środa, 31 maja 2017

Wszystkie punkty za interpretację muzyki

Hello!
Naprawdę wierzyłam, że wraz z zakończeniem sezonu, przestanę publikować rzeczy związane z łyżwiarstwem figurowym. Zapomniałam, że łyżwiarze działają nie tylko zawodowo-sportowo, ale także galowo i nie mam tu na myśli gali po konkursach. A charakterystyką programów pokazowych jest to, że są jeszcze bardziej artystyczne niż konkursowe. Poza tym łyżwiarze się popisują, bo mogą, i efekty są spektakularne. 

Na pierwszy ogień pięć najlepszych programów Stéphane'a Lambiela. W większości z Art On Ice.

Wybranie pierwszych 3 było wyjątkowo łatwe. 
"Don't stop the music" to na pewno najlepszy z najlepszych programów. Jeśli macie obejrzeć tylko jeden, aby sprawdzić o czym piszę, to wybierzecie ten. I jestem pewna, że zmienicie zdanie i obejrzycie resztę. Piosenka to cover utworu Rihanny, jest spokojniejsza niż oryginał i śpiewana przez mężczyznę.


"The Water" Hurts. Ideą Art On Ice jest pokazywanie najlepszej muzyki i najlepszych łyżwiarzy interpretujących tę muzykę. Co oznacza, że nie tylko występy łyżwiarzy są  na żywo, ale, co roku zapraszane są zespoły czy wokaliści, więc łyżwiarze jeżdżą do piosenek granych na scenie ustawionej na lodzie. 
Z połączenia jednego z moich ulubionych zespołów, zdolności łyżwiarskich, choreograficznych i doskonałego czucia muzyki Stéphane, wyszedł jeden z najpiękniejszych programów, jakie widziałam.


"Bring Me To Life" Evanescence. Stéphane ma szczęście do jeżdżenia do moich ulubionych utworów, a "Bring Me To Life" nosi honorowy tytuł mojej pierwszej ulubionej piosenki. I jeździł do niej kilkanaście razy przy różnych okazjach. Niestety na Art On Ice 2011 Katherine Jenkins skrzywdziła tę piosenkę i wybrałam nagranie z Golden Skates Awards. 



Tutaj się zaczął problem. Jest tak wiele programów, że wybranie jeszcze 2 graniczy z niemożliwością, a i tak się ograniczyłam do Art On Ice. A Lambiel jeździ też w Opera On Ice, Intimiisimi On Ice, itp., itd. W sumie to mogłabym wstawić tu każdy jego występ po kolei. Nie wspominając o tym od ilu lat on jeździ. Niestety problemem starszych nagra jest jakość i to też trochę mnie ograniczyło. Co natomiast bardzo mi pomogło, to fakt, że Art On Ice ma swój kanał na YT i wszelkie nagrania można znaleźć właśnie tam.

Czwartym programem jest "My Body Is A Cage". Śpiewa Rhonda Dorsey.


A piątym "Paint It Black". Śpiewa Seven. Kimkolwiek on jest, ale tak jest nagranie podpisane.


Na początku napisałam, że to będzie pięć najlepszych jego programów. Ale trzeba poczynić pewne zastrzeżenia. Po pierwsze nie widziałam nagrań wszystkich jego występów rewiowych, nie wspominając nawet o relacjach z konkursów. Chciałabym, ale fizycznie jest to niemożliwe. Po drugie to dość powszechne i nikt się nie czepia, chyba że, no właśnie, ktoś się akurat przyczepi, że najlepszych oznacza tych, które mi się najbardziej podobają. I na koniec mały bonus - Intimissimi On Ice - "Take Me To Church". Jest niesamowite, ale jakość filmiku nie jest najlepsza. Jeszcze jedna rzecz, nie byłabym sobą, gdybym o tym nie napisała - "Anthem". To duet Stéphane z Daisuke Takahashim. Chociaż jak się ma dwóch solistów (albo solistę i solistkę), to zawsze wychodzi, że oni jeżdżą obok siebie, nieco bez związku, to choreografowi (jest mini filmik dokumentujący powstawanie programu, polecam) udało się stworzyć i pokazać coś więcej niż dwóch doskonałych łyżwiarzy na jednym lodowisku w tym samym czasie.

LOVE, M

niedziela, 28 maja 2017

W winie prawda ("Doctor Who" S10 - "Extremis")

Hello!
Prawdopodobnie 10 sezon "Doctora Who" będzie najlepszym sezonem Petera Capaldiego w tytułowej roli i wszyscy będziemy płakali, że na jego koniec będziemy się musieli z nim pożegnać. Póki co możemy jednak cieszyć się kolejnymi bardzo dobrymi odcinkami nowej serii. 


