sobota, 28 maja 2022

Różowy gołąb

 Hello!

W zeszłym roku pokazywałam dwie komunijne wyszywanki: błękitnego i granatowego gołębia i wspominałam, że powstał jeszcze jeden - oto on!  

Komunijny gołąb

Z tymi kolorami wyszło trochę stereotypowo, bo chłopcy dostali niebieskie, a kuzynka różowego, ale wiem, że na pewno lubi ten kolor. Większym problemem jest fakt, że postanowiłam pójść totalnie w różowy i kwiaty na obrazu także są różowe - na zdjęciach może tego tak bardzo nie widać, ale całość wyszła niestety trochę blado. Chociaż jestem bardzo zadowolona z ramki, którą udało mi się do niego dobrać.

Wyszywany gołąb

Mam nadzieję, że widać to, że krzyż jest wyszyty złotą, błyszczącą nitką. Niestety nie pamiętam zbyt wielu szczegółów pracy nad tym projektem, ale skoro napisałam, że się ukaże - to pokazuję. Cieszę się, że zrobiłam go w zeszłym roku, bo w tym nie dałabym rady. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama!   

Pozdrawiam, M


środa, 25 maja 2022

Naoglądałam się dokumentów 5

 Hello!

 Dziś opisuję jednej film i dwie serie dokumentów, które oglądałam w ostatnim czasie na Netflixie!

Metldown: Three Mile Island

Cowspiracy 

Że też wcześniej umknął mi ten film, bo to protoplasta Seaspiracy (notabene w Cowspiracy jest o wiele więcej rybołówstwa niż się spodziewałam) i przykład dokumentu, który idealnie wyjaśnia, jakich filmów dokumentalnych nie lubię - takich o dokumentalistach. Ten, wspomniane Seaspiracy, dwa popularne filmy o minimalizmie - to nie są filmy o tematach, których twierdzą, że dotyczą. To są filmy o osobach, które robią te filmy. Przy czym Cowspiracy to film z 2014 roku, co nawet mnie zaskoczyło. 

Ale chyba właśnie się dowiedziałam skąd wielu działaczy ekologicznych bierze swoje obrazowe przykłady. Nie dowiedziałam się za to niczego nowego i w sumie myślę, że są lepsze źródła informacji niż on. Do samego filmu przydałaby się lista z bibliografią albo chociaż linkami. 

Plus - nie wiem, czy to przegapiłam, czy zwyczajnie nie ma tego w filmie, ale nie wydaje mi się, aby dokumentalista w pierwszej godzinie, gdy dowiedział się już, jak fatalny skutek na środowisko ma hodowla zwierząt, zadeklarował się jako weganin. Ani nawet wegetarianin. W pewnym sensie zabawne było obserwowanie, gdy autor nagle zdał sobie sprawę, że mięso to zabite zwierzęta - naprawdę zajęło mu to ogrom czasu. Widać stereotyp ludzi myślących, że kotlety rosną na drzewach nie bierze się znikąd. Uwaga, autor odkrył dietę wegetariańską jakieś 10 minut przed końcem filmu.

Jest jedna ciekawa rzecz - im więcej oglądam i czytam, tym więcej z ekologicznych, zielonych organizacji okazuje się być może nie oszustwami, ale ich chęć podążania za pieniędzmi jest zastanawiająca ; druga i ważniejsza rzecz - okazują się nienaukowe w wielu swoich postawach.

Potrzebuję filmu Atomspiracy - ujawniającego lobby przeciwników elektrowni jądrowych - chociaż nie wydaje mi się, aby to był aż tak sensacyjny (o ja naiwna!) temat. Zawsze można dołożyć do niego jakąś teorię spiskową.

I jak chciałam, tak dostałam, chociaż niestety film nie ma tytułu Atomspiracy

Metldown: Three Mile Island

Przez mniej więcej połowę pierwszego odcinka byłam przekonana, że za powstanie filmu odpowiada lobby wiatraków/ paneli słonecznych lub gazu/węgla - w każdym razie coś bardzo przeciwko samej idei energii atomowej. Później widać subtelną zmianę, gdy dochodzi się do wniosku, że chodzi jednak o zaufanie do prywatnego przemysłu oraz rządu i (braku) komunikacji pomiędzy nimi. A w sumie chodzi chyba o wszystkie te rzeczy i seria ma jednak antyatomowe przesłanie. Wolałabym się dokładnie dowiedzieć, co było przyczyną wypadku i o dochodzeniu, a nie oglądać antyatomową propagandę.

Od wypadku na Three Mile Island nie zbudowano w Stanach nowej elektrowni jądrowej (a przynajmniej tak twierdzi Wikipedia), więc może pojawienie się tego filmu ma dodatkowo przestraszyć opinię publiczną, bo zaczęto o nim zapominać (?).  

Pokazane w dokumencie zachowania społeczeństwa były prawie identyczne, jak opisy zachowania ludzi w Fukushimie, o których zdarzało mi się czytać - co można sprowadzić do tego, że rządy państw są fatalne w rozumieniu tego, co można i trzeba robić, aby nie wywoływać paniki. I ja wywołują. Przy czym ludzie w USA byli bardziej na nią podatni, ponieważ niecałe dwa tygodnie wcześniej do kin wszedł film o wypadku w elektrowni jądrowej Chiński syndrom - podobno bardzo sugestywny.

Nie chcę odbierać ludziom ich przeżyć i strachu, który musiał im towarzyszyć w tamtym czasie, ale z dzisiejszej perspektywy narracja w tym dokumencie jest odrobinę nadmiernie dramatyczna. Albo może to kwestia tego, że oglądam ten dokument z polskiej perspektywy - chociaż przypuszczam, że w całej Europie o wiele więcej mówi się o Czarnobylu (i tam doszło do pożaru/wybuchu, no katastrofy przez duże K, a w Three Mile Island nic nie wybuchło - może wodór, ale nie rozerwało budynku - chociaż promieniowanie się wydostawało). Końcówka ostatniego odcinka też jest tak zbudowana, że aż się prosi o jakieś zestawienie z Czarnobylem, ale go nie ma. I też oczywiście jest tam "rak, bo promieniowanie", ale ja chciałabym zobaczyć statystyki zapadalności na raka z całego stanu przed i po awarii, zestawione ze statystykami USA, bo jest ogromna szansa, że w całych Stanach zaczęto diagnozować więcej guzów. Jest też kwestia tego, o ilu wypadkach z promieniowaniem opinia publiczna wciąż nie ma pojęcia...

I dziwne wydało mi się, że o ile większość ekspertów, inżynierów, osób technicznych przywoływanych w filmie to mężczyźni, tak osoby mieszkające w pobliżu elektrowni reprezentowane były przez kobiety. No dobra, nie tylko, ale oglądając ten film, zauważycie, że panie, które się wypowiadają, są dobrane bardzo tendencyjnie. I w sumie nie ma ich aż tak wielu.

