czwartek, 30 maja 2019

Co zobaczyć w Gdańsku?

Hello!
Nie wiem, czy wiecie, jaka jest największa atrakcja turystyczna Gdańska. Ja wiem i podzielę się z Wami tą zaskakującą widzą tajemną. Otóż największą atrakcją turystyczną Gdańska jest kładka! A dokładnie kładka nad Motławą, bądź kładka na Ołowiankę, ale jak powiecie, że idziecie na kładkę to każdy będzie wiedział, co chcecie zobaczyć.


Kładka umożliwia szybkie dostanie się do Filharmonii, koła widokowego, które od jakiegoś czasu też jest na Ołowiance oraz napisu GDAŃSK.


 Koło widokowe i kładka ładnie pasują do siebie kolorystycznie.


Jednak, co tak niesamowicie ciekawego jest w zwykłej kładce?
Otóż kładka ma zdolność podnoszenia się. To znaczy maszyneria podnosi 90 ton kładki w górę, aby statki mogły przepływać. Akcja podnoszenia i opuszczania to wielka atrakcja i ludzie, z obu stron mostu, zbierają się i obserwują jak kładka unosi się w górę lub opada.



Zrobiłam zdjęcie harmonogramu udostępniania, gdyby kogoś to interesowało i wybierał się na spacer.


A tu kładka podnosi się! Cała akcja poprzedzona jest głośnymi komunikatami z prośbą o zejście, a w czasie podnoszenia/opuszczania cały czas przez głośniki płyną bardzo głośne sygnały, sądzę, że dla statków. W każdym razie, nie zazdroszczę ludziom, którzy akurat są restauracyjnych ogródkach, bo jest to naprawdę głośne. 



Kładka w górze.
Po raz pierwszy została uruchomiona 17 czerwca 2018 i tłumy zebrały się, aby podziwiać podniesienie. I tłumy zbierają się prawie za każdym razem, gdy kładka się podnosi/opuszcza. I nie są to tylko ludzie, którzy chcą przejść, ale także osoby, które przystają na chwilę, patrzą na to, co się dzieje z kładką i idą dalej. Albo zawracają, bo kładka tak naprawdę jest dość daleko, na samym końcu deptaka przy Motławie. 
Na harmonogramie jest napisane, że kładkowa operacja trwa od 5 do 12 minut. Sama byłam świadkiem tylko takich naprawdę bardzo szybkich podnoszeń, nawet nie trwały 5 minut. Opuszczania zwykle są dłuższe.



Tu widoki, gdy kładka jest podniesiona. A poniżej przepływa pod nią statek piracki.

Ciekawostka: dość łatwo można sprawdzić, czy kładka jest podniesiona, czy opuszczona, bez sprawdzania i bez wiedzy w jakich godzinach jest otwierana. Otóż: będzie widać jej szczyt, gdy jest podniesiona, z prawie każdego miejsca w okolicy deptaku przy Motławie.


I jeszcze jeden przepływający statek. Obawiam się, że wpis przez te gify będzie się długo ładował albo nie będą one działały, ale i ten poniższy, i ten z podnoszenia muszą tu być.



Kiedyś miałam plan, aby pisać o moich ulubionych miejscach w Gdańsku, ale mi nie wyszło. Do napisania tego wpisu zaś zainspirował mnie mój pech, bo za każdym razem, gdy szłam na spacer i chciałam przejść przez kładkę - to była ona podniesiona.

Trzymajcie się, M

wtorek, 28 maja 2019

Nie tylko w kinie i teatrze 29

Hello!
Brakowało mi "normalnych" teledyskowych wpisów, tych, od których moja przygoda z teledyskami się zaczęła, bardzo mi brakowało. Poprzedni był w styczniu, ale dotyczył aktorów z koreańskich dram, a to jednak nie to, co było na początku. Dziś więc powrót do korzeni i aktorzy w teledyskach.


Megan Fox i Dominic Monagan

Eminem - Love The Way You Lie ft. Rihanna


Nie wiem, jakim cudem tego teledysku jeszcze tu nie było, a jestem na jakieś 99% pewna, że nie było. W każdym razie to była tak niesamowicie popularna piosenka, kojarzę, że ludzie bardzo o niej rozmawiali, zastanawiali się co znaczy, do czego się odnosi. Teledysk też nazwałabym kultowym w pewnych kręgach.



Camila Mendes 


Jeśli zastanawiacie się skąd możecie ją kojarzyć to jest to Rivendale (którego nie oglądam) oraz Wynajmij sobie chłopaka (którego też nie widziałam). A skoro nie widziałam ani jednego, an drugiego skąd wiem, kim Camila jest? Bo...

The Chainsmokers pod klipem do Side Effects ją podpisali. 

 


A gdy się już dowiedziałam, kim ona jest, odkryłam także, że wystąpiła w klipie: 


Maggie Rogers - Give A Little

 



Nie wierzę, jak bardzo jestem do tyłu z tymi wpisami skoro od lutego 2018 na tym blogu nie pojawił się ten teledysk, skoro ja go tak bardzo lubię. I piosenkę też.

Alexandra Daddario 

Maroon 5 - Wait

 



Dean Lewis - Waves 

Daniel Peace i Ellie Giddings 

 

Nie wiem po ile dokładnie lat mają akorzy w tym klipie, ale doświadczenia aktorskiego wiele nie mają. Ale są aktorami więc się liczą.



Mam nadzieję, że uda mi się od teraz być bardziej na bieżąco, bo jednak aktorzy w teledyskach to moje teledyskowe korzenie, sięgające 10 marca 2015. W przyszłym roku będzie 5 lat od pierwszego wpisu z serii "Nie tylko w kinie i teatrze". Ciekawe do ilu wpisów uda mi się dobić do tego czasu. A jak macie ochotę na więcej teledysków zapraszam na facebooka - Mirabell- Między innymi kulturalnie.

LOVE, M

niedziela, 26 maja 2019

Do poczytania - W Korei. Zbiór esejów 2003-2007

Hello!
Nie byłam przekonana do pisania o tej książce na blogu. Nie opisałam jej w licencjacie, bo było w niej za mało nazw własnych, które mogłabym wykorzystać. Poza tym dotyczy lat 2003-2007 i sama autorka we wstępnie zaznacza, że część informacji może być nieaktualna. Ale pierwszy akapit przedmowy, który przytaczam poniżej tak bardzo zapadł mi w pamięć, że nie mogłam się nim nie podzielić. 

Książka, żółw, Korea, eseje, W Korei. Zbiór esejów. Kwiaty Orientu


Tytuł: W Korei. Zbiór esejów 2003-2007

Autor: Anna Sawińska

Wydawnictwo: Kwiaty Orientu 2012


Korea jest krajem niebezpiecznym z powodu swoich silnie uzależniających właściwości. W małych, niezobowiązujących dawkach wprowadza w stan euforii, rozbudza pewność siebie i aktywuje wewnętrzny potencjał. Mimo towarzyszących każdemu nałogowi regularnych zejść w mroczne odmęty przygnębienia, systematycznie oplata swoim magicznym czarem niczym najskuteczniejsza kurtyzana. Jak narkotyk potrafi omamić niczego niepodejrzewającego delikwenta, wsysając go do swojego wnętrza w postępie geometrycznym. Aż do momentu, kiedy jest już za późno. (str. 3; te słowa to także blurp książki i trzeba powiedzieć, że przekonujący)

Jeszcze jedną wątpliwością jaką miałam na temat tego, czy chcę opisywać tę książkę na blogu, był fakt, że kilka początkowych esejów jest bardzo eseistycznych i autorka momentami filozofuje w nieco pretensjonalny i pompatyczny sposób. Ale są to tylko krótkie fragmenty i warto przez nie przebrnąć. Poza tym, nie wiem, czy autorka faktycznie pisała te eseje na przestrzeni tych 4 lat, czy napisała je jakimś sposobem wszystkie na raz, ale skłaniałabym się ku pierwszej odpowiedzi, gdyż widać wyraźnie, że jej styl się zmienia. Ewentualnie naprawdę zależy on po prostu od rozdziału (pojedynczego eseju) i tego jaki akurat temat podejmuje. Jeśli jednak ktoś ma problemy z czytaniem czyiś przemyśleń i niezbyt lubi bardzo uzewnętrzniających się autorów to będzie miał też kłopot z czytaniem tej książki.

