piątek, 15 marca 2024

Powoli i do przodu - Kameliowy Sklep Papierniczy

 Hello!

Wstyd się przyznać, ale od początku roku to moja dopiero druga wyprawa do biblioteki i pierwsza do miejskiej – ale po zmianie systemu bibliotecznego musiałam iść i wymienić kartę. Ale że przy tej procedurze wypadałoby także coś wypożyczyć, a akurat na wierzchu była książka z wydawnictwa Tajfuny, której jeszcze nie czytałam, nie zastanawiałam się długo i wzięłam Kameliowy Sklep Papierniczy.

 

Tytuł: Kameliowy Sklep Papierniczy
Autorka: Ito Ogawa
Tłumaczenie: Alicja Kaniecka
Wydawnictwo: Tajfuny

 Hatoko, pieszczotliwie zwana Poppo, dziedziczy sklep papierniczy położony w nadmorskiej Kamakurze. A wraz ze sklepem – nietypowy fach, który jej rodzina uprawia od pokoleń. Ród Amemiya od zamierzchłych czasów zajmuje się bowiem pisaniem listów na zlecenie.
Wkrótce na ganku Kameliowego Sklepu Papierniczego pojawi się plejada intrygujących postaci, a każda z nietypowym zleceniem: list miłosny, list zrywający kontakty, kartka z nieba… Nie jest łatwo napisać idealny list, a jeszcze trudniej zrobić to w czyimś imieniu. Początkowo niechętna swojej nowej pracy Poppo zaczyna z coraz większą czułością myśleć o kaligrafii i o znaczeniach, jakie może nieść odpowiednio dobrany papier czy atrament.
Czas w Kamakurze płynie niespiesznie, wyznaczany rytmem pór roku, świąt, niezobowiązujących spotkań i odwiedzin. Kameliowy sklep papierniczy zachęca, by zwolnić i nabrać dystansu, cieszyć się drobnymi przyjemnościami codzienności i zadbać o bliższe i dalsze relacje.

(opis wydawnictwa)

Kameliowy Sklep Papierniczy to kolejna japońska książka, w której mogłam zaobserwować pewien szczególny typ zachowania bohaterów. I nie wiem, czy to po prostu przypadek, czy jednak właściwość jakiejś części literatury z tego kraju. Otóż nasza główna bohaterka - a mamy w książce narrację pierwoszoosobową - robi tak niesamowicie wiele założeń na temat postaci, które spotyka. I czasami są to założenia słuszne, a czasami czytelnik zastanawia się, na podstawie jakich zachowań tychże postaci Poppo wyciąga tak daleko idące wnioski dotyczące ich charakteru, gdyż z perspektywy czytelnika ma to niewielkie albo nie ma żadnych podstaw. Ponadto z jednej strony Poppo wydaje się ułożoną postacią, ale z drugiej niekiedy jej reakcje na wydarzenia są zupełnie nieproporcjonalne (albo co jeszcze bardziej zadziwiające - w ogóle ich nie ma). Zastanawiałam się, czy to nie ograniczona perspektywa sprawia, że czytelnik nie otrzymuje wystarczającego kontekstu, aby uzasadnić niektóre interakcje. Nieco podobnie rzecz się ma z przekazywaniem emocji bohaterów – przy czym tutaj problem stanowi fakt, że książka jest nieco jednotonowa - bez różnicy czy bohaterka jest zła, zmęczona czy zgaduje, że ktoś chciałby się rozpłakać. Wszystko opisane jest na jednej nucie. 

Chciałabym też naprostować jedno ze zdań z opisu wydawnictwa: „Początkowo niechętna swojej nowej pracy Poppo zaczyna z coraz większą czułością myśleć o kaligrafii i o znaczeniach, jakie może nieść odpowiednio dobrany papier czy atrament” – bo to nie do końca tak. Gdy czytelnik poznaje Poppo jest ona jak najbardziej pogodzona ze spadkiem w postaci sklepu i tym, że będzie pisała listy. Spodziewałam się, że Kameliowy Sklep Papierniczy opowie o drodze Poppo do akceptacji jej dziedzictwa, ale to zupełnie nie tak. O jej przeszłości dowiadujemy się, że była surowo wychowywana przez babcię, o której nie mówi inaczej niż mistrzyni, gdyż ta uczyła ją kaligrafii i zarządzała całym jej życiem, aż do okresu buntu w liceum, a później Poppo pokłócona z mistrzynią była za granicą i wraca dopiero po jej śmierci (oraz śmierci jej siostry), by zająć się sklepem, ale nie dowiadujemy się o żadnych szczególnie żarliwych emocjach, jakie budzą w Poppo te wydarzanie. Ba dowiadujemy się, że nie płakała na wieść o śmieci mistrzyni, ale nie samym podejściu do odziedziczenia sklepu.

Bohaterka ma pewne wyrzuty sumienia i wstydzi się swojego buntu, ale po tym, co przeczytaliśmy o traktowaniu wnuczki przez babcię trudno nie dojść do wniosku, że Poppo mogła nie być zachwycona swoim ascetycznym wychowaniem. Ponadto Poppo wyszkolona przez babcię od razu dość dobrze wie, na jakim papierze i w jaki sposób powinna pisać – przychodzi mi do głowy, że jest ona ogólnie dość stoicka. Większym problem Poppo jest to, że bywa naiwna i powiela zaskakujące stereotypy, choć przychodzi się jej z nimi skonfrontować („brzydkie pismo oznacza zły charakter”).

Co jeszcze wydało mi się ciekawe to różnice w postrzeganiu tego, co jest formalne, nieformalne, oficjalne, urzędnicze czy familiarne w listach przygotowywanych przez naszą bohaterkę. Mi w większości wydawały się ogromnym owijaniem w bawełnę, trochę taką kreatywną księgowością (niby wiemy, że Poppo dokładnie rozmawia ze swoimi klientami, gdy przyjmuje ich zlecenie, ale skąd ona brała niektóre informacje pojawiające się potem w listach, nie mam pojęcia, z perspektywy czytelnika mogła je tylko wymyślić), ale były także takie, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie (list do matki jednego z klientów, list kończący przyjaźń). W książce są te listy, dlatego możemy zobaczyć, jak bardzo różniły się między sobą i jak Poppo udawało się tworzyć różne charaktery pisma i sposoby stawiania znaków. To także pozwala dostrzec, jak bardzo długość japońskich listów w większości nie przystaje do długości treści zapisanej w języku polskim.  

