Urodziny bloga... czyli moja ulubiona okazja do narzekania!
Chociaż w tym roku nawet nie mam za bardzo na co.
Poza: firmami / organizacjami, które najpierw z różnych powodów zawracały mi głowę, a później nie raczyły odpisać na maila. Wspominam o tym, bo to coś, co prawie nie działo się wcześniej, a w tym roku miałam kilka takich sytuacji i zastanawiam się, czy ghosting stał się już powszechną i akceptowalną praktyką.
Druga rzecz, która dokuczała mi w tym roku, a czego prawie nie miałam wcześniej, to poczucie, że robię mnóstwo rzeczy, wręcz wychodzę z siebie, dwoję się i troję, aby jak najlepiej zrobić to, co robię, wymyślam milion rzeczy, aby to zadziałało i się sprawdziło - a tu klapa. To jest tylko w niedużym stopniu związane bezpośrednio z blogiem, ale też. Zwykle wiem, jakich skutków mogę się spodziewać po różnych działaniach, ale czasami, gdy zależy mi, aby coś działało albo odbywało się lepiej, a pomimo moich ogromnych wysiłków się tak nie dzieje - to rodzi się ogromnie przytłaczające nieprzyjemne uczucie, że nie jest się w stanie nic osiągnąć. To mija, bo większość sytuacji się rozwiązuje - albo trzeba w nie włożyć więcej pracy lub pomysłowości, albo potrzebują więcej czasu niż przypuszczałam. Ale ten moment, gdy nie udają się rzeczy, które bardzo byś chciała, aby się udały, nie jest przyjemny.
Poza tym jednak blog ma się całkiem dobrze, a wręcz - znów! - z każdym rokiem ma się coraz lepiej! Decyzja, aby publikować w środy i soboty mogła być najlepszą decyzją mojego życia. A na pewno bloga.
Poza tym tegoroczny sierpień, to wyjątkowy miesiąc - jak się nic nie działo, to się nie działo, a potem przeszedł sierpień i przyniósł wiele zaskoczeń. Naprawdę jak w odpowiedzi na wszystkie moje narzekania - a już szczególnie na ten długi akapit. Okazuje się, że być może pewne działania się kumulują i potrzebują jeszcze więcej czasu niż przypuszczałam, ale w końcu zaowocują.
Dzisiaj zrobiłam małą matematykę: mam w wersjach roboczych 46 wpisów, co oznacza, że gdybym nawet nie napisała słowa, to blog mógłby funkcjonować spokojnie prawie pół roku. Ale to też trochę oznacza, że wiele wpisów pojawia się o wiele później niż bym chciała, bo bardzo często wpada coś bardziej aktualnego. Jednak jest to dla mnie jakieś zapewnienie, że blog będzie działał jeszcze długo.
W skrócie - bloguję 9 lat i wciąż są rzeczy, które mnie zaskakują. Na przykład - praktyki, które były już niepopularne, gdy zaczynałam blogowanie a widzę je wciąż, gdy wchodzę na niektóre blogi. I tak, często odnosi się to do sposobu komentowania. Myślałam, że niektóre formuły naturalnie przestały funkcjonować, ale nie.
Są też pozytywne strony tych zaskoczeń - na przykład fakt, że ludzie wciąż korzystają z funkcji obserwowania w bloggerze. Sama nie dodałam tam bloga od nie pamiętam kiedy - przerzuciłam się na śledzenie działalności twórców na Instagramie i Facebooku, ale to bardzo, bardzo miłe, że wciąż przychodzą blogowi obserwatorzy! Notabene - mój profil na Instagramie to m_i_klaudia. Wydawało mi się, że sporo pisałam tutaj o moim Instagramie, ale wciąż mam wrażenie, że czasami ludzie nie wiedzą, że ja to ja.
Nie zapomniałam, ten wpis miał się pojawić już na początku miesiąca, ale książki mnie przytłoczyły i jest jak jest. Ale jest! I naprawdę się z tego cieszę, bo zawsze, zawsze przy okazji tych wpisów mam nadzieję, że z mojego oglądania anime jeszcze coś będzie.
Vanitas no Carte
Dawno, dawno temu uwielbiałam anime Pandora Hearts. Niestety, było to anime promujące mangę, więc zakończyło się w dziwnym momencie. I trzeba było czytać mangę, co okazało się zaskakująco trudne, gdyż fabuła była bardziej komplikowana niż przypuszczałam. Ostatecznie nie wiem, jak to wszystko się kończy. Ale jakiś czas później usłyszałam, że istnieje także manga Vanitas no Carte (The Case Study of Vanitas) tej samej autorki. Myślałam, że może będzie łatwiejsza do czytania. Nie była. I Pandora Hearts i Vanitas mają piękną kreskę, którą uwielbiam, ale są za chaotyczne i skomplikowane do czytania. Dlatego, gdy dowiedziałam się, że Vanitas dostaje anime, bardzo się ucieszyłam, bo wiedziałam, że to będzie bardzo ładne anime.
To jest totalnie i zupełnie anime w stylu tych, które lubiłam 5 lat temu. Jest bardzo ładne, momentami ma bardzo ciekawe animacje. Jest urocze i zabawne, nawet nie wiem, czy nie wykorzystuje chibi wersji swoich postaci aż nadto. Zapomniałam też o małym szczególe, że tak w sumie to anime o wampirach, które bardzo lubię, więc dodatkowe punkty za to. Noe jest taką rozentuzjazmowaną postacią - szczególnie w openingu, a Vanitas - jest chyba mniej psychopatyczny niż sądziłam (a może jednak jest bardziej?) po niektórych zapowiedziach tego anime. Obaj są bardzo zabawni. Ale sama fabuła nie jest aż tak wciągająca. Po tych 3 odcinkach nie do końca jestem pewna, co każdy z bohaterów planuje osiągnąć. Chociaż Noe zdradził się z planami na koniec 1 epizodu.
W każdym razie aktualizacja tuż przed publikacją - wciąż oglądam i może nawet skończę!
Shinigami Bocchan to Kuro Maid (The Duke of Death and His Maid)
Po pierwsze - animacja. Bardzo 3D postaci nałożone na bardzo 2D tła. Nie tylko kreska i animacja są specyficzne, całe to anime jest. Przy czym pod koniec pierwszego odcinak okazuje się, że może nieco mniej niż się zapowiadało. Powiem tak: widzę, czemu oglądanie i zastanawianie się, czy bocchan złamie klątwę, może być ciekawe - ja sobie daruję, ale z ciekawości może obejrzę ostatni odcinek.
Sonny Boy
Szkoła przenosi się do innego wymiaru, cześć uczniów dostaje supermoce, ale część nie. Już w pierwszym odcinku wynika z tego, to czego można się spodziewać. Jedni walczą z drugimi. Część chce przestrzegać zasad, część niekoniecznie. Obserwujemy wymuszone kształtowanie się społeczeństwa. Potem okazuje się, że w innym wymiarze jest więcej miejsc. W każdym razie wynudziły mnie te dwa pierwsze odcinki, zupełnie nie interesuje mnie, co stanie się z bohaterami, którzy poza cechą na głowę nie mają charakterów.
Kageki Shoujo!! (Opera Girl!)
