wtorek, 30 grudnia 2014

Wierzysz w świętego Mikołaja?

Hello!
Tegoroczna świąteczna atmosfera utrzymuje się w mnie wyjątkowo długo. Może przez rodzinne plany na Sylwestra, ale na pewno też ze względu na to, że dopiero wczoraj udało mi się obejrzeć świąteczny odcinek Doctora Who. Ale recenzowanie jednego odcinka to trochę zbyt ambitne zadanie, tym bardziej, że nie był on powalający; Dlatego przedstawiam Wam spis myśli, dygresji i odczuć, które towarzyszyły mi podczas oglądania. Takie coś ma chyba nawet swoją nazwę, a ja mam tony kartek zapisanych, a korzystam z nich podczas pisania recenzji, głównie seriali.

Jakby nie było ciekawszego miejsca do rozbicia się niż dach Clary. Nie żebym jej nie lubiła czy coś.
Przyznali się, że oboje skłamali w ostatnim odcinku. Nie było innego wyjścia. A jak się okłamywali to było to wzruszające.
Danny? Nie, proszę. Chociaż może to i urocze.
Jak to się mówi- zbyt piękne, aby było prawdziwe.
Tablice <3
Jeśli pyta się o coś ludzi, a odpowiedź brzmi: "to długa historia" to zdecydowanie jest niepokojące.
Clara jest samolubna, a Doctor za dobry. Ale Danny zaskakuje.
A Clara znów musi się z nim pożegnać, to prawie wzruszające.
Incepcja?
Zabawy typu otwórz książkę na tej stronie a pierwsze słowo opisuje twoje życie, nigdy mi się nie podobały. Jak widać słusznie.
Powinno być w Doctorze więcej postaci typu Mikołaja, jest fantastyczny
Święty bohaterem dnia! Znowu.
O dziwo Clara i Doctor w saniach Mikołaja wyjątkowo ładnie wyglądają.
Stara Clara, szok.
Nie, nie, nie korony, nie. To jest Dziesiątego Doctora!
Ufff.. to znów tylko sen.
Cóż liczyłam, że to jednak będzie ostatni odcinek Clary.

Odcinek jest bardzo średni. Liczyłam na coś bardziej wow. I, że pozbędą się Clary, która pod koniec tego odcinka była wybitnie wręcz irytująca. Senni kosmici nie byli zbyt przerażający. A całość to było trochę połączenie Listen i Time Heist, ale wyszło blado. Generalnie cały odcinek ukradł sobie święty Mikołaj, był fantastyczny i jego obecność to jedyny powód, aby ten odcinek obejrzeć.

Pozdrawiam ciepło, M

niedziela, 28 grudnia 2014

Umilkły? ("Milczenie owiec")

Hello!
Kontynuujemy podróż w świat Hannibala Lectera tym razem w książce "Milczenie owiec".

Główna bohaterka (Clarice Starling) nie budzi głębszych uczuć. Ani sympatii, ani szczególnej antypatii. Może dlatego, że niekiedy wydaje się, jakby sama nic nie czuła. Jest ona sfrustrowaną postacią, której wydaje się, że jest ważna. Do tego niczym szczególnym się nie wyróżnia i książka to dość często podkreśla. Ale to właśnie ją wybrano, aby spotkała się z Lecterem. Dość trudno utożsamić się z Clarice. Całą książkę ma się wrażenie, że uczestniczymy we wszystkim z boku, akcja nas nie wciąga. Wszystkie odniesienia do przeszłości bohaterki czy sugestie, tego co ona czuje, nie dodają jej wcale charakteru. Z jednej strony autor chciał chyba pokazać, że taką Clarice mógłby być każdy, a z drugiej jest to jednak postać mało realistyczna.

Za to doktor Lecter jest dużo bardziej realistycznie wykreowany niż Clarice. Może dlatego, że jak wspominałam, pomimo pisania o jej uczuciach jej się nie czuje. Natomiast Hannibal zachwyca. Błyskotliwością, chytrością. Przeraża oczywiście też, jak że by inaczej. Ale właśnie o to chodzi, on wywołuje jakieś uczucia. Bo to czy sam coś czuje to już inna sprawa. On się lubi bawić.

W sumie przez 3/4 książki jedynymi ciekawszymi momentami są spotkania z Lecterem, oraz podążanie za tym co on mówi. Prawie wszystko co policja czy FBI chce zrobić samodzielnie niezbyt dobrze im wychodzi. Późniejsze zamieszanie też oczywiście jest spowodowane Hannibalem. I znów dlatego, że policja nie mogła sobie poradzić. Ta bezradność służb jest dość zaskakująca i niepokojąca, ale to nie główny temat książki, choć z drugiej strony, może to celowe. Wracając do samej książki, nie chce napisać, że 3/4 jest w zasadzie nudne i jedynie doktor Lecter zapewnia nam rozrywkę. I robi to nawet siedząc za kratkami.

