środa, 29 kwietnia 2015

Blue box

Hello!
Trochę na odstresowanie przed maturą, a trochę, bo duży wyszywany projekt jest w sepii i już nie mogę patrzeć na wszelkie odcienie brązowego, a także, ponieważ jestem fanką "Doctora Who" i do innego projektu potrzebowałam elementu związanego z tym serialem, w niedzielę narysowałam wzór i przez ostatnie 4 dni wyszywałam TARDIS.



Popadam w samozachwyt i żałuję, że zdjęcia nie oddają kolorów, bo wygląda absolutnie pięknie. Bardzo szkoda, że nie możecie obejrzeć tego na żywo, bo kolory na zdjęciach są blade i nijak nie oddają rzeczywistości.

LOVE, M


poniedziałek, 27 kwietnia 2015

512. Wierz w miłość od pierwszego wejrzenia

Hello!
Nie ma lepszego sposobu na poprawienie sobie humoru i pozytywne nastawienie się do życia, niż zajrzenie do "Dużego Małego Poradnika Życia". Dawno już nic nie prezentowałam, a mój nastrój w ciągu ostatnich dni to idealna okazja.

513. Nigdy nie wyśmiewaj się z cudzych marzeń.
517. Kiedy jesteś w doskonałym nastroju, zawiadom o tym swoją twarz.
519. Kochaj głęboko i namiętnie. Możesz wprawdzie zostać zraniony, ale to jedyny sposób, żeby żyć pełnią życia.
525. Każdej jesieni zgarnij wielką kupę liści i rzuć się w nią z kimś, kogo kochasz.
528. Prowadź rejestr swoich osiągnięć w pracy. W ten sposób, kiedy poprosisz o podwyżkę, będziesz miał gotowe argumenty.
552. Pamiętaj, że każdy napotkany człowiek czegoś się boi, coś kocha i coś stracił. 
555. Mów wolno, myśl szybko. 
557. Nie podziwiaj ludzi za ich bogactwo, ale za twórcze i szczodre sposoby jego wykorzystywania.
563. Pamiętaj, że w tej samej chwili, kiedy mówisz: "Poddaję się", ktoś inny, oceniając tę samą sytuację, mówi: "O rany, ale okazja". 
573. Nie przegapiaj drobnych radości życia, goniąc za tymi wielkimi. 

Udało mi się wczoraj zażegnać kryzys ze zdjęciami i grafikami. Przy okazji zrobiłam też małą rewolucję, kilka razy zmieniałam nick, aż google mi powiedziało, że teraz będę mogła to zrobić, aż za kilka miesięcy i w końcu zostałam przy Mirabelka P. Wszytko to związane jest z tym, że połączyłam konto google i blogera, na pewno nie dla własnej wygody, bo zupełnie się w tym nie odnajduję, ale potrzebowałam jakiejś zmiany i chyba otwarcia się na nowe możliwości. A przynajmniej mam taką nadzieję.

Pozdrawiam, M

sobota, 25 kwietnia 2015

Koniec pewnej epoki

Hello!
Wczoraj skończyłam naukę w liceum. Myślałam, że będzie mi smutno, ale prawda jest taka- jedyną rzeczą jakiej będzie mi brakowało to chór. Plusem całej tej imprezy była jej długość, a w zasadzie krótkość. To znaczy jedyne 2 godziny na hali plus pół w salach. Dostałam kolejne dwie książki do kolekcji. Stanęły obok tych z poprzednich lat.
Naprawdę chciałabym żeby mi było smutno z powodu ukończenia liceum. Na zakończeniu jednak stało się coś takiego, że poczułam się jak by ktoś wbił mi nóż w plecy. Niestety, sytuacja zaistniała w niespodziewanym zbiegu okoliczności i tylko cudem wytrzymałam do końca.

 Jestem na tym nagraniu, niestety nie mam biretu i mnie nie widać. 
Jak by się ktoś zastanawiał to stoję za dziewczynką pierwszą od lewej.

Bloga zakładałam na początku pierwszej klasy. Nie mam pojęcia, kiedy to minęło. Wiem jednak, że dużo się nauczyłam w tym czasie. Oczywiście nie mam na myśli tylko szkoły, bo o tym czego z niej się nauczyłam poinformują wyniki matury. Najważniejsze- wiem, że nie zawsze warto, wręcz nie zawsze trzeba marnować siły na utrzymywanie znajomości. Jeśli wysiłki jednakowo nie płyną z dwóch stron, nie warto. Zawsze ta strona, która stara się bardziej, będzie się czuła niedoceniona i wykorzystana. Przez te 3 lata tyle razy przejechałam się na ludziach, że teraz już nawet nie mam ochoty tego robić.  Bez sensu jest także zabieganie o czyjąś przyjaźń. Niby to wszystko takie oczywiste. Jednak jestem na tyle naiwna, że za każdym razem muszę sobie o tym przypominać. Trochę uderzam w takie dołujące struny, ale dopóki nie wyjaśni się sprawa, o której pisałam powyżej, mam lekki uraz do ludzi.



Źródło: www.moja-ostroleka.pl

W nagłówku jest jednak napisane "pozytywna" więc przejdę do weselszych tematów.  Zrobiłam dziś maturkę z matmy- 54%! Jak na mnie to cud i jestem trochę spokojniejsza o czerwcowe wyniki. I o oglądanie seriali, jednak tak bardzo nie przeszkadzają w nauce. Druga sprawa: dziś okazało się, że film "Avengers: Cza Ultrona" będzie grany w moim mieście. Kolejny cud, w końcu obejrzę coś w dniu premiery. A wcześniej tego dnia będę miała maturę na poziomie rozszerzonym z polskiego. W czasie matur mam zamiar nie przestawać pisać, a nawet zaplanowałam coś specjalnego na maj. Mam nadzieję, że wyjdzie.
To chyba jeszcze nie cała relacja z zakończenia roku, bo, jak widać chociażby na nagraniu chóru, kręcili się po hali specjaliści od robienia zdjęć/filmów, jednak nie mam pojęcia, czy znajdzie się to na stronie szkoły.
Tak naprawdę to mam wakacje. Niesamowite.