Czytając W Korei porównywałam spostrzeżenia poczynione przez autorkę ze spostrzeżeniami Franka Arhensa autora książki Koreańczycy. W pułapce doskonałości i mam wrażenie, że wbrew temu, co autorka napisała na początku swojej książki, aż tak wiele się nie zmieniło. Przynajmniej w kwestii pracy, picia po pracy oraz ogólnej dyscypliny. A dalej, patrząc na rozwój internetu w ostatnich latach, niektóre zjawiska się jeszcze pogłębiają. Na przykład autorka pisze o presji wywieranej na każdego jednego członka koreańskiego społeczeństwa, w tym także na idoli, która to presja prowadzi tych ludzi do samobójstwa. Przy czym w przypadku koreańskich gwiazd wspomina także o tym, jak jest to później opisywane w mediach. Było to opisane w części z esejami z 2006 roku, a ja się trochę czułam jakby autorka opisywała to, co działo się w internecie w grudniu 2017 roku po samobójstwie Jonghyuna, jedenaście lat później.

A z pozytywnych rzeczy praktycznie wszyscy autorzy książek o Korei zachwalają koreańskie łaźnie oraz kuchnię i to są akurat dwie rzeczy, które nie tracą na swojej jakości. 

Technicznie książka podzielona jest na lata, a lata na poszczególne eseje. Tematy są różne od pracy i obserwacji społecznych do tradycyjnych zaślubin, na kanwie, których albo które są poprzeplatane osobistymi komentarzami i przemyśleniami autorki. Czyta się szybko i dalej możliwość spojrzenia na zmiany lub brak zmian w postrzeganiu zachowań Koreańczyków na przestrzeni lat.

Pozdrawiam, M


czwartek, 23 maja 2019

Naoglądałam się dokumentów 3

Hello!
Zbliża się sesja więc wpisy będą, kiedy będą, ale będą. A dziś kolejna porcja filmów dokumentalnych, które obejrzałam ja, abyście Wy nie musieli. Ale mogli, bo nie wszystkie są złe, a wszystkie są na Netflixie.




Tokyo Idols


Przyznaję się bez bicia, zobaczyłam Tokyo, zobaczyłam Idols i już kliknęłam. A sam film jest zasadniczo o idolkach. Główna bohaterka ma 20 lat, ale jak na tę profesję  to jest już starsza. Niektóre tańczące i śpiewające dziewczynki mają po13 lat. Albo i mniej. A ich głównymi fanami są panowie w wieku ich ojców. Czyż nie brzmi to strasznie i złowieszczo? Owszem brzmi. To jest taki typ dokumentu o Japonii, w trakcie oglądania którego, człowiek bardzo nie chce oceniać tego postępowania i myśli sobie "to inna kultura, inna mentalność, inni ludzie", a poza tym to tylko opowieść o wycinku pewnego zjawiska. I, gdy już się przeskoczy ten oceniający poziom, to można posłuchać, że mamy tych dziewczynek czy rodzice głównej bohaterki je wspierają i ich pilnują.

Oni przynajmniej brzmieli przekonująco, w przeciwieństwie do, bodajże, trzynastolatki zapytanej o to, czy nie obawia się tych panów w średnim wieku i która odpowiedziała, że nie. Jej nie uwierzyłam.

Ale Rio, bo tak ma na imię główna bohaterka, wydawała się za to całkiem zadowolona z tego co robi.
Najlepszym elementem całego dokumentu były wypowiedzi zaproszonych do udzielenia wywiadów ekspertów, znaczy gadające głowy. Bo mówiły naprawdę ciekawe rzeczy. Szczególnie jedyna kobieta w tym gronie oraz socjolog. Chociaż trzeba wziąć dużą poprawkę na to, co mówili. Bo widzowi po obejrzeniu tego filmu (czy podobnego) wydaje się, że skala pokazywanego zjawiska jest bardzo ogromna, powiedzmy dotyczy całej Japonii i wszędzie się tak dzieje. Szkoda, że nie podano jakiś danych liczbowych, bo można by to jakoś mniej więcej zweryfikować. Bo może to jednak jest tak ogromna skala?


Historia Funko


O matko. Jak na firmę, która promuje się z hasłem "Fun" i zabawa i zabawki to ten film o niej znajduje się po przeciwnej stronie tych haseł. Jest tak niesamowicie przegadany, że nie wyłączyłam go pierwszych dwudziestu minutach, tylko dlatego, że akurat stałam i kręciłam hula-hop i nie chciałam przerywać, żeby szukać czegoś innego do oglądania.

W tym filmie są prawie same gadające głowy, które nie mówią absolutnie nic ciekawego, a sama historia Funko brzmi jak coś tak prostego, co mógłby zrobić pięciolatek.

Ale potem zaczyna się opowieść o Funko Popach i to już się robi ciekawsze. Może dlatego, że oddaje się głos kolekcjonerom: i dzieciakom, i bokserowi, i aktorom, którzy grali czy grają postaci, które figurki otrzymały, ale może dlatego, że chociaż założyciel Funko wyglądał na naprawdę zabawnego gościa, film trochę pokazał go jednak jak nudziarza, wiec im go mniej tym lepiej. Przy czym dalej: to wciąż są gadające głowy, które sypią takimi oczywistościami i nie mówią nic odkrywczego, że w tym momencie oglądałam ten film dalej (a ciągnął się niemiłosiernie) tylko i wyłącznie z powodu nadziei, że mnie czymś zaskoczy, bo nie wierzyłam, że film o firmie produkującej prawdopodobnie najpopularniejsze obecnie figurki, może być tak nudny.

Musiałam przerwać w połowie, bo już nie dawałam rady słuchać tego gadania.

I prawie chciałam napisać coś lepszego o drugiej połowie, ale nie. Dalej jest dużo gadania i chociaż pokazali niby grafików przy pracy i parę ujęć z fabryki, to wrócili go gadania i pokazywania "znanych" (być może w Ameryce ci ludzie są faktycznie znani, ale dla mnie w większości nie) ludzi, którzy mają swoje Funko Popy i pokazywania kolekcji Funko niezbyt nieznanych ludzi.

W skrócie: nudny, przegadany, a chyba cały budżet poszedł na wielkie białe napisy z nazwami miast i państw, z których pochodzą dane fragmenty filmu. Nie oglądajcie.

Best Worst Thing That Ever Could Have Happened


Jeśli zastanawiacie się, czy gadające głowy mogą być ciekawe i oglądanie ludzi, którzy po prostu opowiadają swoje historie może nie być nudne i męczące - odpowiedź brzmi: może. I ten film to udowadnia. Chociaż z zastrzeżeniem, że choć ostatnio nie ma tu zbyt wiele miejsca, aby o tym pisać, lubię musicale i dość naturalnie mnie interesują, więc być może dla kogoś bez tego wcześniejszego zainteresowania film może nie być aż tak wciągający.

W każdym razie jest to historia musicalu Merrily We Roll Along Stephena Sondheima, który to musical został zdjęty z afisza po 16 przedstawieniach. Nawet najlepsi mogą się potknąć. Film pokazuje drogę tego musicalu z perspektywy aktorów, którzy zostali zaangażowani. A warto zaznaczy, że wszyscy to byli młodzi ludzie, których zgodnie z narracją tego filmu, ale nie ma podstaw, aby jej nie wierzyć, zostali bardzo przez klapę tego musicalu zmienieni. Lonny Prince, który ten film wyreżyserował, był jednym z tych młodych aktorów i być może dlatego inni pojawiający się w filmie aktorzy, czują się tak swobodnie, rozmawiając z nimi, wszystko wygląda na bardzo prawdziwe. Nie dowiemy się co prawda zbyt dokładnie, dlaczego musical się nie udał, a ludzie z niego wychodzili, ale dowiemy się dokładnie, jak aktorzy czuli się, gdy to się działo.

