poniedziałek, 31 lipca 2023

Mój pierwszy lot samolotem

 Hello!

Biorąc pod uwagę, ile odcinków Katastrofy w przestworzach widziałam (prawie wszystkie), może być trudno uwierzyć w to, że sam lot w całym tym przedsięwzięciu przerażał mnie najmniej. Jak już dotrę na swoje miejsce i będę siedziała, będzie się działa wola nieba. Kłopot polega na tym, że trzeba tam dotrzeć - a to długa droga. W każdym razie leciałam z Warszawy do Frankfurtu nad Menem i dziś zapraszam na relację z mojego pierwszego lotu samolotem (chciałam napisać krótką, ale nie jest krótka - przygotujcie się!).

Tekst Mój pierwszy LOT samolotem po lewej stronie grafiki, samolot turbośmigłowy po drugiej, na tle przypominającym kolory zachodzącego słońca

Ale nawet pomijając to, że mieszkam w jednym z miejsc, które możecie kojarzyć z wykluczeniem komunikacyjnym dzięki Kasi Gandor, wciąż dotarcie z Ostrołęki do Warszawy to nic. W całym pomyśle polecenia samolotem najbardziej przerażało mnie LOTNISKO. Co, kto, gdzie i kiedy, w jaki sposób i z kim. Na to nie przygotuje ani Alarm na lotnisku ani Megalotnisko w Dubaju. (Chociaż dzięki jednemu z takich programów wiedziałam, że założenie moich conversów z grubymi podeszwami do samolotu może nie być najlepszym pomysłem - jeszcze bym zwróciła uwagę osób szukających przemytników narkotyków!). 

Okazało się, że a) podjazd pod halę odlotów na lotnisku Chopina jest nieco... szantażujący. Natomiast samo oddanie bagażu - superproste. Postałam chwilę w kolejce (sekundę zajęło zanim się upewniłam, że to ta kolejka), dałam kobiecie dowód (w tym momencie poczułam jak napięcie ze mnie schodzi i prawie się zaczęłam trząść), położyłam walizkę na wagę/taśmę, dostała naklejkę i pojechała sobie dalej. Naklejkę dostał też plecak. I już. Ale dowiedziałam się i na własne oczy zauważyłam, że wiele osób nie odprawia się on-line, co mnie trochę zaskoczyło, bo na wielu stronach i w poradnikach było napisane, aby to po prostu zrobić i już.

Ogólnie lotnisko jest dziwnym miejscem, jest jednocześnie ogromne i ciasne, jest na nim dużo ludzi, ale kumulują się oni w różnych punktach i gdy już załatwią, co mają załatwić - ten ścisk się nieco zmniejsza. Poza tym wydaje mi się, że pasażerowie są bardzo zajęci sobą i nie widzą innych pasażerów (a na pewno nie wysyłają w ich stronę podejrzliwych i rywalizujących spojrzeń, jak to czasami się dzieje na dworcu autobusowym).

Wiedziałam też, że do przejścia przez bramki bezpieczeństwa lepiej nie mieć łańcuszków, zegarków ani innych takich rzeczy. Nie wiedziałam natomiast, że muszę wyjąć laptop z plecaka i odłożyć go oddzielnie z telefonem - ale bez problemu wszystko powiedzieli i przemknęłam przez bramki. Tylko nie zauważyłam stołów do zbierania swoich rzeczy i zgarniałam je z taśmy, ale na szczęście taśmy długie i nie było to problemem. 

Potem sam boarding przebiegł bez problemów, może byłam lekko zaskoczona, że pan z obsługi mówił do mnie po angielsku, aby położyć plecak pod fotel. I chyba przez to potem sama przepraszałam pana, aby się dostać na mój fotel po angielsku (mój sąsiad przespał cały lot, chociaż wziął od stewardes herbatę i tak się dowiedziałam, że chyba mówi po polsku). Jedna rzecz mnie zaskoczyła - otóż byłam pewna, że on się będzie kończył a nie zaczynał pół godziny przed odlotem. Na dobrą sprawę i tak byłam na lotnisku jakieś półtorej godziny wcześniej, więc nie robiło mi to różnicy, ale lekko mnie zaskoczyło.

Skrzydło samolotu widziane z okna samolotu, niebieskie niebo na górze, białe chmury na dole

Podobno ludzie w samolocie czują się jak sardynki w puszce. Ja nie miałam tego wrażenia, chociaż samolot, którym leciałam był mniejszy, niż na to liczyłam. W sumie naprawdę było mu bliżej do latającego autobusu, niż mogłabym przypuszczać. Jednak pomimo przerażających historii o tym, jak to w samolotach jest mało miejsca - nie mogę narzekać, bo leciało mi się całkiem przyjemnie. Miałam miejsce przy oknie, więc dobrą połowę lotu spędziłam do niego przyklejona, a przez drugą przeraźliwe chciało mi się spać. Sam lot też był krótszy niż sugerowałyby to bilety (około godziny i 30-40 minut).

Podobno w samolotach jest bardzo suche powietrze. Nie czułam tego - do czasu. Stewardesy zaczęły roznosić herbatę, kawę, wodę - i gdy miałam odpowiedzieć, co chcę, nie mogłam mówić, ledwo mnie ta kobieta zrozumiała. Ale herbata mnie uratowała, bo o ile nie było sucho, tak naprawdę było o wiele zimniej (i w sumie wietrzniej) niż sądziłam. Mogła to być też kwestia tego, że siedziałam po jakby północno-zachodniej stronie samolotu, więc słońce było nieco z drugiej strony. 

