niedziela, 28 lipca 2019

Koreańskie bingo

Hello!
Byłam pewna, że opublikowałam na blogu już wszystko, co napisałam o książkach o Korei Północnej i Południowej podczas pracy nad licencjatem, ale znalazłam jeszcze jeden wpis. Roboczo nosił tytuł: 

Czego nie można nie napisać w książce o Korei?


ale podobno krótszy tytuł to lepszy tytuł, nawet jeśli nie wyjaśnia za wiele i trzeba tłumaczyć o czym będzie wpis we wstępie. 

Kim Dzong-Il. Przemysł propagandy., Sekrety urody Koreanek, Światu nie mamy czego zazdrościć
 Ciekawe zestawienie książek trzeba przyznać.

Gdy pracowałam nad licencjatem, zdarzało się, że w jeden weekend czytałam 3-4 książki jedna po drugiej. Dość szybko zauważyłam, że pewne tematy, wątki, motywy powtarzają się aż do znudzenia. Przy czym nie twierdzę, że to coś złego, po prostu każdy autor pisze trochę tak, jakby odkrywał Amerykę, a czytelnik przed przeczytaniem książki jego książki nie wiedział, że taki kraj jak Korea Południowa (bo chociaż w książkach o Korei Północnej te punkty się też zdarzają, znacznie częściej dotyczą Korei Południowej) istnieje. Co z jednej strony wcale nie musi być, aż tak dalekie od rzeczywistości.

Poniżej przedstawiam dziesięć punktów, których absolutnie nie może zabraknąć w książce o Korei oraz kilka pomniejszych, które także się powtarzają, ale nieco rzadziej niż wyróżnione dziesięć.

I tylko dwa wyjaśnienia: niektóre punkty pisane są w lekko żartobliwym tonie, a wszystkie na podstawie tego, co przeczytałam, a rzeczywistość i wrażenia autorów książek mogą się różnić.

- Kimchi

Można nie wspomnieć o innym koreańskim jedzeniu (chociaż według niektórych to właśnie ono a nie kosmetyki i kpop promują Koreę na świecie), ale ja nie napiszesz o kimchi to nie twierdź, że twoja książka ma coś wspólnego z Koreą. 

- Pali-pali, względnie ppalli-ppalli

Mi bardziej podoba się wersja pierwsza, bo skoro to oznacza szybko-szybko to myślę, że mniej literek lepiej oddaje ducha tego słowa. Tyczy się to trybu życia i presji społeczeństwa. 

- Soju

Z soju jest trochę podobnie jak z kimchi, ale jednocześnie często wiąże się z kulturą nadgodzin, pracy i wielkiego stresu. Soju to najpopularniejszy napój alkoholowy w Korei, większość ludzi porównuje go po prostu do wódki.

- Historia o tym, że w Korei pałeczki są metalowe (srebrne), bo dawno temu król dzięki temu wiedział czy jedzenie nie zostało zatrute

Prawdę powiedziawszy to całkiem zaskakujące, że ta legenda jest powtarzana tak często. Przy okazji można się też dowiedzieć, że pałeczki używane w Chinach i Japonii także się od siebie różnią, chociaż zwykle są drewniane. 

- Hangul (hangeul) i Sejong Wielki

To nawet  większy wyznacznik tego, czy twoją książkę można zaliczać do książek o Korei niż kimchi. Jeżeli nie napiszesz o koreańskim alfabecie, tym że został wymyślony/sztucznie stworzony, a kształty koreańskich liter, odpowiadają ułożeniu ust w czasie mówienia - nie napisałeś książki, która jest związana z Koreą. 

- Hanbok

Koreański strój tradycyjny/narodowy.

- Czebol albo od razu w liczbie mnogiej czebole

Albo jak powinno być to zapisane jaebeol (chaebol). To sposób organizacji firmy czy nawet firm, jako ogromnych konglomeratów z tym, że są one prowadzone przez rodziny, a często wywodzą się z małego przedsiębiorstwa, które z czasem niesamowicie się rozrosło.  Hyundai, który reklamuje się teraz hasłem "Nadchodzi przyszłości" i pokazuje, jak odbudowywał swoją ojczyznę, jest czebolem. W TV reklama ma tylko 30 sekund, ale jej dłuższa wersja jest warta zobaczenia. 



Dodatkowa obserwacja, którą poczyniłam nie tylko po przeczytaniu książek, ale nawet bardziej po obejrzeniu kilku programów telewizyjnych - wielu ludzi nie wie, że Samsung czy Hyundai oraz Kia to koreańskie marki i ogólnie mamy tendencję do postrzegania technologii jako czegoś azjatyckiego, bez zastanawiania się, z jakiego kraju rzeczy pochodzą. 

- Konfucjusz

Trzeba wspomnieć jak wielkie znaczenie dla mentalności i rozwoju społeczeństwa, manier, struktury i hierarchii relacji międzyludzkich miał Konfucjusz.

- Nadgodziny

Wszyscy Koreańczycy zostają po godzinach, pracują w święta i nie mają wolnego, a do tego piją po pracy, śpią po dwie godziny, nie wiadomo gdzie, po czym idą do pracy (gdzie trzymają zapas ubrań) i dzień się powtarza, a do domu przychodzą tylko na kilka godzin w niedzielę. 

- Kim, Park i Lee to najpopularniejsze nazwiska

Gdybym musiała wybrać tylko 3 punkty do koreańskiego bingo, to byłby to ten punkt, kimchi oraz hangeul. Oczywiście w Korei jest więcej nazwisk, ale te trzy najpopularniejsze wydają się niezwykle fascynujące dla zagranicznych autorów.


+ Samobójstwa

Nie byłam pewna, jak potraktować ten temat. Pojawia się często, ale nie zawsze traktowany jest jako osobne zagadnienie i problem społeczny, częściej stanowi zakończenie rozdziału o pracy i presji społecznej. Wydaje się też, że ludzie wiedzą o samobójstwach w Japonii, ale według WHO Korea jest na 10 miejscu, a Japonia na 30.  

Pozostałe często wspominane tematy:

* Przegrana Polski z Koreą Południową w piłce nożnej w 2002 roku

* Ondol

To system ogrzewania podłogowego.

* Historia flagi Korei Południowej

* Metafora o krewetce

* Cud nad rzeką Han

* Azjatycki kryzys w 1997 roku

* Hallyu. Albo inaczej: spróbować napisać o hallyu i nie napisać o serialu "Winter Sonata"


Trudno też pisać o Korei, nie pisząc o Chinach i Japonii oraz czasami USA - zależnie od tego, jaki okres  historyczny nas interesuje. A jeśli jesteś polskim autorem, to istnieje stu procentowe prawdopodobieństwo, że napiszesz, jakie to losy Polski i Korei nie były podobne. Bo czytelnik sam się nie domyśli, że czas, gdy Korea była okupowana przez Japonię ma pewne punkty styczne z czasem, gdy Polska była pod zaborami. Uwaga: raczej powinni się domyślić.

Historia z mojego życia: sama ogarnęłam pewne podobieństwa historyczne po obejrzeniu dramy Mr. Sunshine i naprawdę nikt nie musiał wyciągać wniosków za mnie. 