Kameliowy Sklep Papierniczy za to naprawdę błyszczy we wszystkich opisach różnych szczegółów: czy będą one dotyczyły sztuki pisania listów, od kaligrafii do doboru znaczków, materiałów piśmienniczych, a nawet znaczenia kolorów, czy wspomnień o świątyniach w mieście i opisów niektórych tradycji (i mm tu zarówno na myśli święta, jak i to że bohaterka przyjmowała swoich zleceniodawców różnymi herbatami), czy wreszcie jedzenia. 

Kameliowy Sklep Papierniczy wygląda na książkę dłuższą niż jest w rzeczywistości - chociaż może to wina mojego widać, że wiele razy już czytanego egzemplarza z biblioteki - a ma tylko 240 stron. Czyta się ją także zaskakująco szybko - pod warunkiem, że gdzieś na początku ta historia nie zacznie nas nudzić. Czytało mi się tę książkę naprawdę dobrze, pochłonęłam ją w sumie w dwa wieczory, i mnie nie nudziła, ale widzę i rozumiem, czemu kogoś mogłaby szybko znużyć. 

A teraz kącik intertekstualny! Choć tak naprawdę bardziej skojarzeniowy. Po pierwsze Kameliowy Sklep Papierniczy bywa zestawiany z Ukochanym równaniem profesora - ta druga książka mnie bardzo rozczarowała, ale w Kameliowym... jest to coś więcej, którego tak bardzo brakowało mi w Równaniu. W temacie listów w kategorii literatura japońska mamy także Cuda za rogiem, które ogromnie lubię, ale to jednak chociaż podobny, to jednak inny typ książki - aczkolwiek jednocześnie widzę tu dużo większą bliskość niż w przypadku Równania. I ostatnie skojarzenie, które nie wierę, że zajęło mi aż 40 stron czytania – anime Violet Evergarden. Jego główna bohaterka - straumatyzowa żołnierka - uczy się jak być ghostwriterką listów i podróżuje do swoich zleceniodawców. Ze wszystkich wymienionych tytułów Sklepowi najbliżej właśnie do tego anime.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

poniedziałek, 11 marca 2024

Gdyby mógł, byłby cukiernikiem - Bracia Sun

 Hello!

Odkąd zauważyłam pojawienie się The Brothers Sun na Netflixie chciałam obejrzeć ten serial, ale zabrałam się za to dopiero... gdy przeczytałam, że nie dostanie drugiego sezonu. 

Po tym, gdy postrzelony zostaje ojciec i szef ważnego gangu na Tajwanie, Charles - najstarszy syn i śmiercionośna broń, który wolałby być cukiernikiem (jak mi się to kojarzy z opisem langusty, która gdyby mogła, jadłaby dżem z filmu Asterix i Obelix: Misja Kleopatra) przylatuje do Los Angeles, gdzie mieszka jego matka oraz niczego nieświadomy młodszy brat Bruce (studiuje medycynę, ale pieniądze na czesne wydał na lekcje improwizacji) - następuje chaos. Bruce musi odnaleźć się w nowym świecie, a Charles dowiedzieć, kto zagraża istnieniu gangów.

I tak jak mi się ten serial podobał, tak nie dziwię się, że nie został przedłużony - choć wyraźnie miał potencjał na kolejny sezon. Największym problemem Braci Sun jest niesamowita wręcz nierównomierność rozłożenia akcji. Do tego stopnia, że można by z ośmioodcinkowego serialu wyciąć dwa epizody, które niezwykle się ciągnęły i prawie nie byłoby różnicy. Praktycznie cały czas, który bohaterowie spędzają w willi nad morzem, można było rozegrać dużo przytulniej i mniej efekciarsko, aby lepiej pokazać, że postaci budują więzi i poczuwają się do bycia rodziną. A z drugiej strony - są sceny niezwykle trzymające w napięciu, gdy nie jest się pewnym, w jaką stronę może potoczyć się akcja. 

Drugim problemem tego serialu jest to, że nie do końca wiadomo, o czym on miał być. A raczej o kim i na którym wątku powinien skupić się najbardziej. Z tytułu wynikałoby, że o braciach, ale prawda jest taka, że najważniejszą postacią jest w nim ich matka. I to wokół niej wszystko się kręci - nie bez powodu do tej roli zatrudniono Michelle Yeoh. I gdyby nie to, to prawdopodobnie też nie zdecydowałabym się na oglądanie, bo niestety nie kojarzyłam nikogo z pozostałych aktorów. I być może, że gdyby twórcy serialu jeszcze bardziej postawili na jej postać, skupili się na jej umiejętnościach radzenia sobie i bycia dwa kroki przed wszystkimi - prawdziwą szyją kręcącą głową - byłby to lepszy serial. Ale niestety nieco się to rozmywa pomiędzy wątkami braci a tajemniczej organizacji polującej na triady.

I trzecia rzecz - serial jest przewidywalny, a do tego czasami obraża inteligencję widza (naprawdę nie trzeba robić przebitki z bardzo charakterystyczną postacią, aby widzowie zorientowali się, że to ta sama osoba!). Jak wspominałam - potrafi trzymać w napięciu, ale wiele rzeczy jest w nim dosyć oczywistych. Może dlatego, że to komedia akcji i w sumie nie powinnam być zaskoczona.

Z założenia powinniśmy też być po stronie naszych głównych bohaterów - a jak by nie było to rodzina mafijna. Nawet jeśli Bruce dowiaduje się o tym razem z widzami i nie chce mieć z tym wszystkim nic wspólnego - to wciąż jego rodzina. I nie byłoby problemem mu kibicować i kibicować jego matce, żeby została szefową wszystkich szefów. Problemem jest to, że organizacja, która walczy z triadami za motto przyjęła sobie wyplenienie zła - i chociaż zasadniczo nie widzimy nielegalnego biznesu na ekranie (ale widzimy Charlesa, który morduje ludzi) prowadzonego przez naszych bohaterów - to trudno napisać, że ich założenia są złe. Jasne są oni przedstawiani widzom jako młodzi, naiwni i niebędący w stanie nic zmienić, a walka z gangsterami jest raczej dobra niż zła i w zasadzie poza tym, że ponieważ oglądamy świat zasadniczo z perspektywy Bruce'a a organizacja bezpośrednio zagraża jego matce, to powinniśmy im kibicować w walce z mafią. 

Widzimy za mało świata poza mafią, aby nam na nim zależało, ale niestety prawda jest taka, że wobec naszych głównych bohaterów też trudno wzbudzić w sobie jakieś większe emocje. I prawdę napisawszy - nie wiem dlaczego. Zazwyczaj opowieści o rodzeństwie bardzo mnie poruszają, a tutaj aż do ostatniego odcinka - który jest kulminacją wszystkich emocji całego serialu i  jest dość łamiący serce - moje emocjonalne zaangażowanie w oglądanie było na dość niskim poziomie. Przy czym jak pisałam - ten serial mi się podobał i oprócz kilku ciągnących się wątków naprawdę znakomicie się go oglądało. 