Jedyną lekko niepokojącą rzeczą w trakcie całego lotu było to, że widziałam, jak skrzydła samolotu się trzęsą. Podobno lecieliśmy też przez strefę turbulencji, ale nie były one bardziej odczuwalne niż na przykład lekkie nierówności na drodze.   

Jak wspominałam, gdy minął początkowy szok (a ten był duży, bo WOW start samolotu to jest coś! ta szybkość! ten widok na Warszawę!) i przyzwyczaiłam się do lotu - jakim sposobem samolot pędził 12 000 metrów nad ziemią z prędkością 800 km/h, gdy WCALE i anie trochę się tego nie czuje i początkowo miałam trochę takie "lecimy za wolno!", ale jakimś sposobem nie traciliśmy wysokości i w końcu ogarnęłam, że wszystko jest ok i tam ma być - to chciało mi się spać, stewardesy rozdały herbatę, kapitan powiedział, że minęliśmy Drezno (oraz podał dane, które napisałam wyżej) i dosłownie za sekundę powiedziano nam, że zaczynamy zniżanie. JUŻ? Lądowanie było nieco bardziej przerażające i trochę bardziej nieprzyjemne i na pewno nie było takie zupełnie gładkie.

W sumie najbardziej zaskakującą częścią całego lotu było to, że po wylądowaniu dobre 15 minut (i nie żartuję, bo sprawdzałam) jechaliśmy samolotem po lotnisku, aby dojechać do miejsca, skąd zgarnie nas busik do terminala. Wiedziałam, że lotnisko we Frankfurcie jest jednym z największych w Europie (chociaż wielkość lotniska mierzy się obsłużonymi pasażerami, niekoniecznie powierzchnią), ale tej przejażdżki po lotnisku się nie spodziewałam. Potem trzeba było jeszcze podjechać kawałek autobusikiem (w Warszawie też podjeżdżaliśmy do samolotu busikiem - nieco ciasnym). Znalezienie miejsca, gdzie odbierało się bagaż też nie było trudne (wystarczyło iść za znakami i innymi osobami z lotu). A na lotnisku na ludzi naprawdę czekały osoby z balonami, banerami, kwiatami i było bardzo ciekawie zobaczyć to na własne oczy.  

I to tyle - wracam na koniec sierpnia i wtedy pozwiedzam sobie te lotniska z drugich stron!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

sobota, 29 lipca 2023

Nuda - Wiedźmin sezon 3

Hello!

Pierwsza część trzeciego sezonu Wiedźmina nie wzbudziła we mnie prawie żadnych emocji, więc nie czułam też potrzeby, aby o niej pisać. Ale coś się zmieniło przed premierą części drugiej i tak mamy wpis!

Pomyliłeś niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu.

Pierwsza część trzeciego sezonu była nudna. Tylko tyle. Nie do końca rozumiałam, czemu Ciri miała momenty, gdy zachowywała się jak wielka idealistka, bo nie przypominałam sobie z książek, aby nią była. Yennefer, która zaczęła nazywać ją "Brzydulką" nie wywołało żadnych emocji, a powinno, ale nadbudowa tej relacji jest tak spaczona (nawet bardziej niż portal w Wieży Mewy), że nie ma tu ratunku, a i pierwszy odcinek sezonu i cała jego reszta robi niewiele (albo nic), aby jakoś uwiarygodnić narrację matka-córka. Zasadniczo to nie miałabym nic przeciwko wycięciu Yen z serialu i oddaniu roli mentorki Ciri Triss. Geralt jest Geraltem i na pewno jego relacja z Ciri jest lepsza niż Ciri z Yen. I jego z Yenn zresztą też. Wątek Jaskra i Radowida, ani mnie ziębi, ani mnie grzeje, ale trudno nie zauważyć, że to jedna z nielicznych fabuł, które mają tutaj wyraźny początek, rozwinięcie i zakończenie oraz nawet jakieś motywy. Że mocno trzecioplanowe to trudno.

Dla mnie oglądanie tego serialu jest dziwne, bo pamiętam z książek zbyt mało, aby wypunktować bardzo dokładnie nieścisłości, a jednocześnie na tyle dużo, aby wiedzieć, jak wiele rzeczy jest płytkich, niepoprawnych, pokazanych w złym kontekście i klimacie. A serial sam w sobie nie ma odpowiednio przedstawionego kontekstu oraz przyczynowości i skutkowości, że brakuje mu sensu. Ale na przykład dokładnie pamiętałam, że klony/kopie/dziewczyny podobne do Ciri - na pewno jedna - to był wątek w książce i akurat tego scenarzyści sami nie wymyślili, przynajmniej nie do końca. A widziałam, że wielu ludzi było bardzo zaskoczonych. Wygląda na to, że scenarzyści próbują - dość nieudolnie - wybrnąć z chaosu, jakim był drugi sezon, i jakoś wyprostować ścieżki, ale mam poważne wątpliwości, czym im się to uda. A to poniekąd dokłada do dziwności oglądania, bo mam z tylu głowy takie różne punktu fabularne, które pamiętam, i wiem dokąd cała ta opowieść zmierza - a oglądanie, to zastanawianie się, co zostanie przeinaczone, zamiast co i jak zostanie zekranizowane. Scenarzyści już zagrali wielkim odkryciem z książek, więc mam nadzieję, że inne zaskoczenia pozostawią bez zmian i w odpowiedniej (albo przynajmniej sensownej) kolejności.