Chęć opisania i wyjaśnienia podobieństw historycznych jest godna podziwu, ale w większości książek, które czytałam, jakość tych wyjaśnień pozostawia wiele do życzenia. W skrócie jest dość łopatologiczna albo wygląda na próbę tłumaczenia zawiłości historycznych dzieciom w przedszkolu. To bardzo dziwne, że niewielu autorów potrafi to opisać w ciekawy i syntetyczny sposób. 

W sumie to 19 punktów (jeśli doliczymy podobieństwa historyczne Korei i Polski). Nie wydaje mi się, żeby była to lista, którą można szczególnie rozszerzyć, ale jeśli macie pomysły to koniecznie dajcie mi znać! 

Trzymajcie się, M

piątek, 26 lipca 2019

Kolejny rok bez imprezy niespodzianki, czyli 23 urodziny

Hello!
W 2016 podejrzałam pomysł, aby wybrać sobie jeden dzień i bez szczególnego przygotowania, co godzinę robić zdjęcia swojemu otoczeniu. Ćwiczenie to miało wyzwalać ukryte w człowieku pokłady kreatywności i pomóc w nauczeniu się doceniania codzienności. Uznałam, że to świetny pomysł na dokumentowanie urodzin i to już 4 raz, gdy to zrobiłam.

Poprzednie możecie zobaczyć poniżej:
> 2016 - Cały dzień co godzinę - urodziny
> 2017 - Cały dzień, co godzinę - 21 urodziny
> 2018 - Kto ma 22 lata? - urodziny godzina po godzinie



 8.30

Jeśli zerkniecie do wpisu z 2017 roku, to będziecie mogli porównać, co zmieniło się na mojej ścianie. Niedużo, ale przyznam się, że zdziwiłam się, że Viktory wiszą na niej już ponad dwa lata. 

 

9.30

Widok ze stanowiska dowodzenia, bo internet sam się nie przejrzy.


10.30  

Miałam do dokończenia jedną rzecz do pracy i jak się za nią zabrałam to...

 

11.30

... robiłam ją przez kolejne kilka godzin.
Pracowałam nad tym już wcześniej, ale pierwszy raz redagowałam dość specyficzny rodzaj tekstu, wiec czytałam go raz jeszcze i jeszcze raz...


12.30

... i zastanawiałam się nad tym jak niewiele w nim poprawiłam. To jest moja największa bolączka przy każdej pracy - że wiem zbyt mało, aby wyłapać błędy. A druga, że trzeba będzie po mnie poprawiać, bo ja coś źle poprawiłam.
 

 

 13.30

Wystarczy tych zdjęć mojego różowego długopisu. Wyżej widać więc (aj, to 'w' rozpoczynające trzy kolejne wyrazy), jak sprawdzałam, czy po słowie placówka na pewno nie powinno być dodane wychowawcza, bo "w publicznych przedszkolach, szkołach i placówkach" brzmi pusto, jak gdyby czegoś tam brakowało. Ale okazało się, że w rozporządzeniu tego nie ma.  Ale były tam inne informacje, które rozwiewały niektóre wątpliwości.


14.30

Zrobioną pracę trzeba było odesłać do Gdańska. W tym roku nie chodziłam w mojej niebieskiej urodzinowej spódnicy (gdy wyjęłam ją z szafy zobaczyłam, że ma dziwną żółtą plamę, nie mam pojęcia od czego, i odłożyłam ją do prania), ale biała bluzka, w której chodziłam i w 2017 zrobiła swój urodzinowy powrót. Byłam pewna, że w zeszłym roku też nosiłam ją 24 lipca, ale okazało się, że jednak nie. 


 15.30

Ponieważ nie mogłam załatwić dwóch spraw na raz, najpierw poszłam na pocztę i wróciłam do domu, a za dosłownie 10 minut wyszłam ponownie, bo stwierdziłam, że przecież muszę iść do sklepu. 

borówki

 16.30

Urodziny się nie liczą, jeśli nie będzie czegoś specjalnego do jedzenia. Miałam nawet plan, aby zamówić sushi i utrzymać tradycję sprzed dwóch lat i sprzed roku, ale dzień przed urodzinami byłam z bratem w Warszawie, poszliśmy na ramen (brat uważa, że to przezabawna historia, że wcale i ani trochę nie pomyślałam o tym, że przecież w japońskiej restauracji dadzą nam pałeczki, a on nie potrafi się nimi posługiwać) i mój budżet się nieco uszczuplił. Chociaż myślę, że sushi można jeszcze nadrobić w weekend. o dobra pora na świętowanie urodzin, szczególnie, że wypadały w środę. Tyle, że będę musiała upiec nową porcję borówkowych babeczek.


17.30 / 18.30

Trzeba było zacząć się zastanawiać jaki by tu post opublikować. Padło na wpis teledyskowy, bo chciałam mieć tego dnia na blogu coś, co naprawdę bardzo lubię i czym bardzo się interesuję. I właśnie zobaczyłam, że chociaż poprawiałam ten wpis 2 godziny i tak coś zepsułam i jeden teledysk jest w nim dwa razy. Zanim to przeczytacie błąd będzie poprawiony, ale zawsze się zastanawiam, dlaczego ludzie tak rzadko piszą w komentarzach, że we wpisach coś wyraźnie jest nie tak.

muffiny, cupcakes, babeczki

19.30 

Pomyłka we wpisie mogła wyniknąć z kilku powodów: bo poprawiałam post i oglądałam teledyski, które w nim były, zapisywałam teledyski do innych wpisów czy ogólnie rozpraszał mnie internet. Ale jej najprawdopodobniejszą przyczyną jest coś, co słyszałam, co 10 minut, gdy piekły się moje babeczki: "a na pewno się nie przypalają; idź zobacz tam się coś przypala". Nic się nie przypalało, ale fakt faktem, kursowałam pomiędzy laptopem i piekarnikiem. 
Na początku miesiąca znalazłam posypkę do ciasta o nazwie Nocne niebo i kupiłam ją specjalnie do tych babeczek. A do ozdobienia wybrałam tylko te w ciemnoniebieskich foremkach.
 


20.30 i 21.30

Nie będę rozbijała opisu do tych dwóch godzin, bo chociaż zdjęcia są różne zostały zrobione podczas tego samego spaceru. To jeden z najbardziej znanych 'faktów o mnie' - uwielbiam chodzić i spacerować. Więc nawet pomimo tego, że po wycieczce po Warszawie i całodziennym chodzeniu, następnego dnia rano odkryłam w nogach istnienie mięśni, o których wcześniej nie wiedziałam, to wieczorem i tak wyszłam się przejść dookoła Ostrołęki. 
I kolejne nawiązanie do poprzednich wpisów - zdjęcia, na których widać ostrołęcką wieżę telewizyjną też już w urodzinowych wpisach były. 

Powinno być jeszcze jedno zdjęcie, ale tak się zaczytałam, że zapomniałam go zrobić i poszłam spać. 