Co można zaliczyć do plusów? 1. Walki robią wrażenie i są brutalne, wbijanie noży w szyję te tematy, jeśli ktoś nie za bardzo może oglądać krew, to radziłabym ominąć ten serial, a przynajmniej te sceny. 2. Jest ładny, a kilka scen jest nakręconych w naprawdę ciekawy i kreatywny sposób. Ponadto w ścieżce dźwiękowej wykorzystano bardzo wiele różnych - chociaż głównie chińskich - piosenek. 3. Gdy już przeżyje się zażenowanie z drugiej ręki w pierwszych odcinkach, można odkryć, że Bruce to naprawdę ciekawa postać. 4. W zasadzie wszystkie postacie są ciekawe i wszystkie jak jeden mąż potrzebują lat świetlnych terapii - dlatego nie opisuję ich dróg i szczegółów psychologicznych, trzeba je poznać samemu i zobaczyć, co przechodzą na ekranie. Przeprowadzenie psychoanalizy zajęłoby zbyt dużo miejsca, a jak wspominałam - relacje pomiędzy bohaterami są tu najważniejsze. (Przy czym jednocześnie zupełnie zawalono wątek June i jej przynależności). A drugim niesamowicie ważnym tematem tego serialu jest możliwość samodzielnego decydowania o swoim życiu i podejmowania dotyczących go decyzji. I jak się okazuje albo jest to zwyczajna ułuda i ktoś tylko sobie wmawia, że podejmuje decyzje, albo posłuchanie kogoś to naprawdę najlepsze wyjście, albo decyzje są naprawdę podejmowane za niego i nie ma się na nie żadnego wpływu. Bycie sobą to najtrudniejsza decyzja, którą można podjąć. I w ogóle co to oznacza być sobą?

Bracia Sun to jeden z tych wytworów kultury, który po prostu się podoba, ale bez rozważania. Lepiej się za dużo nie zastanawiać, bo do niemalże każdego pozytywu, który się dostrzega w tej produkcji, można znaleźć argument przeciw. I jak nie lubię tego określenia, tak chyba najprościej napisać, że to fajny serial. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

czwartek, 7 marca 2024

Nie tylko w kinie i teatrze 34

 Hello!

Na początek ogłoszenia: od wielu, wielu lat publikowałam na blogu w soboty i środy, ale od długiego czasu chciałam to zmienić i w końcu się za to zabrałam - teraz wpisy będą co czwarty dzień. Podjęłam też decyzję, że jeśli wpis będzie bardzo długi - to następny pojawi się dopiero za tydzień. Od zawsze starałam się publikować wymienne dłuższe i krótsze, lżejsze wpisy (i zawsze było mi nieco szkoda postów środowych, bo wisiały na początku bloga krócej niż sobotnie), ale ostatnio większość tekstów robi mi się coraz dłuższa.  

Ostatnio koreański rynek teledysków obdarzył nas kilkoma wyjątkowymi klipami z koreańskimi aktorami i aktorami i w duchu tworzenia trochę lżejszych wpisów - oto one.

DAESUNG - Falling Slowly
Aktorzy: Kim Seon-ho, Park Sun-woo
Aktorka: Mun Ka-young

Wyglądałam za tym teledyskiem od momentu zapowiedzi, że wystąpią w nim znani aktorzy - i nie zawiodłam się! To on zainspirował mnie, aby w końcu przygotować kolejną część Nie tylko w kinie i teatrze. 

Klip jest bardzo, bardzo filmowy, na dodatek retro i z tajemnicą - mogłaby być z tego cała drama i z ogromną ciekawością bym ją obejrzała.

IU - Shh...
Aktorka: Tang Wei

Ale ten wpis nie powstałby tak szybko, gdyby nie fakt, że IU zaprosiła do współpracy w teledysku do jednej za swoich piosenek z ostatniego minialbumu Tang Wei. W pewnym sensie klimat tego i poprzedniego teledysku jest podobny, ale klip IU jest o wiele bardziej tajemniczy i wciągający. 

Lee Hi - Alley i My Beloved
Aktorki: Yoo Sun i Hong Suzu
Aktor: Choi Hyun-wook

Czy rozpłakałam się, gdy ponownie oglądałam teledysk do Alley? Tak, oczywiście. Tak jak lubię głos Lee Hi, tak uważam, że mogłaby przystopować ze smutnymi teledyskami. Ten do piosenki Alley został wypuszczony pierwszy; Yoo Sun gra w nim straszą wersję Hong Suzu - którą wraz z Choi Hyun-wookiem widzimy w teledysku w retrospekcjach. Które - jak się okazało - stanowią teledysk do kolejnej piosenki - zatytułowanej tym razem My Beloved. Słuchajcie i oglądajcie na własną odpowiedzialność - ja kiedyś rozpłakałam się w miejscu publicznym, oglądając jakiś klip Lee Hi.

Lee Hi - Only
Aktorka: Won Jin-ah
Aktor: Lee Jae-hoon


W zasadzie to pozostaniemy wśród klipów Lee Hi, bo widzę, że nie miałam jeszcze okazji wspomnieć o jej dużo wcześniejszej piosence - Only. W pewnym sensie utwory opisywane wyżej kontynuują linię tematyczną, którą widzimy w Only. Chociaż Only opowiada pełną i zasadniczo szczęśliwą historię. Lee Jae-hoo ma na swoim koncie 6 teledysków, natomiast dla Won Jin-ah to pierwszy i jedyny udział w tego typu projekcie. 

Heize - 입술
Aktor: Lee Jin-wook

Heize ma szczęście do aktorów w teledyskach - w jednej z poprzednich części tych wpisów wspominałam o klipie do piosenki HAPPEN i tym, że występował w nim Song Joong-ki. Te klipy są trochę do siebie podobne - o znaczy są w pewien sposób bardzo geometryczne i symetryczne, choć opisywany dziś teledysk w dużo gładszy sposób. Niestety nie znam się na pracy kamery na tyle, aby jakoś zgrabniej to opisać. A zdecydowanie ona oraz sama historia pokazana w klipie nieco przyćmiewa popisy aktorskie.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

niedziela, 3 marca 2024

Co zrobi człowiek, by utrzymać się na szczcie, gdy już wjechał na niego windą? - Yellowface

 Hello!

Sięgnęłam po Yellowface, bo książka miała dotyczyć branży wydawniczej i zbierała entuzjastyczne recenzje - pytanie czy słusznie. 

