sobota, 31 sierpnia 2019

7

Hello!
Przy całym moim uwielbieniu do świętowania rocznic i pamiętania dat najdziwniejszych wydarzeń z mojego życia, data dzienna założenia bloga nie jest datą, którą pamiętam. Jako ogólny czas założenia Mirabell przyjmuję przełom sierpnia i września 2012 i dobrze mi z tym. Szczególnie po tym, gdy odkryłam, że 31 sierpnia to Dzień Bloga/Blogu/Blogów/Blogerów! Także wszystkiego najlepszego!

To wszystko oznacza, że Mirabell - Między innymi kulturalnie obchodzi dziś 7 urodziny.

babeczki, impreza urodzinowa

Od dłuższego czasu zastanawiałam się, czy w ogóle cokolwiek z tej okazji pisać, bo nie chciałabym się powtarzać, ale poczucie, że świętowanie rocznic jest ważne wygrało. Ogólnie ten rok dla blogaska był dobry. Zauważyłam kilka nowych blogów/osób komentujących i obserwujących stronę. Pogodziłam się z tym, co było dla mnie bardzo smutne w poprzednich latach - że wielu znajomych blogerów opuszcza blogosferę bez słowa. Wydaje mi się, że umocniłam relacje z kilkoma blogerami, których obserwuję od kilku lat, a naprawdę nie jestem dobra w kontaktach międzyludzkich nawet przez internet. Mam nadzieję, że ci blogerzy to czytają - dziękuję!

Choć może to być niezauważalne w komentarzach - widzę stały wzrost wyświetleń i tego, że ludzie nie tylko przypadkiem klikają i wychodzą, ale czytają. Ogólnie obserwuję wzrost statystyk i chyba jak każdą osobę, która ma z nimi do czynienia cieszą mnie wzrosty słupków. Aczkolwiek niewielka liczba komentarzy lekko mnie martwi, bo niesamowicie zależy mi na wymianie myśli i opinii. Muszę popracować nad umiejętnością angażowania czytelników w komentowanie tego, co przeczytali.  Czy byłaby to krytyka czy komplementy  - samemu trudno ocenić, co w danym tekście jest w porządku, które elementy są angażujące, a które zwyczajnie niepotrzebne. Rozważam przeprowadzenie drugiej w historii bloga ankiety, ale mam lekkie obawy, spowodowane, nie ukrywam, liczbą komentarzy, że nie będzie miał niej kto odpowiadać.
Zmierzch, Zawód:powieściopisarz, Cuda za rogiem Japonki nie tyją i się nie starzeją, Sekrety urody Koreanek, Miłości made in China

Poza tym wydaje mi się, że ustanowiła sobie pewien standard i wiem, że od dłuższego czasu nie schodzę poniżej niego. I chociaż ogromnie się cieszę ze wzrastających statystyk, biorę je sobie do serca dużo mniej niż jeszcze dwa lata temu. 

Co nie zmienia faktu, że czasami są wpisy, które chciałabym, aby niektóre wpisy klikały się lepiej niż to robią. Przykład z ostatnich dni. Entuzjazm czytelników bloga i osób z Facebooka wobec wpisu Mo Dao Zu Shi / Grandmaster of Demonic Cultivation / The Founder of Diabolism / The Untamed niesamowicie mnie zaskoczył, bo było to dawno niespotykane gorące przyjęcie i bardzo się z tego cieszyłam, po czym recenzja dramy (Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane - The Untamed), która ukazała się dwa dni później miała dużo słabsze wyniki. Dlaczego? Nie wiem.  Przypuszczałam, że Facebook postanowił nie pokazać linku do wpisu osobom, które wcześniej zainteresowały się pierwszym wpisem. Więc postanowiłam dokarmić Facebooka trochę z okazji tego, że naprawdę mam mocną fazę na tę dramę i ogólnie cały ten świat i chciałabym, aby wszyscy się dowiedzieli i mogli fangirlować razem ze mną, a trochę z okazji urodzin bloga - zrobić mu mały prezent. 

Twinnings, Prince of Wles, Lady Grey Tea, English Breakfas Tea, Gunpowder Green Tea, Earl Grey Tea, Pure Darjeeling Tea

Tylko że Facebook uznał, że moja reklama tego wpisu dotyczy oferty kredytu, nieruchomości bądź zatrudnienia i ją odrzucił. Po pierwsze, gdy to przeczytałam to dostałam małego zawału serca, a po drugie pomyślałam, że recenzja ten dramy to naprawdę nieszczęśliwy wpis. Ale dzięki tej historii ja mam o czym pisać na siódme urodziny bloga. Ostatecznie udało się zrobić "reklamę", ale jej efekty były mniej więcej zerowe i naprawdę się zastanawiam, czy Facebook mnie nie troluje. I to tak już od dwóch lat.

Podsumowując - cieszę się i jestem wdzięczna za każde wejście na bloga, zaobserwowanie, polubienie, przeczytanie i każdą inną aktywność. Najbardziej wdzięczna jestem za komentarze i zaangażowanie i chciałabym wszystkich przekonać do komentowania. Można zostawiać anonimowe komentarze, można komentować na Facebooku bloga. 

Chciałabym być lepszą blogerką, ale bez Waszej pomocy i  feedbacku jest to trudne. 
Love you all, M

czwartek, 29 sierpnia 2019

Niezaprzeczalny urok osobisty Jace'a, czyli cytaty z książki Królowa Mroku i Powietrza

Hello!
Tradycyjnie zapraszam do zapoznania się z tymi sześcioma cytatami, które wspomniałam w recenzji Królowej Mroku i Powietrza . W porównaniu z dwoma poprzednimi tomami serii Mroczne Intrygi liczba tych cytatów jest żenująca, a one same są interesujące z zupełnie innych powodów niż cytaty z poprzednich wpisów. 

Tytuł: Królowa Mroku i Powietrza

Queen of Air and Darkness. The Dark Artifices - Book Three

Autor: Cassandra Clare

Tłumacz: Wojciech Szypuła i Małgorzata Strzelec

Wydawnictwo: Wydawnictwo MAG, 2019

 

Królowa Mroku i Powietrza Cassnadra Clare Mroczne Intrygi recenzja

> - To musiał być bardzo zręczny kaligraf. Ruchy pędzlem są dokładnie takie, jak je zapamiętałam.

- Ten zręczny kaligraf nazywa się OfficeMax - mruknął Julian.

(str. 218)

Ja się zaśmiałam w przeciwieństwie do Emmy. Naprawdę trzeba w tej książce doceniać każdą nutę humoru i próbę żartu, bo nie ma tego wiele.

> - Doprawdy? -zadumał się na głos. - To ciekawe filozoficzne zagadnienie, nieprawdaż? Czymże jest książka? To oprawa, atrament, strony czy też suma zawartych w niej słów?

(str. 356)

Poczułam się prawie jak na dowolnych zajęciach z redakcji i edytorstwa. Nasi profesorowie wykorzystują takie pytania, aby trochę dokuczyć i ponabijać się ze studentów, udowodnić im jak bardzo nie mają swojego zdania na ten temat, ale tak naprawdę wspólnie się pośmiać, bo oni też tego nie wiedzą.

> - Mógłbym niszczyć wrogów zabójczym poczuciem humoru i złowieszczym urokiem osobistym - zasugerował Kit.

- Bardzo w stylu Herondale'ów - przyznał Jace.

(str. 716)

Gdybyście potrzebowali potwierdzenia tytułu recenzji Królowej Mroku i Powietrza oraz jej dwóch czy trzech ostatnich akapitów...
Ogólnie potrzebuję zdecydowanie więcej interakcji Jace i Kita.