LOVE, M

środa, 24 lipca 2019

10 najpopularniejszych teledyskowych trendów

Hello!
Powtarzające się w teledyskach, szczególnie tych koreańskich (bo to pewien wybrany, zamknięty krąg i bez większego trudu można zauważać prawidłowości), motywy to temat, w którym czuję się naprawdę dobrze i o którym mogłabym pisać non stop. Jakiś czas temu, gdy zbierałam materiały do innych teledyskowych wpisów, obejrzałam całą wideografię zespołu LOONA i odkryłam, że ich klipy reprezentują większość obecnych teledyskowych trendów.

go won one&only

Działalność dziewczyn na koreańskim rynku muzycznym pokrywa się mniej więcej z czasem, gdy zaczęłam interesować się kpopem, a że każda z dwunastu członkiń zespołu dostała swój teledysk, plus zespół ma także trzy podgrupy i niektóre dziewczyny dostały także duety - zagęszczenie teledysków duże i co najistotniejsze są one względnie nowe i oddają obecne trendy.  

1. Ostatnia wieczerza (Go Won - One&Only)

Prawdopodobnie myśleliście, że wanna jest moim ulubionym powtarzającym się motywem w teledyskach, ale to nie do końca prawda. Motyw 'ostatniej wieczerzy' jest oczko wyżej, bo zwykle jest pokazany dużo estetyczniej niż wanny. Jestem w trakcie tworzenia osobnego wpisu tylko o długich stołach w klipach i tam wyjaśnię i pokażę ten motyw dokładniej.

 

 

2. Wanna <3 (HeeJin - ViViD)

Tego, że wanna jest trendem nie trzeba nikomu udowadniać, ale jeśli trzeba to poniżej 150 teledysków, w których są wanny, podzielonych na 3 wpisy po 50.
Wanna vol. 1
Wanna vol. 2
Wanna vol. 3



 3. Pustkowie (HaSeul - Let Me In)

Niezbyt trudny do wyjaśnienia trend - wysyłamy cały zespół albo tylko jednego członka bardzo daleko, gdzie nic nie ma i nagrywamy. Najważniejsze są ogromne, puste przestrzenie.
Plus HaSeul ma w swoim teledysku wrak samolotu.


 

4. Dokumentalne (HeeJin, HyunJin - My Sunday)

Albo chodzimy za zespołem i nagrywany go za kulisami, w garderobach, w hotelu, w restauracji, albo dajemy kamery członkom zespołu i sami się nadrywają.
Przyznaję otwarcie, to nie jest mój ulubimy typ klipów.

 

 

5. Hongkong (1/3 - Love&Life)

Chyba Hongkong. Plus pytanie (retoryczne) za tysiąc punktów dlaczego w każdym innym kraju pisze się Hong Kong a po polsku Hongkong? W każdym razie chodzi o te wszystkie takie same wysokie bloki robiące za krajobraz i spot na instagramowe zdjęcia. Osobiście uważam jednak, że miasto ładniej wyglądało w teledysku do piosenki Baby zespołu The Rose.


 

6. Retro plus rolki. Rolki plus retro. (ViVi - Everyday I Love You (Feat. HaSeul))

Nie zawsze idzie to w parze (wbrew pozorom). To znaczy częściej retro nie ma nic wspólnego z rolkami, bo jak w klipie są rolki to one zawsze mają retro klimat i nie ma od tego ucieczki. Ale dzięki temu, że w teledysku jest i to i to, ja dostaję dodatkowy punkt, bo nie muszę tych dwóch kwestii rozbijać.
Ogólnie retro trend jest silny i przynajmniej raz na 3 miesiące, któraś z popularnych piosenek, ma taki klimat. (Taki przykład, co prawda sprzed pół roku, ale to nic - DAY6 - days gone by)



 7. To miejsce! ( Kim Lip - Eclipse)

Ono udaje, że wcale nie jest popularne, ale jest. A tak naprawdę to opuszczony budynek o adresie Ogyul-gil, Eomo-myeon, Gimcheon, Gyeongsangbuk-do, South Korea.
Może kiedyś zbiorę resztę klipów, które były tam kręcone i będzie kolejny wpis (brzmi jak plan!).




 8. Złote rybki (JinSoul - Singing in the Rain)

Biedactwa, teledyski powinny mieć dołączane informacje "Żadna rybka nie ucierpiała w trakcie realizacji tego filmu". A rybki są naprawdę popularne.

 

9. Miasto (ODD EYES CIRCLE - Girl Front)

To jest ciekawy przypadek, bo gdy popatrzy się na klipy z lat mniej więcej 2009-2012 nawet do 2014 roku to tam miasta też są popularne, ale są to... scenografie. Na dzisiejsze standardy wyglądające dość upiornie (patrz na przykład NU ABO zespołu f(x)),  Obecnie po prostu leci się do USA i robi taki klip.



10. Czarno-biało (ODD EYE CIRCLE - Sweet Crazy Love)

To jest akurat coś co występowało zawsze i będzie występowało, ale dziewczyny mają jeszcze za mało teledysków, aby zobrazować wszystkie trendy, a musiałam dodać coś, co domknie stawkę.


To nie są wszystkie teledyskowe trendy. Będę dalej eksplorowała ten temat i kolejne teledyskowe wpisy pojawią się bardzo niedługo.

LOVE, M

niedziela, 21 lipca 2019

Myszka

Hello!
Dawno nie pokazywałam nic wyszywanego, bo i za bardzo nic nie wyszywałam. Ostatnio jednak dokończyłam kilka projektów i myślę, że efekty pojawią się w najbliższym czasie na blogu. 
Dosłownie kilka dni temu koleżanka brata wyraziła chęć posiadania wyszytej myszki. Niestety nie miałam żadnego wzoru, ale ostatecznie koleżanka sama wysłała projekt, który jej się spodobał.

wyszywana myszka wzór

Mi też obrazek się spodobał, ale jak na wzór, który ma dosłownie 30 na 40 krzyżyków ma także 9 kolorów, co nie jest trudne do wyszywania, ale jest lekko upierdliwe. Powyżej widać przerysowany już wzór oraz efekt, jak widać wyszyty jest jakieś 5 razy mniejszy niż narysowany.

wyszywana mysz

Teraz myślę, że powinnam była dodać coś do zdjęcia, położyć obok myszki, aby widać było jak ten obrazek jest niewielki. Ale jest śliczny. Dzięki temu, że wyszywałam obrazki w sepii, mam sporo odcieni brązu, beżu i wszystkiego pomiędzy i wybranie trzech kolorów, które pasowałby do siebie idealnie, nie było wielkim problemem.

mysz, wyszywanie, haft krzyżykowywyszywana mysz, ciemna

A tu to samo ujęcie, zdjęcie zrobione dwie sekundy po sobie, ale z innymi ustawieniami aparatu.

Jak widać dbam o różnorodność na blogu i mam nadzieję, że w przyszłości będzie mi to szło jeszcze lepiej. 

LOVE, M

piątek, 19 lipca 2019

O pisaniu licencjatu - same wątpliwości

Hello!
Poprzedni wpis o licencjacie był w miarę lekki, łatwy i przyjemny (O pisaniu licencjatu), ale prawda jest taka, że praca nad moim licencjatem pochłaniała dużo mojego czasu, zaangażowania oraz kosztowała mnie więcej stresu niż powinna.




Początkowo wydawało się, szczególnie mojemu promotorowi, że nie będę miała o czym pisać i że to wszystko jest oczywiste. Okazało się to nieprawdą i to na więcej niż jednym poziomie. 