I to są mniej więcej dwa pierwsze odcinki. Dwa kolejne opowiadają o sprzątaniu po awarii. I pokazują więcej przerzucania się nawet nie argumentami, a koniecznością posprzątania po awarii i tym, że ludzie z okolicy nie za bardzo chcieli, aby wypuszczali z elektrowni nagromadzony gaz. I więcej opowiadania o braku zaufania do rządu i o tym, że cała branża energii atomowej myśli tylko o zysku. A już szczególnie najbardziej wielkie, prywatne firmy. Ale fakt faktem - jak ktoś się spieszy, to się diabeł cieszy a już szczególnie, jak trzeba sprzątać cokolwiek, co promieniuje. I tak się z przerażeniem jednak słucha, gdy specjalista mówi, że ktoś nie chciał wydać na coś pieniędzy, gdy dla ekspertów było jasne, że to jest konieczne. Tylko że potem z tego się robi opowieść o ściganiu przez co najmniej dwie firmy jednego człowieka. Może to mój błąd, bo chciałam dowiedzieć się o przyczynach awarii i procesie wyjaśniania tych przyczyn - a to dokument zupełnie nie o tym.

Seria jest w wielu miejscach dość bez sensu i chaotycznie zmontowana. Ale najgorsze jest to, że trudno dokładnie zrozumieć, co twórcy chcieli nią pokazać. Może to, że technologia jest bezpieczna, to ludzie się z nią obchodzący nie są. I że nie można - szczególnie jeśli chodzi o promieniowanie - się spieszyć i być chciwym oraz skąpym. Ogólnie nie oglądajcie, nie warto.

Bad Vegan. Fame. Fraud. Fugatives.

To znakomicie i supersprawnie zrealizowana opowieść o tym, jak odnosząca sukcesy kobieta dała się wmanipulować w sytuację, że jej biznesy upadły. Dwa razy. Nie ma innego wyjaśnienia - niż zalety techniczne i wciągająca opowieść - dlaczego ten dokument jest taki wciągający, gdy - jeśli się nie ma wcześniejszej wiedzy - trudno dokładnie wywnioskować, z jego początku, jak dokładnie przebiegł ostatni fragment upadku naszej bohaterki. Poznajemy historię Sarmy Melnagailis odpowiedzialnej za restaurację Pure Food and Wine, co się stało za kulisami w jej życiu prywatnym, co doprowadziło do jej skazania.

I naprawdę nawet bez wiedzy, co to była za sytuacja, co to za ludzie, te cztery odcinki ogląda się znakomicie. To głównie zasługa tego, że nowe, zaskakujące informacje są dodawane w idealnych momentach, a całość ładnie się do siebie dobudowuje. Jedyny minusem w konstrukcji tego dokumentu jest to, że nie wykorzystano dziennikarza z "Vanity Fair" nieco bardziej, bo na wiele aspektów jest historii miał bardzo ciekawe perspektywy i mógł być wręcz drugim głosem prowadzącym przez tę opowieść. Pierwszym jest Sarma, bo dokument powstawał przy jej udziale (chociaż z tego co wiem, nie z jej inicjatywy, a nawet ma ona zamiar prostować różne informacje na swojej stronie internetowej i myślę, że warto to sprawdzić).

Pod pewnymi względami ten dokument jest podobny (tak w temacie w pewnym stopniu, jak i formacie) do Tinder Swindler - który też widziałam i muszę powiedzieć, że realizacja Bad Vegan bardziej mi się podobała. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama!   

Trzymajcie się, M

sobota, 21 maja 2022

Z czasem - Killer and Healer

Hello!

Znów (dokładnie gdzieś jesienią 2021 roku, tekst trochę czekał na publikację) dałam się namówić Tumblerowi na oglądanie dramy i skończyłam rozczarowana. Zaskoczeniem jest dla mnie, że w ogóle tę dramę dokończyłam, ale odcinki miały mniej niż 40 minut i na YouTube łatwo się je przewijało.

Killer and Healer

Założenia dramy są mniej więcej takie: mamy doktora (stąd Healer) oraz policjanta (już widać, jak to działa). Policjant jest narwany, ma silne poczucie, że musi uchronić wszystkich przed złem bez względu na koszty. Które zwykle polegają na tym, że ofiar było więcej niż potrzeba. Doktor jest doktorem i z czasem zaczyna mieć kojący wpływ na policjanta i pomaga mu się uporać z traumą. Ponadto w początkowych odcinkach dość ważne jest poszukiwanie siostry Doktora (bohaterowie mają imiona, ale ich profesje wyrażają więcej), a nad całą dramą unosi się wątek walki z przemytem opium i opium jako takim. 

Początkowe odcinki można też scharakteryzować nieco propagandowo: "Hongkong taki chiński, opium takie złe".  Drama dzieje się chyba w tym samym czasie, w którym działa się drama My Roommate is a Detective, chyba były nawet kręcone w tych samych lokacjach. I nad Killer and Healer unosi się trochę widmo tego, że jest słabszą wersją wspominanej dramy. Zdjęcia są nieszczególne, plany nie są pokazane jako ładne, jest zupełnie niezabawna (poza jakimiś sekundowym wyjątkami), jest nudnawa i wydaje się, że bohaterowie nic nie osiągają swoimi działaniami. Co najwyżej któryś jest w niebezpieczeństwie i naraża życie; trochę się ciągnie. Koleżanka naszych głównych bohaterów (dziennikarka, no kto by się spodziewał; przy czym to może być wyraz sytuacji historycznej, bycie dziennikarką daje jej dużo swobody, której zapewne by nie miała w innych okolicznościach) jest dość irytująca. Aktorsko jest tak sobie. Wszytko w tej dramie jest wręcz niesamowicie przeciętne. 

Killer and Healer drama

Dokończyłam ją, bo zastanawiałam się, czy naprawdę przez cały sezon będą rozpracowywać tych handlarzy opium, czy wymyślą coś innego. Odpowiedź brzmi - znajdą większego bosa. A poza tym - jak drama ma zbyt wiele postaci drugoplanowych i w dramie są pistolety, to się nie skończy dobrze. Ogólnie to, jak wiele razy bohaterowie myśleli, że kogoś zabili, a on żył (a dokładniej - jak długo o tym nie wiedzieli), w pewnym momencie ogladania stało się niezamierzenie zabawne. Trochę frustrujące w kontekście całego serialu, bo czasami taka ogólna komunikacja między bohaterami w tej dramie zawodziła.

Killer and Healer robi się lepszą dramą, im bliżej jej końca. I nie wiem, czy to kwestia tego, że bohaterowie zaczynają walczyć z konkretnymi antagonistami a nie z handlem opium; tego że aktorzy najwyraźniej z czasem zaczęli lepiej grać; tego że po dwudziestu kilku odcinkach łapie się w końcu jakąś więź emocjonalną ze światem przedstawionym na ekranie. Stawiałabym na połączenie tego wszystkiego. Do pewnego stopnia, bo ta drama naprawdę lubi schodzić z dobrej ścieżki, aby potknąć się o własną fabułę. 

Pamiętajcie, że jeśli serial "kończy się" w połowie ostatniego odcinka i to nieco podejrzane, to znaczy, że się nie skończył i będzie źle, bo postaci biegają z pistoletami. Serial Killer and Healer kumuluje sympatię widza (bo jak łatwo zauważyć - nie podobał mi się od początku), by potem wywrócić fabułę a'la Moon Lovers: Scarlet Heart Ryeo. Nie napiszę Wam - polecam, idźcie i oglądajcie, bo to wciąż dość przeciętny serial, ale istnieje szansa, że jeśli się zdecydujecie i przebrniecie przez początkowe odcinki, to na koniec będzie Wam smutno, że nie ma ich więcej. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama!  