Prawdę powiedziawszy, ze względu na liczbę wykrzykników w tytule sądziłam, że będzie to lekkie, łatwe i niezbyt serio anime. Okazuje się, że się pomyliłam. Wygląda na to, że Kageki Shoujo to całkiem przyzwoite anime dziewczynach trenujących w akademii teatralnej. I tu ważne rozróżnienie - tego, co ona się uczą za bardzo nie widzimy, przynajmniej póki co, ale wprowadzenie postaci jest dość dokładne i charaktery głównych bohaterek są w pierwszych odcinkach wyłożone kawa na ławę. A potem bum! trzeci odcinek i okazuje się, że to jest anime, które porusza naprawdę poważne kwestie. Już wcześniej były pewne zapowiedzi, że to nie jest tak powierzchowny tytuł, jak mógł się wydawać (na przykład główna bohaterka ma stalkera i ogólnie boi się/brzydzi mężczyzn), ale trzeci odcinek jest naprawdę poważny, a być może nawet triggerujący, dla niektórych osób, więc radziłabym ostrożność.
Tantei wa Mou, Shindeiru (The Detective Is Already Dead)
Pierwszy odcinek dzieje się na pokładzie samolotu - to plus. Niestety kreska i wygląd postaci są niesamowicie generyczne. Ma to anime odrobinę klimat słabszego K (albo Hand Shakers), ale to nie to studio i ogólnie wygląda jak tysiąc innych anime. Ale pierwszy odcinek ma 45 minut, a ja oglądałam go z całkiem dużym zainteresowaniem.
Biorąc pod uwagę, jaki tytuł ma to anime, nie powinnam być zaskoczona, że jest smutne, a byłam. Przy czym to anime ma potencjał, aby... być anime ze zmarnowanym potencjałem. Tak to na razie wygląda.
Cóż nawet moi bracia mówili, że nie ma co w tym sezonie oglądać, szczególnie jeśli nie interesują człowieka kontynuacje. Ja jestem na dobrej drodze, aby zobaczyć do końca Vanitasa i może coś nawet o nim napisać.
Książkowych zaskoczeń ciąg dalszy. Po raz kolejny przekonałam się, że tytuły bywają dosłowne dużo bardziej zakładam. Tym razem jednak to nie poradnik - to książkaKsięga zaklęć i czarów z księgarni Tania Książka.pl. (Tak, tak dostałam ją recenzji, czy raczej wybrałam sobie).
Tytuł: Księga zaklęć i czarów Autor: David Hunter Tłumaczenie: Ischim Odorowicz-Śliwa Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Prawdę powiedziawszy myślałam, że tytuł Księga zaklęć i czarów jest metaforyczny. Nie był. To całkiem dosłownie księga zaklęć i czarów. Magii jak ktoś woli. Podręcznik dla czarownicy. Do wyboru, do koloru, każde z tych określeń pasuje, a Wy nie będziecie zaskoczeni. Nie ukrywam, że książka przyciągnęła mnie okładką. Można zaobserwować ostatnio pewien tajemniczy, geometryczny, granatowo-fioletowy nurt w projektowani okładek i Księga zaklęć i czarów się w niego wpisuje.
Książka jest spójna, konkretna i poważna. Ja byłam zaskoczona, ale to może wynikać tylko z tego, że - jak wspominałam - byłam nieco przekonana, że tytuł książki jest nieco mniej dosłowny. Łatwo się ją czyta, nawet magicznemu laikowi. A może szczególnie - bo chyba do takich osób była kierowana. Przy czym odbiorcy książki powinni być do tego, co jest w niej przekazywane przekonani - założenie książki jest trochę takie, że wiesz, czego od niej chcesz. Jest całkiem ciekawa i nienarzucająca się - nawet sceptyk może ją z zainteresowaniem przeczytać.
Książka ma siedem rozdziałów: Pierwsze kroki, To, z czego zrobiona jest magia, Magia miłosna, Magia uzdrawiająca, Magia ochronna, Magia ochronna, Magia na dobrobyt, Wróżenie. W rozdziałach rozpoczynających się od słowa "magia" są zaklęcia i czary, ale na przykład w rozdziale To, z czego zrobiona jest magia można poczytać o czarownej symbolice kart tarota, kamieni szlachetnych, planet, kolorów.
Ostatnio mam dziwne skojarzenia gatunkowe. Biblia CBD kojarzyła mi się z instrukcją obsługi, Księga zaklęć i czarów skojarzyła mi się... z książką kucharską. To nie zarzut! Wynika to raczej z tego, że w książce jest wiele zdjęć (naprawdę wiele zdjęć) i niektóre z nich ukazują wykonywanie zaklęć krok po kroku. Ciekawy wydał mi się szczególnie rozdział o magii ochronnej, ale być może z nieco innego powodu niż powinien. Dużo zaklęć w nim przedstawionych było takimi kreatywnymi projektami DIY, dużo ciekawszymi i bardziej angażującymi niż często bywają projekty "zrób to sam" i może być dla kogoś inspirujący.
Ostatnio mam lekki problem w postaci różnicy pomiędzy tym, o czym wydaje mi się, że będzie książka a tym, o czym jest naprawdę. Nawet jeśli przeczytam jej opis. Nie wiem, czy to wynika z tego że tyle razy opisy książek, które czytałam, zupełnie nie zgadzały się z tym, co znajdowałam w środku, czy opisy i tytuły stają się coraz bardziej dosłowne.
Tytuł: Kurza Mama. Jak ogarnąć kury, dzieci i życie na wsi Autorka: Aleksandra Wołkowska Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
W każdym razie trochę zdziwiłam się, że w książce Kurza Mama z księgarni Tania Książka.pl, znalazłam rzeczywiście opis wykonania kurnika. Chociaż może bardziej się zdziwiłam, że kurniki u moich babć wyglądały zupełnie inaczej. Podsumowując - ta książka naprawdę jest o kurach. I byciu kurzą mamą. Bardziej niż mamą dzieci (a liczyłam na więcej historii z życia rodziny, bo sama mam trzech braci). Książka jest kurza dużo bardziej niż przypuszczałam. I jak w przypadku kurnika - bardziej techniczna. Albo hodowlana.
Styl autorki jest bardzo radosny, rozentuzjazmowany i - niestety - momentami aż infantylny. Mnie przytłoczyła liczba zdrobnień, a na słowa "kurka i kurki" nie będę już mogła patrzeć do końca życia. Były też w książce różne stereotypowe stwierdzenia typu "kobieta to chce ładny, facet funkcjonalny" (ale nie tylko), które zasadniczo były zbędne, bo albo może było je usunąć, albo napisać je inaczej, na przykład bezpośrednio odnieść do autorów (Kurzy Tata napisał rozdział o kurniku i odpowiadał na pytania). Ogólnie jednak szybko się to czyta, a rozdziały, których jest trzynaście,są króciusieńkie.
W książce jest bardzo dużo zdjęć, podobały mi się też odciski kurzych nóżek przy numerach stron. Jeszcze jedna rzecz, która mnie zaskoczyła. Na zdjęciach książka wydawała mi się większa i w ogóle innego formatu - a jest prawie kwadratowa i w twardej oprawie.