LOVE, M

EDIT. 26.04. Wczoraj wszystko było dobrze, dziś, zobaczyłam, że zamiast nagłówka i paru innych obrazków jest znak zakaz wjazdu. Nie mam pojęcia co się stało, próbuję coś z tym zrobić, ale pojęcia nie mam jak. Gdyby ktoś miał pomysł co mi się tu stało i jak to naprawić to proszę o informację w komentarzu, M

czwartek, 23 kwietnia 2015

Prawie strasznie, na pewno irracjonalnie ("Miasto trumien")

Hello!
Zastanawiam się nad tym czy 451 rocznica urodzin Szekspira i Światowy Dzień Książki są jakoś ze sobą powiązane. To ciekawe, że na Dzień Książki wybrano taką a nie inną datę.

Nie oglądam horrorów, ani tym bardziej ich nie czytam. Skoro jednak jeden pojawił się na mojej półce, postanowiłam sprawdzić co przyniesie ta lektura. Na coś zatytułowanego "Miasto trumien" z własnej woli raczej bym nie sięgnęła. W czasie czytania musiałam sprawdzić założenia gatunkowe horroru, wydawało mi się, że powinien być przerażający, a przynajmniej straszny. Ten jest irracjonalny. Nie pomyślcie, że wymagam od tego typu książek logiki ( i jej nie ma), ale jakiegoś poukładania, widocznego wątku głównego. A tu jest bardzo dużo wszystkiego. Scen, które niby jakoś łączą się z innymi, ale nic nie wnoszą. Nawet całe wątki wprowadzane są tylko po to aby zapełnić pierwsze 100 stron książki, a później nie wiadomo z czym je połączyć w kolejnych rozdziałach, bo nie tylko są mocno surrealistyczne, ale także pozbawione sensu bycia. Odnoszę wrażenie, że czytałam jak gdyby 2 książki. Tylko ta druga była za krótka i potrzebowała wstępu, ktoś połączył coś co na oko pasowało, ale po przeczytaniu całości jednak nie widać związku.

"-Nie- rzekł Emerson.- Proszę pana, by pan zaakceptował czasowe zrekonstruowanie faktów w celu stworzenia bardziej użytecznej prawdy."

Wątek dochodzenia był dobry, ale to może dlatego, że lubię kryminały i mogłam znaleźć sobie jakiś punkt odniesienia. Zaciekawiła mnie fragment o odciskach palców i specjaliście tej dziedziny, zirytował fakt, że nie został dokończony/wyjaśniony. Podobnie jak wiele innych części układanki. Jednak to co zostało wyjaśnione koniec końców też jest bez sensu. Szkoda, bo pod koniec historia robiła się nawet intrygująca. I gdyby nie to, że czytelnik musi wiele przejść, aby dotrzeć do finału to może by zrobił wrażenie. Narracja, narrator, pomieszane czasy, pokrętne dialogi nie wiadomo kogo, legendy i Biblia- pomieszane i pokręcone.

Na osłodę autor napisał jeszcze 2 opowiadania. Pierwsze o Muzyce, naprawdę ciekawe. Drugie natomiast, żeby udowodnić nam, że autor jednak potrafi, jest naprawę przerażające. Nie krwawe i obrzydliwe, ale niepokojące i dające do myślenia. O nich, w przeciwieństwie do całości, może nie zapomnę.

Trzymajcie się, M


wtorek, 21 kwietnia 2015

Sprawiedliwość jest ślepa ("Daredevil" S1)

Hello!
Jeśli 30 czerwca napiszę Wam, że nie zdałam matury oto powód- cały weekend zamiast się uczyć oglądałam serial. Nie pomógł fakt, że cały sezon, 13 odcinków, wyszedł na raz. Ale nie żałuję serial jest cudowny. A ja nie mogłam nadać notce bardziej banalnego tytułu.


Przypuszczam, że Daredevil mógł Wam się obić o uszy, chociażby za sprawą filmu z 2003 roku, z którego ja pamiętam jedną scenę, ale nawet po kadrach nie mogę sobie przypomnieć o czym był. Serialowi to nie grozi i życzliwie uprzedzam, że mam zamiar nieograniczenie się nim zachwycać. Tak bardzo, że aż nie wiem od czego zacząć.


Tak przemyślanego, poukładanego serialu to ja chyba w życiu nie widziałam. Widać, że wszystko jest zaplanowane i dopięte na ostatni guzik. I chociaż ma się przeczucie do czego to zmierza, dobro zawsze zwycięża, to obserwowanie wewnętrznego rozpadu organizacji Fiska ogląda się bardzo przyjemnie. I nie oznacza to braku zwrotów akcji, napięcia czy to w samych odcinkach, nie da się oglądać "Daredevila" spokojnie, czy to pomiędzy odcinkami, szczególnie 5/6 i 9/10. Plus taki, że nie trzeba w stresie czekać cały tydzień na rozwiązanie problemu, bo można włączyć sobie kolejny odcinek od razu.  Kolejny jest taki, że wyjaśnienia często wcale nie są takie oczywiste. Takie zaplanowanie, poukładanie to musi być dzieło geniuszu.


Serial jest brutalny i nie oszczędza widza. Nie jest tych scen dużo, ale są i co dziwniejsze całkiem wpasowują się w kontekst, w którym są pokazane i tak bardzo nie rażą. Choć i tak wolałam odwrócić głowę i nie patrzeć. Natomiast absolutnie nie mam zastrzeżeń do wszelkich scen walki. Osoba lub osoby, które układały chorografię tych fragmentów powinny dostać jakąś nagrodę, Oskara, chociaż chyba nie ma tam pasującej kategorii. Pomijając fakt, że nasz główny bohater dużo częściej obrywa (bardzo, nawet ma swoją prywatną pielęgniarkę, ale o tym za chwilę) niż wygrywa, to z niekłamanym zachwytem patrzy się na wszystkie te salta, kopnięcia, uderzenia i ma się wrażanie, że to wcale nie walka, tylko wyższy poziom zawodów w gimnastyce artystycznej.