Ostateczne brzmienie tematu zostało ustalone dosłownie tuż przed wysłaniem ostatecznej wersji tekstu do promotora. I zasadniczo określenia w nawiasie powinny być odwrotnie, bo początkowo o miejscowych miałam nie pisać. I gdybym tego jednak nie zrobiła, to napisałabym jakąś pracę tylko o nich. Na szczęście nie opisałam wszystkich książek o Korei Północnej, chociaż prawie wszystkie wymieniłam we wstępie. W każdym razie po prawie roku wspominek o temacie mojego licencjatu, oto jest w pełnym brzmieniu. Poza tym ogromnie podoba mi się ta Katedra Polonistyki Stosowanej, bo mam poczucie, że nieźle oddaje to, o czym pisałam.

W każdym razie skończyłam z 41 stronami (drugiego rozdziału), na których analizuję 54 książki, w których występują koreańskie nazwy własne. A to nie całość mojej bibliografii, to jest tylko to, co znajduje się w części analitycznej. Liczby niby robią wrażenie, ale przez bardzo długi czas miałam poczucie, że powinnam napisać więcej, znaleźć więcej przykładów. Nawet, gdy już sobie powiedziałam, że chyba niemożliwe jest, aby znalazła coś, na co nie trafiłam wcześniej, wchodziłam w wyszukiwarkę biblioteki i patrzyłam, co mogłabym jeszcze opisać.

Do tej pory chyba nigdy nie miałam poczucia, że coś, co napisałam nie jest wystarczająco dobre. A teraz tak miałam. Cały czas.


Przyznaję, że im bliżej byłam skończenia pracy, tym bardziej wyobrażałam sobie wściekłych koreanistów, którzy by na mnie krzyczeli, o czym ja w ogóle piszę, że nie powinnam się tym zajmować, bo się na tym nie znam i ogólnie nie mam prawa. Prawdopodobieństwo, że moją pracę przeczyta jakiś koreanista, jest bliskie zeru. Ale on jest w mojej głowie i na mnie krzyczy, że napisałam same głupoty. A przecież wiem, że tak bardzo szukałam źródeł, jak tylko mogłam i sprawdzałam wszystko, i starałam się powoływać na źródła oficjalne i potwierdzone.

Już nawet, gdy zamknęłam część analityczną... A jeszcze taka ciekawostka: początkowo była ona podzielona na dwie części i tę pierwszą nawet omówiliśmy na seminarium, po czym, gdy znów napadło mnie poczucie niedoboru źródeł i niewystarczającej pracy, dopisałam tam chyba z sześć książek. Więc gdy zamknęłam tę część analityczną i powiedziałam sobie nic nie dopisuję, to zaczęłam szukać i dopisywać informacje we wstępie, bo zostawiłam go sobie na koniec. Co ciekawe pisałam go równocześnie z III rozdziałem, nad którym znów miałam kryzys...

... gdyż wiedziałam, że książki o Korei są słabo wydawane, ale po analizie i w trakcie podsumowywania, okazało się, że są wydawane gorzej niż się spodziewałam i nie wiedziałam nawet jak ten fakt skomentować.

Co do wstępu, to w pewnym momencie musiałam zacząć się naprawdę pilnować, żeby nie wyszedł mi przypadkiem dłuższy niż pierwszy rozdział. Na tę chwilę cała moja praca (a zaczęłam pisać ten wpis 30 marca) ma 67 stron bez bibliografii, stron tytułowych itp.
Dokładnie 67 stron, ale już ze wszystkim, miał mój licencjat na zarządzaniu instytucjami artystycznymi.
Ostatecznie ze wstępem, bibliografią i po ustawieniu odpowiednich marginesów mój licencjat ma 92 strony.


Egzamin licencjacki miałam 12 lipca. I będzie jeszcze jeden wpis o studiach, ostatni przynajmniej do października. Jeśli macie jakieś pytania dotyczące studiów, licencjatu ogólnie, czy szczególnie mojego tematu to zapraszam do komentowania!

LOVE, M

środa, 17 lipca 2019

Postcrossing

Hello!
Dużo ostatnio do czytania na blogu, więc zastanawiałam się, co zrobić, aby trochę urozmaicić wpisy. I postanowiłam, że pokażę wybór moich ulubionych pocztówek, które od jesieni dostałam z całego świata. 

O postcrossingu usłyszałam niedługo po tym, jak założyłam bloga w 2012 roku. Pocztówkami wymieniała się jedna z blogerek, które zaobserwowałam na samym początku blogowej przygody. Ale mniej więcej w tym samym czasie na popularności zyskiwało wymienianie się listami, a ja wśród znajomych blogerek znalazłam kilka dziewczyn, które były chętne na pisanie listów i moje związki z pocztą poszły właśnie w tę stronę. Co nie znaczy, że pocztówki mnie nie interesowały. Interesowały , podobnie jak znaczki pocztowe i te miniplakaty, które można znaleźć w kinach. Chyba nigdy nie wspominałam o tym na blogu, ale jak byłam młodsza, zbierałam bardzo dużo różnych rzeczy, a część kolekcji nadal mam i niektóre nawet powiększam. 

Postcrossingiem zainteresowałam się na poważnie dopiero jesienią zeszłego roku, bo zainspirowała mnie do tego koleżanka ze studiów, która opowiadała o pocztówkach, które dostawała i wysyłała. Zdarzyło mi się z nią też pocztówki oglądać i kupować. A Gdańsk to całkiem obfite w pocztówki miasto (teraz mam problem, bo pocztówki z Ostrołęki nie są zbyt ciekawe, a niektóre dostępne są zwyczajnie brzydkie) to sama też postanowiłam porozsyłać kartki w świat.

Na razie wysłałam: 7, które zostały zarejestrowane, 1, która albo zagubiła się w podróży, albo osoba, która ją dostała nie zarejestrowała jej na stronie oraz 3 pocztówki są obecnie w podróży. Mam też 4 kartki, które są gotowe, aby zostać wysłane do kolejnych osób, ale tych jeszcze nie znalazłam.
 Dostałam 13, ale tylko 11 jest zarejestrowanych. Jedna dziewczyna wysłała mi dwie kartki: jedną z Moskwy i jedną z Torunia, a gdy chciałam zarejestrować pocztówkę, którą dostałam z Holandii, okazało się, że osoba, która mi ją wysłała, usunęła swoje konto z serwisu. 

pocztówka z chin, chiny, święto smoczych łodzi, pocztówka ze świętem smoczych łodzi

Pocztówka, która przybyła do mnie z Chin to najładniejsza i najciekawsza kartka, nie tylko jaką dostałam, ale także jaką widziałam w życiu. Kartka związana jest ze Świętem Smoczych Łodzi i spodobała mi się tak bardzo, że umieściłam ją w antyramie i powiesiłam na ścianie. Poza tym pokazywałam ją chyba trzy razy na Instagramie i nie ukrywam, że ten wpis także powstaje po to, aby się nią pochwalić, bo jest niesamowita.

pocztówki, miasta nocą, pocztówki z miastami nocą, widokówka z miastem nocą, noc
miasto w nocy, miasto nocą, pocztówka z miastem nocą

Na swoim profilu napisałam, że moimi ulubionymi pocztówkami są widokówki oraz zdjęcia nocnego miasta. Typowych widokówek zbyt wielu nie dostałam, ale miasta owszem. I są to Melbourne, Taichung na Tajwanie oraz Seattle. Niestety zdjęcie tego nie oddaje, ale pocztówka z Tajwanu jest zdecydowanie najładniejsza.

pocztówka, pocztówka z biblioteką, biblioteka, pocztówka z Niemiec, pocztówka z Irladii, pocztówka z oknem i butelkami, pocztówki

Moim zdjęciem profilowym na Postcrossing.com jest natomiast zdjęcie mnie z książkami. Pocztówka, która przybyła z Niemiec przedstawia bibliotekę Waltera Kempowskiego. Kartka z Irlandii nie nawiązuje natomiast do niczego, nie jest też widokówką, ale nie narzekam, bo ma w sobie coś interesującego. 

