poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Pierwsze wrażenia - sezon wiosna 2019

Hello!

Zacznę od tego, że oglądam Dororo i jestem nawet na bieżąco i gdy tylko się skończy na pewno będzie oddzielny tekst o tym anime. Oczywiście śledzę też Attack on Titan, które powróciło dokładnie wczoraj, ale z każdym kolejnym sezonem mam coraz mniejszą ochotę pisać o tym anime, ale może po zakończeniu drugiej części sezonu trzeciego jakoś się zmuszę.


Bungou Stray Dogs 3

 

Moi ukochani detektywi powrócili. I na moje szczęście naprawdę lubię Dazaia, bo gdyby ktoś przypadkiem wolał inne postaci to miałby problem. Chociaż miałby ten problem już dużo wcześniej, bo nie można się nie zgodzić ze stwierdzeniem, iż to właśnie Dazai jest bohaterem, wokół którego wszystko się kręci. A teraz kręci się w jeszcze większej przeszłości niż wcześniej. Te retrospekcje z braku lepszego określenia trochę mnie już irytują, a jednocześnie uwielbiam to anime, wydaje się, że fandom detektywów jest całkiem zadowolony, że jest więcej Chuuy i samą fabułą ostatecznie zapewne też się nie zawiedziemy. Bo zwiastun pokazywał, że do współczesności powrócimy.

Status: zawsze w moim sercu

Fairy Gone 

 


Wróżkowi żołnierze to być może nie jest koncept, który brzmi i wygląda zbyt poważnie, ale to nie jest anime typu magiczne dziewczynki. Sama byłam zdziwiona, jak poważnie on się traktuje - co szczególnie widać po openingu.
Pierwszy odcinek jest średnio porywający - to znaczy dużo się dzieje, ale mało się wyjaśnia, więc patrzy się na ekran i zamiast czerpać przyjemność z oglądania, próbuje się w ogóle zrozumieć, co się ogląda. I człowiek zastanawia się, czy aby na pewno kolejne odcinki będą na tyle ciekawe, aby poświęcić im czas. Ogólna koncepcja "wróżek" to możliwość przywoływania "wróżki", takiego a'la bardzo potężnego ducha, żeby walczył za ciebie. Możliwość takiego przywoływania jest ogólnie nielegalna,  odkąd skończyła się wojna i już nie ma potrzeby istnienia dla wróżkowych żołnierzy. Także po wojnie jesteś albo nielegalny, albo pracujesz dla rządu.
Obejrzałam drugi odcinek, ale męczyłam się bardzo - znów się dużo dzieje, ale widzowie nie wiedzą dlaczego i nic ich to nie obchodzi. Biją się, używają tych wróżek, ale jest to tak niesamowicie nudne i bez sensu, że nawet gdybym chciała, nie zaczęłabym się tym przejmować. A do tego nie jest to anime szczególnie ładne czy niesamowicie zanimowane. Ma lepsze momenty, ale kontrast pomiędzy lepszymi momentami a słabszymi momentami bardzo razi i nie robi dobrego efektu.
Być może powinnam dać temu anime szansę, mając nadzieję na to, że postaci zaczną być ciekawe, ale nie mam czasu się męczyć.

Status: than you, next

Demon Slayer: Kimetsu no Yaiba



Po pierwsze, to anime jest dużo ładniejsze i tysiąc razy lepiej zanimowane niż Fairy Gone. Po drugie, nie ma w nim niepotrzebnych komplikacji. Po trzecie, dowiadujemy się o postaciach na tyle dużo, że bardzo szybko zaczyna nas interesować, co z nimi będzie dalej. 
Poza tym w tym anime jest dużo krwi, ale jednocześnie już drugi odcinek jest całkiem zabawny. A Nezuko, czyli demoniczna siostra Tanjiro, wymiata zdecydowanie bardziej niż bohater. Ogólnie powyższy obrazek całkiem nieźle pokazuje ogólny klimat tego anime: widzimy na nim głowę, do której demon zdążył już sobie wyhodować ręce, którą chwilę wcześniej oddzieliła jednym kopnięciem Nezuko, a która to głowa żartuje teraz o splątanych włosach. 
Przy czym już po pierwszy odcinku było widać, że to będzie anime o drodze, jaką będzie musiał przejść nasz bohater, bo na razie nie jest zbyt bohaterski, na razie jest za słaby i za wolny, a świat jest dla niego raczej okrutny niż pomocny. Niebyt to odkrywcza linia rozwoju postaci, ale mam wrażenie, że nawet jeśli to anime nie pokaże niczego nowego, to może pokazać te wątki i motywy, które znamy w ciekawych, być może zaskakujących aranżacjach. Nie wiem, czy nie jest odrobinę zbyt dramatyczne, momentami rozhisteryzowane, ale i tak jest nieźle.

Status: mam nadzieję, że będę miała czas oglądać


Mayonaka no Occult Koumuin

 


W skrócie: trochę nie mam czasu, żeby oglądać teraz to anime, bo nie jest ani na tyle poważne, ani wciągające, ani zabawne, aby było tego warte, ale miało w pierwszym odcinku historię ze zwaśnionymi aniołami i tengu, którzy nie popierali związku pomiędzy przedstawicielami swoich ras, a nasz główny bohater, w przeciwieństwie do swoich kolegów z pracy, rozumie co magiczne istoty mówią, więc może, jeśli nie zapomnę, to kiedyś to anime zobaczę do końca. Ogólnie wygląda na sympatyczne anime, ale nie zapowiada się nic szczególnego. 

Status: przyszłość maluje się w kolorowych barwach (o ile nie zapomnę)

A Wy co oglądacie w tym sezonie?
Plus: czy słyszeliście, że są plany i zapowiedzi, że Crunchyroll wejdzie oficjalnie do Polski?
M

sobota, 27 kwietnia 2019

Worthy - Avengers: Koniec gry

Hello!
Dziś takie powiedzmy trochę zabawne (ale nie wszystkie) spoilerowe uwagi do Avengers: Endgame.

1. Napiszę to chyba po raz piąty lub siódmy i na dodatek nie odnosi się do do samego filmu, ale za każdym razem jak widzę tytuł Endgame to zaczyna chodzić mi po głowie piosenka Taylor Swift. Za każdym. Widziałam tytuły recenzji innych ludzi albo czytałam je recenzje i za ścieżkę dźwiękową robiła mi ta piosenka.


I wanna be your...

Ktoś to zrobił, niestety nie wiem kto <3

2. Kapitan Marvel ma o jakieś tysiąc razy mniejszą rolę w tym filmie niż wszyscy się spodziewali (jeśli założymy, że wszyscy to ja).
Znaczy w sumie to ja nie wiem, czy ona w ogóle ma rolę, bo jest trochę na jego początku i trochę na jego końcu. Ogólnie to ta postać w tym filmie rozczarowała mnie najbardziej.
Ale wróć, wiem co ma. Super włosy.