Mam wrażenie, że to książka do bardzo konkretnego czytelnika - osoby zainteresowanej działalnością autorki w sieci oraz osób naprawdę zainteresowanych kurami. Dla przypadkowego odbiorcy książka może być zaskoczeniem. Nie gwarantuję jednak, że pozytywnym. Możecie też poszukać różnych innych poradników w księgarni Taniaksiazka.pl. Jak widać ja ostatnio próbuję znaleźć książkę poradnikową, która przypadnie mi do gustu. (Tak, tak dostałam do recenzji z Taniej Książki).
Hello! A teraz czas sprawdzić, na ile książka Kraj niespokojnego poranka naprawdę jest książką o Korei. A poważnie, najpierw przeczytajcie recenzję, a dopiero później bingo. W innym wypadku możecie odnieść wrażenie, że w Kraju... różne kwestie są przedstawiane powierzchownie jak w wielu innych książkach, a tak nie jest.
Większość cytatów to pierwsze pojawienie się danego hasła w książce, ale nie wszystkie.
KOREA PÓŁNOCNA
Narzekanie na przewodników > "Na każdego odwiedzającego czeka dwójka specjalnie wyszkolonych przewodników wybranych z lojalnych elit." (s. 147)
Co prawda nie jest to narzekanie, ale autor podkreśla - w sumie wiele razy - jak bardzo to, co turyści widzą w KRLD, jest zaplanowane i kontrolowane. I chociaż nie ocenia osób jeżdżących do Korei Północnej, to już osoby promujące takie podróże - owszem.
Przeszłość gospodarki > "Był środek zimnej wojny (...). Korea Północna byłą w tym okresie silniejsza ekonomicznie i wizerunkowo (...)." (s. 86)
Nawiązywanie do Orwella > "Dzisiejsza trudność w uchwyceniu ewolucji terminu i jego znaczenia ma źródła w orwellowskim z natury systemie politycznym KRLD." (s. 163)
Co do terminu - chodzi o dżucze (które byłam pewna, że jest kategorią mojego bingo, ale chyba jest tak oczywiste, że nawet nie ma sensu go tu umieszczać). Poza tym autor co najmniej dwa razy wspomina o Kafce i raz o Folwarku zwierzęcym.
(Nie)bezpieczeństwo Air Koryo > "Siedziałem na pokładzie starego rosyjskiego samolotu północnokoreańskich linii lotniczych Air Koryo." (s. 143)
Co prawda, autor nie bał się samego przelotu, ale już hamburgera na pokładzie nie zjadł.
Podział społeczeństwa na klasy > "W badaniach nad KRLD długo utrzymywano, że naród został podzielony na pięćdziesiąt jeden klas i trzy duże grupy: lojalną, neutralną i wrogą." (s. 130)
Jak możecie domyślać się po pierwszej części tego zdania (oraz po tym, co napisałam w recenzji i w pierwszym akapicie tego tekstu), autor postanawia nieco kwestię seongbun (songbun) rozwinąć.
Historia hotelu Ryugyŏng > "Monumentalny był również trzystutrzydziestometrowy projekt hotelu Rjugjong (Ryugyeong) (...) przedsięwzięcie okazało się jednak zbyt kosztowne. Budynek w kształcie piramidy do dziś straszy." (s. 166)
Fryzury > "W internecie krążą historie, że metro w stołecznym Pjongjangu jest tylko dla turystów albo że wszyscy muszą nosić fryzurę "na Kima"." (s. 169)
Porwanie Choi Un-hui i Shin Sang-oka > "Agentom natomiast udało się do Pjongjangu sprowadzić słynnego reżysera Shin Sang-oka i aktorkę Choi Eun-hee (...)." (s. 155)
I kto by pomyślał, że Un-hui i Eun-hee to ta sama osoba... Dlatego kwestia zapisywania imion tak mnie fascynuje.
13 centymetrów > "Wiele osób słyszało o tym, że mieszkańcy Północny są średnio niżsi i żyją krócej od mieszkańców Południa." (s. 129)
Takie uzupełnienie niekoniecznie w bezpośrednim odniesieniu do książki. Średnia różnica wzrostu wynosi 6-7 nie 13 centymetrów. Ale w tym punkcie niekoniecznie chodzi o precyzję danych. Chociaż z jednej strony może powinno, bo niektórzy autorzy powtarzają te 13 centymetrów - no właśnie jako średnią a nie najwyższą odnotowaną różnicę - bez pojęcia i sprawdzenia skąd to się wzięło. Albo lepiej - podają źródło, tylko źle je cytują. Polecam dwa źródła:
2. D. Schwekendiek, Heigh and weight differences between North and South Korea, “Journal of Biosocial Science” 41 2009, Cambridge University Press (online 2008), http://citeseerx.ist.psu.edu/viewdoc/download?doi=10.1.1.1050.662&rep=rep1&type=pdf.
Niestety nie wiem, czy były prowadzone jakieś inne badania później.
Narzekanie na bycie dziennikarzem / Podkreślanie faktu bycia dziennikarzem Rachuba czasu Kraj, którym kieruje zmarły Samochody Prezenterka wiadomości
Jak na książkę z Koreą Południową w tytule 9 na 14 punktów z części o Korei Północnej to bardzo dobry wynik.
KOREA
Kimchi > "K-pop jest słuchany w całej Polsce, ogląda się południowokoreańskie seriale, a nawet kuchnia koreańska ze swoim słynnym kimchi coraz częściej pojawia się na polskich stołach." (s.7)
Hanbok > "Organizowane są dni hanboku, parady, wystawy i pokazy mody, na których prezentuje się tradycyjne stroje i ich nowoczesne warianty." (s. 29)
Konfucjusz > "Współcześnie w społeczeństwie koreańskim mało zostało z konfucjanizmu (...)." (s. 9)
Ondol > "Koreańczycy są dumni zwłaszcza z tradycyjnego systemu ogrzewania podpodłogowego ondol (dosł. "gorący kamień"), który narodził się na mroźnej północy." (s. 22)
Soju Soju nie ma, ale autor wspomina o hwoesik - imprezy z alkoholem dla pracowników po pracy.
Kim, Park, Lee to najpopularniejsze nazwiska
> "Na koniec mam nadzieję, że czytelnik nie dostanie zawrotu głowy od liczby Kimów, Parków, Lee i Choiów w tej książce. Te cztery nazwiska stanowią prawie pięćdziesiąt prcent wszystkich w Korei." (s. 15)
Dziękuję Szarlotce, która zwróciła mi uwagę na ten punkt! Jak pisałam w recenzji - Uwagi do transkrypcji... czytałam tuż po tym, gdy książka do mnie przyszła i gdy czytałam całość już do nich nie wracałam, a zupełnie zapomniałam (nic zaskakującego), że to tam wspomniane są nazwiska.
Historia o metalowych pałeczkach Hangul (hangeul) i Sejong Wielki
5 z 8 punktów, a ja nie mam pojęcia, jakim sposobem hangul nie pojawił się w tej książce.
KOREA POŁUDNIOWA
Czebol > "Weźmy za przykład choćby czebole, wielkie ekonomiczne konglomeraty (...)." (s. 7).
Pali-pali > Ostre "ppalli, ppalli" rozbrzmiewa wśród krzyków mew, gdy rybacy wyciągają sieć z zimnego Morza Żółtego." (s.17)
Ciekawostka - to zdanie rozpoczyna pierwszy rozdział tej książki i jak pisałam w recenzji - kultura pośpiechu jest następnie opisywana. Nie tylko rzucona jako hasło.