Tytuł: Yellowface
Autorka: Rebecca F. Kuang
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawnictwo: Fabryka Słów

June Hayward, młoda autorka, która nie odniosła sukcesu, staje się jedynym świadkiem śmierci koleżanki i przypadkowej przyjaciółki, Atheny Liu, chińsko-amerykańskiej autorki, ulubienicy branży. Postanawia odgrywać najlepszą przyjaciółkę Atheny i zaczyna przepisywać jej rękopis, który ukradła z jej mieszkania – powieść o chińskich robotnikach podczas pierwszej wojny światowej. W miarę postępu prac June zaczyna czuć się właścicielką powieści i postanawia opublikować ją jako swoje oryginalne dzieło. (przetłumaczony opis fabuły z Wikipedii)

Nie zrozummy się źle - książka mi się podobała i świetnie się bawiłam. Ale ma ona niejako trzy - a nawet cztery - warstwy i wobec każdej kolejnej mam nieco więcej zarzutów. Zacznę od pierwszej - rozrywkowej. Nie wiem, czy to dlatego że wiedziałam, czego się spodziewać, ale mnie główna bohaterka nie frustrowała, nie miałam ochoty na nią krzyczeć, aby nie robiła rzeczy, które robiła - uznałam po prostu, że napisana jest do odegrania konkretnej roli w tej konkretnej książce i jako postać postanowiłam w pewnym sensie przyjąć ją z dobrodziejstwem inwentarza i zobaczyć dokąd poprowadzi ją autorka. 

A poprowadziła ją niejako w dwie strony - narracja jest pierwszoosobowa, więc cały czas siedzimy w głowie Junie i obserwujemy jej proces myślowy (o ile jakiś tam zachodzi), ale niekiedy autorka postanawia jej ustami przekazać pewne - nazwijmy to - prawdy i refleksje o świecie i branży wydawniczej. I wtedy narracja pierwszoosobowa siada, bo June jako wykreowana bohaterka ma za wąskie horyzonty myślowe, aby te uwagi były ważne. Albo po prostu jest w stanie je wygłosić, a potem zapomnieć i nie wykorzystywać w swoim życiu. Mam wrażenie, że mamy tu rozdźwięk pomiędzy możliwościami intelektualnymi bohaterki a tym, na czego zawarciu w książce zależało autorce. 

Yellowface jest ciekawą, wciągającą, rozrywkową książką, ale nie przesadzajmy z tym, że nie da się od niej oderwać. Bez problemu można znaleźć w fabule miejsca, gdzie czytanie można spokojnie odłożyć na później. Oczywiście chce się wiedzieć, co będzie dalej, ale jednocześnie June to nie jest bohaterka, którą się lubi, więc czy czytelnika ma obchodzić, co się z nią stanie. Jednak nie to jest problemem - problemem jest to, że im dalej w książkę, tym bardziej widać, jej szkielet, strukturę i zaplanowanie. Gdzieś tam po drodze jest o jedną-dwie sceny za dużo, jakaś konfrontacja jest zupełnie niepotrzebna i tempo narracji, zamiast rosnąć i prowadzić nas do punktu kulminacyjnego się pod koniec potyka. Jest jeszcze jedna ciekawa kwestia - ta książka obejmuje czasowo więcej niż dwa lata (bohaterka mówi o dwóch, ale z innych sugestii tekstu wynika, że musiało minąć więcej czasu; plus mamy też retrospekcje), ale całość ma nieco ponad 400 stron i ten upływ czasu nie jest najlepiej zarysowany. I czasami trudno określić dystans pomiędzy poszczególnymi scenami.

Rzeczą, która najbardziej podobała mi się w Yellowface i zdecydowanie dostarczyła mi najwięcej rozrywki podczas czytania, był fakt, że autorka i ja jesteśmy z tego samego rocznika i widać to w kulturowych i popkulturowych nawiązaniach, które wykorzystuje w książce. Może nie jest to szczególnie unikatowe, ale mam wrażenie, że popkultura w ostatnich latach zmienia się tak szybko, że osoby już kilka lat starsze lub kilka lat młodsze mogą nie zrozumieć mojej radości i entuzjazmu związanego z pojawieniem się pewnych tytułów czy nazw w tekście. Na pewno było to dodatkowym walorem w rozrywkowym zakresie Yellowface.

Czy Yellowface jest satyrą na branżę wydawniczą? Nie wiem. To znaczy - autorka wydaje w Stanach Zjednoczonych. Problemy, które zajmują amerykańską branżę wydawniczą, niekoniecznie są tymi dotyczącymi polskiej. Na przykład June ma agenta literackiego - z tego co wiem, to nie jest pozycja popularna w Polsce. Albo kwestia miękkich i twardych okładek - w niektórych krajach książki domyślnie wydaje się najpierw tylko (albo prawie tylko) w twardych (tak!) oprawach. Ale nie tylko to - także obraz społeczeństwa, który przewija się w tle jest bardzo amerykański - amerykańscy ultraprawicowcy, a bohaterka deklaruje, że głosowała na Bidena. Ale co najważniejsze - kwestia tego jak w USA podchodzi się do kwestii kolory skóry, imigracji, a dalej oddawania głosu mniejszości i spraw związanych z przywłaszczeniem kulturowym (i tym jak postrzegane jest ono przez społeczeństwo internetowe). I w tym aspekcie i tego, jak biali autorzy w Ameryce osiągają zyski i sławę z powiedzmy szeroko rozumianej kradzieży trudno się wypowiadać i oceniać ten aspekt książki - w tym wypadku perspektywa i pojęcie o temacie bardzo zależy od geografii, a ja nie będę udawała, że wiem, z czym może mierzyć się autorka chińskiego pochodzenia wydająca książki w Ameryce. (Ale z innej strony wśród książek, którymi jestem najbardziej zainteresowana - na polskim rynku jest mnóstwo tytułów o krajach Azji pisanych przez Polaków, Anglików i Amerykanów, a jak sądzicie, ile jest reportaży czy szerzej literatury niefikcjonalnej tłumaczonej z koreańskiego czy japońskiego? Niewiele. Trochę lepiej jest z tekstami o Chinach, ale to często nie są teksty, które mogłyby się ukazać w ChRLD).

Bo to ma być najważniejszy temat tej książki - ale moim zdaniem nie jest. Yellowface to zdecydowanie bardziej studium psychologiczne June niż obraz szerokorozumianego rasizmu (i branży wydawniczej) - co się jednak nie wyklucza, bo June w jednym miejscu dostrzega, czym jest rasizm, a w drugim zachowuje się dokładnie odwrotnie niż powinna, a potem okazuje się, że może to tylko zwykła zazdrość, niezrozumienie, a w ogóle to retrospekcja... Chodzi tu raczej o to, że w Yellowface nieco brakuje szerszej perspektywy, bo jako czytelnicy zostajemy zamknięci w głowie June.