Jeśli choć trochę interesujecie się musicalem to myślę, że powinniście zobaczyć ten film, nie będziecie żałować, sądzę, że dowiecie się nowych rzeczy.

Czy któryś z filmów Was zainteresował i spróbujecie go obejrzeć?
Trzymajcie się, M

niedziela, 19 maja 2019

Kaguya-sama Love is War & Fukigen na Mononokean Tsuzuki

Hello!
Dawno, dawno nie było recenzji anime. Nawet nie wiem czemu, bo jakimś cudem mogę wygospodarować czas na oglądanie dram a nie mam na anime. Jednak to anime to mój najlepszy sposób na odstresowanie i skupienie. Naprawdę. Odcinek anime w przerwie w nauce i od razu czuję się lepiej. W każdym razie obiecuję poprawę w miesiącach wakacyjnych. A dziś dość krótkie wrażenia z dwóch anime.


Love is War


Love is War jest naprawdę zabawne, całkiem urocze i trochę inne nie tylko od typowych szkolnych anime, ale też od tego, czym na początku możemy zakładać to anime będzie. Z czasem odcinki stają się mniej wojenne, a bardziej neutalno-zabawne.Na pewno nie jest to szczególnie głębokie anime, ale byłam zaskoczona postacią głównej bohaterki, a szczególnie ostatnim odcinkiem, bo po w porównaniu z pozostałymi jest smutniejszy, ale ma też więcej akcji. I chociaż w fabule wraca status quo i nic tak naprawdę się nie rozwiązuje, tym bardziej nie miałabym nic przeciwko kolejnemu sezonowi.


 

Fukigen na Mononokean Tsuzuki


Trochę przykro mi to pisać, że pierwszy sezon podobał mi się dużo bardziej. Drugi też jest zabawny i uroczy, ale o jakąś połowę mniej niż poprzedni. Trochę kuleje też w warstwie emocjonalnej - gdyby nie to że naprawdę polubiłam bohaterów w poprzednim sezonie ani trochę nie obchodziłoby mnie, co się z nimi dzieje w tym. Nie żebym oczekiwała wielkiej głębi po tym tytule, ale emocjonalnie ten sezon jest płaski. Prawie każdy element dramatyczny jest pokazany i nic się w związku z nim nie dzieje dalej. W poprzednim sezonie było też dużo więcej pięknych teł i animacji w drugim świecie oraz ogólnie historyjki pokazywane w odcinkach były ciekawe. To wciąż przemiłe do oglądania anime, ale jego ogólna jakość spadła.


Wątek o przypuszczalnym tacie Hanae był ciekawy i naprawdę zastanawiałam się, czy on zabijał yokai, był pracownikiem Mononokeana, a jeśli był to dlaczego to ukrywają i ogólnie jaka tajemnica wiąże się z tym człowiekiem, tylko dlaczego zaczęli oni na poważnie rozwijać ten wątek w 2-3 ostatnich odcinkach? Nie wiem, ale wiem, że odrobinę zabrakło równowagi pomiędzy większymi wątkami łączącymi kilka odcinków i pojedynczymi odcinkami z historiami poszczególnych yokai czy innymi zadaniami wykonywanymi przez bohaterów. Za całą głębię i dramatyzm tego sezonu odpowiada tylko ostatni odcinek. I odpowiada on także za silne przeczucie, że może, może będzie kolejny sezon.

Zapraszam też do polubienia bloga na Facebooku - Mirabell- Między innymi kulturalnie! Bywam tam całkiem zabawna, wrzucam sporo teledysków oraz komentarzy do notek, których tu oczywiście nie ma. 

LOVE, M

czwartek, 16 maja 2019

Najdziwniejsza książka jaką czytałam - Dom odzyskanego dzieciństwa

Hello!

Wiedzieliście, że w latach 50. ubiegłego wieku do Polski przybyły północnokoreańskie sieroty? 

Nie? Wcale się nie dziwię, ja też nie miałam o tym pojęcia, dopóki nie zaczęłam zbierać materiałów do licencjatu. Najpierw przeczytałam książkę Skrzydło anioła: historia tajnego ośrodka dla koreańskich sierot (Jolanta Krystowata, 2013). Dłuższy czas potem odkryłam, że istnieje książka Dom odzyskanego dzieciństwa Mariana Brandysa z 1953 (!) roku i dzisiaj trochę o niej napiszę.


Autor: Marian Brandys

Tytuł: Dom odzyskanego dzieciństwa

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 1953


Ogólnie o zbieraniu informacji do mojego licencjatu zrobię oddzielny wpis, teraz napiszę tylko jedno: w pewnym momencie myślałam, że już nic co znajdę, mnie nie zaskoczy. Myliłam się. Przy czym nie wiem, czy większym zaskoczeniem było odkrycie istnienia tej książki i tematu, który podejmuje, czy zobaczenie jej okładki. W sensie do czasu, gdy odebrałam ją z biblioteki, trochę nie wierzyłam, że ona istnieje. 

Co do samej książki to jej czytanie jest dziwne. To książka dla dzieci napisana w socrealistycznym stylu. I choć przez większość czasu przypomina taką powieść realistyczną (głównie to, co dzieje się w samym domu dziecka) z mocno naciąganymi i zasadniczo niedającymi się sprawdzić retrospekcjami dzieci i ich opowieściami o Korei, po dziwny momentami optymistyczny, momentami patetyczny styl zdań komentujących czy wyjaśniających stan psychiczny bohaterów oraz wyidealizowany obraz świata. Zdania komentujące często przypominały hasła propagandowe i ogólnie bardzo było czuć, że one MUSZĄ być w tej powieści - po prostu są właśnie tą socjalistyczną częścią gatunku i naprawdę od razu wiadomo, że to są TE zdania. Bo czasami wyglądają, jak autentycznie doklejone do narracji. I zastanawiam się, czy w kilku miejscach tak faktycznie nie było, bo książka musiała przejść przecież przez cenzurę, może kazali coś dopisać.

Poza tym Dom odzyskanego dzieciństwa jest nieco zbyt optymistyczny i naiwny - nawet jeśli w tych nieprawdopodobnych retrospekcjach giną jakieś postaci. Przy czym kwestia prawdziwości, skąd autorowi w ogólne przyszło do głowy (czy ktoś mu kazał) i skąd miał informacje do tej książki (bo wszystkiego nie wymyślił) i tym podobnych spraw to jest jeszcze coś, co chciałabym sprawdzić i zbadać, obawiam się jednak, że za wiele się nie dowiem. Wiem, że są jakieś filmu dokumentalne na temat tych dzieci, natomiast mnie interesowałoby powstanie samej książki. 

Kolejnym nieco abstrakcyjnym elementem tej książki jest rok jej powstania i realia czasów, których dotyczyła. W największym skrócie sytuacja polityczna była zupełnie inna, ludziom przyświecały inne wartości i ogólnie świat i życie były inne. Wybrałam jeden cytat, który powinien idealnie pokazać, co mam ma myśli.

 "Teraz w albumiku I Czun-china jest już sporo "rodzinnych" zdjęć. Są  pieczołowicie wycięte z ilustrowanych pism fotografie Stalina, Kim Ir-sena i Bolesława Bieruta." (strony 81-82)


Poza tym, to że człowiek czasami się zastanawia nad prawdziwością opowieści, a przynajmniej niektórych jej elementów oraz faktem, że to powieść socrealistyczna to zasadniczo nie czyta się jej źle. Powiedziałabym nawet, że z pewnym zaciekawieniem, bo jeśli nie przeżywa się czegoś w rodzaju dysonansu poznawczego to całkiem sympatyczna książka, a to, jak mijały dzieciom dni w domu dziecka jest interesująco i dość dokładnie opisane. Ponadto wydanie jest ilustrowane i choć rysunki są specyficzne (żeby nie napisać brzydkie) to robią one pozytywne wrażenie.