Trzymajcie się, M

środa, 18 maja 2022

Zaskakujący punkt absurdu - Gwiazda Północy

Hello!

Chciałabym napisać, że Korea Północna jako kraj odizolowany pobudza wyobraźnię autorów i daje im możliwość, aby wymyślić najbardziej szalone rzeczy na świecie, które mogą się tam dziać. Tylko że książka Gwiazda Północy udowadnia, że nie ma nic bardziej szalonego, niż absurdalne pomysły samych autorów niepotrzebujące zachęt z zewnątrz, aby się ujawnić. 

Gwiazda Północy

Tytuł: Gwiazda Północy
Autor: D.B. John
Tłumacz: Tomasz Bieroń
Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Troje obcych ludzi poświęca wszystko, aby stawić opór reżimowi Korei Północnej.
W tym świetnie przemyślanym thrillerze autor ujawnia nieznane sekrety kraju, do którego wstęp ma niewielu – a jeszcze mniej może się z niego wydostać.

W 1988 roku nastolatka o koreańsko-amerykańskim pochodzeniu zostaje porwana z plaży w Korei Południowej przez służby Korei Północnej. Dwadzieścia dwa lata później jej siostra bliźniaczka wciąż szuka zaginionej i staje się obiektem zainteresowania CIA. Wkrótce odnajduje dowody, że porwana może nadal żyć w Korei Północnej i wyrusza do samego centrum okrutnego reżimu.
(opis wydawnictwa)

Do lektury Gwiazdy Północy podchodziłam bardzo sceptycznie, fabularyzowanie opowieści związanych z Koreą Północną to nie jest mój ulubiony koncept w literaturze i filmach. Okazało się, że książka nie jest tak zła - a dokładnie okazała się zła w miejscach, w których się nie spodziewałam. Ale zacznijmy od początku.

Gwiazda Północy jest zdecydowanie za długą i przegadaną książką, jest w niej zwyczajnie za dużo słów, całe akapity do wycięcia. Wydaje się, że pierwotny redaktor nie sprawdził się w roli wyciskacza z tekstu tego, co najlepsze i zostało wiele opisów, które niczego do książki nie wnoszą, za to spowalniają akcję. Ponadto to niesamowicie nierówna książka. I to nie tylko w obszarze rozdziałów, ale samych akapitów. Jeden czyta się dobrze, następny to gąszcz słów stojących obok siebie w pozornym ładzie.  

Kolejną rzeczą, która bardzo rzuciła mi się w oczy jest podobieństwo historii przedstawionych w książce, do tych które można znaleźć w innych opowieściach o Korei Północnej. Na czele z faktem, że historia życia pani Moon jest bardzo inspirowana historią Pani Song przedstawioną w książce Barbary Demick Światu nie mamy czego zazdrościć. I to nie tylko sama historia, bo nawet niektóre koncepty opisywania KRLD były bardzo podobne do stylu Demick. Inna wyraźna inspiracja to książka Drogi Przywódca. Autor w wyjaśnianiach na końcu książki podaje także kolejne utwory, które miały na niego wpływ: Tajemnice Korei PółnocnejUrodzony w obozie nr 14 i inne. Autor nie wspomina o Łzach mojej duszy, ale warto i ten tytuł tutaj dodać. Wypisuję to wszystko, aby podkreślić, że Gwiazda Północy to taka rozrywka intertekstualna - tylko słaba i lepiej przeczytać każdą jedną z wymienionych książek zamiast niej. 

- Czy nie działamy w jedyny możliwy sposób, po koreańsku, z koreańską szybkością? (s. 222)

Miałam nawet pomysł, aby zrobić koreańskie bingo, ale to jednak książka fabularna. Nie mogłam jednak przejść obojętnie, obok tak wyraźnego stwierdzenia o koreańskiej szybkości.

Podobno Gwiazda Północy to thriller. Nie wiem, jak podejść do tego stwierdzenia. Może jeśli ktoś zupełnie nie ma pojęcia o KRLD, to wydarzenia opisane w książce będą dla niego trzymające w napięciu i zaskakujące. Dla mnie zupełnie nie były. Autorowi najlepiej za to wyszedł wątek obyczajowy (z braku lepszego określenia) dotyczący bohaterów właśnie w Korei Północnej, co wydało mi się całkiem zaskakujące.

Bohaterka ze Stanów Zjednoczonych, która kreowana jest na główną, jest wyjątkowo papierową i powierzchowną postacią, mającą więcej szczęścia niż rozumu i przy okazji udowadniającą, że CIA jako organizacja jest durnowane i niekompetentne. Jenna nie nadawała się na szpiega i ktokolwiek twierdził inaczej, podważał swoje kompetencje. Wątek Jenny prowadzi w końcu do takiego absurdu, że można się tylko śmiać i przestać traktować całą książkę poważnie. 

Podsumowując: nie polecam. Co prawda książka nie okazała się tak słaba, jak się spodziewałam, ale jest zdecydowanie za długa, aby poświęcać na nią czas. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama!   

Pozdrawiam, M

sobota, 14 maja 2022

Zgrzyta - Doktor Strange w multiwersum obłędu

 Hello!

Tak jak na Avengers: Wojna bez granic / Koniec gry zbierało się od dłuższego czasu, tak i to, co dostaliśmy w nowym Doktorze zapowiadało się od pewnego czasu. Tyle, że nie do końca na poziomie wydarzeń a na poziomie traumy i tego, że bohaterowie powinni korzystać z usług profesjonalistów w zakresie psychologii i psychiatrii. (Dalej zdradzam fabułę filmu! szczególnie od 4 akapitu).

Doktor Strange w multiwersum obłędu

Aby była jasność - nie widziałam ani WandaVision, ani What if... . O ile mogę przeżyć chodzenie na kolejne filmy, aby zrozumieć następstwa w świecie Marvela, tak szantażowanie widza serialami, które - jak ktoś się uprze, to obejrzy - tak nie do końca są jeszcze dostępne w Polsce (i pewnie w innych krajach), jest jednak trochę słabe. Od spoilerów nie dało się jednak uciec, poza tym sprawdziłam sobie trochę informacji i mam wrażenie, że raczej nie umknęło mi nic istotnego. 

Muszę też napisać, że nie lubię horrorów - ten film z założenia ma być horrorem. Ale wystarczy mieć odrobinę wyczucia, kiedy zamknąć oczy i można go spokojnie przeżyć i nawet jump scary nie były aż takie okropne. Jest tam trochę paskudztw, ale bez szaleństw. Pozostając w tym klimacie, muszę podzielić się moim pierwszym ogólnym spostrzeżeniem, które wyniosłam z tego filmu - jest on momentami nieintencjonalnie zabawny. Oczywiste momenty marvelowej zabawności są, cóż, oczywiste, ale jest w tym filmie tak wiele scenek, które mam wrażenie, wcale nie miały być zabawne - a wychodzą śmieszne, że momentami miałam spory problem z odbiorem tonu tego filmu. Jest też kilka decyzji montażowych w tym filmie, które sprawiały wrażenie... amatorskich i dodawały wątpliwości do pytania, na ile traktować ten obraz poważnie.