Zastanawiam się też nad jeszcze jedną rzeczą - czy każdy czytelnik będzie w stanie rozpoznać, które akapity są wyraźnie poważne i odautorskie, a które pokazują jednak tylko i wyłącznie punkt widzenia głównej bohaterki. Bo może być to trudne. Sama niekiedy nie byłam pewna, czy autorka przesadza, specjalnie próbuje pokazać tylko jeden punkt widzenia czy po prostu pisze to, co wszyscy wiedzą, tylko o tym nie mówią. Ale z drugiej strony, czy na pewno Yellowface prezentuje perspektywę kogoś z wewnątrz branży wydawniczej, a nie jedynie to, co się ludziom wydaje.

Zerknęłam do kilku recenzji i powtarzającą się krytyką tej książki jest to, że jest zbyt dosłowna i brakuje jej niuansów - i trudno się z tym nie zgodzić, bo chcąc napisać o Yellowface coś więcej, łapałam się na tym, czy nie będę próbowała się doszukać czegoś, czego w tej książce nie ma. A nadinterpretacja nikomu nie służy.  

Gdzie Yellowface naprawdę błyszczy to elementy związane z samym pisaniem. Podejściem do procesu kreacji oraz przelewania słów na papier/ekran. Nasza główna bohaterka na skradzionym rękopisie wykonuje ogromną pracę redakcyjną, a nawet więcej. Jako czytelnicy nie wiemy, ile na dobrą sprawę ostatecznie tekstu jest June, a ile Atheny i nie możemy wierzyć żadnym zapewnieniom June, która z czasem czuje się coraz ważniejszą autorką ukradzionego rękopisu. Sama zastanawiałam się, czy „Ostatni front”, aby na pewno miał przypisy (wiemy, że June robiła research i dawała sobie jakoś radę, odpowiadając na pytania o historię). Można się też zastawiać, czy June w ogóle ma talent, czy jest bohaterką niewyobrażającą sobie życia bez pisania, ale w zasadzie będącą grafomanką. I gdy już znalazła się na szczycie to jest zbyt zachłanna i za bardzo weszła w tryby, by móc zejść ze sceny. (Zerknijcie na tytuł recenzji, byłam z siebie bardzo dumna, gdy na niego wpadłam).

W kontekście relacji autorzy-wydawnictwa-media społecznościowe można w pewnym sensie napisać, że Yellowface „przewidziało” całkiem niedawną inbę w amerykańskiej branży wydawniczej, gdy autorka przed debiutem wystawiała jednogwiazdkowe opinie innym, znajomym autorkom, a potem wymyśliła koleżankę, która rzekomo miała to robić, ale socialmediowe FBI szybko wytknęło jej działalność. Na dodatek kobieta była biała, a pozostałe autorki miały różnorodne pochodzenie. Jej książka nie ujrzy światła dziennego (a miała ukazać się także w wersji specjalnej). Nie będę opisywała, jak działają media społecznościowe w książce, bo socialmedia... socialmediują, a w formie i sposobie, w jaki występują w książce - wszystko jest opisane bardzo prosto.

Czy polecam Yellowface? Tak, bez dwóch zdań. Ale jednocześnie uważałabym na nadmierne rozentuzjazmowanie i stawianie przed tą książką poważnych oczekiwań.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M


środa, 28 lutego 2024

Moje ulubione literówki #1

 Hello!

Aż trudno mi uwierzyć, że dopiero teraz na blogu pojawia się taki post, bo z literówkami pracuję od 5-6 lat, a zapewne spotykałam je w książkach już dużo, dużo wcześniej. Ale nie wszystkie literówki zasługują na uwagę - tylko te najciekawsze! Czyli w dużej mierze te, które zmieniają jedno słowo w drugie i przekształcają cały sens zdania.

W większość będą to literówki, które spotkałam i poprawiłam w tekstach, przy których pracowałam, ale jest także kilka z książek, które czytałam oraz artykułów z internetu.

mieszańcy i mieszanki ZAMIAST mieszkańcy i mieszkanki

To była chyba druga korekta książki, a jej autor lub autorka (już nie pamiętam) był/a bardzo oddany idei pisania za każdym razem dwóch form. I nie wiem, ile razy poprawiałam mieszanki na mieszkanki, ale na pewno kilka.

zeskrobać sympatię ZAMIAST zaskarbić

Niestety nie pamiętam, skąd pochodzi ta literówka, ale zeskrobywanie sympatii brzmi jak coś dokładnie odwrotnego od zaskarbiania.

katoliki ZAMIAST kartoniki 

Czytałam spokojnie jakiś tekst w internecie - pamiętam, że raczej z tych dłuższych i poważniejszych - aż nie wpadłam na katolików. Pomylenie ich z kartonikami to trochę więcej niż literówka, ale chyba nawet lepiej pokazuje, jak niektóre słowa są zaskakująco do siebie podobne i nawet byśmy o tym nie pomyśleli, dopóki nie zostaną ze sobą zestawione lub pomylone. 

księżniczka Margaryna ZAMIAST Małgorzata

powozom ZAMIAST pozorom  

To są tylko dwa przykłady i oba pochodzą z książki Widomopis Davida Mitchella wydanej przez Mag, którą czytałam gdzieś w roku 2021. Całe to wydanie jest pełne literówek i usterek tekstu, ale nie można nie docenić księżniczki Margaryny oraz wynalezienia nowego i nawet akuratnego powiedzenia: "Nie dajcie się zwieść powozom!".

internatu ZAMIAST internetu 

Chyba kontekst, w którym spotkałam się z tą literówką, musiał sprawić, że zapisałam ją sobie w poście, ale w sumie to bardzo prosta pomyłka.

uiścić ZAMIAST umieścić 

To znów trochę więcej niż literówka, bo choć słowa nawet podobne to jednak dość dalekie. Tym bardziej, że uiścić używa się raczej w bardzo konkretnych kontekstach, więc wstawienie go zamiast umieścić to powiedziałabym nawet pewien wysiłek intelektualny. Ale czasami tak jest, że poszukując prostszego czy lepiej pasującego słowa, wpadamy tylko na trudne, podobne, ale raczej niesynonimiczne i za nic nie możemy sobie przypomnieć odpowiedniego wyrazu. Więc wstawiamy to, co przychodzi nam do głowy w nadziei, że później to poprawimy... albo poprawi to za nas redaktor.   

przypisy ZAMIAST przepisy

Przyznaję się, bo to jest bardzo prosta i bardzo częsta literówka i mi także zdarza się ją popełniać. Nie powiedziałabym, że regularnie, ale wystarczająco często, że zwracam dużą uwagę, gdy piszę jedno lub drugie słowo. Gdybym miała zgadywać, to pomylenie przypisów i przepisów jest ogólnie jedną z najczęstszych literówek, które mogą występować. 

zaparcie / zaparcia / zapierający ZAMIAST zawarcie / zawarcia / zawierający

Chodziło o umowy. Na przykład zaparcie umowy. I tak niestety występowało to w różnych odmianach.

udomowił ZAMIAST zadomowił

Niby podobne, ale znaczenie jednak inne i nie są to synonimy. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

 

niedziela, 25 lutego 2024

Prawdziwymi potworami są ludzie - Gyeongseong Creature

 Hello!