W sumie to pierwszy rozdział rozpoczyna cytat z wiersza (albo i cały wiersz) - i zapomniałam o tym wspomnieć w recenzji, ale bardzo lubię, gdy rozdziały mają takie motta czy cytaty.
Hallyu / Koreańska fala. Albo inaczej: spróbować napisać o hallyu i nie napisać o serialu "Winter Sonata" > "Widać to szczególnie w branży turystycznej: w biuletynach w duchu promocji hallyu, koreańskiej fali, obejmującej muzykę, kino czy kosmetyki, mówi się o "k-domu"." (s. 29.)
W sumie to mówi się już nawet nie o hallyu, nie "k-domu", ale po prostu "k-kulturze", a ja mam nieustanne obawy, że to będzie nowe hygge.
> "Niektóre miejsca, takie jak wyspa Nami, przeżyły wręcz najazd turystów po tym, jak pojawiły się w znanej dramie - w tym wypadku po sukcesie Gyeoul yeonga [Zimowej sonaty]." (s. 85) Przegrana Polski z Koreą Południową w piłce nożnej w 2002 roku > "(...) przy okazji mistrzostw świata w piłce nożnej (to wtedy przegraliśmy z Koreą 2:0 w ćwierćfinałach, o czym przypomni wam co drugi koreański taksówkarz)." (s. 211)
Oraz co druga książka i to bez różnicy czy autorem jest ktoś z Polski, czy z innego kraju. Poważnie, wspomina o tym nawet Barbara Demick w Światu nie mamy czego zazdrościć.
Cud nad rzeką Han > "Nie ma wątpliwości, że gdyby nie Japonia, nie byłoby "cudu na rzece Han"." (s. 64)
Nie ukrywam że to "na rzece" zamiast "nad rzeką" nieco mnie zdziwiło, ale sens zasadniczo ten sam.
Myślałam, że azjatycki kryzys z roku 1997 też jest w bingo, ale chyba wypadł gdzieś po drodze - w każdym razie autor o nim wspomina na stronie 266. Tak samo byłam pewna, że symbolika flagi jest w bingo, ale w pewnym momencie musiała się zacząć mniej powtarzać, a autor wspomina o znaku, który się na niej znajduje.
Samobójstwa Autor pisze niesamowicie dużo o samobójstwach, byłam bardzo zaskoczona, jak wiele razy ten temat powracał. Ale dopiero w ostatnim rozdziale odniósł się do tego, co zwykle mówi się o Korei Południowej w tym kontekście.
> "Podobnie ma się sprawa z samobójstwami - wbrew rozpowszechnianym mitom współczynnik samobójstw w Korei wśród młodzieży w wieku piętnastu-dziewiętnastu lat nie odbiega znacząco od współczynnika w pozostałych krajach OECD. Wysoką statystykę samobójstw kraj ma właśnie za sprawą najstarszych." (s. 280)
To jest coś, o czym informacje zaczęłam zauważać dopiero jakiś czas temu, ale podobno system emerytalny Korei Południowej jest w na skraju upadku albo już upada i sytuacja osób starszych w kraju jest bardzo poważna. W dramie Move to Heaven jest odcinek o starszym małżeństwie, które postanowiło razem odejść.
Nadgodziny Metafora o krewetce
6 z 8. W sumie 20/30 punktów, bardzo dobrze. Chociaż jak soju i hangeul się w książce nie pojawiły, to ja nie wiem.
Gdy ktoś miał wątpliwości albo nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. To bingo oczywiście - zwykle - to nie jest żaden wyznacznik czegokolwiek.Chyba że po cytatach można wnioskować o stylu całej książki i podejściu autorów do tematu. Nie bez powodu pomysł bingo rozwinął się po przeczytaniu przeze mnie kolejnej książki o KRLD, której autor uważał się za kogoś lepszego i opisywał Koreę Północną z poczuciem wyższości. Ale nie można zaprzeczyć, że są tropy, bez których tekst o Korei praktycznie nie istnieje. Inną sprawą jest też to, że im bardziej coś się powtarza, tym bardziej się to pamięta, więc dobrze zwracać na to uwagę. Bo hasło bez wyjaśnienia do hasła rzuconego bez kontekstu i nagle mamy stereotypy i jakieś społeczne przeświadczenia o kulturze (czy jeszcze gorzej - naturze) innego społeczeństwa. Trochę się poważnie zrobiło.
Mam niezdrową tendencję, aby najpierw być podekscytowaną nowymi książkami o Korei wydawanymi w Polsce, a potem zgrzytać zębami z powodu zawodu, który mi sprawiają. Dlatego zamówiłam Kraj niespokojnego poranka w przedsprzedaży, a potem odłożyłam na półkę, gdy odebrałam go z paczkomatu, bo 1. to reportaż 2. o Korei Południowej 3. napisany przez polskiego autora - czyli dokładnie to, co badałam w mojej pracy magisterskiej i co mam nadzieję badać nadal. Nie żeby nie zżerała mnie ciekawość, ale przeżyłam tyle - udokumentowanych - zawodów, że naprawdę się obawiałam.
Tytuł: Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej Autor: Roman Husarski Wydawnictwo: Wydawnictwo Czarne
Moje pierwsze spotkanie z tą książką to nie był Wstęp. To był rozdział Uwagi do transkrypcji... I jest to chyba drugi najlepiej napisany tego typu tekst jaki widziałam. Także napawało to optymizmem. Ale wciąż odsuwałam czas czytania. Aż w końcu autor książki (pozdrawiam serdecznie!) zmotywował mnie do czytania.
Jednym z największych problemów książek o Korei Południowej (i Północnej) wydawanych w Polsce jest to, że biorą jedno słowo związane z kulturą koreańską, wrzucają je bez ładu i składu w opowieść i myślą, że sprawa załatwiona. Nie bez powodu pojawiło się na blogu koreańskie bingo. I ta książka przed nim nie ucieknie - jest jednak jedna zasadnicza różnica. Jak autor wspomina o ppalli-ppalli to informuje, że istnieją teorie, że kultura pośpiechu była w Korei już bardzo dawno temu. Jak wspomina o ondolu to nie w oderwaniu od hanoku (czyli tradycyjnego domu, o którym w Polsce w książkach prawie się nie przeczyta). O hanboku rozmawia z projektantką mody a nie tylko polega na swoich obserwacjach. I tak dalej. Poza tym w tej książce jest całe mnóstwo informacji, których po polsku na próżno szukać. Problematyka służby wojskowej w Republice Korei, skala przemocy, odwołania do wojny w Wietnamie (nie wiem, czy nie zauważyłam tego wcześniej, czy w wydanych w Polsce książkach o Korei, które czytałam, temat naprawdę zaczął się dopiero pojawiać), postać Alejandro Cao de Benosa, o psach (tak, jako jedzeniu). Resztę musicie sami przeczytać.
Autor zapowiada we wstępie, że będzie się starał pokazywać sprawy/wydarzenia z dwóch stron. Przynajmniej. I choć w książce pojawiają się pojedyncze "Koreańczycy to i tamto" (czyli jakieś generalizacje, aczkolwiek zrozumiałe w książce o całym kraju; przy czym pojawiają się też generalizacje o Japończykach) to przeważnie społeczeństwo nie jest przedstawiane jako monolit. Choć przyznam, że nie miałabym nic przeciwko nieco dłuższym przytoczeniom wypowiedzi niektórych rozmówców. Myślę, że te udane próby spojrzenia na różne kwestie z wielu stron uchroniły książkę przed idealizacją Republiki Korei.
