niedziela, 30 października 2022

Tożsamość przytłoczona - Węgry na nowo

Hello!

Książkę Węgry na nowo wygrałam w instagramowym konkursie Szczelin. A dokładnie moja odpowiedź została wyróżniona i mogłam sobie wybrać Węgry na nowo lub książkę Ameryka. Dom podzielony. Zdecydowałam się na Węgry, bo o Ameryce i tak słyszę więcej, niż bym chciała - a o Węgrzech niewiele i jeśli już to w dość wąskim kontekście. 

Książka Węgry na nowo z Victorem Orbanem na okładce, leżąca na 3 kolorowych materiałach, zielonym po lewej stronie, białym po prawej na górze i czerwonym na dole

Tytuł: Węgry na nowo. Jak Victor Orbán zaprogramował narodową tożsamość
Autor: Dominik Héjj
Wydawnictwo: Szczeliny (imprint Wydawnictwo Otwarte) 

Dominik Héjj przeprowadza nas przez cały proces dojścia do władzy prawicy. Bierze na warsztat retorykę Orbána i jego sen o wielkich Węgrzech z całym sztafażem symbolicznych odniesień. Daje nam klucz do zrozumienia procesów, jakie zaszły na Węgrzech od 1998 roku, a przede wszystkim przygląda się temu, czy – a jeśli tak, to w jaki sposób – udało się władzy przeprogramować węgierskie społeczeństwo i tożsamość narodową. (Z blurba).

To jest książka bardzo polityczna - i chociaż wiedziałam, na co się piszę, i tak byłam zaskoczona. I bardzo się cieszyłam, że wcześniej miałam okazję słuchać autora w różnych podcastach, bo łatwiej było mi zorientować się w książce.

Hasła o tym, że cały świat coraz bardziej się polaryzuje, a w polityki państw skręcają w prawo są powszechne, a kolejne wybory w kolejnych krajach zdają się utwierdzać w tym przekonaniu. Węgry na nowo pokazują jedną z cegiełek takiej polaryzacji i takiego skrętu. I autor robi to bardzo obrazowo (o ile nie pisze o danych, nazwach i statystykach).  

Trzeba napisać, że momentami kumulacja nazwisk, dat i wydarzeń jest przytłaczająca. Trzeba też złapać rytm różnych nazw własnych i skrótów. Autor ma przyjemny - taki tłumaczący i wyjaśniający - styl, ale czytałam Węgry na nowo dużo dłużej, niż sądziłam - podziwiam osoby, które najwyraźniej spędziły na czytaniu 2 dni. Ale to chyba kwestia tego, że o Węgrzech raczej się słyszy jakieś urywki i trzeba sobie poukładać wiedzę. I lektura naprawdę (naprawdę!) wymaga skupienia. 

Zasadniczo książka dotyczy współczesności - w korzeniach ostatnich 40 lat, najbardziej 20, ale momentami praktycznie dotyka lata 2022 - ale autor sięga do początku XX wieku (czasami nawet XIX), aby przedstawić rys historyczny i to ciekawie łączy się z podtytułem książki, bo część o historii ma tytuł "Programowanie tożsamości" - i tu widać, że Orbán miał wiele materiału (czy raczej traum), którym tę tożsamość mógł programować. Tu chyba warto też pokrótce przywołać spis treści: Prolog, Część I Lot Turula (między innymi rozdziały: Początki Fideszu, Partia symboli), Część II Święta prawica (między innymi: Instytucjonalizacja politycznego instytucjonalizmu, Antyromski Jobbik), Część III Programowanie tożsamości (m.in.: Trauma Trianon, Skąd nacjonalizm?), Część IV My konformiści (m. in.: Przekaz kontrolowany, Posłuszeństwo), Część V (Nie)moc opozycji (m. in.: System wyborczy, Dzień, który opozycja chciałaby wymazać z pamięci), Część VI Fidesz - nie będą nam mówić, co mamy robić (m. in.: Węgry a Unia Europejska, My, potomkowie Attyli). Książka ma mniej więcej 340 stron - co biorąc pod uwagę liczbę części i liczbę podrozdziałów (49, pomijając 2 w epilogu; prolog ma 6), sugeruje, że są one dość krótkie. I technicznie to prawda, ale czytając, prawie tego nie czuje, bo w wielu miejscach to bardzo jednorodna narracja i chociaż podział na podrozdziały pomaga ją poukładać, czasami równie dobrze mogłoby go nie być. Dlatego też relatywnie krótkie podrozdziały nieszczególnie wpłynęły na moje tempo czytania.

Na pewno ciekawe jest to, w których miejscach jakieś stereotypowe czy przewidywane podobieństwa oraz różnice Polski i Węgier są tak naprawdę niesamowicie głębokimi przepaściami. I to niejako w dwie strony: są sprawy, które jak wynika z książki, w ogóle nie są tematami debaty publicznej na Węgrzech, bo są dla Węgrów oczywiste, ale są też takie, które muszą zaskakiwać czytelników w Polsce - dlaczego Węgrzy w ogóle to roztrząsają i dlaczego to tam takie ważne. Poza tym momentami naprawdę ma się wrażenie, że Węgry są tylko o krok od jakiś imperialistycznych działań - i trochę człowieka przechodzą ciarki po plecach. Ciekawe są też fragmenty pokazujące to, co w Polsce jest komentowane w kontekście Węgier - zestawione z tym, o czym mówiło się czy co było ważniejsze na samych Węgrzech. Trochę zabrakło mi informacji w drugą stronę (albo ich nie wyłapałam) - ale może tam nie komentuje się polskiej polityki. I sam autor zapowiadał, że opowiada z perspektywy zewnętrznej - polskiej a nie węgierskiej. Co ciekawe, przedstawia on konformizm jako wręcz definiującą cechę Węgrów - i podaje ważne przykłady potwierdzające to rozpoznanie.

Węgry na nowo to też trochę dowód na to, że dla każdego kraju trzeba robić oddzielny szczegółowy słownik niby oczywistych terminów politycznych (typu prawica i lewica), bo można zostać zaskoczonym ich definicjami w różnych krajach. Ale można się też zdziwić występowaniem, że tak napiszę, oksymoronów w rozumieniu prawa (rzeczy, które powinny się wykluczać, ale funkcjonują obok siebie).    

Nie będę ukrywała, że na dobrą sprawę to powinnam przeczytać tę książkę raz jeszcze, bo z samej lektury niewiele zapamiętałam. Jak pisałam - słuchałam autora w wielu podcastach i łatwiej było mi budować kolejną wiedzę, na tym, co już usłyszałam. Nowym wiadomościom brakowało fundamentu, na którym mogłabym je zapamiętać. Ale dobrze mieć jakiś fizyczny punkt odniesienia, jeśli będę sobie chciała sprawdzić informacje.

Narzekania: wolałabym, aby książka miała normalne przypisy (ma jeden! przypis bibliograficzny) zamiast zebranej bibliografii - szczególnie w miejscach, gdzie autor wyraźnie korzystał z jakiegoś źródła internetowego. I tak można je odnaleźć w bibliografii, ale jeśli autorowi nie podobały się przypisy na dole strony, to je też można było umieścić na końcu książki. Plus za to, że źródła internetowe mają autorów i tytuły i nie są tylko linkami. Boli mnie powszechność "miało miejsce" - mamy tyle synonimów. 