Włączyłam te pierwsze pięć odcinków, aby leciały sobie w tle i w tej roli się sprawdziły, a ja nie mam potrzeby, aby jakoś szczególnie emocjonować się tym serialem. 

ALE zobaczyłam zapowiedź tej drugiej części tego sezonu - i muszę przyznać, że wizualnie zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Na tyle, że napisałam to wszystko powyżej w oczekiwaniu na 27 lipca.

I tak szósty odcinek z bitwą na Thanedd czy też w Aretuzie robi wrażenie i udowadnia, że Wiedźmina należy oglądać na dużym ekranie (czyli telewizorze - chociaż gdyby ktoś organizował pokaz tego odcinka w kinie, to bym się na niego wybrała). Z jakiegoś powodu cała ta sekwencja bardzo kojarzyła mi się z bitwą o Hogwart, chociaż nie były to bardzo podobne sceny.

Emocjonalnie - nie za bardzo wierzę w ekranowe gadanie naszych bohaterów o przeznaczeniu, a zawsze znajdowanie się lepiej pamiętam z książek i to wzbudza lekką nostalgię. Natomiast smuci mnie wątek Tissai i nie wiem, czy to mój sentyment, czy naprawdę teraz doskonale widać, że aktorka, która się w nią wciela, jest jedną z najlepszych na planie całego serialu. 

Odcinek drugi z Ciri na pustyni jest nudny i chociaż próbowano coś robić, aby tak bardzo się nie dłużył - trochę musiał, aby widzowie poczuli rozpacz bohaterki. 

Aretuza

I tak jak w sumie nie najgorzej wyglądała walka w Aretuzie, tak wylewająca się z obrazu sztuczność scenografii Brokilonu pokonywała mnie za każdym razem, gdy las pojawiał się na ekranie. 

Ten serial ma wręcz niezwykłą zdolność do przeskakiwania pomiędzy byciem poruszającym i smutnym (a prawdziwe dotykanie tych emocji nie zdarza mu się często) do nieco absurdalnych (i człowiek ma ochotę płakać, ale ze śmiechu).

Pisałam, pisałam! Kopia Ciri była w książkach i to wszystko prawda - tyle że powinno to być, gdzieś w Pani Jeziora (chyba). 

Walki jak zawsze są super i te dwie na koniec ostatniego odcinka także robią ogromne wrażenie. Ale to w sumie tyle. Liczyłam na jakąś zapowiedź kolejnego sezonu, cokolwiek, ale na razie na dobrą sprawę nie widać nic, co sugerowałoby płynne przejście od Geralta Cavilla do Geralta Hemswortha.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M

środa, 26 lipca 2023

27

 Hello!

Na pomysł robienia zdjęć jednego dnia co godzinę wpadłam kiedyś w internecie i robiłam to przez jakiś czas w dniu urodzin. Potem przestałam. To miało być ćwiczenie na kreatywność, odnajdywanie pięknych rzeczy w codzienności i dostrzeganie piękna dookoła siebie, ale w moim przypadku nieszczególnie działało. Wydawało mi się, że chociaż pomysł jest ciekawy, to na dobrą sprawę tylko podkreśla, jak bardzo czyjaś obecność w internecie jest - lub może być - wystudiowana. Z jakiegoś jednak powodu postanowiłam, że powrócę do tej minitradycji w tym roku. Tym bardziej, że nie miałam zupełnie nic zaplanowane na ten dzień i na dodatek był to poniedziałek. Gdyby kino w moim mieście działało w poniedziałki pewnie poszłabym zobaczyć Barbie, ale nie działa, a ja z powodu powodów najprawdopodobniej nie zobaczę ani Barbie, ani Oppenheimera w kinie - i jestem trochę zła. Jest to też więc odrobinę wpis zastępczy, bo bardzo chciałam, aby na blogu pojawiła się recenzja przynajmniej jednego z tych filmów, a nie pojawi się żadna.  

9

Kawa

Kawa. Zdecydowanie jestem jedną z tych osób, do których lepiej nie mówić przed pierwszą kawą. I to nie dlatego, że będę zła, ale zwyczajnie będę nieobudzona i głodna.

10

Śniadanie. Zdążyłam zjeść zanim zrobiłam zdjęcie. Niestety przez pandemię nabrałam bardzo złego zwyczaju najpierw wypicia kawy, a jedzenia śniadania dużo później. Staram się z tym walczyć, ale idzie mi bardzo słabo.

11

Wieża telewizyjna Ostrołęka

Jak dorosły człowiek miałam do załatwienia sprawy na mieście, a wieża telewizyjna/radiowa/nadawcza to jeden z najciekawszych punktów do fotografowania w mieście.

12

Róża

Kwiaty. Wciąż byłam na zewnątrz, chociaż już wracałam.

13

Danie z cukinii

Cukinia. Rodzice dzień wcześniej przywieźli 5 albo 6 cukinii i trzeba było coś z nimi zrobić, więc gotowałam razem z braćmi przez następne dwie godziny.

14

Klawiatura numeryczna laptopa lenovo

Komputer. Nie żartowałam z gotowaniem przez dwie godziny, po prostu bardziej niż gotowanie było to pieczenie - czyli moja ulubiona forma przygotowywania posiłków, choć czasochłonna - i miałam chwilę czasu, aby sprawdzić maile. Niedawno skończyłam jeden projekt, a dwa wiszą w powietrzu, więc staram się być dostępna i odpisywać na wiadomości najszybciej, jak się da.

