niedziela, 30 listopada 2014

" 'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream "

Hello!
Udało się dobrnęłam do końca tego wyzwania! Miałam momenty załamania, bo zamiast przeczytać wszystkie punkty, to po prostu zaczęłam je robić i z każdym kolejnym tygodniem, dochodziłam do wniosku, że robią się coraz głupsze. Ale mamy setny dzień, do tego ostatni listopada i w takim muzycznym klimacie witam grudzień.
Dzień 92: Dobra piosenka na zerwanie.
Ja, chyba niestety, bardzo szybko podłapuję wszelkie nowości i dlatego wybrałam tę piosenkę. No i może jeszcze dlatego, że uwielbiam fragment z jej tekstu, który służy mi dziś za tytuł notki.

Dzień 93: Utwór Industrialowy
Odpuszczam, bo się nie znam. Choć czytałam co nieco, ale nawet nazwy zespołów nic mi nie mówią.
Dzień 94: Piosenka artysty/zespoły, który jest, Twoim zdaniem, przereklamowany.

Dzień 95: Piosenka, która Twoim zdaniem, jest ciężka do nauki na jakimś instrumencie.
Nie mam pomysłu. Może coś z klasycznej, ale trudno mi powiedzieć.
Dzień 96: Byłoby śmiesznie, gdyby tą piosenkę puszczali w toaletach.
Wspominałam, już, że niektóre są głupie.
Dzień 97: Jeżeli nagrywano by film o moim życiu, ta piosenka pasowałaby idealnie na koniec.
Film o moim życiu, tak generalnie byłby jakimś musicalem, nie ma innej opcji. 

Dzień 98: Dedykuję tę piosenkę przyjacielowi (kto to jest? )
Po pierwsze to dziwne, że nie było tu czegoś takiego jak piosenka, która jest twoim dzwonkiem. A ja taka sprytna i pokażę i jednocześnie i piosenkę z zadania i dzwonek. Oraz piosenkę bonusową. Fanką zespołu jest Koleżanka z ławki więc niech ma.


Dzień 99: Każde dziecko powinno posłuchać tej piosenki, by nauczyć doceniać się dobrą muzykę.
Definicja dobrej muzyki może być różna, ale na przykład ja od najmłodszych lat uwielbiałam to.

Dzień 100: Skończyłam “The 100 Day Song Challenge”, więc bez żadnego powodu umieszczam tutaj
tę piosenkę, bo mogę. 
Na to cudeńko wpadłam, po tym jak Koleżanka wysłała mi inny filmik z tym panem. Dlatego oprócz samej piosenki tak ważny jest film. A w piosence zakochałam się od pierwszych sekund.

Zima zbliża się powoli, ale skrupulatnie, mam nadzieję, że nie zamarznę. Trzymajcie się ciepło, M