W Milczeniu owiec dostajemy za to lepszą zagadkę niż w Czerwonym smoku. A przynajmniej bliżej przyglądamy się jej rozwiązywaniu. Do tego dodajmy ambicje Hannibala, aby pomóc w rozwiązywaniu, czytaj dobrze się bawić i zagrać paru osobom na nosie i śledztwo od razu jest bardziej skomplikowane. Albo zabawniejsze, zależy jak na to spojrzeć. A zagadka się rozwiązała, bo dla Hannibala nie była zagadką, a on postanowił pomóc głównej bohaterce.

A morderca, podobnie jak w Czerwonym smoku, to nie jest jakiś tam sobie zwykły przestępca. Choć mamy dużo mniej rozdziałów, w których jest opisany, to jego postać jest niezwykle interesująca. Ale dlaczego napisać nie mogę, bo to jeden z najważniejszych tropów śledztwa. Sama jednak kreacja i pomysł na zbrodnie jest niezwykle oryginalny. A postać zasługuje na jakieś dogłębne padania psychologiczne.

Znów powtarza się schemat, że cała akcja rozgrywa się pod koniec książki. Wszystkie tragiczne wydarzenia, rozwiązanie zagadki. wręcz zostajemy z jeszcze większą. A nawet sam sposób trafienia do mordercy też był dość ciekawy. A nawet zabawny.

Na szczególną uwagę zasługuje Jack. Z nim najprościej się utożsamić. Autor daje nam też, niewielki, ale zawsze wgląd, w jego życie prywatne. A nie jest ono usłane różami. Jednak temu jesteśmy jednak w stanie uwierzyć, że to postać z krwi i kości. Do tego jest zwyczajnie najsympatyczniejszy. A, że czytelnik potrzebuje postaci, którą może polubić, może jej współczuć i ją zrozumieć więc dostaje Jacka.

Pozdrawiam, M

piątek, 26 grudnia 2014

Prezent dla mamy

Hello!
Jak najbardziej pozostaję w klimacie bożonarodzeniowym. Tym bardziej, że spadł śnieg, ale ja nie pogardziłabym jeszcze mrozem. Może w końcu udałoby mi się wybrać na łyżwy. Przejdźmy jednak do ciekawszej części świąt, czyli do prezentów. I znów nie tych, które dostałam ja, ale tych, które zrobiłam. Tym razem wyszyta Maryja z Piety na podstawie wzoru z rzeźby Michała Anioła. Szukając jej zdjęcia wpadłam na całkiem interesujący tekst tutaj i wykorzystałam zdjęcie, które tam się znajduje.
 



Trzymajcie się, M

środa, 24 grudnia 2014

Święta, święta


Wesołych Świąt 
Bogatego Mikołaja
Szalonego Sylwestra 
i Spełnienia Wszystkich Marzeń w Nowym Roku

Życzy M

Nie mam pojęcia kiedy minął mi cały wrzesień, październik, listopad i grudzień. To niesamowite jak czas szybko mija. Ale przy okazji świąt warto się na chwilę zatrzymać. Tym bardziej, że wielkimi krokami zbliża się koniec roku. 
Można też poświęcić też 3 minutki na posłuchanie kolędy w wykonaniu mojego chóru. Miałyśmy taki mini koncert w niedzielę, w centrum handlowym. 



Nie wiem czy już wspominałam, że nigdy nie wychodzę na zdjęciach normalnie jak śpiewam. 

Jeszcze raz najlepsze życzenia, M 

sobota, 20 grudnia 2014

Portret mordercy ( "Czerwony smok")

 Hello!
Tytuł książki od razu mówi nam o kim jest, nie dajmy się zmylić opisami na okładce książki. Po lekkim rozczarowaniu i ogromnym zaskoczeniu można się do książki przyzwyczaić. Spodziewałam się typowego kryminału i zagadki. Ale to stanowi może jedną trzecią fabuły. Albo i jeszcze mniej, bo my wiemy kto zabijał, a tylko obserwujemy procedury śledcze i postępy. Dużo więcej miejsca poświęcono pytaniom i odpowiedziom dlaczego. Jest to książka psychologiczna po prostu. Dokładniej thriller, ale oprócz samej końcówki, trudno powiedzieć, że trzyma w napięciu.

Portret Czerwonego Smoka jest nad wyraz sugestywny. Można się tylko cieszyć z braku narracji pierwszoosobowej, bo siedzenie w jego głowie nie mogłaby należeć do przyjemności. To generalnie nie jest przyjemna postać, choć w trakcie czytania, można odrobinę zmienić zdanie na jego temat. Jednak nawet jeśli pewne rzeczy w związku z nim zostały wyjaśnione, to czyny nie mogą być usprawiedliwione. Jego historia, ta najwcześniejsza, nie wzbudza w czytelniku ani litości, ani żalu czy zrozumienia. I tej części nie czytało się dobrze, była męcząca. A książka to generalnie dość dokładne jego studium psychologiczne.