3. Kapitan Ameryka jest godny! I walczy młotem Thora.

4. Bo Thor ma dwa młoty.

5. Oraz brzuch piwny, bo chyba ktoś desperacko potrzebował, czegoś zabawnego w tym filmie i najwyraźniej podchmielony Thor był tym kimś. Ogólnie - ten film nie jest tak zabawny, jak bywały zabawne filmy Marvela, nawet nie wiem, czy humoru nie ma w nim najmniej.


6. Pomysł na maraton przed Endgame to nie jest chybiony pomysł, ale może sprawdzić się też już po obejrzeniu. Ale jeśli ktoś nie był w kinie i to czyta - polecałabym obejrzenie przynajmniej pierwszych Avengersów oraz Strażników Galaktyki. Oraz Civil War. To chyba takie minimum, a przyda się, aby więcej czerpać z seansu.


7. Kapitan Ameryka dostaje najlepsze i najładniejsze zakończenie jakie mógł dostać. I tak kończy się też cały film. Kurczę , gdyby tylko Pierwsze stracie było tym najpierwszym filmem MCU to bardziej idealnie już by się nie dało.

8. Nie wiem, czy Iron Man/Tony Stark dostał takie zakończenie jakie powinien, ale jednocześnie mam wrażenie, że to co powiedziała Pepper o odpoczywaniu należało mu się od zakończenia pierwszych Avengers. I w kontekście tego filmu i tego, co działo się z nim w następnych to może jest odpowiednie zakończenie. Chociaż nie wiem, czy nie szkoda mi jednak Spider-mana, bo mieli jednak dla siebie mało czasu. To w takim superbohaterskim kontekście. Bo mam wrażenie, że Pepper poradzi sobie ze wszystkim lepiej niż my wszyscy razem wzięci.


9. Film jest długi, ale się tego prawie nie czuje. Prawie. Plus ten film spokojnie mógłby być dłuższy, ale nie musi. Bo nie trzeba już poznawać postaci i tłumaczyć widzowi, że ma mu na nich zależeć. Gdyby nie zależało, to nie siedziałby w kinie.
(Chociaż obok mnie siedział pan, który widział Infinity War a wraz z nim pani, która Infinity War nie widziała - więc można)

10. Trochę zapomniałam o tym napisać, a trochę fakt, że na końcu tego filmu jest wielka bitwa i bohaterowie, którzy zniknęli robią za deux ex machina może być dla niektórych spoilerem, w każdym razie wielka bitwa jest o wiele, wiele większą bitwą niż ta, która była w Infinity War i jest super ekstra.

11. Dalej nie wiem co myśleć o Hulku. Albo o Brusie Bannerze. Albo o tym jak Bruce Banner rozwiązał problem Hulka. Bo raczej nie w drugą stronę. W każdym razie plakat kłamie.


12. Szkoda mi Karren Gillian. Mam wrażenie, że ze wszystkich postaci Nebula jest najmniej doceniania, a ze wszystkich aktorów Karren najmniej rozpoznawalna (ciekawe czemu) i występowanie w filmach Marvela nie za wiele jej dało. Nebula w tym filmie zdecydowanie jest ciekawą postacią, aczkolwiek mam trochę problem z całym wątkiem, który jest obudowany na fakcie, że jej wersja z przeszłości ma wizje przyszłości.

13. Tak, bohaterowie podróżują w czasie, ale jest to chyba trochę inne podróżowanie, przy czym zaznaczę o wiele, wiele sensowniejsze niż niektóre te pomysły fanów, które czytałam, niż się spodziewałam. A że będę podróżować w czasie byłam pewna od zakończenia Infinity War.

14. Wysłanie Clinta i Nataszy w tym filmie na wspólną misję, jakąkolwiek, mogło się skończyć tylko w jeden sposób i naprawdę nie musieli być wysyłani po kamień dusz. To była najbardziej przewidywalna scena w całym filmie i byłam na nią trochę zła, bo nie wierzę, że ktoś, gdy wiedział już co się święci, sądził, że to Clint zginie. A jednocześnie to są najbardziej dynamiczne sceny kończące wątek danej postaci w całym filmie i bardzo emocjonujące, bo zasadniczo nie można było zestawić Nat z nikim innym, bo nikt poza nim nie wie, co stało się w Budapeszcie. Mam poczucie, że przy całej oczywistości tej sceny, inaczej nie się nie dało. 
Teraz musimy dostać film o tym co się stało w Budapeszcie.


15. Scena w windzie! Moje serce kochające Zimowego Żołnierza  i interesujące się komiksami tylko, gdy coś dziwnego się w nich działo - tak uwielbiam tę scenę, plus siedząc już w spoilerach doszłam do wniosku, że jednak dołączenie Zimowego Żołnierza do listy pilnych filmów do obejrzenia przed Endgame to też jest dobry pomysł. Tak ogólnie to jest film Kapitana Ameryki. I nawiązań do całego dotychczasowego MCU. Każdy znajdzie nawiązanie dla siebie.

16. Mam taką teorię, że ten serial o Lokim, co ma być, to może być o momencie, gdy on zwinął im tesseract w przeszłości.

17. Ogólnie popieram powrót do czasów z pierwszych Avengers i zrobienie całego MCU od tamtego momentu od nowa.


18. Jeszcze na moment do Thora - to jest bardzo dziwny wątek i raczej mi się nie podobał.

19. Dzięki Thanosowi mamy znów bitwę na koniec, ale chyba nie lubię  tego, jak to się stało, że on sam pojawił się w zakończeniu.

20. W filmie jest Tilda Swinton: wyjaśnia jak działają podróże w czasie, a to jak zmienia się jej wyraz twarzy i całe podejście do Bannera, gdy ten mówi, że Strange oddał Thanosowi kamień z własnej woli to jest aktorski ułamek sekundy geniuszu. 


Assemble!


Planuję iść na ten film jeszcze raz, koło 9 maja, ale obawiam się, że wyleję tonę łez. W Gdańsku się jakoś trzymałam mniej więcej, ale w moim kinie będę zapewne ryczeć jak bóbr. W sumie to szukając gifów robiło mi już tak bardzo smutno. Jak ktoś już widział film i teraz widzi, co powiedziała Pepeer to nie ma szans, aby się nie rozkleił.
Ale muszę ten film zobaczyć jeszcze raz, inaczej się nie da. Istnieje szansa, że będzie jeszcze jeden wpis.

LOVE, M

czwartek, 25 kwietnia 2019

Taki nijaki - Avengers: Endgame

Hello!
Cieszę się, że nie obejrzałam jednak tego filmu już wczoraj, bo dzięki temu wiem, że pomimo tego co napiszę poniżej i co widać już w tytule tego wpisu, nie wyjdę na czołowego malkontenta internetów. 


Bo mniej więcej wszyscy zgadzają się co do tego, że: Infinity War było lepsze, samo Endgame jako film trochę ciąży; a ogólnie wszyscy i tak raczej bardziej niż mniej spodziewali się jak on się zakończy. Także bardzo zasadniczych niespodzianek nie ma, jest natomiast trochę miniaturowych rozczarowań po drodze do zakończenia. Aczkolwiek zaskoczenia też się zdarzają, przy czym są one - w sumie to jest jedno zasadnicze zaskoczenie, które staje się wątkiem fabularnym, ale (pomijając to, czego możliwość zdaje w zakończeniu film) jest on bardzo słabo napisane. Czy też rozpisane i ma się wrażenie, że chociaż mogłoby nie ma tak wielkiego znaczenia, jak próbuje nam się wmówić. My i tak wiemy, jak cała ta sprawa się zakończy bez względu na o czy ten wątek tam jest czy nie jest. 