Druga rzeczą, która jest dla mnie odrobinę nie do zrozumienia, jest potraktowanie nowej postaci - Americi Chavez - jak przedmiotu w całej tej opowieści. Dziewczyna powinna była w tym filmie przejść dość prostą drogę od "nie potrafię kontrolować mocy" do "potrafię kontrolować moc" i wcale tego nie robi. To znaczy robi, ale odbywa się to w jednym przemówieniu  Stranga. Criminally underdeveloped character. Pisząc recenzję, wróciłam jeszcze do zapowiedzi tego filmu i w nich prawie Americi nie ma. Ale to nie usprawiedliwia tego, jak została potraktowana w filmie, bo jest jego ważną częścią i zasługuje na bycie bohaterką a nie gimmickiem do otwierania portali. 

Nasz tytułowy bohater musi przejść swoją drogę - która zasadniczo polega na pogodzeniu się ze skutkami własnych decyzji. Przy czym o ile ścieżka kończąca się tym, że w końcu ukłonił się Wongowi zgodnie z protokołem całkiem mi się podobała, o tyle wątek miłości Stephena do Christine jest męczący i wręcz nieco oderwany od filmu.

I mamy Wandę, która jest postacią tragiczną i która zdecydowanie potrzebowała innej pomocy. Tu zachodzi kolejny zgrzyt. Rozumiem, że konwencja horroru pasuje do mrocznych mocy, które ma Szkarłatna Wiedźma, jednocześnie Wanda to postać (prawie; a może nawet bardziej) jak Niobe z greckiej mitologii. 

Jak widać ton tego filmu bardzo mi zgrzyta. Przyjrzymy się scenie, gdy dwóch Doktorów walczy nutami. Czy uważam, że to superkreatywna scena i świetny pomysł? Tak. Czy jednocześnie uważam, że dwóch czarodziejów walczących symfoniami bardziej pasowałoby do na przykład Strażników Galaktyki? Oczywiście. Może to jest to miejsce, w którymi mi coś umknęło, i ma to więcej sensu w kontekście, niż mi się wydaje. Ale jakoś wątpię. Podobało mi się za to, że najwyraźniej dźwięk pianina, na które wpadł Strange, obudził Wonga - który prawie spadł z urwiska.

Poza tym liczyłam, że podróży pomiędzy światami będzie zdecydowanie więcej, ale jeśli jest jedna rzecz, w której widz utwierdzany jest przez cały film to, to że podróżowanie pomiędzy uniwersami jest trudne i niebezpieczne. Inną odrobinę dziwną rzeczą związaną z tym filmem jest to, że jego pierwsza część jest bardzo dynamiczna - aż byłam zdziwiona, jak szybko rzeczy wychodzą na jaw i ogólnie się dzieją - ale później to jednak gdzieś znika. 

Gdy siedziałam w kinie byłam naprawdę zainteresowana tym, co widziałam na ekranie, chciałam dowiedzieć się, co stanie się z bohaterami, jak rozwiążą się sytuacje i w czasie ogladania naprawdę mi się podobał. Po wyjściu z kina ogarnęła mnie jednak fala rozczarowania i tego, że ten film ma mnóstwo niewykorzystanego potencjału, który najwyraźniej został poświęcony na rzecz CGI. (Jedyną rzeczą, która podobała mi się w tym filmie na 100% jest fakt, że był w nim Patrick Steward, czyli Profesor X  z X-Menów). 

Doktor Strange w multiwersum obłędu to film, który świetnie się ogląda, trzeba tylko pamiętać, aby za wiele o nim po seansie nie myśleć. 

Pozdrawiam, M

środa, 11 maja 2022

Sezon wiosenny anime 2022 - pierwsze wrażenia

 Hello!

 Bez zbędnych wstępów - kilka krótkich uwag o anime, które ostatnio rozpoczynałam oglądać! 

Spy x Family

Spy x Family

To anime jest przezabawne i przeurocze, rozumiem, czemu manga jest tak popularna i czemu wszyscy byli podekscytowani, gdy okazało się, że dostanie anime. Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądanie anime dostarczyło mi tyle radości i rozrywki. Już je uwielbiam i czekam na kolejne odcinki!

Shikmori is not just a cutie

Projekty głównych bohaterów są ładne, ale nie zapowiada się szczególnie bogate w treści anime. 

Herione Tarumono! Kiraware Heroine to Naisho no Oshigoto

Gdyby tylko główna bohaterka nie miała tak irytującego głosu to - pomimo że dzieje się w liceum - to mogłoby być naprawdę przyjemne anime do oglądania, bo wydaje się całkiem zabawne. I może kryje się w nim coś więcej. Chociaż mam nadzieję, że nie romans.

Poza tym są w nim idole, którzy debiutowali piosenką Romeo a ich fandom nazywa się Julie, więc.....

Tomodachi Game

Anime z głównym bohaterem, co mu źle z oczu patrzy i jak na coś a'la Igrzyska śmierci czy inne Squid Game jest zaskakująco nudne. Może to dlatego, że nie za bardzo znamy bohaterów - a dokładnie informacji w openingach/endingach, to nie jest dobry sposób na budowanie historii postaci.  

Shokei Shoujo no Virgin Road

Być może to tylko wrażenie, ale wygląda na to, że w tym sezonie jest sporo anime z dziewczynami w rolach głównych. Nawet anime o przenoszeniu się do innego świata ma trzy główne bohaterki. Niestety fabularnie nie wydaje się szczególne i zupełnie się nie wciągnęłam. Muszę jednak przyznać, że ma całkiem intrygujący opening. 

Summer Time Render

Anime, które zaczyna się od pogrzebu, kumulujących się pytań, sugestii czegoś nadprzyrodzonego i pętli czasowej. To sporo jak na pierwszy odcinek anime, które ma mieć odcinków 24. Trzeba mu przyznać, że jest wciągające i dostępne odcinki ogląda się szybciutko. Czy kolejne będę śledziła? Raczej nie, bo czegoś mi jednak brakuje w tym anime; może poczucia stawki, a może to kwestia tego, że cechą głównego bohatera jest to, że jest głównym bohaterem. 

Paripi Koumei

Według niektórych drugie - po Spy x Family - najlepsze anime tego sezonu. 

Po pierwsze jest ono nieco poważniejsze niż sądziłam, że będzie. Po drugie rozumiem, dlaczego zostało okrzyknięte drugim anime. Po trzecie jest naprawdę bardzo ładne, jakoś kreski i animacji na najwyższym poziomie. W sumie nie sądziłam, że koncept chińskiego generała, który odrodził się w Japonii i pomaga początkującej piosenkarce może być tak dobrze wykorzystany - a jest.   

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama!  

LOVE, M

sobota, 7 maja 2022

Wszytsko, o co chciałam zapytać blogerkę [wywiad z eM poleca]

 Hello!

 Dziś kolejny wywiad! Z prawdopodobnie moją najbliższą blogową koleżanką z bloga eM poleca!

Wszystko, o co chciałam zapytać blogerkę [wywiad z eM poleca]

Wiele wywiadów z blogerkami rozpoczyna się od pytania o początki blogowania, powody założenia bloga. Ale bloguję prawie dziesięć laty – Ty dokładnie dziesięć w tym miesiącu! – i często dochodzę do wniosku, że te początki nijak się mają do tego, że blog wciąż się prowadzi. Jak jest w Twoim przypadku?