A czy Wy wymieniacie się pocztówkami z ludźmi z całego świata?
Trzymajcie się, M

niedziela, 14 lipca 2019

O pisaniu licencjatu

Hello!
Jeśli czytacie bloga i obserwujecie mnie na Instagramie od mniej więcej dwóch lat, to na pewno zauważyliście, że bardzo chętnie dzieliłam się zdjęciami i postępami z pisania mojego pierwszego licencjatu i w tym roku było podobnie. Mój sposób na pisanie nie zmienił się od zeszłego roku i możecie o nim poczytać tu Licencjat - jak napisać i obronić?, ale na temat tego licencjatu mam do poopowiadania trochę innych historii. Dziś trochę ciekawostek, a następnym razem chyba napiszę o tym jak wpadłam na temat, jaka była reakcja promotora i o trudnościach, które spotkałam. Tylko przypomnę, że tak najbardziej ogólnie pisałam o koreańskich nazwach własnych (i geograficznych, i imionach oraz nazwiskach) w książkach wydawanych w Polsce. 



1. Powyżej widzicie "okładkę" mojego licencjatu, jeśli kiedyś zostałby wydany w formie książki. Robiliśmy je na zaliczenie zajęć z nowoczesnych technik składu i druku w programie InDesing. 

Tytuł książkowej wersji licencjatu wymyśliła moja Mama podczas rozmowy telefonicznej, która wyglądała mniej więcej tak:

M: No i te wydawnictwa piszą tak i tak i to nie jest dobrze!
Mama M: A sami Koreańczycy jak piszą?
M: W sumie chyba nijak. Oni mają przecież znaki i się nie muszą przejmować.
Mama M: No tak, każdy ma swój krzaczek i po sprawie. 

Zastanawiałam się, czy określenie krzaczki, aby na pewno nie jest niegrzeczne, ale widziałam je wykorzystywane w tytułach wykładów, prelekcji i innych poważnych miejscach więc doszłam do wniosku, że jednak jest neutralne i nie ma złych konotacji. Jedyne, co krzaczki konotują to chyba tyle, że niełacińskie alfabety są trudne. 
Tekst po lewej to pierwszy akapit mojego licencjatu, a znaki, które widać to moje imię wpisane w tłumacza Google. Niebieska Korea pochodzi z flagi zjednoczenia.


2. Przykład zdjęciowy:




A nawet nie pisałam pracy semestralnej z teorii literatury z romantyzmu. Chyba. Już nie pamiętam. Ale pomysł Worda, aby zamienić to imię na nazwisko Janion bardzo mnie rozbawił.


3. Mam pewne przypuszczenie, że książką, o której możecie pomyśleć, jeśli ktoś zapyta Was o książkę dotyczącą Korei, mogą być Sekrety Urody Koreanek. Uwaga, mi uświadomienie sobie (czy raczej przypomnienie), że ta książka istnieje, zajęło dokładnie 6 tygodni. Przy czym nawet gdzieś w pracy napisałam, że Korea znana jest w Polsce głównie z kosmetyków, ale o książce zapomniałam aż do momentu, gdy zobaczyłam ją przypadkiem na jakiejś liście w internecie.

4. Trochę mniej, bo tylko miesiąc, zajęło mi przypomnienie sobie, że jedna z części Atlasu chmur, czyli jednej z moich absolutnie najulubionych książek, dzieje się w Neo Seulu. Ale uwaga, potem przez miesiąc chodziłam w szoku, bo Atlasu chmur nie ma w Bibliotece UG. Podobnie zresztą jak Sekretów urody Koreanek, ale to już jakoś zdziwiło mnie mniej.

5. Czego jeszcze nie ma w BUGu? Przewodników po Korei. Co prawda nie szukałam dokładnie w wypożyczalni (później sprawdziłam i też nie było), ale w czytelni w miejscu, gdzie są wszystkie inne przewodniki, o Korei nic nie ma. Ale ciekawostka: w Zbiorach Specjalnych jest mapa Korei Północnej.

3a, 4a, 5a. W BUGu nie ma też książki Bajecznie bogaci Azjaci, aczkolwiek to tylko pośrednio związane z licencjatem, jakoś nie brałam tej książki pod uwagę przy pisaniu. Po obejrzeniu filmu wydawało mi się, że nie ma tam postaci z Korei. Ale może się mylę. A książkę kiedyś przeczytam. Może, bo w moim mieście w bibliotece też jej nie ma.

6. Jeszcze trochę o moim szukaniu materiałów do pisania. Gdzieś pod koniec książki Korea Południowa. Republika Żywiołów autor wspomina, że jest taka pani Ewa Paszkowicz i ona napisała coś o koreańskiej fali. Tylko autor nie napisał gdzie. Może nie chciał się chwalić, bo okazało się, że to była książka pod jego redakcją. Ale mi wiele nie potrzeba, ktoś napisał o koreańskiej fali, to ja to znajdę. I tak było i okazała się to książka z pandami na okładce. A miałam nawet tego dnia, gdy kończyłam czytać Republikę Żywiołów, nie jechać do biblioteki, a pojechałam. Dlatego wolę od razu tam pracować, aby móc od razu sprawdzać źródła. 

Sama autorka wspomniała za to w swoim artykule o Marianie Brandysie i książce Dom odzyskanego dzieciństwa. I tak moja praca rozrosła się o analizę kolejnego artykułu i książki. A blog o recenzję socrealistycznej książki dla dzieci.

7. Za każdy razem Word podkreślał mi słowo koreanistyka i chciał je zastępować koranistyką.  

8. Duża część mojego pierwszego rozdziału pochodzi ze źródeł anglojęzycznych, bo po polsku o koreańskich nazwach własnych prawie nikt nie pisze. Zresztą nie tylko o nazwach własnych, ale ogólnie o samym języku również. Zdecydowanie najwięcej książek jest o Chinach, później całkiem sporo jest o Japonii i języku japońskim, a jakieś 10% pozostałych książek/artykułów dotyczy pozostałych krajów Dalekiego Wschodu.

9. Nie wiem, jak wiele godzin spędziłam przeglądając i sprawdzając stronę internetową, wytyczne i zmiany w wytycznych Komisji Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Rzeczpospolitej Polskiej. Gdy zaczynałam pisanie, nawet nie wiedziałam, że taka komisja istnieje. Wy też pewnie nie wiedzieliście, że jest taka komisja. 