Widać od razu, że próbuję pisać bez spoilerów, ale tak naprawdę jedynym spoilerem może być to jak dokładnie Avengersom udało się przywrócić połowę kosmosu na miejsce. Bo ogólne pomysły na to miał każdy kto wyszedł z kina z Infinity War. Czy ostatecznie jest to rozwiązanie, którego nikt się nie spodziewał? I tak, i nie. A przynajmniej ja się nie spotkałam z teorią, która łączyłaby wszystkie elementy tak, jak robi to film, ale są to teorie, które w internecie się pojawiały. Jednak nie to jest problemem tego rozwiązania, a fakt, że bohaterom wszystko idzie za dobrze. Po prostu, przez pierwsze niecałe dwie godziny jest zwyczajnie za prosto. I nie wiem, czy to dlatego że faktycznie zaproponowane rozwiązania były za proste czy dlatego że każdy widz wiedział, że to musi się mniej lub bardziej udać. Tak po prostu, bo ten film musiał się tak a nie inaczej skończyć.

I właśnie nie wiem, czy to nie przekleństwo tego filmu. Że to nie Gra o Tron (choć sama nie oglądam, ale śledzę, co ludzie piszą o obecnym sezonie i mam trochę wrażenie, że Endgame to trochę ten sezon tego serialu w pigułce - w sensie pokazano nam dokończenia wątków bohaterów i walkę - ale to chyba po prostu cecha zakończeń). Wiemy jak to się zakończy i że to będzie raczej dobre zakończenie. Niekoniecznie w znaczeniu, że wszyscy przeżyją. Według mnie mogło spokojnie zginąć więcej postaci. A przynajmniej jedna (i w sumie to nie wiem, czemu się to nie stało, bo by pasowało jak ulał, może w kontrakcie jest jeszcze jakiś film do zrobienia). Są w filmie pewne zaskoczenia, ale są także pewne oczywistości, które trochę bolą.

Ale trzeba przyznać jedno Endgame kończy wątki. Bo może nie jest najlepszym filmem, ale mam wrażenie, że dla 95% postaci jest najlepszym zakończeniem i zamknięciem jakie mogły dostać. Wręcz ostatecznie dla niektórych takim, że już lepszego i lepiej pod nich skrojonego nie mogliby otrzymać. I jasno wiemy z kim się już nie zobaczymy, ale wiemy też z kim się jednak, mimo tego pożegnania, zobaczymy. Endgame jest na tyle ostateczne, na ile powinno być i na tyle otwiera nowy rozdział, żeby ludzie, którzy są z tymi bohaterami od początku nie czuli, że coś lub kogoś stracili. A przynajmniej nie czuli tego bardziej niż bohaterowie w świecie Avengers. 

Napisałam, co mi leżało na wątrobie to w następnym wpisie opiszę, co mi leży na sercu. Co oznacza, że Avengers: Endgame będzie chyba pierwszym filmem w historii bloga, na temat którego napiszę jeszcze jeden wpis, ale w którym pojawią się może nie tyle konkrety - dla osoby, która widziała Infinity War i zwiastuny ten wpis powinien być dość konkretny - co pewne spostrzeżenia, które były małymi pozytywnymi bądź negatywnymi zaskoczeniami, a które mogłyby poznane wcześniej popsuć komuś zabawę. 

LOVE, M

wtorek, 23 kwietnia 2019

Szekspir w anime i mandze #4

Hello!
To już czwarta odsłona Szekspira w anime i mandze, ale jeśli nie zacznę oglądać więcej anime to obawiam się, że może być ostatnia na pewien czas.
W każdym razie pod wpisem z 2018 dostałam taki komentarz:

Szczerze mówiąc to nie bardzo wiem co mam o tym myśleć. W sumie bajka animowana to także jest sztuka i nikt nikomu nie zabroni jej przedstawić. Tylko zastanawiam się na ile Szekspir do tego pasuje, bo akurat jego twórczość tak nie bardzo koreluje mi z mangą.


Szczerze mówiąc, to ja też nie za bardzo wiem, co o tym myśleć. Można też nie myśleć i przyjąć do wiadomości fakt, że nawiązania do Szekspira w anime i mandze są, tak jak ja przyjęłam ten komentarz i go nie usunęłam. Nie wiem, dlaczego komuś Szekspir miałby nie korelować z mangą. A niestety komentujący nie chciał za bardzo kontynuować rozmowy. Szkoda, może dowiedziałabym się czegoś nowego. Póki co jednak więcej dowodów, że ludziom rysującym mangi i tworzącym anime Szekspir jak najbardziej koreluje.

Poprzednie edycje:
> 2016 - Szekspir w anime (i mandze)
> 2017 - Szekspir w anime #2
> 2018 - Szekspir w anime i mandze #3 

Plus tegoroczny odcinek specjalny - Szekspir w kpopie

Hoozuki no Reitetsu

Zawsze, gdy się nad czymś zastanawiam czuję się jak Hamlet. I widać nie tylko ja tak mam, ale jest to całkiem popularne wśród rozmyślających postaci z anime.


Jak najlepiej wyrazić tragiczną, niemożliwą miłość - porównać ją do Romea i Julii to załatwia całe tłumaczenie i wyjaśnianie.


Rakudai Kishi no Calvary (A Chivalry of the Failed Knight / Lord of Vermilion : The Crimson King)


Miałam screeny z tego anime, ale zupełnie nie pamiętałam, że je oglądałam. W każdym razie wygląda na to, że jeden z bohaterów jest fanem Szekspira.


 Hamlet


 Makbet


Burza

Servamp

Tutaj nie do końca mamy fanboya Szekspira, a bardziej postać, która przez przypominanie i nawiązywanie do jego sztuk w swoim prawdziwym życiu miała kłopoty. I nie było to zbyt miłe.

Hamlet




 Makbet


Romeo i Julia


Sen nocy letniej


Jak widać w tym roku tytułów anime jest nieproporcjonalnie mniej względem nawiązań do sztuk Szekspira, które się w tych anime pojawiają. 

I ostatni na ten rok, ale równie obszerny przykład. Prawdę powiedziawszy nawet nie wiem skąd mam te ilustracje, na dodatek z polskimi podpisami. A w anime jest sam Szekspir. Który jest dziewczynką.