Pozdrawiam, M

poniedziałek, 13 maja 2019

Dajcie spokój książkom - Romance is a Bonus Book

Hello!
Ostatnio prawie udaje mi się pisać i publikować mniej więcej na bieżąco. Obejrzę czy coś przeczytam i jest recenzja. Albo wiem dokładnie kiedy będzie ona opublikowana, jeśli nie dzieje się to od razu. A dziś recenzja dramy Romance is a Bonus Book.


Podstawowym problemem tej dramy jest to, że zupełnie nie czuć chemii pomiędzy głównymi postaciami. I nie mam na myśli faktu, że główna bohaterka jest starsza od bohatera. Po prostu aktorzy wyglądali tak jakby grali obok siebie, a nie ze sobą. Nawet w najbardziej przyjacielskich, potem romantycznych, scenach nie byli przekonujący. Zupełnie nie wierzy się w ich relację po prostu. Eun-ho ma dużo lepszą chemię z koleżanką Song, a Dan-i z panem grafikiem. Ale to też do czasu, bo scenarzyści nawet nie dali temu wątkowi dobrze wybrzmieć.


Problemem jest też miejscami scenariusz. Wydaje się, że twórcy chcieli zrobić podnoszącą na duchu historię, ale koniec końców Dan-i wszystko za łatwo przychodzi. Oczywiście jej historia - rozwód, mieszkanie w budynku przeznaczonym do wyburzenia i wielkie trudności w znalezieniu pracy - są poruszające, ale Dan-i charakteryzowana jest jako dość naiwna postać i kłóci się to trochę z jej życiowymi doświadczeniami i wiekiem. A gdy już dostaje pracę w wydawnictwie to oprócz niewielkich konfliktów nie ma tam za wielu problemów. Nasza bohaterka jest wręcz jak superbohater z genialnymi pomysłami, które szefowie chcą ukraść, lepszymi koncepcjami niż cały zespół marketingu (oni na wszystko jej przytakują!) i jeszcze zdolnościami pokojowymi. Wymaganie od dram realizmu czy prawdopodobieństwa nie jest zbyt dobrym podejściem do ich oglądania (i tworzenia), ale tu brakuje pierwiastka życiowej prawdy. Nawet, gdy później sprawy się odrobinę komplikują, to wciąż jest to skomplikowanie na pewnym poziomie abstrakcji niemożliwym w prawdziwym życiu.


Poza tym, wraz z biegiem fabuły, Dan-i okazuje się być jednak zwyczajnie głupiutką postacią. Momentami tak naiwną, że chce się nią potrząsnąć i powiedzieć, aby się ogarnęła. Zachowuje się jak nic nierozumiejący podlotek, a nie kobieta po rozwodzie z nastoletnią córką. Którą (córkę nie Dan-i) scenariusz wysłał do szkoły z internatem żeby przypadkiem nie plątała się po fabule. I niby są sceny typu 'wiem, że w moim wieku i z moją przerwą w karierze zawodowej nie zdobędę za bardzo innej pracy, więc będę starała się najlepiej jak będę mogła w tej i będę bardziej entuzjastyczna od wszystkich pozostałych pracowników', ale nie mają one większego znaczenia ani dla psychologii tej postaci tak naprawdę, ani dla samej fabuły.


Naprawdę poważny kryzys w oglądaniu miałam w 8 odcinku, a 10 oglądałam chyba na 10 rat. Ogólnie ta drama cierpi na tę samą chorobę, na którą cierpi także wiele innych tego typu seriali, to znaczy - gdyby wyciąć główną bohaterkę byłby zdecydowanie dużo lepszy. Naprawę. Można zostawić wszystkich bohaterów tak jak są, nie robić z tego romansidła, a po prostu dramę o pracy w wydawnictwie i życiu osobistym osób tam zatrudnionych i Romance is a Bonus Book staje się tysiąc razy przyjemniejszą dramą do oglądania! I nawet nie przemawiają przeze mnie moje studia i specjalizacja, ale to wydawnictwo (którego prawdopodobieństwo też jest trochę wątpliwe) wyglądało na tak bardzo sympatyczne i ciekawe miejsce, że drama spokojnie mogłaby być bardziej o nim, niż o głównej parze. Tym bardziej, że wyraźnie widać, że scenarzyści coś kombinowali w tę stronę i na przykład droga zawodowa Ji-yool, z której naprawdę myślałam, że nic nie będzie jako bohaterki, okazała się bardziej konsekwentna i motywująca niż cała historia Dan-i. I bardzo, naprawdę bardzo podobał mi się wątek CEO wydawnictwa i pani Go, tylko szkoda, że tak późno zaczął być widoczny.


Przy czym ta miłość do książek niektórych bohaterów (tak, na ciebie patrzę Dan-i) jest dość stereotypowa. Ale z drugiej strony tym, co robi Dan-i człowiek przestaje się przejmować bardzo szybko. A wiecie, co tak naprawdę, naprawdę jest przedstawione w tej dramie najmniej prawdopodobnie? Czas, w którym bohaterowie książki czytają. Chyba, że książki wydawane po koreańsku mają jakąś magiczną właściwość i czyta się je szybciej.


Gdy bohaterowie w końcu się schodzą to w głowie bohaterki musiało być takie coś: "W sumie to z nim mieszkam, a jemu tak zależy więc pozwolę mu żeby mnie nazywał swoją dziewczyną, żeby dał mi spokój". Naprawdę, tak jakby chciała żeby on się od niej po prostu odczepił. A to, że główny bohater ma trochę obsesję na punkcie głównej bohaterki to inna sprawa. Poza tym na tę dwójkę bohaterów zwyczajnie niedobrze się patrzy, gdy są razem. Zero chemii. On ma lekką obsesję, a ona chce żeby on się odczepił.


Co do innych problemów ze scenariuszem to bardzo zastanawiam się to wymyślił i pisał postać  Ji Seo-joona. Z założenia (i z wykonania, bo do samego aktora nie można się przyczepić) to jest bardzo ciekawa postać, która jest tym trzecim pomiędzy głównym bohaterem a Dan-i, trochę ma z głównym bohaterem spinę dotycząc pracy, a później ma całkiem rozbudowany wątek z jedną z redaktorek z wydawnictwa (która też jest ciekawą postacią). Ale Seo-joon ma też problem. To znaczy ma tajemnicę. I widzowie o niej wiedzą tylko odrobinkę przez całe 14 odcinków serialu, aż nagle w dwóch ostatnich wyrasta ona na najważniejszy wątek serialu i coś wokół czego skupiają się te dwa epizody. Wzrost zainteresowania tajemnicą jest drastyczny, a rozwiązanie z jednej strony dramatyczne, a z drugiej tak nagłe, ze nie za bardzo można ten dramat poczuć. Wyglądało to trochę tak jakby scenarzystom nagle, w ostatnim momencie, przypomniało się, że wypadałoby w sumie jeszcze wytłumaczyć ten wątek.


Ale może jeszcze jakieś plusy: jak na dramę to nieźle poradzili sobie z product placementem. I miewa naprawdę, naprawdę zabawne momenty. Ogólnie jednak i tak napisałam więcej akapitów niż drama zasługiwała więc tu zakończę mój wywód. W skrócie: dokończyłam ją tylko dlatego że bohaterowie pracowali w wydawnictwie.

