czwartek, 28 lutego 2019

Gdzie ta drama - Jak wytresować smoka 3

Hello!
Jeszcze w ferie poszłam z braćmi zobaczyć trzecią cześć Jak wytresować smoka. I od tamtej pory zbierałam się i zabierałam się, aby coś o tym filmie napisać. Problem jest taki, że oprócz tego, że film powstał, jest i zamyka trylogię trudno napisać o nim coś więcej.


Zauważyłam, że większość ludzi ma podobny stosunek do tego filmu. Nie czytałam ani nie oglądałam recenzji, ale po ich tytułach (dlatego to takie ważne, aby swoim tekstom nadawać tytuły!) widać, że trzecia część Jak wytresować smoka wzbudziła średni entuzjazm. Szczególnie utkwił mi w pamięci tytuł, który przewinął mi się chyba gdzieś na YouTube - "Wzruszające rozczarowanie". I chociaż moich odczuć względem filmu nie nazwałabym rozczarowaniem, uważam, że to bardzo ładne podsumowanie.

Podstawowym problemem tego filmu jest fakt, że to trzecia część. To znaczy, gdyby zamienić część drugą i część trzecią miejscami było by idealnie, a cała trylogia miałaby odpowiednią dramaturgię (w dużym uproszczeniu oczywiście). Bo niestety osiągnięcie tego poziomu dramy, jaki widzieliśmy w poprzedniej części, nie jest już możliwe i film trochę cierpi na brak emocji.


Cierpi też na powtarzalność i przerabianie tych samych motywów, które wszyscy myśleli, że są już rozwiązane. Poza tym nawet małe dzieci widziały i wiedziały, że sprowadzanie na taką piękną, kolorową wyspę kolejnych smoków może skończyć się tylko tym, że wyspa przestanie być piękna i kolorowa. Wydawałoby się, że po poprzednim filmie Czkawka powinien być bardziej odpowiedzialny. Ale nie. Jego droga do zostania godnym czy prawdziwym przywódcą trwa. A ja nie jestem pewna, czy tego spodziewałabym się w trzecim filmie. Myślałam, że wyjaśniliśmy sobie wszystko w poprzednim. 


Główny zły tego filmu to postać o motywacjach tak głębokich, że chyba niezmierzalnych. Jego hasłem jest "Zabić Nocne furie, bo tak!". A Szczerbatek jest ostatnią Nocną furią, której nie zabił. Także będzie go ścigał, a my będziemy mieli uwierzyć, że jest to najgorszy zły na świecie i oczywiście najlepszy morderca smoków. Mnie nie przekonał, ale po części chyba też dlatego że Czkawka nie był dla niego najtrudniejszym przeciwnikiem. Naprawdę 2 i 3 część się powinny zamienić miejscami, bo oglądając trzecią ma się czasami wrażenie, że i fabuła, i bohaterowie się uwstecznili. 


Problematyczny dla mnie jest też cały wątek z Białą furią i kwestią tego, czy Szczerbatek będzie chciał zostać z Czkawką czy wybierze dziewczynę. Być może to tylko ja, ale zawsze widziałam Czkawkę i Szczerbatka jako równorzędnych partnerów, nawet jeśli Szczerbatek był trochę jak dziecko-kot. Czas nie płynął tylko dla Czkawki, Szczerbatkowi też przybywało lat, a chyba gdzieś o tym zapomniano. I naprawdę zastanawiam się dlaczego ta bajka robi takie wielkie założenie, że Szczerbatek MUSI opuścić Czkawkę. Przecież on ma wybór, a każda postać chodzi i powtarza Czkawce: "Szczerbatek cię opuści" albo "Musisz dać mu wolność". Musi, ale to nie oznaczy od razu, że Szczerbatek go nie wybierze. A ogólnie i w odniesieniu do wszystkich smoków to dlaczego ludziom wydaje się, że oni będą wiedzieli lepiej, co dla smoków jest dobre? To też jest pewna zagadka tego filmu. 

Czy zakończenie tego filmu i trylogii jest dobre? Na pewno jest bardzo ładne (ogólnie film jest ładny, ma ciekawie wykorzystane kolory, a niektóre sceny to po prostu czyste estetyczne uczty) na różnych poziomach, ale Szczerbatek (bardziej niż Czkawka) jest popularny więc nie miałabym pewności, czy będzie to takie zupełne zakończenie filmów z Wikingami i smokami. I ja nie będę miała nic przeciwko. 

Pozdrawiam, M

wtorek, 26 lutego 2019

19 z 2009

Hello!
Ostatnio z moim pisaniem nie jest najlepiej, ale nie po to robię to od prawie 7 lat żeby teraz przestać. Czasami nawet do przyjemności trzeba się przymusić. Ale jak będzie tak dalej to napiszę długi wpis wyjaśniający i chyba wyłączę bloga na jakiś czas.


Wprowadziłam trochę pesymizmu na początek, ale dzisiejszy wpis komponowało mi się bardzo przyjemnie. Jak zawsze w przypadku takich wpisów. Tylko mogą sprawić, że człowiek poczuje się staro. 
Dziesięć lat temu sama byłam trzynastolatką. Może nie taką stereotypową lub trzynastolatką-personą, której czasem używam, gdy opisuję zachowania młodszej młodzieży. Ale to było 10 lat temu.

1. Avatar ma dziesięć lat, a ja dalej nie mogę się przekonać do tego filmu. 

2. Anioły i demony. Tak dla kontrastu ten film uwielbiam.

3. Alexander Rybak wygrał Eurowizję <3

4. Barack Obama dostał Pokojową Nagrodę Nobla.

5. Piosenka, której słów nikt nie umiał zaśpiewać poprawnie i kończył śpiewając "haken maken" lub coś podobnego, ujrzała światło dzienne. 
James Morrison ft. Nelly Furtado - Broken Strings



6. Przeglądam listy hitów z 2009 dochodzę do wniosku, że tymże roku było mnóstwo irytujących piosenek, które szybko stawały się bardzo popularne i kochane, ale jeszcze szybciej ludzie mieli dość puszczania ich w kółko. I tak na przykład dziesięć lat ma także: Boom Boom Pow The Black Eyed Peas.

7. Na rok 2009 przypada też szczyt kariery Lady Gagi. 
I nikt nie przekona mnie, że jest inaczej. Nawet Oskar dla piosenki z Narodzin gwiazdy. A chyba najbardziej się cieszę, chociaż to może nie najlepsze słowo, że będąc trzynastoletnią mną tak czułam, że Lady Gaga będzie trochę gwiazdą na 5 minut. Born This Way było hitem, ale nigdy po 2009 nie mówiło się o Lady Gadze tak dużo.

8. Michael Jackson zmarł.

9. Samolot wylądował na rzece Hudson. Znaczy pilot nim wylądował. Na rzece. Samolotem. W środku miasta.

10. Trzecia część Simsów też ma 10 lat.

11. Miałam problem ze znalezieniem książek wydanych w 2009 (filmy i muzyka są zdecydowanie łatwiejsze), aż skojarzyłam, że około tego roku na polskim rynku powinno się było pojawić Miasto kości. Moja ulubiona gimnazjalna seria książek ma już 10 lat!

12. Dziesięć lat temu ukazała się trzecia (3!) część Epoki Lodowcowej.

13. I cosie z Korei Południowej: debiutują - 2NE1, f(x), 4minute. Girls' Generation wypuszcza Gee i Genie a Shinee Romeo.

14. Jedna z moich ukochanych piosenek zagościła na listach przebojów i jest to All The Right Moves One Republic.

15. I to pytanie, które zadawali sobie wszyscy w 2009 - kto występuje w teledysku Andrzeja Piasecznego do Chodź, przytul, przebacz

16. A tego hitu kto nie zna? 



17. Zostałam wielką fanką piłki ręcznej! Pamiętam, jakby to było wczoraj, oglądanie meczu Polska-Norwegia, piętnaście sekund jako bardzo dużo czasu i rzut przez całe boisko do pustej bramki. To było, i jest, totalnie niesamowite!

18. Z moich ulubionych anime: w 2009 leciało Pandora Hearts oraz drugi sezon Darker Than Black. Z ulubionych mojego brata: leciało Full Metal Alchemist: Brotherhood.

19. I jeszcze dwa hity na sam koniec: Use Somebody i Sex On Fire Kings Of Leon. 
Nie było to, co prawda, po samym wypuszczeniu tych dwóch piosenek, a przynajmniej wtedy tego tak bardzo nie zauważyłam, ale po jakimś czasie ludzie bardzo wyraźnie zaczęli dzielić się na obozy, gdzie jeden wolał pierwszą piosenkę, a drugi - drugą. 