Divine Gate 


 Hamlet


 Othello



 Makbet

 


Szybkie podsumowanie:
Romeo i Julia - 2
Hamlet - 4
Makbet - 3
Burza - 1
Sen nocy letniej - 1
Othello - 1

Udało mi się w tym roku nie pokazać ani jednego przykładu szkolnego przedstawienia. To dobrze, bo są one trochę zbyt proste. Jednocześnie obawiam się, że równowaga w kosmosie być musi i pojawi się ich sporo w przyszłym roku. Wręcz na pewno się pojawi, bo mam jeszcze co najmniej 3 anime do opisania, a nie chciałam już przedłużać dzisiejszego wpisu. Chociaż to tylko 4 anime to mam wrażenie, że doskonale pokazują, ze Szekspir jest bardzo popularny w anime. 

Trzymajcie się, M

sobota, 20 kwietnia 2019

Wesołych Świąt!

Hello!
Święta Wielkanocne są bardzo wygodne w kwestii przygotowywania zdjęć, bo moja Mama od stycznie zbierała materiały i pomysły na dekorowanie jajek i dzięki temu mam całkiem zgrabne rekwizyty do zdjęć. Szkoda tylko, że jakość tych zdjęć jest jaka jest. Mój telefon raz robi całkiem nie najgorsze fotografie, a czasami mogę ustawiać i światło, i opcje w telefonie, czekać pół godziny, godzinę, aby słońce było lepsze i gdy już, już wydaje się, że zdjęcia nie są złe, okazuje się, że na laptopie są rozmazane i nieostre. 

Także Wesołych Świąt Wielkanocnych!












Trzymajcie się, M

środa, 17 kwietnia 2019

Tajemnice Korei Północnej - Wydawnictwo W.A.B.

Hello!
Dziś ostatnia część opowieści o mojej próbie dowiedzenia się dlaczego książka Tajemnice Korei Północnej wygląda jak wygląda. Nie ma już tytułu wpisu, który był w dwóch poprzednich częściach, bo doszłam do wniosku, że chociaż to wyrażenie z korporacyjnego socjolektu, ale też wykorzystywane bardzo potocznie, jest jednak mało eleganckie i za bardzo tytuły skojarzyły mi się jednak z takimi tanimi tytułami clicbite z Youtube.

W każdym razie część I i część II.

A teraz reszta historii.
Prawdę powiedziawszy to nie wiem od czego zacząć. Może chronologicznie.

13 marca koło 20.20 zobaczyłam na Facebooku po raz kolejny reklamę książki Tajemnice Korei Północnej i coś we mnie pękło. Wzięłam więc link do bloga i wstawiłam go w komentarze. Byłam taka sprytna, że zrobiłam screena.

Tu jest.


Jak się okazało słusznie. Bo 15 marca komentarza już nie było, a ja nie miałam możliwości polubić ani tym bardziej skomentować nic na Facebooku wydawnictwa. Powiem Wam szczerze, że tego się nie spodziewałam (znaczy podskórnie trochę chyba jednak tak, skoro zrobiłam screena) i poczułam się zażenowana, bo to trochę jednak dziecinada. Serio. I ta zwiększona liczba polubień tego postu.
Jeśli ktoś miał chociaż podstawy PR to wie, że usuwanie negatywnych komentarzy to najsłabsza rzecz jaką można zrobić. Na takie komentarze się odpowiada i wyjaśnia. Ale wydawnictwo udawało, że tego nie widzi, podobnie jak moich i innych osób oznaczeń na Facebooku. 
A z zabawnej strony, pomyślałam sobie, że poczułabym się wyróżniona, gdyby ta sprawa trafiła na profil/grupę Kryzysy w social media wybuchają w weekendy. Bardzo lubię tę stronę, czytanie jej działa odstresowująco, podobnie jak czytanie czaplicka.eu

A tu nie ma. Jak widać nie mam też możliwości polubienia i komentowania.


Rano 15 kwietnia napisałam przypominającego się maila do pani, która odpisywała mi wcześniej. Dostałam tylko odpowiedź, że mail został przekazany dalej.

Gdy wróciłam z zajęć zobaczyłam, że mam w temacie odpowiedź od kogoś innego. Wiadomość w skrócie brzmiała tak: "Nie wiemy, co Pani od nas chce, ale jak widziała Pani jeszcze jakieś inne błędy oprócz tych opisanych na BLOGU, to proszę nas poinformować."

 

To znaczy: a) ktoś z wydawnictwa widział bloga i przypuszczam, że dzięki temu usuniętemu komentarzowi, b) ktoś nie widział licencjatu. Co może oznaczać, że pani z marketingu go wcale nie przekazała do redakcji te 3 tygodnie temu.



To podkreślenie bloga wyżej jest oczywiście moje.

Odpisałam drugiej pani z dłuższymi wyjaśnieniami i wyrażeniem wątpliwości, czy widziała ona mój licencjat. Dostałam odpowiedź, że nie widziała. Więc ja nie wiem, komu pani z marketingu go przekazała, bo jakoś wątpię czy druga pani, która mi odpisywała, kłamałaby, że go nie widziała. W każdym razie cieszyłam się tylko, że postanowiłam się przypomnieć, bo bez tego nie otrzymałabym żadnej odpowiedzi.

Tak najogólniej w pewnym momencie poczułam się jakby wydawnictwo uważało, że wydanie książki z taką ilością literówek jest w porządku wobec czytelnika, a ja się bezpodstawnie czepiam.  Ale jeśli by tak było, to mogli mi napisać: "To nie literówki, to tak specjalnie." I też byłabym zadowolona. Bo ogólnie w tym miejscu to nie jest kwestia czy to jest książka o Korei czy nie, tylko tego ile tam jest literówek. I jakie one są. Równie dobrze moje czepianie się mogłoby dotyczyć zdania typu "Pan Kowalski ma zielonego psa; choć według moich źródeł pies pana Gowalskiego jest pomalowany." Kuje w oczy. Ale jakby ktoś napisał "Ups, nie zauważyłem" to przyjęłabym to do wiadomości.

Mój brat postanowił napisać do wydawnictwa w tej sprawie na Facebooku i dostał odpowiedź, że kwestia błędów została przekazana do korekty.


W każdym razie przesłałam fragment licencjatu jeszcze raz i dostałam odpowiedź mniej więcej: "Dziękujemy, uwagi zostaną wzięte pod uwagę przy dodruku książki".
Ja też dziękuję, ale to nie jest odpowiedź, której oczekiwałam. Szczerze to gdyby napisali mi "redakcja tak chciała i tak zrobiła" to byłabym w pełni usatysfakcjonowana, a tak dalej nie wiem, dlaczego książka wygląda jak wygląda.
Więc chodziłam i biłam się z myślami całe popołudnie i wieczór, czy pisać jeszcze raz tego samego maila, w którym się pytam dokładnie o "Dlaczego książka, która wygląda jakby nie przeszła korekty została wydana" i parę innych kwestii i ostatecznie uznałam, że napiszę przed godziną 23.

To nie jest tak, że ja oczekiwałam, że wydawnictwo będzie mnie przepraszało i posypywało głowę popiołem, bo mnie to w ogóle nie obchodzi. Mnie interesuje DLACZEGO. Ale jak by powiedzieli, że spieszyło im się z wydaniem książki to przyjęłabym to do wiadomości. A oni się nie chcieli wytłumaczyć. W sumie to wcale im się nie dziwię.