Początki, to, to dzięki czemu w ogóle zaczęło się blogować, to, co dzieje się później, to już zupełnie inna historia, szczególnie jeśli blogujemy tak długo. W moim przypadku zaczęłam przygodę z blogiem przez to, że znajomi nie chcieli już słuchać mojego gadania o popkulturze - dlatego stworzyłam miejsce, w którym mogłabym to robić. Z ciekawostek mogę zdradzić, że na samym początku myślałam, że będę tworzyła teksty związane nie tylko z kulturą, ale również z innymi dziedzinami życia  (w końcu nazwa zobowiązuje), jednak po tym jak natrafiłam na blogi książkowe, stwierdziłam, że zawężenie tematyki będzie dobrym pomysłem.

Jak jest teraz? Trochę tak jak kiedyś traktuję swojego bloga jako moją bezpieczną przystań, w której mogę napisać, co chcę i kiedy chcę. Zmieniła się trochę moja motywacja, bo staram się mniej patrzeć na statystyki i komentarze a trochę więcej na to, żeby w ogóle pisać (nie mówiąc już o regularnym pisaniu) a przy okazji dawać swojemu mózgowi nowe wyzwania.

Kryzysy dotykają praktycznie każdego twórcy, ale być może w kryzysie w blogowaniu jest coś szczególnego. Nie tylko nie chce się pisać, czy także nie chce się konsumować (pop)kultury, o której się pisze. Poczucie bezsensu albo wsobności – bo do kogo się pisze? Utkwienie w blogowym martwym punkcie; czy trzeba się na nowo wymyślić? Złośliwość algorytmów też nie pomaga.  

Tak jak piszesz, może być tylko tak, że nie chce nam się pisać, ale chyba gorszym przypadkiem jest ten, w którym pojawia się niechęć do konsumpcji popkultury. W końcu, żeby coś napisać, trzeba coś obejrzeć lub przeczytać. W takich momentach, po tylu latach nauczyłam się być dla siebie trochę bardziej wyrozumiała.

Jasne, świadomość, że poświęca się czas, widzi się, że ktoś na bloga wchodzi, ale z żadnej strony nie pojawiają się komentarze może być frustrujące. Jednak wszystko zależy od tego, dlaczego to robisz i czy w ogóle chcesz to robić. Sama w pewnym momencie doszłam do takiej ściany, byłam bliska rzucenia blogowania, jednak przemyślałam sprawę, podjęłam decyzję o wprowadzeniu kilku zmian i dzięki temu blogowanie (a raczej pisanie) znowu stało się przyjemnością. Dotyczyło to głównie sposobu pisania (w początkowych latach pisałam posty krótkie, głównie w trzeciej osobie), ale też tematyki (przestałam pisać recenzje pojedynczych książek, na rzecz krótszych, zbiorczych opinii plus rozwinęłam skrzydła w innych tematach).

Brak odzewu ze strony czytelników bloga też bywa frustrujący, bo może się wydawać, że to co się pisze znika gdzieś w otchłani, jednak mam wrażenie, że coraz mniej osób lubi i chce komentować. Patrząc nawet na same media społecznościowe - łatwiej jest coś zaserduszkować, czy dodać lajka niż zostawić komentarz.

Poza kryzysami i ogólnym brakiem motywacji – co jest najtrudniejsze w blogowaniu?

Znalezienie swojej niszy i sposobu na siebie. Jasne, można podpatrywać innych twórców, jednak daleko się tak nie zajdzie. W końcu, ile razy można czytać recenzję tej samej książki? Plus zawsze fajniej jest zostać docenionym za coś, co było Twoje od początku do końca.

No i wyrobienie w sobie regularności, jeśli chodzi o pisanie. Z tym walczę cały czas i jeśli ktoś się zastanawia: powroty do regularnego pisania są koszmarne, nie róbcie sobie tego!

Na przestrzeni lat zauważyłaś zmiany w blogowaniu? Ja jeszcze niedawno myślałam, że zmieniło się sporo, ale w ciągu ostatniego roku spotkałam się z falami różnych zachowań, które myślałam, że były już niepopularne, gdy zaczynałam blogowanie. A jednocześnie – ludzie naprawdę korzystają z opcji obserwowania na bloggerze.

Ja zauważyłam, że jeśli pojawia się coś, co jest wyśmiewane lub ludzie zarzekają się, że nie będą z tego korzystać - po jakimś czasie wyjdzie na to, że zapomnieli z czego się śmieją i dokładnie to będą robili. Wydaje mi się też, że do blogów już od samego początku można podchodzić bardziej profesjonalnie, dlatego niektórych zachowań już nie widzę a na pewno nie w moim blogerskim otoczeniu.

Swoją drogą - opcja obserwacji na blogerze była świetna do momentu, kiedy nie zaczęli wprowadzać w niej zmian w wyświetlaniu. Nie ma teraz tak dobrego miejsca, w którym można mieć informacje o nowych postach na blogach, które się obserwuje, pod ręką.

Czy po tylu latach blogowania, coś Cię jeszcze w blogowaniu zaskakuje?

Raczej jestem zaskoczona tym, że coś mnie jeszcze zaskakuje (śmiech). I zarówno, jeśli chodzi o blogowanie w moim wykonaniu jak i to co się dzieje w środowisku blogerskim.

Jak czujesz się z określeniem blogerka? Może influencerka przemawia do Ciebie bardziej?

Influencerką raczej nie jestem, chyba że mikro, bo mam dość ograniczony zasięg odbiorców i jakoś nigdy nie czułam, żeby moje wypowiedzi miały zbyt często wpływ np. na wybory czytelnicze innych. Za to z określeniem blogerka czuję się teraz całkiem dobrze (byłoby bardzo, ale nadal walczę z tym, żeby więcej pisać, więc mam wrażenie, że jest to określenie trochę na wyrost w tym momencie). Był czas, że nie przyznawałam się do tego, że posiadam bloga. Te 10 lat temu blogi kojarzyły się raczej z cringowymi postami i mało kto traktował je poważnie. Teraz widzę ogromną zmianę w tym jak inni postrzegają ludzi, którzy mówią, że są blogerami. To naprawdę budujące!

Czy myślisz, że blogi książkowe upadną na rzecz bookstagramów? Albo w ogóle TikToka?

Koniec ery blogów (także tych książkowych) zapowiadany jest co kilka lat. Jeśli ktoś decyduje się na tworzenie w internecie w tematyce książkowej faktycznie raczej wybierze inne medium a blogi, które istnieją już jakiś czas, musiały dostosować się do nowych wyzwań dotyczących korzystania z sieci oraz tego jak wykorzystywane są media społecznościowe. Nowe możliwości zawsze się pojawiają, ale jednak to co było, może trochę zmienione, ale pozostaje.

Książki książkami, ale nie tylko nimi człowiek żyje. Możesz opowiedzieć o tematach i rzeczach, o których piszesz na swojej stronie?

Tematyka mojego bloga to szeroko pojęta popkultura. Piszę o nie tylko o książkach ale też o rynku książkowym - zarówno polskim jak i zagranicznym. Do tego dochodzi koreańska popkultura, szczególnie k-pop i k-dramy. I wszystko czym akurat się w danym momencie interesuję.

Zauważasz różnicę w zaangażowaniu czytelników w zależności od poruszanego tematu?

Jak najbardziej. I za każdym razem, kiedy wydaje mi się, że wiem co przyciągnie czytelników okazuje się, że jednak nic nie wiem.