piątek, 28 listopada 2014

Air Crash Investigation

Hello!
Jak wspominałam kontynuuję tematykę samolotów, ale w trochę innym kontekście niż latanie.
Jestem ogromną fanką kryminałów, zagadek i wszystkiego co się z tym wiąże. Dlatego to nie dziwne, że program pod polskim tytułem Katastrofa w przestworach, a oryginalnym takim jak w tytule takim jak w tytule notki, tak ogromnie mi się spodobał. W programie pokazana jest, najczęściej, katastrofa samolotu, a później zespół śledczych szuka jej przyczyny. Najbardziej fascynujące w tym wszystkim jest to, że nie ma dwóch taki samych katastrof, a przyczyny najczęściej są bardziej złożone niż może się nam wydawać.
Oczywiście są też odcinki, w których samolot udaje się uratować i te zdecydowanie ogląda się najlepiej. W człowieku od razu budzi się podziw dla pilotów, bo czasami to co robią przechodzi ludzkie pojęcie.
Mniej więcej, pierwsza połowa większości odcinków to odtworzenie, tego co działo się w czasie lotu. Drugą część zajmuje śledztwo. Stałym elementem jest poszukiwanie czarnych skrzynek i odtwarzanie tego co jest na nich zapisane. Czasami to wyjaśnia katastrofę czasami nie. Są przypadki, na przykład gdy lód zbiera się w jakiś przewodach, że sprawca katastrofy znika i wtedy zaczynają się schody. Choć całość przedstawiona jest w ciągu 45 minut to bardzo często jest tak, że naprawdę śledztwa ciągnęły się latami.
Przez jakiś czas nawet miałam zamiar zostać kontrolerem ruchu lotniczego, ale zrezygnowałam z tych planów. Chociaż, kto wie. Bo widziałam za dużo się naoglądałam tego programu, aby zostać pilotem. Obawiam się, też o to jak będę się czuć, gdy w przyszłości przyjdzie mi gdzieś lecieć samolotem.
Nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć, ile odcinków widziałam. W sumie jest ich 105. Ale chyba ze wszystkich najbardziej pamiętam te, w których udało się przeżyć chociaż części pasażerów. Na przykład o lądowaniu na rzece Hudson, locie ślizgowym i udanym lądowaniu, albo bardziej porażający o pęknięciu szyby w kabinie pilotów, gdy jeden z nich został wyssany na zewnątrz i przeżył, czy o pilotach DHL, którzy dostarczali listy dla żołnierzy i zostali trafieni pociskiem w skrzydło. Przykładny można mnożyć, a jeśli jesteście zainteresowani to na Wikipedii są krótkie opisy odcinków <klik>. A program leci na National Geographic Channel, z tego co się orientuję codziennie o 17.


Singapurski samolot był chyba najbardziej fotogeniczny.

Miłego weekendu, M


środa, 26 listopada 2014

W chmury, start!

Hello!
Jestem chora. Znowu. Nie rozstaję się z tabletkami od gardła, ale do szkoły trzeba chodzić. Naprawdę przeraża mnie wizja zakończenia semestru i próbnych matur. Ale póki siedziałam w domu, przeglądałam zdjęcia z Frankfurtu i mam jeszcze trochę do pokazania. Dziś zdjęcia z lotniska. Spędziliśmy tam dobrą godzinę, obserwując głównie starty. Samoloty są dla mnie ogromnie fascynujące, czasami tu o tym wspominałam, a rozwinę to jeszcze w piątek. Dzisiejsza notka to trochę wprowadzenie właśnie w piątkową.









poniedziałek, 24 listopada 2014

Banały w kosmosie ("Interstellar")

Hello!

Uznajmy, że tytuł notki, będący równocześnie tytułem recenzji, to hipoteza. Bo znając mnie to w w dalszym tekście sama sobie zaprzeczę i udowodnię, że nie jest to tak do końca słuszne co napisałam. A recenzja będzie filmu „Interstellar”. Uwaga, bo choć nie piszę dokładnie o tym co się dzieje, łatwo można niektóre rzeczy wywnioskować.
Nie szłam na niego do kina zbyt pozytywnie nastawiona, a wręcz z dużym dystansem. Po seansie zrozumiałam, dlaczego wszelkie recenzje tego filmu z jakimi się spotkałam, były albo skrajnie entuzjastyczne albo miażdżące. Bo film najprościej można opisać jako dziwny. I, w zależności od tego co akurat dzieje się na ekranie, jest albo dziwny pozytywnie albo dziwny negatywnie. Jednak trudno określić, którego „dziwnie” jest więcej. W dużej mierze zależy to od indywidualnego odbioru.

Film był zapowiadany jako wielkie widowisko. Ale ja nie jestem przekonana. Był odrobinę za mało efektowny. Jest kilkanaście scen pięknie zbudowanych, tak, żeby popatrzeć się na kosmiczne widoki, dynamicznych, z czarną dziurą czy tunelem czasoprzestrzennym, ale jak na taką zapowiedź trochę jednak za mało. Kręcenie statkiem i oglądanie Ziemi przyprawiało o zawroty głowy, choć obracająca się stacja wyglądał zjawiskowo. W sumie to miałam wrażenie, że gdzieś już jednak podobne rzeczy widziałam. Choć nie powiem, że nie patrzyło się na to wszystko z przyjemnością. Szczególnie scena dokowania do zepsutego Endurance jest absolutnie niesamowita, zarówno pod względem kadrów, dynamiki, jak i towarzyszącej jej muzyki. 
Z obrazem jest oczywiście lepiej. Ale patrząc po różnych komentarzach wiem, że nie tylko na mnie ta scena zrobiła takie piorunujące wrażenie. 