Po Doctora w tym odcinku posyłają aż z Watykanu. Tajemnicza i zabójcza księga po raz kolejny została przetłumaczona i znów osoby, które ją przeczytały postanowiły się zabić. Bardzo to wszystko niepokojące, tym bardziej, że księga nosi tytuł Veritas, więc istnieje prawdopodobieństwo, że kryje w sobie prawdę, której nikt nie powinien poznać. Ale Doctor to Doctor i całkiem oczywiste jest, że on ją przeczyta. 

I tak mniej więcej do tego momentu fabuła odcinka jest naprawdę intrygująca. W międzyczasie Doctor przeszkadza Bill w randce, co jest jednocześnie i komiczne i tragiczne, bo zapowiadało się naprawdę miłe spotkanie. Poza chęcią skopania Doctorowi tyłka z tego powodu, Bill nie wykazała jednak żadnego zmartwienia wydarzeniami z poprzedniego odcinka. Ale być może jeszcze nadrobi zaległości. Chciałabym, bo naprawdę liczę i do tej pory Bill tak się zachowywała, że nie będzie ona przyjmowała wszystkiego, co Doctor mówi i robi z góry za prawdę i będzie jeszcze trochę bardziej go kwestionowała i zadawała więcej pytań. Wydaje się zbyt oczywiste to, że Bill ufa Doctorowi, bo w sumie nie ma aż tak wielu powodów. Ale to się może zmienić.


W tym odcinku jednoznacznie wyjaśnia się zagadka, kto jest w skrytce. A twórcy serialu, jak przez cały ten sezon do tej pory, grają z widzami kwestią regeneracji Doctora. Dziękujemy, my wiemy, że Peter Capaldi odchodzi, nie trzeba nam tego powtarzać w każdym odcinku w mniej (częściej) lub bardziej subtelny sposób. A może im głupio, że stworzyli tak dobre odcinki a będą musieli zmienić Doctora i próbują się usprawiedliwić sami przed sobą. Nie wiem, ale jeśli w następnym odcinku pojawi się słowo regeneracja w innym kontekście niż wyjaśnianie Bill, co to jest, bo kiedyś będzie musiało do tego dojść, to będzie już chyba świadczyło, że ktoś uważa, że widzowie są bardzo niedoinformowani i nie wiedzą, co oglądają. A to dziesiąty sezon New Who i trzeci z Peterem w roli Doctora.

Zaczęłam poprzedni akapit od czegoś zupełnie innego i popłynęłam. W każdym razie już wiemy, że w skrytce jest Missy. W tracie odcinka oglądamy retrospekcje z tego, jak ona się tam znalazła, ale, póki co, w teraźniejszości nie działa. Jednak skoro wiemy, że Missy jest zamknięta, to oznacza, że Mistrz jest na wolności. Zobaczmy co z tego wyniknie. Na razie jedno jest pewne Doctor i Missy są przyjaciółmi i jest to bardzo istotne. Dużo ciekawsze albo miłe dla serduszka okazały się jednak napomknienia o River Song. Okazało się, że to ona wysłała Nardola aby pilnował Doctora. Zastanawiam się też, jak bardzo istotny będzie pojawiający się dziennik River i jej zapiski. Mam nadzieję, że bardzo.


Co się tyczy jednak samego odcinka. Do mniej więcej połowy, może trochę dłużej był ciekawy, ale potencjał Watykanu i papieża nie został wykorzystany, tak bardzo jak mógłby. Tylko, że z całym tym odcinkiem jest problem. Bo jest częścią dłuższej historii, dokładniej wprowadzeniem do niej - subtelna acz istotna różnica. I tak naprawdę o wartości tego, co widzieliśmy w szóstym odcinku, dowiemy się w kolejnych. Pytanie tylko czy wątek, który wprowadza jest aż tak ciekawy. Bo bardzo chce być i się stara, ale obawiam się przerostu formy nad treścią. Zobaczymy.

Pozdrawiam, M

środa, 24 maja 2017

1477. Przebywaj w towarzystwie osób, które mają życiu szczęście

Hello!
Miało nie być notki, ale nie, jedna w tygodniu to za mało, tym bardziej, że mam pozapisywane jakieś wersje robocze. Chociaż "Duży Mały Poradnik Życia" już powoli mi się kończy i nie jestem tym faktem zachwycona. 