Królowa Mroku i Powietrza Cassnadra Clare Mroczne Intrygi recenzja

 

> Wilkołaki w kiltach, hanbokach i qipao

(str. 755)

Oczywiście ten cytat pojawia się tu ze względu ma moje zainteresowania naukowe (jak ładnie to brzmi). Słowo kilt bez problemu znajdziecie w słowniku. Słowa kimono i gejsza również. Qipao nie ma, ale z "chińskich" haseł mamy na przykład Qianghai, Xinhua, Yunnan czy Zhou Enlai. A hanboka (hanboku ?) nie ma. Ale taekwondo jest. Ogólnie gdybym mogła to własnoręcznie dopisałabym hanbok do słowników.

Ogólnie chyba nie miałam okazji o tym jeszcze wspomnieć, ale Korea Południowa jest w pewnym sensie w Polsce ignorowana. Na przykład: przeglądałam ostatnio książkę kucharską w stylu dania z całego świata - były dania z Chin, Japonii,  Wietnamu a z Korei nie. Ale nawet książki naukowe, które mają w tytułach Azję, Daleki Wschód tak naprawdę składają się w mniej więcej 70% z artykułów poświęconych Chinom i 30% Japonii.

> Kit nie cierpiał tego miejsca, chociaż dostał całkiem przyjemny pokój, przynajmniej w porównaniu z resztą Cichego Miasta, pełnego ostrych przedmiotów zrobionych z ludzkich kości. Po trzecim czy czwartym razie, kiedy człowiek brał do ręki czaszkę i mamrotał "Ach, biedny Yoricku!", urok nowości szybko przemijał.

(str. 953)

Każda okazja jest dobra, aby nawiązać do Szekspira, a autorzy mogą być pewni, że tego nie przegapię.

> Magnus użył magii do sprowadzenia pierożków z całego świata: były tak chińskie jiazoi, japońskie gyoza, polskie pierogi z serem, maślane rosyjskie pielmieni, koreańskie mandu.

(str. 1004)

Człowiek uczy się przez całe życie. Wiecie jak nazywa się najpopularniejsza pierogrania w Gdańsku? Mandu. Czy M kiedykolwiek zastanawiała się skąd ta nazwa (chociaż w trakcie roku akademickiego mijam to miejsce praktycznie codziennie)? Nie. Czy przez rok naprawdę intensywnego czytania książek o Korei wpadłam na informację, że koreańskie pierogi nazywają się mandu? Czy dowiedziałam się o tym przypadkiem, czytając Królową Mroku i Powietrza i sama się poraziłam swoją niewiedzą? Tak.
A poza tym wspomniano też polskie pierogi, a chińskich nie nazwano dim sum i słusznie. Wypleńmy plagę nazywania chińskich pierogów dim sum. 

 Pozdrawiam, M

wtorek, 27 sierpnia 2019

I tak wszyscy najbardziej kochają Jace'a - Królowa Mroku i Powietrza

Hello!
Jak zwykle z lekkim opóźnieniem, ale dokończyłam serię Mroczne Intrygi i napisałam o jej ostatnim - trzecim - tomie. Recenzja też jest jak zwykle, jeśli dotyczy świata Nocnych Łowców. Najpierw narzekam, a potem okazuje się, że no cóż... przekonacie się w dwóch ostatnich akapitach.

Tom I Miłość i zemsta - Pani Noc

Królowa Mroku i Powietrza, Cassandra Clare, Mroczne Intrygi, recenzja


Tytuł: Królowa Mroku i Powietrza
Queen of Air and Darkness. The Dark Artifices - Book Three
Autor: Cassandra Clare
Tłumacz: Wojciech Szypuła i Małgorzata Strzelec
Wydawnictwo: Wydawnictwo MAG, 2019

Ponieważ jest to tom trzeci serii, przyjrzałam się recenzjom dwóch poprzednich i zauważyłam, że spadek jakości książek pomiędzy Panią Noc a Władcą Cieni był ogromy. Zauważyłam też, że na końcu Włady Cieni musiało wydarzyć się coś niesamowicie ważnego, o czym zapomniałam. 

Szybko sobie przypomniałam co to było i mocno zaważyło to na dalszym odbiorze tego tomiszcza. Otóż, jeśli na samym początku książki fundujemy czytelnikowi taką dawkę emocji, jak zrobiła to Cassandra Clare, to bardzo trudno utrzymać te emocje przez pozostałe 900(!) stron. Naprawdę trudno zrobić na czytelniku wrażenie, a szczególnie takim, który czytał Miasto niebiańskiego ognia (oraz całą serię Dary Anioła oraz Diabelskie Maszyny - jeśli nie czytaliście, a z jakiegoś powodu sięgnęliście po Panią Noc i Władcę Cieni, a teraz chcecie czytać Królową Mroku i Powietrza to mam dla Was złą wiadomość: o ile pierwsze dwa tomy się dało, czytanie trzeciego mija się z celem bez znajomości poprzednich serii). Niektóre pomysły fabularne wydają się leniwe, powtarzalne, a nie które nie tylko się nie wydają tylko zwyczajnie są. Przy czym nie wykluczam, że to jak autorka potraktowała niektórych bohaterów, przypadkiem nie wiąże się z tym, że planowane są kolejne książki ze świata Nocnych Łowców. Plus osobom, które czytały książkę Harry Potter i Przeklęte Dziecko też powinno co nieco świtać w głowie, jeśli chodzi o rozwój niektórych wątków w tej książce.

Bardzo, bardzo trudno było mi wciągnąć się w tę opowieść. Jest pewna granica złych rzeczy, które mogą dotyczyć głównych bohaterów książek Cassandry Clare i jeśli ta granica zostanie osiągnięta zbyt szybko to później wiadomo, że choćby nie wiadomo, jak straszne wypadki dotykały naszych bohaterów, to im i tak się nic nie stanie. A gdy już wiemy, że nic się nie stanie - wtedy przynajmniej przygody bohaterów powinny być naprawdę ciekawe. Ta książka ma ponad tysiąc stron, a pamięta się z niej dwa wydarzenia - jedno, które mogłoby posłużyć jako cliffhanger i książka powinna była zostać w tym miejscu podzielona, bo wydanie papierowe czyta się zwyczajnie niewygodnie. A drugie to zakończenie. I przy całym opowiadaniu, jaka to klątwa parabatai jest straszna i okropna tak naprawdę najwięcej dowiadujemy się o niej po fakcie.

Queen of Air and Darkness

Tak naprawdę to najbardziej się cieszę, że nie będę musiała więcej czytać o Cristinie. Nie lubiłam jej od początku, ale w tym tomie zdałam sobie sprawę, że pomimo tego, co twierdzili inni bohaterowie Cristina była jednak samolubną bohaterką.  W trochę innym znaczeniu niż normalnie rozumiemy bycie samolubnym, ale jednak. Szczególnie widać to  w kontraście do tego, że jej byłego chłopaka nazywano Idealny Diego. Tak naprawdę to Cristina była bohaterką tak idealną, że brakowało jej tylko jednorożca. Ale uwaga, Emma jest jeszcze bardziej samolubna. Albo zwyczajnie głupia/niewdzięczna. Julian próbuje coś zrobić, ale wtedy pojawia się Emma cała na biało i "Ale ja! Ale ja! Ja!". Nie żeby pomysłu Juliana były najlepsze, ale on przynajmniej próbuje. Emma nawet się nie stara.

Co do przyjemności z czytania - nawet mój ulubiony wątek Kita i Tiberiusa i ich przygód nie zainteresował mnie na tyle, na ile bym chciała. Aczkolwiek chciałabym, aby obaj powrócili razem w przyszłych książkach (i tak będzie, bo mają być głównymi bohaterami The Wicked Powers!), bo jednak pozostawili mnie trochę ze złamanym sercem. Druga rzecz -  poprzednie tomy miały mnóstwo ciekawych, zabawnych, popkulturalnych cytatów - ten ma dosłownie 6 wartych odnotowania (i będą jak zawsze w osobnym wpisie).

