sobota, 30 stycznia 2016

Konflikty i uczucia ("Ruchomy zamek Hauru")

Hello!
Animacje ze studia Ghibli to wyznacznik jakości sam w sobie i nikomu nie trzeba ich przedstawiać ani tłumaczyć co to takiego. Miałam (i ciągle mam - przecież pojawiają się kolejne filmy) tę przyjemność, że gdy "Spirited Away: W krainie Bogów" zdobywało Oskara i podbijało serca widzów, byłam małą dziewczynką a telewizja w Polsce postanowiła dbać o rozwój i wychowanie dzieci, pokazując na antenie japońskie animacje. Z tamtego okresu pamiętam niewiele szczegółów i tytułów, ale te bajki zostawiły we mnie trwały ślad. A od czasu gdy zaczęłam oglądać tak wiele seriali, odkrywam na nowo także animacje długometrażowe. Trzeba jeszcze przyznać K. że miała w swój udział.


 Sophie ma 18 lat i całe dnie spędza w sklepie z kapeluszami, który wcześniej należał do jej zmarłego ojca. W trakcie jednej z nieczęstych wizyt w mieście, poznaje czarodzieja o imieniu Hauru. Hauru jest niezwykle przystojny, ale także dość skryty. Zazdrosna o ich zażyłość czarodziejka, rzuca czar na Sophie, przez który dziewczyna zmienia się w 90-letnią staruszkę. Załamana Sophie ucieka od ludzi i błąkając się, przypadkiem trafia do ruchomego zamku Hauru. Ukrywając swoją prawdziwą tożsamość, otrzymuje tam pracę jako sprzątaczka. Wkrótce tajemnicza, dziarska staruszka tchnie nowe życie w zaniedbaną posiadłość, którą zamieszkują także młody adept magii Mark i Kalcyfer - demon ognia, odpowiedzialny za wprowadzanie zamku w ruch. (filmweb.pl)


Po takim długim wstępie można przejść do konkretów. Zasadniczo ta recenzja mogłaby się skończyć na słowach "Kocham Hauru" i to załatwiłoby sprawę, ale oglądając filmy/bajki zaczyna się dostrzegać więcej rzeczy, które aż proszą się o skomentowanie.

 Włosy Hauru to najbardziej fascynująca rzecz na świecie. 
Poza tym jest dla mnie totalnie idealny najpierw był blondynem, a potem był czarny.

W tym wypadku jest to aspekt wojny. Muszę przyznać, że jest to niesamowicie ciekawie potraktowany temat, gdy przyjrzy mu się bliżej. Bo to nie tylko wojna jaką prowadzą między sobą królestwa, ale także walki pomiędzy czarownikami, liczne wewnętrzne konflikty postaci, a wszystko sprowadza się tak naprawdę do próby rozwiązania wszystkiego naraz. Z tego wszystkiego najważniejsze są chyba 3 kwestie wypowiadane przez postaci: Hauru, który mówi, że nie chce już uciekać i znalazł kogoś dla kogo chce walczyć; Sophie, która stwierdza, że wolała go już jako tchórza; oraz Lady Suliman, która stwierdza, że czas zakończyć tę głupią i bezsensowną wojnę, ale dopiero gdy sprawa Hauru została rozwiązana, bo niepokojąco sugeruje, że cały ten konflikt był wywołany tylko po to, aby sprowokować Hauru. Który tak w zasadzie jest pacyfistą i w pewnym momencie otwarcie mówi o walczących, że to mordercy i bez różnicy, która to strona konfliktu. Czasami naprawdę warto przyjrzeć się nieco ukrytym przesłaniom. Tym bardziej, że temat wojny w różnego rodzaju wytworach kultury japońskiej jest powszechny i bardzo obecny. Zawsze mnie to zastanawia czy oni leczą w ten sposób pewną traumę czy może bardziej próbują ostrzec przyszłe pokolenia, aby nigdy tego nie powtórzyć. Co by to nie było, wydaje mi się, że jest skuteczne. 


Niezbyt przyjemny początek, a to tylko jeden z wielu wątków pokazanych w tej bajce. Co ciekawe fakt, że Sophie stała się staruszką oprócz tego, że spowodowało to jej ucieczkę z miasteczka, wcale nie jest w opowieści ważny. Wręcz się tego nie dostrzega. Najważniejsze jest to co robi i dokąd zaprowadzi jej postępowanie. 


Postaci w "Ruchomym zamku" są takie normalne i naturalne. Niewyidealizowane, ale bardzo psychologicznie prawdopodobne. I to jest chyba siłą tego (i pozostałych) filmów, że nie próbują udawać, kreować tylko oddać prawdę. A to, że Hauru jest czarodziejem, jednym z bohaterów demon ognia czy strach na wróble niczego tej prawdziwości nie ujmuje. Na dodatek taka realność dużo bardziej przemawia do ludzi. Sophie wcale nie jest taka przemiła, ale jest zmienna i to w taki naturalny sposób. Hauru nieco przesadza z wewnętrznym skomplikowaniem, ale potrzebuje tylko tego, aby ktoś się nim zajął. 


