Hello!
Dziś na blogu coś, czego jeszcze nie było! Coś niesamowitego i z powodu czego jestem bardzo podekscytowana. Oto wywiad z Natalią Patorską! Teraz kilka słów wprowadzenia: na Natalię wpadłam na
Instagramie, szukając inspiracji do prowadzenia bullet journala na początku tego roku. I zostałam, bo okazało się, że Natalia studiowała ten sam kierunek, na tym samym roku i... składała książki. Możecie nawet zobaczyć jej
portfolio! To chyba dobra okazja, aby napisać, że od pewnego czasu możecie zobaczyć także moje -
o tu! Z tą różnicą, że Natalia zajmuje się składem książek oraz wprowadzaniem poprawek korektora (czyli powiedzmy moich), a ja - no właśnie - zajmuję redagowaniem tekstów i korektą. I zawsze, gdy zostawiałam komentarze do osoby składającej, zaznaczałam usterki w pliku pdf, nawet częściej, gdy czytałam książki, w których usterki zostawały, chciałam zadać kilka pytań składaczowi. Więc zadałam je Natalii!
M: Jesteś składaczką,
graficzką? Może jeszcze inaczej określasz to, czym się zajmujesz? A może pod
tymi hasłami kryje się więcej zajęć niż można przypuszczać?
Natalia: Tu, gdzie obecnie pracuję, moje stanowisko to
młodsza specjalistka ds. wydawniczych i produkcji, czyli zajmuję się nie tylko
składem, ale i wieloma innymi rzeczami, od szukania praw do książek, które
fajnie byłoby wydać, po uzupełnianie setek komórek w Excelu związanych z ich
drukiem.
Kiedy tłumaczę komuś, na czym polega skład i
łamanie i jaki był mój wkład w powstanie danej książki, najczęściej mówię
„robię tak, żeby z dokumentu Worda powstało coś, co czyta się lepiej niż
dokument Worda”. :) Myślę, że to, co robię w zakresie składu najlepiej określa
pojęcie „składaczka”, ale przyznam, że na przestrzeni lat nie raz i nie dwa
przydawała mi się wiedza z zakresu grafiki, jak chociażby przy tworzeniu
ozdobnych małych obrazków/wektorów rozpoczynających kolejne rozdziały czy np.
podkręcaniu jakości skanów.
Ostatnio zauważyłam
ogromną liczbę przeniesień typu “li”, “fi” w książkach. Korektorów uczy się,
aby takich przeniesień nie zostawiać, ale czasami widać, że nie za wiele
da się zrobić, bo końcówka wiersza wygląda “i li-” a “i” na końcu też zostać
nie może. Mam dwa pytania: czy składacze zwracają uwagę na przeniesienia
i jakie mają możliwości, aby takie przeniesienia się nie pojawiały?
Będę mówić o specyfice przeniesień w Adobe
Indesign, bo na nim pracuję, a zapewne inne oprogramowania mają inne algorytmy.
Jak ja to lubię mówić: „można czarować” w przypadku tego typu przeniesień i tak
manipulować światłem, by te wyrazy były inaczej przenoszone. Przy krótkich
tekstach – kilka, maks kilkanaście stron – można przelecieć wzrokiem, jak
układa się tekst i jak wspomniałam, manipulować światłem, tu zwęzić, tu je
poszerzyć, by przeniesienia (które pierwotnie są generowane przez algorytm
programu) ułożyły się inaczej. Przy dłuższych rozwiązaniem jest użycie GREPów,
czyli, uproszczając, bardzo zaawansowanej wyszukiwarki, która znajdzie wyrazy z
li- i fi- i nada im właściwość „bez dzielenia”. To może powodować dziury w
tekście, więc nadal trzeba przejrzeć tekst pod kątem jego wyglądu, ale łatwiej
znaleźć taką dziurę niż wyraz.
Jako że przenoszeniem wyrazów zajmuje się
algorytm, jedynym wyjściem jest nieustanne go ulepszanie – ja za każdym razem,
gdy korektor zwróci mi uwagę na to, że Id nieprawidłowo coś przeniósł,
poprawiam przeniesienie (wstawieniem tzw. „miękkiego dywizu”, który wymusza
dzielenie wyrazu tam, gdzie jest wstawiony, a nie w żadnym innym miejscu), a
przy kolejnym składzie mam takie przeniesienie dodane do słownika w programie,
więc pozostaje mieć nadzieję, że program bierze to pod uwagę i już takich
zbitek głosek dzielić nie będzie. :) Niestety nie działa to w przypadku nazw
własnych pochodzących z języków innych niż polski – tu już trzeba liczyć na
korektora, bo choć można zablokować dzielenie wyrazów rozpoczynających się
wielką literą (typu nazwiska), to czasem zapożyczenia z angielskiego są
dzielone w cały świat i trudno to wyłapać.