10. Przez trzy lub cztery dni skupiałam się głównie na szukaniu informacji na temat nazw własnych w Korei Północnej i spędzałam sporo czasu na przeróżnych stronach internetowych. Zaczynając od strony ambasady KRLD na Wikipedii, po jej normalną stronę internetową, po bardzo dziwne strony w języku angielskim, które szybciej wyłączałam, niż na nie wchodziłam. I naprawdę się zastanawiałam, czy takie szukanie informacji w internecie i pobierania pdfów z takich stron jest na pewno bezpieczne. 

Natomiast z samych książek, które mają nazwisko i imię, któregoś z przywódców Korei Północnej lub samą Koreę Północną w tytule/na okładce można by napisać całą osobną pracę, bo te książki stanowią wręcz osoby gatunek książki, z licznymi podgatunkami. Trochę rozważam, czy nie zająć się nimi na magisterce. 

Na pewno będzie jeszcze jeden wpis o licencjacie i jeśli macie jakieś pytania to śmiało zadawajcie! 

LOVE, M

czwartek, 11 lipca 2019

Wydawnictwa jej nienawidzą!

Hello!
Długo wahałam się, czy napisać ten wpis, bo bardzo nie chciałam zostać źle zrozumiana. Ale poszukałam trochę, poczytałam wpisy innych blogerek, znalazłam idealny tytuł (chyba już dało się zauważyć, że lubię takie zabawne youtubowo-clickbaitowe nawiązania na blogu) i oto jest wpis, w którym dzielę się moimi doświadczeniami w kontaktach z wydawnictwami.

Chciałam też przerwać dominację kinowych wpisów na blogu i uznałam, że ten wpis bardziej pasuje na dzień przed egzaminem licencjackim niż recenzja Spider-Mana.

książki, książka, książki na półce, czarno-białe książki

Po pierwsze, tytuł jest pół żartem, pół serio, bo a) będą tu pozytywne przykłady i b) mam trochę kontaktu z wydawnictwami poza blogiem. I właśnie tu muszę kilka rzeczy zaznaczyć: moje doświadczenia wiążą się z poszukiwaniem odpowiedzi, których potrzebowałam do mojego licencjatu. Pisałam już o nim tysiąc razy, nie będę tego jeszcze raz tłumaczyć (teraz, bo w przyszłości jeszcze będę). Więc są to doświadczenia jednak trochę inne niż blogerek książkowych, które piszą do wydawnictw z prośbami o książki. Przy czym dostawałam i dostaję na blogowego maila jakieś wiadomości od wydawnictw, także to naprawdę nie tak, że mnie nienawidzą. Plus, moje życie studenckie i zawodowe jest związane z wydawnictwami. 

Ogólnie jest to wpis o tym, jak według najlepszych zasad PR, wydawnictwa powinny komunikować się z interesantami oraz o tym, jak tego nie robią.

Wydawnictwo A

 

Mój ulubiony przykład. Wydawnictwo, które promuje się na takie ważne i jedyne w Polsce zajmujące się promowaniem właśnie książek związanych z tematem mojego licencjatu, a moje korespondencja z nimi wyglądała mniej więcej tak:

M: Piszę licencjat na taki i taki temat, zastanawiam się, czy Wydawnictwo A ma jakieś swoje odgórne założenia, wskazówki dla autorów, wytyczne dla redaktorów w tej kwestii. 

Wydawnictwo A: W sumie nie mamy, ale tu są dwa linki do Wikipedii, niech Pani sobie poczyta.

M: Dziękuję, ale zastanawiałam się, czy bezpośrednio w wydawnictwie są założenia/wytyczne czy każdy pisze jak chce. 

Wydawnictwo A: Każdy pisze jak chce, są błędy, ale to normalne. 

O licencjacie będę jeszcze pisała na blogu ale tu muszę dodać, że po otrzymaniu tych odpowiedzi dosłownie się załamałam i miałam kryzys. W sensie: ja się przejmuję, badam sprawę, chciałabym, aby wydawnictwa dobrze, spójnie wydawały książki, a same wydawnictwa te kwestie olewają. Jeśli śledzicie bloga, to wiecie, że naprawdę się w mój licencjat zaangażowałam. 

Wydawnictwo B


Przykład z zupełnie innej beczki. A odpowiedzi dalej brak. 

Tydzień 1 - pierwszy email, wysłany jak zwykle do prawie wszystkich osób, które znalazłam na stronie, a które mogłyby mi pomóc.
Tydzień 2 - druga wiadomość, bo na pierwszą nie było odpowiedzi. 
Tydzień 3 - napisałam do nich na Facebooku.
Tydzień 4 - napisałam do nich na Facebooku po raz kolejny, bo na poprzednią wiadomość brak odpowiedzi.
Tydzień 5 - dostałam odpowiedź na Facebooku z mailem jednej z osób, z grupy tych, do których wysyłałam już wiadomości wcześniej, ale wysłałam kolejną. Odpowiedzi nie mam do tej pory, ale już nie będę się o nią upominała. 

Wydawnictwo C


Wysłałam wiadomość. Przemiłą odpowiedź znalazłam w skrzynce po 2 dniach. Pan, który mi odpisał nie tylko wszystko mi wyjaśnił, ale jeszcze przesłał dwa pdfy. A później jeszcze odpowiedział na moją wiadomość, w której dziękowałam ze szybką i rzetelną odpowiedź, że gdybym miała jeszcze jakieś pytania to mam śmiało pisać. 

Aż mi się miło na sercu robi, gdy to opisuję, bo to była naprawdę wyjątkowa sytuacja. 

Wydawnictwo D


Tydzień 1 - pierwszy email. Zostawiony bez odpowiedzi, więc zabierałam się za pisanie drugiego. 
Tydzień 2 - wysłałam wiadomość numer 2. Na stronie wydawnictwa były podane także maile prezesa, wiceprezesa, których nie uwzględniłam na pierwszej liście odbiorców, a jedną z podpowiedzi, jakie dostałam od promotora, było to, aby jednak prezesa umieszczać i żeby do niego także ta wiadomość docierała. 

Poskutkowało. Dostałam odpowiedź następnego dnia. 

Bardzo miłą i dowiedziałam się tego, czego chciałam, aczkolwiek nigdy się nie dowiem, czy gdybym wysłała drugą wiadomość tylko do osób, do których wysłałam pierwszą, dostałabym odpowiedź.

Powinnam powtarzać materiały na "obronę", ale jeśli macie i chcecie się podzielić swoimi ciekawymi doświadczeniami z wydawnictwami to z chęcią poczytam.
Trzymajcie się, M

wtorek, 9 lipca 2019

Kinowe plany 2019 #2

Hello!
Wcale i ani trochę nie zapomniałam, że powinnam zrobić kinowe plany na drugą połowę roku. Wcale i ani trochę. To oczywiście oznacza, że zapomniałam, ale przypomniało mi się po ostatnim wpisie. I dlatego najpierw kinowe plany, a dopiero potem recenzja Far From Home. Bo głupio by było gdyby recenzja filmu była najpierw, a plan jego obejrzenia później. Takim też sposobem moje starania, aby na blogu nie pojawiały się jedna po drugiej notki z tej samej kategorii spełzły na niczym, bo będą trzy kinowe wpisy z rzędu.