Powtórzenia, użycie w dwóch kolejnych zdaniach, trzy razy „ich”. I inne irytujące wpadki językowe, ale to chyba wina tłumaczenia. Krótkie jedno, dwu zdaniowe opisy cudownie wplecione i idealnie podkreślające wydarzenia, do tego mnóstwo epitetów. Dzięki temu nadmiar czasowników tak nie razi. Niekiedy lekko wulgarny język bez wyraźnej przyczyny czy konieczności. Irytujące rozmowy Willa i jego żony, która sama w sobie też jest irytująca. Ale autor znajduje bardzo dobre sposoby na wyjaśnienie wydarzeń z przeszłości. A Hannibal jest zwyczajnie obłąkany i dość niepokojący. Niby prawie go nie ma, ale tak jakby zawsze był w cieniu. I trzeba się go obawiać. Nie wiem czemu, ale najbardziej piorunujące wrażenie zrobił na mnie ten fragment: „ Lecter poczuł się o wiele lepiej. Jeszcze mu zrobi niespodziankę i zadzwoni, albo jak będzie podskakiwał, to zamówi dla niego szpitalny pojemnik na odchody po operacji brzucha, najlepiej z doręczeniem do domu, tak tylko, żeby przywołać w pamięci stare czasy”.

Dużym plusem książki są bohaterowie drugoplanowi. Jack, o którym nie można złego słowa napisać, doktor Bloom, którego prawie nie ma, ale on wierzy w chęć zmiany mordercy. Niewidoma Reba, która jest postacią idealnie napisaną. I Freddy, o którym nie mogę zbyt dużo napisać, nie zdradzając fabuły. Jest on dość mocno związany z jednym z wątków śledztwa. Ale mogę nadmienić, że wtrącanie się w nie swoje sprawy nie popłaca.

Wyszło chyba odrobinę zbyt krytycznie, jak by poza kilkoma zaletami książka miała same minusy, nieznośne postacie, a czytanie było męczące. A to nie prawda. Bo „Czerwonego Smoka” czyta się znakomicie i nie sposób oderwać się od lektury. Gdyby nie to, że czytałam w tygodniu to przypuszczam, że wystarczyło by mi sobotnie popołudnie. Wszystko o czym autor pisze jest niezwykle interesujące, nawet pomimo moich wcześniejszych uwag, i zwyczajnie chce się wiedzieć co działo się dalej. Albo raczej, co jeszcze siedzi w głowach bohaterów.

czwartek, 18 grudnia 2014

"Kłamca 2,5"

Hello!
W końcu udało mi się dopaść książkę pod tytułem "Kłamca 2,5". O pierwszych 4 częściach pisałam <tu>, a ta stanowi pewne uzupełnienie, jak sugeruje sam tytuł i zawiera 3 krótkie nowelki i jedno dłuższe opowiadanie. Pierwsze gdzieś mi w sumie umknęło, zwróciłam uwagę tylko na obecność łapaczy snów. Druga była dość zabawna, nawet bardzo, ale skończyła się tragicznie. A trzecia, znów pokazuje nam, z jakim spryciarzem mamy do czynienia.
To co kocham we wszystkich książkach to łączenie mitologii, popkultury i czego tylko się da. Efektem tego misz-maszu wcale jednak nie jest chaos, ale nad wyraz ciekawe rozwiązania fabularne i liczne zaskoczenia dla czytelnika.
Miałam wybrać kilkanaście cytatów, ale chyba muszę się ograniczyć, bo większość śmiesznych rzeczy w książce jest równocześnie dość wulgarna.

To ilustracja obrazująca pierwszy cytat ^^
> "Stało się jasne, że kimkolwiek był ten przystojniak - zaginionym synem Roberta Redforda czy dzieckiem zakazanego romansu między Bradem Pittem a Charliem Hunnamem - jego podpis albo już się liczył, albo wkrótce będzie."
  Nie wiem czy dobrze widać, ale Kłamczuch, czyli miś, wygląda zupełnie jak Zimowy Żołnierz. 

> "Przerwał, by skłonić się kolejnemu mężczyźnie, szczupłemu, by nie powiedzieć chudemu Brytyjczykowi o twarzy ozdobionej dwudniowym zarostem.
- Lokstar... - powiedział tamten, lekko wznosząc trzymany w ręku kieliszek.
- Tom.. - zrewanżował się Loki, przykładając dwa palce do skroni w niedbałym salucie.
Gdy tamten ich minął, Kłamca wskazał go ruchem głowy i powiedział: 
- Poznałem go niedawno, Anglik, aktor teatralny, szekspirowski, ale z filmowymi ambicjami. Pewnie go to zgubi, bo jak nic skończy w jakimś blockbusterze ubrany jak debil, usiłując swym niezłym przecież aktorstwem załatać dziury w scenariuszu i posklejać niespójną, nielogiczną całość. 
(...)
- No jak to co? Przecież właśnie powiedziałem: zagra w jakimś badziewiu groteskowo czarny charakter..."