Trudno mi napisać, że tak po prostu polecam Węgry na nowo, bo bez jakiegoś wcześniejszego punktu odniesienia odbicie się od tej książki jest bardzo prawdopodobne, ale jeśli dobrze wiecie, na co się piszecie, nie przeraża was dużo danych i różnych nazw własnych i interesuje was pozycjonowanie się Węgier w Europie to warto tę książkę przeczytać. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki

Pozdrawiam, M

środa, 26 października 2022

Odkrywczy niesamowicie - Rosaline

 Hello!

Jak wiadomo - mam słabość do Szekspira w popkulturze. Postanowiłam więc obejrzeć Rosaline - chociaż muszę przyznać, że punkt wyjścia tego filmu (który z jakiegoś powodu jest promowany jak serial) wcale nie wydawał mi się tak ciekawy i odkrywczy, jak twórcy by chcieli. Ale tak naprawdę nie miałam wobec filmu żadnych oczekiwań i nawet nie za bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. (Nie wiem, czy już samo napisanie, że w tekście są spoilery do filmu nie zdradza za dużo - ale z drugiej strony to komedia i może ja sama potraktowałam ją za poważnie...).   

Plakat film Rosaline

Rosaline to kuzynka Julii... i dziewczyna, z którą spotykał się Romeo zanim Julię poznał. Sprawa jest nawet bardziej skomplikowana - ustawiona randka Rosaline powoduje, że znana para ma czas się poznać. Na dodatek Rosaline nie pamięta swojej kuzynki - ale gdy okazuje się, że Julia pamięta ją, Rosaline rozpoczyna akcję zniechęcania Julii do Romea.

Tak do połowy filmu bawiłam się nawet nieźle (chociaż przez samiusieńki początek trochę trudno było przejść), zdarzyło mi się śmiać w głos (gdy zmieniła się pogoda i ze skrzypka w pokoju głównej bohaterki), ale tam z tyłu cały czas jest historia Romea i Julii - i im bliżej końca, tym film staje się coraz cięższy. Można obserwować, jak twórcy zapominają, że to powinna być komedia, a całość coraz bardziej osiada. A jednocześnie coraz bardziej ma się poczucie, że odniesienia do Romea i Julii nie były wcale potrzebne.

Rosaline dostaje zalotnika - którego oczywiście na początku nie lubi, ale potem znajdują nić porozumienia - ale na dobrą sprawę trudno kibicować, żeby się zeszli, bo ma się poczucie, że to nie fair. Zresztą podobnie - wiemy, jak ta historia się kończy (ekhem... powinna się skończyć) - trudno kibicować Rosaline w pomyśle odbicia Romea Julii. Do tego dołącza jeszcze to, że nasza bohaterka jest dość specyficzna (zresztą Julia też - jakim sposobem ta wersja Julii mogła zakochać się w Romeo, to ja nie wiem) - momentami wydaje się jedynym głosem rozsądku w całym filmie, a w innym czasie jest nieprzytomnie naiwna. 

Ponadto Romeo w tym filmie niemalże nie jest postacią i w sumie jest bohaterem trzecioplanowym. On tylko mówi poezją. A w zasadzie chyba papuguje, bo nie wydaje się szczególnie lotny. Kłopot z takim ukazaniem Romea oraz tym, co robi nasza główna bohaterka, jest taki, że to właśnie na nią spada cała wina. I tak - Rosaline robiła wiele głupot z poważnymi konsekwencjami, ale to nie ona spowodowała na przykład to, że Romeo zabił Tybalta.  A potem się okazuje, że z tego wszystkiego i tak nic nie wynika. 

Oglądając, miałam wrażenie, że to taki wysokobudżetowy teatr telewizji dla nastolatków, a po zakończeniu, że jeszcze dziecięca wersja historii - aby dzieci nie przestraszyły się śmierci. Jakieś to takie infantylne ostatecznie. Morał z tego filmu jest taki, że powinniśmy kogoś poznać zanim zadeklarujemy mu miłość - odkrywczy niesamowicie.   

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki

Trzymajcie się, M

sobota, 22 października 2022

W końcu oglądam serial Marvela! I film!

 Hello!

Powoli nadrabiam sobie seriale Marvela dostępne na Disney+, ale żeby obejrzeć Hawkeye musiałam obejrzeć też Czarną wdowę - i o tych dwóch dziełach kultury dziś przeczytacie. 

Plakat filmu Czarna wdowa, plakat serialu Hawkeye


Czarna wdowa

Kinowa premiera Czarnej wdowy przemknęła mi koło nosa. Wydaje mi się, że film był grany w kinie u mnie w mieście, ale pewności nie mam. A jeśli był grany to z dubbingiem. I do tego nie zbierał najlepszych recenzji. Dlatego obejrzałam go dopiero, gdy chciałam zabrać się za oglądanie serialu Hawkeye.

Czy Czarna wdowa mi się podobała? Ani tak, ani nie. Gdy oglądałam ten film, nie mogłam uwierzyć, jak bardzo nie ma on żadnej własności, żadnej treści. To tak bardzo historia poboczna, na dodatek poprowadzona tak nieosobiście, że w sumie nie mam żadnych emocji wobec tego filmu. Alexei głównie mnie denerwował, bo to taki typowy zabawny charakter. Ale wiecie z czymś mroczniejszym gdzieś głębiej. Zasadniczo nie za bardzo wiemy, dlaczego dokładnie bohaterki chcą zniszczyć Red Room poza tym, że Natasza powinna to była zrobić lata temu. Cały wątek rodziny jest tak niedopowiedziany i nierozwinięty, że to wielka szkoda, że ten film ma dwie godziny. I można go streścić tak: Natasza dostaje przesyłkę, znajduje Yelenę, walczą, dogadują się; postanawiają uwolnić Alexeja z więzienia - więc walka w więzieniu. Rodzinne spotkanie z mamą - tu próbują rozmawiać. A potem dostają się do Red Room i jest wielka walka. Ogólnie ten film nie mógłby mi bardziej nie robić różnicy, mogłam go nie oglądać, nic by się nie zmieniło. 

Ale rzeczywiście Florence Pugh jako Yelena była jego najlepszym elementem. 

Hawkeye

To zaskakująco uroczy i miły do oglądania serial. I poleca się na środek lata, bo to serial bożonarodzeniowy (a publikuję to w środku jesieni). 

Kate i jej mama to może być jedna z najciekawszych relacji rodzinnych w całym MCU. Podobało mi się też bardzo, jak wątki z odcinka na odcinek się nawarstwiały i fabuła gęstniała, ale z sensem. Nawet jeśli wydawało się, że elementy są tylko lekko połączone to zaprezentowanie ich razem nie było chaotyczne. Ważne jest jeszcze to, że cały serial jest ogólnie w miarę składny, nie kończy się nagle, nie ma się dużego poczucia, że czegoś w nim brakuje (powiedziałabym, że obecność Kingpina jest trochę na wyrost i mało wyjaśniona, ale do przyjęcia) i stanowi ładną zamkniętą całość. 