Pozdrawiam, M

sobota, 11 maja 2019

10 spostrzeżeń osoby z nogą w gipsie - 3 lata później

Hello!
Mogę pisać o czymkolwiek i o wszystkim, a i tak najlepiej klikającym się wpisem na blogu jest ten, który napisałam, gdy zdjęto mi gips po skręceniu kostki trzy lata temu. Najwięcej haseł odsyłających na bloga, które widzę to hasła związane właśnie z posiadaniem nogi w gipsie. Cała reszta mojego bloga nie ma sensu przez ten wpis. Ale to nic. Teraz odpowiem na te odsyłające hasła. Są one zapisane tak, jak je widzę, nie zmieniałam ortografii.

Oryginalny wpis - 10 spostrzeżeń osoby z nogą w gipsie


noga w gipsie

jest

noga w gipsie jak spac

nie spać
a serio to naprawdę starajcie się spać trzymając ją na górze poduszek/koców i jeśli nie umiecie, nauczcie się spać na plecach 

gdy gips piecze

nie wiem, czy gips może piec, bo wydaje mi się, że nie ma on komórek nerwowych
ale jeśli piecze noga pod gipsem - to nie mam dobrych wiadomości, bo piec będzie przez co najmniej pierwszy tydzień. a jeśli czujesz, że robi się otarcie czy rana to może warto zgłosić się do lekarza lub pielęgniarki po poradę.

jak załatwiać się z nogą w gipsie

normalnie, gdy już dotrzesz do łazienki, nie ma w tym nic trudnego

kostka po zdjęciu gipsu

wygląda strasznie i chce się ją schować z powrotem do gipsu, aby na nią nie patrzeć. poza tym jest osłabiona i nie można na nią od razu stawać, polecam szybko, najlepiej jeszcze przed zdjęciem gipsu, zaopatrzyć się w stabilizator


bol nogi w gipsie
jest całkiem normalny, ale jeśli boli bardzo, bardzo, bardzo to do lekarza. choć istnieje szansa, że lekarz powie, że to normalne. i trzeba będzie czekać do zdjęcia gipsu


czy noga w gipsie moze byc spuchnieta
może

jak żyć ze złamaną nogą

siedzieć 

noga w gipsie dwa palce zasinione

do lekarza! ogólnie to wierzę, że te zastrzyki, które lekarze wypisują w przypadku posiadania nogi w gipsie są ważne i trzeba je sobie robić i być może robienie ich pomaga w tym, aby palce nie siniały. ale jak sinieją to można jeszcze spróbować też trzymać nogę w górze. albo przynajmniej wyżej. 

noga w gipsie w górze

tak, owszem należy tak ją trzymać, także w trakcie spania

noga w szynie wskazówki

nie miałam nogi w szynie 


w jakiej pozycji tszymac noge po zlamamiu

nie wiem w jakiej tszymac, ale wiem, że trzymać to w górze


jak zrobić gips na nogę
na szczęście nie musiałam się nad tym zastanawiać, bo zrobili mi go w szpitalu 
a że zrobili tak, że istnieje szansa, że gdybym zrobiła go sobie sama, efekt byłby lepszy to inna sprawa...

jak postępować z nogą w gipsie

jakież poważne pytanie. ogólnie to ostrożnie, nie stawać na nią, nauczyć się korzystać z kul i robić to poprawnie, trzymać ją w górze i nauczyć się nie nudzić

co mozna podlizyc pod zlamana noge

mam nadzieję, że ta noga to już w gipsie. polecam złożone i położone jeden na drugim zimowe koce, są bardzo wygodne


Jest 15  haseł przy czym te o bólu i spaniu powtarzają się bardzo często, co nie jest szczególnie zaskakujące. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki

 Pozdrawiam, M

czwartek, 9 maja 2019

Niech ktoś mi to wyjaśni - Shadowhunters 3B

Hello!
Za każdym razem, gdy włączałam kolejny odcinek tego tworu, zadawała sobie jedno pytanie: dlaczego ja sobie to robię? Nie ma racjonalnego wyjaśnienia oglądania tego serialu, może drugi sezon dałoby się obronić, ale nawet nie chciało mi się o nim tutaj pisać, a to już coś znaczy. Natomiast trzeci sezon, a szczególnie jego druga część, nie daje się bronić, poza malutkimi wyjątkami.

Czasami, gdy pisze się złe recenzje, ma się ochotę tłumaczyć i wyjaśniać, że film, serial, książka nie były takie złe, a ocena zależy od indywidualnych upodobań. To nie jest ten przypadek. Nawet gdybym bardzo chciała, tu po prostu nie ma zbyt wiele dobrego do napisania. 

 

1. Clary i Jace

To są najsłabiej zagrane i napisane postaci w całym tym serialu. Obawiam się jednak, że nawet gdyby mieli coś lepszego do grania, aktorzy by sobie z tym nie poradzili. Jace ma cały czas jedną minę i zero charakteru, nigdy go nie miał w tym serialu, ale w drugiej części sezonu 3 przechodzi sam siebie. Clary zaś... Clary jest zwyczajnie głupawa. Do pewnego momentu starałam się racjonalizować jej decyzje i zastanawiać się skąd one się biorą, ale w końcu trzeba dojść do jednego wniosku, że ta postać ma kłopoty z myśleniem. Drugą sprawą jest to, że scenarzyści chyba specjalnie ją czasami ogłupiają, żeby jej zachowanie pasowało do sceny, a nie do charakteru postaci. 
W każdym razie nigdy nie oglądałam serialu z tak nijaką parą głównych bohaterów, których z czasem widz uczy się po prostu ignorować na ekranie.

2. Wszystko jest/będzie dobrze

To jak szybko bohaterowie godzą się z tym co się dzieje, przyjmują rzeczy do wiadomości i ogólnie poziom prawdopodobieństwa psychologicznego tego serialu oscyluje gdzieś niedaleko zera. I z jednej strony, to Nocni Łowcy - muszą sobie szybko radzić, czy ze stratami czy szybko zmieniającą się sytuacją, ale z drugiej, powinni mieć w Instytucie dobrego psychologa, bo 3/4 z nich powinno mieć traumę. A na pewno Clary. Ale wystarczy, że Jace powie: "Wszystko jest w porządku" i traumy nie ma. 


3. Jonathan

Nawet nie wiem od czego zacząć. Jego postać, wątek, motywy są szyte tak grubymi nićmi, a później są tak pozbawione dramaturgii, że człowiek ogląda to, co on wyczynia na ekranie i zastanawia się tylko, kiedy skończy się to przedszkole. 

Tylko jedna rzecz: aktora znaleźli bardzo pasującego do tej roli, wygląda jak młodsza wersja Benedicta Cumberbatcha, ale jeszcze bardziej kosmiczna. I zdecydowanie bardziej niepokojąca. 

4. Koniec świata

Teoretycznie końcówka tego sezonu to taki trochę koniec świata, zagrożone jest i Alicante, i Edom, i świat, ale widza obchodzi to mniej więcej dokładnie tak samo, czyli wcale. I tak wiadomo, że to się wszystko dobrze skończy więc po, co się wysilać, aby cokolwiek było prawdopodobne. A demony w Alicante, obrona tego miejsca i ogólnie całe to miejsce - to jakiś żart. Tam jest może 10 Nocnych Łowców, oprócz bohaterów i ogólnie wygląda to tak, jakby nikt nic nie robił. Widz siedzi, patrzy i zastanawia się, czy to na pewno jest to miasto, centrum świata, siedziba zarządzająca, bo wysiłki Nocnych Łowców, aby je uratować są mizerne.


Poza tym poczucie zagrożenia i tego, że bohaterom może się coś stać oraz ogólny dramat tego serialu nie istnieje.  

 

W skrócie: nikogo nie obchodzi co dzieje się na ekranie, bo nikomu nie zależy na postaciach, każdy wie, że i tak skończy się to dobrze, scenarzyści też, więc nie wysilają się za bardzo. Koniec tego serialu nie wywołuje żadnych emocji, żadnych. Oprócz jednego wątku: Alexandra i Magnusa. To jest coś, co scenarzystom się udało, ale mam podejrzenie, że gdyby nie Harry Shum Jr., który gra Magnusa i który jest też prawdopodobnie najlepszym aktorem na planie tego serialu, to nawet Alec i Mangus mogliby nie wyjść. Oni jakość trzymają ten serial i naprawdę ich relacja jest ważną siłą, która pcha fabułę do przodu i jakoś ją scala. Naprawdę, gdy się nad tym zastanowić to właśnie ta dwójka jest siłą, dzięki której w tym serialu coś się dzieje.