Prawdopodobnie o czymś zapomniałam, czegoś nie uwzględniłam, coś nie rzuciło mi się w oczy, czegoś nie skojarzyłam albo po prostu nie starczyło mi punktów, aby o tym napisać. 
Ale z chęcią dowiem się, jakie są Wasze wspomnienia i skojarzenia z 2009 rokiem. 
Pozdrawiam, M

niedziela, 24 lutego 2019

Czarno to widzę - Black

Hello!
Był taki moment w moim życiu, że nie miałam co oglądać, a miałam Netflixa. I takim sposobem obejrzałam frustrującą dramę pod tytułem Black.  Poniżej tłumaczę, dlaczego Wy raczej nie powinniście tego robić.


Z jednej strony wydaje się, że to drama robiona na wielką skalę, z drugiej jeśli przyjrzeć się szczegółom okazuje się, że świat przedstawiony jest dość gęsty, każdy każdego zna, ma wobec kogoś jakieś zobowiązania i tak dalej. Dość szybko robi się to męczące, około 6 odcinka; dramom zdarza się to zwykle w połowie, a ta nie dość, że ma 18 odcinków, to już po 1/3 zrobiła się ciężka do oglądania. Nie wiem czy zabrakło im pieniędzy na aktorów drugoplanowych czy pomysłów na wprowadzenie nowych postaci, ale tym, co przeżywa ta garstka bohaterów, których obserwujemy, można by spokojnie obdzielić jeszcze kilka osób.


Druga sprawa to fakt, że dość szybko przestaje być też wiadomo dokąd zmierza fabuła, a sam scenariusz też ma kilka problemów. Czasami wydaje się, że bohaterowie zapominają o swoich motywacjach i tak bardzo skupiają się na chwili obecnej, że widz także zapomina, że każdy z nich ma jakieś swoje cele i teoretycznie przez to, co robi próbuje je osiągnąć.

Mam problem z Go Arą wcielającą sie w Ha Ram. Z pierwszej dramy, którą widziałam z jej udziałem, czyli Hwarangu można było jej postać wyciąć i byłby to o wiele lepszy serial, w tym natomiast gra dość naiwną postać z typu bohaterek anime, które mieszają się do nieswoich spraw. Przy czym nie piszę, że jej chęć ratowania życia jest naiwnością, raczej jej metody i próby są godne pożałowania, bo naprawdę ma się wrażenie, że nie towarzyszy im żaden zastanowienie. Aż dziwne, że przez swoje nachodzenie ludzi i zadawanie dziwnych pytań, przez cały sezon nie wpakowała się w kłopoty. Żeby dopełnić obrazu muszę napisać, że Ha Ram jest też nieodpowiedzialna.


Im więcej dram oglądam, tym bardziej chciałabym aby postaci, które MUSZĄ ze sobą być, były razem naprawdę szczęśliwe. To znaczy takie historie typu: tu jest narzeczona, ale już jej nie kocham albo chociaż niech postaci z aranżowanych małżeństw mają do siebie chociaż odrobinę szacunku. W tej dramie mamy detektywa Hana, który przed stratą pamięci i w sumie swojej osobowości naprawdę kochał panią doktor. Po przemianie zaczyna mieć uczucia, których mieć nie powinien z różnych względów, do Ha Ram, a dalej ciągnąc ten wątek w Black mamy jeden z najsłabszych trójkątów miłosnych, jakie widziałam i nie pozostaje nic innego jak ignorować wszelkie jego oznaki. Z resztą oznaki jakiegokolwiek uczucia pomiędzy Ha Ram i Blackiem też najlepiej ignorować, bo, oprócz całkiem zabawnych monologów wewnętrznych Blacka, nic dobrego z tych romansów nie wynika. A jak zaczęły się naprawdę rozwijać, to miałam poważny kryzys w oglądaniu całej dramy.

Na drugim planie mamy panią doktor, której przeszłość ściga nie tylko ją, ale wszystkich.
Natomiast Mann Soo to najtragiczniejsza, najbardziej samotna i smutna postać całej dramy i nie ma sposobu aby człowiekowi nie było go szkoda, bo swoimi doświadczeniami w tak krótkim czasie mógłby obdarzyć kilka osób.


Poza tym wydawać by się mogło, że Black to trochę straszna drama thriller z ciężkim klimatem. Otóż plakaty, czołówka i to jak drama była promowana to zmyłka. Nasza bohaterka porzuca noszenie okularów i uciekanie przed cieniami w pierwszym odcinku. Potem decyduje się ratować ludziom życie. Co jest bardzo szlachetne, ale zadziało się za szybko. Dostajemy zbyt mało retrospekcji i niewiele ujęć z teraźniejszości na temat tego, jak Ha Ram przeżywa widzenie cieni i sobie z tym radzi. Czy też nie radzi, ale pokazane to zostaje chyba tylko w pierwszym odcinku. Ponadto w trakcie kolejnych odcinków okazuje się, że niewielu ludzi tak naprawdę ma cienie, a większość z nich jest powiązana mniej lub bardziej bezpośrednio z Ha Ram,  Man Soo, czy sprawami, którymi zajmuje się policja, a które i tak są ze sobą powiązane.

Oglądanie tej dramy bywa frustrujące, bo widz przeważnie wie dużo więcej niż bohaterowie, ale zamiast cieszyć się, że oni odkrywają to co my już wiemy, denerwujemy się jak długą drogę muszą przebyć. Z drugiej strony policyjne śledztwo prowadzone przez przełożonego Moo Ganga było interesujące, ale chyba tylko dlatego, że jednocześnie osobiste i profesjonalne. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem tam ciasno i wszytko jest ze wszystkim powiązane.


Poza tym twórcy nie potrafią tej dramy zakończyć. Ostatni odcinek się wlecze, wlecze i nie chce skończyć, a jak już ma się wrażenie, że OK, takie zakończenie jest lepsze niż niektóre alternatywy, choć wciąż motywacje bohaterów, w sumie to już sam pomysł, że Ha Ram i Black to romans, są złe i mało przekonujące. To nie. Kończy się to trochę jak Ostatni Jedi. I ogólnie wiele nie stracicie, jeśli ostatniego odcinka nie obejrzycie. Naprawdę.

Pozdrawiam, M

piątek, 22 lutego 2019

Naoglądałam się dokumentów (The Propaganda Game, The Lovers and the Depost, Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary)

Hello!
Plusem posiadania pewnej liczby wpisów na zapas jest to, że gdy człowiek nagle zachoruje (nie wspominając o tym, że jest to trzeci raz w ciągu 6 tygodni) może wyciągnąć taki wpis, napisać wstęp (a czasami i to ma już napisane) i chociaż bloga mieć z głowy. Bo ogólnie rozchorowanie się na weekend i to taki dłuższy, bo w czwartki kończę zajęcia przed południem i miałam tyle planów, nie jest niczym przyjemnym i człowiek zamiast spokojnie sobie zdrowieć i odpoczywać to się martwi, kiedy zrobi te zaplanowane rzeczy i przygotuje się na uczelnię. Powiedzenie: nieleczony katar trwa siedem dni, a nieleczony tydzień naprawdę nie jest zabawne. 

W każdym razie prezentuję Wam krótkie opisy trzech filmów dokumentalnych, które jakiś czas temu dopadłam na Netflixie. Wszystkie zadry/zdjęcia w dzisiejszym wpisie odnoszą się do drugiego opisywanego filmu. 

Chwila autoreklamy: ponieważ Google+ się zwija (a muszę przyznać, że było dość wygodną platformą) zachęcam do polubienia Mirabell - Między innymi kulturalnie na Facebooku, naprawdę polecam, czasami publikuję tam naprawdę ciekawe i zabawne rzeczy, na które nie ma miejsca na blogu. Zapraszam też na Instagram, chociaż robię tu jego miesięczne podsumowania, to muszę wiedzieć, które zdjęcia podobają się najbardziej.