Już kiedyś wspominałam, że moją ulubioną stroną ze zdjęciami jest libreshot.com.

1482. Nigdy nie umawiaj się na randki z osobą, która ma więcej niż dwa koty. To ciekawe i zastanawiam się skąd się wzięło autorowi.
1486. Kiedy ktoś mówi, że cię kocha, nigdy nie odpowiadaj: "Wcale nie". Odpowiedz "Dziękuję". Albo "Wiem".
1490. Pamiętaj, że aby osiągnąć coś ważnego, trzeba podjąć ryzyko. Im dalej w tę książkę, tym bardziej autor zaczyna coachować. A z drugiej strony ma dużo racji.
1497. Nigdy nie opieraj się przed odruchem szczodrości. To bardzo ładne, posłuchajmy się pana Browna.
1500. Bądź wierny. Proste i na temat i jeszcze ma taki piękny numer. A wierność może mieć tak wiele aspektów, że ta w związku to tylko szczyt góry lodowej. Ciekawy temat do rozwinięcia.
1503. Pamiętaj, że każdy ma gorsze dni. Także motorniczy w tramwaju, którego drzwi się zepsuły i nie chciały zamykać i bardzo wściekły pan, zaczął krzyczeć na Bogu ducha winnych pasażerów, którzy stali przy feralnych drzwiach. Ale chyba gorszy dzień miały osoby, które, gdy już sytuacja z drzwiami była prawie opanowana (ostatecznie tramwaj się poddał i kazał opuszczać pokład), zaczęły gadać, delikatnie mówiąc, głupoty na temat kierowcy. Oczywiście, nie powinien był on krzyczeć, ale określenia jakie wtedy usłyszałam na temat tego człowieka, nie nadają się do zacytowania.
1504. Naucz się jeść pałeczkami. Taki mam plan i kiedyś to zrobię. To tej pory używałam pałeczek może ze 4 razy i mam przed tym niestety silne opory. Ale się nauczę. Wy też!
1506. Nigdy nie ostrz bumerangu. Uwielbiam. W tych czterech słowach jest zawarte więcej niż tysiąc słów cztery razy.
1511. Kiedy jesteś wściekły, idź na półgodzinny spacer. Kiedy jesteś naprawdę wściekły, porąb drewno.  Szkoda, że druga część porady nie jest tak akuratna, jak chciałabym, aby była. Skąd wziąć drewno do porąbania w środku miasta?

LOVE, M

sobota, 20 maja 2017

Spokojnie ("Doctor Who" S10 - "Oxygen")

Hello!
Tygodniowe opóźnienie w mini notkach o kolejnych odcinkach "Doctora Who", staje się tradycją i pewnie tak zostanie. Gdyby nie to, że zrobiłam sobie notatki do posta, na któryś nudniejszych zajęciach w tygodniu, mogłabym nie znaleźć czasu, aby napisać cokolwiek. Całkiem możliwe, że w środę nie pojawi się nowy wpis, bo cały przyszły tydzień jestem wyjątkowo zajęta na uczelni. Tyle tytułem wstępu i ogłoszeń. 


Kosmos i zombie to zdecydowanie nie jest moje ulubione połączenie. Do tego stopnia, że gdyby nie był to "Doctor Who". to nigdy w życiu nie obejrzałabym nic łączącego te dwa elementy. A zombie to też nieodzowny sygnał tego, że kolejny odcinek jest w horrorowej stylistyce. Naprawdę bardzo się cieszyłam, że znalazłam chwilę przed zajęciami i nie przyszło mi do głowy oglądać "Oxygen" wieczorem.

A potem się okazuje, że ten cały element zombie to tylko przykrywka dla rozgrywania dramatów na poziomie czystko emocjonalnym. Przeskok poziomu uczuć pomiędzy tym a poprzednim odcinkiem jest przeogromny. "Doctor" ma epizodyczną fabułę, ale nie kojarzę, kiedy ostatnim razem miałam wrażenie, że dwa kolejne odcinki są od siebie tak oderwane. Ale to też może charakterystyka tego sezonu - Doctor powinien siedzieć na Ziemi a zwiewa od Nardola, kiedy tylko może i próbuje ratować, jeśli nie cały Wszechświat, to przynajmniej tych, którzy wzywali pomocy. Ten tęskniący do kosmosu i przygód Doctor, bardzo mi się podoba. 