5. Czarna dziura

Ten serial ma takie dziury w fabule i w wątkach, i  w sensie,  że chociaż nie chciałam już tego pisać, to muszę. Bo im bardziej zastanawiam się nad liniami fabularnymi, tym bardziej widzę, jak wszystko ma dziury, a jednocześnie pojawia się tylko w określonym celu - zapełnić czas antenowy. Może należało skrócić sezon 3B, zrobić z niego trzy godzinne odcinki, naładowane akcją i emocjami i wtedy zamiast pustki i dziur widz czułby cień zrozumienia i sympatii dla bohaterów. 


Podobno w Stanach w kręgach zainteresowanych był to całkiem popularny i lubiany serial i fani nie byli zachwyceni, że kolejnych sezonów nie będzie. Bardzo chciałabym, aby mi wyjaśnili skąd w nich ta sympatia dla tego serialu.

Trzymajcie się, M

wtorek, 7 maja 2019

Na start - Korea szerokopasmowa

Hello!
Mam napisane kilka recenzji książek dotyczących Korei, które wypadałoby w końcu opublikować i plan jest taki, że będą się one pojawiały na blogu mniej więcej raz w tygodniu. Kilka informacji dotyczących tych tekstów i ich kontekstu: były one pisane na początku tego roku i nie będą publikowane w kolejności, w jakiej je pisałam w związku z czym niektóre stwierdzenia mogą się Wam wydać nieaktualne/dziwne, na przykład poniższy akapit, ale przypominam, że jestem w trakcie pisania licencjatu związanego z książkami dotyczącymi Korei i miałam z nimi styczność zdecydowanie większą, niż już pokazałam na blogu i jeszcze będę pokazywać.


Tytuł: Korea szerokopasmowa

Autor: Konrad Godlewski

Wydawnictwo: Kwiaty Orientu



Nie przypuszczałam, że będę się tak cieszyła z czytania książki na temat e-sportu, rozwoju internetu itp, a Koreę szerokopasmową przyjęłam z naprawdę wielką ulgą, zadowolona, że w końcu to coś innego niż książki, których głównym tematem jest praca, pracowanie i więcej pracy. W końcu było to coś nowego i ciekawego, o czym nie czytałam już pięć razy wcześniej. I dzisiejszy tekst to bardziej relacja z czytania niż recenzja.

Poza tym autor wspomina o filozoficznym wymiarze zabawy i Jesieni średniowiecza i człowiek zaczyna się cieszyć, że na studiach czytał teksty na zajęcia z wiedzy o kulturze i literatury staropolskiej.  Później okazuje się także, że dobrym kontekstem  dla tej książki są także Wojny konsolowe. Inna sprawa autor cytuje także Wacława Sieroszewskiego, który dla mnie był ciekawym odkryciem, ale o nim napiszę jeszcze przy innej okazji. Autor sporo go cytuje. Cytuje i komentuje. Poświęca temu cały podrozdział. A i później się do niego odwołuje.
Autor przywołuje naprawdę, naprawdę wiele kontekstów i książek, i koncepcji naukowych od Człowieka z wysokiego zamku do Marshalla McLuhana i do Łowcy androidów (czy Blade runnera jak kto woli). Wszytko po to, aby pokazać dynamikę rozwoju Korei. Doceniam, ale było tego momentami trochę za dużo i zaczynałam się gubić w tym, o czym ta książka ma być. Bo fragmenty, na przykład ten ciekawy początek o e-sporcie to rodzaj relacji, ale są fragmenty, które chyba zahaczają o pewien styl pisania naukowego.

Entuzjazm gaśnie w trakcie czytania Korei szerokopasmowej. Ja naprawdę rozumiem, że okupacja japońska na początku XX wieku była bardzo poważną i istotną sprawą, ale czy naprawdę nie da się napisać jednej książki o Korei bez wspominania o tym? Szczególnie jeśli książka miała chyba dotyczyć internetu. Przy czym ta kwestia historyczna to tylko przykład, zrobiłam cała listę tematów, które pojawiają się w każdej jednej książce, która dotyczy Korei. A naprawdę liczyłam, że ta się bez tego obejdzie. Ale jest to książka z 2012 więc bardzo możliwe jest, że to tego roku książek o Korei było znacznie mniej niż jest dzisiaj i nie były one między sobą aż tak powtarzalne. Wiem też, że nie ma wielu ludzi, którzy przeczytaliby 6 książek o Korei jedna po drugiej tak jak mi się to zdarzało, gdy pisałam badawczą część licencjatu. 

Ogólnie to nie jest zła książka tylko trochę momentami gubi swój temat. Gdyby bardziej skupić się na współczesności i darować sobie wycieczki w przeszłość, byłaby lepsza. Jest to też dobra pozycja jeśli chcecie czegoś dowiedzieć się o Korei a nie macie wiele czasu. Bo jeśli macie wiele czasu to odsyłam jednak do książki Korea Południowa. Republika żywiołów, z tym że jeśli ją przeczytacie na samym początku drogi do poznawania Korei to zostanie wam niewiele do czytania z takich ogólnych opracowań. 

Trzymajcie się, M

sobota, 4 maja 2019

Kocham Instagram - kwiecień 2019

Hello!
Jakie odkrycie Ameryki w związku z korzystaniem z Instagramu poczyniłam w kwietniu? Otóż zastanawiałam się nad głupotą ludzi, którzy korzystają z botów do komentowania. Ja wiem, to jest kopiuj-wklej i nikt się nad tym poważnie nie zastanawia, ale jakież to jest irytujące. Tym bardziej, że z jakiegoś powodu te boty wybrały sobie dwa chyba najbardziej niepasujące do stwierdzania: super, fajnie, ekstra zdjęcia na moim profilu. Tak, wiem też, że boty same nie wybierają, to takie uproszczenie.


Otóż wybrały a) zdjęcie z fragmentem z Teatrzyku Zielonej Gęsi Gałczyńskiego (to jeszcze w marcu), gdzie jest fragment opowiastka o Kurpiach (o tym, że wszyscy giną na weselu, bo na weselach to się tylko biją) i informacja ode mnie, że Kurpie to naród uparty, b) zdjęcie z torbą pełną książek i podpisem, że będę się uczyła całą majówkę. Gdyby nie dobór tych zdjęć, to może nie zwróciłabym na to uwagi, ale ponieważ trafiły się akurat te, to jakoś mnie zirytowało. 


Nie potrafię tak do końca uwierzyć, że to jest skuteczna metoda pozyskiwania fanów; liczenia, że ludzie zajrzą na twój profil - chociaż na to akurat tak, ale sądzę, że gdy ktoś już to zrobi i zweryfikuje, zobaczy co tam masz, to w najlepszym wypadku zignoruje, pozwoli komentarzowi wisieć, zamiast go usunąć. A pozbycie się takich komentarzy od botów kusi, ale to wysiłek dla osoby, która te komentarze dostała.


Konstytucja specjalnie jest dwa razy. Trzecie zdjęcie, które w kwietniu miało najwięcej serduszek jest na samym dole.