Wyszło trochę krótko - i mam wrażenie, że to także trochę mówi zarówno o filmie, jak i o serialu. Przy czym o filmie świadczy to gorzej, o serialu - lepiej. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki

Pozdrawiam, M

środa, 19 października 2022

7736 km. Pomiędzy Koreą Południową a Polską - koreańskie bingo

 Hello!

7736 km. Pomiędzy Koreą Południową a Polską  to może być najbardziej koreańska książka wydana do tej pory w Polsce! A na pewno najbardziej południowokoreańska. Ona wygrywa w moim koreańskim bingo już samymi tytułami podrozdziałów (tytuły rozdziałów są dość ogólne, ale podrozdziałów - bingo!). 

Inne odcinki binga można znaleźć w zakładce Wszystko, co napisałam i jest związane z Koreami. 

Okładka książki  7736 km. Pomiędzy Koreą Południową a Polską  leżąca na tle po lewej różowym w kwiaty, i morskim po prawej

Tytuł: 7736 km. Pomiędzy Koreą Południową a Polską 
Autorka: Mijin Mok
Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte

KOREA

Kimchi

Wspominałam wcześniej, że tytuły rozdziałów bywają bardzo ogóle i dopiero podrozdziały kryją bingo. Nie w przypadku kimchi. Rozdział piąty nosi tytuł "Przez kimchi do serca", dalej mamy piosenkę o kimchi i ogólnie nie można mieć wątpliwości, że kimchi to najważniejszy element kuchni koreańskiej (o ile nie całej kultury!). 

> "Gdy mowa o koreańskim jedzeniu, można odnieść wrażenie, że kimchi pojawia się niemal przy każdej okazji. [To nie jest wrażenie i pojawia się przy każdej okazji - M.]. Kimchi to, kimchi tamto! (...) Kimchi to niekwestionowany król przystawek" (s. 117). 

Nie mogę zacytować przecież całego rozdziału.

Soju

> "Ulubiony i tradycyjny alkohol koreański to soju" (s. 184).

Hanbok

Tytuł podrozdziału "Tradycyjny strój koreański hanbok a polskie stroje ludowe". 

> "Jednakże hanbok to wyjątkowy strój, którego tradycja ma ponad tysiąc sześćset lat" (s. 54).

Konfucjusz

Podrozdział "Konfucjanizm".

> "Konfucjanizm zdobył ogromną popularność jako ideologia państwowa w czasach panowania dynastii Joseon" (s. 42).

Hangul (hangeul) i Sejong Wielki

Tytuł podrozdziału: "Hangeul - duma narodowa Koreańczyków".

> "To Dzień Hangeula, czyli dzień alfabetu koreańskiego. (...) Za jego twórcę uznaje się króla Sejonga Wielkiego" (s. 61).

Ondol

Kim, Park, Lee to najpopularniejsze nazwiska

Tu niedokładnie, ale łatwo wywnioskować, że chodzi o powszechność nazwisk.

> "Zwykłemu Parkowi czy Kimowi nie wystarczała już posada w małej, niestabilnej firmie «krzak»" (s. 172).

Historia o metalowych pałeczkach

Co prawda nie ma historii, ale jest zaznaczenie, że są unikatowe!

> "Tradycyjny zestaw sztućców w Korei to płaskie metalowe pałeczki (unikatowe dla tego kraju) oraz łyżka" (s. 113).

KOREA POŁUDNIOWA


Czebol

Tytuł podrozdziału: "Rodzinne interesy - czebol".

> "Czebol to nic innego jak duża korporacja, konglomerat prowadzony przez jedną rodzinę oraz jej krewnych" (s. 186).

Pali-pali

Tytuł podrozdziału: "«Pali pali», czyli gaszenie pożarów po koreańsku".

> "Jednak po reformach wojskowych rządów Parka Chung-hee, skupiających się na błyskawicznej modernizacji kraju, narodziła się kultura «szybko, szybko»" (s. 96).

Hallyu / Koreańska fala. Albo inaczej: spróbować napisać o hallyu i nie napisać o serialu "Winter Sonata"

Tytuł podrozdziału: "Hallyu - koreańska fala zalewa świat".

> "Japonia na początku XXI wieku oszalała na punkcie koreańskiego serialu Winter Sonata" (s. 291).

Nadgodziny

Tytuł podrozdziału: "Czy Koreańczycy mają L4? Nadgodziny i urlopy".

> "Rozmawiając o koreańskiej kulturze pracy, nie można zapomnieć nadgodzinach" (s. 179).

Metafora o krewetce

Nie ma krewetki! Jest o tym, że Półwysep Koreański wygląda jak tygrys. Ale autorka poświęca cały akapit na wyjaśnienie podobieństwa położenia geograficznego Polski i Korei pomiędzy różnymi mocarstwami. To na stronie 25.

Przegrana Polski z Koreą Południową w piłce nożnej w 2002 roku

> "Czasami w luźnych rozmowach pojawiały się żarty o bolesnej przegranej Polaków z Koreańczykami na Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej w 2002 roku" (s. 17).

Powinnam przestać być zaskoczona tym, że ta przegrana się pojawia w tekstach, bo z tych wspomnień o niej można wywnioskować, że to była największa sportowa trauma polskiej piłki nożnej w XXI wieku.

Cud nad rzeką Han

> "Tak szybki wzrost ekonomiczny (...), bywa w Korei «cudem nad rzeką Han»" (s. 29).

Samobójstwa

Tytuł podrozdziału: "«Bridge of Life» samobójstwa w Korei". 

> "Pomimo starań, aby obniżyć wskaźnik samobójstw, nic nie wskazuje na to, że prędko uda się uporać z tym problemem w Korei" (s. 221).

Kryzys roku 1997 

> "Rynek pracy zrewolucjonizował dopiero azjatycki kryzys finansowy z 1997 roku" (s. 172). 

Jak widać każdy - poza jednym (no dwoma) - punkt bingo w jakimś mniejszym lub większym, bardziej lub mniej bezpośrednim stopniu został w książce 7736 km. Pomiędzy Koreą Południową a Polską dotknięty. W wielu wypadkach - patrz: podrozdziały - nawet rozbudowany i wyjaśniony.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki

LOVE, M

sobota, 15 października 2022

Przystępna i przyjemna - 7736 km. Pomiędzy Koreą Południową a Polską

 Hello!

Zawsze z niepokojem podchodzę do kolejnych książek o Korei na polskim rynku wydawniczym. Boję się, że się zawiodę, że książka będzie słaba, że wydanie będzie niechlujne i niedopracowane, że ogólnie nie da się tego czytać, że będzie wprowadzało czytelników w błąd. W przypadku 7736 km. Pomiędzy Koreą Południową a Polską miałam o wiele mniejsze obawy - bo autorką książki jest Koreanka i książka była pisana z myślą o polskim odbiorcy.   