Kolejna cudowna rzecz, łącząca się także z poukładaniem i planowaniem- retrospekcje. Są w prawie każdym odcinku. Na początku oczywiście historia jak Matt stracił wzrok, jego życie z tatą, potem szkolenie. Po kolei wyjaśniają się różne zagadki z przeszłości bohatera. Na początku zdziwiłam się, że wszystko nie zostało pokazane od razu, ale potem uznałam, że taka konfrontacja przeszłości i teraźniejszości jest dużo ciekawsza. Później poznajemy też historię przyjaźni Matta i jego wspólnika. Ale mamy także wspomnienia z dzieciństwa Fiska, które są po prostu okropne.


Teraz moja ulubiona cześć: bohaterowie. I moja jedyna uwaga i coś co mi się absolutnie nie podobało. Karen Page. Matt i Foggy ratują ją z opresji, a ona potem pracuje w ich kancelarii. Nie jestem w stanie znieść tej postaci, ani aktorki, która ją gra. Albo udaje, że gra, bo jest tak niesamowicie sztuczna i wystudiowana, że nawet ja to widzę. Udaje sekretarkę, udającą dziennikarkę śledczą. Wypada więcej niż niekorzystnie na tle całej reszty genialnej obsady. Tylko kolor włosów pasuje do jej postaci, bo tak niespostrzegawczym człowiekiem mogła zostać jedynie blondynka. I nie mam pojęcia kto kazał jej nosić tak paskudne buty. Najsympatyczniejszą postacią w serialu jest Foggy czyli wspólnik Matta. Na początku myślałam, że to taka biedna postać, które trzeba współczuć, ale okazało się, że się myliłam. I byłam z tego faktu zadowolona, bo Foggy umie sobie poradzić w życiu o wiele lepiej niż można przypuszczać.

















 







Postać samego Daredevila natomiast jest dużo bardziej skomplikowana niż wynikałoby z opisu: w dzień prawnik, w nocy mściciel, a do tego niewidomy, choć nie tak do końca. Nie jest może wewnętrznie sprzeczny, w przeciwieństwie do Fiska, ale trudno dokładnie określić jego motywacje i cele. On sam w tym też nieszczególnie pomaga. A do tego obrywa zdecydowanie dużo bardziej niż na to zasługuje. Pewien punkt odniesienia w badaniu jego skomplikowanej psychiki stanowi ksiądz, ale dużo lepsza do tego celu jest, wspomniana już pielęgniarka. Gdyby pojawiała się częściej, to w rankingu moich ulubionych postaci mogłaby na 2 miejscu zająć miejsce Foggiemu, a tak to są ex aequo. A naprawdę żałuję, że nie ma jej więcej i mam nadzieję, że jeśli będzie drugi sezon to wróci i zagości na dłużej.


Zostały mi złe postacie. A w sumie 2 złe i kobieta, której można zarzucić jedynie to, że zakochała się w złym (nagle to pojęcie zyskuje bardzo szerokie znaczenie) mężczyźnie. Wilson Fisk jest duży, zły i agresywny. A jednocześnie nieśmiały, ma problemy w kontaktach z kobietami i wyjątkowo nieciekawą przeszłość. Pisałam o wewnętrznych sprzecznościach. Chce robić dobrze, ale jak to złoczyńca, robi to złymi metodami. W jego wypadku wynika to chyba z motta życiowego "po trupach do celu" czy "cel uświęca środki" i oba są tak samo trafne. Co przeraża jednak najbardziej to gdy patrzy się na niego i Vanessę, i słucha tego co do niej mówi i patrzy jak się wobec niej zachowuje, w pewnym momencie robi się go szkoda. Nie ma się ochoty usprawiedliwiać bestialstw, których się dopuścił, ale zaczyna się zastanawiać co by było gdyby nie zajmował się działalnością przestępczą. Ciekawą rzeczą jest, że prawie zawsze gdy widzimy go z Vanessą to ona jest ubrana na biało (a do tego jest drobna, malutka), a on na czarno. Zastanawiam się czy to tak specjalnie czy po prostu tak wyszło. A w czasie ich pierwszego spotkania w tle, gdy Fisk wybierał wino leciał fragment z Wariacji Goldbergowskich. Wykorzystano też muzykę klasyczną w scenach gotowania. Skojarzenia z "Hannibalem" nieuniknione. Muszę wspomnieć jeszcze o asystencie Fiska- Wesleyu. Absolutnie genialnym, choć w sumie robi niewiele, a i tak jest super, po prostu.

LOVE, M

PS. Dziękuję za tak wylewne komentarze pod poprzednim postem ;)


niedziela, 19 kwietnia 2015

Tło

Hello!
Kilka lat temu podczas rozmowy kolega zwrócił mi uwagę na fakt, że dziewczyny dobierają sobie koleżanki w taki sposób, aby na ich tle wyglądać jak najlepiej. Innymi słowy, żeby one tym tłem były, a reszta mogła się wyróżniać. Przemyślałam sprawę, zlustrowałam moje własne znajomości, z nie ukrywam wynikiem, który niezbyt mi się spodobał i przyznałam mu rację. Szybko jednak o tym zapomniałam i nie zawracałam sobie głowy.

Zwiastun wyjaśnia całkiem sporo.

Aż do czasu gdy wpadłam na zapowiedzi filmu "The DUFF" czyli Designated Ugly Fat Friend - "ta brzydka i gruba". Okazało się, że obserwacje kolegi znajdują swoje potwierdzenie. Chociaż film z tego co się orientuję jest komedią, wiem też, że został zrealizowany na podstawie książki, jakoś nie jest mi do śmiechu.

Co prawda, ale wyciągam te wnioski tylko na podstawie filmów i tego jak młodzież amerykańska jest w nich przedstawiona, tam problem działa na zasadzie popularni-niepopularni, a do tego, oczywiście, gdy do szkoły przychodzi nowa osoba zaraz musi popaść w konflikt z tymi popularnymi. Jednak to nie jest kwestia, która mnie w tym momencie interesuje. Przyglądając się grupom dziewczyn czy to w szkole czy to na mieście, faktycznie można zauważyć, że nieprzeciętne trzymają się z przeciętnymi. Dzieje się tak podświadomie? Które do których ciągnie? A może to jakiś rodzaj mechanizmu ewolucji?  Myślałam, że to może tylko ja dopasowuję sobie to co widzę, do przyjętej przeze mnie tezy, ale starałam się przyłożyć do moich obserwacji i faktycznie coś w tym jest.