Przejdźmy teraz do moich banałów. Film jest baśnią, z happy endem, przeniesioną do kosmosu. W sumie czegoś takiego się spodziewałam po pierwszych trzydziestu minutach filmu. Jednak trudno powiedzieć, że jest to film przewidywalny. Choć pewnych rzeczy można się domyślić, a jeśli nie dokładnie tego co się stanie, to pewien zamysł autora jest dość widoczny i przewija się przez cały film. Wystarczy nie być naukowcem tylko człowiekiem żeby to zauważyć. Oczywiście, niektóre wydarzenie są zaskakujące, ale trudno nadać im miano zwrotu akcji. Bo tak naprawdę wszystko się już wydarzyło.

Teraz już będzie o banałach. Mamy bohatera, który ma córkę. Bardzo ją kocha, ale musi ją opuścić. I tak pod kosmiczną przykrywką, jest to film o miłości, głównie rodzicielskiej. Konieczności powrotów, chęci zostania, instynktowi przetrwania. A wszystko to sprowadza się do córki, która jako dziecko jest jeszcze do zniesienia, ale dorosła jest postacią wybitnie irytującą. Niestety, aby dokładnie to wyjaśnić musiałabym opisać rzecz, po której w żadnym filmie już nic mnie chyba nie zdziwi. Pisałam prawie bez spoilerów, ale tu nie napiszę zupełnie nic, zostawiam to do samodzielnego odkrycia. I takim sposobem wywijam się od dokładniejszego tłumaczenia banałów.

Jeszcze tylko wspomnę o trzech sprawach. Po pierwsze doktor Amelia. Ogromny plus dla twórców za to, że pomimo iż była ona jedyną kobietą na pokładzie, nie było tam żadnego romansu. Chociaż Amelia posłuchała potem głosu serca i jak się okazało, miała rację. A to też bardzo ważne. Druga sprawa: roboty. Najlepsi bohaterowie całego filmu. Oni nie potrzebują aktorów, można by ich wyciąć i zostawić same roboty. Przypuszczalnie wiele byśmy nie stracili. I trzecia muzyka. Zdążyłam poczytać i podobno jest to jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych w karierze Zimmera. Ale ja tam słyszałam pewne nawiązania i to mi nie pasowało. Nie chcę niczego muzyce ujmować, ale czasami miałam wrażenie, że dźwięki powinny być inne albo, że brakuje mi jakiegoś fragmentu, czegoś co znam. Jeszcze jedno film niewiele by też stracił jak byłby krótszy. Myślę, że dałoby się do zrobić.

Ah i Murph miała na półce coś autorstwa Conan Doyla. Przypuszczalnie mógł być to Sherlock Holmes, ale nie widziałam tytułu. 
Gify <kilk>
Pozdrawiam, M 

sobota, 22 listopada 2014

"Maybe you think that you can hide I can smell your scent from miles"

 Hello!
Śnieg za oknem nie dał się nam nacieszyć długo swoją obecnością. Może w sumie to i nie gorzej, niech lepiej popada na Boże Narodzenie. Dziś przedostatni weekend muzyczny. Jest trochę więcej piosenek, bo coś źle policzyłam, a chcę się z nimi wyrobić dziś i za tydzień. Enjoy. 
Tytuł notki to fragment z Animals, które jest gdzieś niżej.

Dzień 82: Piosenka, na którą należy zmienić Hymn Narodowy.
To chyba sobie daruję, bo to zwyczajnie niezbyt sensowny punkt.
Dzień 83: Piosenka z dobrą grafiką na okładce singla/albumu (jeśli albumu, to jakiego?)
Prawda jest taka, że nie zwracam na to uwagi, ale niech będzie.

Dzień 84: Piosenka, która przypomina Ci o Twoim/Twojej ex.
Z pewnych względów pominę również ten punkt.
Dzień 85: Piosenka, którą zawsze przełączasz mimo że masz ją na odtwarzaczu.
Może dlatego, że to mój budzik.