A poza tym (jak w tytule wpisu) i tak wszyscy najbardziej kochają Jace'a. I autorka, i cały świat Nocnych Łowców (albo i dwa światy), o Clary nie wspominając i kończąc na czytelnikach. Zresztą cała rodzina Herondale'ów cieszy się dużą popularnością i oni najbardziej spajają wszystkie historie. 

Mogłabym jeszcze ponarzekać na całą serię, ale prawda jest taka, że czytam te książki odkąd ukazują się w Polsce, bardzo ciekawi mnie świat Nocnych Łowców, mam swoich ulubionych bohaterów, o których chciałabym czytać jak najwięcej. A nieczęsto się zdarza, aby autor aż tak bardzo jak Cassandra Clare eksploatował świat stworzony w swoich książkach. 

LOVE, M

niedziela, 25 sierpnia 2019

Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane - The Untamed

Hello!
Po tym jak w piątek opublikowałam wpis i zajęłam się swoimi sprawami, gdy nadszedł czas spania, przypomniałam sobie, że zrobiłam to co zawsze - nie nakreśliłam nawet zarysu fabuły ani nie wspomniałam o czym Mo Dao Zu Shi jest. Dziś to niedopatrzenie nadrobię, gdyż przyjrzę się bliżej samej dramie.

soulmate The UntamedLan Xichen Lan Huan Lord Zewu

Ważne informacje: na WeTV słowa z pierwszego obrazka przetłumaczone są na "one friend" a to nie to samo co soulmate i dlatego główny kadr tego wpisu jest w kiepskiej jakości. Druga, od brata Lan Zhana dowiadujemy się, że główni bohaterowie to naprawdę uosobienia stwierdzenia, że przeciwieństwa się przyciągają. Poza tym Lan Xichen bardzo wspiera swojego brata, ale gdyby mógł, to zostałby postacią, która zrobiła najwięcej facepalmów w całej serii.


Początkowo dość trudno dramę rozumieć i połapać się co, dlaczego tam się dzieje i kto jest kim. A poza tym to chińska drama, a one i tak są specyficzne na swój sposób, więc dla nieprzyzwyczajonych osób to może być dość wysoki próg wejścia. Ale warto. Warto także obejrzeć ją drugi raz, aby poukładać sobie pewne wydarzenia, motywacje bohaterów i uważniej śledzić relacje pomiędzy nimi. Sama do tej pory nie mogę stwierdzić, czy w fabule były naprawdę duże dziury (bo małe były na pewno), czy to po prostu dzieje się za dużo na raz, a widz czasami nie do końca wie, skąd dane wydarzenia się biorą.

Wei Wuxian  Wei Ying

To nie jest szczególne zaskoczenie, że tytuł dramy odnosi się do charakteru głównego bohatera.


W największym skrócie, aby za wiele nie zdradzać, a jednocześnie wiele z tego dzieje się już w pierwszym odcinku: głównym bohaterem dramy jest Wei Wuxian (to jego widzicie na zdjęciu powyżej) - i opis fabuły dramy polegający tylko na dodaniu "który nieoczekiwanie zaprzyjaźnia się ze swoim zupełnym przeciwieństwem Lan Zhanem i razem podążają ścieżką dążącą do oświecenia, co obejmuje naukę, podróżowanie i walkę z demonami" zupełnie się nie sprawdza, bo nie pomoże ani trochę w ogarnięciu, co dzieje się w na początku dramy. W pierwszym odcinku widzimy jak Wei Wuxian ginie, później przenosimy się 16 lat w przyszłość, bo Mo Xuanyu poświęca swoje ciało, aby przyzwać Wei Wuxiana, żeby ten zemścił się na jego rodzinie. Co główny bohater robi. A potem w obawie przed rozpoznaniem ucieka. Ale Wei Wuxian przyciąga kłopoty jak elektromagnes. A ten kto powinien i tak go rozpoznaje - po czym przenosimy się w przeszłość, aby poznać głównych bohaterów i przekonać się co doprowadziło do tego, co widzieliśmy w pierwszym odcinku.

Jiang Cheng Wanyin

Jiang Cheng miał wejście prawie jak anioł zemsty, ale tak naprawdę to bardzo poturbowany życiem bohater.


Fabułę dramy można rozbić na dwie części: tę, która dotyczy relacji pomiędzy bohaterami oraz fabułę w znaczeniu rozwijania się kolejnych wydarzeń. Bez wątpienia pierwszy element dramy jest lepszy niż drugi - bohaterowie są ciekawi, charakterystyczni i dynamiczni. Wydarzenia natomiast - te które dotyczą całego świata naszych bohaterów - są lekko karykaturalne. To znaczy zło jest w te dramie lekko karykaturalne - mamy zły klan, który chce podporządkować sobie inne klany, a jego przywódcy to niemalże złe postaci jak z kreskówki (brakuje tylko diabolicznego śmiechu z puszki). A widz zastanawia się, dlaczego pozostałym klanom tak wiele czasu zajęło, aby odebrać złemu klanowi władzę. Jest to momentami frustrujące, bo chce się krzyczeć na bohaterów, aby coś zrobili, a oni nic.

Sizhui Lan Yuan

 Historia tego milusińskiego, sprytnego bąbelka to najbardziej podnosząca na duchu historia w całej dramie. Radzę mieć na niego oko.


Ważniejsze są jednak konsekwencje zmian dziejowych dla naszych bohaterów i co wynika z tego, że  nie każdy pochwala odpowiedzialność zbiorową. Wei Wuxian w bardzo wielu sprawach ma rację, ale jego metody działania nie podobają się wszystkim zebranym. A ponieważ wyróżnia się pod każdym możliwym względem, gdy zaczyna do tego posługiwać się podejrzaną ciemną energią, łatwo zrobić z niego kozła ofiarnego. Wei Wuxian to trochę uosobienie powiedzenia, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

Gdybyście się zastanawiali, jak zły wpływ ma Wei Wuxian na Lan Zhana to wiedzcie, że Lan Zhan zaczął mu dawać kwiatki. Powinniście zobaczyć reakcję Wei Wuxiana. Koniecznie.


Ale prawdziwe zło jest cierpliwe. I ukryte głębiej niż komukolwiek się wydawało.

Można się o tym jednak przekonać naprawdę, gdy powrócimy z retrospekcji do czasu obecnego. I chociaż przeszłość bohaterów jest niesamowicie ważna, tak przyjaźń Wei Wuxiana i Lan Zhana naprawdę rozkwita dopiero w teraźniejszości. Co pozwala także ukryć niektóre dziury w fabule, a jednocześnie w całym The Untamed fabuła jest ważna, tak naprawdę, tylko na tyle, na ile wpływa na dynamikę relacji pomiędzy postaciami.

Lan Zhan przyznał, że lubi króliki tylko raz w najzabawniejszej scenie całej dramy, ale i tak wszyscy to wiedzą. A fani serii przypisują królikom szczególne znaczenie.


To dzięki postaciom człowiek zostaje pochłonięty do świata dramy (oraz dzięki temu, co pokazano w pierwszym odcinku, chce się dowiedzieć, co do tego doprowadziło), ale trochę zabrałbym Wam radość z oglądania, gdybym napisała, na jakie ścieżki spycha naszych bohaterów życie, jakie drogi przechodzą - aczkolwiek dla wszystkich są one zdecydowanie wyboiste, a czasami ziemia się po prostu pod nimi zapada. Odkrywanie dlaczego dana postać zachowuje się tak, jak się zachowuje to jeden z najlepszych elementów The Untamed. A poza tym denerwujący Lan Zhana Wei Wuxian jest naprawdę zabawny.

Lan Zhan Wangji

Chwila dla Lan Zhana, który jest jak Merci wyraża więcej niż tysiąc słów, nic nie mówiąc. Poza tym drama ma śliczną ścieżkę dźwiękową dostępną na Spotify i innych podobnych aplikacjach.