Ten dość długi cytat, musiał się tutaj znaleźć. Gdy tylko przeczytałam słowo szczupły, już wiedziałam o kim będzie mowa, a gdy moje przypuszczenia się sprawdziły, uznałam, że autor zrobił po prostu cudowną rzecz dla wszystkich fanów pana Toma. A w kontekście całej książki nawiązanie do aktora, który gra nie jej bohatera, ale tego samego jest absolutnie genialne. 
> "Jak się okazało, detektyw James Gordon nie miał wystarczających uprawnień, by dostać się do zabezpieczonych dowodów(...) to w rozpaczy zamknąć się w męskiej toalecie i tam, niczym gąsienica zamknięta w kokonie, przeistoczyć w gładko ogolonego, eleganckiego metro-motyla z FBI.(...) zamachał mundurowym legitymacją niejakiego agenta Clarence'a Starlinga (...)" 

Gdybym kiedyś pisała pracę na temat łączenia i nawiązań w książkach to zrobiłabym to na przykładzie tej serii. Wyszukiwanie tego wszystkiego to super zabawa. A tym bardziej, że gdyby nie to iż ostatnio przeczytałam Milczenie owiec, nawet tego nawiązania bym nie zobaczyła. Warto jeszcze wspomnieć, że nasz bohater nosi trampki z filmu Fight Club, a jedna z pobocznych postaci nazywa się Mike Wazowski. Mamy nawet wspomnienie o Herostratesie. 


LOVE, M



wtorek, 16 grudnia 2014

Jednak nie zamarzliśmy (OUAT S4 P1)

Hello!
Szału na "Frozen" ciąg dalszy. Choć mi ta bajka bardzo się nie podobała, to pomysłu na wykorzystanie jej w serialu nie przekreślałam. Ale jednak Królowa Śniegu to Królowa Śniegu- klasyka, z którą nie powinno się zadzierać. W serialu jednak świetnie wyjaśniono skąd Elsa ma moce i jaki jest jej związek z Królową Śniegu. To ogromny plus, że nie ma udawania, że to ona nią jest.

Zacznę jednak od końca. Wiele można temu serialowi zarzucić, ale jego twórcy mają niesamowitą zdolność to robienia rozdzierających serce finałów. Chyba przestanę je oglądać, bo to za dużo emocji na raz jak dla mnie. I akurat obrywa się jednej postaci absolutnie niesłusznie, a drugiej słusznie, tylko szkoda tej, która musiała wymierzyć karę.

Co do pojawiających się wątków. O ile Królowa Śniegu była postacią dość ciekawą i takim typem złego bohatera, który w zasadzie chce dobrze tylko złymi środkami, i jak pozna się jej całą historię to można ją zrozumieć i jej wybaczyć, to poszukiwanie Anny wcale nie było emocjonujące. Taki podrzędny pretekst dlaczego Elsa pojawiła się w miasteczku. Za to wątek Robin Hooda i Reginy w poszukiwaniu szczęśliwego zakończenia, absolutnie fantastyczny. Liczyłam na odrobinę więcej Emmy i Haka, ale jak widać w ilości wątków można się zgubić, a musimy dodać to tego jeszcze Rumpla i jego wstrętne knowania.
Taki piękny początek, a takie smutne zakończenie.

Jeśli w poprzednich sezonach miałam problem z zadecydowaniem czy lubię czy nie lubię Rumpla to po tym nie mam wątpliwości - wszystko co złe to on. Nie możne od tego uciec i nawet nie próbuje, a Królowa Śniegu i jej lustro też koniec końców wypadają blado, przy jego działaniach. Szkoda tylko Belli. Już myślałam, żę jest ona jednak tylko taką naiwną postacią, ale teraz wiem, że się pomyliłam. Jest dużo głębsza i można się po niej więcej spodziewać niż oczekiwałam.  Koniec końców to jej się najwięcej obrywa i to tylko dlatego, że była dobra.

Za to jak twórcy pozbyli się Marion powinni dostać Oskara. Wykazali się sprytem i rozwiązali tragedię z finału poprzedniego sezonu. Dali rozwinąć się jednej z najciekawszych par, oczywiście zaraz po Haku i Emmie, czyli Reginie i Robin Hoodowi. Szkoda, że tylko na 11 odcinków. A ja z każdym uwielbiałam ich coraz bardziej. Znów gratulacje dla twórców za to cudowne zakończenie. Przyzwyczaiłam się, że Regina jest dobra, stara się przynajmniej, jeśli znów będzie zła to ja będę rozczarowana.

Podsumowując wątek główny, bo chyba takim miało być poszukiwanie Anny wypada blado. Nadrabia za to Królowa Śniegu, Regina i Robin, oraz Rumpel. Chociaż prawdę powiedziawszy oprócz odcinka z randką Emmy i Haka i perypetii z nią związanych, odcinka po rozbiciu lustra, wszelkich przygód Reginy i Robina oraz finału to niewiele rzeczy jakoś utknęło mi w pamięci. Ale mam pewne obawy, że ze względu na ilość złych postaci w następnej części sezonu i tego co stało się z Rumplem, można spodziewać się za dużego misz-maszu.