15 

Okno

Okno. Robienie zdjęć co godzinę pokazuje tylko sekundę z tego, co działo się pomiędzy poszczególnymi ujęciami. Tutaj na przykład byłam dość zajęta i nie chciało mi się nawet wstać od komputera ani układać ładnie rzeczy na biurku do zrobienia zdjęcia. Jestem chyba odrobinę zbyt leniwa do tego wyzwania - czy raczej nie bawi mnie szczególnie wszystko to, co wchodzi w przygotowanie zdjęcia - i zdecydowanie wolę kreatywność typu rękodzieło. 

Kiedyś wspominałam o tym na Instagramie - bardzo lubię oglądać różne typy zdjęć i maksymalistyczne z mnóstwem rekwizytów, i takie minimalistyczne utrzymane w białych i neutralnych kolorach, ale sama najbardziej lubię robić zdjęcia na zewnątrz, jednej rzeczy na ciekawym tle.

16

Post z mediów społęcznościowych

Drobnostki. Lubię wstawiać posty na media społecznościowe o okrągłych godzinach. Oczywiście nie mogłam wstawić innego wpisu niż o słowach jubilat i solenizant! Linki do moich mediów społecznościowych są na dole wpisu, gdybyście chcieli zobaczyć karuzelę w całości!

17

Rozchodzący się w dwie strony chodznik i nogi na rozdrożu

Wyjście. Jeśli nie czytam (bądź nie piszę - co ciekawe ani jednego, ani drugiego prawie nie zobaczycie dzisiaj na zdjęciach, czytałam bardzo dużo w ciągu dnia) i nie gotuję, to istnieje pewne prawdopodobieństwo, że po prostu nie ma mnie w domu. Nie będzie przesadą, jeśli określę się zawodowym spacerowiczem z niewielką wyrozumiałością dla osób, które po małym mieście, jak moje, poruszają się samochodami (tak wiem, są różne przypadki i sytuacje, ale ogólnie wierzę, że miasto jest dla ludzi nie dla samochodów). W każdym razie znów postanowiłam wyjść z domu. Poza tym od lutego zaczęłam robić nordic walking i jest to naprawdę zaskakująco męczące, ale w przyjemy sposób. 

Poza tym te Conversy to jeden z moich najlepszych butowych zakupów, jakie kiedykolwiek poczyniłam. Szukam już sobie kolejnych par, ale jakoś nie mogę się na żadne zdecydować.

18 

Po lewej zielone krzaki, po prawej chodnik z ciemnoszarych kostek, na środku shake z McDonalda

Jestem ogólnie beznadziejna w świętowanie i celebrowanie - nie wiem, czy jest to bardziej coś, co człowiek musi lubić, czy się tego nauczyć, czy coś jeszcze innego - ale czasami wyjście do McDonalda to najlepsze wyjście. Tym bardziej, że w jedną stronę ode mnie to spacer na jakieś 40 minut.

19 

Minibeza z malinami

Beza. Wracając z McD, poczułam się w większym nastroju na świętowanie i zaszłam do cukierni kupić minibezę. Spodziewałam się, że będzie bardzo słodka, ale nie była. Zazwyczaj sama piekę sobie coś ciekawego - bo bardzo to lubię, piekłam też ciasta i babeczki dla znajomych, ale w tym roku wyjątkowo moje talenty cukiernicze się marnują.

20

Książka Zakon Drzewa Pomarańczy na ciemnym tle w stokrotki

Zaczęłam czytać Zakon Drzewa Pomarańczy, jestem na prawie 200 stronie, ale wciąż nie jestem do końca przekonana do tej historii. A dokładnie - czytanie tej książki jest bardzo przytłaczające. Bardzo lubię fantastyczne krainy, skomplikowane genologie i nie wiem, czy po prostu odzwyczaiłam się od tego typu lektur, czy autorka na pierwszych stronach jednak za bardzo zarzuca czytelnikami nazwami własnymi, określeniami i ogólnie powiedziałabym budowaniem świata. Sama fabuła nie wydaje się szczególnie skomplikowana, ale na pewno jest bardzo obudowana informacjami na temat świata.

I to by było na tyle!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

sobota, 22 lipca 2023

Nie tylko w kinie i teatrze 33 - solo Super Junior

Hello!

Lubię mieć jakiś temat albo myśl przewodnią wpisów - tego Nie tylko w kinie i teatrze są teledyski do solowych piosenek członków zespołu Super Junior. To ostatni z wpisów z tej serii, który napisałam zawczasu - przesiedział w wersjach roboczych pewnie ze dwa lat, ale jestem już na dobrej drodze, aby tam trochę posprzątać i bardzo  się z tego cieszę.

Nie tylko w kinie i teatrze 33 - solo Super Junior

Yesung - Beautiful Night 

Aktorka: Park Gyu-young

Teledysk jak teledysk: jest ładny i uroczy. Yesung i Park Gyu-young ładnie razem wyglądają i to nie tylko za sprawą decyzji stylistek, aby ubrać ich w pasujące ciuszki. Ostatnie lata w karierze Park Gyu-young wydają się szczególnie udane i nie wygląda na to, aby coś powstrzymywało ją przed podejmowaniem kolejnych dobrych decyzji. Mogliście ją widzieć w: Romance is a Bonus Book (chociaż z tą dramą są pewne kłopoty jakościowe), It's Okay to Not Be Okay, ostatnio: The Devil Judge i Dali and Cocky Prince. Widziałam bardzo dużo bardzo pozytywnych recenzji tego ostatniego tytułu. A naprawdę ostatnio ogłoszono, że zobaczymy ją w drugim sezonie Squid Game.