Wcześniej nie zauważyłam też jeszcze jednej rzeczy. Chociaż nie jest to w prostu sposób smutna bajka, to jednak jest to opowieść o niełatwym poszukiwaniu, wiążącym się z ciągłym burzeniem i budowaniem od nowa. I choć wiadomo, że podróż musi zakończyć się dobrze to momentami, przez sekundy nie jest to wcale takie oczywiste. Jednak przez cały film przebija się ogromna nadzieja i wiara, że wewnątrz każdy jest dobry. 


Animacja powstała na podstawie książki, której niestety nie czytałam, bezowocne poszukiwania wciąż trwają, I chociaż wiem, że film i pierwowzór się różnią, myślę, że lektura mogłaby wyjaśnić pewne szczegóły i detale, na które nie było już miejsca w animacji. 

Pozdrawiam, M


czwartek, 28 stycznia 2016

Elie Saab Haute Couture Spring Summer 2016

Hello!
Oto nadszedł ten jeden dzień w roku, gdy ta strona na moment zamienia się w bloga modowego. Wczoraj odbył się pokaz Elie Saab Haute Couture Spring Summer 2016, a ja nie mogę odmówić sobie przyjemności zaprezentowania tutaj najładniejszych kreacji.

Cały pokaz można obejrzeć w internecie o tutaj, ale muszę przyznać, że dużo lepiej ogląda się zdjęcia. Nie wiem czy w tych strojach naprawdę tak niewygodnie się chodzi czy to jednak modelki były pokraczne, bo tylko zastanawiałam się kiedy która się przewróci.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z facebook'a <klik>




















Pozdrawiam, M

wtorek, 26 stycznia 2016

Zima kontratakuje

Hello!
Tak naprawdę to po weekendowym śniegu nie ma ani śladu, a mi udało się zrobić aż jedno zdjęcie, gdy padał, ale postanowiłam wykorzystać ten tytuł, aby zaprezentować koleją partię pomocnych i mądrych zdań z "Dużego Małego Poradnika Życia".




921. Pamiętaj, że połowa radości z sukcesu to oczekiwanie na sukces.
925. Daj szansę szczęśliwemu trafowi. Bądź elastyczny i pozwól, żeby niektóre rzeczy "wychodziły same". 
939. Nigdy nie wstydź się szczerych łez.
940. Nigdy nie wstydź się głośnego śmiechu i radosnego śpiewu.
959. Oceniaj swój sukces na podstawie tego, z czego musiałeś zrezygnować, żeby go osiągnąć.
967. Nigdy nie ignoruj zła.
981. Podchodź do miłości i gotowania z bezgranicznym oddaniem. 
987. Płać dodatkowe dziesięć dolarów za najlepsze miejsca w teatrze i na koncercie. 
1005. Życie jest krótkie. Jedz więcej racuchów i mniej dietetycznych ciasteczek z ryżu.
1018. Kiedy trzeba przenieść pianino, nie łap się za stołek. 

 Skończyliśmy podróż z tomem drugim, ale na szczęście jest jeszcze tom trzeci.

LOVE, M

niedziela, 24 stycznia 2016

Rzecz o naiwności

Hello!
Dość długo zbierałam się do napisania dzisiejszego wpisu, ale w końcu zostałam zmotywowana różnymi mniejszymi i większymi informacjami i wiadomościami na innych blogach, które mniej lub bardziej bezpośrednio dotyczą tego o czym chciałbym napisać.


Bloga piszę 3 lata i prawie 5 miesięcy, a od nieco ponad 2 ma on obecną formę, w której dominują recenzje książek, seriali i filmów. Skoro nieco skonkretyzowałam to o czym piszę, to także blogi, na które zaglądam się zmieniły i dotyczą podobnych rzeczy, a faktycznie są to głównie blogi z recenzjami książek. Jednym z elementów prowadzenia takiego bloga są współprace z wydawnictwami. I tu pojawiam się ja i moja naiwność. Przez bardzo, bardzo długi czas myślałam, że to raczej wydawnictwa kontaktują się z blogerami i nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, że to blogerki/blogerzy piszą pierwsi. Przeżyłam niemały szok, gdy na pewnym blogu wpadłam na poradnik w stylu "jak napisać do wydawnictwa, aby przysłali ci książkę". A potem gdy sprawdziłam blogi osób komentujących, które dziękują za rady i już zabierają się za pisanie, a blog działa od 2 miesięcy i jest na nim 10 wpisów. Teraz żałuję, że nie poprowadziłam małego śledztwa i nie sprawdziłam, czy faktycznie autorzy tych blogów otrzymali jakieś książki.

