Hello!
Wiedziałam, że ta książka wyszła, słyszałam o niej dobre rzeczy (dużo lepsze niż o W pułapce doskonałości i Chińczycy, Koreańczycy, Japończycy), ale jestem naturalnie sceptyczna wobec takich projektów i kupować omawianej dzisiaj książki nie miałam zamiaru. Ale gdy tylko zobaczyłam, że jest w bibliotece - szybciutko po nią pobiegłam.
Tytuł: Japonia, Chiny i Korea. O ludziach skłóconych na śmierć i życie
Autor: Michael Booth
Tłumaczenie: Barbara Gutowska-Nowak
Wydawnictwo: bo.wiem (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego)
Oczywiście już samym początku książki zostałam pokonana co najmniej dziwnymi decyzjami dotyczącymi sposobu zapisu nazw własnych na mapie (a w tekście nazwy są nieodmieniane! i bardzo utrudnia to czytanie). Później było odrobinę lepiej, bo w tekście można było przeczytać więcej niż jedną wersję zapisu imion i nazwisk (chociaż dlaczego zabrakło Moon obok Mun?). Ponadto książka nie ma ani przypisów, ani bibliografii - a autor przywołuje całkiem liczne cytaty. Wróć, ma jakieś przypisy, ale jestem pewna, że to zasługa tylko i wyłącznie polskiej redakcji. A jak już jesteśmy przy polskiej redakcji (czy raczej korekcie) - do strony tak 160 nie widziałam w tekście ani jednej usterki, a potem bum! co stronę: brak pochylania, brak kropki, brak spacji, brak cudzysłowu - nie wiem, co się stało, ale coś niedobrego.
To ciekawe, jak zainteresowanie k-popem wpływa na zaskakującą wiedzę o sprawach i konfliktach międzynarodowych - a przynajmniej między tymi trzema krajami. Sporna wyspa - jakiś dawny idol zabrał tam swoje dziecko w ramach podsycania patriotyzmu; ban na k-pop w Chinach oraz przygody idoli z Chin w Korei, Tzuyu, która urodziła się na Tajwanie i co stało się, gdy przedstawiła się jako Tajwanka; symbolika i waga flagi Cesarstwa Wielkiej Japonii i kolonizacja Korei przez Japończyków. Przez osmozę tego, co robią idole i za co często muszą przepraszać ich agencje, można wywnioskować zaskakująco wiele o napięciach pomiędzy trzema tygrysami. To na takim poziomie popkulturowym, ale poza tym nie da się ukryć, że przeczytałam mnóstwo książek i artykułów na ten temat. Oraz tematy dookoła - mam niezłe ogólne pojecie i o Japonii, i o Chinach, o Korei nie wspominając.
Piszę to wszystko, bo Japonia, Chiny i Korea to ciekawa i zaskakująco wciągająca książka (autor ma dar opowiadania, jeśli się postara, a tłumaczka zrobiła świetną robotę), ale sama nie dowiedziałam się z niej niczego nowego, a autor - dla mnie - nie prezentuje jakiegoś szczególnie świeżego czy błyskotliwego oglądu na sprawy. Wręcz widzi się, że musiał oduczać się pewnych wcześniejszych założeń i trochę zmienić język opisu (pisząc wprost - momentami jest stereotypowo). Byłam zdziwiona, gdy sprawdziłam i okazało się, że autor jest Anglikiem - a nie Amerykaninem! Bo miejscami prezentuje w książce zaskakująco nawet nie zewnętrzną, ale właśnie wręcz amerykańską perspektywę.
Im dalej czytałam, tym bardziej zastanawiałam się, czemu perspektywa starego, białego Anglika na sprawy Azji Południowo-Wschodniej miałaby być dla mnie ciekawa - i odpowiedź brzmi: nie miałaby, bo nie jest. Szczególnie jego początkowe podejście do sprawy kobiet pocieszycielek i że ogarnął, jak straszliwą rzeczą jest zinstytucjonalizowanie gwałtu, dopiero gdy odwiedził House of Sharing i poznał jedną z kobiet. Pod wieloma względami im dalej czyta się tę książkę, tym staje się ona gorsza. Albo inaczej - tym bardziej odkrywa się, jak sam autor nie ma pojęcia, o czym pisze. A chyba nie do końca założeniem książki było ukazanie także mentalnej podróży autora - obok tej fizycznej - wychodzi to nieco przypadkiem.
Pomysłem na tę książkę jest podróż autora przez wymienione kraje (ale z Korei tylko Republikę Korei) oraz Tajwan - więc jego perspektywa i doświadczenia tej podróży są podstawą narracji i punktem odniesienia dla czytelnika. Rozdzialiki są krótkie, a wtrącenia czy podsumowania autora naprawdę mało błyskotliwe i momentami aż żenująco powierzchowne. Czasami aż zastanawiałam się, czemu niektóre określenia czy zdania nie zostały usunięte z tekstu, bo przemyślenia autora naprawdę nie pokazują go z najlepszej strony (trochę brakuje mu autorefleksji).
Poza tym to książka niesamowicie, niesamowicie wręcz nierówna i to nie tyle pomiędzy rozdziałami, co wręcz pojedynczymi akapitami. Najlepsze są te, w których autor najmniej się ujawnia i tylko opisuje to, co widzi, coś relacjonuje albo opisuje przeszłość i/lub ogólnie jakieś wydarzenia oraz gdy przekazuje informacje od swoich rozmówców. Bo jego rozmówcy są naprawdę ciekawi i różnorodni i oni zarówno dobudowują
kontekst (bo autor czasami tylko rzuca jakieś hasła), jak i pokazują
różne perspektywy. Przy czym chciałabym wiedzieć, jak on się z nimi kontaktował i które (jeśli któreś w ogóle) języki zna i czy korzystał z tłumacza (korzystał, ale czasami te informacje są naprawdę dziwne).
Zaczynając czytać tę książkę, zakładałam, że autor ma jakąś wiedzę i pojęcie (może nie sądziłam, że jest ekspertem w temacie, ale jakoś wierzyłam w jego ogarnięcie) - okazuje się, że nie ma. Ta książka bardziej przypomina książkę podróżniczą niż reportaż. A autor nie jest ekspertem, tylko i wyłącznie podróżnikiem z zasobami, aby spotykać się z profesorami i znanymi ludźmi, aby opowiedzieli mu o opisywanych krajach.
Poza tym momentami brakuje w tej książce podstawowych informacji, na przykład, że azjatycki kryzys ekonomiczny był w 1997 roku. I że nie był tylko japoński, ale ogólnoazjatycki i rozpoczął się w Tajlandii... Że koreański Google to Naver. I wielu podobnych.
PS Napisałam maila do wydawnictwa (tak w sumie 2 na 3 adresy), czy nie wyjaśniliby mi, dlaczego w książce podjęto takie a nie inne decyzje (nieodmienianie nazw własnych, stara transkrypcja koreańskiego), ale mi nie odpisali.