Spider-Man Far From Home, Daleko od domu, Król Lew, Lion King, Toy Stroy 4

Wybrałam do listy filmy, które a) obejrzę, b) jakoś mnie interesują, ale niekoniecznie wybiorę się na nie do kina, c) mogą zainteresować Was, d) interesują i obejrzą je ludzie, których oglądam/czytam/słucham w internecie, dlatego ja nie będę musiała ich oglądać (na przykład takiego Króla Lwa). Poszczególne powody oczywiście wzajemnie się nie wykluczają.

Once Upon a Time in Hollywood, Dawno temu w Hollywood, Parasite, Joker

 

1. Spider-Man: Far From Home (Daleko od domu)

 

2. Król Lew 

 

3. Toy Story 4

 

4. Pewnego razu w Hollywood 

 

5. Parasite

 

6. Joker

 

7. Czarownica 2

 

8. Kraina Lodu 2

 

 9. Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie

 

maleficent misstress of evil czarownica frozen II Kraina lodu II Star Wars Gwiezdne wojny
Przepięknie się te plakaty złożyły!


Prawdę powiedziawszy, wygląda na to, że następnym razem do kina pójdę w grudniu. Na Spider-Manie już byłam, a oprócz Gwiezdnych Wojen chyba nic innego nie jest na tyle przekonujące, aby wybrać się na to do kina. Jestem zaskoczona, bo zwykle robiąc te listy, ubolewam, że nie będę miała czasu oglądać filmów, które się na nich znajdują, a dzisiaj wygląda na to, że nie mam się czym przejmować, bo i tak nie ma nic do zobaczenia. 

A czy Wy czekacie na jakieś filmy?
M

niedziela, 7 lipca 2019

Dlaczego nie lubię chodzić do kina w Gdańsku?

Hello!
Po moim kwietniowym prawie traumatycznym przeżyciu pójścia do kina w Gdańsku mam parę uwag, dotyczących porównania kin sieciowych i mojego kina w Ostrołęce. Punkty są pozytywne - oznaczone A i B - i negatywne - 1, 2 i 3.

miniplakaty, miniaturowe plakaty, reklama kino

Ale najpierw trochę historii: gdy wróciłam w październiku do Gdańska okazało się, że Cinema City Krewetka, czyli do tej pory najbliższe i najlepiej znane mi kino w Gdańsku, zostało zamknięte. Nie byłam tym zachwycona, bo chociaż nie chodziłam tam zbyt często, to było ono całkiem wygodne. Dopóki była Krewetka, nie za bardzo zastanawiałam się nad innymi kinowymi opcjami. Ale teraz potrzeba obejrzenia Avengers: Endgame okazała się silniejsza i trzeba było wybrać się do jakiegoś kina. Najprościej byłoby iść do Heliosa w Forum, które mam pod nosem, ale coś mnie podkusiło i sprawdziłam Multikino. Słusznie, bo bilet był tańszy, choć w dalszym ciągu w Gdańsku jest...

1. ...drogo.
Pierwszy i podstawowy powód dlaczego nie lubię chodzić do kina w Gdańsku. Za cenę biletu mogę kupić co najmniej dwa (albo i trzy, jak się okazało po zobaczeniu cen w Heliosie) bilety w kinie w Ostrołęce. I to na seanse 3D.

A. Jest wybór.
Jeszcze jakiś czas temu w Ostrołęce można było obejrzeć film w 3D z napisami. Teraz zauważyłam, że opcja ta powoli znika i tworzą się dwa standardy: 3D z dubbingiem i 2D z napisami. W Gdańsku w niektórych sieciach kin jeszcze można obejrzeć 3D z napisami. Akurat nie w Multikinie, ale w Heliosie widziałam taką opcję.

2. Okulary 3D.
W sieciówkach trzeba sobie takie kupić i nosić do kina swoje. Albo dopłacać 3 złote do każdego biletu. Nawet posiadam takie okulary, najprawdopodobniej z Cinema City, ale no właśnie Cinema City już tu nie ma, a ja zostałam z okularami. Poza tym są z marnej jakości plastiku, przekrzywiają się i odkształcają. W Ostrołęce okulary są wydawane przy wejściu na salę i trzeba je oddać wychodząc. Są też takie, że mieszczą się pod nie moje okulary korekcyjne, nie dokształcają się, ogólnie są po prostu lepsze.

B. Wielkość sal.
W Ostrołęce główna sala kinowa jest spora, ale po wejściu na nią nie ma efektu WOW, jak po wejściu na salę w Multikinie. A ja lubię efekt WOW i wolę na przykład Teatr Muzyczny w Gdyni niż Teatr Wybrzeże pod względem wielkości widowni.

3. Reklamy.
Nikt nie jest zaskoczony. Sama wiedziałam, że te reklamy będą, ale nie spodziewałam się, że aż tyle. Najpierw od 11.25 do 11.30 była autopromocja Multikina. Potem od 11.30 (o której miał się rozpocząć film) do 11.53 były reklamy. Prawie same. W tym chyba tylko 5 zwiastunów. Uwielbiam oglądać zwiastuny w kinie, ale to była męczarnia. Po prostu. Avengersi bez tego trwali trzy godziny. Naprawdę wyszłam z kina o 15.
W Ostrołęce też lecą zwiastuny i reklamy, ale na salę kinową jest się wpuszczanym mniej więcej 15-10 minut przed seansem i jeśli film ma się zacząć o 17.15, to najpóźniej zacznie się o 17.17.

Tuż po opublikowaniu tego wpisu wyruszam do kina na nowego Spider-Mana i jeśli przyjdą mi do głowy kolejne punkty albo więcej pomysłów na komplementy dla ostrołęckiego kina to na pewno powstanie na ten temat jakiś wpis. 

Trzymajcie się, M
I z chęcią poczytam o Waszych kinowych doświadczeniach!

piątek, 5 lipca 2019

Kocham Instagram - czerwiec 2019

Hello!
Czerwiec nie był najbardziej produktywnym miesiącem. To znaczy był, ale niekoniecznie pod względem mojej internetowej działalności. W każdym razie na moim Instagramie pojawił się najmniej zdjęć chyba odkąd go założyłam, a przynajmniej odkąd robię na blogu podsumowania zdjęć.

mapy myśli, licencjat, książka, książki

Wspominałam o tym w poprzednim miesiącu: ostatnio niepokoją mnie odrobinę osoby, które odwiedzają moje stories. Często są to profile osób i firm z Rosji. I są to naprawdę dziwne i różne profile. Nie udało mi się ustalić skąd to się bierze, ale są też polskie profile zupełnie niezwiązane z czymkolwiek, co publikuję w internecie, które mnie nie obserwują, ale wyświetlają moje stories. Nie publikuję ich zbyt wiele, ale nawet w dłuższych odstępach  czasu pojawiają się te same dziwne profile w wyświetlonych. Zastanawiam się czy są booty do wyświetlania stories i pewnie odpowiedź brzmi tak, bo nie widzę innego wyjaśnienia. A ukrywanie stories przed dziwnymi profilami to mniej roboty niż usuwanie komentarzy spod zdjęć. 