Aktorka Kim Ji-eun wystąpiła w 2017 roku w jego teledysku do piosenki Hibernation, ale niestety zupełnie nie kojarzę dram, w których można ją zobaczyć. W 2023 Kim Ji-woo dopiero rozpoczynająca swoją karierę pojawiła się w klipie do piosenki Small Things.

Kyuhyun - Moving On / Coffee / Together / Love Story

Obsada aktorska: Gong Myung i Chae Soo Bin

Wiecie, co kończy się skonfundowaniem? Wrzucanie teledysków do folderu "na później" i odkrycie, że jeden piosenkarz ma dwa teledyski z tym samym duetem aktorów. A jeszcze większym, gdy się okaże, że - tak, historie z tych teledysków można połączyć, ale oczywiście klip do piosenki Coffee ukazał się w kwietniu (przedstawia naszych bohaterów w szkole średniej), a do Moving On w styczniu. Gdy oglądamy Coffee już wiemy, że nasza główna para nie przetrwała próby czasu. Przy czym słowa piosenki sugerują, że to, co widzimy w teledysku może być wspomnieniami. 

Ciekawostka: teledysk do piosenki Together uzupełnia luki w historii naszych głównych bohaterów. I ani trochę nie pasuje do dwóch pozostałych. 

Ciekawostka 2: Mamy czwarty (4!) teledysk z tą samą parą aktorów! To się nazywa oddanie dla konceptu i prowadzenia historii. 

W tej samej serii [PROJECT : 季] mamy też klip do piosenki Daystar z czekającym (tęskniącym/będącym w żałobie) i smutnym Yoo Yeon Seokiem. Nie wydaje mi się, aby fabularnie łączył się z klipami opisywanymi wyżej. 

A kilka lat wcześniej Kyuhyun pokazał światu teledysk do piosenki A Million Pieces, w którym wystąpiła Go Ara (Go Ah Ra).

Heechul - Old Movie

Aktorka: Park Yoo Na


Wydaje się, że teledysk przedstawia historię starą jak świat. Heechul zrywa z Park Yoo Ną i cieszy się życiem, podczas gdy ona jest smutna. Gdy ona się pozbierała po rozstaniu, to nagle Heechulowi zrobiło się przykro. Oboje tęsknią do czasów, gdy wspólnie pisali muzykę, ale ostatecznie dziewczyna się pozbierała i ruszyła dalej z życiem, gdy Heechul utknął w przeszłości. 

Gdy zaczynałam robić ten wpis chyba wydawało mi się, że będzie tych teledysków więcej, ale chyba Kyuhyun mnie zmylił. W większość klipów całego Super Junior wcale nie ma aktorów czy aktorek (i o tym wiedziałam już wcześniej), podobnie w wielu solowych czy subgrupowych projektach nawet jeśli ktoś jest to na trzecim planie i trudno nawet ustalić kto to mógłby być, jeśli byłby to ktoś znany. Ale jeśli wiecie o innych klipach SuJu z aktorkami i aktorami, to z ciekawością się o nich dowiem!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M


środa, 19 lipca 2023

Historyjkowo - Prawda. Krótka historia wciskania kitu

 Hello!

Jakiś czas temu czytałam książkę Spisek, której współautorem jest Tom Philips, dlatego gdy zobaczyłam Prawdę w bibliotece, pomyślałam, że pewnie warto do niej zajrzeć, bo Spisek był całkiem ciekawy i nieźle się go czytało.

Prawda. Krótka historia wciskania kitu

Tytuł: Prawda. Krótka historia wciskania kitu
Autor: Tom Phillips
Tłumaczyła: Maria Gębicka-Frąc
Wydawnictwo: Albatros

Od razu zaznaczę, że czytałam pierwsze wydanie, bo książka doczekała się dwóch i drugie ma inną okładkę (która - w przeciwieństwie do pierwszej - jest zupełnie niesubtelna). Prawda ma około 290 stron tekstu i 8 rozdziałów (plus wstęp i zakończenie) - daje to 29 stron na rozdział. Gdy zaczynałam czytanie na dobrą sprawę, nie widziałam nawet dokładnie, z jakim typem książki mam do czynienia, ale jej podtytuł: "Krótka historia wciskania kitu" - nieźle ją podsumowuje. 

Prawdę czyta się bardzo szybko i zaskakująco przyjemnie, chociaż momentami jest napisana nieco zbyt na luzie (autor bardzo stara się być fajny, ale daje to raczej efekt żenujący niż interesujący; czasami bywa wręcz zupełnie niepotrzebnie infantylnie i takie wstawki wybijają z czytania, bo bardzo zwracają  na siebie uwagę). Jest to książka anegdotyczna i historyjkowa oraz nieco powierzchowna, ale przykłady wybrane przez autora dobrze ilustrują to, o czym pisze.  Rozdziały mają jakieś tematy przewodnie: a to prasę (jeden z ciekawszych, bo obrazuje wiarę ludzi w słowo pisane oraz to, że papier wszystko przyjmie), a to geografię (zarówno zmyślone obiekty, jak i kraje oraz osiągnięcia podróżników), mamy też rozdział, który jest portretami kilku oszustów. Zaskakującym, powracającym bohaterem książki jest Benjamin Franklin - jak się okazuje prawdopodobnie złośliwy - być może cyniczny - kłamca i troll. I ogólnie chyba niezbyt przyjemna osoba. Kłamstwom w polityce i związanym z wojną poświęcony jest osoby rozdział. 