Co jakiś czas nachodzi mnie ochota na ponowne obejrzenie Mr.Sunshine, która szybko mi przechodzi, gdy przypominam sobie, jak trudnym emocjonalnie doświadczeniem jest jej oglądanie (a w zasadzie kończenie). Ale na pomoc w pewnym sensie przyszło mi Gyeongseong Creature - chronologicznie dzieje się po drugiej wojnie światowej (Mr.Sunshine na początku XX wieku), ale klimatem trochę Mr.Sunshine przypomina - może dlatego, że prawdopodobnie były kręcone w tym samym miejscu. Czy tematycznie i jakościowo to skojarzenie jest właściwe - raczej nie, bo zgodnie z tytułem Gyeongseong Creature dotyczy potwora. 

Ale może zacznijmy od początku - to znaczy ta drama jest oznaczona jako horror. I zaczyna się od bardzo obrazowych scen sprzątania po obiekcie, gdzie Japończycy przeprowadzali eksperymenty na ludziach (ten wątek jest bardzo ważny, trwa dalej i w zasadzie wokół niego osnuta jest cała fabuła). Twórcy pokazują rozstrzelanie, w serialu jest mnóstwo krwi... i przypominam eksperymenty na ludziach, a drama ma potwora w tytule. Słowem bywa paskudna. Często. Powiedziałabym, że nie jest dla ludzi o słabych żołądkach.

Fabuła skupia się wokół dwóch postaci i szpitala: Jang Tae-sang (Park Seo-joon) jest najlepiej poinformowaną osobą w Gyeongseong, bogatym właścicielem fantastycznie prosperującego lombardu. Jego ścieżki przecinają się z Yoon Chae-ok - która od dziesięciu lat poszukuje swojej matki, a także profesjonalnie zajmuje się poszukiwaniem zaginionych osób - gdy dostaje zadanie nie do odrzucenia, które może przekreślić całe jego dotychczasowe życie: odnaleźć kochankę szefa japońskiej policji w Gyeongseong. Śledztwo prowadzi naszych bohaterów do szpitala, a tam - eksperymenty na ludziach oraz potwór.

Co najciekawsze w tym wszystkim - biorąc pod uwagę, że to horror połączony z poszukiwaniem zaginionych osób - główny bohater materialista i egoista zapadł na najgorszy przypadek miłości od pierwszego wejrzenia, jaki widziałam, i jest to źródłem kilku naprawdę zabawnych scen. Trochę dlatego, że to równocześnie motyw od wrogów (to może odrobinę za dużo powiedziane, ale na początku nasi bohaterowie zdecydowanie się nie lubią) do kochanków. Ale Chae-ok uczy też Tae-sanga empatii. Widziałam, że ludzie z dużym dystansem podchodzą do wątku romansowego i nawet twierdzą, że nie był w tej dramie potrzebny / był wciśnięty na siłę. Ja nie miałam takiego odczucia, wręcz całkiem ciekawie było oglądać to bardzo oczywiste zakochanie od pierwszego wejrzenia. Bo wydawać by się mogło, że postać kreowana tak jak Tae-sang, nie powinna mu się tak łatwo poddać i tak szybko zmienić swoje zachowanie, tylko po to, aby zaimponować Chae-ok. A dzieje się to błyskawicznie i nieco mimowolnie - w jednej scenie Tae-sang mówi, że czegoś nie zrobi, w następnej widzimy, jak to robi.

Co też ciekawe, można napisać, że Tae-sang dzięki Chae-ok stał się bardziej szlachetny - także w odniesieniu do patriotyzmu, co wcześniej zdecydowanie nie spędzało mu snu z powiek, a jego przyjaciel prawdziwy patriota (aczkolwiek bogaty po tatusiu), gdy został poddany próbie, niestety nie okazał się tak honorowy. Co zaś się tyczy całego wątku polityczno-patriotycznego - jego aspekt ogólny (walka o niepodległość Korei skupiająca się w postaci Kwon Jun-taeka) w zestawieniu z wątkiem romansowym zdecydowanie bardziej wydawał mi się do serialu doklejony. Natomiast w aspekcie bezpośredniej walki z japońskimi bohaterami, rywalizacji z nimi, utrudniania im życia, walki z tym, co działo się w szpitalu oraz całej głębszej intrygi skrywającej się za wydawałoby się nieistotnym zaginięciem kochanki i tego, w jakim kierunku podążył ten wątek - było ciekawe. A nawet momentami zaskakujące.

W odniesieniu do postaci drugoplanowych warto wspomnieć, że kilka z nich - szczególnie tych z otoczenia Tae-sanga, Pani Nawol, Gu Gap-pyeong oraz Beom-o (tworzący w zasadzie jego rodzinę), ale w sumie także on sam obrazują trochę motyw pod tytułem „tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono”. Nie jest on bardzo pogłębiony, ale jedna z ważniejszych i poruszających scen w ostatnim odcinku go dotyczy.

Jak wspominałam drama bywa paskudna i ma potwora w tytule - przygotujcie się jednak na rozczarowanie, jeśli chcielibyście się dowiedzieć, o co dokładnie z tymi potworami chodzi. A w sumie na dobrą sprawę z jednym potworem. Ważniejszy od sensu potwora jest japoński naukowiec - który wykreowany jest trochę jak bardzo poważna i wymagająca poważnego traktowania wersja naukowca kochającego kaiju z Pacific Rim. A poważni szaleni naukowcy naprawdę nie cofną się przed niczym. Poza tym nie ma nic odkrywczego w stwierdzeniu, że - oczywiście - prawdziwymi potworami są ludzie. I że są oni zdolni do wszystkiego - od czynów pozbawionych moralności, po rzeczy wykonywane z najniższych pobudek, po zachowania - dobre i złe - których zupełnie się po sobie nie spodziewaliśmy, do czynów szlachetnych i poświęcenia. 