W tych książkach, z którymi się stykałam, zwykle przedstawiane są relacje Korea - Stany Zjednoczone. (Wiem, że są przynajmniej dwa opracowania o relacjach Chiny - Korea - Japonia, ale nie miałam sposobności do ich sięgnąć). W Kraju niespokojnego poranka przeczytamy o relacjach Korea - Japonia - to fascynujący choć skomplikowany temat. Czy opinia społeczna może "przekonać" piosenkarkę, aby zmieniła nazwę swojego kanału na YT, bo kojarzył się z Japonią? Może. Czy w programie o dzieciach tata może zabrać syna na wyspę Dokdo i zrobić z tego propagandowy pokaz patriotyzmu? Może. To chyba przykłady z popkultury, z którymi się zetknęłam i które najbardziej zapadły mi w pamięć. A jak chcecie poczytać więcej (dużo przykładów) o relacjach pomiędzy Koreą i Japonią i koreańskiej propagandzie to polecam drugi rozdział opisywanej książki. Bo przykłady są zwykle o wiele poważniejsze. (Ach, czy Korea wniosła w Polsce wniosek o zmianę nazwy Morza Japońskiego? Wniosła).
Inny waży temat to internetowy hejt i chociaż autor pisze niewiele o koreańskich obywatelach internetu to podaje przykłady hejtu na koreańskich celebrytów. O Tablo, o Sulli. Ogólnie bardzo ciekawe autor w ramach jednego rozdziału łączy różne kwestie. Mają one jakieś wspólne hasło, ale swoim zasięgiem obejmują na przykład różne grupy społeczne. Jak na przykład temat przemocy. Przy czym w niektórych rozdziałach może to dać wrażenie pobieżnego zajęcia się tematem. To chyba też rezultat zamiaru oświetlania spraw z różnych stron. Każdy może to odebrać inaczej.
Ostatnio zostałam zapytana, czy gdybym miała wybierać, to zdecydowałabym się na pisanie o Korei Południowej czy Północnej. Odpowiedziałam, że o Południowej, ale to i tak bez znaczenia, bo jak się pisze o Korei, to się pisze o Korei. O tej drugiej Korei (bez różnicy która to akurat będzie) praktycznie nie da się nie napisać. I tak jest także w tej książce. Więc przeczytamy o tym jak adaptuje się i jak adaptują się uciekinierzy z Północy oraz ogólnie o samej Północy, o tym, że młodym Koreańczykom kwestia zjednoczenia jest obojętna. Oraz o pobycie autora na festiwalu filmowym w Pjongjangu. Odniesienia do filmów to chyba największy przejaw obecności osoby autora w narracji książki. Inna rzecz - odniesienia do Polski. Ciekawe, że autor sam nie przyrównuje niektórych sytuacji z historii politycznej Korei i Polski, ale powołuje się na pewnego Koreańczyka. Autor nie pisze też o "krewetkowym" położeniu geograficznym, które też często porównywane jest do położenia Polski. Odniesień do Polski ogólnie jest bardzo niewiele.
Jeśli mam być szczerza, to autor książki ułatwił mi zadanie na przyszłość. Już nie będę musiała tłumaczyć mojej promotor, że coś się dzieje, coś jest właśnie tak a nie inaczej opisywane i ja to wiem, tylko nikt jeszcze tego nie stwierdził / nie zbadał, bo autor to napisał i będę mogła zrobić przypis. Poza tym czytałam sobie rozdziały o religii i tak myślałam "już to skądś wiem, już to gdzieś słyszałam". Okazało się, że autor był gościem podkastu Dział Zagraniczny (odcinek 52), całkiem niedawno też w tym programie był, ale tego odcinka jeszcze nie słyszałam.
Jedno bardziej poważne zastrzeżenie - to raczej nie będzie dobra
pierwsza książka o Korei. Jednak tematy podejmowane w poszczególnych
rozdziałach są dość specyficzne dlatego kraju i bez pewnych szerszych
kontekstów ułożenie sobie niektórych informacji może być kłopotliwe.
Przy czym, na przykład gdy pisałam magisterkę narzekałam, że pewien
autor używa wobec polityków określeń lewicowy i prawicowy bez
dopowiedzenia, czy w koreańskiej i polskiej polityce te określenia niosą
ze sobą inne znaczenia. A proszę bardzo dopowiedzenie i
wyjaśnienie tej kwestii znalazłam w tej książce.
Moim zdaniem książka jest zdecydowanie za krótka, mogłabym jeszcze poczytać, co autor ma do powiedzenia. Na przykład więcej o kulturze pracy jako takiej. Albo podejściu Koreańczyków do Amerykanów. Może o codzienności i koreańskich internautach. Ale poza tym, jeśli nie jest to całkiem oczywiste po tym, co napisałam powyżej - to świetna książka. W środę będzie koreańskie bingo, więc sprawdzimy, ile punktów Kraj niespokojnego poranka w nim uzyska i przeczytacie dodatkowe komentarze.
Po tym, gdy napisałam maila, który w 80% składał się z synonimów "przepraszam, że zawracam głowę", przypomniałam sobie, że słyszałam o książce Dziewczyno, przestań ciągle przepraszać i pomyślałam, że może - chociaż staram się trzymać od poradników z daleka - jakoś mnie ta książka oświeci i następnym razem po prostu napiszę, czego potrzebuję. Nie oświeciła, a ja sama doszłam do tego że spokojnie mogłam napisać tamtego maila inaczej.
Tytuł: Dziewczyno, przestań ciągle przepraszać! Odrzuć cudze oczekiwania i bez poczucia winy zacznij żyć po swojemu Autorka: Rachel Hollis Tłumaczenie: Magda Witkowska Wydawnictwo: Laurum
Nie mam pojęcia, jakim krojem pisma została złożona ta książka, ale jest to krój pisma fatalny do czytania. Mój wzrok ciągle skupiał się na różnicy szerokości poszczególnych elementów kolejnych liter. W kroju pisma, który widzicie na blogu te różnice też są spore, ale (mam taką nadzieję) nie uniemożliwiają czytania. W tej książce musiałam ze sobą walczyć, aby czytać poszczególne wyrazy a nie skupiać się na poszczególnych literach (a już szczególnie ł).
Inna rzecz, na którą powinnam była zwrócić uwagę zanim wypożyczyłam tę książkę - myślałam, że być może autorka jest psychologiem, terapeutą. Nie jest. Można to zauważyć dość szybko po stylu pisania, później autorka się przedstawia, a wraz z kolejnymi rozdziałami staje się to coraz bardziej widoczne i irytujące. Autorka buduje książkę ze swoich doświadczeń, ale ja nie pisałam się na czytanie autobiografii.
Zdarzało mi się czytać poradniki - w większości wniosły nic do mojego życia - ale ten szczególnie jest "poradnikową papką". "Cel to marzenie, które zaczęłaś wykonywać" i takie podobne. To zupełnie nie jest narracja, która do mnie trafia, ale być może - jeśli dla kogoś takie stawienie sprawy jest pomocne - to wyniesie z tej książki coś dla siebie.