Jeśli nie przekonał Was sam tekst główny dzisiejszego wpisu, podpisy pod kadrami z dramy, mam nadzieję, wyszły mi nieco bardziej entuzjastycznie niż sam wpis. Gdybym nie miała poczucia, że zniszczy Wam to oglądanie, napisałabym osobny akapit o każdym z bohaterów i wtedy byłaby to bardziej emocjonująca notka, ale mam nadzieję, że zapowiedź emocji, które przez pięćdziesiąt odcinków zapewnia Wei Wuxian i wszyscy pozostali bohaterowie jest przekonująca.

To teraz zabieram się za animację, która, na moje i Wasze szczęście, także dostępna jest oficjalnie na WeTV.
A także

piątek, 23 sierpnia 2019

Mo Dao Zu Shi / Grandmaster of Demonic Cultivation / The Founder of Diabolism / The Untamed

Hello!
Jakiś czas temu zauważyłam, że Twittera i Tumblr zaczyna podbijać, jakaś nowa animacja. A później drama z łudząco podobnymi postaciami. Do tego pojawiło się mnóstwo prześlicznych fan artów. Minęło trochę czasu, a sława animacji i dramy zataczała coraz szersze kręgi. W końcu nie mogłam przestać tego ignorować i musiałam sama przyjrzeć się bliżej Mo Dao Zu Shi. Albo jak tłumaczą to fani - Grandmaster of Demonic Cultivation. Albo The Founder of Diabolism.

Mo Dao Zu Shi /  Grandmaster of Demonic Cultivation / The Founder of Diabolism / The Untamed


Zaczęłam od dramy (która nosi tytuł The Untamed) i obejrzałam 35 odcinków w 3 dni. Dość szybko zrozumiałam, dlaczego ma to tak wielu fanów. Napiszę o niej ze szczegółami w niedzielę, bo ostatni - 50 - odcinek miał swoją premierę 3 dni temu. 

Dziś chciałabym zrobić krótkie wprowadzenie i minizapowiedź tego, że o Mo Dao Zu Shi pojawiają się na bogu przynajmniej trzy wpisy. Cała fala i faza na Mo Dao Zu Shi zaczęła się od książki, o której nawet w anglojęzycznej części internetu trudno się czegoś dowiedzieć, oprócz tego, że z całą pewnością jest zakończona oraz że i drama, i anime, i komiks, które powstały na jej podstawie są ocenzurowane, bo w książce główni bohaterowie są parą romantyczną, a nie tylko współtowarzyszami broni i przyjaciółmi. Według internetu w książce to mogło przejść, natomiast w mediach wizualnych chińska cenzura na to nie pozwoliła. Jednak z tego, co wyczytałam, wynika, że powstała także audio drama, do której cenzura tak bardzo się nie dobrała. Trudno będzie mi to sprawdzić, bo nie znam chińskiego (co utrudniało także znajdowanie innych informacji, nie tylko tej). 


Lan Zhan Lan Wangji Wei Wuxian


Pierwszy sezon donghua (chińska animacja, chińskie anime, prawdopodobnie będę pisała anime z przyzwyczajenie) leciał od lipca do października 2018, drugi właśnie jest na antenie od początku tego miesiąca. Pięćdziesiąt odcinków dramy ukazało się od 27 czerwca do 20 sierpnia tego roku. Wydaje się, że komiks (manhua) zaczął pojawiać się w grudniu 2017 roku. Sama poznawałam i poznaję świat Mo Dao Zu Shi od końca - obejrzałam dramę; w przerwie i na dodatek przypadkiem - bo przygotowywałam się do tego wpisu, znalazłam komiks i przepadałam na cały wieczór - i bez szczególnego zamiaru przeczytałam tyle manhua (spróbowałam odmienić ten wyraz, ale poległam), ile znalazłam, ale właśnie ponieważ nie wiem, czy będę dalej szczególnie szukała komiksu, czytała i ogólnie zaprzątała sobie nim głowę, powstaje dzisiejszy wpis. Co do anime - gdy zobaczyłam, że pomiędzy pierwszym a drugim sezonem minął rok, naprawdę zaczęłam się cieszyć, że nie zainteresowałam się Mo Dao Zu Shi w 2018. Plan jest taki, że w najbliższym czasie nadrobię pierwszy sezon i od razu zacznę oglądać drugi. 

Lan Zhan Lan Wangji Wei Wuxian Wei Ying

 Bohaterowie mają swoje figurki! 

(https://www.goodsmile.info/en/product/8198/Nendoroid+Lan+Wangji.html / https://www.goodsmile.info/en/product/8001/Nendoroid+Wei+Wuxian.html)

Drama naprawdę zrobiła robotę - Mo Dao Zu Shi i tak było popularne, ale dostęp do chińskiej popkultury bywa trudny, a dramę można oglądać na Viki. Oraz na WeTV - ale tej strony jeszcze nie znam (dosłownie dowiedziałam się o jej istnieniu dzisiaj), ale wspomnę, że drama jest na niej w lepszej jakości.

Co się więc tyczy komiksu (który jak zaznaczałam, przeczytałam tak po 40 odcinkach dramy), jest on po bardziej zabawnej i uroczej stronie mocy. Zasadniczą różnicą pomiędzy dramą a komiksem jest to, że w komiksie (póki co przynajmniej) nie pokazano Jiang Yanli, brakuje też siostry Wen Ninga w miejscach, w których byli pokazani w dramie. Sam Wen Ning się pojawia, ale jego pochodzenie jest niewyjaśnione. Ogólnie komiks skupia się zdecydowanie bardziej na teraźniejszości bohaterów, a z przeszłości pokazuje dosłownie urywek - początki znajomości Wei Wuxiana i Lan Zhana.

Drama rozpoczyna się w zupełnie innym miejscu niż komiks i przez to jest bardziej konfundująca, ale o szczegółach dowiecie się w niedzielę.

Mo Dao Zu Shi

Jeśli ktoś woli lżejszą, bardziej zabawną wersję tej historii - to komis jest dla niego. Chociaż przezabawna scena, w której Lan Zhan jest pijany, a która jest i w dramie, i w komiksie, który - jak wspominałam - ogólnie jest zabawniejszy, w dramie jest dłuższa i jest to najśmieszniejszy moment calutkiej dramy. Przynajmniej do tego momentu. Nie wiem, jak dalej poprowadzą komiks, przypuszczam, że będą musieli jakoś WSZYTSKO (bo naprawdę w porównaniu z dramą, praktycznie nic nie jest wyjaśnione), ale na razie jest bardzo lekki i przyjemny. Oraz zabawny w sposób, w który tylko narysowane postaci i sytuacje mogą być zabawne i działa to bardzo na jego korzyść. 

Mam poczucie, że to dość dziwny wpis i że nigdy nie było podobnego na blogu, ale miałam wielką potrzebę zebrania tych wiadomości w jednym miejscu oraz podzielenia się tutaj tym, co ostatnio pochłania dużo mojego czasu i zainteresowania. 

Koniecznie dajcie znać, czy znacie Mo Dao Zu Shi! Pozdrawiam, M

środa, 21 sierpnia 2019

Awkward - Touch Your Heart

Hello!
Rozliczania się z zaległymi wpisami ciąg dalszy - dziś przyjrzę się dramie Touch Your Heart.

Jeśli oglądaliście i polubiliście dramę Strong Woman Do Bong Soo to mam dla Was dobrą wiadomość! Touch Your Heart powinno być następną dramą, którą obejrzycie!