O czym najłatwiej, najprzyjemniej Ci się pisze? Czy są teksty, z których jesteś szczególnie dumna? Czy te, której uznajesz za najbardziej udane, powstawały w pocie czoła, czy może zupełnie nie?

Najłatwiej pisze mi się teksty, kiedy targają mną emocje - zarówno te pozytywne jak i negatywne. Idealnym tego przykładem jest tekst o sytuacji w której dziennikarze popisali się researchem dotyczącym BTS. Tekst jak na mnie jest bardzo długi - ma ponad 4 strony a napisałam go w około 48 godzin.

Jest może taki tekst, który teraz napisałabyś zupełnie inaczej? Albo dramatyczniej – taki, którego opublikowania wręcz żałujesz?

Specjalnie przejrzałam listę tekstów opublikowanych na blogu. Nie ma takiego tekstu. Jeśli czegoś żałuję to tego, że zapowiadałam publikację tekstów, których później nie udało mi się napisać.

Być może z pytań wyłania się trudny obraz blogowania, ale czy przyniosło Ci ono propozycje lub okazje, których nie miałabyś, gdyby nie blog?

Jak najbardziej! Taką która chyba na zawsze pozostanie w mojej pamięci jest możliwość wystąpienia na SerialConie razem z Gosiarellą w 2018 oraz 2019 roku, gdzie opowiadałyśmy o k-dramach. 

[Gosiarella to autora bloga o tej samej nazwie oraz Małgorzata Stefanik, czyli autorka Gildii zabójców i Dzieci gildii, z którą - w kontekście tych książek - przeprowadzałam poprzedni wywiad!].

Co uważasz za najlepszą rzecz w blogowaniu? A możesz masz jakieś rady dla osób, które chciałyby zacząć blogować?

Ludzi. Blogowanie to świetna przygoda, dzięki której poznałam ludzi, których nie udałoby mi się poznać w inny sposób. A dla rozpoczynających przygodę z blogowaniem mam dwie rady: piszcie regularnie i znajdźcie swoją motywację, czemu chcecie to robić.

A co powiedziałabyś sama sobie te 10 lat temu, gdybyś wiedziała to, co wiesz teraz?

Boje się, że i tak bym siebie nie posłuchała (śmiech). A tak na serio, to nie żałuję decyzji czy tekstów, które popełniłam przez te 10 lat. No, może bym starała się nauczyć się regularności, jeśli chodzi o pisanie.

Dziękuję!

Naprawdę uwielbiam czytać wypowiedzi wszystkich moich odpowiadaczy, ale wywiad z eM czytało mi się wyjątkowo łatwo. Może dlatego, że pod wieloma spostrzeżeniami sama mogę podpisać się rękami i nogami. Jeszcze raz dziękuję eM za odpowiedzi i mam nadzieję, że dowiedzieliście się czegoś ciekawego o kulisach blogowania!

LOVE, M

środa, 4 maja 2022

K-pop 2022 (styczeń-kwiecień)

 Hello!

Postanowiłam zamiast co pół roku, pisać o k-popie co 4 miesiące. I tak wyszło bardzo długo, ale jeśli miałabym dodać do tego comebacki z maja i czerwca - było by chyba dwa razy dłużej. W każdym razie, dziewczyny wciąż w dużej mierze dominują krajobraz k-popu - i mają jedne z najlepszych i najgorszych piosenek, ale przynajmniej są one jakieś. Natomiast boysbandy są wszystkie takie same.

STYCZEŃ 

Eric Nam - There and Back Again

Nie wiem, czy Erika można na pewno zaliczać do k-popu, ale innych podsumowań nie robię, a jego płyty słuchałam przez bardzo długi czas po tym, jak wyszła, praktycznie codziennie.

Max Changmin - Devil

Devil to trochę piosenka bez piosenki, ale w bardziej pozytywnym znaczeniu niż niektóre twory NCT. A wręcz po obejrzeniu teledysku i choreografii, doszłam do wniosku, że ta piosenka jest jak wyrwana z musicalu, a może nawet dokładniej z Jesus Christ Superstar (którego nie widziałam, ale myślę, że by pasowała). To bardzo ciekawa i bardzo inna piosenka.

Jest czwartek 20 stycznia, gdy piszę te słowa. Od samego poniedziałku było chyba z 10 comebacków i zgadnijcie co? Żaden mi się nie podoba, nie słyszałam tak nudnej kolekcji singli chyba nigdy. 

VICTON - Chronograph

Bardzo chciałabym, aby piosenka Chronograph mi się podobała, ale nie. Po pierwsze, przypomina mi pięć innych piosenek, chociaż nie mogę dokładnie wskazać które (wydaje mi się, że przynajmniej jedną z płyty Bad Love). Po drugie w zestawieniu z Mayday (fenomenalna piosenka) i What I Said (jedna z moich ulubionych z 2021 roku) Chronograph wypada zwyczajnie blado. I mam poczucie, że nie pasuje do zespołu.

Inną sprawą jest to, że już od pewnego czasu zauważam, że partie rapowe w piosenkach coraz bardziej i bardziej mi przeszkadzają. I nie wiem, czy to kwestia tego, że ostatnio są słabiej wkomponowywane w piosenki, członkowie zespołów, którzy je wykonują, słabo radzą sobie z tym zadaniem, czy czegoś jeszcze innego, ale w lubieniu Chronogrpah jej partia rapowa na pewno nie pomaga. 

Za to druga piosenka z singla - Want me - podoba mi się bardziej. 

PENTAGON - Feelin' Like

Jest postęp! Ta piosenka naprawdę mi się podoba (co nie znaczy, że będę do niej wracała) i ma teledysk na bardzo dobrym poziomie. Potwierdza też pewną tendencję, że główne single są ostatnio poniżej 3 minut. Trochę krótkie. 

Całkiem podoba mi się w sumie cały minialbum. The Game to bardzo intrygująca piosenka, Sparkling Night ma intrygujący vibe piosenki z lat 90. (?) i jakiś taki radiowy potencjał. Nie spodziewałam się, że będę wracała do tego albumu a jednak. 

LUTY 

Mamy 10 lutego i wciąż jedyne ciekawe płyty to ta Erika Nama i Pentagonu. 

VIVIZ - BOP BOP!

Tak naprawdę jedynym powodem, dlaczego wspominam o tej piosence, jest prośba, aby ktoś mi wyjaśnił, co jest nie tak z jej intro. Czy nikt produkujący ten utwór nie ogarnął, że to najbardziej irytująca rzecz pod słońcem? Co do samej piosenki - niekoniecznie mi się podoba, ale mam wrażenie, że jeśli pomyśleć o VIVIZ jako swego rodzaju kontynuacji GFRIEND (czego nie chcę tak naprawdę robić, ale aż samo się prosi) to BOP BOP! brzmi jak dobry pomysł na comeback po MAGO. Chociaż piosenka jest wyraźnie słabsza.