Kolejna sprawa związana z blogami, ale z nieco innej strony. Niedawno czytałam artykuł o pewnej bardzo znanej zagranicznej blogerce, w którym było napisane, że nad treścią bloga pracuje ok.20 osób. Dość jednoznacznie zostało zaznaczone, że ona sama jest tylko "twarzą" i nic nie robi. Z jednej strony nie wiem na ile jest to prawda, a z drugiej zastanawiając się nad tym kto stoi w cieniu najbardziej znanych "twarzy" nie sposób chyba, nie poczuć się oszukanym, inną sprawą jest fakt, że takie coś jest bezczelne w stosunku do czytelników, bo nie wiem na ile są świadomi, że ich "ikona" tylko ładnie wygląda na zdjęciach, albo tylko sygnuje treści swoim nazwiskiem.  W tym wypadku nie było takiego szoku, jak w sytuacji opisanej powyżej, ale to być może dlatego, że jak coś wygląda za pięknie to zdecydowanie nie może być prawdziwe i na najbardziej znane i zagraniczne blogi zawsze brałam poprawkę. Ale podobno plaga się szerzy i dotyczy także bardziej niszowych blogów.


Oczywiście w codziennym życiu też bardzo często denerwuję się na prawa rządzące światem. I niby zdaję sobie sprawę, że życie nie jest sprawiedliwe, ale jestem też trochę idealistką i chciałabym bardzo, aby jednak było. Ale to już być może temat na inne rozważania, a dziś chciałam tylko wspomnieć o tym co dotyczy blogów. I tak tylko zaznaczę, szczególnie jeśli chodzi o pierwszą sprawę, żeby ktoś mnie źle nie zrozumiał, nie potępiam (to brzmi patetycznie i ważnie, nie o taki efekt mi chodziło, ale tylko to słowo tu pasuje) współprac i nic mi do tego w jaki sposób są one załatwiane, to tylko przykład dla zilustrowania mojego patrzenia na świat.

Pozdrawiam, M

piątek, 22 stycznia 2016

Covery, metal i metal-covery

Hello!
Jak wiadomo uwielbiam mieć powód, przyczynę, uzasadnienie, że o czymś piszę na blogu. Dlatego też, gdy już wymyśliłam "Rok z anime", wiedziałam, że aby wspomnieć o pewnym śpiewającym panu będę musiała poczekać jeszcze trochę czasu...


... ponieważ odkryłam go przez cover openingu "Kuroshitsuji" - "Monochrome no kiss. Okazało, że się coverów jest zdecydowanie więcej i choć faktycznie dominują te z anime, ale też z animacji Disneya, chociaż tych tak generalnie jest zdecydowanie najmniej, pojawiają się także normalnych piosenek, a niektóre, zarówno z jednej jak i z drugiej grupy, są dodatkowo "metalizowane".






Informacje ukradzione z youtube, najlepiej niech sam się przedstawi: "My name is Per Fredrik "PelleK" Åsly and I'm a rock/metal vocalist from Norway".


Na kanale pojawiają się mniej więcej 2-3 filmiki tygodniowo więc łatwo wyobrazić sobie ilość tego wszystkiego. Dla mnie oczywiście najważniejsze są covery z anime i poniżej prezentuję te, które najbardziej mi się podobają, ale niekoniecznie należą do moich ulubionych, bo po pierwsze wybierałam z takich anime, których nie oglądam, albo z takich, które oglądałam ale piosenki nie należą do moich ulubionych. I po drugie o tych najulubionych powstanie oddzielna notka.


To jest może 1/20 wszystkiego co ten człowiek nagrywa, sama oczywiście nie widziałam wszystkiego więc zachęcam do poszukania i posłuchania.

Trzymajcie się, M

środa, 20 stycznia 2016

Bóg popkultury ("Kłamca. Papież sztuk")

Hello!
Ostatnią książkę z Kłamcą dopadłam w grudniu 2014 roku, a w 2015 wyszła specjalna, jubileuszowa "Kłamca. Papież sztuk", którą udało mi się przeczytać dopiero teraz. Gdybym zwlekała jeszcze trochę to chyba bym sobie nie wybaczyła. Jest po prostu genialna. A ja jestem totalnie nieobiektywna. Uwielbiam te książki całym sercem i to jeden z moich ulubionych cykli. I polski na dodatek! Autorem jest Jakub Ćwiek.