16 kwietnia dostałam w końcu w miarę satysfakcjonującą odpowiedź (w każdym razie innej już nie dostanę): "Brak ujednolicenia nazwisk obcojęzycznych powstaje zwykle na poziomie konsultacji językowej i późniejszej korekty." Dalej: "ku naszemu ubolewaniu nie istnieją książki niepozbawione literówek". I informacja, że tutaj możemy zakończyć korespondencję w tym temacie.


Czyli podsumowując: założenia, które wyciągnęłam w licencjacie, że był problem z korektą, były słuszne. I wiecie to nie tak, że ja nie wiem, że w każdej książce są literówki, tylko nie w każdej książce w jednym zdaniu jedna osoba ma to samo nazwisko. Także ja zrobiłam robotę, którą powinna zrobić korekta, zostało mi za to nawet podziękowanie, ale tak naprawdę dlaczego redakcja zdecydowała się na pewne rozwiązania się nie dowiedziałam.

W czasie pisania licencjatu upadł we mnie mit o jakiejś misji wydawania książek, tym że wydawnictwa się przejmują jakością. I, jak widać, nie przejmują się także opiniami klientów. Ogólnie sprawa ma się pewnie tak, jak twierdzi mój promotor, że oni wszyscy nie wiedzą o co mi chodzi, dlaczego ja się tym przejmuję, ale co najistotniejsze, oni sami nie wiedzą, jak być powinno, ale się do tego nie przyznają.

ALE
Na stronie redakcyjnej podpisane są korektorki i podana jest nazwa firmy. Postanowiłam wziąć przykład z mojego brata i napisać do nich na Facebooku. Przy czym, gdy wchodziłam na ich stronę internetową to tam były inne nazwiska pań pracujących w firmie, a książki nie było w ich portfolio więc najpierw się zapytałam, czy one w ogóle przy tej książce pracowały. Okazało się, że to jednak one.

I napisanie do nich to był genialny pomysł, gdyż dowiedziałam się z jednej wiadomości tysiąc razy więcej rzeczy niż z całej wymiany maili z wydawnictwem. A w sumie dostałam 3 dłuższe wiadomości. Na przykład, dowiedziałam się, że wydawnictwo nie skontaktowało się z korektorkami, aby odpowiedzieć na moje wątpliwości, a co, przynajmniej mi, wydawałoby się pierwszym krokiem do zrobienia. Dowiedziałam się, że one robiły też tylko jedną korektę. I bardzo spodobało mi się, co napisała ta pani, parafrazując "książka miała niezwykłego pecha, że ludzie, którzy nad nią pracowali byli nieuważni". Alleluja, to jest całkiem konkretna odpowiedź. Naprawdę w porównaniu z odpowiedziami od wydawnictwa to ogromy postęp. Poza tym pani, która mi odpisywała wyjaśniła mi parę innych kwestii, które tu są mniej istotne, ale wykorzystam je w licencjacie. W skrócie z dosłownie 7 czy 8 wiadomości na Facebooku wymienionych w czasie około 3 godzin, dowiedziałam się więcej i w zdecydowanie milszym i konkretniejszym stylu niż od wydawnictwa w ciągu 3 tygodni. I w sumie to nawet mi przykro, że tak wyszło z tą książką, bo pani z korekty naprawdę zaangażowała się w odpowiadanie na moje wiadomości.

Ogólnie: to wszystko kosztowało mnie więcej stresu niż na to zasługiwało. Zdecydowanie. Ale wydawnictwo już mi nie odpowie, więc historię uważam za zamkniętą. 


poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Sprawy mają się inaczej - Chilling Adventures of Sabrina 2

Hello!
Dziękuję raz jeszcze za zainteresowanie literówkami, które ostatnio opisywałam. Będą kolejne części tamtej "serii" aczkolwiek chyba zmienię ich nazwę, bo jest bardzo mało elegancka. A będę miała, co pisać, bo wydawnictwo postanowiło mi odpisać (i są to bardzo ciekawe rzeczy), ale postanowiło też zablokować mi możliwość komentowania - o szczegółach napiszę myślę, że gdy tylko  otrzymam od wydawnictwa satysfakcjonujące wyjaśnienie.

A teraz, aby nie wyjść ma młodą gniewną i największego malkontenta w internecie temat trochę lżejszy.

Nie udało mi się uciec od drugiego sezonu przygód Sabriny Spellmann, ale nie żebym, prawdę powiedziawszy, szczególnie próbowała. Pojawił się na Netflixie to włączyłam, a że akurat miałam trochę do roboty poza komputerem to Sabrina mogła sobie lecieć w tle. 

Nie wiem, czy pamiętacie, ale nie byłam wielką fanką poprzedniego sezonu. Podobał mi się, ale te wszystkie peany na jego cześć wydawały mi się mocno przesadzone. I chyba pomimo wszystkiego, co napiszę poniżej, drugi sezon podobał mi się bardziej. 


Standardowo zacznę od tego, co mi się nie podobało - otóż mniej więcej wszystko od pomiędzy odcinkiem 11 a 17. Pierwszy odcinek drugiego sezonu otwiera się feministycznie - Sabrina chce zostać Top Boyem w szkole i konkuruje przeciwko Nickowi. Oczywiście musi pokonać problemy, wynikające z tego ŻE JEST DZIEWCZYNĄ, ale odcinek nie ma aż tak łatwego zakończenia. Późniejsze odcinki są bardzo mocno o niczym i niestety pamiętam z nich więcej o śmiertelnych przyjaciołach Sabriny niż o niej samej. Niestety, ponieważ ktoś postanowił zeswatać Roz i Harveya i chyba nigdy nie widziałam gorszego pomysłu fabularnego. Stwierdzenie, że te dwie postaci mogłyby być razem i rozwijanie ich wątku romantycznego to najgorsze, co przydarzyło się temu serialowi. Chemia pomiędzy tymi postaciami oscyluje gdzieś wokół ciekłego azotu. Po prostu nie mogłam na nich patrzeć i czasami rozważałam przewijanie scen, w których razem występowali. 

Buntownicze wątki feministyczne kończą się w pierwszym odcinku i wracają z podwójną mocą w odcinku 17 i trwają aż do zakończenia. Sabrinie nie przybywa charakteru (a wręcz mam wrażenie, że jest jeszcze mniej intrygującą postacią niż była w pierwszym sezonie), ale przybywa mocy. Odkrywamy także jej mroczne przeznaczenie i to, że nie może od niego uciec choćby próbowała, Mroczny Pan ją przejrzał i tak ją podpuszcza, aby - myśląc, że robi to co postanowiła z własnej woli - robiła dokładnie to, co on chce. Bardzo fatalistyczna wizja, prawie jak z greckiej tragedii. 


Tysiąc razy ciekawszą niż para przyjaciół Sabriny postacią jest Prudence. Tak naprawdę drugiej tak złożonej i smutnej postaci nie ma w całym serialu. Wielka szkoda, że nie ma dla niej więcej czasu na ekranie, bo z chęcią pooglądałabym więcej. Można było oddać jej czas Harveya i Roz, aby dać widzowi więcej możliwości, żeby ją lepiej poznać. 