Liczyłam na książkę z nieco większym feministycznym zacięciem, nawet poradnik, ale nieco konkretniejszy a dostałam autobiograficzną książkę o rozwoju osobistym. To może być najsłabsza książka, którą przeczytałam w tym roku. Autorce zdarza się powtarzać, na koniec wywodu popartego doświadczeniami z jej życia nie wiadomo, co dokładnie chciała nim udowodnić czy przekazać - bo te wywody są zwyczajnie za długie. Miałam ochotę nie kończyć czytania, ale przelatywałam wzrokiem po akapitach w nadziei, że może w kolejnym rozdziale znajdę coś ciekawego. Ale nie, dalej jest o celu, ambicji, realizowaniu zadań i momentami ta książka naprawdę zahacza o niebezpieczne tereny promowania toksycznej produktywności.
Chciałabym może napisać, że ta książka skierowana jest do nastolatek - nie jest. Jest skierowana do dorosłych kobiet, a wręcz powiedziałabym dorosłych, które są zbliżone wiekiem do autorki i bliższe są im jej życiowe doświadczenia. Książka powinna mieć tytuł "Kobieto...", bo im dalej w książkę, tym bardziej widać, że ta "Dziewczyna..." jest zwyczajnie bardzo myląca (aby nie napisać, że to chwyt marketingowy). Przy czym fragment o określeniu girl boss był nawet ciekawy. I chyba tylko on.
W podrozdziale o pewności siebie jest fragment o malowaniu się. O tym, że autorka odkryła, że gdy się pomaluje to czuje się pewniej i lepiej. Co wydało mi się niezwykle ironiczne autorka zupełnie pomija fakt, że od kobiet "wymaga się", aby były pomalowane. Nie zwraca uwagi na tę kwestię, podkreśla tylko, że och, raz się nie pomalowałam, gdy wychodziłam i było okej, ale zauważyłam, że wolę chodzić na randki z moim mężem pomalowana. Spójrzmy na podtytuł książki "Odrzuć cudze oczekiwania i bez poczucia winy zacznij żyć po swojemu". Mam wrażenie, że autorka przez to że jednak się maluje, zupełnie nie ma świadomości tego "oczekiwania". I tak, być może jest to dla mnie drażliwy temat, bo nie zliczę, ile razy ludzie wprost mówili mi, że powinnam się malować. W skrócie - autorka nie tylko sama promuje "oczekiwanie malowania się" to jeszcze może wpędzić kogoś w poczucie winy, że pewnie właśnie skoro tego nie robi, to nie odnosi sukcesu.
Tak w skrócie - nie polecam, czytanie tej książki to marnowanie czasu.
Kolejna porcja wanny w teledyskach! Zrobiłam już 5 takich wpisów, więc nie będę się tłumaczyła. Postanowiłam nie linkować wszystkich klipów, bo zabiera to zdecydowane zbyt dużo czasu, a samo pisanie takiego wpisu trwa nawet 5 godzin.
Dwa zastrzeżenia: nie do wszystkiego proszę podchodzić bardzo poważnie, tak, wiem w teledyskach artystów z innych części świata także są wanny.
251. Wanna w teledysku, bo tak, bo czemu nie. Czy ma sens? Żadnego. Czy ktoś zabroni jej ta być? Oczywiście, że nie. Romantic Punch - I love it
252. Nie wiem, czy to moja kreatywność w opisach się wyczerpuje, czy jednak dyrektor kreatywny tego klipu naprawdę nie mógł wymyślić nic lepszego niż wannę pośrodku niczego. PRISMA - Breakout
253. Pół sekundy wanny w łazience, ale lepsze to niż nic! Poza tym wanna ładna, taka wbudowana i odłożona morskimi płyteczkami. SANDEUL - Stay as you are
254. To nie pierwszy raz, gdy wanna symbolizuje jakąś niestabilność emocjonalną i pasuje to do tytułu piosenki. GIRLKIND - Psycho4U
255. Już bardziej na różowo się po prostu nie dało! Wanna i balony to nie jest nowy pomysł, ale - o matko! - od samego patrzenia na ten cukierkowy klip można dostać próchnicy. MOMOLAND - Ready Or Not
256. Trochę oszukuję, bo to klip do piosenki z filmu i wykorzystuje materiał z tegoż filmu. Ale jeśli nie napisałabym o tym tutaj, to nie jestem pewna, czy miałabym okazję wspomnieć o tej piosence. W samym klipie widzimy wannę jako doskonałe miejsce do spania. Hyolyn - Spell
257. Znowu oszukuję, ale to nie moja wina, że w teledysku do MMM wanny nie ma, a w tym FILMIE jest. W sumie to może i lepiej, że nie ma. Więcej eleganckich ubrań nie musiało się moczyć w tej jakże nieczystej wodzie. A poza tym to klasyczna smutna wanna. FILM: KAI
258. Muszę przyznać, że jestem całkiem zafascynowana ENHYPEN a nie wspominałam o nich na blogu, chociaż pisałam na Facebooku. (W sensie serio, czy w tym teledysku widzimy sierociniec dla wampirów?). Co do wanny - to byłam rozczarowana, bo jest po prostu... krzesłem. ENHYPEN - Given-Taken
259. Trochę wanna krzesło, trochę wanna miejsce siedzenia i do leżenia - zawsze do snucia egzystencjalnych przemyśleń. Lee Yejoon - On That Day
260. Ile razy można pisać, że nie kąpie się w ubraniach! No ile. Człowiek tylko zmarznie! Nie sądzę, aby bycie zmarzniętym pomagało na bycie smutnym. LEE SEUNG GI - I will
261. Przykład z Japonii i wreszcie coś ciekawego! Co prawda wciąż uważam, że kolorowa woda jest niezbyt przekonująca, ale jeśli w jakimś klipie kolory są tak ważne jak w tym, można różową wodę wybaczyć. Poza tym osoba w wannie wygląda wyjątkowo komfortowo - a to się nieczęsto zdarza. SHE'S - Ugly
262. Klasyczna smutna wanna przemyśleń. A dokładnie - wspominania. Wanna pełna retrospekcji. Chciałabym napisać, że zamiast wody, ale pani w wannie potrafi z niej korzystać. Mam tylko nadzieję, że wodę miała ciepłą, bo chyba spędziła w niej duuuużo czasu. ALi - Don't Act Countrified
263. Wlazła w ubraniu do wanny, zalała całą podłogę, bo wanna była wypełniona do granic możliwości, potem się cała zanurzyła. Tytuł piosenki to Wash Away i nawet to wszytsko rozumiem, ale zwykle taki przekaz jest przedstawiany dynamiczniej w postaci prysznica. Jak chcesz o czymś zapomnieć, pozbyć się poczucie posiadania czegoś na skórze - wchodzisz pod prysznic i pozwalasz wodzie to zmywać. Stojąca woda w wannie wydaje się nieco zbyt statyczna. Geeks - Wash Away
264. To nie pierwszy raz, gdy widzę gitarzystę w wannie, ale niezmiennie jest to zabawne. Ale w takim bardzo pozytywnym znaczeniu. NELL - OCEAN OF LIGHT
265. Nie wiem, jakim sposobem ta piosenka jeszcze się tu nie znalazła. Może dlatego że promuje niebezpieczne zachowanie, jakim jest - spanie w wannie! Pobudka, nie śpimy! Zion. T - Eat
266. Klasyczne zanurzanie się w wannie w ubraniach. Nic dodać nic ująć, może to że koncept tego wszystkiego jest seksowny nie smutny. Nasty Nasty - KNOCK
267. Jeśli znacie klip do piosenki Blossom tears wykonywanej przez Leo i LYn to przedstawiam Wam jego prekursora - LeeSSang - Ballerino
268. Z wanną jest tak, że ona nie może wyjść źle. Jest jej tyle w klipach, że albo ktoś wykorzystał ją w sposób, w jaki ty chcesz go pokazać, albo nikt nie zwróci uwagi, że pokazałeś ją w nowatorski sposób. Tutaj mamy klasyczną wannę z kocykiem z kwiatów na powierzchni wody. I co widziałam to milion razy. Czy zawsze wygląda ładnie? W sumie tak. INX - Alright
269. Wanna-sauna, szlafrok + coś w kieliszku - znaczy udajemy snoba! BOYHOOD - Luxury Big House
270. W tym klipie jest chyba wszytko i we wszystkich możliwych kolorach więc jest i wanna. Aczkolwiek szlafrok i sama piana to nie jest chyba połączenie, które widziałam wcześniej. TREASURE - MY TREASURE
