Hello!
Biorąc pod uwagę, ile odcinków Katastrofy w przestworzach widziałam (prawie wszystkie), może być trudno uwierzyć w to, że sam lot w całym tym przedsięwzięciu przerażał mnie najmniej. Jak już dotrę na swoje miejsce i będę siedziała, będzie się działa wola nieba. Kłopot polega na tym, że trzeba tam dotrzeć - a to długa droga. W każdym razie leciałam z Warszawy do Frankfurtu nad Menem i dziś zapraszam na relację z mojego pierwszego lotu samolotem (chciałam napisać krótką, ale nie jest krótka - przygotujcie się!).
Ale nawet pomijając to, że mieszkam w jednym z miejsc, które możecie kojarzyć z wykluczeniem komunikacyjnym dzięki Kasi Gandor, wciąż dotarcie z Ostrołęki do Warszawy to nic. W całym pomyśle polecenia samolotem najbardziej przerażało mnie LOTNISKO. Co, kto, gdzie i kiedy, w jaki sposób i z kim. Na to nie przygotuje ani Alarm na lotnisku ani Megalotnisko w Dubaju. (Chociaż dzięki jednemu z takich programów wiedziałam, że założenie moich conversów z grubymi podeszwami do samolotu może nie być najlepszym pomysłem - jeszcze bym zwróciła uwagę osób szukających przemytników narkotyków!).
Okazało się, że a) podjazd pod halę odlotów na lotnisku Chopina jest nieco... szantażujący. Natomiast samo oddanie bagażu - superproste. Postałam chwilę w kolejce (sekundę zajęło zanim się upewniłam, że to ta kolejka), dałam kobiecie dowód (w tym momencie poczułam jak napięcie ze mnie schodzi i prawie się zaczęłam trząść), położyłam walizkę na wagę/taśmę, dostała naklejkę i pojechała sobie dalej. Naklejkę dostał też plecak. I już. Ale dowiedziałam się i na własne oczy zauważyłam, że wiele osób nie odprawia się on-line, co mnie trochę zaskoczyło, bo na wielu stronach i w poradnikach było napisane, aby to po prostu zrobić i już.
Ogólnie lotnisko jest dziwnym miejscem, jest jednocześnie ogromne i ciasne, jest na nim dużo ludzi, ale kumulują się oni w różnych punktach i gdy już załatwią, co mają załatwić - ten ścisk się nieco zmniejsza. Poza tym wydaje mi się, że pasażerowie są bardzo zajęci sobą i nie widzą innych pasażerów (a na pewno nie wysyłają w ich stronę podejrzliwych i rywalizujących spojrzeń, jak to czasami się dzieje na dworcu autobusowym).
Wiedziałam też, że do przejścia przez bramki bezpieczeństwa lepiej nie mieć łańcuszków, zegarków ani innych takich rzeczy. Nie wiedziałam natomiast, że muszę wyjąć laptop z plecaka i odłożyć go oddzielnie z telefonem - ale bez problemu wszystko powiedzieli i przemknęłam przez bramki. Tylko nie zauważyłam stołów do zbierania swoich rzeczy i zgarniałam je z taśmy, ale na szczęście taśmy długie i nie było to problemem.
Potem sam boarding przebiegł bez problemów, może byłam lekko zaskoczona, że pan z obsługi mówił do mnie po angielsku, aby położyć plecak pod fotel. I chyba przez to potem sama przepraszałam pana, aby się dostać na mój fotel po angielsku (mój sąsiad przespał cały lot, chociaż wziął od stewardes herbatę i tak się dowiedziałam, że chyba mówi po polsku). Jedna rzecz mnie zaskoczyła - otóż byłam pewna, że on się będzie kończył a nie zaczynał pół godziny przed odlotem. Na dobrą sprawę i tak byłam na lotnisku jakieś półtorej godziny wcześniej, więc nie robiło mi to różnicy, ale lekko mnie zaskoczyło.
Podobno ludzie w samolocie czują się jak sardynki w puszce. Ja nie miałam tego wrażenia, chociaż samolot, którym leciałam był mniejszy, niż na to liczyłam. W sumie naprawdę było mu bliżej do latającego autobusu, niż mogłabym przypuszczać. Jednak pomimo przerażających historii o tym, jak to w samolotach jest mało miejsca - nie mogę narzekać, bo leciało mi się całkiem przyjemnie. Miałam miejsce przy oknie, więc dobrą połowę lotu spędziłam do niego przyklejona, a przez drugą przeraźliwe chciało mi się spać. Sam lot też był krótszy niż sugerowałyby to bilety (około godziny i 30-40 minut).
Podobno w samolotach jest bardzo suche powietrze. Nie czułam tego - do czasu. Stewardesy zaczęły roznosić herbatę, kawę, wodę - i gdy miałam odpowiedzieć, co chcę, nie mogłam mówić, ledwo mnie ta kobieta zrozumiała. Ale herbata mnie uratowała, bo o ile nie było sucho, tak naprawdę było o wiele zimniej (i w sumie wietrzniej) niż sądziłam. Mogła to być też kwestia tego, że siedziałam po jakby północno-zachodniej stronie samolotu, więc słońce było nieco z drugiej strony.
Jedyną lekko niepokojącą rzeczą w trakcie całego lotu było to, że widziałam, jak skrzydła samolotu się trzęsą. Podobno lecieliśmy też przez strefę turbulencji, ale nie były one bardziej odczuwalne niż na przykład lekkie nierówności na drodze.
Jak wspominałam, gdy minął początkowy szok (a ten był duży, bo WOW start samolotu to jest coś! ta szybkość! ten widok na Warszawę!) i przyzwyczaiłam się do lotu - jakim sposobem samolot pędził 12 000 metrów nad ziemią z prędkością 800 km/h, gdy WCALE i anie trochę się tego nie czuje i początkowo miałam trochę takie "lecimy za wolno!", ale jakimś sposobem nie traciliśmy wysokości i w końcu ogarnęłam, że wszystko jest ok i tam ma być - to chciało mi się spać, stewardesy rozdały herbatę, kapitan powiedział, że minęliśmy Drezno (oraz podał dane, które napisałam wyżej) i dosłownie za sekundę powiedziano nam, że zaczynamy zniżanie. JUŻ? Lądowanie było nieco bardziej przerażające i trochę bardziej nieprzyjemne i na pewno nie było takie zupełnie gładkie.
W sumie najbardziej zaskakującą częścią całego lotu było to, że po wylądowaniu dobre 15 minut (i nie żartuję, bo sprawdzałam) jechaliśmy samolotem po lotnisku, aby dojechać do miejsca, skąd zgarnie nas busik do terminala. Wiedziałam, że lotnisko we Frankfurcie jest jednym z największych w Europie (chociaż wielkość lotniska mierzy się obsłużonymi pasażerami, niekoniecznie powierzchnią), ale tej przejażdżki po lotnisku się nie spodziewałam. Potem trzeba było jeszcze podjechać kawałek autobusikiem (w Warszawie też podjeżdżaliśmy do samolotu busikiem - nieco ciasnym). Znalezienie miejsca, gdzie odbierało się bagaż też nie było trudne (wystarczyło iść za znakami i innymi osobami z lotu). A na lotnisku na ludzi naprawdę czekały osoby z balonami, banerami, kwiatami i było bardzo ciekawie zobaczyć to na własne oczy.
I to tyle - wracam na koniec sierpnia i wtedy pozwiedzam sobie te lotniska z drugich stron!
Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!
LOVE, M