Oh Yoon-seo, Yoo In-na, Kwon Jung-rok, Lee Dong-woo

To, co łączy te dwie dramy to nie podobieństwa fabularne - Touch Your Heart opowiada o aktorce, której przez niesłuszne oskarżenie załamała się kariera, ale zdobywa szansę na powrót do zawodu w serialu prawniczym, pod warunkiem jednak, że zdobędzie prawdziwe doświadczenie. Tak trafia do kancelarii prawniczej, gdzie zostaje sekretarką prawnika o bardzo specyficznym charakterze. 
Podobny za to jest klimat tych dram. Touch Your Heart jest przeurocze i przezabawne, ma też kilka scen przygotowanych specjalnie dla fanów innych dram. W jednym z pierwszych odcinków na przykład dla fanów Descendants of the Sun. Ponadto, ponieważ nasza główna bohaterka jest aktorką, widzimy także sceny, gdy próbując czy przygotowując się do roli, przenosi się do świata dramy czy filmu, których scenariusz właśnie czyta i są to naprawdę zabawne sceny.

Oh Yoon-seo, Yoo In-na, Kwon Jung-rok, Lee Dong-woo

Fabularnie to nie jest nic nadzwyczajnego, chociaż nie jest to przykład dramy, gdzie bohaterowie na początku się nie lubią, a potem okazuje się, że łączy ich wielkie uczucie - choć momentami Touch Your Heart może stwarzać takie pozory. Nie dajcie się zwieść! Także w innej kwestii. Początkowo wydaje się, że główna bohaterka, mówiąc zupełnie niedelikatnie, będzie jak blondynka z kawałów. Jestem pewna, że odstraszyło to jakąś grupę potencjalnych widzów i sama byłam bardzo zaniepokojona sposobem portretowania Oh Yoon-seo (którą grała Yoo In-na). 

 Kwon Jung-rok, Lee Dong-woo

Ale nie trzeba tego ukrywać - tej dramy nie ogląda się dla fabuły, ogląda się ją właśnie dla Yoo In-ny oraz Lee Dong-wooka. Wszyscy przekonali się, że ci aktorzy mają świetną chemię, oglądając Goblina, a Touch Your Heart tylko to utwierdza. Zastanawiałam się, czy aktorom nie było trudno grać tak bardzo niezręcznych wobec siebie postaci, skoro prywatnie (a przynajmniej tak się wydaje) czują się w swoim towarzystwie bardzo komfortowo. A kto wie, może to ułatwiło im zadanie. Są uroczy i zabawni.

 Yeon Joon-kyu, Always Law Firm

Właśnie, ponieważ postaci są niezwykle niezręczne (i cały czas mam ochotę pisać awkward, awkward, awkward), a szczególnie Kwon Jung-rok, zastanawiałam się, czy poziom niezręczności nie osiągnie pułapu nieznośnego dla widza zażenowania z drugiej ręki. Na szczęście nie. Nawet lekko przesadzone sceny komediowe nie sprawiają, że widz czuje się niekomfortowo podczas oglądania.

Oh Yoon-seo, Yoo In-na, Kwon Jung-rok, Lee Dong-woo

O fabule już wspomniałam i nie ma co się nad nią długo rozwodzić, bo to koreańska komedia romantyczna. Ale warto podkreślić, że bohaterowie na drugim planie, choć w większości mieli po jednej cesze charakteru, byli interesujący. Od plotkującej, ale uroczej Kim Hae-young młodszej sekretarki, poprzez przyjaciół ze szkoły Kwon Jung-roka - Kim Se-wona oraz  Yoo Yeo-reum, którzy mają swój własny dość rozbudowany wątek, aż do mojej ulubionej pary na drugim planie - starszej asystentki Yang i kierownika biura Lee. Jak widać, romansów w tej dramie dostatek.

To nie jest najlepsza drama pod Słońcem, powiedziałabym nawet, że jest nieco słabsza od tej, do której porównywałam ją na początku, ale jeśli potrzebujecie czegoś miłego, podtrzymującego na duchu do oglądania to Touch Your Heart jest dobrym wyborem.

Pozdrawiam, M

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Katastrofa, czyli druga część recenzji książki Pilot ci tego nie powie

Hello!
Dziś kontynuujemy rozpoczętą w sobotę analizę książki Pilot ci tego nie powie - Nieudane podejście do lądowania, czyli pierwsza część recenzji książki Pilot ci tego nie powie.


książka, pilot ci tego nie powie


Tytuł: Pilot ci tego nie powie

Cockpit confidential

Autor: Patrick Smith

Tłumacz: Jolanta Sawicka

Wydawnictwo: MUZA, 2019


Zaskoczenie dziewiąte. Jak wspominałam ta książka to zakamuflowana biografia autora, ale nie wspominałam, że autor sam sobie nie wystawia zbyt dobrego świadectwa. Po pierwsze, czasami czytelnik się zastanawia, czy aby na pewno autor jest doświadczonym pilotem. Po drugie, on naprawdę daje powody, aby nie wierzyć w jego wiedzę. Po trzecie, jest różnica pomiędzy stwierdzeniem: nie musisz być świetny z matematyki, aby zostać pilotem a stwierdzeniem: miałem dwóję z matematyki, a mój kalkulator, który wykorzystuję w pracy, okleiłem neonowymi naklejkami, aby go przypadkiem nie zapomnieć! Po czwarte, dzięki tłumaczce dostajemy ładne wyjaśnienie, że Taj Mahal nie jest pałacem i wcale nie znajduje się w Radżasthanie - w przeciwieństwie do tego, co twierdzi autor.

Dziesięć. Ta książka zamiast do księgarni powinna trafić do przedstawicieli wszystkich linii lotniczych w Stanach, bo tak naprawdę jest instrukcją obsługi, jak uleczyć amerykańskie lotnictwo - zaczynając od przebudowy lotnisk i kontroli naziemnej do zmienienia instrukcji bezpieczeństwa.
Autor tej książki, przecież pilot, nie ma na rzeczy, o których napisał żadnego wpływu, a jaki mają mieć ludzie czytający tę książkę? Zamiast opisywać jaka to instrukcja bezpieczeństwa jest nudna, a próby zwrócenia na nią uwagi poprzez zapraszanie celebrytów do prezentacji są bezsensu, może powinien był ją po prostu opisać, a nie na nią narzekać.

Albo to samo z listą udogodnień, które powinno się wprowadzić do kabin klasy ekonomicznej - czy to, że je wymienił coś zmienia? Komuś będzie latało się przyjemniej, gdy będzie wiedział, co mogłoby być zrobione, ale pewnie nigdy nie zostanie? Nie, tak samo jak nie jest przyjemne czytanie o tym.

To nie zaskoczenie, ale niefortunne sformułowanie "pozytywna weryfikacja pod kątem działalności terrorystycznej", które zostało użyte w dokładnie odwrotnym znaczeniu niż sugeruje.

11. Nie przestawała mnie zaskakiwać niewiedza autora jak działają media. Narzekanie na to, że szukają sensacji i wyolbrzymiają wszystkie sprawy, a już najbardziej te, które dotyczą samolotów. Żyjemy w czasach dwudziestoczterogodzinnych informacji, jeśli można chociaż jedną z nich wypełnić tym, że samolot lądował w jakiś szczególnych okolicznościach to się to robi. A narzekania autora w książce nie przyczynią się do tego, że media przestaną być mediami.

Zaskoczenie dwunaste i uwaga! pozytywne. Fragmenty rozdziału Wracamy na ziemię, dokładnie od strony 279, gdzie można poczytać o bezpieczeństwie, niebezpieczeństwach i katastrofach są naprawdę nie tragiczne w odbiorze, głównie za sprawą tego że autor nie dodaje w nich wielu uwag od siebie i chyba poczuł, że nie może tu za bardzo żartować. 

Niezaskoczenie 13. W tym momencie już tylko i wyłącznie zabawne i wydaje mi się też, że tłumaczka miała nieco dość ignorancji autora, bo sama zwróciła uwagę, że Patrick Smith w akapicie, w którym miał wybrać i przyjrzeć się wybranemu logu i barwom linii lotniczej z Europy bądź Azji jako pierwsze do analizy wybiera... barwy EgyptAir. 