W samym odcinku jest sporo dziur i niedopowiedzeń w fabule, ale to nieważne, bo dramaty jakie się rozgrywają na linii Bill-Doctor, a których chyba nikt się nie spodziewał to wszystko przykrywają. Oprócz tego, że twórcy nie tyle przypominają, co straszą widzów regeneracją Doctora. Nieładnie i w sumie niepotrzebnie, ale gdyby tak naprawdę zregenerował się w połowie sezonu to by było zaskoczenie. Ale widz się denerwuje. I w sumie ma czemu, bo Doctorowi naprawdę przytrafiają się rzeczy, których się nie spodziewaliśmy. Jego skłonność do poświęceń zdecydowanie wzrosła, jego działania i pomysły, jak zawsze są skuteczne, a jednocześnie chyba gdzieś zapomina o konsekwencjach. To chyba z tej tęsknoty. A Nardole na niego krzyczy i słusznie. 

Bill okazuje się straszną panikarą, na początku niepotrzebnie, ale odcinek nie zostawia dla niej zbyt wiele spokoju i jeśli w następnym nie zostanie ukazana jakaś jej zmiana, rozwój, albo nie nabawi się dystansu do Doctora, to będę rozczarowana i zwątpię w jej charakter.


Zombie koniec końców nie okazali się aż tacy straszni, motyw z tlenem też nieszczególnie, a próba pokazania kapitalizmu z którejś tam strony, to wszystko okazało się w odcinku nieważne. I nudnawe. Co prawda mniej niż historia z odcinka poprzedniego, ale jednak. Ale dość często podkreślam, że zwykle dużo bardziej interesują mnie relacje między postaciami, więc jeśli w moim odczuciu, w odcinku wysunęły się na pierwszy plan to cała reszta stanowi dla nich tylko tło. 

Nie mogę się doczekać kolejnego odcinka. Zapowiedzi wyglądały na tyle kusząco, że nawet zerknęłam do materiałów promocyjnych, czego zwykle nie robię, i och Missy! Wątpię, czy to ona siedzi zamknięta w tajnym pomieszczeniu w Tardis, to chyba raczej Mistrz, ale tak bardzo chcę się dowiedzieć, co ona kombinuje. 

Trzymajcie się, M

środa, 17 maja 2017

Nie tylko w kinie i teatrze XVI - teledyski Eda Sheerana

Hello!
Podobno powinno pisać się wstępy na samym końcu pracy nad tekstem. Mi się to nie zdarza prawie nigdy, a więc dzisiaj wpis wyjątkowy. W czasie szukania i wybierania teledysków, spostrzegłam, że już 3 są Eda Sheerana, bo akurat wyszedł klip do "Galway Girl", więc doszukałam 2 dodatkowe i takim sposobem cała dzisiejsza notka poświęcona jest aktorom i aktorkom w jego teledyskach.

Saoirse Ronan w teledysku Eda Sheerana "Galway Girl".
Wspominałam kiedyś, jak rzadkim zjawiskiem jest podpisywanie występujących w klipach aktorów i aktorek. Nie? Dziwne, bo to już XVI część cyklu. Jestem więc niezmiernie wdzięczna Edowi, że przedstawił Saoirse, chociaż akurat ją chyba bym poznała. Poza tym i piosenka i teledysk są super.



Rupert Grint w teledysku Eda Sheerana "Lego House"
Żeby nikt nie miał wątpliwości w opisie klipu napisano: Official music video for Ed Sheeran's 'Lego House', featuring Rupert Grint from Harry Potter (Ron Weasley).



Jeszcze jedna piosenka Eda. "The A Team"
Występują" Katie Brandy oraz Selina MacDonald. Pierwsza prawie nie udziela się w filmach, ale figuruje jako aktorka, druga ma większą filmografię, ale nieszczególnie imponującą.


W tym momencie stwierdziłam, że całą część poświęcę Edowi. I tak brakowało mi tylko 2 teledysków do magicznej piątki. W teledysku "Give Me Love", który jest jednym z moich ulubionych klipów, występuje Isabel Lucas.


W "You Need Me, I Don't Need You" występuje Matthew Morgan, podpisany: "With thanks to 17 year-old signing actor Matthew Morgan."


LOVE, M

sobota, 13 maja 2017

Haczyk ("Doctor Who" S10 - "Knock knock")

Hello!
Gdzieś między czytaniem lektur a robieniem notatek z notatek, zerknęłam na kolejny odcinek "Doctora Who", bo to już sobota i prawie byłabym jeden do tyłu. Z małym uszczerbkiem dla mojej osoby. Dziś wpis będzie krótki, bo (nieco paradoksalnie) odcinek mi się nie podobał i nie mam ochoty poświęcać mu zbyt wiele czasu. 