Nawiązania popkulturowe wylewające się strumieniami, przeogromna dawka przeróżnych form humoru i wyjątkowo charakterystyczni bohaterowie za to wszystko i to w tej kolejności kocham tę książkę. Dawno tak dobrze się nie bawiłam w trakcie czytania. W sumie to nawet nie było czytanie, to było wchłanianie na raz, dosłownie  jeden wieczór pełen śmiechu, nieco niedorzeczności i świetna rozrywka.

Albo dorosłam, albo nie robi już na mnie wrażenia, albo jest go zdecydowanie mniej- piszę o wulgarnym humorze i wulgaryzmach w ogóle. Przy 2 poprzednich tekstach na temat cyklu o Kłamcy zaznaczałam, że jest ich sporo, a w tej książce jakoś zupełnie umknęły mojej uwadze. Dochodzę do wniosku, że musiały być naprawdę zabawne.

"Papież sztuk" to tom bardzo nastawiony na odbiorcę i na dobre wrażenie. To znaczy- niekiedy daje się czytelnikowi możliwość wyboru co się stanie, ale książka nie udaje, że jest interaktywna i tak stanie się to co powinno, warto jednak sprawdzać wszystkie opcje. Do tego mamy w niej w pewnym momencie nawet 3 narracje, z czego 2 w pewnym momencie się pojedynkują; a także niekiedy są bardzo stylizowane na pewne gatunki literackie. Cudowne. Pojawia się komiks, coś na kształt kadrów z filmu i rysunki. Ilość nawiązań popkulturowych przekracza wszelkie wyobrażenia, a na dodatek jest w sposób fenomenalny usprawiedliwiona.

I tak oto muszę napisać o fabule, która wyjaśnia wszystkie dziwne rzeczy z powyższych akapitów. "Oto bowiem przyjdzie mu zmierzyć się z jednym z największych swoich wrogów. W dodatku na własne życzenie, bo wszystko wskazuje na to, że Dezyderiusza Crane'a, samozwańczego boga popkultury, stworzył omyłkowo nie kto inny jak Loki właśnie." Wydaje mi się, że nie można było stworzyć genialniejszej postaci, z którą miałby wojować Loki na swój jubileusz.

Prawie 50 stron zajmuje też przypis od autora "Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o Lokim.... ale nie chce się wam ruszyć tyłki na spotkanie autorskie". Cudowny dopisek, wytłumaczenie dlaczego Loki, ale mnie bardziej chwyciły za serce wyjaśnienia postawy debiutanta i pracy redaktora, lekcje pokory. Także osobne historie dotyczące okładek były fascynujące i zabawne. Do tego liczne anegdotki ze spotkań autorskich i nie tylko oraz inne ciekawostki.
Poza tym powstają komisy, koszulki i inne rzeczy z Kłamcą, a czemu nikt nie wpadł na pomysł, aby zrobić licencjonowanego Kłamczucha? Chyba, że jest a ja nic nie wiem. Uwielbiam tego miśka i z miłą chęcią bym go sobie kupiła. 

Pozdrawiam, M

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Ostatni romantyk ("London Spy")

Hello!
Jeśli wierzycie, że to Rzecki był ostatnim romantykiem to zdecydowanie nie widzieliście serialu "London Spy". Wiem, że to śmiałe stwierdzenie, ale zagnieździło się w mojej głowie już w czasie oglądania pierwszego odcinka, a wynikało ze stwierdzenia przyjaciela głównego bohatera. A Danny naprawdę jest niesamowitym idealistą.

Jim Broadbent jako Scottie jest przykładem lojalnego przyjaciela, pomimo, że Danny takim nie był. A poza tym to Jim Broadbent.

Do obejrzenia "London Spy" przekonały mnie dwie sprawy: słowo "spy" w tytule i chyba zdecydowanie bardziej, Ben Whishaw jako główny bohater. Do pięcioodcinkowego serialu podchodziłam bez konkretnych oczekiwań, a, na szczęście, z otwartą głową. Wybuchów ani akcji w stylu Jamesa Bonda nie uświadczysz. Historia dzieje się na zupełnie innym poziomie. Ale powinnam przynajmniej mniej więcej ją zarysować: Danny- życiowy nieudacznik, poznaje Alexa- szpiega i są ze sobą szczęśliwi przez 8 miesięcy, do czasu, aż Alex ginie. Okoliczności są więcej niż podejrzane, a Danny postanawia sprawę wyjaśnić. Pomaga mu w tym Scottie jego najbliższy przyjaciel.

Alexa tak naprawdę w serialu prawie nie ma, ale jednocześnie bez trudu przychodzi nam zrozumienie poświęcenia Dannego i złożoność osobowości Alexa.