The Propaganda Game

Przeglądałam filmu i wpadło mi w oko coś, co wyglądało na związane z Koreą Północną. I było. Hiszpański filmowiec pojechał tam i miał robić film. Ale chyba mu to nie wyszło, bo dobre 90% tej produkcji to gadające głowy; rzeczy, które na pewno nie były kręcone przez ekipę tego filmu; trochę materiałów telewizyjnych. Jedyną nową informacją, którą wyciągnęłam z tego filmu był fakt istnienia innego pana Hiszpana, który w KRLD żyje, pracuje i wierzy czy wyznaje panujące tam wartości, zasady. Cała reszta tego tworu to nuda. To znaczy, nie ma tam nic, czego nie można by usłyszeć, gdzieś w telewizji i wywnioskować z nawet najkrótszych medialnych wzmianek. 
Poza tym wydaje się, że film niby ma jakąś przemyślną strukturę, ale jest ona mocno męcząca, wręcz irytująca. Obraz ma też bardzo niejasne przesłanie. Początkowo twórca wspominał coś, że chce pokazać codzienne życie, które tam się toczy, ale dobra połowa filmu, jest o militariach (i znów, jak ktoś ogląda telewizję, to słyszał to wszystko, przypuszczam, z pięć razy), a później dalej nie pokazuje życia, tylko hymm to, co pozwolili mu nagrać, a on jest zdziwiony, że było to ustawione. Przynajmniej w dużej części. W każdym razie jestem pewna, że istnieją lepsze albo przynajmniej mniej nudne dokumenty o Korei Północnej.



Jak na przykład: The Lovers and the Depost

Tylko zobaczyłam miniaturkę i wiedziałam, że film musi opowiadać tę samą historię, co książka Kim Dzong-Il. Przemysł propagandy i nie pomyliłam się.
Pierwsze co się rzuca w oczy, gdy włącza się ten film to BFI, BBC i Sundance, co może być zapowiedzią bardzo dobrej jakości. Ale niekoniecznie. Co prawda Kochankowie i dyktator nie jest tak nudnym filmem jak opisany powyżej, ale daleko mu do ciekawego. Prawdopodobnie dlatego że znałam tę historię, wydał mi się bardzo powierzchowny. Z drugiej jednak strony posłuchanie samej Choi Eun Hee, jak opowiada o swoich przeżyciach, jest naprawdę warte zobaczenia. Ogólnie zobaczenie innych osób, które miały jakąś styczność z reżyserem i aktorką, także ich dzieci, to coś ciekawego. W dokument są wmontowane sceny z filmów Shina i Choi i gdyby tylko dostęp do nich był łatwiejszy, to obejrzałabym chyba wszystkie na raz, bo nawet z tych przebitek widać, że to dobre filmy.
Jeśli interesuje Was ta historia, ale możecie poświęcić jej niewiele czasu to dokument można obejrzeć, ale jeśli dysponujecie jego większą ilością to polecałabym jednak książkę. Nie wiem, czy oprócz Przemysłu propagandy są na polskim rynku inne dotyczące tego porwania, ale i ta wystarczy.



Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary

Nudność The Propaganda Game nie zniechęciła mnie do oglądania dokumentów i jeszcze tej samej niedzieli obejrzałam dokument o scjentologach. I w przeciwieństwie do małoodkrywczego filmu numer jeden, ten był bardzo ciekawy. Do tej pory scjentologia kojarzyła mi się głównie z Tomem Cruisem, kosmiczną energią i ogromnymi sumami pieniędzy. Ale nie zdawałam sobie sprawy, że jeśli trochę zaokrąglić, ta społeczność istnieje już prawie 50 lat. To było chyba największe zaskoczenie. Umknęło mi też gdzieś, że chyba pierwszym bardzo znanym orędownikiem scjentologii był John Travolta. Wiedziałam za to, że są oni doskonale zorganizowani, ale film pokazuje, że to jest dużo lepiej niż doskonale. Droga do wyzwolenia trwa dwie godziny i w zdecydowanej większości to opowieści (czy może odpowiedzi na pytania) osób, które z tego kościoła odeszły. Część o tym, jak to się stało, że scjentologia została uznana za religię też jest. I to też interesujące, bo stało się nie do końca dlatego, że ktoś w to wierzy, tylko dlatego, że szef chciał, aby organizacja była zwolniona z płacenia podatków. O przemocy, szantażach i o tym, jak wiele rzeczy jest tam narzucane z góry film też opowiada.

Lista ułożyła się tak, że zaczynamy od potwornie nudnego filmu a kończymy na naprawdę ciekawym.  

 Trzymajcie się, M

środa, 20 lutego 2019

Nie będę się kłóciła - Daredevil 3

Hello!
Gdy dowiedziałam się, kiedy pojawi się nowy sezon Daredevila, ucieszyłam się, że postanowiłam jednak obejrzeć i drugi sezon Iron Fista, i Jessiki Jones. Nic mi co prawda z tego nie przyszło, nie żeby przypadkiem obejrzenie Defendersów też było bardzo konieczne do zrozumienia, co dzieje się i w trzecim Daredevilu, i w dwóch wspomnianych serialach. Także spokojnie można oglądać tylko Diabła z Hell's Kitchen i nikogo więcej.


Po pierwsze muszę zaznaczyć jedną bardzo nieobiektywną rzecz, której przy czytaniu recenzji możecie zupełnie nie brać po uwagę, bo to jeden z kilku przypadków, gdy moje osobiste odczucia tak silnie dominują, że nie potrafię ich oddzielić od w miarę subiektywnej oceny postaci. Otóż od pierwszego sezonu nie znoszę Karen. A w tym sezonie nie znoszę jej jeszcze bardziej niż w poprzednich. Zwykle bohaterki seriali mnie irytują, ale Karen to zupełnie inny poziom. Zupełnie nie podoba mi się jej sposób zachowania, to jak myśli, że jest on wszystkich lepsza i jej hipokryzja. Nawet retrospekcja, którą dostajemy wychodzi mdło i łzawo i nie oddaje powagi sprawy, której dotyczy.


Pamiętacie koncept z pierwszego sezonu, gdy wydawało się, że to bardzo długi film podzielony na odcinki? W trzecim sezonie jest tak jeszcze bardziej. To długi, spójny film, z ciekawymi bohaterami i ich historią i ich rozwojem, pocięty na odcinki, tylko po to, żeby wygodniej się go oglądało. I nawet nie szybciej, po prostu wygodniej, bo szybko ogląda się i tak. Odcinki mijają błyskawicznie - choć muszę się przyznać, że do pierwszego podchodziłam trzy razy, zanim udało mi się przebrnąć przez cały - są bardzo wciągające i intrygujące. 

W trzecim sezonie Daredevila dzieje się bardzo dużo, ponieważ zagrożenie, które miało być już zażegnane, jest dużo, dużo, dużo sprytniejsze i gorsze niż ktokolwiek poza Mattem, mógł sądzić. Niestety Matt jest nie tylko wielce poobijany - tak, że ma problemy ze słuchem, nie wspominając o potłuczeniach - ale także stracił wiarę to, że wartości, którymi do tej pory się kierował, faktycznie są tak istotne.


Jeśli miałabym jednak wybrać najciekawszą postać całego sezonu byłby to agent Nadeem. Złożonością historii i tego, jak połączony jest ze wszystkimi innymi bohaterami nie może równać się z żadną inną postacią. Na dodatek niesamowicie obrazuje każdego człowieka, bo jego zachowania pod pewnymi względami są jednocześnie typowe i bardzo bohaterskie. Nie do końca można o nim napisać, że to bohater dnia codziennego, bo poznajemy go na zakręcie życia rodzinnego, ale to jeszcze lepiej podkreśla, jak bardzo jest on do nas podobny. Proporcja odważnych i tchórzliwych decyzji, które podejmuje, przechyla się co prawda na stronę odważnych, ale przez większość serialu jest w pewnej równowadze. Bo każda decyzja ma swoje raczej mniej niż bardziej możliwe do przewidzenia skutki. Nawet jeśli to decyzje bohaterskie. 

Agent Nadeem był jedyną postacią, której losami naprawdę przejmowałam się w trakcie oglądania serialu i naprawdę zaangażowałam się w jego historię dużo bardziej niż zwykle i bardzo mu kibicowałam. Poza nim chyba Foggy byłby jeszcze ciekawą postacią, ale z zupełnie innej strony. Foggy odnalazł swój sposób bycia sobą i wykorzystywania tego, co ma najlepsze i jest w tym po prostu bardzo dobry. Bardzo przyjemnie ogląda się go na ekranie. 


Co do samego Daredevila - jest tak samo lekkomyślny jak zawsze. Nie słucha się nikogo, nie przyjmuje do wiadomości, że nie powinien czegoś robić. Wręcz bohaterowie, którzy się z nim spotykają i komentują jego zachowanie stwierdzają, że jest jeszcze gorszy niż wcześniej. Dodajmy do tego poważny kryzys wartości i znaczne ograniczenie jego możliwości fizycznych i jest to gotowy scenariusz na katastrofę. Do której nie dochodzi ,aż tak bardzo jak to wszystko by zapowiadało. Poza tym to jest Daredevil - bez różnicy ile bardziej i mniej głupich rzeczy by nie zrobił, zawsze wróci do punktu wyjścia. Dlatego przejmowanie się nim jako bohaterem schodzi mocno na drugi plan. 