Bill z nieznanego nam powodu, nagle się przeprowadza i wraz z grupą nieznajomych studentów, wprowadza się do podejrzenie taniego, dużego domu. O święta naiwności. Odcinek pogrywa na najbardziej nieoryginalnych schematach horrorów, jakie można sobie wyobrazić. Ma też podwójnego minusa za sam fakt horrorowego klimatu oraz brak jakiejkolwiek podróżny czy przygody. 

W przeciwieństwie do studentów Doctor od pierwszej sekundy wietrzy grubszą sprawę. I ma rację. Rozwiązanie zagadki okazje się być tak samo zaskakujące jak elementy horroru w odcinku. Nawet ja się rozczarowałam. Była jakaś próba zagrania na emocjach, ale kompletnie się nie udała. Knock-knock niezbyt człowieka rusza, bo ani nie zna pożeranych przez dom ludzi, ani właściciel domu oprócz bycia dziwnym w sumie nie jest szczególnie zły, tylko nie widzi dla siebie innej drogi. Ale widzieliśmy podobne motywy już tysiąc razy, a dodanie kosmitów tak naprawdę niewiele zmienia. 


Jeśli chodzi o relację Bill i Doctora, to dziewczyna zadaje pytania tak jak zadawała, a Doctorowi zdarza się niejako wpadka i używa słowa 'regeneracja', co ma chyba przygotować na nią bardziej widzów niż Bill. Poza tym nasza bohaterka nie chce, aby Doctor był obecny w jej codziennym życiu. I bardzo dobrze, gorzej, że Doctor chce, a znając zwyczaje Doctorów to będziemy mieć sytuację, gdy to on będzie bardzie przywiązany do towarzysza, niż towarzysz do niego. 

Twórcy pokazują widzom coraz więcej tajemniczych drzwi, dostajemy też jakieś interakcje pomiędzy Doctorem a kimkolwiek kto się tam znajduje (internet jest prawie pewien, że to Mistrz lub Mistrzyni). Oraz tak mało subtelne nawiązanie do treści odcinka, jak tylko można sobie wyobrazić, bo postać zza drzwi gra "Dla Elizy", a tajemnicza bohaterka odcinka też miała tak na imię. 

Trzymajcie się, M

środa, 10 maja 2017

"Kajko i Kokosz - komiksowa archeologia"


Hello!
Ostatnio spodobało mi się chodzenie po muzeach. A ponieważ słyszałam, że w muzeum w moim mieście jest ciekawa wystawa, postanowiłam się tam wybrać w czasie majówki.


Nie znam zbyt dobrze "Kajko i Kokosza". Wiem, że te komiksy są i cieszą się popularnością, i czasami się o nich nawet gdzieś tam słyszy, ale to wszystko. A jednak tytuł wystawy przykuł moją uwagę i byłam bardzo ciekawa, co zostanie pokazane.



Zanim przejdę do samej wystawy, to kilka słów o miejscu, w którym jest pokazywana. To Muzeum Kultury Kurpiowskiej w Ostrołęce i kiedyś zabiorę Was na zdjęciową wycieczkę po wystawach stałych i opiszę, co się tam znajduje.
O ile pracownicy muzeum zdążą ochłonąć z szoku, jaki wywołała chęć oglądania wystawy czasowej. Naprawdę dawno nie widziałam tak zaskoczonego człowieka, jak przy kupowaniu biletów. Które kosztują 2 złote.



Chyba nie widać podpisu tego zdjęcia, a jest to "satyryczne ujęcie "Bitwy pod Grunwaldem"", które narysował autor komiksów "Kajko i Kokosz", czyli Janusz Christa.


Makieta Mirmiłowa wykonana z klocków Lego. Uwielbiam tego typu rzeczy, niestety, trochę się zawiodłam, bo chociaż wygląda ciekawie, to nie robi takiego wrażenia jak się spodziewałam.



Eksponaty archeologiczne pochodzą z Gdańska. One przyjechały do Ostrołęki i ja przyjechałam do Ostrołęki. W sumie mogliśmy wcale nie wyjeżdżać. Plansze natomiast można oglądać dzięki uprzejmości Fundacji "Kreska" Janusza Christy.  