Gdy oglądałam Gyeongseong Creature nie miałam poczucia, że fabuła - ciąg zdarzeń zbudowany na zasadzie przyczynowo-skutkowej - tej dramy jest szczególnie skomplikowana, ale gdy chcę o niej napisać zauważam, że działania podejmowane przez naszych bohaterów były wieloetapowe, angażujące po drodze postacie z trzeciego planu i trudno w łatwy sposób ubrać ją w słowa. I to nawet pomimo tego, że większość czasu drama toczy się albo w szpitalu, albo w lombardzie oraz kilku "gościnnych" lokalizacjach.

Piszę o tym serialu i piszę i mam wrażenie, że nic nie napisałam. I to nie dlatego, że drama mi się nie podobała. Podobała i naprawdę czekam na jej drugi sezon i jestem bardzo ciekawa, co i jak zostanie w nim przedstawione, bo potencjał fabularny jest ogromny (wydaje się, że nie będziemy ograniczeni do jednej nadrzędnej lokacji, co daje ogromne pole do eksploracji). Jest jednak w Gyeongseong Creature kilka elementów i zwrotów akcji, które koniecznie trzeba odkryć i przeżyć razem z bohaterami. I tak jak zazwyczaj nie jestem szczególnie ostrożna w kwestii spoilerów (ba, nawet wyżej napisałam kilka rzeczy, które niektóre osoby mogłoby jako spoilery odebrać), tak tutaj nie chciałabym napisać za dużo, a byłoby o to bardzo łatwo, gdybym zaczęła analizować kolejne elementy tej dramy.

Dodam jeszcze tylko, że drama ma bardziej filmową muzykę niż serialową. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

środa, 21 lutego 2024

Wrażenia umiarkowane - Niedźwiedź w objęciach smoka

 Hello!

Chiny zawsze były w kręgu moich zainteresowań, Rosja - zdecydowanie mniej. Ale rozwój wydarzeń międzynarodowych w ostatnich latach skłania raczej do rozszerzania niż zawężania zainteresowań.

Rosja i Chiny głoszą dziś bezgraniczne partnerstwo strategiczne, twarde jak skała, odporne na każdą pogodę i potwierdzane przyjaźnią polityczną Władimira Putina i Xi Jinpinga. A jeszcze w 1969 roku wojska sowieckie gromiły chińskie nad Ussuri, zaś Mao Zedong obawiał się inwazji Związku Radzieckiego na Chińską Republikę Ludową. Co takiego się wydarzyło, że Moskwa i Pekin w ciągu pół wieku przeszły od wrogości do bliskości?
Michał Lubina ukazuje, jak Rosja stopniowo godziła się z rolą młodszego brata Chin – zarówno w relacjach wzajemnych, jak i na arenie międzynarodowej. Podobnie jak w XVII wieku, gdy kraje te po raz pierwszy nawiązały oficjalne kontakty, Państwo Środka jest dziś ważniejsze, silniejsze i bogatsze. Co Chiny zrobią ze swoją przewagą?
(blurb)

Tytuł: Niedźwiedź w objęciach smoka. Jak Rosja została młodszym bratem Chin
Autor: Michał Lubina
Wydawnictwo: Szczeliny (Wydawnictwo Otwarte)

We wstępie autor ostrzega, że w książce nie ma przypisów - i tutaj bardzo cieszyłam się, że książki słucham i nie muszę na ten brak przypisów patrzeć. Tym bardziej, że książki, które reklamują się jako reportaże/książki popularnonaukowe, zazwyczaj mają te przypisy i jeśli ktoś decyduje się na sięgniecie po książki z tych gatunków, wie mniej więcej, na co się pisze, więc twierdzenia o odstraszającej mocy przypisów w książkach wybitnie mnie irytują. Niedźwiedź w objęciach smoka ma część zatytułowaną "Korzystałem z", która jest opisową bibliografią źródeł.

Zazwyczaj nie słucham audiobooków, bo tekstowa forma książki ma dla mnie bardzo duże znaczenie, ale i w audiobooku są rzeczy, których można się przyczepić. Autor mówiący zaadoptować zamiast zaadaptować, dwutysięczny któryś, zamiast dwa tysiące i kilka innych.  Napisałam "autor mówiący", bo to on sam czyta książkę - co daje ciekawe wrażenie czegoś pomiędzy podcastem a wykładem, ze wszelkimi różnymi przerwami, oddechami w dziwnych miejscach i innymi rzeczami, które zastanawiałam się, dlaczego nie zostały nieco wygładzone w postprodukcji. 

Plusem audiobooka na pewno jest to, że wysłuchanie go zajęło mi prawdopodobnie dużo mniej czasu, niż gdybym miała tę książkę czytać, minusem - naprawdę niewiele z niej zapamiętałam. Ponadto ta odczuwana krótkość znowu mnie zmartwiła - nieco podobnie jak w przypadku Spin dyktatorów (tyle że tam widać było pracę wykonaną przez autorów przy książce na pierwszy rzut oka, dzięki przypisom) - że mogą być w tej książce nadmierne uproszczenia.  

Jak widać książka Niedźwiedź w objęciach smoka nie zrobiła na mniej najlepszego wrażenia, ale to nie jest do końca tak, że zupełnie mi się nie podobała i nie ma w niej nic dobrego. Na pewno pozwala zrozumieć spojrzenie Chin na Rosję (i odwrotnie, ale bez wątpienia - zgodnie z tytułem - Chiny są w tej relacji w tym momencie istotniejsze) i chronologicznie przedstawia wiele elementów i aspektów łączących i dzielących te dwa państwa. Opisanych jest także wiele wydarzeń i to, jak wpływały na wzajemny ogląd tych państw. Książka podzielona jest na sześć części (z grubsza: kultura, historia, polityka, gospodarka, relacje międzynarodowe oraz Syberia), w ramach niektórych są jeszcze ważne rozdziały (które bywają podzielone na jeszcze krótsze, tematyczne podrozdziały) - na pewno jest to bardzo przemyślana strukturalnie opowieść. 

Na dniach wychodzi lub już wyszła nowa książka autora Chiński obwarzanek. Od Tajwanu po Tybet, czyli jak Chiny tworzą imperium, której jestem bardzo ciekawa, ale zastanawiam się, czy też nie będzie miała przypisów...

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

sobota, 17 lutego 2024

Wszystko, o co chciałam zapytać tancerzy k-popowych coverów [wywiad Daver Up]

 Hello!

Kontynuuję odkrywanie sceny tancerzy k-popowych coverów w kolejnej rozmowie - tym razem z tancerkami z grupy Daver Up!

Po nieco kontekstu zapraszam do poprzedniego wywiadu - Wszystko, o co chciałam zapytać tancerzy k-popowych coverów [wywiad FENGX].


Skąd samolot w logo? I jak wpadłyście na nazwę?