Dzień 86: Piosenka artysty homoseksualnego, którego lubisz.

Dzień 87: Śmieszna piosenka, która powinna być grana, gdy Panna Młoda podczas ślubu idzie do ołtarza.
Może nie jest śmieszna, ale pasuje. 

Dzień 88: Piosenka artysty/zespołu, którego nie lubisz.

Dzień 89: Powinniśmy wygrać następną Eurowizję, jeśli byłaby to nasza piosenka.
Żadnego pomysłu, a to aż dziwne. Ale mogę napisać, że tegoroczna polska piosenka wypadła całkiem nieźle.

Dzień 90: Następna piosenka, którą chcesz zakupić/ściągnąć.

Dzień 91: Piosenka na romantyczną kolację.
Uwielbiam teledysk od pierwszego zobaczenia, a piosenka chyba wpisuje się w punkt. 



Pozdrawiam, M

piątek, 21 listopada 2014

295. Miej wielkie nadzieje

Hello!
Dziś skończyłam lekcje po 11 i prawie cały dzień leniuchowałam. Nie będę miała do tego okazji w najbliższym czasie, bo za niecały miesiąc mam koniec semestru i próbne matury więc trzeba się wziąć do roboty. A dziś znów sięgam do książki "Duży Mały Poradnik Życia" i zostawiam Was z kilkoma radami autora.

300. Nie oczekuj od życia sprawiedliwości.
318. Wysłuchuj obu stron, zanim wydasz sąd.
320. Bądź rycerski wobec wszystkich.
324. Nie zwlekaj z realizacją dobrego pomysłu. Może się zdarzyć, że ktoś inny też na niego wpadnie. Wygrywa ten, kto pierwszy zacznie działać.
332. Niech twoje życie będzie wykrzyknikiem nie znakiem zapytania.
334. Zamiast słowa "kłopot" staraj się używać słowa "możliwość".
335. Co jakiś czas wypróbuj swoje szczęście.
345. Bądź śmiały i odważny. Kiedy spojrzysz wstecz na swoje życie, bardziej będziesz żałować, że czegoś nie zrobiłeś, niż że coś zrobiłeś.


Miłego weekendu, M

poniedziałek, 17 listopada 2014

Porządny obywatel

Hello!

Większość nastolatków czeka na osiemnastkę, aby zrobić prawo jazdy. Pomijam alkohol i papierosy, bo to mogą sobie zorganizować i nie ma w tym wielkiej tajemnicy. Ale mnie prawo jazdy nie interesuje ani trochę. Ja na osiemnastkę i dowód czekałam aby iść głosować. Prawdę powiedziawszy, nawet nie wiem dlaczego takie to dla mnie ważne. Ale chyba wiąże się z obowiązkami i odpowiedzialnością dorosłego człowieka, może też dlatego, że w końcu mam jakiś wpływ na to co się dzieje dookoła.
Jednak zanim sama niedziela, to jeszcze zabawna historyjka z piątku, a związana z kampanią wyborczą. Odbierałam brata z przedszkola, była godzina koło 16 i już dość ciemno. Ja ubrana w płaszcz, szalik, nauszniki, tak, że w sumie nie było mnie widać. Jesteśmy już prawie pod domem, podchodzi do mnie jakiś pan i pyta się czy głosuję. Odpowiedziałam, że tak, dostałam ulotki syna tego pana, kandydata na radnego. Ale nie to jest najlepsze. Pan wyjmuje kalendarzyki i mówi: "To jeden dla pani, a drugi dla męża". Gdyby nie to, że nie za bardzo docierało do mnie, to co mówił, to albo padłabym z wrażenia na miejscu, albo wychuchałbym śmiechem, co w sumie zrobiłam, ale po oddaleniu się na pewną odległość. Ludzie przeważenie nie dają mi nawet 16 lat, a tu pan dał mi nawet męża.
Co do niedzieli. Pojechałam z rodzicami, oni podchodzili do tego bez emocji, ale ja stresowałam się całą sobotę czy będę na liście wyborców. Oczywiście byłam. Jednak, jak wspominałam, mój wygląd raczej nie wskazuje na mój wiek i pani, ale akurat nie ta, u której się podpisywałam, tylko siedząca obok, dokąd weszłam do lokalu i ustawiłam się za rodzicami tak nieprzyjemnie mi się przyglądała, że, aż chciałam do niej podejść i pokazać jej dowód. Nie zdążyłam, podpisałam się tak gdzie trzeba, dostałam książeczki do głosowania i czekałam, aż będę mogła sobie usiąść i pozaznaczać. Bo ze względu na moje żywe zainteresowanie tematem, dokształcałam się o programach poszczególnych ludzi i nie miałam problemów z wyborem. Oprócz kandydatów do sejmiku, było ich za dużo, a o większości nawet nie słyszałam.
I to by było na tyle moich przygód z głosowaniem. Chociaż, w sumie, za dwa tygodnie druga tura wyborów prezydenckich.