O co chodzi w całej tej wystawie? Aby za pomocą komiksowych odniesień, przedstawić prawdziwy lub zbliżony do prawdziwego, obraz życia w średniowieczu. Chyba. W każdym razie dawno temu. Plansze na przykładach kadrów z komiksu opisują różne aspekty codzienności: ubiór, sprawy kuchenne, ale i wojskowe. Troszkę mało jest tam tych informacji i dobrze by było, gdyby jednak ktoś dodatkowo o tym opowiadał, a więc cała ta wystawa to genialny punkt wyjścia dla lekcji muzealnych. Ostrołęckie szkoły powinny skorzystać z takiej okazji, bo dzieciom na pewno się spodoba, a jest to dużo ciekawsze niż suche fakty. 



Kadr z komiksu jak najbardziej w temacie.



Wystawa podzielona jest na dwie części i trzy sale. W pierwszej można poczytać o samym autorze, zobaczyć komiksy i różne gadżety z nimi związane. A w kolejnych te bardziej archeologiczne eksponaty. Jeśli do 29 czerwca będziecie przypadkiem w Ostrołęce, to polecam zajrzeć do MKK. 

Trzymajcie się, M


niedziela, 7 maja 2017

Relacje kosmiczne ("Strażnicy Galaktyki vol.2")

Hello!
Strażnicy Galaktyki w świecie Marvela to osobliwe zjawisko. Praktycznie nie mają powiązań z Ziemią, ich akcja dzieje się w kosmosie, są samodzielni i autonomiczni. Oraz zabawni. Albo przynajmniej tak im się wydaje. W drugim filmie coś bardzo nie zagrało. Gdy tylko wyszłam z kina nie potrafiłam zbyt dużo powiedzieć o tym filmie, tyle, że mi się podobał i fajnie się na niego patrzyło, ale z przekonaniem, że zaraz o nim zapomnę. Wiedziałam też, że będzie z tego powodu problem z napisaniem recenzji, ale wymyśliłam sposób, jak ją ugryźć. Wpis jest wybitnie spoilerowy.
 


Baby Groot vs. reszta kosmosu. Uwielbiam Groota, nie rozumiem, dlaczego cały film nie ma tytułu „Groot i rodzina”. Nie było możliwości, aby badylek nie skradł serc widzów. Ale na przekładzie scen z jego udziałem można napisać, o jednym z problemów tego filmu, czyli zbyt długich, niepotrzebnie rozciągniętych sekwencjach. O ile napisy początkowe są naprawdę super, to na przykład moment, gdy Rocket i Yondu wysyłają Groota po 'irokeza' po 3 nieudanych próbach nie jest zabawny a męczący.

Drax vs. Mantis. A najlepszym przykładem męczących żartów jest relacja tych dwojga. Jeśli to miało być zabawne, to ktoś odpowiedzialny za ich wymiany zdań nie ma za grosz smaku. I chociaż wiadomo jaki jest Drax, to było zdecydowanie za dużo. W sumie to nawet nie było męczące, to było żenujące. Na dodatek na bardzo różnych poziomach. 
 

Gamora vs. Nebula. Mam problem z nimi dwiema. Nie wiem, czy fakt pojawienia się Nebuli i tego, że siostrzany wątek ma miejsce w filmie mi się podoba, bo nie został najgorzej poprowadzony, czy nie podoba, bo jest jednocześnie niepotrzebny i potrzebny. Niepotrzebny, bo wszystkie sceny, w których jest Nebula można by skrócić do 3, czy potrzebny, bo gdyby nie ona Gamora zostałaby bez pary. Z Mantis się nie dogadała, co nie jest szczególnie zaskakujące, ale gdyby nie była taka wredna, bohaterowie szybciej by się dowiedzieli o planach Ego. Co nie zmienia faktu, że zaraz po Groocie Gamora jest moją ulubioną postacią.

Gamora vs. Peter. I ich 'mała milcząca sprawa' lub podobnie. To znaczy nie liczcie na rozwój wątku romantycznego, bo rodzina jest ważniejsza. Prawda jest jednak taka, że Gamora faktycznie namawiała Petera do polecenia na planetę, a potem stwierdziła, że coś jest z nią nie tak i powinni wracać. I tak w sumie większość filmu na siebie wrzeszczą, bo oboje są uparci i nic się nie zmienia. 



Rocket vs Peter. Jak bardzo oni się nie dogadują nie sposób opisać słowami. Są wredni, złośliwi i aroganccy (obaj ale zarzuty o bycie profesjonalistą we wkurzaniu ludzi lecą tylko w stronę Rocketa), ale bez tych kłótni, które chyba w którymś momencie miały być śmieszne, a nie są, na koniec nie mogłaby zajść w Rockecie przemiana, nie mógłby zrozumieć, że może otworzyć swoje serce i że Strażnicy naprawdę go lubią. I to jego rodzina.