Z tym, że nie wiem czy można to nazwać lub robić z tego problem. Mi chodzi tylko o fakt, czy istnieje w rzeczywistości coś takiego jak DUFF. A jak chcecie sprawdzić, czy Wy przypadkiem nim nie jesteście to tu jest test.

Zachęcam do podzielenia się swoim zdaniem i obserwacjami, bo naprawdę interesuje mnie to co macie do napisania, tym bardziej, że potrzebuję odpowiedzi, M

piątek, 17 kwietnia 2015

Nie tylko w kinie i teatrze III

Hello!
Piątek- weekendu początek, więc znalazłam chwilę czasu, aby przygotować trzecią notkę z teledyskami, w których występują aktorzy i aktorki. Pierwsza tu, a druga tu, gdyby ktoś chciał zobaczyć kto już się pojawił.

Colin O'Donoghue, czyli cudowny Kapitan Hak z "Once Upon A Time". Nie wiem jakim cudem o nim zapomniałam w poprzedniej notce, bo, co mi się nie zdarza, bardzo czekałam żeby zobaczyć ten teledysk. Piosenka zarówno jeśli chodzi o tekst jak i muzykę jest bardzo ładna, a teledysk niczego sobie, uroczy i sympatyczny.

Poniższy teledysk widziałam, ale także o nim zapomniałam a ktoś przypomniał mi o nim w komentarzu. Shia LaBeouf w teledysku, który mnie przeraża, z resztą jak wszystkie, w których występuje ta dziewczyna. Muzyka też zupełnie nie moja.


Aaron Taylor-Johhnson w teledysku zespołu R.E.M "ÜBerlin". Prosty, ale ciekawy.


"(It's Not War) Just The End of Love" zespołu Manic Street Preachers, a w teledysku Michael Sheen. Bardzo szybko wpada w ucho, sympatyczna piosenka, sympatyczny teledysk.
EDIT: Siostra napisała mi, żebym sprawdziła czy dziewczyna z teledysku to przypadkiem nie Chuck z "Gdzie pachną stokrotki". I tak faktycznie to Anna Friel. 


Niezliczone razy widziałam ten teledysk i nie poznałam, że występuje w nim Jamie Bell, którego powinnam była jednak poznać. A partneruje mu Evan Rachel Wood, chociaż jej mogłam nie poznać. I okazuje się, że oni są teraz małżeństwem. Green Day "Wake Me Up When September Ends"


Idris Elba w teledysku "Lover of the Light" zespołu Mumford&Sons. A oprócz tego jest jeszcze 5 innych, w których występuje.



Znów wyszła mi taka typowo męska część, choć nie było to moim zamiarem, bo mam zapisane jeszcze kilka teledysków z aktorkami, ale nie przypuszczałam, że tyle tego wyjdzie więc aktorki będę w następnej notce. Myślę, że może jeszcze w tym miesiącu.

Miłego weekendu, M


środa, 15 kwietnia 2015

Francuskie filmy

Hello!
Wczoraj widziałam film "Ze wszystkich sił", ale ponieważ chciałam odejść od pisania recenzji, bo i tak jest ich tu całkiem sporo, przedstawiam listę francuskich filmów. Nie wiem tylko jak ją nazwać, bo ani francuskie filmy godne polecenia, widziałam ich trochę za mało, żeby zrobić taki wybór, ani moje ulubione, bo nie tylko takie się pojawią.

1. "Jak kochają czarownice". Chyba pierwszy film, który określiłam jak mój ulubiony. Nic się w tej materii nie zmieniło, mogłabym oglądać go codziennie po kilka razy i nigdy mi się nie znudzi.

2. "Ze wszystkich sił". Prosta historia o determinacji i relacjach ojca i syna. Przesłanie jest mniej więcej takie: jeśli chłopak na wózku mógł skończyć wyścig typu ironmen to wyobraź sobie ile ty możesz zrobić jeśli tylko zechcesz. Pozytywny i mobilizujący. A do tego dzieje się w cudownej górskiej scenerii, oprócz historii zdjęcia do filmu są jego drugą zaletą.

3. "Nietykalni". Kolejny pozytywny film. Przywracający wiarę w ludzkość. Idealny na gorszy dzień.

4. "Asterix i Obelix: Misja Kleopatra", "Asterix i Obelix kontra Cezar" i wszystkie bajki o dwójce niepokonanych Galów. Udaję jednak, że filmy o ich udziale w Olimpiadzie, chociaż ten da się przeżyć, i "W służbie Jej Królewskiej Mości" (prawie jak James Bond) nigdy nie powstały, bo po pierwsze jest tylko jeden słuszny Asterix, a po drugie są nieporównywalnie mniej zabawne niż 2 pierwsze. Bajki natomiast są absolutnie genialne. Tak mi się wydaje, że kiedyś wrócę do tego tematu, bo powstała nowa bajka Osiedle Bogów, ale komputerowa. Trochę strach zepsuć sobie dobre wrażenie takim tworem, ale, kto wie, może nie będzie to takie złe jak się wydaje.
Ciekawostka: W Jej Królewskiej Mości rolę Asterixa gra aktor, który grał Otisa w Misji Kleopatra.

5. "Taxi" Aż sprawdziłam, bo sama zgubiłam rachubę, są 4 części. Nie mam pojęcia kiedy ja te filmy obejrzałam, ale sprawdziłam, widziałam wszystkie. I gdyby mnie ktoś zapytał, to nie wiem o czym były poszczególne części. Ale filmy są tak zabawne, choć niekiedy wulgarne, a momentami niedorzeczne, że nie sposób ich nie kochać.
Plus wyczytałam, że Francja ma coś wspólnego z produkcją "Transportera". (I już nawet wiem co: Luca Bessona)  Te filmy też uwielbiam, a sytuacje jest identyczna jak z tymi powyżej: widziałam i jak przeczytam o czym były kolejne części to pamiętam, ale jak nie sprawdzę to czarna dziura. A uwielbiam go oglądać. 