Jak wiadomo wszem i wobec unikam horrorów i nie znoszę się bać. Ale Daredevil straszy na zupełnie innym poziomie. Bo jest przerażające do szpiku kości, chociaż wymyślone (ale czy oby na pewno) to jak zachowuje się i jakie ma możliwości teoretycznie siedzący w więzieniu Wilson Fisk. Z jednej strony jego spryt i zdolności planowania naprawdę bardzo do przodu i w bardzo skomplikowany sposób oraz cierpliwość są trochę do pozazdroszczenia, a z drugiej absolutnie przerażające jest to, jak ludzie dawali się zmanipulować. Często, w sumie zawsze, nawet nie zdając sobie z tego sprawy dopóki nie było za późno. A potem zależność od Fiska tylko wzrastała. Razem z poczuciem, że kontroluje on już wszystko i wszystkich i bardzo trudnym, jeśli nie niemożliwym będzie wyplątanie się z tej sieci. Fabuła dociera do takiego momentu, że widz zaczyna razem z Mattem w nic nie wierzyć. I może zacząć przekonywać się, że tylko bardzo radykalne rozwiązania mogą być naprawdę skuteczne. 


Natomiast czy fałszywy Daredevil, czyli agent Poindexter jest szczególnie ciekawy? Nie do końca, chociaż odcinek z jego retrospekcją bardzo mi się podobał i rzucał naprawdę dużo światła na tę postać. Poza tym, wiem, że to może być mało odkrywcze i taki motyw był wykorzystywany w wielu innych filmach, książkach, itp., ale bardzo zły i dobry Daredevil bardzo skojarzyli mi się z Sherlockiem BBC, gdy Moriarty wrabiał Sherlocka. 

Czy to jest najlepszy sezon najlepszego serialu Netflixa? Wielu ludzi twierdzi, że owszem i ja nie będę się z nimi kłóciła.

Trzymajcie się, M

poniedziałek, 18 lutego 2019

Nie tak dawno temu - A Korean Odyssey (Hwayugi)

Hello!
Netlix powinien być zakazany przez sesją. To przez niego obejrzałam w ciągu dosłownie 4 dni 20 ponadgodzinnych odcinków dramy A Korean Odyssey. To wszystko wina Netflixa, a nie tego że, chociaż na pewno literatura Młodej Polski jest ciekawsza niż ta Oświecenia, to dalej nie całkiem mnie interesuje. 


Ale gdyby nie to, że faktycznie musiałam robić przerwy, aby powtarzać do egzaminu to obejrzałabym tę dramę w dwa dni, robiłabym to od rana do nocy - gdy zaczęłam ją oglądać to prawie tak skończyłam, to znaczy tak się wciągnęłam, że położyłam się koło pierwszej w nocy, a praktycznie nigdy tego nie robię; później się już bardziej pilnowałam. Punktem dojścia tego wywodu jest to, że bardzo dawno nie oglądałam tak wciągającej dramy. Ogólnie dawno nie miałam styczności  ztak wciągającym tekstem kultury.


Może jednak najpierw krótko o czym drama jest. Gatunkowo twierdzi, że to romantyczna komedia fantasy i powiem, że całkiem ładnie to brzmi i jest bardzo akuratne. Bardziej szczegółowo opowiada o Jin Seon-mi, która widzi duchy, bóstwa i potwory i wplątuje się w ich sprawy na ziemi. Albo oni wplątują się w jej sprawy, w sumie zależy jak na to spojrzeć. W wyniku splotu wydarzeń Seon-mi zyskuje także obrońcę w postaci Son O-gonga. Ponieważ jest to drama fantasy tłumaczenie wszystkich sił wyższych i tego, które są najwyższe zajęłoby dużo czasu to posłużę się analogiami: Korean Odyssey trochę przypomina w założeniach The Bride of Water God i Goblina. Na szczęście tę pierwszą tylko w założeniach. Realizacyjnie dużo bliżej jej do Goblina i nie wiem, nawet, czy pod pewnymi względami nie jest od Goblina lepsza. Ale o wszystkich plusach będzie jeszcze poniżej. 


O tym, że drama jest wciągająca już pisałam, ale to powtórzę, bo naprawdę bardzo trudno oderwać się od jej oglądania i cały czas chce się więcej. Ma naprawdę ciekawie poprowadzone wątki i nawet, gdy myśli się, że ma się już dość i ile można rozgrywać to kocha-nie kocha, kocha naprawdę, tylko udaje to ta drama udowadnia, że można bardzo dużo i to w taki sposób, że do końca chce się oglądać. Jasne prościej byłoby, gdyby można było się zadeklarować raz a porządnie, ale to drama fantasy, a nasi bohaterowie to wcale niekoniecznie bóstwa i jakieś komplikacje pojawiają się cały czas.


W tej dramie tak do końca nie ma dobra i zła. Większość postaci jest po prostu samolubna i nawet jeśli robią coś dla kogoś innego, to prawdopodobnie po to, aby samemu poczuć się lepiej. To nie przeszkadza ich lubić. Trzeba tylko przyjąć, że każde z nich ma swój punkt widzenia. A można to zrobić, ponieważ są to postaci ciekawe i jasno pokazane. Każda ma ciekawy charakter, jakiś swój osobisty watek oraz osobisty udział w wątku głównym. Wszyscy są tam potrzebni i mają swoje role do odegrania. Nawet jeśli coś wydaje się dziwne i niepotrzebne, to w większości przypadków, okazuje się, że zostanie to wykorzystane później i wyjaśnione. 


Trzeba przyznać, że fabuła układa się w dwie większe całości, które są zaskakująco sprytnie ze sobą połączone. Pierwsza skupia się bardziej na tym, żeby Seon-mi i O-gong się poznali, a my żebyśmy dostali sporo zabawnych scen. Druga część robi się trochę poważniejsza, ale ponieważ główni bohaterowie znają się lepiej dostajemy więcej uroczych i całuśnych scen. Jedna z najbardziej uroczych scenek, jakie widziałam w dramie, to gdy O-gong pojawia się co chwilkę w pracy Seon-mi i ją całuje, aby nie wierzyła w to co mówi pan Lee. Czasami dramom brakuje pomysłu (bo raczej nie czasu) na przedstawienie rozwoju relacji postaci. A ta pokazuje to tak, że widz na pewno jest dużo krócej skonfundowany co do tego, co postaci do siebie czują. Chociaż czasami na początku naprawdę trudno to wyczuć. 


Drugi plan także jest ciekawy. Czarci Król (bo tak chyba był tłumaczony w polskich napisach) ma wątek z Królową Matką, jest też kimś w rodzaju opiekuna O-gonga. I chociaż jego firma nazywa się Lucyfer Entertaiment i jest to bardzo subtelne (podobnie jak cały product placemenet - myślałam, że da się przyzwyczaić to tego typu chamskiej reklamy, ale jeśli razi to widza, który nawet nie wie, co to za produkty, to nie wiem jak bardzo musi to działać na nerwy Koreańczykom) to intrygująca i bardziej skomplikowana postać niż się wydaje. Chyba on jedyny ze wszystkich postaci od początku poczuwa się do jakiejś odpowiedzialności. Bardzo podobał mi się wątek zombie dziewczyny Richie, bo była sympatyczna i zabawna i wyzwalała w innych bohaterach - szczególnie PK - dobre uczucia. Z resztą lekkomyślne oddanie PK dla Richie to także nieźle poprowadzony wątek. Obok nich pojawia się także Alice, czy raczej Jade Dragon, która w sumie była nawet bardziej trzecim planem, ale tu brawa należą się dla Bory, która grała tę postać, bo była to dziewczyna, w której ciele przebywał książę-ośmiornica. Myślę, że niektóre zachowania, szczególnie z początku tej zmiany, musiały być ciekawym doświadczeniem do zagrania. Intrygujące było także rodzeństwo Winter General i Summer Fairy. 

Dramy nie bez powodu to dramy. W tej chociaż to romantyczna komedia fantasy jest dużo poświęcenia. 

Wracając do Młodej Polski, A Korean Odyssey ma jeden z najładniejszych soundtracków jakie słyszałam. W zaskakującej większości przypadków z danej dramy podoba mi się jedna-dwie piosenki, czasami żadna, ale z tej podoba mi się cała ścieżka i jak nie oglądałam serialu to się uczyłam i go słuchałam. Dwa, jak na dramę przystało jest ogólnie bardzo ładna. A nawet powiedziałabym, że oczko wyżej. Ma ładne kadry, światło i widać, że wiele detali jest przemyślanych. Poza tym wnętrza są ładne, wręcz piękne i bogate i nie wywołuje to dysonansu poznawczego (ja czasami, gdy biedna bohaterka ma 3 różne płaszczyki w każdym odcinku), bo nasi bohaterowie są po prostu bardzo, bardzo bogaci.