Rocket vs. Yondu. Otóż sprawcą zmiany Rocketa jest nie kto inny tylko Yondu. Jest on też sprawcą jednej z najbardziej dręczących mnie scen filmowych od dawna. Na statku, którego był kapitanem wybuchł bunt, którego nie udało się stłumić. Członkowie załogi, którzy pozostali wierni kapitanowi, zostali na jego oczach wyrzuceni w przestrzeń kosmiczną. Sam Yondu potem trafił do celi z Rocketem, ale udało im się uwolnić. Ale Yondu postanowił się zemścić. Swoją strzałką zabił buntowników. Problem jest taki, że jak na morderstwa są zdecydowanie zbyt widowiskowe. Naprawdę efekt świetlny strzałki robi wrażenie, niesamowite i te sceny w dużej części są bardzo ciekawie nakręcone i nawet pomysłowe, ale ich motywacja mnie uwiera.

Peter vs. Ego. Jeśli coś jest zbyt piękne aby było prawdziwe, to pewnie nie jest. Początkowo nie miałam złych podejrzeń wobec ojca Petera, ale o ja naiwna. Jednym z sygnałów, że coś jest zdecydowanie nie tak, to przeurocza scena, gdy bohaterowie rzucają sobie kulkę mocy. Jeśli wcześniej jeszcze mogło się wydawać, że będzie to historia o ich szczęściu, to właśnie przestało. Teraz pozostawało pytanie, czy Peter da się porwać wizji swojego ojca, zwanej Ekspansją, czy nie.



Ego vs. Logika. Logika to nie postać w tym filmie, chociaż by się przydała. Wiecie, czemu Peter nie przeszedł na stronę ojca? Bo pan planeta, żyjący od miliardów lat, najmądrzejsze stworzenie we wszechświecie przyznało się, że guz mózgu matki Petera, to jego sprawka. Tak wprost. Chociaż Peter powtarzał, jaka ona była dla niego ważna, jak ją kochał. Poza tym Ego zniszczył mu też walkmana. Druga dziura: to cały plan Ego. Ponieważ cierpiał na samotność, stworzył istotę biologiczną, ale się rozczarował więc postanowił zrobić sobie dzieci z różnymi kosmitkami, z czego tylko Peter to przeżył i razem z tym dzieckiem zniszczyć wszystko w kosmosie, tak, aby tylko ich dwójka pozostała. Na wieczność. Kwestia tego, że Ego jest psychiczny chyba nawet całkiem otwarcie pada w filmie.

Peter vs. Yondu. Przez tę scenę, która była już w zwiastunach i ogłoszeniem, kto jest tatą Petera patrzyłam na ten film troszkę jak na „Gwiezdne Wojny”, ale wystarczyło poczekać jeszcze parę minut, aby skojarzenie było inne. Otóż „Strażnicy Galaktyki vol.2” chcą robić konkurencję "Szybkim i wściekłym" w pokazywaniu tego, że rodzinę jednak można wybrać i że ona jest najważniejsza. A najważniejsza jest kwestia ojcostwa. Widz ma lepiej, niż bohaterowie, bo wie dużo więcej i naprawdę bardzo szybko załapie, że Yondu nie oddał Petera Ego, bo nie chciał skazywać go na los poprzednich dzieci i że tak w sumie, to bardziej go adoptował. Peter przez te 34 lata tego nie załapał, ale nie żeby Yondu mu to ułatwiał, ale dzięki temu mamy 'ładne' zakończenie.


Sprzymierzeni vs. ludzkie zachowania. Złote ludki nie odgrywają w filmie znaczącej roli, ale mają jedną cudowną scenę. Nasi główni bohaterowie uciekają przed ich flotą, skutecznie, bo został ostatni statek złotych. Który ostatecznie też został pokonany. Pilotowi, bo Sprzymierzeni korzystają ze statków kierowanych zdalnie, kibicowali piloci wcześniej zestrzelonych jednostek. W momencie, gdy  i on stracił statek, posypały się w jego stronę komentarze typu "typowe", "zwaliłeś sprawę", itp., itd. Widać nawet kosmici zachowują się jak typowi ludzie. 

