, bo biedactwo, nie miało z nią lekko. Bohater był w stosunku do niej bardziej nieporadny niż Mikoto w życiu. Oglądanie ich rozwijającej się relacji i delikatnych zmian, jakie zachodziły w obojgu pod wpływem uświadomionych i uświadamianych sobie w pełni uczuć, było niezwykle przyjemną przygodą. 


Ponadto Mikoto pod pewnymi względami jest do mnie bardzo podobna, a czytając ostatnie rozdziały, gdy była na pierwszej prawdziwej randce z Yanagim, czułam się jak bym oglądała narysowaną siebie. Co prawda raczej na miejsce nie wybrałabym farmy, ale poza tym wszystko się zgadza. Niewątpliwie jednym z celów każdego twórcy jest, to aby czytelnik/widz mógł odnaleźć chociaż kilka swoich cech, w wykreowanych przez niego bohaterach.


Kreska, rysunki, kadry, postaci - wszystko jest śliczne. Jest to najładniejsza manga jaką czytałam (a czytałam 2 i pół, więc w sumie nie ma konkurencji). Najpiękniejsza wręcz. Delikatna, dopracowana i urocza. 


Kolejnym plusem jest to, że pomimo schematów, utartych typów postaci, manga odznacza się oryginalnością, a po pewnym czasie, gdy minie już główna fala zachowań jak postaci z liceum, warstwa psychologiczna postaci staje się wyjątkowo prawdopodobna, a całość wypada bardzo naturalnie.


Przyjaciele i rodzina głównych bohaterów to także postaci bardzo charakterystyczne i ciekawe, ale, jak wypada, trzymają się z boku. Może oprócz Soumy, przez którego przez moment manga grozi byciem opowieścią o trójkącie, na szczęście, autorka dużo lepiej wykorzystuje ten wątek. Z drugiej strony, jedna z klubowych koleżanek bohaterów kocha się w Yanagim, ale zostaje zbyta jeszcze szybciej niż Souma. Jestem pewna, że wszyscy czytający, a także bohaterowie mangi, byli pewni, że Souma i wspomniana koleżanka skończą razem, ale do niczego takiego nie doszło.


Ostatni rozdział, ostatnie sceny są niezwykle wzruszające - ciągle odkrywam, że komiksy pod tym względem są nawet bardziej poruszające niż książki - dawno nie byłam tak szczęśliwa z zakończenia historii. I, choć jednocześnie nie mogłoby być bardziej satysfakcjonujące i idealne, to zdecydowanie chce się więcej. Z ogromną chęcią przeczytałabym o prawdziwym dorosłym życiu Yanagiego i Mikoto i dowiedziała się czy Souma i Momoka zaczną się spotykać, oraz zobaczyła ślub Shiori. Pozostaje jeszcze jedna kwestia - czemu to cudo nie ma jeszcze anime?! To idealny materiał!

LOVE, M