 
A to zrobiłam sama, po kilku dniach męczenia się i rysowania wzoru. Uwielbiam robić takie miniaturki.
 
I link do bardzo ciekawej wypowiedzi aktorki grającej Emmę. Nawet chciałam to przetłumaczyć w ramach wprawki na jutrzejszą próbną maturę, ale dałam sobie spokój. <klik>
Pozdrawiam, M

niedziela, 14 grudnia 2014

Pytanie tylko dlaczego? ("Hannibal" S1)

Hello!
Moje skomplikowane relacje z Hannibalem opisywałam w poście inaugurującym tę serię <klik> więc dziś należałoby przejść do konkretów. A zaczynam od pierwszego sezonu serialu.

Moje zamiłowanie do pisania o bohaterach ma w tym wypadku uzasadnienie. W przypadku serialu psychologicznego, a właśnie taki, oprócz bycia strasznym, jest ten serial, nie sposób, nie analizować postaci. Bo bardziej od tego co, interesuje nas dlaczego, bohaterowie coś zrobili. Podróż po ich charakterach jest fascynująca i przerażająca jednocześnie, z resztą jak cały przedstawiony w serialu świat.

Przez pierwsze kilkanaście odcinków zastanawiałam się dlaczego serial nosi tytuł "Hannibal" a nie "Will". Ten pierwszy nie pojawiał się na ekranie zbyt często, a jego występy były w sumie mało interesujące. Ale z czasem oczywiście się to zmienia, co jest ogromnym plusem. Skupmy się jednak przez chwilę na Willu. Na początku mu zazdrościłam, uważałam, że jego empatia to sprawa wręcz fascynująca. I w sumie nie ma co się dziwić zainteresowaniu psychiatrów jego osobą. Jednak moja fascynacja z każdym kolejnym odcinkiem zmieniała się w coraz większe obawy. Obserwowanie wewnętrznej zapaści bohatera było dość traumatyczne. Nawet pomimo ostrzeżeń Koleżanki z ławki, że będzie z nim naprawdę źle. A Will to trochę taki bohater, który z automatu postrzegany jest jako biedny. Wiem, że to ulubione określenie fandomu, a fandom często trafia w sedno. Ale wcześniej takie słowa padły z ust Hannibala, a jemu, jako psychiatrze, powinniśmy wierzyć jeszcze bardziej.

Uwielbiam kryminały i już sam ten fakt przemawia na korzyść serialu. Mogłabym pracować jako śledczy. Problem w tym, że gdybym musiała iść i oglądać powiedzmy rozczłonowane ciało to bym nie poszła i tu rodzi się problem. Na szczęście tylko dla mojej przyszłej kariery, nie dla serialu. Bo patrzenie na takie rzeczy na ekranie, aż tak mnie nie przeraża, choć pozostaje to straszne.
Ta kwestia o której pisałam też w pierwszej notce (zachęcam do przeczytania jeśli ktoś tego nie zrobił i ma zamiar czepiać się tego jak piszę, tam tłumaczę, dlaczego jest tak a nie inaczej). Starłam się nie włączać odcinków po 20 i gdy nie było nikogo w domu. Nie jestem człowiekiem, który potrzebuje się straszyć z własnej woli. W tym wypadku wygrała ciekawość. W sumie nie ma tam wybitnie przerażających rzeczy, porażające owszem. Tylko w kilku miejscach musiałam siedzieć z zasłoniętymi oczami. A najstraszniejszy było odcinek z dziewczyną, która myślała, że nie żyje.
Na pomoc w odpowiedzi na pytanie, kiedy zasłonić sobie oczy, przychodziła mi muzyka. Tak idealnie dobrana, nie wyprzedzała faktów, chociaż przygotowywała na nie. Ale była nie tylko do tego idealna, była idealna tak po prostu, mogłabym pisać o niej w samych superlatywach. Pojawiły się tam i moje ulubione fragmenty muzyki klasycznej i klasyki i nawet arie operowe.

Ominęłam Hannibala. Bo nie ukrywam, że mam z tą postacią problem. W takiej eleganckiej oprawie taki barbarzyńca. Jest to paradoks, który przynajmniej póki co, wykracza poza moje granice rozumienia postaci. Tym bardziej, że jest on tak perfekcyjnie zagrany.

Siłą pierwszego sezonu jest to, że się zmienia i rozwija, nie dając widzowi czasu się nudzić. Obserwowanie postaci, jest na tyle fascynujące, że czasami ich otoczenie gdzieś ucieka. Jest trochę jak w greckiej tragedii- wszystko prowadzi do katastrofy.