Książka  7736 km. Pomiędzy Koreą Południową a Polską  otoczona różowymi kwiatami

Tytuł: 7736 km. Pomiędzy Koreą Południową a Polską 
Autorka: Mijin Mok
Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte

Po pierwsze to nie jest reportaż. To coś w rodzaju rozbudowanej o szeroki kontekst kulturowy i geograficzny biografii przynajmniej w wielu miejscach. W innych to trochę słownik, trochę encyklopedia. Momentami - najbardziej podręczny podręcznik kultury koreańskiej.  Po tytule widać też, jakie założenia przyjmuje autorka - aby porównać, zestawić Koreę Południową i Polskę, pokazać podobieństwa i różnice oraz opowiedzieć Polkom i Polakom o Korei z perspektywy osoby zanurzonej w obie kultury - Koreanka opowiada o Korei Polakom. To bardzo ważne, bo to może być pierwsza (albo druga) książka tego typu na polskim rynku (a możecie to sprawdzić w zakładce Wszystkie książki o Korei wydane w Polsce). Autorka mieszka w Polsce i prowadzi kanał na YouTube "Koreanka".

Podoba mi się skład  7736 km.! I to ogromnie, bo książka nie ma wcięć akapitowych. Zamiast tego są bloki tekstu i wygląda jak wpis na blogu. Ponadto cała budowa książki - rozkład rozdziałów i wiadomości w rozdziałach - jest bardzo uporządkowana i ogólnie to bardzo ładna, estetyczna książka. Oczywiście uwagę zwracają ilustracje autorstwa Natalii Zych, ale w książce znajdziemy też zdjęcia. 

Po drugie - dlaczego ta książka nie wyszła, gdy pisałam licencjat i magisterkę! Miałabym na papierze wszelkie stwierdzenia czy przeczucia, które miałam wobec postrzegania Korei w Polsce, a na które nie miałam żadnego potwierdzenia (dopóki nie zrobiłam ankiety). Poza tym książka potwierdza inne moje przeczucia - na przykład wiele ze wpisu Lista potencjalnie popularnych koreańskich wytworów kultury.

Kłopot jest tylko taki, że dla mnie większość rzeczy w tej książce jest za prosta albo już je wiem. Co nie zmienia faktu, że warto po nią sięgnąć, bo bardzo zgrabnie układa wiele zagadnień. Jest bardzo, bardzo przystępna. Nawet jeśli spojrzenie na podejmowane tematy nie jest szczególnie odkrywcze. Choć trzeba przyznać, że autorka spogląda na niektóre zagadnienia z różnych stron i pokazuje ich dobre i słabsze strony. Nie wydaje się też przy tym popadać w przesadę i zachwyty (co zdarza się polskim autorom, piszącym o Korei) nad Republiką i sprawiedliwie pisze też o Polsce. Warto też zaznaczy, że nie znajdziemy tam wielu informacji o polityce, o gospodarce trochę - ale trudno nie pisać o gospodarce, gdy pisze się o czebolach. Książka jest bardzo panoramiczna, przeglądowa i dosyć ogólna (uogólnienia i uproszczenia mogą być nieco niepokojące, ale książka jest dość krótka - nie da się zawrzeć w niej wszystkiego - i upraszcza osoba z danej kultury, więc może można zaufać jej podejściu). Tematy rozdziałów to: historia, język, mentalność, kuchnia, edukacja, praca, życie codzienne, rodzina, święta i popkultura. Zagadnienia językowe - szczególnie zestawienia przysłów - były ciekawe. 7736 km. Pomiędzy Koreą Południową a Polską czyta się błyskawicznie i bardzo przyjemnie. 

Autorka wspomina o hejcie internetowym w Korei! To jest temat, który bardzo mnie interesuje, ale nie ma o nim za wiele opracowań. I chociaż nie jest to miłe i przyjemne zagadnienie - raczej siła internetowej społeczności jest absolutnie przerażająca i Mijin Mok opisuje przypadki samobójstw Goo Hary i Sulli - to cieszę się, że został poruszony. Chociaż w bardzo niewielkim stopniu. I tu znów na pierwszy plan wychodzi to, że to bardzo prosta i niepogłębiona książka, która wielu tematów dotyka i się po nich prześlizguje. Jest naprawdę znakomita jako wstęp i wprowadzenie w koreańskie tematy, ale jeśli ktoś liczył na jakieś analizy i głębokie zastanawianie się nad przyczynami różnych opisywanych zjawisk - to tego nie znajdzie.

Naprawdę nie pamiętam, kiedy tak dobrze bawiłam się, czytając książkę i sprawiało mi to tyle radości. Miałam też świetną zabawę, zbierając punktu do koreańskiego bingo (już w środę!), bo  7736 km. Pomiędzy Koreą Południową a Polską chyba je wygrywa!

A teraz trochę narzekania: wydawnictwo nie informuje o wykorzystywanym sposobie zapisu (ale to transkrypcja poprawiona). Nie wiem, czemu "rzeka Han-gang" zostało, skoro "gang" oznacza rzekę. Część przypisów to tylko linki z datą dostępu - i wygląda to naprawdę słabo, ale są na samym końcu książki, więc nie zwracają aż takiej uwagi. W tekście głównym k-pop zapisywany jest małą literą, ale w blurbie jest K-pop (w tekście też raz lub dwa). Po polsku pisze się też raczej Inczon niż Incheon, wyspa Jeju jako Czedżu, Busan w Polsce to Pusan (jakiś czas temu oświeciło mnie, że łatwo to zapamiętać, bo P) - ogólnie Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych Poza Granicami Polski nie jest zachwycona. Descendants of the Sun mieli premierę w 2016 nie 2014 roku. Zauważyłam dwa dwukropki w miejscach, w których nie powinno ich być. Ach, mamy wiele "ciężkiego" zamiast "trudnego" - i to trochę mnie denerwowało. W piosence o kimchi na stronie 111 w dwóch miejscach jest za dużo światła między wierszami.

Muszę przyznać, że zastanawia mnie też tytuł tej książki. To znaczy - autora uzasadnia dlaczego ta odległość jest ważna, przedstawia to też założenie pokazywania, że chociaż Korea i Polska geograficznie są daleko, to być może mamy więcej wspólnego niż się wydaje, ale nie można nie zauważyć, że ten tytuł jest mało praktyczny na przykład w hashtagach. I zastanawiałabym się, jak będzie z jego zapamiętaniem. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki

LOVE, M

środa, 12 października 2022

Tragizm i dramatyzm - Wielka woda

 Hello!

Nie miałam zamiaru oglądać Wielkiej wody - powiedzmy, że ostatnio widziałam za dużo filmów i seriali, gdzie coś było zalewane i ludzie musieli walczyć z żywiołem - ale po wielu pozytywnych głosach dotyczących jakości serialu, zdecydowałam się na seans. I nie żałuję - pozytywne recenzje są jak najbardziej zasłużone. Zapraszam na moją opinię o serialu Wielka woda.

Plakat serialu Wielka woda / High water dwie obejmujące się kobiety, widać twarz blondynki

Wrocław, rok 1997. Do miasta zbliża się fala powodziowa - i choć wydaje się, że wszyscy zdają sobie sprawę z zagrożenia i są w stanie wymyślić, jak ograniczyć potencjalne szkody, życie okazuje się bardziej skomplikowane.  