6. "Goście, goście".  W tym wypadku widziałam 2 części, a i tak mi się mylą. W sumie są 3. Filmy są zabawne w dość prostacki sposób, choć jakimś cudem niczego im to nie ujmuje. Czego się jednak spodziewać po średniowiecznym rycerzu, w sumie to bardziej po jego nierozgarniętym giermku, któremu brakuje piątek klepki, przeniesionym do przyszłości i próbujących sobie z nią poradzić.

7. "Artur i Minimki" Części 3. Dopiero przeglądając różne filmy dowiedziałam się, że jest to produkcja francuska. Odrobinę się zdziwiłam. Najbardziej podoba mi się pierwsza część. Dwie późniejsze już trochę mniej, generalnie to nie są filmy, które jakoś szczególnie do mnie przemawiają.

8. "Yves Saint Laurent" oraz "Saint Laurent". Pisałam już o tych filmach, ale nie mogło ich zabraknąć na tej liście. <kilk>

9. "Amelia". To co teraz napiszę na pewno kiedyś się na mnie zemści. Otóż "Amelia" to najbardziej rozczarowujący  film jaki ostatnio widziałam. Liczyłam na pozytywną, motywującą historię, a dostałam życiorys mocno dziwnej dziewczyny, która lubi utrudniać życie sobie i przy okazji ludziom dookoła niej, myśląc, że to da jej, nie wiem, szczęście. Nawet nie wiecie jak byłam zawiedziona po obejrzeniu.

10. "Leon zawodowiec" Na szczęście ten film mówi sam za siebie.

Trzymajcie się, M


poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Brak sekretów ("Tajemnice prowincji")

Hello!
Oprócz bardzo nielicznej grupy polskich pisarzy fantasy oraz autorów lektur szkolnych, raczej nie czytam polskiej literatury, ze szczególnym uwzględnieniem powieści obyczajowych. Książka "Tajemnice prowincji" przypomniała mi, dlaczego tego nie robię.



Justyna wraca na rok w swoje rodzinne strony, aby objąć posadę w małym muzeum. Brzmi średnio zachęcająco, ale muzeum, przynajmniej dla niektórych, może być ciekawym miejscem. W tej książce nie jest. Teraz rozpoczynam niekończącą się listę zarzutów wobec "Tajemnic prowincji". Po pierwsze jest wręcz nieprawdopodobnie nudna. Składa się na to dziwna narracja, niby pierwszoosobowa, ale kompletnie bez emocji. Co za tym idzie czytelnik nawet jak by chciał nie zacznie przejmować się losami Justyny, bo wydaje się, że ona sama nie za bardzo się nimi przejmuje. Wszystkie niby zaskakujące rzeczy są przyjmowane obojętnie, tajemnicy na próżno tam szukać, a do tego wątek kryminalny, a także miłosny, jest przewidywalny już od momentu, w którym się rozpoczyna. Jedną z nielicznych rzeczy, które podobały mi się w tej książce są postaci i wątki poboczne. Opowieści starszych mieszkańców z czasów II wojny, pojawiają się też różne historyczne żarciki czy historia nauczycielki, oraz chrześniacy głównej bohaterki, szczerzy i ujmujący.

Czytanie "Tajemnic prowincji" było mocno frustrującą czynnością. W wielu miejscach ma się wrażenie, że czegoś brakuje, coś jest urwane, niedokończone. Prawdopodobnie tak miało być, ale nie rozumiem co ten zabieg miał na celu, bo oprócz niewyjaśniania niczego oraz tego, że czytelnik zastanawia się kiedy zdążyło się coś wydarzyć, ma fatalny wpływ na przyjemność z lektury.

Książka jest bardzo przeciętna, najprawdopodobniej zapomnę, że ją czytałam w ciągu najbliższych dni.

Pozdrawiam, M

sobota, 11 kwietnia 2015

Wiara, nadzieja, miłość ("Biała jak mleko, czerwona jak krew")

Hello!
Są filmy, których jeśli nie obejrzę w kinie, najprawdopodobniej nie obejrzę już nigdy. Tak zapewne byłoby z filmem "Biała jak mleko, czerwona jak krew", a tym bardziej, że to produkcja włoska i nieszczególnie promowana w polskich mediach. Premierę włoską miał z resztą 2 lata temu, zakrawa na cud, że doczekał się polskiej.


Głównym bohaterem filmu jest szesnastoletni Leo zakochany w dziewczynie ze starszej klasy, której nie zna, ale, po różnych perypetiach w końcu się zapoznaje. Jego szczęście wynikające z tego faktu trwa bardzo krótko, bo dziewczyna jest chora na białaczkę. Można by pomyśleć, że temat choroby został już przedstawiony na każdy możliwy sposób. Otóż nie do końca. Ten film nie jest szczególnie odkrywczy, wręcz powtarza tak znane schematy, że końca można się domyślić po przeczytaniu o czym jest, mi bardzo przypominał "Szkołę uczuć", ale pokazuje bardziej nie to jak chora osoba sobie radzi, a jak radzi sobie jej otoczenie. Jest to tym ciekawsze, że Leo i Bea nie znali się wcześniej, a chłopak wszystko przeżywa niesamowicie intensywnie. Tym słowem można określi cały film. Nawet jak nic się nie dzieje to cały czas wszyscy są w ruchu, coś jednak robią. Biegają, jeżdżą rowerami, nie potrafią usiedzieć spokojnie w czasie lekcji, a po boksują się z nauczycielami. Może to wynika po prostu z tego, że to Włosi. Wracając do samego Leo ciekawa jest sprawa z malowaniem pokoju. W taki sposób on uzewnętrzniał swoje uczucia, którym odpowiadają kolory biały i czerwony. W filmie są one ważniejsze niż się wydaje; spodziewałam się, że będą ot tak sobie rzucone, bo pasują, ale bez żadnego związku z fabułą. A tu zaskoczenie.