Trochę inna sprawa jest z Susie, która (czy też który) w tym sezonie oficjalnie postanowiła (czy też postanowił) zostać Theo. Najbardziej emocjonująca scena całego sezonu, która sprawiła, że siedziałam na krawędzi krzesła i wstrzymywałam oddech to był moment, gdy Susie informowała swojego tatę, że od teraz jest Theo. Poza tym, w przeciwieństwie dla dwulicowych, wątpiących i momentami wręcz okrutnych wobec Sabriny Harveya i Roz, Theo nigdy nie podważa Sabriny i ich przyjaźni.   

Największym odkryciem (choć nie do końca) tego sezonu jest to, że Nick nie jest dupkiem. I nawet mi się to odkrycie i to, co się z nim wiąże na kolejny sezon podoba. 

Jakiś czas po napisaniu wpisu dowiedziałam się, że to nie jest drugi sezon Sabriny, a druga część pierwszego sezonu. Nie będę jednak zmieniała punktu widzenia, bo chyba nie wniosłoby to nic ciekawego i dalej będę te odcinki traktowała jako drugi sezon. 

sobota, 13 kwietnia 2019

Fakap 2 - to nie jest wina oryginału

Hello!
Na początku chciałabym serdecznie podziękować wszystkim osobom, które zaangażowały się, udostępniały (specjalne pozdrowienia dla dziewczyn z blogów eMpoleca i Rozkminy Hadyny) oraz komentowały poprzedni wpis! Naprawdę bardzo dziękuję za zainteresowanie! Dziś druga część, której nie miałam zamiaru pisać, ale jak powiedziałam A, to teraz powiem B.

Tytuł: North Korea Confidential: Private Markets, Fashion Trends, Prison Camps, Disseners and Defectors

Autorzy: Daniel Tudor, James Pearson

Wydawnictwo: Tuttle Publishing 2015



Nie pokazywałam okładki Tajemnic Korei Północnej w poprzednim wpisie, ale udało mi się zrobić akie oto artystyczne zdjęcie i szkoda się nim nie podzielić.

Kolejne specjalne i szczególne pozdrowienia dla osoby, która w komentarzach na Facebooku bloga pokazała mi, że oryginał Tajemnic Korei Północnej - North Korea Confidencial - można znaleźć na Google Books. Ja oczywiście nie byłam na tyle sprytna, aby o tym pomyśleć, ale tym większe podziękowania dla osób, które poprzedni wpis udostępniły i dotarł on do osoby, która dotarła do Google Books. Także wszystkie dzisiejsze cytaty pochodzą z tego, co jest dostępne właśnie tam  i stanowią oryginalne wersje fragmentów, które przytaczałam w poprzednim wpisie, a który musicie koniecznie przeczytać -> Fakap - o literówkach w książce Tajemnice Korei Północnej.


> Po pierwsze, w oryginale wszyscy członkowie rodziny przywódcy Korei Północnej noszą nazwisko Kim: "His widow, Kim Kyong Hui, is understood to trol the bottled mineral water company Kangso Yaksu, and Haedanghwa corporation, which operates department stores and is involved in the DPRK's overseas restaurant businessess. Ms. Kim was also untli recently the ultimate guardian od the Kim family wealth." (strona 37)

> Drugi fragment, tyle ile udało mi się dostrzec w Google Books: " Those who were a threat were dealt with ruthlessly: respected old communist Pak Hon Yong, leader of the Korean Communist Party (...). 
I to, co udało się dostrzec mojemu bratu: "In place of the likes of Pak came old guerrilla comrades (...)." (strona 87)

Jak widać, pan ma jedno i to samo nazwisko!

> Trzeci fragment, ten który wyszukała komentująca na Facebooku: "Old guerrilla comrades, too, were albe to establish nepotistic power bases: Choe Hyon, for instance, fought with Kim Il Sung against Japanese, and later became Kim's defense minister; his son, Choe Ryong Hae, was for a time one of the most highly-ranked and visible government officials." 
I przypis: "Choe though was never even close to being "numer dwo" (...). (strona 88) 

Jak widać, cała rodzina nosi to samo nazwisko! 

> I czwarty. Namęczyłam się, aby móc go zobaczyć, ale nie znalazłam. Nie chciałam go odpuścić mojego ulubionego, ale musiałam. Było trudno, po samym nazwisku nie mogłam znaleźć, a inna osoba, która występowała w pobliżu interesującego mnie miejsca, w polskiej wersji nazywa się Hwang Byeong Seo a w angielskiej Hwang Pyong So - i tutaj coraz mniej rozumiałam decyzję konsultantki koreanistycznej, która postanowiła, że jednak imiona północnokoreańskich polityków pozmienia na zapis w transkrypcji z 2000 roku. Bo kurczę to spowodowało chyba odwrotny skutek do zamierzonego i osoby przez taki zapis są nierozpoznawalne. 
Niestety nie miałam dostępu do tego fragmentu, a naprawdę chciałam zobaczyć, czy w oryginale jeden człowiek w jednym zdaniu ma dwa nazwiska, ale niestety. Gdyby ktoś akurat ten fragment widział (wyliczyłam, że w oryginale powinien być na 100 lub 101 stronie) to proszę koniecznie dać mi znać!

Jutro markuje 3 tygodnie, odkąd wysłałam do Wydawnictwa W.A.B. pierwszą wiadomość. Informacji zwrotnej od redakcji wciąż nie mam, ale mam zamiar się przypomnieć, bo chciałabym tę sprawę doprowadzić do końca. Na pewno będę informować, czy jest jakiś postęp, więc zachęcam do polubienia Facebooka bloga -> Mirabell - Między innymi kulturalnie. I tylko szkoda, że wydawnictwo chyba nie korzysta z Brand 24, bo może by już wiedziało, że o nim piszę, bo oznaczanie na Facebooku nie przynosi skutków. 

Ogólnie wniosek jest jeden - na jakimś etapie pracy nad polską wersją tej książki zadziało się coś bardzo złego i nikt albo tego nie zauważył (w co wątpię), albo doszedł do wniosku, że czytelnicy tego nie zauważą (ekhem, jeszcze raz napiszę: w tej książce w jednym zdaniu, jeden pan ma dwa nazwiska).

Trzymajcie się, M

środa, 10 kwietnia 2019

Fakap - o literówkach w książce Tajemnice Korei Północnej

Hello!
Wkurzyłam się. Jestem zdenerwowana od dokładnie 23 marca, gdy usiadłam, przeczytałam książkę Tajemnice Korei Północnej, opisałam ją w licencjacie, po czym skopiowałam to, co napisałam i wysłałam maila (dokładnie 6 minut po północy 24 marca) do wydawnictwa z prośbą, aby mi wyjaśnili co stało się w tej książce, że są w niej takie fuszerki. Które zaraz opiszę.

Na moją wiadomość dostałam odpowiedź, że a) uwagi zostały przekazane redakcji, b) że książka była konsultowana koreanistycznie i że pani konsultantka jest wymieniona na stronie redakcyjnej.