Miłego tygodnia, M

sobota, 15 listopada 2014

Chory muzyczny weened

Hello!
Z każdym tygodniem wyrabiam się w wyszukiwaniu kolejnych piosenek i przynajmniej idzie mi to trochę szybciej. Ale cieszę się, że niedługo to skończę, bo dłużej bym chyba nie dała rady.
Chora jestem nadal, ale może to i nie gorzej, że rozchorowałam się na weekend (nie wierzę, że to napisałam). Niestety, angina wiąże się z bólem głowy i ogólnym złym samopoczuciem więc nie wiem jak nauczę się na przyszłotygodniowe sprawdziany.
Dzień 73: Piosenka, która przypomina Ci o jakimś wydarzeniu z życia (co to za wydarzenie?)
O półmetku, który był rok temu.


Dzień 74: Piosenka, z gatunku o którym wiesz mało (co to za gatunek? )


Dzień 75: Piosenka wykonana przez dobry duet.
Historia wkracza w każdą dziedzinę życia. A film uwielbiam, dzięki niemu przeczytałam książkę. 


Dzień 76: Dość dziwny utwór


Dzień 77: Piosenka artysty, który urodził się lub żyje mniej więcej w tych samych okolicach co Ty (gdzie
mieszkasz?)
W Polsce bliżej nie znajdę.

Dzień 78: Piosenka numer jeden na listach przebojów, z roku w którym miałeś 10 lat.
Prawdę powiedziawszy, to dopóki jej nie znalazłam to nie miałam pojęcia o jej istnieniu. 

Dzień 79: Piosenka artysty, który dziwnie się ubiera. 

Dzień 80: Piosenka zespołu ABBA.
Mam wybrać tylko jedną, nieprawdopodobne.

Dzień 81: Piosenka z lat 80tych, stworzona przez artystę, który Twoim zdaniem jest doskonały.
Powiedzmy, że pojęcie doskonałości jest dość górnolotne, ale lubię tego pana. 

Trzymajcie się, M

czwartek, 13 listopada 2014

"Mistrz i Małgorzata"

Hello!
Nawet wśród lektur szkolnych, choć jak właśnie sprawdziłam, tylko dla poziomu rozszerzonego, zdarzają się prawdziwe perełki. Jedną z nich niezaprzeczalnie jest "Mistrz i Małgorzata". Z powodu choroby mogłam książkę spokojnie dokończyć, jednak nie mam siły aby napisać recenzję. Poza tym oprócz tego, że jest absolutnie fantastyczna, nie trzeba niczego dodawać. Dziś wracam więc to sposobu przedstawiania książek, którego używałam, gdy słowo recenzja mnie przerażał (chociaż w sumie to się nie zmieniło) czyli do wyboru cytatów.

> "Tak, człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół biedy. Najgorsze, że to, iż jest śmiertelny, okazuje się niespodziewanie, w tym właśnie sęk!"