No właśnie czasami, gdy
sama zostawiam komentarz do składacza, widzę, że może być kłopot, aby dany
problem poprawić. Z Twojego doświadczenia - jakie są kłopoty z ułożeniem
tekstu, które naprawdę trudno przeskoczyć?
Wszystko da się poprawić, ale ręcznie – dla
mnie problem jest zawsze z wyłapaniem tych błędów. Dlatego bardzo doceniam
pracę korektorów i redaktorów, którzy zauważają takie drobiazgi. Największe
problemy zawsze sprawiają mi dwie rzeczy.
Pierwsza – kiedy mam jedno zdanie na dwa wersy,
ale jest za dużo światła między wyrazami, zdanie jest za bardzo rozciągnięte,
nijak nie da się podzielić w nim wyrazów, by te przestrzenie zmniejszyć (i nie
mieć zdania w jednym wersie + trzech liter w drugim, co wytknąć może korektor),
a jednocześnie ściśnięcie go do jednego wersu zaburza jego czytelność. Zdarzyło
mi się tak kilka razy i za każdym razem trzeba było wybierać między mniejszym
złem.
Druga – kiedy mam wszystko ułożone, ale wpada
dodatkowy akapit albo wypada kilka akapitów. Generalnie zmiany w tekście, które
zmieniają jego objętość, już na końcowym etapie składu. W przypadku składu
e-booków dla klientów, gdzie liczba stron nie robi różnicy, to jest nic,
kolejna poprawka, ale w przypadku książek drukowanych w dużym nakładzie, które
muszą mieć konkretną liczbę stron (podzielną przez 16), to dodatkowa praca, aby
tak manipulować światłem, by te dziury zapchać i liczba stron się nie zmieniła,
lub odwrotnie, tak ścisnąć tekst, by wszystko się zmieściło.
Co jest w takim razie
najtrudniejsze w Twojej pracy?
Dla mnie to strach, że nie zauważyłam jakiegoś
błędu i z takim błędem tekst poszedł do druku, na szczęście jednak zazwyczaj
nad plikiem czuwa przynajmniej jedna osoba poza mną i sprawdza, czy wszystko
gra. I szukanie złotego środka między moją wizją jakiejś książki, a wizją
autora. To wymaga dużo cierpliwości, researchu, maili i dziesiątek projektów.
:)
A co być może
najbardziej upierdliwe albo zasadniczo proste, ale nieproporcjonalnie
czasochłonne?
Nie obraź się, że właśnie to wymienię, ale…
wprowadzanie poprawek korektora. Najnowsze aktualizacje (chyba od 2018 roku? W
każdym razie ja wtedy tę opcję poznałam) Adobe Indesign mają taką fantastyczną
opcję automatycznego wprowadzania komentarzy z korekty robionej na .pdf – dla
mnie to genialny wynalazek i oszczędność czasu, bo kiedyś korektę taką
wprowadzałam ręcznie, komentarz po komentarzu, kopiuj-wklej w nieskończoność.
Ale to program jak program, nie każdy komentarz załapie, więc i tak pozostaje
mi zawsze kilkanaście do kilkudziesięciu zmian do ręcznego wprowadzenia.
Jest pewna rzecz, która
bardzo mnie zastanawia. Czasami, bardzo rzadko, widzi się w książce, w środku
tekstu, wyrazy, które nie powinny mieć łącznika, ale go mają. Wygląda to
jakby dany wyraz miał być przeniesiony, ale ostatecznie tekst ułożył się
inaczej i wyraz został z łącznikiem. Czy przesunięcia tekstu mogą być tak
duże i czy wiesz, dlaczego te łączniki zostają? Pomijając to, że tekstowi
przydałaby się w takim przypadku kolejna korekta...