Bardzo widać, że to film młodzieżowy, o młodzieży i dla niej. Dość naiwny, ale ja takie historie kupuję w stu procentach. Na koniec wszystko jest tak jak być powinno od początku. Jednak głównemu bohaterowi trochę czasu i nerwów zajmuje odnalezienie tego początku. I ma do tego dwóch nieoczekiwanych pomocników, samą Beatrice, której charakter mogę opisać jako szlachetny, a przynajmniej ja o niej w taki sposób myślę. Stawiała wszystkie sprawy jasno, niczego nie udawała i chociaż nie miała wpływu na własne życie, wiedziała jaki ma na życie Leo więc wykorzystała ten fakt w najlepszy możliwy sposób. Drugą osobą, która pomaga uporać się bohaterowi z chaosem, który zagościł w jego życiu jest nauczyciel-zastępca. Do tego z pasją do tego co robi, ciekawym podejściem do uczniów i do Dantego (imię Beatrice nie jest przypadkowe). Sama chciałabym alby ten nauczyciel mnie uczył. Wiem, że możne jego postać była zbyt wyidealizowana i zapewne miała wzbudzać takie okrzyki entuzjazmu, ale jak pisałam ja to kupuję. 


Leo zostaje dawcą szpiku. I chociaż zdecydował się na to dla Beatrice, dostaje list, że jest zgodność z jakąś inną osobą. Nie wycofuje się, nie odbiera szansy na przeszczep. W Polsce nie tak dawno było mnóstwo akcji zapisywania się jako dawcy, a później słyszało się niejedną historię, gdy dawca się wycofywał, czasami nawet nie jeden. Powinno się taki przykład pokazywać. Pomijając fragment o podrabianiu podpisów. I dobrze, że w filmie dla młodzieży, ale dorosłym też by się przydało przypomnieć, że ponoszą odpowiedzialność w takim wypadku za czyjąś szansę na nowe życie.


Na koniec zostawiłam sobie jeszcze jedną postać, o której muszę napisać. Jest  to Silvia, (coś więcej niż) przyjaciółka naszego bohatera (tylko on tego nie widzi). A rzuca się to w oczy od razu. Mam tak, że z góry współczuję takim postaciom, tym piątym kołom u wozu. Podobnie było w tym wypadku. Leo bardzo stracił w moich oczach swoim zachowaniem wobec przyjaciółki, gdy ta otwarcie powiedziała mu co czuje i że jest zwyczajnie zazdrosna o Beatrice. Do tego zdziwiło mnie to, jak otwarcie bohaterowie mówią o swoich uczuciach, ale znów wydaje mi się, że to włoski temperament. Silvia jednak nie potrzebowała mojego współczucia, sama sobie świetnie poradziła. Tym bardziej ją polubiłam. I ten jej entuzjazm w przygotowania do meczu. 


Nigdy nie pomyślałabym, że "Nad pięknym modrym Dunajem" idealnie pasuje jak tło muzyczne dla meczu piłki nożnej. Ku mojemu zdumieniu scena jest zrobiona cudownie i wszystko cudownie współgra. Wspomnę jeszcze o jednej na samym początku filmu, gdy Leo próbuje podejść do Bei i dosłownie nogi przyklejają mu się do podłogi. Nie mogę sobie przypomnieć, ale jestem pewna, że w tym momencie także wykorzystano jakiś bardzo znany utwór. Wyjątkowo ładnie wyglądają "zdjęcia", które robi Leo. 

Dwa może trzy dni przed pójściem do kina, dowiedziałam się, że film powstał na podstawie książki. Mam nadzieję, że znajdę ją jeśli nie w bibliotece to w księgarni i, że spodoba mi się nawet bardziej niż film. Co może być trudne, bo od wtorku jeszcze nie mogę przestać o nim myśleć. 

Trzymajcie się, M





czwartek, 9 kwietnia 2015

Odpowiedzi na książkowe pytania

Hello!
Zostałam nominowana przez autorkę bloga Rozkminy Hadyny do Liebster Blog Award. Takie rzeczy nie zdarzają się często więc bardzo się zdziwiłam. I ucieszyłam, bo pytania dotyczą książek!

1. Jakie są Twoje najwcześniejsze wspomnienia z czytaniem?
Gdy miałam może 4 latka mieszkała z nami jedna z sióstr mamy. I tylko kursowała pomiędzy mieszkaniem a biblioteką. Ja byłam ciekawskim dzieckiem więc aby odciągnąć mnie od rysowania po książkach zaczęła mi je czytać. Specjalnie wypożyczyła długą wersję "Królowej Śniegu". Ta książka i ten moment to początek mojej miłości do czytania.
2. Czy masz jakąś książkę z dzieciństwa, którą czytałeś/-łaś co najmniej kilka razy?
Raczej nie czytam jednej książki kilka razy, ale inaczej było z "W pustyni i w puszczy" -film z resztą potrafiłam oglądać 3 razy dziennie-  i z "Harrym Potterem", szczególnie ostatnią częścią, którą jako jedyną posiadam w biblioteczce.
3. A książka, którą najbardziej się ekscytowałaś/-łeś dorastając?
Trudno powiedzieć, ale przez gimnazjum i liceum towarzyszyła mi seria "Dary Anioła", a ostatniego tomu jeszcze nie przeczytałam więc w sumie cały czas się ekscytuję.
4. Czy jest taka książka, która otworzyła Ci oczy na nowo?
"Mały Książę", "Oskar i Pani Róża", a ostatnio jestem pod ogromnym wrażeniem "Roku 1984" i "Nowego, wspaniałego świata"
5. Czytasz w innych językach? Jeśli nie, w których językach chciałbyś/-abyś czytać?
Próbowałam po angielsku, ale zajmowało mi to za dużo czasu. Na pewno wrócę do tego w wakacje.
6. Czy jest taki autor, na którego książkę zawsze się ucieszysz?
Nawet kilku i o dziwo polskich, na przykład Jakub Ćwiek czy Andrzej Ziemiański. Ucieszę się też na "klasycznych" autorów.
7. W jakiej pozycji i gdzie najbardziej lubisz czytać?
W rogu mojej kanapy, pod oknem, a na parapecie stoi radio. Najczęściej, nieświadomie, robię sobie z nóg podstawkę pod książkę, co nie jest zbyt zdrowe dla kręgosłupa.
8. Do świata której książki chciałbyś/-byś się przenieść?
Trudny wybór. Do wszystkich fantastycznych, pełnych elfów i wszystkiego innego co się z tym wiąże. 
9. Z którym bohaterem/-ką literackim/-ką chętnie byś się spotkała?
Czytając "Gwiazd naszych wina" odkryłam, że Gus ma identycznych charakter jak ja. Sama książka nie powaliła mnie na kolana i sprawiła, że spotkanie byłoby niemożliwe, ale chciałabym się przekonać czy to co wyczytałam i jakie wnioski wyciągnęłam to prawda.
10. A z którym autorem chciałbyś/-abyś się umówić na kawę?
Za nieśmiała jestem na takie ekscesy. I naprawdę mam obawy jak autor by się na takim spotkaniu zachował. A tak serio to nie mam pojęcia. Chociaż wróć mam. Z Szekspirem.
11. Co ciekawego poczytałbyś/-abyś w rozkminach u Hadyny?
Ciekawostki. ;) Czyli w sumie to co w rozkminach jest. Nic nie zmieniaj, dalej szukaj najciekawszych książek jakie możesz znaleźć i się nie ograniczaj.
PS. Mam nadzieję, że Rozkminy Hadyny to czytają, ponieważ nie posiadam, jeszcze, komentatora dyskusyjnego, nie mogę komentować Twoich postów, ale wiedz, że czytam i zaglądam.