literatura dwudziestolecia, książki, książka oskarżenie, poeta, poezja

Ciekawostka z Facebooka: sekundę po opublikowaniu wpisu Czyli o szóstym semestrze filologii polskiej pojawiła mi się reklama "Kupimy twoje notatki z UG!". Chyba trzeba pogratulować algorytmowi czy co tam dobiera reklamy, a jednocześnie widać, że bardzo długa droga przed sztuczną inteligencją i matematyką do rozumienia ludzi, bo wystarczy przeczytać komentarze pod tą reklamą, aby przekonać się, że to lipna i żałosna inicjatywa i naprawdę nie sądzą, aby ktoś się na nią nabrał. A z resztą nie trzeba czytać komentarzy, to po prostu wygląda jak bardzo słaby pomysł, kogoś kto nie wie, jak wygląda studiowanie i jak studenci sobie radzą. A z innej beczki Youtube ostatnio naprawdę bardzo słabo sobie radzi w podpowiadaniu mi nowych filmików do oglądania. Potrafię spędzić pół godziny klikając "Nie interesuje mnie", "Już to widziałam" i tak dalej, a Youtube dalej będzie podpowiadał mi te same filmiki. I naprawdę czasami są to rzeczy, które widziałam miesiące temu, a czasami takie, które widziałam wczoraj. Ogólnie wyświetlają mi się 4 filmiki na krzyż, a ostatnio rozszerzyłam moje youtubowe zainteresowania, a Youtube jeszcze tego nie załapał. Totalny problem pierwszego świata, ale zawsze bardzo chwaliłam Youtube za jego podpowiedzi, a teraz tracę bardzo dużo czasu przez ich brak. 

tekstologia i edytorstwo dzieł literackich, łzy mojej duszy, wielki ogarniacz życia, książki

Ostatnia sprawa. Mam jeszcze lekkie problemy, aby dostosować moje zarządzanie czasem do faktu, że mam czas. To znaczy, że dużo go marnuję nie na odpoczywanie, ani takie zdrowe lenienie się, tylko niesamowicie przelatuje mi przez palce. A mogłabym pisać albo dokończyć sprzątanie bloga. 
Ale na pewno następny wpis, którego można się spodziewać będzie o nowym filmie od Marvela.
A gdyby się ktoś zastanawiał, gdzie jest mój Instagram i gdzie faktycznie widać coś na zdjęciach to serdecznie zapraszam  o <tu>.

LOVE, M

wtorek, 2 lipca 2019

Ile kosztuje licencjat?

Hello!
Nie wiem, dlaczego nie przyszło mi do głowy napisanie takiego wpisu w zeszłym roku (a dokładnie rok temu się broniłam) Może dlatego że ludzie z ZIA byli zdecydowanie mniej zaskoczeni tym, że za dyplom trzeba zapłacić, niż studenci polonistyki. Trzeba to przyznać - fakt, że za dyplom ukończenia studiów trzeba płacić, nie jest zbyt intuicyjny, a jest za to bardzo, no właśnie, zaskakujący.

licencjat

Opłata za dyplom i suplement to pierwsza opłata, którą trzeba uiścić. Albo może nie pierwsza w ogóle, ale pierwsza z najbardziej bezpośrednio związanych z dyplomem opłat. Chyba na wszystkich uczelniach wynosi ona 60 złotych. Dyplom (odpisy dyplomu) w języku angielskim (niektóre uczelnie zaznaczają angielskim inne - obcym) to 20 lub 40 złotych, przynajmniej takie kwoty były w cennikach uczelni, które przejrzałam.

Druga rzecz to zdjęcia. Zwykle kolejne 60 złotych, ale zależy to od fotografa, z tego co zauważyłam ceny wahają się od około 30 do 80 złotych. Aby ukończyć studia należy zrobić sobie 4 zdjęcia w formacie dyplomowym. Są zdecydowanie większe niż zdjęcia legitymacyjne/dowodowe.

To około 120 złotych takich twardych kosztów, które trzeba ponieść. Ale żeby móc się bronić, trzeba mieć co bronić. Co oznacza, że trzeba licencjat napisać. A potem go wydrukować i oprawić. I tu trochę zależy od promotora. Przynajmniej 2 rzeczy: to jaką wersję dla siebie będzie chciał on i jaką odda recenzentowi. Do dziekanatu oddaje się wersję zbindowaną, zadrukowaną z dwóch stron. Do której należy też dodać różne wydruki i karteczki, których wymaga uczelnia. Mój tegoroczny promotor dla siebie i dla recenzenta także chciał zbindowane i wydrukowane dwustronnie prace. Natomiast w zeszłym roku recenzent i promotorka dostały wersje oprawione.

W punkcie ksero ma moim wydziale są 3 ceny twardych opraw: 15 (praca licencjacka), 20 (praca licencjacka, Uniwersytet Gdański), 25 (praca licencjacka, Uniwersytet Gdański, Gdańsk 2019) i jak sprawdziłam są to ceny mocno średnie, zdecydowanie można zaleźć taniej. Ale policzmy, ile będzie kosztowało zbindowanie jeden pracy i oprawienie dwóch w wersji za 20 złotych. Wychodzi około 25 zł. Cena bindowania jest uzależniona od różnych czynników w tym liczby stron i zaokrągliłam ją do góry.
Ale żeby mieć co oprawić, trzeba to jeszcze wydrukować. Ceny zależą oczywiście od tego, czy drukujemy tylko na czarno, czy kolorowo. Zależą także od ilości drukowanych stron, bo wiele drukarni oferuje zniżki przy większej liczbie stron. Niestety nie pamiętam, ile dokładnie zapłaciłam w zeszłym roku za drukowanie, ale wydaje mi się, że około 25-30 złotych. W tym roku zapłaciłam około 55 złotych za samo drukowanie. Także to, co zaoszczędziłam na oprawach, wydałam na drukowanie. 

Do tego trzeba dołożyć koszt płyty CD, a czasami też markera do płyt.

Chyba ostatnią kwestią są prezenty dla promotorów. W zeszłym roku promotorka, recenzentka i przewodnicząca komisji dostały kwiaty. Nie było żadnych ciastek, ciast ani nic takiego. W tym roku promotor powiedział nam, że on będzie walczył i tępił tę tradycję i on sobie nie życzy prezentów. 

Wydaje mi się, że a) napisałam chyba o wszystkim oprócz kosztu czasu i nakładów pracy, jakie trzeba poświęcić na pisanie, względnie na materiały/książki, które trzeba dokupić, bo nie ma ich w internecie/bibliotece; b) że znajdą się osoby, które znajdą ten wpis, bo będą szukały osoby, która napisze licencjat za nich i będą sprawdzali ceny takich usług. A szukać nawet nie trzeba, w październiku, listopadzie jest wysyp takich reklam na Facebooku, a naprzeciwko UG stoi wielka reklama z ofertą napisania takiej pracy. Ja bym nie ryzykowała, tym bardziej, że od tego roku prace przepuszczane są nie przez jeden, ale przez dwa systemy antyplagiatowe, plus promotor raczej będzie wiedział, że to nie wy to pisaliście.

Trzymajcie się, M