To nie zaskoczenie, to moje skrzywienie, ale w zdaniu: 

"Co gorsza, British Airways wiecznie kojarzy mi się teraz z filmami przedstawiającymi tłumy na stadionach Korei Północnej formujące się w podobizny Dżucze." (str. 377)



jest błąd. Dżucze to ideologia i nie wiem, jak tłumy miałyby się w nią formować. Wydaje mi się, że autorowi pomyliło się, czy też bardziej skojarzyło, włoskie duce. A ktoś po drodze nie sprawdził i wyszły podobizny dżucze. Chyba, że tłumy formowałyby się w Wieżę Idei Dżucze, ale chyba nie o to chodziło. 

14. W dwóch ostatnich rozdziałach następuje jakiś cud, którego nie umiem wyjaśnić i tę książkę zaczyna dać się czytać bez zgrzytania zębami i przerywania czytania co dwie strony (oraz bez chęci rzucania nią, schowania w najgłębszą szufladę i udawania, że nie istnieje). Ale nie zaciera to w najmniejszym stopniu fatalnego wrażenia, jakie robią wcześniejsze rozdziały. Ostatni rozdział dotyczy linii lotniczych głównie barw oraz sloganów reklamowych.


Koniec. Zdecydowanie potrzebuję przerwy i czegoś lekkiego do obejrzenia, aby odpocząć od tej książki.

Pozdrawiam, M

sobota, 17 sierpnia 2019

Nieudane podejście do lądowania, czyli pierwsza część recenzji książki Pilot ci tego nie powie

Hello!
Gdy zobaczyłam pierwsze zapowiedzi książki Pilot ci tego nie powie, byłam wniebowzięta. Ale bardzo boleśnie z tego nieba spadłam i dziś oraz poniedziałek zabiorę Was w moją drogę z nieba do katastrofy. To pierwszy przypadek na blogu, gdzie wrażenia z czytania książki musiałam podzielić na dwie części, bo jeden wpis byłby zdecydowanie za długi.

książka Pilot ci tego nie powie


Tytuł: Pilot ci tego nie powie

Cockpit confidential

Autor: Patrick Smith

Tłumacz: Jolanta Sawicka

Wydawnictwo: MUZA, 2019


Pierwsze zaskoczenie - ależ ta książka jest nudna. Autor pisze: nie będę opisywał jak działają silniki odrzutowe... po czym to robi. Albo informuje czytelnika, że nie będzie pisał o tym i o tym, bo ani on ani czytelnik tego nie zrozumieją. Może lepiej nie informować czytelnika o czym się nie będzie pisało i przy okazji obrażać trochę jego inteligencję - gdyby wyciąć z książki wszystkie takie momenty, straciłaby ona tylko na ilości kartek, a nie na wartości merytorycznej.

Drugie - ależ ona jest pełna autora. Jego zdaniem, jego zainteresowania. Momentami jest tak subiektywna, że zwyczajnie źle się ją czyta. Wydaje mi się, że wiele osób sięgnęło po tę książkę, aby zdobyć trochę wiedzy ogólnej o samolotach, a nie wiedzy o upodobaniach i preferencjach jej autora. Airbusy są brzydkie, Boeingi są ładne - bo ja tak mówię! Dreamliner to zła nazwa dla samolotu, bo kojarzy się z tym, że piloci mogą przysnąć!
Autor jest po prostu bohaterem tej książki i to bohaterem wyjątkowo irytującym. Co daje bardzo dziwne odczucia podczas czytania - ma się wrażenie, że autor czasami się chwali, czasami jest zazdrosny o to, że filmy o katastrofach lotniczych są popularne, czasami żali - bo wnioskuję, że częściej był drugim pilotem niż kapitanem. Ogólnie momentami ta książka ma taki ton, jakby autor był złośliwym nastolatkiem.

Zaskoczenie trzy - autor opisuje sporo modeli samolotów, a w całej książce nie pojawia się nawet jeden obrazek, nawet pól ilustracji czy jedna trzecia jakiegokolwiek schematu. Nic. Z jednej strony zastanawiałam się, czy nie byłby to jakiś problem dla wydawnictwa, czy to prawny czy jakikolwiek inny, ale z drugiej przecież jest tyle książek i książeczek typu encyklopedia samolotów, samoloty, śmigłowce, które składają się w dużej części ze zdjęć samolotów, że nie wyobrażam sobie, aby zamieszczenie choćby zdjęcia jednego Concorde'a było aż takim wyzwaniem dla wydawcy.

Cztery - coś, na co nie sądziłam, że zwrócę uwagę i będzie mnie irytowało w trakcie czytania - zdania w nawiasie. Ale nie normalne uzupełnienie, dopowiedzenie jakiejś informacji do zdania, tylko fragmenty akapitów wyglądające o tak:


Po zakończeniu lotu niebieski płyn razem z tym, co do niego dorzuciliśmy, jest zasysany do zbiornika w tylnej części specjalnego pojazdu. (Praca kierowcy takiego pojazdu jest jeszcze bardziej parszywa niż drugiego pilota, ale lepiej płatna). Kierowca wyjeżdża z tym ładunkiem poza lotnisko i ukradkiem pozbywa się odchodów, pakując je do rowu za parkingiem. 

(str. 87)


Przypuszczam, że tak było w oryginale, ale w bardzo wielu miejscach te nawiasy można by usunąć i nikt nawet nie domyśliłby się, że kiedyś tam były. Poza tym powyższy cytat całkiem nieźle obrazuje ogólny ton książki i wątpliwe poczucie humoru autora.

Zaskoczenie numer pięć - po około 100 (z 427) strony odkryłam, dlaczego ta książka nosi tytuł Pilot ci tego nie powie - bo jak by ci powiedział, to zniechęciłbyś się do lotów samolotem tak bardzo, że wszyscy piloci straciliby pracę.
Początek rozdziału trzeciego to dosłownie wyliczenie piętnastu rzeczy, które nie podobają się autorowi na lotniskach. Każdy z punktów napisany jest z pretensją do całego świata i tak, jak gdyby czytelnik mógł coś w funkcjonowaniu lotnisk zmienić. Przez jakiś czas myślałam, że te punkty to żart, sarkazm, że nie są na serio. Przynajmniej częściowo. Ale się pomyliłam i z każdą kolejną stroną miałam coraz większe wrażenie, że ta książka to jakaś dziwna wariacja na temat biografii, a nie książka, z której dowiem się "wszystkiego, co warto wiedzieć o lataniu samolotem".

Pięć i pół - ta książka jest tak amerykocentryczna (w znaczeniu dokładnie USA), że często miałam wrażenie, że wydawanie jej w Europie, a już tym bardziej w Polsce, to dość bezsensowny pomysł.

Zaskoczenie szóste, które już nawet nie jest zaskoczeniem - ta książka naprawdę jest po prostu dobrze zakamuflowaną biografią jej autora.

Siódme - w książce pojawia się zdanie: "Wodowanie jest procedurą na tyle prostą, że piloci nawet nie ćwiczą jej na symulatorach." (str. 203). Bardzo chciałabym mieć jakiegoś pilota na podorędziu, aby móc go o to zapytać, bo nigdy, we wszystkim co oglądałam i czytałam o samolotach wcześniej, nie spotkałam się ze stwierdzeniem, że wodowanie jest proste. Wszyscy twierdzą, że jest raczej trudne, bo powierzchnia wody jest nieprzewidywalna, bo ląduje się przecież bez podwozia i trzeba ułożyć samolot równo, aby się nie przechylił i ogólnie samoloty nie są szczególnie przygotowane do lądowania na wodzie. 