Pozdrawiam, M

piątek, 12 grudnia 2014

"Duży Mały Poradnik Życia"

Hello!
Z książki "Duży Mały Poradnik Życia"  korzystam na blogu dość często. Przy którymś z pierwszych wpisów wspominałam, że dostałam ją kilka lat temu na Boże Narodzenie i to jeden z najlepszych prezentów jakie kiedykolwiek dostałam. Dziś, ze względu na grudniową porę i zbliżającą się Gwiazdkę, nie tylko garść porad jej autora, ale także kilka zdjęć i słów na temat sposobu wydania i tego jak książka się prezentuje.


 Książka jest wydana niesamowicie elegancko i ładnie w niewielkim, choć dość grubym formacie.
Jeśli nie macie pomysłu na prezent to rekomenduję z całego serca. A ostatnio widziałam nawet kalendarz na przyszły rok, zawierający te porady.

 Niestety zdjęcia tego nie oddają, ale to wina aparatu i pory, w której były robione.
Porady, których jest bardzo dużo, bo to w sumie trzy połączone książki, są pokazane bardzo przejrzyście, a niektóre dodatkowo wyszczególnione. Na końcu książki znajduje się jeszcze jeden bonus w postaci oryginalnego, angielskiego zapisu tych zdań.




Udanego weekendu, ja cały poświęcam na powtórki do próbnych matur, M

środa, 10 grudnia 2014

Żołnierz, Joker i Batman

Hello!
W sobotę pisałam o prezentach dla mnie, ale dzień wcześniej sama obdarowałam K. i Bliźniaczki własnoręcznie przygotowanymi rzeczami. Konkretniej, oczywiście wyszytymi, postaciami Zimowego Żołnierza, Batmana i Jokera. Wiem, że udało mi się trafić w gust i prezenty bardzo się podobały. A ja wolę chyba jednak je dawać niż dostawać.




Powoli chcę zacząć bardziej wykorzystywać tumblra. Do tej pory służył mi głównie do przeglądania obrazków, a teraz sama również mam zamiar zbierać na nim zdjęcia, obrazki i inne dostępne tam rzeczy. Gdyby kogoś interesowało co się znajdzie na moim (w tym momencie jeszcze nic tam nie ma) to zapraszam <klik> .

Pozdrawiam, M


poniedziałek, 8 grudnia 2014

Zima z Hannibalem

Hello!
Niedawno skończyłam jeden cykl notek, czyli 100 dniowe wyzwanie więc czas na kolejne- zimowe. Padło na Hannibala. Na pewno uwzględnię książki, serial i jeden z filmów, jeszcze nie wiem co z pozostałymi. Skąd taki wybór i jak zaczęła się moja przygoda z tą postacią? Zaczęła się nie dawno, bo w sumie w czerwcu od obejrzenia filmu "Hannibal. Po drugiej stronie maski." I doszło to tego przypadkiem. Gdy byłam na jednej z wycieczek kierowca włączył ten film i choć wtedy go nie obejrzałyśmy, bo byłam z Koleżanką z ławki, to szybko nadrobiłam zaległości. Jak się okazało, ona film bardzo dobrze znała, choć na początku nie poznała i nie chciała mi uwierzyć, że ktoś w tym filmie krzyczy Hannibal. A ja w tym czasie żywo interesowałam się serialem, ale niestety po przeprowadzeniu małego rekonesansu, uznałam, że nie jest na moje nerwy. I zaczęłam namawiać K. żeby zaczęła go oglądać. I zaczęła po pół roku od początku moich starań, jakoś w sierpniu. Gdy ja zaczęłam serial oglądać, mogłam więc dopytywać się czy jest się czego bać i o inne szczegóły. A było to na początku września.


Jak widać za poznawanie całego tego świata zabrałam się ze złej strony. Od filmu, poprzez pierwszy sezon serialu i dopiero książki. Ale uchowałam się i jeszcze nie oglądałam "Milczenia owiec" i 2 pozostałych. Choć "Czerwony smok" stoi na półce i czeka, aż znajdę czas, żeby obejrzeć. Do tej pory jak tylko słyszałam, że któryś z tych filmów ma być w telewizji to uciekałam. Nie wiedziałam o czym są, ale budziły we mnie jakiś lęk. To chyba był instynkt samozachowawczy, bo jak już dowiedziałam się o co tyle zamieszania, to cieszyłam się, że tego nie widziałam. Zdecydowanie, mój święty spokój, dużo na tym zyskał.
W sobotę pojawi się recenzja pierwszego sezonu serialu, potem co tydzień książek. Później zastanowię się co z filmami, ale drugi sezon serialu też, na pewno, opisany zostanie.

Pozdrawiam, M

sobota, 6 grudnia 2014

Prezenty 3P

Hello!
U mnie w rodzinie nigdy nie obchodziło się Mikołajek. Wszystkie prezenty dostajemy pod choinkę. 6 grudnia zaś przygotowywaliśmy list do Mikołaja. I właśnie dziś taka moja lista życzeń. Ale zamieszczam ją tu, żeby może Was zainspirować czy podpowiedzieć, co można komuś sprezentować i to na konkretnych przykładach.

