Hello!
Jeśli zaglądacie tu od jakiegoś czasu wiecie, że kocham musicale. A jak nie wiedzieliście to właśnie się dowiedzieliście.
Przed seansem "Into the Woods" zdążyłam przeczytać masę rzeczy na jego temat więc byłam mniej więcej przygotowana, na to co zobaczę. Jednak zanim postanowiłam się merytorycznie przygotować myślałam, że to muzyczne, bajkowe połączenie znanych historii. Jak bardzo się myliłam mogą jedynie wiedzieć osoby, które nie pomyślały, aby dokładnie sprawdzić w co się pakują.
Zaczyna się niewinnie. Bohaterowie życzą sobie różnych rzeczy. Kopciuszek chce iść na bal a Jack sprzedać krowę. Nie jest to nic podejrzanego, chyba że zastanowić się nad znanymi słowami: "Uważaj czego sobie życzysz. Marzenia się spełniają." Całość opiera się zaś na postaciach Piekarza i jego żony oraz Czarownicy, którzy w różny sposób związani są z pozostałymi postaciami takimi jak Roszpunka czy Czerwony Kapturek. Spotykają się w tytułowym lesie. A ponieważ baśnie uczą i bawią to stanowią doskonały materiał na pewnego rodzaju przykrywkę pod jeszcze głębszy moralitet.
Jeśli do tej pory historia Czerwonego Kapturka i Wilka nie wydawała wam się jeszcze podejrzana, to po tym filmie już nigdy nie spojrzycie na nią tak samo.
Pojemność znaczeniowa podejmowanych motywów i problemów w tym musicalu jest przeogromna. Na pierwszy rzut oka: bezdzietne małżeństwo, teoretycznie nie mają innych zmartwień; matkę próbującą chronić córkę; biedną rodzinę. Generalnie relacje rodzice-dzieci. I już w tym miejscu widać jak ważna w tym wszystkim jest rodzina, poczucie bezpieczeństwa jakie daje, ale to idzie jeszcze dalej do tematów samotności, wybaczenia, kary czy samego definiowania moralności. Później nawet dobra i zła. W interpretacji, bo spokojnie film potraktować jako wielką przenośnię, albo po prostu wiersz, można iść jeszcze dalej. Bo mamy tu także poszukiwanie swojego idealnego miejsca w świecie, które jest gdzieś pośrodku, ale również związane z tym poszukiwanie własnej tożsamości. Oprócz "Marzenia się spełniają" jest jeszcze drugie słowo klucz: decyzja. I gdy już ją podejmiemy, ponoszenie jej konsekwencji. Tu idealnym przykładem jest Kopciuszek i jej utwór na schodach pałacu ("
On the Steps of the Palace"). Ale także Żony Piekarza po pewnym incydencie z Księciem. Udowadnia nam, że przygody na jedną noc to nic dobrego. Wydaje mi się, że warto też zwrócić uwagę na utwór Czerwonego Kapturka "I Know Things Now", a także "Your Fault". Słowa, wszystkie, są bardzo, bardzo ważne i trzeba koniecznie słuchać ich bardzo uważnie.
Warstwa muzyczna jest niemniej ciekawa jak słowa. Mnie najbardziej zachwyciły 3 utwory:
"Giants in the Sky" Jacka, "It Takes Two" Piekarza i Żony oraz "Last Midnight" Czarownicy. A w tej roli absolutnie spektakularna Meryl Streep. Czytając, że skradła film, podchodziłam do tego sceptycznie, ale to prawda. Gdy tylko się pojawia robi wokół siebie mnóstwo zamieszania i wszystkie oczy zwrócone są na nią. Jednak moim osobistym idolem jest Chris Pine jako Książę Kopciuszka. Utwór "Agony" i scena na rzecze/wodospadzie będzie mi się śnić po nocach. Jako koszmar, żeby było jasne. Do tej pory nie wiem co to miało być, choć jednocześnie idealnie oddaje charakter Księcia: "Miałem być czarujący nie wierny".
Tylko dla ludzi o mocnych nerwach.
Nie będę jednak pisała o każdej postaci z osobna, chociaż uwielbiam to robić, z jednego prostego powodu. Wszyscy są genialni. A z resztą wystarczy spojrzeć na obsadę, żeby wiedzieć, że nie da się pod tym względem na tym filmie zawieść. I na innych względach chyba też. Chociaż, wracając do początku, wiedziałam, że nie będzie szczęśliwego zakończenia i trochę zaczęłam się martwić, gdy nie następowało wielkie bum i wszytko zaczęło się źle dziać. Ale się doczekałam i to ze strony, z której się nie spodziewałam. Wszystko stało się jednak jasne, gdy okazało się, że postać Olbrzymki to uosobienie AIDS. A przynajmniej jako takowe jest interpretowana.
Oprócz Roszpunki i jej Księcia żadna z postaci nie ma tradycyjnego, znanego szczęśliwego zakończenia. Zdążyłam doczytać, że w teatralnej wersji z nimi także było źle. Ale poza tym czy inne zakończenie tych historii jest mniej szczęśliwe niż te, które utarło się za takie uważać? Zdecydowanie nie. A musical idealnie podsumowuje się sam w ostatnich utworach. Ja pod koniec już nie wytrzymałam, choć przez cały film trzymałam się nieźle i wiem, że nie tylko ja, bo pani, która siedziała niedaleko też już nie mogła dać rady swoim emocjom. Ponieważ oryginalny musical został dość mocno zmieniony na potrzeby Disneya, zastanawiam się czy dałabym radę psychicznie obejrzeć oryginał. Bo przeczytałam trochę dokładniej o treści i mam wątpliwości. Ale podobno w zakamarkach internetu są nagrania z teatrów. Może kiedyś.
To wszystko co jest tu napisane, to niewiele. Jestem pewna, że gdzieś na świecie są całe tomy poświęcone analizie tego musicalu. I, że zarówno te napisane po jego premierze, oraz te, które napisalibyśmy dzisiaj były by równie prawdziwe. Pisząc i czytając na temat "Into the Woods" doszłam do wniosku, że niesie ze sobą uniwersalne przesłanie, możemy go dopasować do naszych czasów, ale także do nas samych. Każdy może się w nim doszukać czego chce i dzięki temu będzie zawsze aktualny.
Trzymajcie się, M