M vs ładność. Otóż ludzie zachwycają się jak ten film jest kolorowy, ładny i niesamowity. Mamy złotych ludzi, planeta Ego wygląda ładnie i niektóre sceny w przestrzeni kosmicznej są faktycznie powalające, ale poza tym nie jest jakiś szczególny. Co do muzyki: to nie moje klimaty, chociaż zdarzało mi się 'tańczyć' na fotelu. Najbardziej podobała mi się piosenka z momentu, gdy Peter rzuca się na ojca. Jeszcze co do ładności - piękny jest pogrzeb Yondu, ale po pierwsze dużo brakuje mu do piękna pogrzebu Friggi, a po drugie emocji. 

Pozdrawiam, M


piątek, 5 maja 2017

Pałac Opatów #3

Hello!
W zeszłym tygodniu, trochę przypadkiem, znów znalazłam się w Pałacu Opatów. A ponieważ jest tam nowa wystawa czasowa, udokumentowałam ją i pokazuję.



To nie obraz - to pszczoły w trumienkach. Głęboko wierzę, że miało to na celu zwrócenie uwagi na problem wymierania tych owadów.

Poniższa rzeźba robiła furorę. Chyba każdy robił sobie z nią zdjęcie.



















Jak na wystawę o materii (i materiale) dużo jest tam dość normalnych obrazów. Ale to malarstwo unikatowe.



Jedno się nie zmieniło - oświetlenie w Pałacu jest fatalne do robienia zdjęć. Ale za to obiekty do fotografowania okazały się dużo chętniejsze do współpracy.



Nie mam pojęcia, co to jest, ale jest super. Wygląda jak wielki pies pasterski puli albo komodor.

Trzymajcie się, M

środa, 3 maja 2017

Ludzie i niekosmici ("Doctor Who" S10 - "Thin ice")

Hello!
Jak na życzenie, trzeci odcinek "Doctora Who" dzieje się w dziewiętnastowiecznym Londynie. Tardis nie zechciała wrócić do współczesność i stwierdziła, że należy zrobić porządek na jarmarku na zamarzniętej Tamizie. 


Dostajemy więc trochę obaw Bill ze względu na czasy i jej kolor skóry, który w odcinku nie okazuje się być problemem, oprócz tego, że zły tego epizodu, to rasista i dostaje od Doctora w twarz z tego powodu. Wcześniej nasi bohaterowie przeprowadzają też rozmowę brzmiącą mniej więcej tak: -Jest u więcej czarnoskórych ludzi niż pokazują w filmach (Bill) - History's a whitewash (Doctor). Można też bez trudno zauważyć Azjatów przemykających po ekranie. Taka ciekawostka. Inną poważną rozmową, jaką odbywają bohaterowie jest ta na temat śmierci, tego jak Doctor przechodzi nad nią do porządku dziennego (szybko), Bill zarzuca mu także, że przez to się nie przejmuje oraz zadaje pytania, o to, ilu ludzi czy kosmitów zabił sam Doctor. Konkluzja jest taka, że jeśli szybko się z tym upora, to można pomóc tym, którzy zostali. Na początku odcinka pojawia się także wątek o efekcie motyla. 


Widzę w Bill Donnę i przypuszczam, że nie zmieni się to do końca sezonu. Każda towarzyszka kazała Doctorowi ratować ludzi/kosmitów, ale sposób przeżywania Bill i jej rozkazujący ton, przypominają trzecią towarzyszkę. Jednocześnie role Doctor-nauczyciel i Bill-uczennica średnio pasują do takiego zestawiania, ale na koniec tego odcinka Doctor nazywa ją szefem, co także nieco przypomina stosunek Doctora do Donny. 


Co do samej intrygi, zagadki, problemu. Główny zły oprócz tego, że jest rasistą, jest też żądnym pieniędzy człowiekiem. Nie zawsze kosmici muszą stanowić problem, najczęściej ludzie są najgorszym problemem innych ludzi. Doctor w tym momencie dostaje także swoją przemowę, bardzo udaną i ja, podobnie jak Bill, zastanawiam się, jak długo trzeba żyć, aby takie wypowiedzi przychodziły człowiekowi/kosmicie naturalnie. Sprawa nie jest wybitnie skomplikowana, ale mini śledztwo okazuje się ciekawsze niż można było przypuszczać.

Zastanawiam się kto jest za drzwiami i kto tam bardzo dobija się do wyjścia. Przypuszczalnie jest to Mistrz albo Mistrzyni, ale chyba jeszcze trochę zajmie nam odkrycie tajemnicy.

Trzymajcie się, M
Ze względu na przesuniecie, kolejny wpis będzie w piątek.