Z odcinka na odcinek sprawa zamiast się wyjaśniać, komplikuje się coraz bardziej. Szczególnie drugi i trzeci odcinek niesamowicie mieszają w głowie widzowi, który na początku wierzy Dannemu, a potem dostaje całkiem logiczne podstawy, aby stracić do niego zaufanie. Ponad to widzowi wydaje się, że wie więcej, lepiej, a zostaje całkiem ładnie wykiwany, przynajmniej przez moment zupełnie nie wiadomo co jest prawdą, a co kłamstwem. Kłamstwa są też najważniejszym filozoficznym pytaniem zadawanym w serialu. Chociaż tam cały czas nie wiadomo, praktycznie do ostatnich 15 minut piątego odcinka. W końcu nie wiadomo kto bardziej nie wie co się dzieje, Danny czy widz. Naprawdę budowanie intrygi, chociaż nie wszystko się trzyma i są pewne dziury, twórcom wyszło. Dodatkowo jest tam sporo pobocznych wątków i relacji i czasami nie wiadomo co okaże się naprawdę ważne. Jak wspominałam to nie jest serial akcji, czytałam opinie, że jest po prostu nudny, ale to nie do końca tak, to po prostu inny rodzaj "dziania się", który wymaga od widza wytrwałości.


Moje pierwsze wrażenia odnośnie klimatu serialu nawzajem sobie zaprzeczały. Wydaje się być delikatny i subtelny, a jednocześnie nie owija w bawełnę i nie boi się pokazywać naprawdę sporo. Myślałam, że takie połączenie nie jest możliwe, ale najwyraźniej jednak jest. Z tym, że atmosfera zmienia się z odcinka na odcinek. Ten pierwszy jest taki jak opisałam powyżej, kolejne 2 to totalna nieufność, 4 daje nam nieco wyjaśnień, a jednocześnie przeraża, a w 5 okazuje się, że cała ta historia jest niewypowiedzianie i wszechogarniająco smutna i tragiczna, i to na wielu poziomach.


A jednocześnie z serialu wylewa się idealizm Dannego, wiara w to, że da radę to wyjaśnić, pokona wszelkie przeciwności, nadzieja, ale także pożegnanie i pogodzenie się z losem. Dodatkowo pokazuje się, że intuicja i emocje stoją ponad matematyką i rozumem. Ale konsekwencje takiego stawiania sprawy są naprawdę straszne. Wiadomo jak mogą zakończyć się próby wali z systemem, a tu do czynienia mamy ze szpiegami i międzynarodowymi instytucjami.

Matka Alexa bardzo trafnie określiła głównego bohatera: "(...) który nic nie wie, a wszystko dostrzega."

"London Spy" to jeden z najciekawszych, najbardziej intrygujących i fascynujących seriali jakie widziałam.
LOVE, M

sobota, 16 stycznia 2016

Anime początki

Hello!
Niedawno zainaugurowałam "Rok z anime" i zapowiedziałam wpis na temat początków mojej przygody z tymi konkretnymi animacjami.


Bardziej wiem, niż rzeczywiście pamiętam, że gdy byłam bardzo malutka oglądałam z chrzestnym "Czarodziejkę z księżyca". Doskonale pamiętam natomiast "Pokemony" na Polsacie. To był istny szał. Miałam małego, pluszowego Pikachu oraz kilka naprawdę niewielkich figurek, którymi bawiłam się z bratem, najczęściej budowaliśmy im statek i podróżowaliśmy, walcząc z napotkanymi potworami. Ponad to "Pokemony" były pierwszą rzeczą, na której płakałam. Pamiętam, że spowodowane to było jakąś historią Zespołu R, chyba Jamesa.



Chyba nieco później w telewizji zaczęto pokazywać filmy. W tym czasie na pewno obejrzałam "Spirited Away: W krainie Bogów" oraz "Metropolis". Z tym drugim filmem łączy się osoba, ciekawa historia, którą opisywałam w maju 2014 roku i możecie przeczytać ją tutaj.  Od czasu znalezienia i napisania tamtej notki w dalszym ciągu nie obejrzałam go ponownie, ale w związku z "Rokiem z anime" zapewne stanie się to niedługo. Zapewne oprócz tych dwóch filmów widziałam więcej, ale tylko te zapadły mi w pamięć.


Potem nastąpił bum na "Naruto" w mojej rodzinie, ale przypuszczam, że nie tylko. Jakoś nigdy nie śledziłam jego przygód zbyt uważnie, ale widziałam kilkanaście odcinków i nadal przewija on się w rodzinie- niektórzy są tacy wytrwali, że oglądają od początku i cały czas. Za to w któreś wakacje w czasie pobytu u babci obejrzałyśmy z siostrą chyba całego "Króla szamanów". Pamiętam jaka to była przygoda, odcinki leciały dość późno i musiałyśmy oglądać to bardzo cicho, aby babcia przypadkiem nie usłyszała i nie przyszła.