Ten punkt pojawia się, bo oczywiście mamy pytanie o lądowanie na rzece Hudson. I przy odpowiedzi na to pytanie wymienia inne wypadki z samolotami, z czego 4 z 5 mają swoje odcinki Katastrofy w przestworzach. Historie dwóch pilotów autor książki poleca szczególnie wygooglować i zastanawia się, dlaczego - skoro powstał film Sully - nie powstały filmy o lotach Johna Testrake'a oraz Bernarda Dhellemme. I wiecie gdyby autor posłuchał się swojej własnej rady odkryłby, że  o pierwszym locie powstały dwa filmy, a drugi jest wspominany w 4 różnych telewizyjnych seriach (w tym w Katastrofie w przestworzach). Oczywiście odcinek Katastrofy nie jest tak prestiżowy jak film reżyserowany przez Clinta Eastwooda. Przy czym, gdzieś na początku książki autor twierdzi, że ogólnie nie lubi filmów o samolotach.

Zaskoczenie ósme. Wspominałam wcześniej, że ton całej tej książki jest bardzo dziwny, a autor ma specyficzne poczucie humoru. Przykład: na jednej stronie opisuje przypadek z 2015 roku, gdy drugi pilot umyślnie wbił się samolotem w ścianę górską w Alpach (zabijając siebie i pasażerów), a dalej pisze między innymi o tym, na jaką pomoc psychologiczną mogą liczyć piloci. Na następnej stronie żartuje, że efektem ubocznym trzygodzinnego wymieniania papierów w segregatorach, gdy procedura startu ulegała zamianie były między innymi próby samobójcze. 
Zabawne? 


Ale wiecie co za to było naprawdę zabawne? Nazywanie zupek błyskawicznych ramenem. Wikipedia twierdzi, że ramen był pierwowzorem zupki błyskawicznej, ale nie wydaje mi się, aby w Polsce powszechne były wykorzystywanie słowa ramen jako synonimu zupki błyskawicznej. Ramen kojarzy się raczej z japońskim rosołem oraz jedzeniem, które w Polsce jadamy raczej w restauracjach. 


***


Na dziś tyle. Jesteśmy dokładnie w połowie książki i chociaż dalej będę pisała o niej w konwencji zaskoczeń, nie wiem, co autor musiałby napisać, żeby tak naprawdę, naprawdę mnie zaskoczyć.

Do poniedziałku, M

czwartek, 15 sierpnia 2019

Kto jest bardziej trendy: LOONA czy BLACKPINK?

Hello!
Tytuł tego wpisu brzmi jak jakiś clikbite na Youtube, ale nie mogłam wymyślić nic krótszego, co by oddało myśl przewodnią i historię dzisiejszego wpisu. Dokładnie tego popołudnia, gdy tworzyłam post o 10 trendach w teledyskach na przykładzie klipów zespołu LOONA, zespół BLACKPINK miało swój comeback z piosenką Kill This Love, co później dało mi do myślenia - te zespoły są (powiedzmy) w branży mniej więcej tyle samo czasu, sprawdzę, który z nich realizuje więcej obecnie panujących trendów. Ewentualnie dodam te, których brakowało w zestawieniu klipów zespołu LOONA i katalog trendów zostanie ładnie uzupełniony. I tak powstał dzisiejszy wpis.

Jisoo, Kill This Love Music Video
Będę powtarzała numerację z poprzedniego wpisu (który jest podlinkowany wyżej) i dodawała kolejne punkty.


11. Wózek sklepowy i (11a) inscenizowany sklep.

Coś, czego najbardziej brakowało mi w poprzednim wpisie i pojawienie się tych motywów w Kill This Love spowodowało, że dzisiejszy wpis wygląda jak wygląda.




Ile trendów udało się zmieścić w debiutanckim klipie dziewczyn? Mniej niż sądziłam.

6. Rolki plus retro.



Uwaga ogólna: patrząc na scenografie większości klipów BLACKPINK, obawiam się, że bardzo szybko te teledyski się wizualnie zestarzeją, bo są takie sztuczne. I będzie się je oglądało z mniej więcej takim uczuciem, jak obecnie ogląda się te klipy, które działy się w inscenizowanych miasteczkach.


Więcej trendów zawiera teledysk do piosenki Whistle. Może iż, gdyż, ponieważ robiło go VM Project Architecture, ale to tylko sugestia.
Mamy tu powtarzające się przypadki: 11a. Sklep i 8. Złote rybki oraz nowy:

12. Pralnia.

Najprościej byłoby to skomentować: nie wiem, dlaczego ktoś doszedł do wniosku, że scenografia pralni jest ważna, interesująca, ładna itd. i umieścił rzędy pralek w klipie, ale taki komentarz można by lekko zmodyfikować i dodać do każdego trendu, więc już nic nie piszę. 



2. Wanna <3

Ten wpis opublikowany jest właśnie dzisiaj, bo dokładnie rok temu pojawił się pierwszy wpis o wannach na blogu i teledysk do piosenki Playing With Fire też tam oczywiście był. 
W ciągu roku udało mi się opublikować trzy wannowe wpisy. 
Do końca czwartego, czyli aby dobić do dwustu teledysków, brakuje mi jeszcze około dwudziestu klipów, dlatego, chociaż bardzo chciałam, nie udało się go przygotować na dziś.



3. Pustkowie.

Ten punkt jest odrobinę naciągany, ale przyjmuję, że teledysk do utworu Stay spełnia moje założenia pustkowia.


13.  Samochody.

To tak trochę prawie osobisty trend BLACKPINK - chyba tylko w Playing with fire nie ma żadnego samochodu, ale za to w teledysku do DDU-DU DDU-DU  jest nawet czołg. 

Chociaż z drugiej strony samochody są dość często używane w klipach, czasami nawet kreatywnie (Ko Ko Bop EXO mi się kojarzy i samochód bez kierowcy albo BLOCK B i teledysk do Shall We Dance). W sumie to być może niepozorny trend, który jest większy niż się wydaje.



Tak, mniej więcej, załatwiłam całą wideografię BLACKPINK. Teledysk do SOLO Jennie też spełnia  założenia punktu 9. Miasto, plus jest tam i samochód, i pralnia, ale już nie będę go dodawała, bo istnieje ryzyko, że wpis będzie się długo ładował.

Kto jest więc bardziej trendy LOONA czy BLACKPINK?
Tak naprawdę nie było moim celem odpowiadanie na to pytanie, po prostu takie zestawienie tych zespołów wydało mi się logiczne. Poza tym trzeba wziąć pod uwagę, że BLACKPINK ma 7 klipów, a LOONA 26. 

Ale nie jestem usatysfakcjonowana, bo ani BLACPINK ani LOONA nie zaprezentowały pewnego bardzo nowego i subtelnego trendu, który chodzi mi po głowie i powinnam go dodać do zestawienia.

Jakieś sugestie wśród teledysków, którego zespołu mogłabym szukać nowych kolejnych inspiracji? 


LOVE, M

wtorek, 13 sierpnia 2019

Wampiry w anime - bardzo krótki przegląd

Hello!
Porządków i rozprawiania się z postami, które powinny się były pojawić na blogu wieki temu ciąg dalszy.  Ten konkretny wpis był planowany na grudzień 2016 roku w ramach cyklu "Rok z anime", ale nie ujrzał wtedy światła dziennego. Jeśli dobrze pamiętam to jego miejsce zajęła rozentuzjazmowana notka o Yuri on Ice!!!. A ten wpis wisiał sobie na końcu wersji roboczych i czekał na lepsze czasy, które nadeszły właśnie dziś. 

Hellsing, Alucard

Muszę przyznać, że gdy zajrzałam w końcu do tej notki to się zdziwiłam, bo nie sądziłam, że udało mi się w sumie pokrótce opisać 3 anime i w sumie napisać zawczasu sześć akapitów. Zdziwiłam się także, bo prawie nic nie pamiętam z tych animacji.

Wampiry pojawiły się w 4 opisywanych anime: Vampire Knight i Vampire Knight Guilty, Diabolik Lovers, Shiki oraz Owari no Seraph, które bardzo lubię. Ale wampiry są bardzo popularnym typem postaci więc postanowiłam się przyjrzeć się bliżej animie z nimi w roli głównej.