LOVE, M

wtorek, 7 kwietnia 2015

Daleko od Paryża ("Pewnego razu w Paryżu")

Hello!
Wszystko na czym napisane jest Paryż bądź jest związane z tym miejscem wzbudza moje zainteresowania. Podobnie było w przypadku książki "Pewnego razu w Paryżu" Diany Palmer. Najpierw czytałam jej recenzje, a później udało mi się ją wygrać, z czego bardzo się ucieszyłam. Niestety w niezbyt entuzjastycznych recenzjach było bardzo dużo racji, a książka to jedno wielkie rozczarowanie.

Mój entuzjazm związany z tą książką ulotnił się już po 10 stronach, a potem było już tylko gorzej. Pocieszające może być jednak to, że styl, czy raczej jego brak, błędy ortograficzne w tłumaczeniu oraz płytkie postaci idealnie uzupełniały się na swoim niskim poziomie. Przynajmniej to było spójne. Główną bohaterkę poznajemy gdy ma 19 lat, ale jej zachowanie i słowa nie dość, że zupełnie nie pasują do wieku, to wprowadzają podejrzenie, że ktoś pomylił jej profesje i wcale nie jest zwykłą uczennicą, ale uważną obserwatorką kobiet wykonujących najstarszy zawód świata. Poza tą charakterystyką Brianne nie ma za grosz charakteru. Podobnie z resztą jak pan Hutton. Jak gdyby opis wyglądu oraz fakt, że zmarła mu żona, wystarczył za charakter. Nie wystarczy. Cały ten ich romans natomiast jest tak absurdalny i nieprawdopodobny i to nawet nie ze względu na różnicę wieku, że książkę możne czytać jeśli tylko pozbędziemy się logicznego myślenia. Przyda się to także w próbie zastanowienia się przez jaki czas toczy się akcja tej książki. Tego co tam przedstawione na pewno nie da się przeżyć w ciągu jednego dnia, a ja odnosiłam takie wrażenie, że doba nagle ma co najmniej 168 godzin.

Gdyby jednaj wyrzucić z książki romans i zostawić samo tło wydarzeń to mogłoby z tego wyjść coś ciekawego. Próba wywołania konfliktu zbrojnego, handel bronią, i ropa naftowa. Najlepiej czytało się fragmenty dotyczące polityki lub innych planów działania. Samo działanie jednak podchodzi już pod kategorię absurdów. Punk kulminacyjny i rozwiązanie całej sprawy, która dla bohaterów uchodziła za nierozwiązywalną, może wywołać tylko jedną reakcję w czytelniku: chęć uderzenia książką w cokolwiek, albo dłonią w czoło, ewentualnie połączenie i uderzenie książką w czoło.

A z Paryżem książka ma tyle wspólnego, że bohaterowie się tam poznali. Podsumowując: rozczarowanie, niedowierzanie i zniesmaczenie. Spokojnie można sobie tę książkę darować.

Pozdrawiam, M


niedziela, 5 kwietnia 2015

Wielkanoc


Chodzi o to, aby gonić zajączka*

To takie moje nietypowe życzenia, ale idealnie oddające wszystko czego chciałabym Wam życzyć. 

Trochę skromnie to wyszło, a tak być nie może. Odkąd moja mama stwierdziła, że karoca Kopciuszka przypomina jajko Faberge wiedziałam dokładnie, co chcę tu dzisiaj pokazać. 

Jeśli dobrze policzyłam wszystkich jajek carskich jest 52, część zaginęła.  Spis wszystkich tu. Znalazłam też jeszcze dwie ciekawostki tu o bursztynowym jajku, które jest w Gdańsku oraz interesujący wywiad tu.
Według mnie najpiękniejsze jest trzecie. A w drugim była karoca, ale chyba w filmie była nawet bardziej ozdobna.






Wesołych Świąt, M

*wiem, że w piosence jest o łowieniu króliczka, ale zajączek lepiej pasuje do okoliczności.

piątek, 3 kwietnia 2015

Santo Subito

Hello!
Kocham muzykę. W każdej postaci. Najbardziej jednak tę na żywo.
Wczoraj, aby upamiętnić papieża Jana Pawła II, odbył się koncert  "Santo Subito". Ostrołęcka Orkiestra Kameralna, Ostrołęcki Chór Kameralny oraz Maciej Nerkowski- solista zaprezentowali publiczności "Five Mystical Songs", czyli "Pięć Pieśni Mistycznych" angielskiego kompozytora R.V. Williamsa.