Kolejna, aczkolwiek krótkotrwała fala fascynacji anime- wtedy już wiedziałam, że to anime- nastąpiła koło wakacji 2012 roku. Tak się złożyło, że poznałam kilka osób zaznajomionych z tą tematyką i mój brat również zaczął się tym bardziej interesować w tym momencie. Ja obejrzałam w tym czasie "Elfen Lied", które spodobało mi się bardzo. Choć to dziwne, bo to podobno jedno z anime, które pokazuje się ludziom, aby ich przekonać, że to nie jest dla dzieci. Jest straszne, brutalne i krwawe. Ale nie udało mi się znaleźć nic podobnego, a próby oglądania "Death Note" i "Bleach" zakończyły się po kilku odcinkach.


Ostatni etap trwający do dziś zapoczątkowała Koleżanka z ławki, która obejrzała "Kuroshitsuji" i była nim totalnie zachwycona. A ponieważ chciałam wiedzieć o czym ona mówi i podzielać jej entuzjazm także to obejrzałam. I wpadałam po uszy, tkwię w tym do dziś i dlatego o tym wszystkim piszę.


Mam nadzieję, że niczego nie pominęłam, M

czwartek, 14 stycznia 2016

"Shadowhunters". Czyżby jednak nie tak źle?

Hello!
W 2007 roku w Ameryce premierę ma książka "Miasto kości", polska premiera następuje dwa lata później. Powstają kolejne tomy, a grono fanów stale się powiększa. Książki są hitem wydawniczym, fanów przybywa. W 2013 roku na ekrany kin wszedł film, jednak nie podbił serc publiczności i nie zdecydowano się na nakręcenie kolejnej części. Po jakimś czasie zaczęły pojawiać się doniesienie o tym, że na podstawie książki ma powstać serial i tak też się stało. Mniej więcej na jesieni zeszłego roku rozpoczęto akcje promocyjne, ale pierwsze klipy i zapowiedzi nie wyglądały dobrze. A wręcz tak źle, że postanowiłam o tym napisać- "Shadowhunters" - nie wygląda to dobrze. Serial zadebiutował w telewizji 2 dni temu, zobaczmy co z tego wyszło- w formie uwago-recenzji pierwszego odcinka.


Pierwsze minuty, a w zasadzie przygotowanie i akcja w "Pandemionium" były pokazane już wcześniej w materiałach promocyjnych więc nie było tu żadnego ciekawego zaskoczenia.
Troszkę zbyt efekciarsko. Efekty same w sobie nie są najgorsze, ale nieco niepotrzebne.
Odrobinę  zbyt mało subtelne nawiązania do pewnych zagadek z książki- czytelnik momentalnie je wychwyci i zareaguje: serio podajecie odpowiedzi w pierwszym odcinku? Później tych subtelności jest jeszcze mniej, ale zobaczymy może to było tak na zaostrzenie apetytu. Ku mojemu zaskoczeniu Jocelyn wypada bardzo ciekawie, to raptem kilka minut na ekranie, ale za to jakie.
Myślałam, że nie kupię Clary w wykonaniu Katherine, ale podobał mi się pomysł na scenę z komisją w akademii sztuk pięknych i późniejsza rozmowa z Simonem. W tym momencie zostałam totalnie kupiona. Póki co Simon jest jedyną postacią, którą kupuję w 100%. Bo w trakcie trwania odcinka okazało się, że Clary, a w zasadzie Katherine- tak naprawdę bardzo trudno to w tym przypadku odróżnić- gra 2 zupełnie inne postaci, w zależności od tego, czy akurat gra z Simonem lub matką, czy sprawy dotyczą "magicznego świata". W normalnym świecie radzi sobie nieźle, wszystko wypada naturalnie, natomiast w drugim jest totalnie nieprzekonująca z tym swoim zdziwieniem, wygląda jakby udawała i generalnie jest bardzo nieporadna. Generalnie odnoszę wrażenie, że cały świat przedstawiony jest tak bardzo rozdwojony, nie jestem tylko pewna, czy to tak po prostu wyszło czy jest co celowe działanie twórców.
Pierwsze wrażenie na temat Jace i Aleca bardzo neutralne, z nadzieją, że może mnie jednak przekonają. Z tym, że odtwórca roli Jace ma w tym wypadku bardzo trudne zadanie, bo Jamie Campbell Bower totalnie jest moim Jacem. Natomiast Aleca polubiłam już z materiałów promocyjnych, teraz pozostaje sprawdzić jak się spisze w praktyce. Natomiast w przypadku Izzy jestem totalnie na nie. Rozumiem, że można się czuć dobrze ze swoim ciałem, ale one wygląda źle i wulgarnie. Fakt, że podciągnęli wiek bohaterów tego nie zmienia.
Być może to już lekkie zboczenie związane z ilością "Gwiezdnych Wojen" we wszystkich mediach, ale miecze Nocnych Łowców to takie miecze świetlne tylko mają nieco bardziej fantastyczny kształt i nie wydają z siebie dźwięku.
Jeśli chodzi o zgodność z książkowym pierwowzorem- oczywiste, że są zmiany. Niektóre rozwiązania fabularne całkiem mi się podobają i nawet wypadają całkiem logicznie w całości, a to nie jest takie oczywiste, ale pozostaje pytanie jak twórcy potem rozwiążą potencjalne problemy związane z takimi zmianami.


Muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś dużo gorszego. Raczej nie będę pisała o każdym odcinku, ale zobaczymy jak się serial potoczy.


Dziś świat obiegła straszna wiadomość- umarł Alan Rickman. Przez dłuższy moment myślałam, że to naprawdę głupi żart, ale informacja pojawiała się na stronach godnych zaufania. A ja dalej nie mogłam w to uwierzyć. I nigdy tego nie zrobię.

After all this time? Always

wtorek, 12 stycznia 2016

Sherlock półkrzyżykiem

Hello!
Jeszcze przez moment cieszymy się ze specjalnego, świątecznego odcinka "Sherlocka" i zapominany ile przyjdzie nam czekać na kolejny sezon. Na początku grudnia pokazywałam wyszywanego Sherlocka, którego zrobiłam dla koleżanki ze studiów, a w czasie świątecznej przerwy w domu zrobiłam jeszcze jednego, tym razem dla koleżanki brata. Nie lubię jednak dwa razy robić takich samych rzeczy i gdyby obaj byli identyczni nie byłoby sensu pokazywania tego drugiego. Ale nie są. Drugi Sherlock wyszyty jest półkrzyżykiem i jest to moja pierwsza praca w całości wykonana w tej technice.





LOVE, M

niedziela, 10 stycznia 2016

"Łatwiej kijek pocienkować niż go potem pogrubasić" ("500 zdań polskich")

Hello!
Książka "500 zdań polskich" pojawiła się w tym roku pod naszą choinką, jako mój prezent dla mamy. Nie sposób nie wykorzystać takiej okazji i ścigałam się z czasem, aby zdążyć ją przeczytać przed przyjazdem do Gdańska, bo to naprawdę pokaźny tom.


W tej książce najważniejsze są zdania. Nad wyraz zaskakujące stwierdzenie, biorąc pod uwagę jaki książka ma tytuł, ale jeśli nie pamiętacie co tą zdania podrzędne, okolicznikowe i wszelkich innych rodzai i odmian możecie nie zrozumieć części wyjaśnień. Znaczna większość zdań ma dokładnie opisaną budowę, a także pojawiają się liczne odniesienia do innych popularnych, a podobnie skonstruowanych zdań. Można odnieść wrażenie, że gramatyka wcale nie jest trudna, a fascynująca. Do tego można się sporo ciekawego dowiedzieć o naturze sloganów czy reklam, a wręcz znaleźć podpowiedzi jak samemu takie stworzyć, aby ludzie je zapamiętali.

Ponad to oczywiście cały kontekst społeczny, kulturowy, obyczajowy, filozoficzny, a nawet osobisty autora w komentarzach do tych zdań można znaleźć. Z tym, że nie każdy element przy każdym zdaniu, bo byłoby tego zdecydowanie za dużo. I nigdy nie wiadomo, z której strony dane zdanie profesor Bralczyk postanowi ugryźć. Najczęściej z dość nieoczekiwanej. Co nie zmienia faktu, że przy okazji można się wiele dowiedzieć z historii czy zrozumieć pewne aspekty mentalności zarówno Polaków, jak i ludzi w ogóle.

„To skądinąd dziwaczne: „stawiać się w położeniu”… Czy to nie zakładałoby możliwości „kładzenia się w postanowieniu”? Język bywa czasem mało logiczny.”

Książka jest napisana bardzo przyjemnie. Ja w trakcie czytania po prostu słyszałam w głowie głos profesora, który mi o tych zdaniach opowiadał. (Słyszę głosy, powinnam się, już leczyć?) Każdy komentarz jest zakończony najczęściej jednym zabawnym zdaniem-puentą. Rzadziej całym podsumowującym w takim stylu akapitem. Ale czy to dłuższa czy krótsza forma, za każdym razem jest nad wyraz trafna. Warto też dodać, że wstęp napisał profesor Jan Miodek.

Autor tak rozbiera te zdania, tak nad nimi dywaguje, szuka i prawie nadaje im nowe sensy, że dopiero koło 140 zdania oświeciło mnie jak profesjonalnie nazwać te komentarze do poszczególnych zdań- otóż to są eseje. Językowe. Językoznawcze. Po tym odkryciu dużo lepiej czytało się pozostałe zdania i łatwiej było zrozumieć tekst, bo na początku nieco się gubiłam, bo nie rozumiałam dlaczego autor robi krótkie, acz częste dygresje. Z tym, że po pewnym czasie zaczyna się powtarzać, co najmniej trzy razy pojawia się coś o symbolicznej trójce, ale także niektóre wywody bardziej gramatyczne pojawiają się po kilka razy. Ale może takim sposobem uda się je zapamiętać.