> " – Kotom nie wolno! Z kotami nie wolno! Psik! Wyłaź, bo zawołam milicjanta!
Ani konduktorki, ani pasażerów nie zdziwiło to, co było najdziwniejsze – nie to więc, że kot pakuje się do tramwaju, to byłoby jeszcze pół biedy, ale to, że zamierza zapłacić za bilet"

> " Któż to ci powiedział, że nie ma już na świecie prawdziwej, wiernej, wiecznej miłości? A niechże wyrwą temu kłamcy jego plugawy język!"

> " – To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata. (…)
– Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus"

> " Zrozumcie, że język może ukryć prawdę, ale oczy - nigdy! Ktoś wam zadaje niespodziewane pytanie, nie zdradzacie się nawet drgnieniem, błyskawicznie bierzecie się w garść i wiecie, co należy powiedzieć, żeby ukryć prawdę, i wygłaszacie to niezmiernie przekonywająco, i nie drgnie na waszej twarzy żaden muskuł, ale - niestety - spłoszona pytaniem prawda na okamgnienie skacze z dna duszy w oczy i już wszystko stracone."

> "Bądź tak uprzejmy i spróbuj przemyśleć następujący problem - na co by się zdało twoje dobro, gdyby nie istniało zło, i jak by wyglądała ziemia, gdyby z niej zniknęły cienie? Przecież cienie rzucają przedmioty i ludzie. Oto cień mojej szpady. Ale są również cienie drzew i cienie istot żywych. A może chcesz złupić całą kulę ziemską, usuwając z jej powierzchni wszystkie drzewa i wszystko, co żyje, ponieważ masz taką fantazję, żeby się napawać niezmąconą światłością? Jesteś głupi."

> "Obywatel ów przydybał kota w chwili, gdy zwierzę o wyglądzie rzezimieszka (cóż na to poradzić, że koty zawsze tak wyglądają? Nie bierze to się to bynajmniej stąd, że są fałszywe, lecz stąd, że obawiają się, by ktoś potężniejszy od nich - pies czy człowiek - nie uczynił im krzywdy. Skrzywdzić kota jest bardzo łatwo, ale, wierzcie mi, żaden to honor, żaden!), a więc gdy zwierzę o wyglądzie rzezimieszka w niewyjaśnionych zamiarach usiłowało udać się w łopuchy." 

Trzymajcie się, M

poniedziałek, 10 listopada 2014

Pożegnania są trudne, ale powitania jeszcze trudniejsze

Hello!
Jak wspominałam w sobotę zakończył się właśnie 8 sezon Doctora Who i dziś mam dla Was recenzję. Chociaż osobiście nie znoszę tego słowa, mam wrażenie, że automatycznie włączają się jakieś oczekiwania co do pisanego przeze mnie tekstu, a ja tego nie lubię. Ale zostawmy to i przejdźmy do konkretów.
Trudno nazwać Jedenastego moim ulubionym Doctorem, ale zdążyłam się do niego przywiązać. I choć po jego odejściu nie było takiej rozpaczy jak po Dziesiątym, to ostatnia scena pierwszego odcinka rozłożyła mnie na łopatki. Chyba najlepiej byłoby przeanalizować mój związek z Dwunastym Doctorem odcinek po odcinku, ale obawiam się, że nie starczyło by mi miejsca więc postaram się ująć sprawę ogólniej. A najkrócej można to określić w ten sposób: Lubię Capaldiego w roli Doctora, ale niekoniecznie lubię Doctora, którego gra.

 Co ważniejsze, Clara nie zyskała mojej sympatii zupełnie i naprawę po odcinku Zabić księżyc myślałam, że choć przez jeden odcinek jej nie zobaczę. I choć nawet starałam się ją polubić to w finale ostatecznie udowodniła, że jest jeszcze głupsza niż sądziłam. Oprócz tego jest też nieporadna, choć chciała by wydawało się inaczej. Nie mogłam zrozumieć jej ciągłych zarzutów pod adresem Doctora, przecież wiedziała na co się decyduje i nikt jej do niczego nie zmuszał. Ale to może tylko ja jestem zbyt kategoryczna wobec niej. W każdym bądź razie, jest jedną z najbardziej irytujących postaci w serialu. I chyba wyprzedza ją tylko jej chłopak. Choć do niego podchodziłam bez uprzedzeń, w przeciwieństwie jego podejścia do Doctora, też nie dałam rady go polubić. Po pierwsze jeśli chciano, aby widz wytworzył z nim jakąś głębszą więź, co jest szczególnie istotne w kontekście finału, to powinno go być więcej na ekranie. A po drugie to za bardzo przypominał Mickeya. Jednak trzeba i jemu i Clarze oddać sprawiedliwość, bo w finale zostali potraktowali po prostu okrutnie. Nie umiem tego ani lepiej, ani dokładniej określić, może tylko, że to było wręcz bestialskie. Jak ktoś mi powie, że to serial dla dzieci to niech uważa na mój podręcznik od historii. Ja sama wołałam brata, żeby ze mną oglądał, bo finał był straszny.