271. To może być najlepszy opis do wanny w teledysku, jaki udało mi się stworzyć!
Yubin z rodu Wonder Girls Niepierwsza tego konceptu Zainspirowana Pachnidłem Zrodzona z wanny Zmoczona
YUBIN - PERFUME
272. Jeśli nawet w rysowanym teledysku promującym webtoon dotyczący idoli jest wanna, to musi być z wanną coś na rzeczy i już! Teledyski, wanny i idole są naprawdę nierozłączni. MAYHEM - Be The Change
273. Jeśli kiedyś zastanawiałabym się nad tym jak bardzo muzyczne elementy piosenki (bo słowa już tak) i jej teledysk są jak równoległe linie, które nigdy nie powinny się zetknąć, powinnam sobie przypomnieć, że istnieje coś takiego, jak geometria nieeuklidesowa i w niej są modele, gdzie proste równoległe się stykają. W każdym razie, jestem pewna, że ten teledysk może być dowodem matematycznym w tej sprawie. As One - For the Night
274. Nie zdziwicie się, jeśli będziecie sprawdzać ten klip, bo jest nałożone na niego ograniczenie wiekowe. Głównie dlatego że to miniaturowy horror. W strasznych klipach wanna zwykle służy tylko do jednego. Trzymania zwłok. Gwangil Jo - Depersonalization Explicit Ver.
275. Często się martwię, że woda w wannach w teledyskach może być zimna i idole zachorują i w ogóle to może nie być zbyt przyjemne doświadczenie. A jego wrzucili do wanny pełnej LODU! Jak tak można! 灵超《Rebellious》
276. Wanna (nie)codzienna w teledysku też nie tak oczywistym. youra - MIMI
277. A tu wykorzystuję moc mojego bloga i dziwną łyżkę w tym klipie Hyuny uznaję za wannę. Bo mogę. HyunA - GOOD GIRL
278. Smutna wanna strasznych wspomnień. PURPLEKISS - Can We Talk Again
279. A tu wanna w prawdziwym pokoju kąpielowym a nie jakiejś łazience. KISSXS - Love is Callin
280. Jakieś trzysekundowe ujęcie prawie klasycznego bycia złym w wannie w białej koszuli i walenie w wodę, aby porozlewać ją dookoła. Rozsądni ludzie tak nie robią, bo wiedzą, że będą zapewne musieli po sobie posprzątać. WONHO - Lose
281. Już mi się zdarzyło wychwalać ten klip pod niebiosa, bo ciekawie spełnia wiele założeń z "teledyskowego bingo" i jest kreatywny na własnych zasadach. Oczywiście, że ma wannę. Przy czym jest to przypadkowa wanna widoczna w scenach pokazujących choreografię. Po prawej stronie. Ale też wanna prawie zostaje świadkiem morderstwa... VERIVERY - Get Away
282. Tygryski lubią najbardziej, gdy teledysk ma wannę w miniaturce. A poza tym wanna pokazana jest (w końcu!) jako bardzo przyjazne i zabawne miejsce. LUNARSOLAR - DADADA
283. Wyjątkowo przytulna wanna w teledysku Wendy! WENDY - Like Water
284. Napiszę tak: wiem, że fani dram BL "adoptowali" członów tego zespołu i być może skandalizujący marketing to coś, co się sprawdza. Ale wannę mają luksusową. Zazdro. OnlyOneOf - libidO
285. Łazienka jako najlepsze miejsce wyładowywania frustracji, ale w tym klipie to i tak najspokojniejsza lokalizacja. I mamy wrzucenie się do wanny w ubraniach. Pokazane z dwóch ujęć. Bo jedno to za mało, ale dwa dają nadzieję, że pokażą z trzech i ostatecznie to rozczarowanie, że są tylko dwa. BAE173 - I Loved You
286. Zaskakująco kolorowa piosenka, która ma vibe utworu o tęsknieniu. A wanna to idealne miejsce do tęsknienia. YOON JI SUNG - LOVE SONG
287. Bardzo, bardzo lubię tę piosenkę! Można sobie pośpiewać, bo jest po angielsku, słowa ma bardzo spoko i fajny teledysk. Jest na tyle zabawny, że można mu wybaczyć oscylowanie na granicy kiczowatości. Chociaż to może samoświadomość. Wydaje się, że zespół się dobrze bawił na planie. A wanna w klipie jest i służy w sumie za wielki wazon w łazience. A.C.E - Down
288. To jest trochę teledysk nie dla ludzi o słabych nerwach. Piosenka w sumie też. A wanna - jak zakładam - jest w łaźni. P1Harmony - Scared
289. To nie jest prawdziwy teledysk, ba, piosenka nie została nawet oficjalnie wydana. Ale ktoś pomyślał, że najlepszą scenografią dla piosenkarki jest wanna, w której są obrazy, obraz z tygrysem i świeczki. Super się sobie samej udowadnia, że wanny są ważne! Song 4 U - DeVita
290. Jeśli miałabym wymienić jedną rzecz, po które od razu widać, że budżet tego klipu był niewielki, to od razu rzuca się w oczy woda kapiąca z palców (i koszuli) piosenkarza na ziemię, gdy ten siedzi w wannie. Zazwyczaj nie dopuszczony by do takiej sytuacji, bo to niepotrzebne i rozpraszające. Co dziwniejsze - nie wydaje się, aby w samej wannie była woda, a wszelkie sceny ze zbliżeniami na jego mokrą twarz są chyba nagrane później. Ale propsy za wannę, za książki. A szczególnie - za białe spodnie. Naprawdę, ile można siedzieć w wannie w koszuli i spodniach od garnituru. No i w miniaturce jest wanna. KIM YOUNG WON - BLUE MOON
291. Gikwang leży w wannie, w wannie jest woda, na wodzie leżą kwiatki. Czego chcieć więcej? Highlight - NOT THE END
292. Ailee wygrywa konkurs "Kto ma więcej kwiatów?". W wannie? Są. Obok wanny? Też jest. Na sukience? Są. Bukiet? Jest! Kolczyki? Chyba... I jak ładne by to nie było, to rozumieć tego, nie rozumiem. Po co się moczyć bez potrzeby. I się, i tę piękną sukienkę. Gdyby to jeszcze jakiś basen, gdzie mogłaby falować w wodzie, ale nie. Ailee - Make up your mind
293. Widać Wonho nadrabia za całe MONSTA X jeśli chodzi o liczbę wanien w teledyskach. WONHO - Ain't About You
294. Hwasa udowadnia swój związek z wanną w kolejnym klipie. Związek, który najwyraźniej przechodzi kryzys, bo widzimy tu raczej typ smutasowej wanny. MAMAMOO - Where Are We Now