Za krótko, za mało, tylko pół godziny. Mogłabym stać i słuchać, słuchać. Z drugiej strony wiem, ile takie przedsięwzięcia wymagają wysiłku i prób. Poza tym do tej pory nie miałam okazji tak sobie bezstresowo słuchać, bo zwykle jeśli byłam na tego typu wydarzeniach to razem z chórem i to nas słuchano. Miła odmiana.


Na zdjęciu powyżej prawie mnie widać, stoję na "balkonie" pierwsza z lewej, na tle okna.
Źródło zdjęcia i filmu: Moja Ostroleka
Pozdrawiam, M

środa, 1 kwietnia 2015

"Bądź dobra i odważna" ("Kopciuszek")

Hello!
Baśnie są chyba jedną z rzeczy, które najmocniej oddziałują na ludzi i to chyba w całym ich życiu. A przynajmniej do takiego wniosku można dojść patrząc na przemysł filmowy. Żeby daleko nie szukać "Czarownica", serial "Dawno, dawno temu", wszelkiego rodzaju inne "historie prawdziwe", których wysyp mieliśmy w ostatnich latach. Najnowszy "Kopciuszek" jednak to po prostu aktorska wersja animacji.


Nie namieszano w warstwie fabularnej historii, wszystko jest jak być powinno. Poza paroma szczegółami, ale to plus, bo inaczej byłoby zwyczajnie nudno. Element zaskoczenia jest wręcz konieczny. Jednak, jak wiadomo, ja wolę skupić się bardziej na analizie tego jak przedstawione zostały postaci, niż na wszystkim pozostałym. Warto jednak zaznaczyć, że zarówno scenografia jak i efekty specjalne i generalnie cała otoczka jest kolorowa, złota, bogata, wszystkiego jest bardzo dużo. A gdy jest magicznie to jest magicznie to potęgi. Efekciarsko, ale nie tandetnie. Dokładnie tak jak powinno być w bajce. Po prostu wszystko jest absolutnie jakie jak u Disneya być powinno.

 Sukienka jest niesamowita.

Jak pojawiając się w filmie przez 3 minuty można go całkowicie ukraść? Trzeba być Heleną Bonham Carter w roli Dobrej Wróżki. Scena zmieniania dyni w karetę, albo jajko Faberge- wyglądała podobnie- jest cudowna, tym bardziej, że szklarnia to chyba nie najlepsze miejsce do czarowania. Do Kopciuszka nie byłam przekonana ani trochę, aktorka nie pasowała mi ani trochę. W trakcie filmu zmieniłam zdanie, ale zachwycała się nie będę. I o ile do Kopciuszka się przekonałam, to z Księciem komuś coś nie wyszło. Nie pasuje ani trochę. Chociaż zapunktował balem i umiejętnościami tanecznymi oraz tym, że miał tajemniczy ogród i w nim huśtawkę. I sceną lekcji szermierki.  Za to drugi i trzeci plan są wspaniałe. Postaci absolutnie genialne. Zaczynając chociażby od Kapitana, poprzez herolda a kończąc na jaszczurkach-woźnicach. Tu chyba dużą zasługę miała osoba tłumacząca film z języka angielskiego, wyszło to przezabawnie.


Zawsze zastanawiało mnie to dlaczego ojciec Kopciuszka postanowił raz jeszcze się ożenić. I może nawet nie sam fakt tego postanowienia, ale jakim cudem jego druga żona była taka okropna. Film zagadki nie wyjaśnia, chociaż podpowiada w jakim kierunku iść w takich rozważaniach. Jeśli przyjrzymy się kolorom ubrań Macochy (ktoś powinien dostać nagrodę za kostiumy) i przyjdzie nam do głowy, że przecież zielenieje się z zazdrości, a do tego dołączy jej wyznanie na strychu to prawie mamy odpowiedź. Dodajmy do tego jeszcze dbanie o dobro swoich córek, a pojawi mam się obraz matki-spiskowca. A Cate Blanchett w tej roli jest fenomenalna. Inną sprawą, która mnie nurtuje i chyba nie przestanie, jest to w jaki sposób dobierani są rodzice i dzieci w filmach. Gdyby ktoś mi powiedział, że Lily James naprawdę jest córką Bena Chaplina i blond Hayley Atwell uwierzyłabym z miejsca.


Ciekawą rzeczą było włączenie wątku politycznego. Brzmi to poważnie, ale chodzi o małżeństwa z rozsądku na szczeblu królestw. Podobało mi się, że wcale nie był taki oczywisty ślub Księcia i Kopciuszka. Oczywiście wszystko skończyło się dobrze, nawet stary król na łożu śmierci powiedział synowi, żeby się nie żenił z rozsądku. Ta scena zrobiła na mnie duże wrażenie, bardzo duże. Książę zbiera punkty. Poza tym mogłabym przeanalizować wątek relacji rodzinnych w książkach i filmach, bo ostatnio, albo wszędzie go dostrzegam z nerwicy przed maturą, albo jest po prostu mocno wykorzystywany.


Chyba powinniśmy wziąć przykład z Kopciuszka i z rady, którą dała jej mama: "Być odważnymi i dobrymi". Życie to nie bajka, ale może trochę wstyd, że baśń mówi nam jak powinniśmy się zachowywać, bo sami zatracamy i dobro, i wiarę w lepszą przyszłość. Czy nie przyjemniej żyłoby się na świecie, gdyby każdy był miły i uczynny. W bajce tego tak nie widać, ale w filmie owszem, że Kopciuszek wcale nie potrzebowała Księcia. Jak by nie było ona by już sobie poradziła.

Uwaga na marginesie, byłam na filmie z dubbingiem. To niesamowicie dziwne uczucie, gdy znasz głos aktora, który na dodatek słyszysz głównie po angielsku, a tu nagle inny głos, inny język. I nic nie pasuje.
 W najbliższych latach czeka nas wysyp tego typu produkcji. "Księga Dżungli", "Piękna i bestia" czy "Mulan", a to jeszcze nie wszystkie. Ja sama ze względu na obsadę najbardziej czekam na aktorską wersję "Pięknej i bestii"
LOVE, M