Skoro standardowe rozłożenie postaci, co prawda drugoplanowych, mamy za sobą można przejść do fabuły. Dla mnie, miłośniczki historii, za mało było podróży w przeszłość. Właśnie policzyłam i są to dokładnie dwa odcinki: pierwszy oraz trzeci, w którym występował Robin Hood. Reszta była albo w przyszłości lub w względnej teraźniejszości. Jeśli chodzi zaś o samego Doctora. Widać w nim zmianę, ale nie jest ona tak ogromna jak zapowiadano. Co prawda niektóre jego zachowania są zaskakujące, ale każda regeneracja robiła rzeczy, których poprzednia by nie zrobiła. Ale w zasadzie Doctor to Doctor dalej chroni ziemię, a nawet zostaje jej prezydentem. Muszę się jednak przyznać, że chyba będę z niecierpliwością czekała na następny sezon. Bo w tym miałam problem. Niby chciałam obejrzeć kolejne odcinki, ale był czas, mniej więcej od Posłuchaj do W lesie nocy, ale oprócz Mumii w Orient Expresie, kiedy to każdym odcinkiem byłam zawiedziona. Na przykład w życiu nie uwierzę, że drzewa są mordercze, a próbowano mi to wmówić; podziękuję. A w sumie wychodzi na to, że 5 na 12 odcinków podobało mi się mniej, niż bym tego oczekiwała.

Nie uwzględniłam finału. Pierwsza część była dobra, całkiem niezła, zaskakująca i wiele wyjaśniająca. W przeciwieństwie do drugiej, która odznaczała się dużym zaburzeniem estetyki, zombi-cybermennii to też nie jest zbyt optymistyczna, ani ładna wizja i jak wspominałam była okrutna. A i jeszcze Missy, która pojawiała się od czasu do czasu. Fandom spekulował, kto to jest i co najlepsze, fandom miał rację. Missy to nikt inny tylko Mistrz. Wcale, nikt się tego nie spodziewał. Ale trzeba jej przyznać jest Mistrzem niesamowitym, choć jak zawsze nieprzeciętnie morderczym. Była, a może i jeszcze będzie, absolutnie fantastyczna.

Teraz czekam na odcinek świąteczny.
Trzymajcie się, M.

sobota, 8 listopada 2014

Nic lepszego ponad cztery dni wolnego

 Hello!
Długi weekend to coś czego zdecydowanie potrzebuję, po prostu nie mógł być w lepszym momencie. Myślałam, że ciśnienie na maturę chociaż trochę utrzyma się na podobnym poziomie jak miesiąc temu, ale teraz jestem pewna, że z każdym kolejnym będzie gorzej, a co będzie w styczniu to wolę się nie zastanawiać.

Postanowiłam obejrzeć "na żywo" finał ósmego sezonu Doctora Who i piszę ten wpis trochę żeby się pozbierać. W tygodniu można się spodziewać recenzji. Ale obawiam się, że zostanie całkowicie poświęcona dzisiejszemu odcinkowi.
 
Dzień 65: Piosenka, która ma być grana na Twoim pogrzebie.

Dzień 66: Piosenka z filmu Disney'a.
Którą wybrać, jest ich tak dużo, a ja ich tyle uwielbiam. Ale wydaje mi się, że moja ulubiona z Herkulesa już się pojawiała więc niech będzie ta.

Dzień 67: Piosenka która nigdy nie powinna powstać.
Chyba nie ma opcji żebym zdecydowała się na jedną więc decyduję się na żadną.