Z ciekawości przesłuchałam cały album. Fiesta zupełnie mi się nie podoba. Tweet Tweet ma kilka ciekawych momentów, ale jest zbyt chaotyczne na mój gust. Lemonade ma uroczy retro klimat i jest całkiem przyjemnym utworem. Love You Like jest balladą i myślałam, że nie będzie szczególne, ale pozytywnie się zaskoczyłam. Przy czym mam wrażenie, że właśnie ta piosenka ujawnia pewien problem z VIVIZ - otóż z tego, co kojarzę, żadna z członkiń nie jest uważana za wyjątkową wokalistkę. Może Euhna jest; tylko, że jej głos jest dość cienki. W każdym razie ta piosenka pokazała mi, jak bardzo członkinie GFRIEND się uzupełniały i jak działała ich synergia. Mirror Mirror - ta piosenka brzmi jak Into New World Girls Generation w wersji, która miałaby być w anime. A dokładniej - najpierw pomyślałam o anime, dopiero później skojarzyło mi się INW.

Podsumowując, dalej mam tylko dwa albumy do słuchania. 

14 lutego i 3 duże płyty

APINK - Dilemma (płyta HORN)

TAEYEON - INVU

Epik High - Gray so Gray (Epik High is Here 2)

3 poprzednie główne single Apink podobały mi się już po pierwszym przesłuchaniu dużo bardziej niż Dilemma. Niestety to piosenka złożona z 3 innych, która mam wrażenie wpisywałaby się lepiej w zeszłoroczną przestrzeń muzyczną. Nie podoba mi się jakiś dziwny klimat muzyki klubowej w tym utworze, podoba mi się za to partia "I love you, I love you". Powiedziałabym, że to konfundująca piosenka, ale nie jest bardzo zła. 

INVU - Ogromnie podoba mi się teledysk! Taeyeon jest w nim jak jakaś kosmiczna, elfia Artemida. Choreografia, którą widać w klipie kojarzy mi się z układami Chunghy i może odrobinę Sunmi. Sama piosenka podoba mi się chyba bardziej niż Dilemma, ale problem jest taki, że o ile Dilemma pamiętam, tak melodii INVU wcale nie jestem w stanie zapamiętać - taki dziwny paradoks. Poza tym polecam Some Nights, bo to chyba najlepsza piosenka z tej płyty.

Co do Epik High - pierwsza część tej płyty podobała mi się zdecydowanie i bez wątpienia bardziej. Muszę dokładniej przesłuchać tę płytę i znaleźć tłumaczenia słów, ale pierwsze wrażenie jest niestety dość rozczarowujące i bardzo mi z tego powodu przykro. Wydaje mi się, że ta część tej płyty jest nie tyle druga i uzupełniająca, co wtórna.

TREASURE - JIKJIN

Miałam nie pisać o tej piosence, bo to typowa Treasures piosenka - pięć piosenek w jeden - ale się z tym pogodziłam i trzeba przyjmować kolejne comebacki Treasure z dobrodziejstwem inwentarza. To znaczy, szkoda mi ich wokalistów, ale konsekwentnie wypuszczają podobne piosenki, więc jeśli ktoś je lubi, powinien być zadowolony. W każdym razie Jikjin stanowi kontekst dla jednej z następnych opisywanych piosenek.

STAYC - RUN2U

Z jakiegoś powodu STAYC girls przykuły moją uwagę - być może dlatego że konsekwentnie wypuszczają piosenki, które bardzo do nich pasują, ale różnią się na tyle, aby były interesujące. W każdym razie w refrenie RUN2U jest wykorzystany sampel, przez który nie mogłam spać po nocach, bo byłam pewna, że był wykorzystany gdzieś w jakiejś innej piosence i nie mogłam dojść w jakiej. 

NMIXX - O.O

Oto najgorsza piosenka, którą słyszałam od lat. I nie żartuję, bo dałam radę dosłuchać tak do 3/4 i musiałam wyłączyć. Człowiek słyszał słabe i nie najlepsze utwory, ale zwykle dało się ich słuchać. I o ile w przypadku STICKER NCT, gdy pierwszy raz słuchałam, myślałam, że moje słuchawki się poddały, tak w przypadku O.O byłam pewna, że moje słuchawki, mój laptop i dźwięk w YouTube - wszystko jest zepsute. Liczyłam, naprawdę bardzo liczyłam, że moda na 5 piosenek w jednej zostanie w 2021 roku albo utrzyma się w swoich obecnych przedstawicielstwach (w postaci Treasure, NCT i aespy - choć nie tylko), ale ten debiut zwalił mnie z nóg - w najgorszym znaczeniu. I nie tylko mnie, bo ta piosenka powszechnie uważana jest za potworka. 

Ogólnie mam też wrażenie, że cały debiut i zespół nie mają takiego hype, jak miało ITZY, gdy debiutowały. Bardzo szkoda dziewczyn. 

Przez tę piosenkę popełniłam nawet taki wpis Czy JYP Ent. traci kreatywną siłę?

MARZEC

Cherry Bullet - Love In Space

Retrofuturystyczna piosenka, w której dziewczyny udowadniają, że wszystkie mogą być raperkami, bo śpiewają (?), mówią (?) tak szybko, że zastanawiałam się, czy z miksem piosenki jest wszystko ok. W każdym razie to bardzo przyjemna piosenka, ciekawie zaśpiewana. Sama wracała do niej nie będę, ale obecnie każda dobra piosenka jest na wagę złota. (Do wracania do niej "zmuszał" mnie trochę YT, bo z jakiegoś powodu bardzo promował shortsy z choreografią tej piosenki).

BANG YONGGUK - UP

Teledysk podoba mi się bardziej niż sama piosenka, ale nie sposób nie docenić tego fragmentu słów: 

BANG YONGGUK - UP

(G)I-DLE -TOMBOY

Całokształt tej piosenki bardzo mi się nie podoba i jeśli ktoś do tego szukał argumentu "dlaczego partie rapowe w k-popie są często bardzo złym pomysłem" - oto ten argument. Ta piosenka mogłaby być znośna, gdyby wyciąć z niej wszystkie partie Soyeon. Wiem, że wśród niektórych fanów ma ona status "muzycznego geniusza", ale sama nigdy tego nie rozumiałam, a ta piosenka to wpadka. Podobnie zresztą jak My Bag. Ogólnie Tomboy ma vibe piosenki odrzuconej przez ITZY w początkowej fazie ich kariery. Muzyczna ścieżka G(I)-DLE pozostaje jak zawsze wyboista.

Co ciekawe, w Korei najwyraźniej ta piosenka się podoba (bo i zwycięstwa w programach muzycznych, i All-Kille na listach), ale nie widziałam ani jednego pozytywnego komentarza na jej temat po angielsku.

MOONBIN&SANHA - WHO

To trochę przypadek, gdy teledysk jest ładniejszy i ciekawszy niż piosenka (myślałam, że dawno pozbyliśmy się wpływów dubstepu w k-popie, ale chyba nie). Mi kojarzy się z musicalami (oczywiście) Notre Dame i Upiorem w operze, ale jest w tym klipie także oczywisty klimat wampirów (chyba widziałam gdzieś wypowiedź, że to egzorcyści). 

Poza tym ta piosenka i Monster Irene&Sulgi siedzą razem na stołówce (czy jak tam się to określa). 

KIHYUN - VOYAGER

Po zwiastunach spodziewałam się nieco lepszej piosenki (albo może nie lepszej, ale nieco jednak bardziej rockowej), ale nie jest zła.  Pozostałe dwie (w sumie są trzy) są całkiem w moim stylu, myślę, że będę do nich wracała. (Spoiler - nie wracałam; jeśli całkowite zapomnienie o istnieniu jakiegoś muzycznego wydania mnie zaskoczyło, to właśnie fakt, że Voyager zupełnie przestał dla mnie istnieć).