Tytuł: Tajemnice Korei Północnej (North Korea Confidential)

Autor: Daniel Tudor, James Pearson

Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B. (czy też Grupa Wydawnicza Foksal)



A wiecie kto jeszcze jest wymieniony na stronie redakcyjnej? 

Redaktor inicjująca, dwie redaktorki prowadzące, redaktorka oraz dwie korektorki. Plus pani tłumacz. Co oznacza, że teoretycznie  ta książka powinna przejść przez ręce siedmiu osób. I tak napisałam pani z wydawnictwa, ale odpisała mi tylko znów, że przekazała uwagi redakcji. 

Napisałam jej też, ale wydaje mi się, że napisałam to też w licencjacie, że po przeczytaniu poważnie zastanawiałam się, czy nie kupiłam i nie trafił do mnie przypadkiem jakiś egzemplarz przedpremierowy tej książki przed ostateczną korektą. Teraz wyjaśnię, dlaczego tak pomyślałam.
Przy czym to jest tylko wycinek, nie chciałabym tu przekopiowywać mojego licencjatu i zagłębiać się w kwestie, o których tam dokładniej napisałam. Tu zamieszczam tylko najbardziej oczywiste literówki, ale miejcie świadomość, że to nie wszystkie problemy, które ma ta książka. Bo te przykłady mogą nie wyglądać na warte niespania po nocach, ale wierzcie mi były.

Pierwszy sygnał, że coś może być nie tak mamy na stronach 47 i 48. I tak zdanie na końcu strony 47 brzmi tak: 

 > "Wdowa po nim, Gim Gyeong Hui, prawdopodobnie kontroluje firmę Kangso Yaksu, produkującą butelkowaną wodę mineralną, oraz korporację Haedanghwa, która prowadzi domy towarowe i jest związana z zagraniczną działalnością [tu trzeba przewrócić stronę] KRDL w branży restauracyjnej. Pani Kim do niedawna była także najważniejszą strażniczką majątku Kimów." 

Tu jeszcze pomyślałam, że to zwykła omyłka całkowicie zrozumiała, tu Gim, tu Kim i pani mogła zostać jednak Kim.

Ale potem mamy kolejny dziwny przypadek na stronie 115:

> "Szanowany stary komunista Bak Heon Yeong - w momencie wyzwolenia lider Koreańskiej Partii Komunistycznej i jedna z osób mających największe szanse na rządzenie socjalistycznym koreańskim państwem, gdyby takie miało powstać - został okrzyknięty zdrajcą i zgładzony w 1956 roku mimo sprzeciwu ZSRR.
Na miejsce ludzi pokroju Paka przyszli starzy towarzysze z partyzantki, którym Kim mógł zaufać."

Zaczyna mi się to coraz bardziej nie podobać tym bardziej, że zaraz na następnych stronach znów jest problem. Niestety znowu będzie dłuższy fragment, bo nie chciałabym aby coś było niezrozumiałe, a może być jeśli nie będzie odpowiedniego kontekstu. 
To koniec strony 116 i początek 117:

> "Także jego dawnym towarzyszom z partyzantki udało się stworzyć sprzyjające nepotyzmowi zaplecze polityczne: na przykład Choe Hyon walczył z Kim Ir Senem przeciwko Japończykom, a później został ministrem obrony jego rządzie; jego syn Choi Ryong Hae zajmował przez pewien czas jedno z najwyższych i najbardziej eksponowanych stanowisk rządowych." 
Tu następuje przypis z numerem 2: "Choe jednak nigdy nie zbliżył się do bycia "numerem dwa" (...)."

Z której strony by na to nie spojrzeć, przypis odnosi się do syna. A to, że syn i ojciec noszą różne nazwiska to już nawet mniejszy problem. Niech ten syn będzie nawet Choi, tylko dlaczego nie jest Choi też w przypisie?
W sensie tak naprawdę to nie. Powinien być Choe. 

I uwaga mój absolutnie ulubiony przykład, strona 132:

> "Jego poprzednik CHOI Ryong Hae też przez chwilę nosił ten tytuł, a potem poszedł w odstawkę; nasze źródła twierdzą, że CHOE nigdy nie był aż tak ważny, jak powszechnie zakładano." 

Poza tym w całej książce (oprócz podziękowań bo tam są dwa, ale podziękowania to nieco osobny temat) tylko w jednym imieniu użyty jest znak diakrytyczny i mam teorię, że go wcale nie powinno tam być tylko, uwaga, uwaga, ktoś go przeoczył i został. Poza tym w jednym miejscu imię Roh Moo-hyuna zapisane jest, tak jak ja to zrobiłam tu, a raz Roh Moo Hyun. 

Wiecie może, gdyby te pomyłki nie występowały tak blisko siebie, nie byłoby to irytujące, ale ludzie w jednym zdaniu facet ma dwa nazwiska. Mam jeszcze jedną teorię - oryginał miał namieszane. Ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć, chociaż oryginał bardzo, bardzo chciałabym zobaczyć. Wydawać by się mogło, że dwie książki o BTS, które opisywałam miały więcej błędów i niedoróbek. Jednak jeśli jednak dobrze pamiętam, nie miały one żadnej noty od redakcji wyjaśniającej, że koreański język - trudny język. Przy czym wszystkie trzy były tłumaczone z angielskiego. Może to też kwestia tego, że za tamte książki nie zapłaciłam, a za tę owszem. I bardzo, bardzo zastanawiam się czy istnieje coś takiego jak reklamacja książki za takie błędy. 

I tylko szkoda mi ludzi, którzy wydadzą swoje pieniądze na tę książkę. A jej reklamy jak na złość ciągle mi się wyświetlają. Poza tym jest mi przykro i smutno, bo ta książka miała być zwieńczeniem mojego licencjatu, chlubnym przykładem, przyjemnością w opisywaniu, a stała się powodem zupełnie niepotrzebnego stresu i stratą pieniędzy. Mogłam się tak nie cieszyć, że wychodzi i jak człowiek poczekać, aż będzie w bibliotece.

A wydawnictwo (redakcja) dalej mi nie odpisało i dlatego mam wielką prośbę. Jeśli macie możliwość udostępnienia, podania dalej  i oznaczenia wydawnictwa przy tym wpisie, bardzo proszę zróbcie to. Ogromnie, naprawdę ogromnie mi zależy, aby dowiedzieć się co się stało, dlaczego ta książka wygląda jak wygląda. Po części osobiście jestem ciekawa, ale, co istotniejsze, muszę uzupełnić mój licencjat. Więc naprawdę byłabym wdzięczna, gdybyście pomogli mi dotrzeć do wydawnictwa, bo na razie redakcja trochę mnie olała.