Nie napiszę, że Prawda jest jakaś błyskotliwą książką - bo nie jest - ale na pewno pokazuje, że ludzkość i jej patrzenie na świat zmieniło się mniej, niż pewnie chcielibyśmy wierzyć. Poza tym praca nad tą książką - jej tłumaczeniem i redakcją - mogła być ciekawa, bo trzeba się było wykazać znajomością synonimów słowa kłamstwo. Albo kit - bo autor je rozróżnia. I tutaj mogę też przejść do jego z moich większych problemów z tym tytułem - był nieco za mało teoretyczny. Phillips przedstawia na początku książki siedem sposobów rozprzestrzeniania się i zakorzeniania nieprawdy (synonim!), ale nie znajdziemy w książce definicji mistyfikacji, dokładnego wyjaśnienia czym jest fake news (chociaż one same się pojawiają), nie wspominając już o dezinformacji (i rozróżnieniu, które w języku polskim nie funkcjonuje, czyli misinformation, disinformation, malinformation) czy propagandzie. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

sobota, 15 lipca 2023

Hauru i Sophie

 Hello!

Byłam pewna, że pokazywałam ten projekt na blogu, ale okazało się, że nie, a mam już jego drugą część! Więc szybciutko nadrabiam to niedopatrzenie i zachęcam do czekania na drugą wersję tego projektu.

Wzór, który dzisiaj prezentuję, jest bardzo popularny i pochodzi z kadru z animacji Ruchomy zamek Hauru z 2004 roku.

Proces wyszywania był całkiem przyjemny, bo łatwo podzielić wzór na części do wykonania. Najbardziej upierdliwe do wykonania były wypełnienia postaci, bo reszta wzoru to głównie duże plamy kolorów, a postaci wymagały nieco więcej precyzji - chociaż i tak niewielkiej. Ale pojedyncze krzyżyki w jednym kolorze są uciążliwe do robienia. 

Poza tym - i jak zobaczycie przy drugiej wersji - dość łatwo można ten wzór zmieniać. Na przykład - jeśli dobrze pamiętam oryginalny wzór - niebo przy komecie nie było wcale jaśniejsze, a sama kometa była w takim samym kolorze, co pozostałe gwiazdy. Sama sobie wymyśliłam, że to zmienię. Albo obawiałam się, że obrazek będzie zbyt monotonny, albo miałam jakieś problemy z mulinami, które wybrałam - już nie pamiętam. Podobnie kwiaty po prawej stronie na dole można zrobić, w jakim kolorze ktoś sobie zamarzy. Tutaj są fioletowe, bo wydaje mi się, że odkryłam, że te odcienie ładnie razem wyglądają, gdy robiłam gołębie na pierwszą komunię.

Howl's Moving Castle cross stitch

Ruchomy zamek Hauru wyszywanie

Pokazywałam ten projekt kilka (lub kilkanaście) razy na Instagramie, w tym dokładniejszy proces powstawania powinien być przypięty w zapisanych stories, jeśli by Was interesował. Niestety - choć i tak wyszywanka jest bardzo fotogeniczna - zdjęcia zupełnie nie oddają, jak pięknie i uroczo prezentuje się w rzeczywistości. Zazwyczaj nie miałabym problemu, aby oddać/sprzedać, jakiś obrazek, ale z tym raczej nie chciałabym się rozdawać, bo tak efektownie się prezentuje. Co innego z drugim, który pokażę za jakiś czas!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

sobota, 8 lipca 2023

Kinowe plany 2023 #2

 Hello!

Dziś sprawdzam, co ciekawego znajdzie się w polskich kinach w drugiej połowie 2023 roku!

Plakaty filmów Barbie, Oppenheimer, The Marvels

LIPIEC

Między nami żywiołami

Prawdę napisawszy, nawet nie widziałam żadnego zwiastunu tej animacji, ale dawno nie widziałam żadnej bajki, a ta wydaje się całkiem interesująca.

Barbie i Oppenheimer

Te dwie premiery - szczególnie odkąd okazało się, że ukażą się w kinach tego samego dnia - istniały ze sobą w synergii. O tych filmach słyszało się już w zeszłym roku, później - chyba w kwietniu - wyszły ich bardziej rozwinięte zwiastuny, a od 1 lipca nie było dnia, abym o nich nie słyszała. Kontrast pomiędzy nimi naprawdę sprzyjał marketingowi, ale o samej jakości filmów - szczególnie o Barbie, bo o Oppenheimerze słychać, że jest strasznym, pod pewnymi względami prawie horrorem, filmem - wciąż wiadomo niewiele. Jeszcze jedna rzecz wydała mi się ciekawa: widzę o wiele więcej relacji prasowych o Barbie, ale na Filmwebie ten film chce obejrzeć 15 617 osób, a Oppenheimera - prawie dwa razy więcej (27 928). Na IMDb w rankingu popularności Barbie jest na 8, a Oppenheimer na 9 miejscu, ale na liście do obejrzenia pierwszy film ma 154 tysięcy osób, a drugi - 253 tysiące.