Pozycje wydawnicze  (po prostu książki, ale chciałam, żeby p było na początku)
Wszystkie 3 to opasłe tomiska, z których zapewne nie najlepiej się czyta. Ale ważne co!
I, jak dla mnie, to każda książka jest doskonałym prezentem. 


 Płyty.
Jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do kupowania płyt, ale tymi bym nie pogardziła.
A to i tak tylko przykłady. 








Perfumy. 
Zakochałam się w ich opakowaniach. Postawiłabym sobie na półkę i tylko patrzyła.
Kiedyś przygotuję oddzielną notkę o reklamach perfum i ich opakowaniach, bo niektóre to małe dzieła sztuki. 











To taka bardzo moja lista. Poza tym jak by ktoś chciał zabrać mnie do teatru to też byłabym zadowolona. I gdybym ostała coś zielonego. Cokolwiek. Albo w kratę.
Jednak najważniejsze jest to, żeby prezent było prosto z serca, a najlepiej samodzielnie wykonany.
Nie wiem czy wyszło inspirująco, ale nie chciałam pokazywać rzeczy, na których mi nie zależy, albo które mi się nie podobają tylko żeby je pokazać i żeby było tego więcej.




wtorek, 2 grudnia 2014

O 5 takich, co buszowali w kosmosie ("Strażnicy Galaktyki")

Hello!
Dzisiejszy wpis powstaje pod specjalnym patronatem mojego pobytu we Frankfurcie. A konkretniej po to, żeby pokazać Wam zdjęcia z plakatami filmu "Strażnicy galaktyki". Niestety, termin tego wyjazdu wypadł tak, że nie obejrzałam go ani w Polsce, bo już nie był grany po moim powrocie, ani w Niemczech, bo u nich premiera była później i jak mnie już tam nie było. Z lekkim opóźnieniem, ale w końcu film obejrzałam. W sumie to tylko po to żeby wyjaśnić pojawienie się tutaj tych zdjęć. Bo, gdy spacerując po Frankfurcie zobaczyłam plakaty to wpadłam na genialny pomysł, którego efekty oglądacie.






















Co się zaś tyczy samego filmu, to nie jest on straszny, to prawie komedia. I może to być albo jego plus, albo minus. Bo to jeszcze nie znaczy, że jest zabawny. Cierpią przez to złe postacie, bo nie wydają się być wcale groźne czy szczególnie niebezpieczne. Cały film oprócz planowania i próbowania nic nie robią. A o tym, że coś złego robili informuje nas Drax. Na naszych oczach nie dzieje się nic co zagraża głównym bohaterom, na tyle, żebyśmy musieli zacząć się o nich martwić. Z drugiej strony taki lekki i przyjemny film przydał się pomiędzy Kapitanem Ameryką, a nowymi Avengersami, bo wydaje mi się, że nie będzie już zabawnie. Poza tym film dość długo się rozkręca i prawdziwa akcja to ostatnie pół godziny, powiedzmy. Ale wtedy leci to tak szybko, że nawet nie wiadomo kiedy. Moja ulubiona scena to gdy gwiezdne statki łączą się tworząc barierę, było dość widowiskowo.  I oczywiście, jak mogłabym nie napisać o muzyce. I to nawet nie o samej ścieżce dźwiękowej, bo w niej ważniejsza była cisza, ale o roli piosenek w życiu głównego bohatera. A były ważne i były świetnie dobrane.



Gdy przechodnie patrzyli co robimy, nie przeszkadzało mi to, ale powyższy plakat znalazłyśmy z siostrą, przy cioci. Uznałam, że mogę sobie darować.

LOVE, M

niedziela, 30 listopada 2014

" 'Cause, darling, I'm a nightmare dressed like a daydream "

Hello!
Udało się dobrnęłam do końca tego wyzwania! Miałam momenty załamania, bo zamiast przeczytać wszystkie punkty, to po prostu zaczęłam je robić i z każdym kolejnym tygodniem, dochodziłam do wniosku, że robią się coraz głupsze. Ale mamy setny dzień, do tego ostatni listopada i w takim muzycznym klimacie witam grudzień.
Dzień 92: Dobra piosenka na zerwanie.
Ja, chyba niestety, bardzo szybko podłapuję wszelkie nowości i dlatego wybrałam tę piosenkę. No i może jeszcze dlatego, że uwielbiam fragment z jej tekstu, który służy mi dziś za tytuł notki.

Dzień 93: Utwór Industrialowy
Odpuszczam, bo się nie znam. Choć czytałam co nieco, ale nawet nazwy zespołów nic mi nie mówią.
Dzień 94: Piosenka artysty/zespoły, który jest, Twoim zdaniem, przereklamowany.

Dzień 95: Piosenka, która Twoim zdaniem, jest ciężka do nauki na jakimś instrumencie.
Nie mam pomysłu. Może coś z klasycznej, ale trudno mi powiedzieć.
Dzień 96: Byłoby śmiesznie, gdyby tą piosenkę puszczali w toaletach.
Wspominałam, już, że niektóre są głupie.
Dzień 97: Jeżeli nagrywano by film o moim życiu, ta piosenka pasowałaby idealnie na koniec.
Film o moim życiu, tak generalnie byłby jakimś musicalem, nie ma innej opcji. 