Nie da się oderwać od tego serialu, jest taki wciągający i trzymający w napięciu. Do tego zrobiony jest jak bardzo długi film podzielony na odcinki (sześć po czterdzieści pięć minut). Ponadto wiele wysiłku włożono w wizualne przedstawienie Wrocławia w 1997 - widać to zarówno w podjętych decyzjach artystycznych dotyczących sposobu nagrania czy użytych filtrów, jak i scenografii (z jakiegoś powodu stare samochody zrobiły na mnie duże wrażenie). 

Cały klimat tego serialu jest taki niepokojący, czuć, że woda cały czas gdzieś się czai i podchodzi pod miasto, aby dokonać dzieła zniszczenia. Ponadto serial jest taki... polski - w bardzo szerokim rozumieniu tego określenia. Po prostu czuć polską mentalność i duże prawdopodobieństwo bohaterów. 

Miałam też wrażenie, że bardzo łatwo było sprawić, że sprawy osobiste bohaterów boleśnie zderzyłyby się z główną fabułą (tym, co bezpośrednio dotyczy powodzi) i weszły jej w paradę - ale nie. One ją dopełniają i pomagają obrazować stan emocjonalny bohaterów, którego w innych okolicznościach nie moglibyśmy być świadkami. Czy w głównej bohaterce zebrało się aż trochę za dużo dramatyzmu i trudnych doświadczeń - niezaprzeczalnie. Ale ten serial jest jednocześnie wielkoskalowy i bardzo kameralny, więc komuś trzeba było dać trudną historię.  

Muszę też napisać, że biorąc pod uwagę, że to serial o powodzi, który pokazuje ludzi w dość skrajnych sytuacjach i pod wpływem bardzo silnych emocji, czasami wciąż byłam zaskakiwana, w jak dramatyczne kierunki udawała się fabuła. I nie można też zapomnieć, że mamy tu konflikt tragiczny - każdy (to znaczy mieszkańcy Wrocławia oraz mieszkańcy terenów, które powinny zostać zalane, aby Wrocław nie utonął) miał swoje racje - i słyszymy to wprost z ekranu w ostatnim odcinku. Przy czym narracja serialu bez wątpienia faworyzuje Wrocław. Choć jednocześnie trochę lepiej widać, jak mobilizują się mieszkańcy miejscowości pod Wrocławiem niż sami Wrocławianie.

Wielka woda to naprawdę bardzo porządny - może odrobinę zbyt niepotrzebnie dramatyczny - serial, bardzo wciągający i wywołujący w widzu paletę różnych emocji.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki

LOVE, M

niedziela, 9 października 2022

Thai Cave Rescue & The Trapped 13: How We Survived The Thai Cave

 Hello!

Oto zapowiadana druga część moich opinii o wytworach kultury, które są związane z akcją ratunkową wyciągania chłopców z jaskini w Tajlandii.  Pierwsza: Trzynaście żyć i Na ratunek. Misja w jaskini.

Thai Cave Rescue  Operacja ratunkowa w tajskiej jaskini The Trapped 13: How we survived the thai cave

Thai Cave Rescue 
Operacja ratunkowa w tajskiej jaskini

Od pierwszych minut pierwszego odcinka Thai Cave Rescue podobało mi się zdecydowanie bardziej niż dwie opisywane poprzednio produkcje. Jest spójniejsze i bliżej swoich bohaterów niż Trzynaście żyć. Jest też dużo ładniej nakręcone. 
 
Jedyna rzecz, która nieco mnie niepokoiła w tej produkcji, to fakt, że reklamuje się ona jako "jedyny film/serial, który miał dostęp do chłopców i ich rodzin" i jednocześnie na początku każdego odcinka mamy informację, że "to serial oparty na faktach, ale dramatyzowany na potrzeby opowieści". Z jednej strony to jest oczywiście zrozumiałe - to serial, ma w większym stopniu dostarczyć rozrywki niż faktów , ale z drugiej miałam poczucie, że tej historii nie trzeba (może nawet nie należy) przeinaczać, aby scenariusz był ciekawszy. 

To ciekawe, jak dużą rolę w serialu odgrywają wierzenia i duchy. Jest też trochę więcej o tym, że trener dzieci był mnichem. Dodatkowo dzięki pokazaniu tego, co działo się w jaskini z dziećmi na bieżąco, Thai Cave Rescue podkreśla, że na dobrą sprawę, jeśli trener nie poszedłby z chłopcami, to sytuacja mogłaby być dużo, dużo gorsza. Ale jeśli miałabym wskazać głównego bohatera serialu, to byłby nim gubernator - bo on obrazuje coś bardzo ciekawego: jednoczesną potrzebę cudu w wymiarze metafizycznym oraz potrzebę i świadomość konieczności niesamowitego doświadczenia, profesjonalizmu i najlepszym umiejętności, aby cokolwiek w jaskini zdziałać.
 
Thai Cave Rescue daje także nieco inne spojrzenie na sprawność przeprowadzania akcji ratunkowej - a raczej na to, że jej początek był mniej sprawny, niż mogłoby się wydawać. Może to nawet nie powinno być zaskakujące - w końcu to kwestia wielkiej odpowiedzialności. I reputacji (oczywiście). Chociaż to może kwestia tego, jak radzono lub nie sobie z pokazywaniem upływu czasu w serialu. I to jest chyba jego największy problem - chociaż być może mniej zauważalny, jeśli to czyjeś pierwsze zetknięcie z pokazywaniem tej historii w serialu/filmie - prawie ciągle ma się wrażenie, że coś jest nie tak z chronologią i linią czasu. Montaż jest trochę chaotyczny, ale mam wrażenie, że miało to pokazać, jak wiele rzeczy działo się jednocześnie.
 
Czymś, co dla mnie najbardziej ten serial zdradziło, była sugestia, że jakiekolwiek pompy zaczęły pracować dopiero, gdy postanowiono, że zaleją pola uprawne, aby woda nie wpływała do jaskini. Gdy naprawdę pompy pracowały w jaskini, praktycznie odkąd pierwsze zostały tam dostarczone i była to chyba pierwsza ratunkowa rzecz, którą zrobiono (to znaczy próbowano zmniejszyć poziom wody).

Ponadto wątek pani hydrolog, która wymyśla to i tamto, aby woda nie lała się do jaskini i zaprzyjaźnia się po drodze ze strażniczą - z jednej strony jest ciekawy i oto mamy dwie postaci kobiece (ważna była też dziewczyna z instytutu metrologicznego), a z drugiej strony - to wszystko można było pokazać krócej. Ale w serialu pokazano też inne próby, podejścia i pomysły na wyciągnięcie chłopców. Czasami też ogromnie dużo w tym serialu o czymś mówią - jak bardzo normalne nurkowanie różni się od jaskiniowego - ale zupełnie brakuje wizualnej reprezentacji.
 