I pozostaje tylko jedno pytanie: GDZIE DRUGI SEZON!

LOVE, M



sobota, 16 lutego 2019

Pierwsze wrażenia - sezon zimowy 2019

Hello!
Miał być w tym tygodniu i jest w tym tygodniu! Chociaż tyle, bo jak na pierwsze wrażenia, to są one nie tylko ogólnie bardzo późno, ale nawet najpóźniej w karierze bloga - a ja nigdy się z nimi specjalnie nie spieszyłam. 
Druga kwestia jest taka, że od bardzo dawna nie było sezonu, w którym tak mało anime zapowiadałoby się interesująco. W tym jest dokładnie jedno i jest to Dororo. Które było hypowane już od pewnego czasu więc trochę nie można było nie widzieć o jego wychodzeniu. I jeszcze może Promised Neverland też było bardzo promowane, ale widziałam jakieś kadry i materiały promocyjne, które sugerują, że to nie będzie takie anime jak się wydaje i ogólnie budzące dziwny niepokój. Wychodzi także drugi sezon Fukigen na Mononokean, ale tego nie trzeba polecać.


Dororo

Zobaczyłam dwa odcinki, byłam pewna, że będę oglądała dalej. O ile nie zapomnę, ale mam nadzieję, że nie. W skrócie nie bez powodu wszyscy twierdzili, że to anime, o które trzeba zahaczyć i sprawdzić. Jest super: chcesz dowiedzieć się co przydarzyło się bohaterom w przeszłości, chcesz dowiedzieć, jak będą się ze sobą porozumiewać i dogadywać, chcesz wiedzieć, co wydarzy się w przyszłości, jak potoczy się historia. A od samych pierwszych odcinków, a nawet bardziej, jeśli ktoś czytał wcześniej opis anime, widać, że to przemyślana, zaplanowana opowieść.

Status: będę oglądać.

W'z


Dałam się złapać. A nie powinnam, bo na Handshakers nawet nie spojrzałam. Ale lubię anime K i chciałam zobaczyć, czy studio może jednak może zrobić anime, które jest nie tylko niesamowite i charakterystyczne wizualnie, ale także, jak K, ma ciekawą fabułę. Ale czego ja się spodziewałam po anime o czternastoletnim DJ, który zrobił głupotę w internecie?

Uwaga: nie spodziewałam się, że będzie to zasadniczo drugi sezon Handshakers tylko z innym tytułem. Także z W'z pożegnała się po pierwszym odcinku.

Status: do niedowidzenia.


Kaguya-sama wa Kokurasetai: Tensai-tachi no Renai Zunousen (Kaguya-sama: Love is War)



Potrzebuję anime dziejących się w szkole, bo tam najłatwiej znaleźć Szekspira (ah, te szkolne przedstawienia i festiwale), ale nie będę się nudziła oglądając coś, czym zainteresowanie straciłam w połowie drugiego odcinka.

Love is War opowiada o przewodniczącym i wiceprzewodniczącej samorządu szkolnego, którzy robią wszystko, aby nie przyznać się, że lubią drugą stronę. A to wszystko polega na strategizowaniu każdej odpowiedzi/toczeniu bitew na to, kto pierwszy powie coś, co oznaczałoby, że jemu zależy bardziej. Oczywiście w komediowej otoczce. Tylko że są na świecie zabawniejsze anime, są lepsze anime dziejące się w szkole, są ciekawsze anime z odcinkami podzielonymi na historyjki, a Love is War jest w tym wyjątkowo męczące. W dwóch odcinkach jest 6 takich "bitew" i nie zapowiada się, aby konstrukcja odcinków się zmieniła. A mogłaby. Nawet z całą tą typowo animową komediową otoczką, stworzenie liniowej fabuły w przypadku tego anime nie byłoby zbyt trudne.

Status: sprawdzę gify, jeśli jakieś się pokażą, czy nie zrobili szkolnego przedstawienia.


Domestic na Kanojo

Szukania szkolnych anime ciąg dalszy, ale to jest zupełnie inne od poprzedniego. Bo to nie do końca szkolne anime. To tytuł o chłopaku, który kocha się w swojej nauczycielce, przespał się z dopiero co poznaną dziewczyną, a później dowiaduje się, że są one siostrami, a ich mama będzie wychodziła za mąż za jego tatę i wszyscy zaczynają razem mieszkać. 
Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie będzie to jakieś poważniejsze anime, ale nie. To trochę nie wiem co. Chyba tak zwane okruchy życia albo obyczajowe. A na dodatek jedna z bohaterek jest nauczycielką, a bardzo nie lubię tego motywu. I widziałam też w którymś anime dokładnie taki sam projekt postaci jak główny bohater. Z drugiej strony widać, że tam jest jakaś głębsza historia i może być z tego coś ciekawego.

Status: jak nie zapomnę, to może obejrzę. 


Napisać, że ten sezon jest słaby to nic nie napisać. Nawet z moim dość odległym obserwowaniem świata anime wiem, że to najsłabszy sezon od lat. 
A Dororo wygrywa go dwoma pierwszymi odcinkami.  

Trzymajcie się, M

środa, 13 lutego 2019

To nie jest książka. To broszura - BTS. Droga na szczyt

Hello!
Wczorajsza książka miała przynajmniej treść i coś do czytania. W BTS. Droga na szczyt jest mniej tekstu, a więcej problemów.


Tytuł: BTS. Droga na szczyt.

Autor: Cara J. Stevens

Tłumacz: Anna Tomczyk

Wydawnictwo:  We Need YA

 

Na pierwszej stronie w piętnastu linijkach tekstu są dwie nieprawdy i dwa bardzo nieprecyzyjne, nieodpowiednie stwierdzenia. A potem jest tylko gorzej. Przy czym tam nie ma za bardzo co czytać.


Kocham punkty, więc będzie w punktach:

 1) "(...) wyszukuje młode talenty i formuje je poprzez surowe treningi, rozległe operacje plastyczne oraz zupełną zmianę wizerunku." 
Jeśli jesteś młodym talentem to prawdopodobnie nie masz jeszcze wcale wizerunku więc nie wiem, po co go zmieniać, a operacje plastyczne najczęściej dotyczą nosa i powiek.

2) "Ta grupa po raz pierwszy pojawiła się jako raperski duet, w którym występował RM (potem zwany RapManem (sic!)), ale później rozwinęła się w siedmioosobową grupę idoli, co sprawiło, że  niektórzy członkowie zrezygnowali".
Co tu się stało z gramatyką! To zdanie po pierwsze sugeruje, że grupa rozwinęła się w grupę, a po drugie, że niektórzy członkowie zrezygnowali, bo grupa miała ich siedmiu.
A wiecie kiedy takie cudne zdania wychodzą: gdy wrzuci się tekst do translatora i nie sprawdzi.
I trzecia sprawa, której wyjaśnianie nawet nie wiem od czego zacząć. RapMan nigdy nie istniał. To RM kiedyś miał pseudonim Rap Monster, a nie POTEM zaczęto nazywać RM Rap Monsterem.

3) "(...) która odzwierciedla (...) nasze życiowe wartości: pokorę, wrażliwość oraz karierę."
Nie wiedziałam, że kariera jest życiową wartością.

4) "(...) oceniano ich występy i progres". 
Słowo 'postępy' naprawdę nie gryzie i brzmi dużo ładniej. Ale rymowałoby się z występy.

5) Ogólnie książka ma męczący oczy krój pisma.

6) "Remiks Mic Drop autorstwa Steve'a Aoki z udziałem Desiignera jest jednym z dwóch utworów BTS wyróżnionych złotem."
Ale, że co biegł w wyścigu i zajął pierwsze miejsce? W zdaniu poprzedzającym jest tylko kontekst wyświetleń (i nawet nie napisali, że na Youtube, bo to oczywiście to takie oczywiste) więc nie mam pojęcia, co za złoto ma ten remiks.

7) Ponieważ mam książkę eM, są w niej zaznaczone jej spostrzeżenia i pisała ona o tej książce na swoim blogu długo przede mną. Więc oto jej recenzja: [Czy warto?] Cara J. Stevens - BTS. Droga na szczyt.

8) "Wykształcenie: (...) Nowa Zelandia". 
I nie nie chodzi o lokalizację szkoły.