LISTOPAD

Marvels

Tak naprawdę nieszczególnie interesuje mnie ten film, ale dziwnie byłoby go nie obejrzeć. Przecież widziałam wszystkie elementy prowadzące do niego.

Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży

Mam nadzieję, że uda mi się przeczytać książkę, zanim film wejdzie do kin (nawet miałam ją wypożyczoną, ale okazało się, że trochę pracy zwaliło mi się na głowę i nie przeczytałam).

GRUDZIEŃ

Aquaman i Zaginione Królestwo

Ciekawostka: pierwszy Aquaman to chyba jedyny film, który widziałam w kinie dwa razy. Nie do końca było to z mojego wyboru, ale mam jakiś sentyment do tego obrazu, więc nawet interesuje mnie druga część. 

Nie mogę napisać, że kinowo druga połowa roku prezentuje się ekscytująco. Ale realistycznie - już bardziej. Wiem, że niektórzy ludzie mają nieco szalony plan obejrzenia Barbie i Oppenhaimera tego samego dnia i mam nadzieję, że głowy im nie wybuchną. Ja niestety jeszcze nie widzę, jaki repertuar na drugą połowę miesiąca ma kino w moim mieście, ale i tak raczej planowałam przynajmniej tygodniowy odstęp pomiędzy seansami. A Wy na jakie filmy czekacie?

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

środa, 5 lipca 2023

Wszystkie komórki Yumi

 Hello!

Jakiś czas temu postanowiłam obejrzeć dramę, która nie tylko miała dwa sezony (a to nie zdarza się bardzo często), ale też każdy z nich był bardzo lubiany i na bieżąco omawiany wśród fanów k-dram - czyli Yumi's Cells! Opisuję od razu oba sezony, zaznaczając różnice tam, gdzie są istotne.

W serialu śledzimy życie tytułowych: Yumi - przeciętnej pracowniczki biura i jej poszukiwań miłości oraz komórek - charakteru, potrzeb oraz uczuć!

Yumi's Cells plakaty

Rozum - za całkiem realistyczne przedstawienie oczekiwań, konfliktów oraz dobrych i uroczych stron życia i bycia w związku. I za fakt, że nawet jeśli nie zgadzamy się z tym, co robią bohaterowie i na jakich podstawach podejmują swoje decyzje, to widzimy dwie strony medalu. Chociaż narracja Yumi's Cell - oczywiście - poprowadzona jest z perspektywy Yumi, to nie odbiera widzom dodatkowych informacji i czasami rozumieją oni więcej niż bohaterowie w danym momencie.

Wrażliwość - łatwo postawić się w miejscu bohaterów i odnieść się do ich emocji. I dzięki temu, że widzimy ich emocje i trochę procesów myślowych jest to jeszcze łatwiejsze. Łatwo także zauważyć to, jak emocje bohaterami targają i bywają niemalże katastrofami naturalnymi.

Co do samej komórki wrażliwości, to jako osobny byt jest bardzo impulsywna i miewa ogromne wahania nastrojów - to pierwsze nie przekłada się najczęściej na zachowanie Yumi, ale to drugie niestety ma na nią duży wpływ.

Miłość - oba sezony kręcą się wokół romantycznych związków Yumi, ale tak naprawdę to drama o tym, jak poszukuje ona w nich ukojenia swojej samotności. (Rodzice naszej bohaterki zostają wspomnieni dopiero w ostatnim odcinku pierwszego sezonu i bardzo mnie zaskoczyło, że tak późno, bo sądziłam, że ostatecznie zostaną zupełnie pominięci).

Głód - za bycie największą komórką!

Detektyw - to nie jest bardzo zaskakująca drama i wielu ścieżek fabularnych łatwo się domyślić, ale jest świetna w robieniu drobnych niespodzianek i ujawnianiu cech bohaterów, o jakich nie pomyślałoby się wcześniej. Poza tym same komórki także mają ukryte zdolności.

Pisanie - bo przy odrobinie zachęty do porzuconych talentów można wracać z powodzeniem.

Szczególnie drugi sezon kręci się wokół Yumi chcącej zostać pisarką, jednak poza rozwojem Yumi samej w sobie, schematy związku (chociaż Ba Bi jest mniej podejrzany niż Woong na początku) są bardzo powtarzalne i niestety prostsze niż w pierwszej odsłonie. W drugim sezonie związkowe rzeczy idą zbyt dobrze, co jest jednocześnie nudne i niepokojące.   

Prace domowe - bo nikt nie może być doskonały.

Żarty - Yumi nie miała komórki humoru, miał ją Woong (i też zaliczała się do komórek "nikt nie może być doskonały"), ale cały serial - szczególnie początek pierwszego sezonu - jest bardzo zabawny. 

Mycie twarzy - nie wiedziałam, jaką komórkę wybrać, aby napisać o tym, że Kim Go-eun fenomenalnie sprawdza się w roli Yumi i ogólnie jest fantastyczną aktorką. Co ciekawe studium jej emocji (czyli twarzy) w serialu przeprowadza nie kto inny jak Yu Ba Bi pod koniec pierwszego odcinka drugiego sezonu. Pozostali aktorzy i aktorki (szczególnie warto zwrócić uwagę na Park Ji-hyun grającą Seo Sae-yi, bo była to wyjątkowo niewdzięczna rola) sprawdzili się dobrze, ale zdecydowanie cały ciężar serialu spoczywał na barkach Kim Go-eun.