Doktor Harry ze swoimi przemyśleniami i dramatami jest jak zawsze poruszający, ale zupełnie nie rozumiem, po co w tym serialu pojawiła się postać Craiga - jego kolegi i też nurka. Można było wykorzystać postaci nurków, którzy już byli obecni w fabule, zamiast dodawać kolejną nieznaną postać.

Zastanawiałam się, na ile udramatyczniono samą końcówkę i wyciąganie ostatniego chłopca, bo z tego, co wiem, pogoda i owszem zepsuła się dramatycznie, ale dopiero po jego wyciągnięciu - a jak pisałam, nie wydaje mi się, aby ta historia potrzebowała, aby dokładać jej dramatyzmu. Ale to nie jedyny moment, gdy wydaje się, że serial aż za bardzo chce grać na emocjach widza i jest efekciarski w bardzo złym sensie. Chyba największy swego rodzaju szantaż emocjonalny przeżywają widzowie i bohaterowie, gdy doktor Harry przybywa do Tajlandii a na lotnisku mija się z samolotem wojskowym zabierającym ciało komandosa, który zginął, rozmieszczając w jaskini butle z tlenem.

Uprzedzę Was jednak o pewnej zaskakującej rzeczy, która sprawiła, że obejrzenie tego serialu mnie przytłoczyło - otóż okazuje się, że aktor, który grał trenera, zmarł w marcu 2022. A chłopak był w moim wieku - i jak się o tym dowiedziałam, i po tym generującym tyle emocji odcinku - ale przecież wiemy, że ta historia się dobrze kończy - w każdym razie pół godziny patrzyłam się w ekran i łzy mi same leciały, bo to jakieś koszmarne zestawienie losu. 
 

The Trapped 13: How We Survived The Thai Cave
13 uwięzionych: Jak przetrwaliśmy w tajlandzkiej jaskini


Trochę męczy mnie to całe "thai cave", bo jaskinia ma swoją nazwę i nawet mitologię, a wydaje się, że ludzie tytułujący te obrazy mają wrażenie, że Tham Luang to za trudna i zbyt egzotyczna nazwa. Ale to na marginesie. 

A druga rzecz - już mniej na marginesie. Najpierw Netflix wypuszcza serial przeinaczający chronologię, dodający dramatyzmu do i tak dramatycznej sytuacji - a potem wypuszcza film dokumentalny, aby wszystko wyjaśnić. Nie wiem, czy ja jestem cyniczna, czy Netflix.

Ten dokument to rekonstrukcja wydarzeń, ale opowiedziana przez osoby w nich uczestniczące. Szczególnie dużo wyjaśnia trener. Potem rodzice. Jest trochę autentycznych nagrań, ale mniej niż w dokumencie National Geographic. Ogólnie jest w nim mniej o technikaliach, za to więcej o tym, jak chłopcy się czuli.

Powtórzę się - ale powtarza się to także we wszystkich produkcjach - szeroko pojęta wiara naprawdę była ważna dla rodziców, chłopców i chyba wszystkich (dla których to ważne) zaangażowanych w tamtym czasie. W dokumencie wypowiada się doktor Harris (oraz Craig) i wydaje się już dużo bardziej zdystansowany do sprawy, niż gdy pojawił się w dokumencie NG. Chociaż to złe słowo. Spokojniejszy, ale wciąż podkreśla i podkreśla, jak to wszystko było bezprecedensowe i niebezpieczne. Ogólnie - pomijając dramatyzm serialu Netflixa - ta produkcja najbardziej skupia się na uczuciach i odczuciach bohaterów.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki

Pozdrawiam, M

środa, 5 października 2022

Wszystko, o co chciałam zapytać podcasterkę [wywiad z Jadeitowy Podcast]

Hello!

 Jak być może wiecie - uwielbiam podcasty! Wyobraźcie sobie więc moją ekscytację, gdy natknęłam się na wręcz idealną kandydatkę do kolejnego wywiadu - Sandrę prowadzącą Jadeitowy Podcast - Rozmowy o Azji Wschodniej. Ludzie, kultura, sztuka.

Wszystko, o co chciałam zapytać podcasterkę  [wywiad z Jadeitowy Podcast]

Czy mogłabyś na początek krótko się przedstawić i opowiedzieć o prowadzonym przez Ciebie podcaście? Od kiedy go prowadzisz i jak często ukazują się kolejne odcinki?

Cześć! Mam na imię Sandra, obecnie studiuję Contemporary China Studies na Renmin University of China. Studia w Chinach (choć zdalnie) są kontynuacją mojej sinologicznej ścieżki naukowej. W 2021 obroniłam licencjat z sinologii na Uniwersytecie Wrocławskim, obecny program to studia magisterskie.

Idea założenia podcastu była wypadkową dwóch głównych potrzeb, które napotkałam podczas studiowania na UWr. Po pierwsze – od zawsze interesowały mnie sztuki wizualne i ich wzajemny wpływ na społeczeństwo / kreowanie kultury danych obszarów. Mój podcast jest właśnie o nich – ludziach, kulturze i sztuce (Azji Wschodniej). Druga kwestia to polska scena (około)sinologiczna. Angażując się w najrozmaitsze projekty studenckie/naukowe/publicystyczne, odnosiłam wrażenie jakoby polskie mówienie o Azji ograniczało się przede wszystkim do tematów politycznych czy gospodarczych. Nie neguję tu obecności szeroko propagowanej popkultury Japonii czy Korei, jednak brakowało mi przestrzeni na merytoryczną (naukową, ale również popularnonaukową) dyskusję na temat zachowań społeczności Dalekiego Wschodu, zagwozdek kulturowych, estetycznych.

Stwierdziłam, że skoro w przestrzeni (internetowej) znajduje się miejsce na wspomniane wyżej publikacje, dlaczego miałabym ograniczać ich zakres tematyczny. Pomysł na podcast powstał na początku 2021 roku. Pierwszy odcinek opublikowałam w czerwcu (2021), do tej pory ukazało się 17 odcinków (chyba że czytacie ten wywiad nieco później).

Częstotliwości publikowania odcinków nie uzależniam od żadnych postawionych sobie deadlinów. To projekt autorski, czysto hobbystyczny i wolontariacki. Zależy mi na jego jakości i staranności w przygotowaniu kolejnych rozmów, stąd każdy odcinek ma swój indywidualny proces powstania. Chciałabym oczywiście publikować więcej, kto wie – może po skończeniu studiów.
 
Wywiady są niewielką częścią mojej działalności, ale zajmują – może nie bardzo dużo czasu (chociaż sporo) – ale na pewno dużo wymyślania i wielu małych, ale licznych działań i pracy włożonej zarówno w przygotowanie, jak i w publikację. Jak wygląda kwestia czasowa z Twojej strony? Wymyślanie szkicu podcastu, zastanawianie się, z kim porozmawiać czy może jednak nagrywanie i kwestie techniczne zajmują najwięcej czasu?

Jeśli chodzi o pomysły na odcinki – one przychodzą same kiedy poznaję / trafiam na osoby, które mogłyby przekazać coś ciekawego, często wynikającego z bardzo specyficznych, zawężonych zainteresowań. Czasami są to osoby poznane prywatnie, czasami na uczelniach, a czasem takie, które słuchają podcastu i z własnej inicjatywy piszą do mnie z propozycją nagrania wspólnej rozmowy.