9) "(...) i zna kolokwialny slang." 
A masło ma smak maślany.

10) O w tej książce napisali, że J w J-Hope jest z nazwiska!
Ale napisali też, że jego imię to Ho-seak. Dwa razy.
A potem napisali też, że Jimin to nazwisko.

11) "Wcześniejsza kariera: grał w koreańskiej dramie Hwarang". Jeśli się nie mylę, to BTS debiutowało w 2013, a Hwarang to drama z 2016 roku. Ba, to jest nawet później napisane. Nie wiem skąd ta wcześniejsza.

12) "Choć często śpiewa główne wokale, poza sceną wydaje się najspokojniejszym członkiem zespołu." 
Bo jedno z drugim ma tak niesamowicie wiele wspólnego. 

W tej książce, czy raczej broszurze informacyjnej w twardej oprawie, mnóstwo jest takich zaburzeń logicznych w zdaniach i pomiędzy zdaniami.




 W tym miesiącu mój Instagram jest wyjątkowo spójny i jakoś tak wyszło, że jakby uroczy.


13) Po części z opisem członów BTS jest o nich quiz. Nie żeby przypadkiem z tych formularzy osobowych zaprezentowanych w książce można było znać odpowiedzi na pytania.
PS Jeśli dobrze odczytałam odpowiedzi to wynika z nich, że wzorem do naśladowania dla Jina jest T.O.P z BIGBANG - nie żeby to nie było możliwe, ale brzmi trochę nieprawdopodobnie.

14) "Od trainees do idoli - początki ewenementu K-popu". 
Słowo ewenement jest piękne, ale to chyba nie ono powinno tu być.

15) "J-Hope występuje z przodu, łącząc swój gładki hip-hop i freestyle z doskonałym poppingiem oraz isolation."

Chyba mi się złośliwość skończyła. Naprawdę, poddałam się. Gładki hip-hop mnie pokonał.


16) Mam pomysł, który mógłby pomóc problematycznym fankom: tak jak BTS na początku swojej kariery dzięki American Hustle Life zrozumieli jak bardzo nie rozumieli amerykańskiej kultury, one powinny jechać do Korei na dwa tygodnie, aby zrozumieć, że BTS nie był pierwszym i nie jest jedynym kpopowym zespołem.
Oczywiście, że ta książka także traktuje o BTS tak jakby ono funkcjonowało w próżni. Ale jej można trochę to wybaczyć, bo to nie książka to broszura.

Plusy: czytałam to nieco ponad godzinę, redaktorzy i korektor podpisani się z imienia i nazwiska, ma też dużo zdjęć. 

Minusy: brak treści. 

 Punktów dziś jest mniej niż wczoraj i nie ma zdjęć, ale to nie znaczy, że BTS. Droga na szczyt jest lepsza nić BTS. Koreańska fala. Nie jest. Jest dużo słabsza. Ogólnie żenująca. Naprawdę trochę boli, że ludzie wydawali na to (i jedną, i druga książkę) pieniądze. Aż się zaczęłam zastanawiać, czy nie można książki reklamować ze względu na ilość błędów. 
Ogólnie wspieranie wydawania bardzo słabych książek nie jest chyba dobrym pomysłem. 

Trzymajcie się, M


wtorek, 12 lutego 2019

Seul, mamy problem - BTS. Koreańska fala

Hello!
Ostatnio zdradziłam Wam w końcu temat mojego licencjatu (Literatura nie naśladuje rzeczywistości, bo literatura nie ma ręki), a dziś zdradzę Wam, dlaczego na ten temat się zdecydowałam. 
Ten i następny wpis zawdzięczam i zawdzięczacie nieocenionej eM z eM Poleca, która pożyczyła mi swoje egzemplarze książek  <3 Dzięki!


Tytuł: BTS. Koreańska fala

Autor: Adrian Besley

Tłumacz: Agnieszka Myśliwy

Wydawnictwo:  Burda Publishing Polska (Burda Książki)


Otóż potrzebowałam dobrego pretekstu, aby przeczytać dwie książki o zespole BTS, które jakiś czas temu ukazały się na polskim rynku wydawniczym. Bez licencjatu, ponieważ BTS jako takie interesuje mnie średnio i nie ukrywajmy mam internet, czego potrzebuję dowiaduję się z anglojęzycznych stron, pewnie bym ich nie przeczytała.
Powyższy akapit to w części prawda, a w części nie. To znaczy książki pewnie bym przeczytała i na pewno nie zdecydowałam się na licencjat z ich powodu. Aż takich zasług to one na pewno nie mają. 

Od razu zaznaczę to nie będzie recenzja: to będzie trochę wyzłośliwiania się i wypunktowywania niedoróbek książki oraz uwag na jej temat. Przy czym jedno pytanie zawsze pozostaje otwarte: czy błędy, niezbyt precyzyjne określenia itp. nie wzięły się przypadkiem z oryginału i nie należy zwalać tego na tłumacza. Przy czym to wydawnictwo wybiera książkę do wydania i jeśli oryginał nie jest dobry to może lepiej jej nie wydawać.

 Te wyciągnięte z tekstu cytaty z boku to takie małe cuda. I rozumiem, że albo były w oryginale, albo zostały zrobione, aby tekst nie był jednym blokiem i było ciekawiej, ale są bez sensu i denerwują podczas czytania.

1) BTS i Bangtan.
Ja wiem do czego odnosi się i jedno i drugie, ale nie wszyscy zrozumieją dlaczego autor używa tego zamiennie, skoro nie wyjaśnił wystarczająco wcześnie kwestii nazwy zespołu. 

2) "Choć teraz to międzynarodowy fenomen, kiedyś była to grupa chłopców" - nie sądziłam, że osiągnięcie sukcesu odbiera człowiekowi podmiotowość. 

3) Tu plus: ponieważ jak pisałam większość informacji czytam po angielsku czasami mam problem ze znalezieniem słów po polsku na nazwanie niektórych programów telewizyjnych itd. a tu są całkiem zgrabne tłumaczenia. Przy czym pojawiające się nie tylko tu słowo stażysta na trainee osobiście mnie kuje w oczy.

4) Wiedzie co jeszcze kuje w oczy "Hit Psya Gangnam Style" - tu zaszło coś bardzo złego. Przecież ten pseudonim stylizuje się najczęściej w zapisie na PSY i wolałabym chyba, żeby nie został odmieniony niż zapisany tak jak tu się pojawia. 

5) G-Dragon zapisuje się G-Dragon (względnie GD albo G-DRAGON), ale nie G Dragon. I to nie zespół tylko osoba. Ale niekompetencje w zakresie wiedzy o G-Dragonie jeszcze się w tej książce ujawnią.

 Czytałam ten akapit 4, może 5 razy i dalej nie wiem jaki jest "ten" kierunek. Może chodzi kroki w kierunku rozpoczęcia działalności, ale naprawdę nie wynika to z tego akapitu.


6) Ta książka informuję cię nawet kiedy w 2013 roku RM przestał mieć dredy. 
Ale z jednej strony rozumiem pasję przeglądania Youtuba autora - bo ja też to bardzo lubię.

7) Dawno nie czytałam książki, w której tyle razy padłoby słowo urocze.

8) Pan autor w pewnym miejscu stwierdza, że Eyes, Nose, Lips jest piosenką, w której Taeyang wspomina swoją byłą dziewczynę - otóż nie jest. To piosenka o jego wieloletniej dziewczynie, od ponad roku żonie Min Hyo-rin.

9) Wpadka wielka: "Obaj należą do czatu urodzonych w 1992 roku - razem z Youngjae z B.A.P, Eunkwangiem z BTOB, Sanduelem i Baro z B1A4, (UWAGA) Hanim z EXID i Moonbyulem z Mamamoo." HANI i MOONBYUL to dziewczyny! Dlaczego nikt tego nie sprawdził! 

10) Taki myk: gdy tłumaczy się pseudonim Suga to trzeba napisać sugar, bo jak napisze się słodki to nie widać związku.

 AHA

11) O ile dobrze mi wiadomo, Jung to nazwisko J-Hope, a nie jego imię, więc J w pseudonimie wzięło się z nazwiska, a nie z imienia. (O ile cała ta historia z J to w ogóle prawda.) 

12) "Nagranie z tego występu nadal wielbi ARMY (...)" - nie mam pojęcia, jak nagranie może coś wielbić, ale OK. 

Po prostu przeczytajcie ten akapit. Dwa razy. Albo trzy.

13) Dwie sprawy: a) podziwiam odmienianie koreańskich imion, ja jak naprawdę, naprawdę nie muszę to tego nie robię, ale b) nazwiska, jeśli występuje z imieniem, raczej nie odmieniamy. 