Chcę i chciałabym wierzyć w jakąś uczciwość social mediów i żyć w tej mojej naiwności i przez większość czasu mi się udaje, ale czasami do mojej bańki przedostają się takie boty i nie jest to fajne uczucie. To trochę jak z tym obserwowaniem i odobserwywaniem - to mam wrażenie, że jest troszkę desperackie - pod warunkiem, że wierzę w to, że ktoś faktycznie dany profil prowadzi, a lubię w to wierzyć - i łatwe do zweryfikowania. Chyba, że są też boty, które to robią za konkretne konto. To ja wolę siedzieć w swojej norze i obserwować tylko znajomych. I jeszcze jedno, gdyby i jedną, i drugą praktykę zdobywania followersów wykorzystywały tylko jakieś konta siłowni/firm/innych usług to chyba mniej by mnie to irytowało, bo to nauczyłam się ignorować dość szybko (choć początkowo ta aktywność trenerów personalnych na Insa bardzo mnie niepokoiła), ale bez zażenowania robią to "osoby fizyczne". Ja bym się zwyczajnie źle czuła, że takie przypadkowe "fajnie, super, ekstra" wiszą u jakiś równie przypadkowych ludzi, pod jeszcze bardziej przypadkowymi zdjęciami z moją nazwą konta i zdjęciem. Ale to ja i jak już wiele razy się przekonałam i doskonale wiem social media (i całkiem spora część świata poza nimi) nie działają tak jak ja myślę. I tak jak ja bym chciała. Ale wyżaliłam się, więc od tej pory boty będą mnie irytowały zdecydowanie mniej.


Trzymajcie się, M

środa, 1 maja 2019

Wanna vol. 3

Hello!
Specjalnie na majówkę kolejny odcinek najzabawniejszego tekstu na tym blogu, czyli M i opisy wanien w teledyskach vol.3 albo pt.3, bo nigdy nie pamiętam jak ja te wpisy numeruję.

Wanna vol.1
Wanna vol.2

Gdyby się nie podświetlały, a powinny, to każda nazwa zespołu i tytuł piosenki to link do Youtube.



101. Jaki kraj takie disco polo.
KIM SOO CHAN - YOU & ME


Wanna jest w łazience i to nic specjalnego, ale nie mogłam sobie odmówić posiadania tej piosenki na blogu.

102. Byłam pewna, że ten klip już tu był, ale musiałam o nim zapomnieć. A szkoda byłoby go opuścić, bo sam w sobie jest całkiem zabawny. Co do wanny - nie dziwię się kaczuszkom, że wolały nie wpływać w tej wątpliwej czystości wodzie. Z drugiej strony przynajmniej jest niebieska. I pan w wannie wygląda w niej wyjątkowo naturalnie, naprawdę do siebie pasują.

103. Moje estetyczne odkrycie i zachwyt ostatnich dni (a piszę to pod koniec stycznia). Jest to klip piękny, do ślicznej piosenki, która ma też niezłą choreografię - no uczta dla oczu, miód na moje serce i ogólnie złapałam małego crusha na cały zespół.
I nawet Moonbin w wannie, obok wanny, przy wannie pasuje i nie mam ochoty robić z niego żartów.

104. Przez dłuższą chwilę miałam nadzieję, że Luna potrafi się kąpać... ale potem okazało się, że nie tylko nie potrafi, ale i woda jest wybitnie wątpliwej jakości. Wychodź z niej dziewczyno, bo się pochorujesz!

105. Nie żebym narzekała, ale gdybym sama miała znaleźć się na pustyni to chyba wolałabym jednak łóżko a nie wannę. Szczególnie, że później na pustyni pojawia się śnieg. Gdyby jeszcze w tej wannie była gorąca woda to ja rozumiem. Ale nie.

106. Wanna jako ocean i deska surfingowa w jednym? Czemu nie, ja to kupuję. I ja to tam widzę.

107. Ten klip ma nawet wannę w miniaturce - tyle mniej roboty dla mnie!
Zastanawiam się czy bardzo smutna i zamyślona bohaterka klipu siedzi w bardzo, bardzo gorącej wodzie (ale kurcze nie jest mokra) czy coś w tej wannie się pali.

108. Ku mamy trochę nowy koncept - topienie róży, ale nie do końca. A może biedny kwiatek służył tylko sprawdzaniu temperatury?


109. Teraz będę się zastanawiała, jak przy całej mojej uważności, przy sprawdzaniu, czy w teledysku przypadkiem nie ma wanny, pominęłam ten klip, chociaż chyba 4 inne tego zespołu w zestawieniu już się znalazły.
W każdym razie wanna w Baby Baby udowadnia, że może być dobrym miejscem do oglądania telewizji, pod warunkiem, że nie musisz oglądać w niej siebie.

110. Po pierwsze uważam, że w tym teledysku poświęcono wannie zdecydowanie za mało czasu, ale po drugie cieszę się, że członek zespołu  a) był w ubraniach, b) nie miał wody, c) szybko z wanny się ulotnił, bo tak starego egzemplarza wanny w klipie jeszcze nie widziałam.

111. Niebyt częsty przypadek, gdy wanna użyta jest w uroczym teledysku. Problem w tym, że kulki w wannie widziałam już 3 albo 4 razy. Chociaż w sumie to wciąż dużo mniej niż smutnych ludzi w wannie/przy wannie/na wannie.

112. Krótka scenka, którą możecie przegapić jeśli nie oglądacie uważnie - 1 wanna, 3 dziewczyny, 100 banknotów. Żartuję, nie wiem ile było banknotów. Ani jak dziewczyny się zmieściły w wannie.

113. Tu mamy inną matematykę:  1dziewczyna+1wanna w 1 łazience, ale łazienka ma pojemną podłogę więc można dodać +1dziewczynę.

114. Wanny postawione bardzo nieintuicyjnie na środku pustkowi przestały mnie dziwić, ale skoro chłopcy śpiewają o braku powietrza (i o nieoddychaniu - mam wrażenie, że to jest jakaś dziwnie niepokojąca piosenka jednak) to można było już tę wannę wykorzystać lepiej. A może nie. Bo w sumie widzimy jak jeden z członków zespołu się zanurza, ale nie widzimy jak się wynurza. Więc może powinniśmy zacząć się jeszcze bardziej martwić?

115. I w końcu, coś na czyn się znam najlepiej! Wanna smutasowa! I nie tylko, bo wygląda na to, że dziewczyna w teledysku umie z niej naprawdę korzystać! A w świecie music video to bardzo rzadka umiejętność. Ale w ubraniach w tej wannie też ktoś się znajdzie. Widzicie jedna wanna, a tyle można z nią zrobić!

116.Gdy myślisz, że widziałaś już wszystko, ale w tym teledysku dziewczyna kąpie się w płatkach śniadaniowych.
Ciekawe co w wannie wylądowało pierwsze: ona, mleko czy płatki?

117. Nie jestem pewna, czy wannę z popcornem już widziałam, ale przez tę moją niepewność ten koncept dostaje dodatkowe punkty. Plus mam nadzieję, że popcorn został zneutralizowany w inny sposób niż zjedzenie go przez członów zespołu po zakończeniu nagrywania.

118. Nie wiem skąd ta potrzeba gromadzenia ludzi w małych łazienkach, ale skoro kończy się tak, że raper musi siedzieć na wannie, aby się zmieścić to propsuję.

119. To czysty przypadek, ale tu jest kolejny raper na wannie. Plus towarzyszy mu dwóch (a nie jeden jak wyżej) członów zespołu.
Następny pomysł: dwóch raperów na jednej wannie?
PS Wspominałam już, że MONSTA X ma chyba więcej wanien w teledyskach niż BTS?

120. Pan raper z U-KISS jest widać w długoletnim związku z wanną (przynajmniej sześcioletnim), bo w klipie z 2018 też dali mu wannę. Nie żeby przypadkiem w tym czasie nauczył się, jak z niej poprawnie korzystać. Ale przynajmniej do niej wszedł.

121. Miałam poważne trzy minuty trzydzieści cztery sekundy zastanawiania się, czy o miejsce, w którym w tym klipie wsadzone są roślinki to wanna czy nie. Bo wygląda trochę jak akwarium, ale wodę ma tylko tam, gdy kwiatki korzenie.