SOLAR - HONEY

Nigdy nie sądziłam, że można tak zrazić się do płyty tylko na podstawie listy piosenek - ale można. Tytuły piosenek na minialbumie Solar są straszne, koszmarne, okropne, jak ktoś mógł pomyśleć, że zebranie w jednym miejscu chap chap, Big Booty i zinggle zinggle (oraz RAW i HONEY) to dobry pomysł. Samo Honey nie jest złą piosenką, trochę nieszczególną, ale to tyle. Za to bardzo podoba mi się skupienie na kolorach w teledysku. 

Szybki przegląd innych comebacków: Kim Wooseok Switch - cieszę się, że jego kariera wygląda na stabilną, ale nie rozumiem czemu, Ghostin' nie zostało głównym singlem, bo to najlepsza piosenka z minialbumu. WEi Too Bad - bardzo miła i przyjemna piosenka; początkowo bałam się, że będzie zbyt cukierkowa i nie do strawienia, ale jest całkiem spoko. Kang Seung Yoon Born To Love You - gdy zobaczyłam, że piosenkę napisał Yedam byłam rozczarowana, że nie on będzie ją śpiewał. Nie przekonała mnie ona przy pierwszym przesłuchaniu, nie podoba mi się też teledysk (YG nie ma pieniędzy, bo wszystkie wydało na Jikjin), ale wyjątkowo piosenka ma coś w sobie, co sprawiło, że włączyłam ją po raz kolejny. I po raz kolejny. Nie powiedziałabym, aby było to wielkie osiągnięcie sztuki muzycznej, ale ostatecznie to lepsza piosenka, niż się spodziewałam. Stray Kids Maniac - to nie jest piosenka, której będę ot tak po prostu słuchała, ale bardzo, bardzo mi się podoba! 

Red Velvet - Fell My Rhythm

Ta piosenka to jedna wielka konfuzja, ale Red Velvet miało szczęście, że miałam dużo pracy w dniu, w którym wychodziła, więc przesłuchałam jej ze sto razy (razem z całym minialbumem). 

Wydaje mi się, że problemem tutaj jest to, że teledysk - choć sam w sobie ogromnie mi się podoba - nie pasuje do piosenki i w moim przypadku zepsuł nieco pierwszy jej odbiór. Liczyłam też na coś nieco bardziej przewrotnego. Trochę podobnie jak z Beg For Me - nie wiem, czemu nie zdecydowano, aby piosenka była nieco mroczniejsza, bo był potencjał i wystarczyło zmienić odrobinę fragmenty refrenu, bo w pewnym momencie robi się dziwnie radosny. BAMBOLEO ma retro vibe, więc to od razu +100 punktów ode mnie. Ogólnie to po prostu bardzo Red Velvet minialbum. 

Highlight - DAYDREAM 

Oni też mieli szczęście, że dużo pracowałam. Ale Daydream - w przeciwieństwie do piosenki wyżej - spodobało mi się od razu. I w sumie podobają mi się wszystkie piosenki na płycie - oprócz Don't Leave.

OH MY GIRL - Real Love

Wydaje mi się, że całkiem trafnie opisałam tę piosenkę i teledysk na Twitterze: "Dawno nie słyszałam tak nudnej i powtarzalnej, ale przepięknie zapakowanej piosenki jak Real Love Oh My Girl. W sumie to ona mi się nawet podoba i Mimi nie rapuje, ale muzycznie i tekstowo to taka linie prosta". Naprawdę ta piosenka kojarzy mi się z jakąś cudownie zapakowaną paczką, w której jest może nie rozczarowujący, ale na pewno niepasujący do opakowania prezent. 

VERIVERY - O

Doszłam do wniosku, że to trochę nie sprawiedliwe, że cały czas wspominam o piosenkach, które mi się nie podobają, nawet jeśli nie mam zamiaru ich słuchać, ale prawie nie piszę o utworach, które mi się podobają - ale też nie mam zamiaru jakoś szczególnie ich słuchać. O VERIVERY zalicza się do tej grupy. 

I Undercover przy okazji też, bo O było wcześniejszym singlem zapowiadającym album, który Undercover promuje. Muszę też napisać, że konsekwencja Verivery w podążaniu za ich konceptem jest godna podziwu.

KWIECIEŃ

KWON EUN BI - Glitch

Wspominam o tej piosence, bo jej koncept kojarzy mi się z fizyką kwantową; tym, że cząsteczki mogą być w kilku miejscach na raz. Ogromnie podoba mi się także teledysk. Ale gdy chciałam przyjrzeć się choreografii i włączyłam nagranie z showcase... to wszystko robiło dużo mniejsze wrażenie. 

To trochę podobny przypadek do Real Love (chociaż do Glitch wracałam i nawet widziałam kilka występów w programach muzycznych). I to odrobinę zabawne, że prawie w tym samym czasie NCT DREAM promowało piosenkę Glitch Mode.

SUHO - Grey Suit

Pierwsze dwie piosenki z płyty (w tym Grey Suit) to takie rockowe ballady, Decanting chyba też, w sumie cała płyta ma jakiś taki leciutko rockowy vibe, ale właśnie - jako ballady. Nie napiszę, że to złe piosenki, ale mi niestety nie leżą. Poza Hurdle, która jest bardziej jak rock'n'roll.

Gdy skończyłam to pisać, okazało się, że do Hurdle będzie teledysk! I słusznie! 

BIGBANG - Still Life

Gratuluję wszystkim fanom, którzy nie zaczęli płakać, bo wiem, że wielu płakało. 

ONEW - DICE

To jest pierwsza piosenka, która tak bardzo, bardzo spodobała mi się w tym roku i przywróciła mi wiarę w k-pop. Ale udowadnia też, że jestem prostym człowiekiem - ale patrząc na niektóre tegoroczne single, być może bardzo dobrze wykonana podstawowa praca daje jednak najlepsze efekty. Poza tym ten klip jest taki dziwny - kocham go! Kto im pozwolił tańczyć na planie z piłami mechanicznymi.

Poza tym cała płyta ogromnie mi się podoba! 

Dreamcatcher - MAISON

Otóż jestem pewna, że to jest piosenka o kryzysie klimatycznym i nie przekonacie mnie, że jest inaczej.

Podsumowując, o większości k-popowych wydań z pierwszych czterech miesięcy tego roku można łatwo zapomnieć. Jedyne piosenki, które naprawdę się wyróżniły to RUN2U (gdy dziewczyny ją promowały, po tym czasie, jakoś jej nie włączałam) oraz INVU - gdy nie wiem, czego chcę posłuchać, to słucham INVU - i płyta DICE. Muszę też wspomnieć, że większość piosenek, które ostatnio wypuszczają boysbandy, jest praktycznie taka sama. Już w zeszłym roku podnosiły się głosy, że mroczny koncept zdominował k-pop, ale teraz te piosenki są nierozróżnialne. Wydaje się, że jest duże pole do konceptualnej różnorodności, ale nikt z tym nic nie robi (poza WEi, ale oni promowali swoją nową piosenkę bardzo krótko i DKZ i ich Cupid, które jest promowane cały czas). 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama!   

LOVE, M