Kontakt zaczyna się zazwyczaj drogą mailową (albo przez inne komunikatory). Piszę wtedy kilka zdań o podcaście, o sobie oraz proponuję temat rozmowy z zaznaczeniem, że jest to jedynie moja propozycja. Bywa, że ostateczny temat jest zupełnie inny niż ten, który zakładałam – i to jest super!

W kolejnych dniach/tygodniach przygotowuję się merytorycznie (czytam na dany temat, poznaję twórczość gościa), aby docelowo ułożyć wstępną listę pytań. Następnie spotykam się z gościem na nagranie rozmowy (zdalnie bądź na miejscu).

Po przeprowadzonej rozmowie wykonuję edycję nagrania (od razu zaznaczam, że w moim podcaście nie ingeruję w kolejność czy treść per se – dopieszczam jedynie kwestie techniczne, dodaję intro, outro itp.). Do tego projektuję grafikę, a na koniec przesyłam gościowi do akceptacji.
Proces publikacji to dosłownie chwila – korzystam z platformy Anchor, na którą wgrywam rozmowę, dodaję opis, miniaturę. W międzyczasie tworzę wersję mp4 rozmowy, którą publikuję na YouTube. I tak oto odcinek pojawia się na czterech platformach jednocześnie.

Wiem, jak działa blogger: klikam nowy post, piszę, klikam publikację i już – wpis jest w sieci. Ogłaszam to też w mediach społecznościowych. Zawsze mnie jednak zastanawiało, jak działa publikowanie i dystrybucja podcastów? Czy istnieje podcastowy blogger?


Istnieje wiele platform hostingowych, które umożliwiają automatyczną publikację na kilku serwisach streamingowych jednocześnie. Jak wspomniałam – sama korzystam z Anchora, ale jest ich znacznie więcej. Najważniejsze jest, aby nadać swojemu podcastowi RSS. RSS oznacza potocznie Really Simple Syndication (naprawdę prosta dystrybucja). Dzięki RSS mamy możliwość zarówno publikacji, jak i sprawdzania z jednego miejsca, co nowego zostało opublikowane w naszych ulubionych serwisach czy blogach.

Oczekiwania kontra rzeczywistość – jak wydawało Ci się, że wygląda prowadzenie podcastu, a jak jest naprawdę?


Jako że jest to projekt czysto hobbystyczny – traktuję go na własnych zasadach. Właściwie rzeczywistość jest taka, jakie były moje oczekiwania.

Czasami nagranie i opublikowanie danego odcinka zajmuje więcej czasu, niż się spodziewałam. Jednak niekoniecznie wynika to z dostępności czasu gościa, a raczej z mojej organizacji czasu. Sprawy prywatne, naukowe i zawodowe są priorytetami ponad podcastem.
 
Może jest coś ciekawego albo niespodziewanego, czego nauczyłaś się lub dowiedziałaś, prowadząc podcast? Albo któryś z rozmówców tak Cię zainspirował, że zainteresowałaś się czymś zupełnie nowym?


Każdy mój rozmówca inspiruje na swój sposób. Prowadząc podcast, poznałam wiele niesamowitych osób, o których istnieniu nie wiedziałabym gdyby nie Jadeitowy Podcast. Często jest tak, że przygotowując się do rozmów, sięgam po materiały/książki. które tylko w pewnym stopniu bezpośrednio odnoszą się do moich własnych zainteresowań – a poszerzanie wiedzy i horyzontów jest zawsze na plus!

Dziś nie przechodzę obojętnie obok laleczek Kokeshi. Po rozmowach z literaturoznawcami kupuję polecane przez nich książki (przykładowym strzałem w 10 był Almond Sohn Won-pyung), a w wyniku rozmowy o chińskich muzeach już zawsze zwracam uwagę na rozchodzenie się dźwięku w pomieszczeniach instytucji kultury. Wrażliwość na obojętne mi wcześniej sprawy – to chyba to sprawia mi największą radość.

Poza tym uczę się jak rozmawiać z ludźmi. Każdy rozmówca ma inną wrażliwość, inne potrzeby czy oczekiwania. Niektórzy są bardziej krytyczni względem siebie, inni mniej. Chyba mogę zdradzić, że zdarzały się rozmowy, które nagrywałam dwukrotnie… Prowadzenie podcastu to często lekcja cierpliwości, ale po każdej rozmowie jestem zachwycona osobami, które poznaję – ich pasją, wiedzą, czy pomysłami do kolejnych działań.

Jak szukasz swoich rozmówców i rozmówczyń? I czy masz jakiegoś wymarzonego gościa?

To zależy. Jak wspomniałam – czasami jest tak, że poznaję kogoś przez przypadek (prywatnie/na uczelni/konferencjach/w internecie). Należę też do wielu grup tematycznych na Facebooku, śledzę media społecznościowe. Jeśli interesują mnie wpisy danej osoby – zagłębiam się w to, co robi, kim jest.
Czasami jednak, kiedy najpierw pojawia się pomysł na temat rozmowy, a nie na konkretną osobę – wpisuje dane frazy w wyszukiwarkach artykułów naukowych, sprawdzam organizacje, instytucje, firmy, które zajmują się współpracą z Chinami, Japonią czy Koreą. Proces znajdowania rozmówczyń i rozmówców jest bardzo przypadkowy i raczej go nie planuję.

A czy są jakieś plany na solowe odcinki?

Myślę, że byłabym w stanie takie nagrywać, ale wolę formę osobistych prezentacji zostawiać na poczet konferencji naukowych. Może kiedyś się to zmieni, ale na ten moment obawiam się, że tematy, które interesują mnie naukowo nie są tak klikalne jak np. kino azjatyckie.

Z tego, co sprawdziłam wynika, że nie prowadzisz mediów społecznościowych – poza Facebookiem podcastu i Instagramem, ale związanym ze zdjęciami – dlaczego więc zdecydowałaś się na formę podcastu?

Oprócz świata naukowego i zawodowego bardzo ważne jest dla mnie zachowanie przestrzeni i czasu na rozwijanie innych umiejętności. Na ten moment nie widzę potrzeby zakładania osobnych kont podcastu dla każdej platformy. Nie wiem, czy miałabym na to czas. Na Facebooku mam dobry odbiór i tam też najłatwiej dotrzeć do osób zainteresowanych tematami podcastu.

Instagram traktuję jako przestrzeń do realizacji pasji fotograficznej (mam też stronę internetową ze swoim portfolio), a Twitter to miejsce do wrzucania wpisów związanych przede wszystkim z fotografią Chin (moim małym światkiem naukowym).

Oczywiście – przy publikacji nowych odcinków Jadeitowego zawsze linkuję je na moich pozostałych kontach, jednak strona na Facebooku jest głównym źródłem informacji o podcaście. Tam też zamieszczam posty dopełniające rozmowy – polecenia, linki, zdjęcia…

Prywatnie korzystam z innych platform, ale uważam, że każda ma swoje indywidualne przeznaczenie i nie zawsze posty związane z podcastem odpowiadają specyfice danego medium.
 