122. Powrót smutasowej wanny! Jakoś niewiele jej na tej liście na razie, ale zabraknąć nigdy jej nie zabraknie, bo nie wierzę, że nagle reżyserowie przestaną uważać, że wsadzenie osoby w białej koszuli do wanny z wodą to zły pomysł.



123. Dziewczyny mają wannę wypełnioną ciemnoszarymi balonami. Bo tak. Bo mogą. Bo kto im zabroni. Na pewno nie ja.

124. Wiecie, gdy smutna wanna będzie jeszcze smutniejsza? Gdy za oknem będzie padało!
(Uwaga! Ten teledysk znany jest z migających i zmieniających się świateł! Nie oglądajcie go, jeśli może Wam to zaszkodzić!)

125. O ile sam koncept mycia jabłek w wannie jest pomysłowy choć prosty, to cały owocowy motyw tego klipu to zupełnie nie moja bajka. Już chyba wolałabym, żeby byli uroczy w jakiś inny sposób.

126. Powinnam zacząć przyznawać punkty za kreatywne wykorzystywanie wanny w teledyskach. Przy czym fakt, że wanna jest w łazience nawet jeśli tyko jest i nie ma udziale w 'fabule' klipu, miałby więcej punktów niż postawienie wanny w rogu pustego pokoju i zrobienie z nią nic.

127. Nie wiem czym wypełniona jest wanna w tym teledysku, ale wizja, że to może być biały brokat w dużych ilościach wydaje mi się przekonująca. Chociaż, co ma wąż z tym wszystkim wspólnego to nie wiem.

128.Taemin ma najelegantszą wannę, jaką w życiu widziałam.


129. Trochę udaję, że ta piosenka nie istnieje, dlatego pojawia się ona dopiero teraz. Gdzieś zauważyłam, że klip zawiera w sobie wannę więc go włączyłam.
Minusy: wanna wypełniona jest plastikowymi kulkami. Plusy: wanna jest różowa.

130. Coś nowego! Wanna animowana!
Co prawda w opisie zaznaczono, że MV skonstruowano z fragmentów filmu animowanego, ale o dalej teledysk.

131. Aktor w tym klipie naprawdę wylazł z ciepłego łóżeczka i wlazł w piżamie do wanny tylko dlatego żeby to w wannie być smutnym. Serio.

132. Poczyniam założenie: mieszkanie, w którym dzieje się akcja tego teledysku, posiada wannę i pan aktor myjąc zęby i całując panią aktorkę na niej siedzi.

Ogólnie teledyski artystów JYP Entertainment są wybitnie antywannowe. W pierwszym wpisie chciałam poczynić inne założenie: że każdy zespół/artysta ma na swoim koncie przynajmniej jeden klip z wanną w swojej karierze, ale nie mogłam, bo obejrzałam całą wideografię GOT7 i oni nie mają ani jednej wanny i moja teza legła w gruzach.

133. Jak już kiedyś spotkam reżysera teledysków albo jakiegoś innego dyrektora kreatywnego to naprawdę zapytam się, co wanna ma w sobie takiego niesamowitego. Bo ja rozumiem długie kąpiele, kolorowe kule i mnóstwo piany, ale stać to można normalnie, na podłodze, nie trzeba od razu wchodzić do wanny.

134. Tego pana, który potrafi korzystać z wanny znalazłam już na początku mojej wannowej drogi, ale gdy straciłam dysk, straciłam i dane teledysku, bo piosenka nie ma angielskiego tytułu i za nic w świecie nie mogłam jej znaleźć.

135.Taemin pożyczył swą szlachetną wannę koleżance, a ta wypełniła ją pieniędzmi. Słusznie.

136.Cała ta piosenka jest mniej więcej tak samo nijaka, jak wykorzystanie w klipie do niej wanny.

137. Wydaje mi się, że relacja Hwasy z wanną przeszła pewną aktualizację i obejmuje już całą łazienkę.




138. Potencjał zmarnowany! Tak dużej wanny jeszcze w teledysku nie widziałam, a oni pokazują jej tylko kawałek!

139. Podobno najlepszy filmowy straszak to taki, którego nie widzisz, ale wiesz, że tam jest. Nie jestem przekonana czy ta sama zasada ma zastosowanie do wanny - ja wolę żeby było ją jednak widać - ale chyba właśnie tak uważał twórca tego teledysku. Przy czym wanna ma tu nawet pewną rolę.

140. Przeważnie pomijam 'dokumentalne' teledyski, bo zwykle są nudne i nieciekawe, ale zrobiłam mały wyjątek, bo ten nawet pasuje do piosenki. A to naprawdę nie jest oczywiste. Albo nawet jak pasuje to dalej jest nudny.

141. Nie jestem fanką teledysków SHAUNA, zastanawiam się dlaczego nie mają one znaczników z ograniczeniami wiekowymi, bo wydaje mi się, że na koreańskie standardy to są one dość kontrowersyje, ale koleś goni BTS i MONSTA X w liczbie teledysków, w których te wanny ma i z reporterskiego obowiązku nie mogę go pominąć.

142. Gdybyście mieli wątpliwości, gdzie najlepiej odbierać telefony jak królowa życia to odpowiedź jest tylko jedna - wanna!

143. Trochę nie wiem, co myśleć o tej piosence (bo niechcący obejrzałam ją z napisami i wiem, o czym śpiewają - nie polecam, lepiej nie wiedzieć i chyba nawet nie przekonuje mnie wyjaśnienie, które można przeczytać w komentarzach), natomiast sam element wannowy w klipie potraktowany całkiem poważnie. Tak poważnie, że nie można tego zabawnie skomentować.

144. Ten klip jest tak artystyczny, że pewnym jest, że ta wanna i lampa na środku niczego muszą coś oznaczać, symbolizować i ogólnie pozwalać na głębsze zrozumienie, ale chyba nawet nie chce mi się mieć pomysłu, co to mogłoby być.



145. Wiem, że powinnam pisać o wannach, a w tym klipie pojawia się tylko na moment jest wypełniona jedną z dziewczyn z zespołu i czerwonymi balonikami (zastanawiam się po co oni się kłopotali pompować te balony, czy nie łatwiej byłoby po prostu zebrać walające się po planie róże i je tam włożyć), ale wykorzystam te okazję, aby napisać, jak bardzo nie podoba mi się choreografia tej piosenki. Nie dla wąchania nadgarstków w tańcu!

146. Wanna w miniaturce, coś, co kocham najbardziej!
Ale na tym powinien zakończyć się mój entuzjazm, gdyż wanna wyjątkowo poważna i depresyjna.

147. Wanna śliczna jak filiżaneczka i nikt nawet nie udaje, że ma ona jakiś większy cel niż ładnie wyglądać. A nawet jest w niej woda.

148.Ten teledysk ma ciekawą formę, trochę dokumentalny charakter. A wanna jest i początkowo myślałam, że to nic specjalnego, ale z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu wydaje mi się sama jej obecność jakoś istotna.

149. A tu znów, wanna, która na pewno jest, ale jej nie widać!
PS Jestem zaskoczona, jak przyjemną melodię ma ta piosenka, a jak oglądanie teledysku i przeczytanie jej słów, sprawia, że człowiekowi nie jest tak komfortowo, bo w skrócie to piosenka o bardzo toksycznej relacji.

150. Tu mamy małe oszustwo. I to nie z mojej strony. To taki koncept filmu prologu i filmu teledysku. Problem jest taki, że w prologu, który jest integralną częścią klipu wanna jest, a w klipie wanny jako tako nie ma.
Nie żebym nie była troszkę rozczarowana.

Także teaser macie poniżej, a sam teledysk linkuję - DEAN - dayfly




LOVE, M

PS. Szykuje się też coś nowego, ale zbieranie materiałów do tego typu wpisów jest bardzo nieprzewidywalne więc mogę tylko napisać, że będzie zanim Wanna pt. 4 się ukaże.
Plus: na Facebooku często jestem zabawniejsza niż na blogu - zapraszam do polubienia