Hello!
Dziś Dzień Bloga (wszystkiego najlepszego dla wszystkich blogujących!), co oznacza, że są także urodziny tego blogaska!
Tak dokładnie to w sumie nie do końca, ale jakiś czas temu ustaliłam sobie, że 31 sierpnia to oficjalny dzień, gdy zaczęłam blogować. Rok 2012! Brzmi to wyjątkowo nieprawdopodobnie. Osiem lat brzmi prawdopodobnie, ale że to osiem lat zaczęło się w 2012 już nie.
Miałam nawet nie publikować dziś wpisu (bo oznacza to, że w środę nic nie będzie), ale uświadomiłam sobie, że skoro piszę od 8 lat, a mam 24 to oznacza, że bloguję przez 1/3 mojego życia i brzmi to tak samo nieprawdopodobnie jak to, że zaczęłam w 2012.
Rok temu, czy dwa lata temu byłam pewna, że nieszybko skończę moją blogową przygodę, ale przez lata widziałam wiele osób, które po prosu przestawały publikować z dnia na dzień i w tym roku w lipcu trochę zrozumiałam ich postawę. Blogowe kryzysy to całkiem normalna sprawa, ale wcześniej miały one u mnie zupełnie inną postać, a to, co czułam albo raczej nie czułam wobec bloga w lipcu było bardzo dziwne i trudno opisać to słowami. W każdym razie wiem, że przestanie publikowania z dnia na dzień wcale nie wydaje się takie dziwne i niemożliwe, jak sądziłam wcześniej.
Co nie oznacza, że mam zamiar przestać pisać, co to, to nie! Jedną z najlepszych rzeczy, jaką zrobiłam dla siebie i dla bloga była zmiana planu publikacji na środa i sobota i uwielbiam ten terminarz. I nawet w lipcu, gdy zastanawiałam się, co by się stało gdybym przestała pisać to jednego byłam i jestem pewna - w kwietniu bym wracała, aby publikować moje wpisy o Szekspirze. Myślę też, że wpisy o wannach by się utrzymały.
Czasami wydaje mi się, że nie mam problemów z tym co publikuję na blogu oraz tym, jak się widzę jako blogerka. Ale muszę napisać, że coraz częściej miewam. Czuję, że powinnam pisać więcej o książkach albo że powinnam pozycjonować się lepiej na osobę, która zna się na rzeczach. Chciałabym, aby ludzie wiedzieli, że pisałam licencjat o książkach o Korei wydawanych w Polsce i jest to temat bliski mojemu sercu, ale ile można to powtarzać.
Z jednej strony nie mam problemu z tym, że nikt poza mną nie jest zainteresowany tym, co piszę o teledyskach (czy ogólnie teledyskami, to nie aż tak osobiste), z drugiej bywa mi smutno, gdy wpis, który wydawał się ciekawy i błyskotliwy, który pisałam z dużym entuzjazmem, jest nieczytany. Nie żeby powstrzymywało mnie to przed pisaniem. Bo przecież wiem, jak to działa. Wiem, a i tak bywam może nie rozczarowana, bo to za duże słowo, ale zniechęcona. Ale będę pisała swoje dalej.
Nie żebym się nie spodziewała, że będzie to wpis, w którym wylewam żale, wiedziałam, że się to tak skończy. Ale nie żebym nie była z blogaska ogólnie zadowolona. Zawsze jestem. Bloguję od 8 lat, gdybym naprawdę, naprawdę miała przestać to prawdopodobnie zrobiłabym to, gdy studiowałam dwa kierunki. Aczkolwiek jednym z problemów, jaki mam w codziennym życiu, który jest związany z blogiem jest chęć pisania o wszystkim, co zobaczę. Co kończy się tak, że nie zaczynam czegoś oglądać albo czytać, bo myślę sobie "Stracę czas czytając/oglądając a nie wiem, czy będę miała siłę/ochotę o tym pisać, a mogłabym obejrzeć coś o czym napiszę". Co zwykle kończy się tak, że nic nie oglądam, bo czuję zbyt dużą presję. Jeśli obejrzałabym dramę i o niej nie napisała, czułabym coś w rodzaju pretensji do samej siebie, że tego nie zrobiłam. I to jest chyba najsłabsze w całej tej sytuacji, że to ja sama się w niej stawiam. Nikt nie każe mi pisać. Sama czuję presję i sama mam kryzys.
Cudowny wpis urodzinowy mi wyszedł, nie ma co. Ale dawno nie narzekałam, nie wytłumaczyłam też tutaj, dlaczego blog w lipcu działał, jak działał (pisałam o tym na Facebooku!), a należało to wyjaśnić.
Jeszcze raz wszystkiego dobrego dla wszystkich blogujących! LOVE, M