Czy trudno było wymyślić jego nazwę?

Nie. Zdecydowałam, że elementem łączącym dla Japonii, Korei i Chin będzie jadeit (kolor zielony również odpowiadał mi do wizualnej prezentacji podcastu), a część Podcast tłumaczy się sama.

Który z Twoich dotychczasowych odcinków był najtrudniejszy, a który najłatwiejszy? Wiem, że to bardzo ogólne hasła, ale może kryją się tu jakieś ciekawe historie.

Powiedziałabym, że zdecydowanie najtrudniej było zacząć – trema przed pierwszymi nagraniami była znacznie większa niż dziś. Chociaż wydaje mi się, że od samego początku moi goście byli bardzo wyrozumiali – forma podcastu okazała się być nowością nie tylko dla mnie, ale też dla większości rozmówców. Jeśli chodzi o łatwość nagrania – od początku proces wygląda bardzo podobnie, chyba nie ma czynników, które do tej pory powodowały rozmowy łatwiejszymi.
 
Gdybyś nie prowadziła Jadeitowego Podcastu (i nie byłoby to podcast o fotografii, jak zgaduję), to o czym mogłabyś jeszcze prowadzić podcast? Albo gdybyś w ramach swojego obecnego programu musiała skupić się na jednym temacie (na przykład tylko książki) lub jednym kraju (tylko Chiny), co byś wybrała?

Gdybym nie prowadziła Jadeitowego, inny podcast byłby właśnie o fotografii. Rodziły się takie pomysły w mojej głowie, ale to chyba nie ten moment. Tematyka byłaby zbyt wąska, żeby podcast trafił do większej grupy słuchaczy.

Jeśli miałabym skupić się na jednym kraju – zdecydowanie wybrałabym Chiny, ponieważ oprócz największej wiedzy w tym zakresie, to jedyny z tych trzech krajów, który potrzebuje odczarowania i odkrycia przed słuchaczami, że też ma swoją kulturę popularną i jest niesamowicie zróżnicowany.
 
Uwielbiam podcasty i zawsze zbieram nowe programy, czy masz może jakieś polecenia albo inspiracje?

Sama słucham raczej niewielu podcastów. Nie regularnie. Wybieram raczej konkretne interesujące mnie odcinki. Aczkolwiek z tych, które chętnie poleciłabym czytelnikom wywiadu to: Strefa Kultur Uniwersytetu SWPS, Dział Zagraniczny i Bardzo Brzydki Podcast.

Bardzo dziękuję za wywiad i wszystkie odpowiedzi!

Dziękuję za zaproszenie!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki

Pozdrawiam, M

niedziela, 2 października 2022

Nie tylko w kinie i teatrze 32

 Hello!

Jest nieźle - roczny wpis z aktorami i aktorkami w teledyskach nie jest w grudniu! Na początku tej serii czasami były dwa wpisy w miesiącu - ale moja miłość do teledysków się nie zmniejszyła. Od zeszłego roku seria dostała też swój tag na blogu, więc jeśli interesuje Was, o jakich teledyskach wspominałam wcześniej, możecie przejrzeć pozostałe wpisy. 

Białe tło, na którym są różowe gwiazdy oraz białe gwiazdy-konstelacje oraz napis Nie tylko w kinie i teatrze

Nie tylko w kinie i teatrze to wybór teledysków, klipów muzycznych, w których występują aktorzy i aktorki. Czasami wpisy są podzielone na aktorów, aktorki, klipy zagraniczne i polskie oraz takie, w których pojawia się grupa aktorów. Zdarza mi się też pisać o reżyserach i firmach produkcyjnych.

1. Heize - HAPPEN 

Obsada aktorska: Song Joong Ki


Ten klip jest taki dziwny, ale w bardzo dobrym znaczeniu. Jest geometryczny, symetryczny, ma klimat jakiegoś świata paralelnego, trąci sztucznością, ale bardzo celową.  A jest o przeznaczeniu i przewidywaniu. Albo może o karmie.  Najciekawsze jest to, że trudno powiedzieć: to smutna piosenka? przytłaczająca? po prostu życiowa?

2. Lee Hong Gi - INSENSIBLE

Obsada aktorska: Park Shin-hye


Tutaj nie jest trudno powiedzieć - to smutne. 

Deszczowa piosenka o tym, że uzależnienie jednego z partnerów od telefonu może być nieszczące dla związku. Najpierw się gapisz w telefon, a potem tęsknisz, co?

3. Dvwn - Free Flight 

Obsada aktorska: Park Shin-hye


Park Shin-hye ma na swoim koncie udział w 15 teledyskach, a ten jest najnowszym, w którym ją widziałam. Klip dostaje dodatkowe punkty za fakt, że jest w nim samolot. Dokładnie kabina pasażerska, ale może być. 

Gdy oglądałam ten teledysk pierwszy raz skupiałam się na aktorce, aby móc napisać o jej roli coś dobrego - ale w sumie to nie był wysiłek, bo Park Shin-hye broni się sama. Ale nie za bardzo wiedziałam, o co w klipie i piosence chodzi. Więc obejrzałam drugi raz i czytałam uważnie napisy. Nie polecam, jeśli jesteście w melancholijnym nastroju, martwicie się o kogoś albo macie wahania nastrojów. To nie jest smutna piosenka - w zasadzie to chyba ma być pocieszająca - ale żeby to pocieszenie mogło się dokonać, trzeba przeżyć katharsis. A to może być smutne.

4. EPIK HIGH - LOVEDRUNK (ft. CRUSH)

Obsada aktorska: IU, Jin Seo-yeon 


To absolutny wstyd, jak długo zajęło mi wspomnienie o tym klipie na blogu. Absolutny! To niezwykle filmowy teledysk - tak z perspektywy artyzmu, jak i tego że kojarzy mi się z filmem Przyczajony tygrys, ukryty smok. Skojarzenie jest oczywiste, ale podobieństwa pomiędzy teledyskiem a filmem tak naprawdę niewielkie. W piosence i alkohol odgrywa ważną, można by napisać, trzecią główną rolę. 

Jeśli mielibyście wybrać do obejrzenia tylko jeden klip z tego wpisu, to koniecznie musi być ten! 

5. Ailee - Make Up Your Mind

Obsada aktorska: Park Eun Suk 

Prawda jest taka, że ten klip nieszczególnie mi się podoba (bo wygląda, cóż, tanio), ale bardzo potrzebowałam na koniec czegoś, co nie będzie smutne. Ale w sumie fakt, że ten klip jest taki a nie inny, a przynajmniej robi takie wrażenie - jest smutny. Jeśli to był specjalny wybór i decyzja, że ma to tak wyglądać - to była zła decyzja. Jeśli natomiast z jakiegoś powodu naprawdę było to nagrywane tanią kamerą, to sumie i tak wycisnęli z niej, ile mogli. 

Co do aktora - sama nie widziałam żadnej dramy z jego udziałem, ale wiem, że ostatnio bardzo popularny był z powodu udziału w dramie Penthouse (The Penthouse: War in Life). 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki

Pozdrawiam, M