295. Czasami sobie myślę, za zamiast zapisywać klipy i potem opisywać je dopiero za jakiś czas, powinnam jednak pisać komentarze od razu. Zaoszczędziłabym czas, bo czasami dla sekundy wanny w jakimś klipie, marnuję 3 minuty życia. Znaczy nie marnuję, lubię ich szukać, ale trzeba szukać sposobów na optymalizację pracy! EPEX - Lock Down
296. Jedz, śpij, imprezuj, bądź smutny - teledyski udowadnieją, że w wannie można sobie zorganizować całe życie! Padi - HAHAHOHO
297. Wanna jako drzwi do Narni, chociaż niekoniecznie? Na pewno jest to jakiś portal. Lepsze to niż teoria o halucynacjach spowodowanych niedotlenieniem... JiLi & ELKIE - Gave My Heart Away
298. Wanny Tzuyu i Gikwanga powinny stać obok siebie. Przy czym Tzuyu ma czarną sukienkę i jest to pewna wariacja. Lepiej to niż biała. TWICE - Kura Kura
299. Po pierwsze: dajcie mi więcej wampirów! Po drugie: uważajcie, bo wampiry najwidoczniej też lubią chować się w wannach! THE BOYZ - Drink It
300. Szukałam okazji, aby napisać o tym zespole, ale nie było żadnej - aż tu jest teledysk z wanną w miniaturce! A dlaczego chciałam o nim napisać? Bo nazywa się ZIA! A wiecie, kto studiował Zarządzanie Instytucjami Artystycznymi znane jako ZIA (bądź ZIArt)? Ja! Niestety - piosenka i wanna raczej smutne, co bezbłędnie można wywnioskować z tytułu piosenki. ZIA - Have You Ever Cried
Dopadłam bibliotekę, gdy w końcu znów można było po niej chodzić i po 45 minutach zwiedzania tych 40 metrów kwadratowych (może 50), zdjęłam z półki pierwszą książkę od... nie pamiętam kiedy. Tą książką są Rzeczy, których nie wyrzuciłem. Tak naprawdę czaiłam się na Co robić przed końcem świata. Ogólnie zaś bardzo chciałam przeczytać coś, co nie jest reportażem albo inną "trudną" książką i tak naprawdę próbowałam wypożyczyć trzeci tom Bram światłości, ale nie było. I jednak skończyłam z może nie trudną książką (chociaż też), ale zdecydowanie taką, która sprawiła, że myślałam o niej dużo więcej niż przypuszczałam, że będę. Nie miałam zamiaru o niej pisać, ale oto to czynię.
Tytuł: Rzeczy, których nie wyrzuciłem Autor: Marcin Wicha Wydawnictwo: Karakter Rok: 2017 Strony: 183
Blurb: Co zostaje po śmierci bliskiej osoby? Przedmioty, wspomnienia, urywki zdań... Narrator porządkuje książki i rzeczy po zmarłej matce. Jednocześnie rekonstruje jej obraz - mocnej kobiety, która umiała żyć wedle własnych zasad. Wyczulona na słowa, nie pozwalała sobą manipulować, w codziennej walce o szacunek - nie poddawała się. Była trudna. I odważna. W tej książce nie ma sentymentalizmu - matka go nie znosiła - są za to czułość, uśmiech i próba zrozumienia losu najbliższej osoby. Jest też opowieść o tym, jak zaczyna odchodzić pierwsze powojenne pokolenie, któremu obiecywano piękne życie.
Czytanie tej książki to było zaskakujące doświadczenie. I na różnicy życiowych doświadczeń moich i narratora się zasadza. Bo nie ma tu punktów wspólnych. Nie wiem, czy czytałam drugą książkę, w której czytałam tak ogromny dystans do osoby opowiadającej. Zwykle nie zwracam uwagi, czy narrator/autor to kobieta, mężczyzna, czy identyfikuje się jeszcze inaczej. A w tej książce bardzo czuć, że to mężczyzna i jego życie jest bardzo różne od mojego.
Czy tę książę się dobrze czyta? Tak. Czy rozumiem dlaczego dostała liczne nagrody? Tak. Czy rozumiem niektóre informacje, analogie, odniesienia, nawiązania, to, co autor w niektórych miejscach chciał przekazać? Zdecydowanie nie.
Fraza - to znaczy tekst został zbudowany ze zdań tak długich i skomplikowanych, że publiczność, zapomniawszy o sensie, wpatruje się, jak autor, dzielny linoskoczek, żongluje przydawkami i zmierza, ale nie, zaraz spadnie, uff, odzyskał równowagę i triumfalnie dociera do kropki. Aplauz. (s. 44)
To wyczulenie na słowa wspomniane w blurbie, widoczne jest nie tylko w anegdotach o matce i przywoływanych opowieściach. Widoczne jest w narracji, układaniu zdań i akapitów. W odniesieniach. To były fragmenty książki, w których czułam się najpewniej, bo wiedziałam - przynajmniej tak sądzę - do czego, kogo nawiązuje autor, co próbuje osiągnąć bądź powtórzyć. Nie nazwałabym tego zabawą słowem, było to zbyt widocznie konstruowane. Co nie zmienia faktu, że jeśli w tej książce były zabawne fragmenty, to zapewne właśnie do słów się odnosiły.
Inna rzeczy, która wydała mi się ciekawa w tej książce, to taka narracja pełnionej obietnicy. Nie tylko doprowadzenia danej opowiastki do końca (rozdziały Rzeczy, których nie wyrzuciłem są bardzo krótkie; cała książka jest krótka, można przeczytać ją na raz), ale też to, że koniec będzie szczęśliwy. I nie wiem, czy nie ma to czegoś wspólnego, z tym, że przynajmniej jedna z tych opowiastek, która tak mi się skojarzyła, dotyczyła dzieciństwa autora.
Co mnie zaskoczyło. Zakończenie. Ostatnia część jest zupełnie inna niż dwie poprzednie i bardzo smutna. Dziwnie życiowa, choć bezpośrednio dotycząca odchodzenia. Choć wszelkie zastrzeżenia dotyczące rozbieżności doświadczeń życiowych moich i narratora wciąż są ważne, to w trzeciej części dystans trochę się zmniejsza. Być może to ogólnoludzka empatia wobec całej sytuacji.
Ciekawostka: dawno temu "przewidziałam", że Rzeczy, których nie wyrzuciłem dostaną Nagrodę Nike. Tylko prawie trzy lata zajęło mi zabranie się za jej przeczytanie.