Do niedawna nie wiedziałam, bo w takich
przypadkach używałam zawsze miękkiego dywizu, którego nie widać w druku, jeżeli
wyraz nie jest przeniesiony do drugiego wersu, więc nie ma ryzyka, że się
zagubi w środku tekstu, ale ostatnio parę razy spotkałam się z ręcznym
dzieleniem wyrazów (które algorytm Indesigna nie dzieli tak, jak należy, miękki
dywiz też nie zawsze pomaga), gdzie właśnie ten łącznik jest po prostu
wstawiony „z palca” razem z wymuszonym łamaniem wiersza. Potem niestety się
zdarza, że np. w reszcie tekstu jest mnóstwo wymuszonego łamania wiersza, bo
jest źle zredagowany, więc chce się to usunąć hurtem, a jak się usuwa hurtem,
to to łamanie przy dywizie też znika. To zwykły błąd i przeoczenie, dlatego
właściwie w ogóle tego nie robię, wolę pomajstrować przy świetle.
Mówi się, że dobry skład
trudno docenić, natomiast zły łatwo ocenić - jak odniesiesz się do tych
słów?
Zgadzam się z nimi! Mam wrażenie, że osoby,
które mają styczność ze składem bezpośrednio czy pośrednio, są w stanie
doceniać dobre, porządne składy, bo wiedzą, na czym to polega, ale kiedy mówimy
o kimś, kto jedynie chce przeczytać książkę, to w przypadku beletrystyki
największym komplementem jest chyba brak komentarzy na temat składu, bo to
znaczy, że udało się tak przygotować książkę, że się czytelnik zaczytał i nie
zwracał uwagi na nic. :) Oczywiście trochę inaczej jest w przypadku książek
bardziej skomplikowanych, przewodników czy albumów, bo tam warstwa wizualna
jest bardzo ważna i często zwraca się na nią uwagę.
Porozmawiałyśmy o
trudach pracy, ale wróćmy do początku i tego, jak to się stało, że zainteresowałaś
się składem i wciąż to robisz?
Zacznijmy od tego, że będąc w gimnazjum już
bardzo chciałam pracować w branży wydawniczej, ale nie wiedziała, jak, gdzie,
na jakim stanowisku ani jak to ugryźć. A chciałam, bo prowadziłam wtedy blog z
recenzjami książek, który już nie istnieje, i książki to była moja miłość. To
środowisko mnie przyciągało. Pamiętam, że był wtedy taki wymóg w podstawie
programowej, by zrobić „projekt gimnazjalny” i ja wraz z dwiema koleżankami,
pod opieką polonistki, miałyśmy projekt „Jak wydać książkę?”. Wydałyśmy wtedy
niskim nakładem, sfinansowanym przez szkołę albo urząd, nie pamiętam już,
króciutką książeczkę z tekstami literackimi uczniów naszej szkoły. Ale wtedy
jedyne, co ze składu się dowiedziałam, to to, że istnieje, bo zajęła się nim
koleżanka polonistki znająca się na rzeczy, więc w sumie nie ruszyła mnie wtedy
ta kwestia.
W liceum nadal uparcie marzyło mi się
pracowanie wśród książek i literek, i fajnych ludzi (bo mi się ta branża
kojarzyła z samymi fajnymi ludźmi!), więc podjęłam szaloną wtedy decyzję, że
idę na polonistykę, bo mają specjalizację edytorską. Myślałam wtedy, że zostanę
po niej korektorem, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy. Ale już na
pierwszych zajęciach z komputerowego składu tekstu się zakochałam, bo od lat
hobbystycznie bawiłam się w grafikę komputerową i to było jak połączenie dwóch
rzeczy, które bardzo lubię – dłubania w programie, żeby uzyskać pożądany efekt,
i pracy z tekstem, której efekt mogę namacalnie zobaczyć, kiedy książka jest już
wydrukowana.
No i poszło szybko, bo złapałam smykałkę – po
praktykach zaproponowano mi skład, jeden, drugi, trzeci, potem zaczęto mnie
polecać innym, a teraz siedzę sobie w wydawnictwie, robię składy i przede wszystkim – uczę się nowych rzeczy,
które związane są z produkcją książki.
Jak jest najlepszy,
najprzyjemniejszy aspekt tej pracy?
Zadowolony autor, kiedy składam projekt dla
kogoś z Polski, a nie np. tłumaczenie zagranicznej powieści. Ta radość, że ktoś
widzi swoje dzieło w takiej formie, jaką sobie wymarzył, napędza mnie do
działania. I oczywiście samo zobaczenie „swojej” książki w księgarniach czy
czytanie opinii, które podkreślają jakość wydania. Pamiętam, że praktycznie
rozpłynęłam się jakoś niedawno, bo w recenzji jednej z książek, którą akurat
projektowałam, było zdanie o tym, że jest bardzo fajnie zrobiona pod względem
wizualnym – to było akurat wznowienie, które trzeba było na nowo zaprojektować.