Lęk - jak wspominałam drugi sezon jest nieco mniej ciekawy niż pierwszy - przynajmniej w przypadku prawdziwego świata. Nie ma za to co się lękać o komórki! One pozostają bardzo ciekawe, zabawne i urocze, a ich świat się rozrasta. Czasami widzimy nawet, gdy przedostają się na zewnątrz Yumi, a także mają swój czat, w którym wymieniają uwagi na temat dziejących się - dla widzów na ekranie - wydarzeń. No i nie bez powodu komórki są w tytule tek dramy. Naprawdę mam wrażenie, że animatorzy i osoby odpowiadające za scenariusz dla komórek bawiły się świetnie, pracując przy tej dramie, bo to część, która nie tylko charakteryzowała się cały czas wysoką jakością, ale wręcz komórki najbardziej zmieniały się na plus w trakcie trwania serialu. 

Maniery - oba sezony Yumi mają po 14 odcinków, które trwają po około 70 minut. Proporcja pomiędzy światem komórek a światem zewnętrznym jest mniej więcej równa, chociaż jest nieco więcej świata rzeczywistego.

Pisałam, że Yumi Cell's było chwalone za realistyczne ukazywanie relacji między ludźmi, ale dochodzę do wniosku, że lepszym słowem byłoby akuratnie - w danych serialowych okolicznościach najbardziej prawdopodobnie w odniesieniu do świata rzeczywistego. 

Pierwszy sezon ogląda się gładko, drugi falami, ma swoje wzloty i upadki. Oraz co najmniej kilka odcinków, które można by nazwać fillerami - nie posuwają fabuły na przód, na dobrą sprawę nie wnoszą też wiele do całego świata przedstawionego. Drugi sezon do tego stopnia jest nierówny, że pomiędzy odcinkiem 13 a 14 (finałowym przecież!) obejrzałam trzy inne seriale i dopiero wizja publikacji tego wpisu skłoniła mnie, aby go dokończyć. Ogólnie jednak mam nadzieję, że kiedyś powstanie 3 sezon, bo drama naprawdę zasługuje na domknięcie.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

 

sobota, 1 lipca 2023

Muzeum-Skansen Kurpiowski im. Adama Chętnika w Nowogrodzie

 Hello!

W poprzedni weekend z okazji premiery murali w ramach Festiwalu w wielkim formacie „ Na wzgórzu, nad rzeką” byłam w Skansenie Kurpiowskim w Nowogrodzie i zapraszam Was na krótką relację z tego miejsca!

Skansen Nowogród

Adam Chętnik rzeźba

Od dawna wiedziałam, że skansen w Nowogordzie istnieje, ale kierunek na Łomżę nie jest dla mnie po drodze. Zdecydowanie lepiej znam skansen w Kadzidle. I teraz mogę to napisać - żałuję, bo niestety skansen w Kadzidle, chociaż bardzo ciekawy i otwarty (jeszcze kiedyś pokażę i to miejsce, bo nawet mam zdjęcia!) to skansen w Nowogrodzie miażdży go skalą. Liczba budynków, samo miejsce - skarpa nad Narwią (przepiękne!) - na pierwsze zetkniecie, jeśli człowiek nie wie, czego się spodziewać, może być nie tylko zaskakujące, ale i wręcz przytłaczające. Ale w bardzo pozytywnym, odkrywczym sensie. 

Skansen schody

Kończąc temat różnic pomiędzy Kadzidłem a Nowogrodem - w Kadzidle można otwarcie zajrzeć do otwartych chałup czy kuźni i innych budynków, w Nowogrodzie możliwe jest to tylko z przewodnikiem, budynki są pozamykane na wielkie kłódki. I może jeszcze jedna uwaga - dla osób, które mają problemy z poruszaniem się zwiedzenie skansenu w Kadzidle będzie łatwiejsze, choć oba muzea raczej nie są dostosowane dla osób z niepełnosprawnościami. Jak pisałam - skansen w Nowogrodzie znajduje się na skarpie, aby zejść bliżej rzeki, trzeba przejść spory kawałek w dół albo po kamiennych schodach, albo po wąskiej leśnej ścieżce.  

Doczytałam - ta skarpa, czy raczej całość wzniesienia, na którym znajduje się skansen (czy park etnograficzny - to lepsza nazwa) - nazywa się wzgórze Ziemowita. 

Tradycyjny młyn wodny nad Narwią

Młyn oraz wiatrak zdecydowanie są najjaśniejszymi punktami zwiedzania!

Dom kurpiowski

Tradycyjne kurpiowskie okno

Bartnictwo tradycyjne kurpiowskie

Kierat

Sceneria z chatami i wiatrakiem

To naprawdę piękne miejsce! Nie wiem, czy na terenie skansenu można organizować pikniki, ale byłoby to naprawdę idealne miejsce.

Ogólnie na pewno są tam organizowane różne wydarzenia, więc warto się dowiadywać.

Wiatrak kurpiowski

A teraz główny powód, dlaczego w ogóle byłam w Nowogrodzie! W ramach festiwalu, o którym pisałam na początku, powstało 5 murali na różnych budynkach miejscowości. W tym jeden inspirowany/wykonany na podstawie serwetki, którą wydziergała moja mama! Zdjęcie serwetki było rzutowane na blok, a następnie malowane i powstał mural!

Mural serwetka

Gdy wjeżdża się do Nowogrodu od strony trasy do Łomży, to widać go doskonale po prawej stronie. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M