14) Pan autor twierdzi, że czasy, w których dzieje się  drama Hwarang to ponad dwa tysiące lat temu. I tak owszem Hwarang utworzono w czasie królestwa Silla, które założono w 57 r p.n.e., ale Hwarang powstał około połowy VI wieku naszej ery. 

15) Zespół GFriend nazywa się GFriend, a nie G-Friend.

16) Ta książka jest pełna dziwnych (nawet jak na kpop) stwierdzeń na przykład: nieustraszona chorografia, samozwańczy Belieber czy patrz przykład poniżej, bo wymagał dłuższego komentarza. Albo wrzuconych bez kontekstu zdań - "Jimin ma blond włosy." Podpisy pod zdjęciami też często są niezwykle elokwentne: "(...) Suga i Jimin uwodzicielsko wpatrują się w obiektyw."

Mogę się mylić, ale nie słyszałam o innym Seulu, niż tym będącym w Korei Południowej. 
A poza tym to książka o zespole, którego wszyscy członkowie są Koreańczykami, nie wiem czy dodawanie nazwy państwa było konieczne. (Chyba było, bo jest jeszcze co najmniej jedno miejsce, gdzie też jest tak dziwnie dopisane.)


17) "Posiadanie w składzie maknae to cecha wspólna wielu zespołów K-popowych. Terminem tym określa się najmłodszego członka zespołu (...)". KAŻDY zespół ma najmłodszego członka, nawet jeśli wszyscy urodziliby się tego samego dnia, to hierarchia starszeństwa jest tak ważna w koreańskiej kulturze, że oni już by się dogadali co do godzin i minut, byle ustalić kto jest najstarszy, a kto najmłodszy. 

18) To mnie pokonało. BIGBANG był moim pierwszym ulubionym kpopowym zespołem i ciągle jest i to, co zostało tu stwierdzone to za dużo: "(...) dzięki królowi K-popu G-Dragonowi [znaleźli łącznik!], którego solowa kariera (wcześniej był wokalistą BIGBANG) zaczęła (...)". AAAAAAAA! GD jest owszem i oczywiście królem, ale stwierdzenie, które jest w nawiasie jest tak nieprawdziwe, że nawet nie wiem od czego zacząć jego prostowanie. G-Dragon JEST liderem i rapperem w BIGBANG i śpiewa także, a jego solowa kariera także ma się dobrze, ale nigdy nie opuścił BIGBANG jak to sugeruje ta wstawka.

To co wypunktowałam i to co jest na zdjęciach to nie są wszystkie wpadki. To są wybrane sprawy, a ja też nie jestem redaktorem (znaczy trochę jestem, ale nie tu i nikt mi za to nie płaci), aby każdy fakt sprawdzić. Nie chciało mi się też wypisywać wszystkich miejsc, gdzie kuleje gramatyka w zdaniach albo są problemy z łączeniem sensu jednego zdania z następnym. A na stronie redakcyjnej mamy co prawda nazwiska dwóch redaktorów: prowadzącego i technicznego, ale korektora już nie. Przy czym problemy jakie ma ta książka są zdecydowanie bardziej po stornie redakcyjnej niż korektorskiej.

Super tajne info: nie tylko ARMY potrafi wypromować hasztag na Twitterze.
Przy czym, jak pisałam na Facebooku, dziś rocznica wypuszczenia teledysku do Spring Day i tak, jest na tę okazję hasztag. Ale dalej ARMY nie są jedynym fandomem, który tak robi. 

Ogólny problem - gdy piszesz z perspektywy czasu o czymś, co obecnie jest popularne i uwielbiane, chcesz nadać tego początkom trochę mityczny wymiar. Autor tej książki a) zapomina, że jakieś 99% koreańskich boys bandów przeszło podobną drogę co BTS i pod tym względem nie są oni wyjątkowi, b) prawie nie pisze o tym, że ich debiut to nie był wielki hit i każdy kto interesuje się kpopem wie, że hiphopowe początki tego zespołu to nie jest ich najlepszy czas. I nie zmieni tego fakt, że autor trochę to przemilcza, a trochę przedstawia w jaśniejszym świetle.

Przy czym Adrian Besley  przedstawia wzrost popularności BTS po prostu chronologicznie (przeplatając to rozdziałami o poszczególnych członkach) i niezbyt dobrze podprowadza pod sukces jakim było I Need U.


Dwa: opisywanie każdego albumu piosenka po piosence nudzi się gdzieś w połowie pierwszej płyty. A opisywanie programów telewizyjnych to jeszcze lepszy pomysł. Ta książka była by świetna na książkę multimedialną - klikasz w link i zamiast czytać opis sytuacji, zostajesz przeniesiony do nagrania z odpowiednim fragmentem programu. Teledysku. Bangtan Bomby. Albo zrobić jakiś współpracę ze Spotify, aby przenosiło od razu do całych albumów. 

Niekoniecznie chciałam to pisać, ale momentami ta książka przypomina Wikipedię do której ktoś dodał zdecydowanie za dużo przymiotników i przysłówków. 


Jak nie wiecie kompletnie nic o BTS i o tym, jak działa koreański przemysł rozrywkowy i planujecie się tym zainteresować, to można po nią sięgnąć (przy czym macie na górze kilka punków, gdzie podane są złe informacje). Ale jeśli macie wiedzę i o BTS, i o całym rynku, to w dużej części nie jest szczególnie odkrywcza. Oraz to co pisałam wyżej, wzbudza wielką chęć, żeby zamiast czytać o tym wszystkim po prostu to włączyć, obejrzeć i samemu ocenić, czy chłopcy od początku byli tacy uroczy itd. 

Czasami ton książki zbliża się, nie w sumie nie zbliża tylko taki jest, do pisania z mało profesjonalnego, a bardzo fanowskiego punktu widzenia. I trochę takiego jakby autor książki nie tylko towarzyszył członkom w ich życiu, ale wręcz siedział ich w głowach, bo jest irytujące. Poza tym narracja się urywa.


Poza tym ta książka ma problem, który znany jest w całym kpopowym kącie internetu: ludziom wydaje się, że BTS było pierwsze, jest jedyne i ogólnie funkcjonuje w próżni

 

Nie było, nie jest i nie funkcjonuje. Nie można, a przynajmniej nie powinno się pisać "biografii" (ależ mnie to słowo w kontekście zespołu muzycznego denerwuje) w oderwaniu od środowiska, w którym dana osoba,  tym wypadku zespół, funkcjonuje.
Jak bardzo BTS nie byłoby w tym momencie znane w Stanach Zjednoczonych nie są pierwszy zespołem kpopowym, który pojawiał się w tamtych programach telewizyjnych.

Plusy tej książki: są fragmenty, szczególnie te o samych członkach zespołu, które są całkiem ciekawe, podoba mi się też okładka. Oraz fakt, że razem z pisaniem tego wszystkiego, co macie powyżej, jej czytanie zajęło mi trzy godziny. 

Drugi wpis już jutro, LOVE, M

niedziela, 10 lutego 2019

Do zapomnienia jeden krok - LEGO PRZYGODA 2

Hello!
Nie było do tej pory okazji napisać o serii animowanych filmów z ludzikami LEGO w roli głównej, a zarówno LEGO PRZYGODĘ jak i LEGO BATMAN: FILM widziałam już dawno. I to więcej niż po razie - moi młodsi bracia bardzo je lubią. 

Sama zresztą też bardzo je lubię, bo są zabawne, bardzo (momentami, aż tak, że każde to kwestionować Mamie, czy to na pewno są filmy, które mogą oglądać dzieci) zabawne, pełne nawiązań (im więcej tym lepiej) i ciekawe. Drugiej części LEGO PRZYGODY brakuje tak mniej więcej wszystkiego tego. Ma za to za dużo piosenek.

Fabuła filmu opiera się na 1) fakcie, że Lucy chciałaby, aby Emmet zmężniał, 2) porwaniu Batmana, Kici Rożek, Lucy oraz pilota (plus jestem prawie pewna, że porwano kogoś jeszcze, ale albo się mylę, albo 4 godziny po seansie już tego nie pamiętam) na ślub z królową innej klockowej galaktyki. A dokładnie klockowej galaktyki w pokoju młodszej siostry bohatera z poprzedniego filmu. Problem z nazwą tego klockowego świata jest taki, że była pomysłowa (podobnie jak nazwa na tę imprezę ze ślubem), ale już ich nie pamiętam. Podobnie jak nie pamiętam tych wszystkich piosenek, które w różnych wariacjach pojawiają się w animacji. W opisie dystrybutora jest napisane "podróż do odległych, nieodkrytych światów, w tym do dziwacznej galaktyki, w której wszystko jest musicalem" - uwielbiam musicale, ale wykorzystanie piosenek w tym filmie było naprawdę słabe. Oprócz jednej duetu królowej z wybrankiem jej serca, ten kawałek jest niezły. Nie żebym przypadkiem go pamiętała, ale pasował do filmu, nieźle się go słuchało i ogólnie był zabawny. Koniec końców, wracając z kina i tak śpiewałam "Wszystko jest czadowe" albo po angielsku "Everything is awesome".