Powstała część druga tego wpisu: Fakap 2 - to nie jest wina oryginału
Z góry dzięki za pomoc, pozdrawiam, M

niedziela, 7 kwietnia 2019

Szekspir w kpopie

Hello!
Jak wiadomo wszem i wobec nie przepuszczam okazji, aby świętować rocznice albo publikować posty w dniach znaczących rocznic. Czy dzisiaj jest znacząca rocznica? Dla mnie trochę tak, bo markuje drugi rok mojego słuchania kpopu.W zeszłym roku na tę okazję napisałam dwa (!) obszerne wpisy, ale widziałam, że nie powtórzę tego pomysłu. A coś wymyślić musiałam. To znaczy bardzo chciałam. I pomysł przyszedł sam.

Tu te dwa wpisy z zeszłego roku:
Czas zaprzeszły, czyli M i jej z historia kpopem #1
Czas przeszły (i prawie teraźniejszy), czyli M i jej z historia kpopem #2 

Romeo i Julia, Romeo, Julia, Juliette, Szekspir, Shakespeare, kpop, k-pop,SHINee, Shinee
 
Bo kwiecień to tak naprawdę miesiąc Szekspira. A Szekspir jest wszędzie, nie tylko w anime i mandze, jest też w koreańskich dramach oraz koreańskiej muzyce. I nawet nie trzeba się bardzo wysilać, aby go znaleźć. Znaczy trochę trzeba, gdy już odhaczy się oczywiste nawiązania, ale wciąż to bardzo przyjemne poszukiwania. Jednak nie sądzę żeby w przyszłym roku pojawiła się druga część tego wpisu. (Spoiler, jeszcze nie zdążyłam opublikować dobrze tego wpisu, a już jednak wiem, choć nie przypuszczałam, że uwaga, uwaga będzie!)

SHINee

Zacznę od SHINee, bo prawdopodobnie to był pierwszy teledysk, który widziałam i który miał coś wspólnego z Szekspirem. Juliette jest głównym singlem z minialbumu zatytułowanego Romeo. Plus,  gdyby przypadkiem nawiązanie nie było oczywiste, na płycie jest jeszcze piosenka Romeo+Juliette. 
Bez wątpienia SHINee jest jednym z najbardziej szekspirowskich kpopowych zespołów.


ROMEO

Kolejność zespołów miała być inna, Infinite miało być na drugim miejscu, ale, gdy pisałam ostatnie zdanie poprzedniego akapitu, uświadomiłam sobie, że to właśnie teraz muszę napisać o ROMEO, bo to oni są najbardziej szekspirowskim zespołem. Nie mają wyjścia z taką nazwą.
Debiutowali piosenką Lovesick, co nie jest najgorszym tytułem, większy problem ma z tekstem, ale to tylko uwaga na marginesie.
Ich fani, czy też fanki, nazywają się (uwaga, uwaga) Juliets. 
Mają piosenkę w teledysku, do której występuje Minho z SHINee, ale sam klip ma koncept Alicji w Krainie Czarów (który jest bardzo popularny), a nie Szekspira. 


INFINITE - Last Romeo

Last Romeo jest natomiast najbardziej szekspirowskie pod względem tego, że jest najragiczniejsze i bardzo insynuuje, że ktoś zginie. Ogólnie, na tyle na ile popularna piosenka może, jest jej blisko do literackiego pierwowzoru. I ma ciekawy choć prosty teledysk.



Powyższe trzy przykłady są najoczywistszymi wyborami na tej liście. Znalezienie reszty było zdecydowanie trudniejsze. 

Jessi - My Romeo

A to utwór ze ścieżki dźwiękowej dramy Cindrella and/with Four Knights. Nie mam pojęcia, jak się ma Romeo i Julia do historii z dramy. Zapewne nijak, bo słowa tej piosenki sugerują, że Romeo i Julia to była bardzo romantyczna historia, a dziewczyny chcą "Romea ze snów". Ta drama ma rycerzy w tytule, wolę rycerza niż Romea. 

 

O ile 4 powyższe przykłady odwołują się do powiedzmy do zapośredniczonej przez popkulturę wersji literackiej Romea i Julii, to poniższe odwołują się do filmowych konceptów. 
I zresztą nie tylko do filmów o Romeo i Julii.

AOA - Get out



TWICE - What is love





Miał być Szekspir w kpopie, wyszło Romeo i Julia. Nie wiem czy to dlatego, że Romeo i Julia pod wieloma względami jest najłatwiejsze do włączenia do teledysku /piosenki czy jestem za mało spostrzegawcza, aby zauważyć inne nawiązania. To znaczy w wielu teledyskach jako rekwizyt pojawiają się czaszki, które mi od razu kojarzą się z Hamletem, ale w jakiś 99% przypadków zapewne takie podejście byłoby nadinterpretacją. 

Ale jeśli Wy coś zauważyliście to koniecznie dajcie mi znać!
LOVE, M

czwartek, 4 kwietnia 2019

Jak ogladać ten serial, czyli maraton przed Avengers: Endgame

Hello!
Jeśli dobrze policzyłam i od dziś zacznę oglądać po kolei każdego dnia jeden film Marvela od pierwszego Iron Mana to do premiery Avengers: Endgame obejrzę wszystkie.

Tak naprawdę to nie wiem, czy to zrobię, ale dokładny plan jest i się nim z Wami dzielę. 
Mogłabym sobie przypomnieć Iron Many, bo nie wiem kiedy ostatnio je oglądałam, ale z drugiej strony nie mam zupełnie ochoty oglądać Thor: Ragnarok ani Ant-man and The Wasp. Za to obejrzałabym zdecydowanie Infinity War i pewnie to zrobię. Podobnie Zimowego Żołnierza. Widziałam ten film z milion razy (już nawet moi bracia mają go dość), ale mi się on chyba nigdy nie znudzi. Rozważę też pierwszych Avengersów, bo mam do tego filmu ogromny sentyment i, co dość dziwne, uwielbiam go oglądać z dubbingiem, uważam, że jest wtedy niesamowicie zabawny. Bez dubbingu też jest, ale z bardziej. Obejrzałabym jeszcze raz Kapitan Marvel, ale musiałabym to zrobić w Gdańsku, o ile jeszcze gdzieś ją grają i nieszczególnie mi się to widzi. Spider-mana nawet niedawno widziałam, bo jest na Netflixie. 

Takie mniej więcej są moje zapatrywania na najbliższe 22 dni. A jakie są Wasze?



4 kwietnia - Iron Man I

5 kwietnia- Incredible Hulk

6 kwietnia - Iron Man II

7 kwietnia - Thor

8 kwietnia - Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie

9 kwietnia - Avengers I

10 kwietnia - Iron Man II

11 kwietnia - Thor: Mroczny świat

12 kwietnia - Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz

13 kwietnia - Strażnicy Galaktyki

14 kwietnia - Avengers II: Czas Ultrona




15 kwietnia - Ant-Man

16 kwietnia - Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów

17 kwietnia - Doktor Strange

18 kwietnia - Strażnicy Galaktyki vol.2

19 kwietnia - Spider-man: Homecoming

20 kwietnia - Thor: Ragnarok

21 kwietnia - Czarna Pantera

22 kwietnia - Avengers: Infinity War

23 kwietnia - Ant-Man i Osa

24 kwietnia - Kapitan Marvel

25 KWIETNIA - AVENGERS: ENDGAME

Miłego seansu
LOVE, M