Black blood brothers

Black blood brothers

Gdybym miała opisać ten tytuł jednym słowem byłoby to sympatyczne. Bardzo dobrze się je ogląda, chociaż do kreski i wyglądu postaci trzeba się przyzwyczaić, bo to anime z 2006 roku. Bardzo prosta, ale dość ciekawa historia z podwójnym plot twistem, którego pierwszej części można się domyślić po dwóch odcinkach. A wszystkich jest aż 11.

Bohaterowie - wampirzy bracia, którzy są cudowni i Mimiko, która bardzo zaangażowała się w pomoc wampirom - są naprawdę bardzo przekonujący. Szczególnie mały wampirek, chociaż starszy też jest niczego sobie, pomimo noszenia kapelusza czarownicy. A Mimiko jest taka ludzka i empatyczna, że aż się to wylewa z ekranu.

Shingetsuan Tsukihime, Moon Princess Tsukihime, Lunar Legend, Shiki Touno, Arcueid Brunestud

Shingetsuan Tsukihime

Odrobinę nietrafiony strzał. Wampir zasadniczo był jeden i był Księżycową Księżniczką. Anime jest z 2003 roku, oglądanie go było lekkim wyzwaniem, na 10 odcinku utknęłam na prawie 2 tygodnie, ale już samo zakończenie należy do całkiem dobrych. Tylko trzeba przebrnąć przez pozostałe 11 epizodów.

Trochę się zmartwiłam, bo szukając tytułów do tej notki znajdowałam większość sprzed 2010 roku, a wolałabym nieco nowsze produkcje i zaczęłam się obawiać, że moja teza, iż wampiry są w anime całkiem popularne upadnie. Albo inaczej były popularne, ale już nie są. Zastanawiam się czy ma to coś wspólnego z wampiromanią, na którą świat zapadł po Zmierzchu.
Jak się zapalę do jakiegoś projektu to jestem mu naprawdę bardzo oddana. Z tym było ciężko, bo im dalej w las, tym większe było rozczarowanie. I ostatecznie poddałam się po poniższym tytule.


Dance in The Vampire Bund

Spróbowałam obejrzeć Dance in The Vampire Bund. Dałam radę 3 odcinki, 2 pierwsze i ostatni. To nie tytuł ma moją głowę i choć zdarzało się, że zmuszałam się do oglądania anime, które mi się nie podobały, stwierdziłam, że czas nauczyć się odpuszczać. I chyba dobrze zrobiłam, bo w ostatnim odcinku jest opinia tłumaczy na temat całości - średnio wychodzi takie 4/10 i tak ich podziwiam, że nie porzucili tłumaczenia. 

Tu kończy się tekst, który miałam napisany wcześniej. Postanowiłam przestać zajmować się specjalnie wampirami w anime, ale wymienię jeszcze kilka, które widziałam, a w których te nadprzyrodzone stworzenia występują:

I kilka, których nie widziałam/ nie czytałam:
Rosario + Vampire
Hellsing (klasyk! kadr z początku wpis jest właśnie z tego anime)
Vampire Hunter D
Karin
Vampire Princess Miyu (mam dziwne wrażenie, że miałam plan obejrzeć to anime, ale coś się stało i szybko wycofałam się z tego pomysłu)
The Recorde of a Fallen Vampire
Vamp!
Bakemogatari
Blood+
Princess Resurrection
Blood Alone
Trinity Blood (to anime za to wisi w moich anime "do obejrzenia" chyba od zawsze i chyba przypuszczalnie na zawsze)

I wiele więcej, ale z tego co się zorientowałam, wynika, że duża część anime, w których występują wampiry, pozostawia wiele do życzenia w kwestii jakości. 

Trzymajcie się, M

niedziela, 11 sierpnia 2019

Niespodziewane 13 punktów o drugim sezonie Hoozuki no Reitetsu

Hello!
W zeszłym roku zaliczyłam małą wpadkę z oglądaniem Hoozuki no Reitetsu. Obejrzałam pierwszy sezon, a później jakimś sposobem nie zauważyłam, że drugi sezon podzielony jest na dwie części i obejrzałam tylko tę drugą. Pierwszą połowę miałam nadrobić jeszcze w poprzednie wakacje, nawet powstał wpis, jego tytuł i oznaczyłam sobie te trzynaście punktów do napisania, ale albo tak bardzo załamałam się swoim gapiostwem, albo miałam coś innego do oglądania i to anime nadrobiłam dopiero teraz. 

Hoozuki no Reitetsu

1. Jeśli ktoś myśli, że nawet bardzo ładne, momentami nawet urocze i bardzo zabawne anime jest dla dzieci, powinien obejrzeć dowolny odcinek Hoozuki no Reitetsu, aby zmienić zdanie.
Chociaż wydaje mi się, że tego stereotypu, że anime jest dla dzieci, ostatnio jest chyba mniej w obiegu.

2. Opening jest jak zwykle lekko irytujący. Ending ma za to bardzo ładną piosenkę. Animację też, ale to Hoozuki więc ma zupełnie niepotrzebne dziwne momenty.

3. Odcinki tradycyjnie podzielone są na dwie mniejsze historyjki, które raczej nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Chociaż są chlubne wyjątki.

Hakutaku, Disney Princesses

4. Jak zawsze są też różne nawiązania, czy to do znanych dzieł popkultury czy innych anime. Przy czym wydaje się, że niektóre nawiązania mogą być pokazane bardziej otwarcie niż inne.

5. Jedną irytującą rzeczą w związku z tym, że odcinki zawierają w sobie dwie opowiastki, jest to że często są one jakby urwane, nie mają zakończenia, ale za to często poprowadzone są tak, że powinny mieć jakieś skutki. Niestety prawie nigdy tego nie widzimy. Jeśli pod koniec historii jeden z bohaterów stwierdza na przykład "To teraz pójdę i mu pokażę!" to na 99,9% nie tylko nie zobaczymy, czy poszedł i mu pokazał, ale też nigdy nie dowiemy się, chociażby z relacji innych postaci, czy w ogóle to zrobił.

young Hoozuki, little Hoozuki

6. Zaskakująco dużo w tym sezonie dowiadujemy się o historiach postaci. Na przykład już pierwszy odcinek opowiada o tym, jak Hoozuki stał się demonem, poznajemy także kilka jego przygód zanim został szefem personelu. Poza tym oczywiście poznajemy różne aspekty działania piekła, czasami wyjaśnione w prawie naukowy sposób.

7. Czasami to anime naprawdę wchodzi na następny poziom i w dość dziwny, specyficzny, po prostu charakterystyczny tylko dla całej serii Hoozuki no Reitetsu daje coś na kształt miniwykładów. Co najlepsze, wiedza w nich zawarta jest zaskakująco zgodna z prawdą, a tematy, o których można w anime usłyszeć są ciekawie dobierane.

8. To anime ma też ogromną świadomość bycia anime i twórcy lubią sobie z tego żartować. 

Full Moon

9. Nie można przyczepić się do jakości animacji i ogólnego wyglądu anime, bo jest bardzo ładne, a do tego ma momenty wyjątkowej śliczności. Widać, że twórcy wkładali w nie dużo pracy i mam szczerą nadzieję, że lubili pracować nad tym tytułem, bo efekt jest naprawdę bardzo dobry.

10. To naprawdę, naprawdę nie jest anime, które można pokazać dzieciom.

11. Trudno było napisać te punkty. Założenie było takie, że będzie trzynaście, ale większość spostrzeżeń zawarłam już w poprzednich wpisach. Tutaj i tak kilka powtórzyłam, ale tylko te, które naprawdę zasługiwały na powtórzenie. Dlatego punkt 12 i 13 to po prostu linki do poprzednich wpisów.




Pozdrawiam, M