Ale może to kwestia tego, że ja jestem strasznie łasa na bycie docenianą. :)
Z bardziej technicznych rzeczy – lubię działać
na GREPach, bo widzę, ile czasu mi oszczędzają, a i niejednokrotnie są dla mnie
jak łamigłówka, bo trzeba wpisać odpowiednią komendę, by uzyskać oczekiwany
efekt. A ja lubię takie łamigłówki.
Czy masz swoje ulubione
rozwiązanie, które najchętniej zastosowałabyś do składu każdej książki? Mi na przykład bardzo
podobają się książki bez wcięć akapitowych.
Wszystkie książki, zawsze i wszędzie,
składałabym fontem szeryfowym – mówię oczywiście o tekście głównym, nie
tytułach i śródtytułach. Nie znoszę dłuższych niż zdanie czy dwa tekstów, które
są złożone jakimś Arialem. A fe. Jestem zdania, że fonty szeryfowe ułatwiają
czytanie, bo szeryfy utrzymują nasz wzrok w jednej linii.
Z bardziej graficznych rzeczy, kocham, jak
książka jest czarno-biała, ale ma jeden akcent kolorystyczny, np. tytuły
rozdziałów i numery stron są niebieskie/żółte/czerwone...
Czasami wiem, że ktoś
inny też będzie robi korektę lub redakcję książki, przy której ja pracuję, ale
niekiedy dowiaduję się o tym ze stopki redakcyjnej. Czy w
składzie występują takie sytuacje? Jak wygląda lub
może wyglądać współpraca składaczy?
Zdarzyła mi się taka współpraca jedynie w
jednej konfiguracji – jedna osoba zajęła się ułożeniem tekstu, nadaniem mu
wszystkich właściwości, po czym szedł on do korekty. Korektę wprowadzała już
druga osoba i to ona wykańczała skład do druku, zmieniając ewentualnie
graficzne elementy czy pojedyncze rzeczy.
Ale miałam też współpracę z graficzką autorki
książki, którą składałam – ja zajęłam się książką z perspektywy składaczki,
osoby działającej bardziej z tekstem niż grafiką, a graficzka dodała dużo
elementów, które były bardziej wizualne niż tekstowe, jakieś dodatkowe strony,
grafiki, etc. Dość powiedzieć, że wiele razy plik Indesigna był przesyłany
między nami, ale bardzo sympatycznie się współpracowało. :)
Składanie książek - czy
ogólnie praca zdalna – to wiele godzin przed komputerem. Masz może jakieś rady,
co robić, aby się nie zasiedzieć i odpocząć od ekranu?
Ja chętnie takie rady przyjmę, zamiast dawać,
bo jestem okropnym przykładem pracoholika, który żeby odpocząć od dużego ekranu
(komputera) będzie zerkał do małego ekranu (smartfona). :) Wiosną i latem
ratowały mnie spacery czy chociaż wygrzewanie się co jakiś czas na balkonie,
ale jesienią i zimą poza regularnym ruszaniem tyłka po kolejną kawę/herbatę
niestety nic nie wymyśliłam.
A może masz jakieś rady
dla osób, które chciałby się zająć składem w przyszłości?
Żeby zaczynać już teraz. Niekoniecznie od nauki Indesigna, bo
to droga zabawa (choć dość opłacalna dla uczniów lub studentów), ale programów
graficznych w ogóle, bo interfejs jest bardzo podobny, a wtedy bardziej
intuicyjnie będzie się pracowało na kolejnych, nowych programach. Ważne jest
wyczucie estetyki, które każdy indywidualnie musi wykształcić, znajomość zasad
edytorskich (do poczytania w Internecie!), a potem pozostaje… próbować. Można
na początek w Canvie, choć to nie najlepszy wybór, ale zawsze jakiś początek!
Myślę, że skład to nie jest coś, do czego koniecznie są studia, wystarczy
Internet, dostęp do programów i dużo praktyki. :)
Jestem
ogromnie wdzięczna Natalii za odpowiedzenie na moje pytania. Nawet nie
wiecie, pod jak wielkim wrażeniem byłam, gdy dostałam odpowiedzi -
mogłam tylko wymarzyć sobie, że będę tak długie i szczegółowe. I
ciekawe. Gdy do mnie dotarły, miałam je tylko przejrzeć, ale zaczęłam
czytać i wciągnęłam się niczym w najlepszą książkę. Poza tym - byłam
naprawdę zwyczajnie ciekawa odpowiedzi! Jeszcze raz zachęcam, aby sprawdzić social media i portfolio Natalii!
LOVE, M