Dzień 98: Dedykuję tę piosenkę przyjacielowi (kto to jest? )
Po pierwsze to dziwne, że nie było tu czegoś takiego jak piosenka, która jest twoim dzwonkiem. A ja taka sprytna i pokażę i jednocześnie i piosenkę z zadania i dzwonek. Oraz piosenkę bonusową. Fanką zespołu jest Koleżanka z ławki więc niech ma.


Dzień 99: Każde dziecko powinno posłuchać tej piosenki, by nauczyć doceniać się dobrą muzykę.
Definicja dobrej muzyki może być różna, ale na przykład ja od najmłodszych lat uwielbiałam to.

Dzień 100: Skończyłam “The 100 Day Song Challenge”, więc bez żadnego powodu umieszczam tutaj
tę piosenkę, bo mogę. 
Na to cudeńko wpadłam, po tym jak Koleżanka wysłała mi inny filmik z tym panem. Dlatego oprócz samej piosenki tak ważny jest film. A w piosence zakochałam się od pierwszych sekund.

Zima zbliża się powoli, ale skrupulatnie, mam nadzieję, że nie zamarznę. Trzymajcie się ciepło, M

piątek, 28 listopada 2014

Air Crash Investigation

Hello!
Jak wspominałam kontynuuję tematykę samolotów, ale w trochę innym kontekście niż latanie.
Jestem ogromną fanką kryminałów, zagadek i wszystkiego co się z tym wiąże. Dlatego to nie dziwne, że program pod polskim tytułem Katastrofa w przestworach, a oryginalnym takim jak w tytule takim jak w tytule notki, tak ogromnie mi się spodobał. W programie pokazana jest, najczęściej, katastrofa samolotu, a później zespół śledczych szuka jej przyczyny. Najbardziej fascynujące w tym wszystkim jest to, że nie ma dwóch taki samych katastrof, a przyczyny najczęściej są bardziej złożone niż może się nam wydawać.
Oczywiście są też odcinki, w których samolot udaje się uratować i te zdecydowanie ogląda się najlepiej. W człowieku od razu budzi się podziw dla pilotów, bo czasami to co robią przechodzi ludzkie pojęcie.
Mniej więcej, pierwsza połowa większości odcinków to odtworzenie, tego co działo się w czasie lotu. Drugą część zajmuje śledztwo. Stałym elementem jest poszukiwanie czarnych skrzynek i odtwarzanie tego co jest na nich zapisane. Czasami to wyjaśnia katastrofę czasami nie. Są przypadki, na przykład gdy lód zbiera się w jakiś przewodach, że sprawca katastrofy znika i wtedy zaczynają się schody. Choć całość przedstawiona jest w ciągu 45 minut to bardzo często jest tak, że naprawdę śledztwa ciągnęły się latami.
Przez jakiś czas nawet miałam zamiar zostać kontrolerem ruchu lotniczego, ale zrezygnowałam z tych planów. Chociaż, kto wie. Bo widziałam za dużo się naoglądałam tego programu, aby zostać pilotem. Obawiam się, też o to jak będę się czuć, gdy w przyszłości przyjdzie mi gdzieś lecieć samolotem.
Nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć, ile odcinków widziałam. W sumie jest ich 105. Ale chyba ze wszystkich najbardziej pamiętam te, w których udało się przeżyć chociaż części pasażerów. Na przykład o lądowaniu na rzece Hudson, locie ślizgowym i udanym lądowaniu, albo bardziej porażający o pęknięciu szyby w kabinie pilotów, gdy jeden z nich został wyssany na zewnątrz i przeżył, czy o pilotach DHL, którzy dostarczali listy dla żołnierzy i zostali trafieni pociskiem w skrzydło. Przykładny można mnożyć, a jeśli jesteście zainteresowani to na Wikipedii są krótkie opisy odcinków <klik>. A program leci na National Geographic Channel, z tego co się orientuję codziennie o 17.


Singapurski samolot był chyba najbardziej fotogeniczny.

Miłego weekendu, M


środa, 26 listopada 2014

W chmury, start!

Hello!
Jestem chora. Znowu. Nie rozstaję się z tabletkami od gardła, ale do szkoły trzeba chodzić. Naprawdę przeraża mnie wizja zakończenia semestru i próbnych matur. Ale póki siedziałam w domu, przeglądałam zdjęcia z Frankfurtu i mam jeszcze trochę do pokazania. Dziś zdjęcia z lotniska. Spędziliśmy tam dobrą godzinę, obserwując głównie starty. Samoloty są dla mnie ogromnie fascynujące, czasami tu o tym wspominałam, a rozwinę to jeszcze w piątek. Dzisiejsza notka to trochę wprowadzenie właśnie w piątkową.