Dzień 68: Piosenka zespołu Queen.

Dzień 69: Piosenka z seksownym teledyskiem.
W sumie to co drugi obecnie produkowany teledysk taki jest, ale pierwszy o jakim pomyślałam to zdecydowanie ten.
Dzień 70: Piosenka, którą śpiewasz po alkoholu.
 Tu problem jest natury technicznej- ja nie piję.

Dzień 71: Piosenka artysty o tym samym imieniu/nazwisku, jak Twoje.
Znów problem, kto by się spodziewał. Nie znalazłam nic co pasowałoby do kategorii. A jak znalazłam to uznałam, że na pewno tu tego nie zamieszczę.

Dzień 72: Piosenka kogoś, kto stał się sławny choć nikt mu tego nie wróżył.
Nie wiem, czy nikt jej nie wróżył, ale ja miałam 11 lat jak ta piosenka była popularna a Rihanna dalej utrzymuje się rynku muzycznym.

Miłego leniuchowania, M

piątek, 7 listopada 2014

Skrzypce i cienie

Hello!
Znów wpadam tylko pokazać Wam jedną interesującą rzecz i muszę lecieć do szkoły. Piszę rano, co się raczej nie zdarza, ale czas ostatnio to u mnie towar deficytowy i nawet nie wiecie jak się cieszę z tych 4 dni wolnego. A co to jest sprawdzian TYLKO z historii i TYLKO z matmy w następnym tygodniu.
O Lindsey Stirling mogliście słyszeć. Jakiś czas temu obiła się o polski internet, ale wydaje mi się, że później stracono zainteresowanie. Ja natomiast obserwowałam to co robi i jak rozwija się jej kariera. We Frankfurcie widziałam nawet plakaty na jej koncert. Zostawiam Was z tą bardzo utalentowaną osobą.


Całe szczęście, że dziś już piątek, M

wtorek, 4 listopada 2014

Ombre blue

Hello!
Dziś wpadam tylko na chwilę pokazać Wam pracę, którą zrobiłam już jakiś czas temu, ale jeszcze nie było okazji jej zaprezentować.



Piesek nie ma jeszcze swojego właściciela, tylko leży i się kurzy więc jak ktoś byłby chętny, to proszę dać znać w komentarzu.

Taka piękna pogoda, a ja się uczę historii, M

niedziela, 2 listopada 2014

Na odegnanie przygnębienia

 Hello!
Podjęłam się tego wyzwania z piosenkami, ale z każdym tygodniem uważam, że robi się to coraz głupsze.  Jednak chciałabym dobrnąć do końca. Wiem, też, że może taka notka nie pasuje do tego weekendu, ale ja osobiście nigdy nie lubiłam 1 i 2 listopada. Może chociaż uda mi się przegonić ten nastrój przemijania, nieoderwalnie związany z tymi dniami.

Dzień 57: Najlepsza piosenka z ostatnich 10, jakie pojawiły się na tej stronie.
Na blogu, a trochę tego było, ale nie będzie problemu z wyborem.


Dzień 58: Jeżeli miałbym/miałabym robić Karaoke, tę piosenkę bym wybrał/a.
Zawsze.


Dzień 59: Dla śmiechu, chciał/abym zobaczyć kogoś, kto wybierze tę piosenkę.
Znów nie do końca rozumiem, o co chodzi w "zadaniu", ale dla śmiechu dobra jest ta piosenka.

Dzień 60: Piosenka, która porywa Cie do tańca.


Dzień 61: Jedna z najsławniejszych piosenek artysty, którego lubię.

Dzień 62: Ulubiona bożonarodzeniowa piosenka.


Dzień 63: Utwór który koniecznie MUSISZ ogarnąć!
Nie wiem dlaczego, ale gdy przeczytałam to zdanie to od razu przeszła mi na myśl ta piosenka.

Dzień 64: Piosenka, której Twoim zdaniem, nie słyszał nikt, kto przegląda tę stronę.
Sama wpadłam na nią wybitnym przypadkiem. 

Powodzenia w tygodniu, M