Moim zdaniem najciekawsze zdania i komentarze to:
„Ala ma kota”; „Bar wzięty” i wszystkie pozostałe z „Trylogii”, a ta jest chyba największym źródłem cytatów i w ogóle cały Sienkiewicz, razem z twórczością Mickiewicza i twórczością romantyków; „Cicha woda brzegi rwie”; „Cukier krzepi”; „Ej, ty na szybkim koniu, gdzie pędzisz, kozacze?”; „Gadał dziad do obrazu”; „Idzie żołnierz borem, lasem, przymierając z głodu czasem”- pieśni patriotycznych, wojennych i podobnych zdań też jest w książce wiele; „Jedzą, piją, lulki palą”; „Kobyła ma mały bok”; „Nie oddamy nawet guzika”; „Pan kotek był chory i leżał łóżeczku”; „Szkoda, że państwo tego nie widzą”; „Traktory zdobędą wiosnę”; „Wyjątek potwierdza regułę”.

Ostrzegam, że po przeczytaniu znacznie poszerza się zakres słownictwa i chęć powtarzania w każdej możliwej sytuacji przeczytanych zdań. 


Trzymajcie się (z resztą tego pozdrowienia analiza też znajduje się w książce), M

piątek, 8 stycznia 2016

Rok z...

Hello!
Po seriach postów "Matura z Upiorem", "Zima z Hannibalem" i "Wakacje z Sherlockiem Holmesem" przeszedł czas na cykl obejmujący nieco dłuższy okres czasu. Cały rok mianowicie.


Mniej więcej od początku zeszłego roku, sporą część mojej uwagi i czasu poświęcałam anime i to ono będzie tematem tej serii. Być może trochę to szalone i temat, i planowana długość, i przypuszczalnie czytelników mi to nie przysporzy, ale faktem pozostaje, że poświęcam anime sporo uwagi i chciałam się tym podzielić. Dość długo zastanawiałam się jaką powinno przybrać to formę. Od razu wiedziałam, że miesiąc czy nawet pora roku to zdecydowanie za krótki czas, aby napisać wszystko to, co bym chciała. A nie chciałam też, aby poszczególne posty były zawieszone w próżni i takie niezwiązane z niczym. Skończyło się na całym roku. Założenie jest takie, że w ramach "Roku z anime" będzie się pojawiała jedna notka tygodniowo. Ale oczywiście równie dobrze może być tak, że pojawią się 2-3 pod rząd, a potem przez miesiąc nic. W każdym razie już widzę grudniową notkę podsumowującą.

Zastrzegam sobie od razu, że ani ja się na anime nie znam, ani nie pretenduję do grona znawcy, ale wyjątkowo łatwo przychodzi mi określanie co lubię, czego nie lubię, co i dlaczego mi się podoba. I generalnie wierzę, że dość łatwo i przyjemnie będzie mi się na ten temat pisało.

Dziś tak szybko, bo trzeba się zebrać i wrócić do Gdańska, a w kolejnym wpisie opowiem skąd mi się te zainteresowania wzięły.

A teraz przyznać się, czy jest ktoś kto nie oglądał "Pokemonów"? M



środa, 6 stycznia 2016

Orszak Trzech Króli 2016

Hello!
Korzystając z tego, że wciąż jestem w domu, postanowiłam wybrać się na Orszak Trzech Króli. W poprzednich edycjach tego przemarszu też brałam udział, tylko nieco bierniej, czekając na Króli w miejscu docelowym ich podróży śpiewając z chórem kolędy. W tym roku dzielnie maszerowałam, a w Betlejem okazało się, że w tym roku mój chór nie śpiewa.
Na czele pochodu w związku z rocznicą chrztu Polski jechał Mieszko z Dobrawą, a królowie byli ci sami co w latach poprzednich. Ich kolorowe orszaki jak zwykle liczne, a i mieszkańców miasta przybyło sporo. Naprawdę miło patrzyło się na rodziców z dziećmi, wszyscy w koronach, młodzież, podobnie nie wstydząca się tej papierowej ozdoby na głowie, a do tego ludzie wyjątkowo chętnie śpiewali kolędy. Taki podobno jest zamysł, aby to tak rodzinnie przeżywać i muszę przyznać, że wyszło.

Zdjęcia pochodzą ze strony moja-ostroleka.pl.  Z resztą każde jest podpisane, nie sposób się pomylić.














Pozdrawiam, M