Nie spodziewałam się, że będzie to film z którego tak niewiele zapamiętam, naprawdę. Jest na pewno nudniejszy niż poprzedni film i LEGO BATMAN, ale nie przypuszczałam, że pozostawi we mnie tak niewielkie wrażenie. A dokładniej to, gdy dotykam klawiatury nie mam nic dobrego do wstukania, a nie jest to bardzo zły film. Ale: na pewno ma mniej przesłania niż film poprzedni - o tej sugestii, żeby Emmet się zmienił, od samego początku wiadomo, że i tak nie wyjdzie, Emmet się nie zmieni, bo musi zostać pozytywną i optymistyczną postacią. Także przesłanie z realnego świata - żeby dzieci bawiły się razem i dzieliły klockami - sposób w jaki dzieci się godzą, nie jest nawet jak z amerykańskiego filmu, tylko jak z amerykańskiej reklamy. 

Kolejny problem: niezależnie z której strony na to nie spojrzę, wyjaśnienie, jakie jest przedstawione w filmie, nie pasuje i nie jest zwyczajnie możliwe. To znaczy w scenariuszu (ewentualnie coś zagubiło się gdzieś w tłumaczeniu, ale nie sądzę), gdzieś jest wielka dziura lub tysiąc mniejszych, które nie dają się zapełnić tym co mówi Generał Zadyma. Albo jestem na ten film "za dorosła".
Rozumiem, że małe dzieci - w tym przypadku siostra bohatera - mają instynkt niszczenia wszelkich budowli z klocków i tak niszczenie to chęć wspólnej zabawy, ale z punku widzenia naszych małych klockowych ludzików to dalej dziecięce klocki Duplo były paskudnym najeźdźcą i chęć zabawy siostry z bratem jest słabym uzasadnieniem zniszczenia ich miasta. Albo jestem na ten film za stara.

Jedna rzecz, która mnie ubawiła w trakcie seansu: cały czas zastanawiałam się czemu Rex (nowa postać w filmie, która zasadniczo ma nauczyć Emmeta być męskim) ma na swoim statku raptory i ogólnie czuć z tej postaci taki klimat jak z Jurrasic Park (czy World). Wyjaśnienie znalazłam w aktorze, który podkłada mu głos w oryginale, czyli osobie Chrisa Pratta. Przy okazji dowiedziałam się, że w Rex łączy jeszcze kilka innych nawiązań do ról tego aktora.A przy problemach tego filmu nawet nie dotknęłam kwestii tego, jak rozwiązuje się sprawa tego bohatera, bo to wielki spoiler i przy okazji kolejna dziura w fabule. Gdyby się zacząć nad tym zastanawiać, trzeba by napisać kolejne 3 akapity z zastanawianiem się czy to całe wyjaśnienie miało w ogóle rację bytu w tym filmie.

Podsumowując: dzień po obejrzeniu zapomniałam o tym filmie zupełnie. A początek zapominania miał miejsce tuż po wyjściu z kina.

Pozdrawiam, M






piątek, 8 lutego 2019

Wszystkie anime, które widziałam

Hello!
Ten wpis przeleżał w roboczych 3 lata. Początkowo miał się pojawić jako podsumowanie Roku z anime, ale wtedy na scenę wkroczyło Yuri on Ice i zajęło jego miejsce. Podsumowanie powstało, ale w innego formie, a na ten post jakoś nie było miejsca. 
Trwało on sobie jednak w roboczych i uzupełniałam go regularnie. 
Ostatnio zauważyłam, że liczba wpisów o anime nie jest zbyt powalająca, a to właśnie wspomniana wyżej recenzja Yuri on Ice, gdy się pojawiła, sprawiła, że blogowi przybyło czytelników i czuję się trochę źle, że zaniedbuję animowaną stronę bloga. 
Jakiś czas temu pomyślałam, że wypadałoby w końcu ten wpis opublikować, ale nie chciałam, żeby zniknął i był jednorazowy. Po ostatniej zmianie wyglądu bloga (czy raczej powrocie do tego co było) widziałam, że z tego wpisu powstanie nowa podstrona. 
Anime ułożone są studiami produkcyjnymi, bo początkowo wpis nosił po prostu tytuł Studio i po wpisaniu wszystkich anime, które widziałam (ale są tu też zalinkowane teksty pisane przez mojego brata) dowiedzieć się, którego studia animacje najbardziej lubię. I wygląda, że moje ulubione studia to: Bones, A-1 Pictures i MAPPA.




Silver Link
Strike the blood

Studio Deen
Kore wa Zombie desu ka?
Vampire Knight 
Hatsukoi Monster
Hakouoki 
Kono Subarashii Sekai ni Shukufuku wo!  (D.)
Hoozuki no Reitetsu: Sono Ni

Arms Corporation
Elfen Lied  

A.C.G.T.
Monochrome factor

A-1 Pictures
Kuroshitsuji
Kuroshitsuji: Book of Atlantic
Anohana
Ao no Exorcist
Ao no Exorcist: Kyoto Fujouou-hen
Sword Art Online
Shigatsu wa Kimi no Uso
Togainuno Chi
Aldnoah.Zero

White Fox
Hataraku Maou-sama!
Re: Zero Kara Hajimeru Isekai Seikatsu

Bones 
Darker Than Black
No.6
Zetsuen no Tempest
Noragami
Bungou Stray Dogs
Fullmetal Alchemist (Brotherhood) (D.)
Boku no Hero Academia
Bungou Stray Dogs: Dead Apple

Xebec
Pandora Hearts

Manglobe
Karneval 

Wit Studio
Owari no Seraph
Attack on Titan 
Attack on Titan 2
Koutetsujou no Kabaneri
The Ancient Magus' Bride
Hoozuki no Reitetsu 1

GoHands
K 

TMS Entertaiment
D.Gray-Man 
D.Gray-Man Hallow
Kamisama Hajimemashita
Orange

Kinema Citrus 
Black Bullet 
Barakamon 
Norn9

Asread
Mirai Nikki

Brain's Base
Yahari Ore no Seishun Love Come wa Machigatteiru
Durarara!!!
Dance with Devils
Amnesia
Servamp
Kiss Him, Not Me 
Fukumenkei Noise
My Little Monster (Tonari no Kaibutsu-kun)

Daume
Shiki

MAPPA
Zankyo no Terror
Yuri!!! On Ice
Banana Fish

Kyoto Animation
Free!
Kyokai no Kanata
Violet Evergarden 

Zexcs
Diabolic Lovers

J.C.Staff
Uragiri wa Boku no Namae wo Shitteiru
Shingetsutan Tsukihime
Loveless
Taboo Tattoo
Kaichou wa Maid sama

Production I.G
Psycho-Pass
Gulity Crown
Joker Game
Ao Haru Ride
Kimi ni Todoke
Welcome to the Ballroom

Pierrot
Tokyo Ghoul
Tokyo Ghoul:re
Divine Gate
Fukigen na Mononokean

Madhouse
No game no life
One Punch Man

Sunrise
Code Geass - wersja Dominika
Code Geass - wersja M

Gainax
Tengen Toppa Gurren Lagann
Dantalian no Shoka
Neon Genesis Evangelion

Doga Kobo
Devils and Realist
Touken Ranbu: Hanamaru

Trigger
Kiznaiver

Group TAC
Black Blood Brothers

David Production
Inu x Boku SS

P.A.Works
Charlotte

Diomedéa
Handa-kun 
Fuuka

Shuka
91 Days

Polygon Pictures
Ajin

Toei Animation 
Seikaisuru Kado (Kado: The Right Answer)

TYO Animations
Ookami Shoujito to Kuro Ouji


Linden Films 
Koi to Uso

Ufotable
Kasugeki / Touken Ranbu

Science SARU
Devilman:Crybaby 

Podstrona pojawi się w niedzielę, a w przyszłym tygodniu pojawią się także bardzo spóźnione wrażenia z początku tego sezonu. Przy czym sezon jest bardzo słaby i wyciągnęłam na siłę 5 anime, które sprawdzę. 

Trzymajcie się, M