Winnie: Nasza nazwa została wymyślona jeszcze w 2018 roku przez jedną z ówczesnych członkiń. Jest to mix ze słów: DAnce coVER groUP - razem DAVER UP, proste! A co do samolotu… Są dwie wersje i obydwie są prawdziwe! Po pierwsze, drugi człon nazwy sugeruje górę; jest to naprawdę prosty tok rozumowania. A po drugie, nasza członkini Atsu, która projektowała logo, jest wielką fanką samolotów (teraz nawet studiuje związany z tym kierunek!). Myślę, że nasz lotniskowy koncept jest… nietypowy. I to właśnie nas wyróżnia!

A teraz poprosiłabym, aby przedstawiły się osoby, które będą odpowiadały na moje pytania.

Daver Up: Postanowiłyśmy, że na pytania będzie odpowiadać każda członkini :)

Jak długo działa grupa i jak doszło do jej założenia?

Luna: We wrześniu 2018 roku został opublikowany post na grupie kpopowej na Facebooku, w którym była mowa o chęci stworzenia nowej grupy coverowej w Warszawie. Miał on duży odzew i na samym początku swojego istnienia grupa liczyła ponad 30 członków. Wcześniej czy później jednak większa część osób odeszła z przyczyn własnych, co przyczyniło się do składu, który obowiązuje dotychczas. Po 2 latach tworzenia się jednolitej, współpracującej ze sobą grupy udało nam się nagrać nasz pierwszy cover.

Przejrzałam Wasz Instagram i covery i wydaje mi się, że członkowie grupy są jej bardzo oddani i wielu działa w niej od samego początku. 

Atsu: Nasza grupa tak naprawdę od pierwszego opublikowanego coveru nie zmieniała jakoś drastycznie składu, a poza jedną rekrutacją ogłoszoną w 2022 roku, nie prowadziłyśmy już naboru. Myślę, że to całe "oddanie" zespołowi związane jest z tym, że wszystkie razem również się przyjaźnimy i spędzamy ze sobą czas poza coverami. Nawet na samych treningach utrzymujemy raczej swobodną atmosferę, często sobie żartując, czy się wygłupiając. Właśnie te więzi i atmosfera, jaka panuje u nas w grupie, wpływa na to, że oprócz bycia grupą coverową, jesteśmy przede wszystkim zżytą ze sobą grupą przyjaciół.

Co zrobić, gdyby ktoś chciał dołączyć do Waszego składu – prowadzicie nabory?

Victory: Aktualnie nie przewidujemy otwartego naboru do naszej grupy, jednak zachęcamy osoby zainteresowane naszą działalnością do kontaktu poprzez Instagrama oraz śledzenia go w razie pojawienia się ogłoszenia o naborze!

Macie chyba kilka ulubionych przestrzeni w Warszawie, gdzie nagrywacie covery – jak udało Wam się je znaleźć? I co sprawia, że dane miejsce jest dobre do nagrywania?

Julia: Tak, zdecydowanie mamy kilka ulubionych miejsc do nagrywania. Najpopularniejszym z nich jest Stare Miasto, gdzie oprócz nas nagrywa wiele innych grup. Jest to "standardowe" miejsce nagrywek dla warszawskich grup coverowych, jednak są przypadki, w których nagrywamy w innych miejscach. Zdarzały się sytuacje, kiedy zaplanowanym miejscem nagrywek była starówka, ale musiało zostać ono zmienione ze względu na strajki czy zgrupowania, które w tamtym momencie uniemożliwiały nagranie coveru na Starym Mieście. W takich przypadkach najczęściej są to pobliskie Bulwary Wiślane. Zaletą tych miejsc jest zdecydowanie otwarta przestrzeń praktycznie bez ograniczeń. Istnieje też możliwość nagrywania w galeriach handlowych, jednak do tego zazwyczaj trzeba mieć pozwolenie.

Jakie są największe trudności związane z nagrywaniem na zewnątrz – czy jak to się mówi in public – pogoda? Postronni ludzie? Nagle okazuje się, że sprzęt nie chce współpracować? Coś jeszcze innego?

Ewa: Często nagrywamy na świeżym powietrzu, więc jesteśmy bardzo zależne od pogody. W okresie zimowym w związku z niską temperaturą lepszym wyborem są ciepłe, zamknięte miejsca. Wiele grup decyduje się w takich sytuacjach na galerie handlowe, ale tak jak Julka wspomniała - kontakt z nimi nie zawsze jest łatwy. My akurat mamy na koncie jeden cover nagrywany na salce, ale zdarzyło się także raz, że tańczyłyśmy na Starówce w ujemnych temperaturach. Oczywiście działa to w dwie strony i w okresie letnim ciepłe dni też bywają problematyczne. Dlatego zależnie od pogody, w przerwach między nagraniami musimy pamiętać o ogrzaniu się lub ukryciu przed słońcem.
Niestety również przez to, że tańczymy w miejscach publicznych, wielokrotnie zdarza się, że trzeba przerywać nagranie ze względu na przechodniów. Ludzie nie zawsze patrzą przed siebie, wchodzą w kamerę lub nawet na nas wpadają. To nieprzyjemne sytuacje, bo często do dobrego take'u potrzebujemy kilka prób, a przerywanie ich sprawia, że musimy zacząć od nowa.

Wolicie nagrywać w ciągu dnia czy wieczorem? Czy zależy to głównie od piosenki? Przypuszczam też, że każdy z czasów ma swoje plusy i minusy.

Julia: Pora nagrywek często zależy od piosenki i od klimatu danego coveru. Ciemne tło i dodatkowe oświetlenie lampami pasowało na przykład do naszego coveru „Nxde”. Zdarza się, że pora nagrywania jest uwarunkowana naszymi grafikami i pomimo chęci nagrania czegoś na przykład w ciemności, musimy zrobić to rano, ponieważ inaczej nie uda nam zgrać się czasowo. Podczas nagrywek w południe, w cieplejsze pory roku promienie słoneczne są dużą zaletą, przez którą filmy wyglądają o wiele bardziej profesjonalnie (dziękujemy Słońcu!). Nagrywki wieczorne potrafią być chłodniejsze, ale zdecydowanie są równie warte klimatu, jaki dają lampy i półmrok.

Czy mogłybyście podzielić się jakimiś ciekawymi opowieściami z nagrań? Zarówno miłymi zaskoczeniami, jak i mniej przyjaznymi sytuacjami.

Winnie: Jednym z najmilej przeze mnie zapamiętanych nagrań był nasz halloweenowy cover – „Really Bad Boy” od Red Velvet, gdzie naszą widownią była urocza wycieczka klasowa. Młodzi fani kpopu byli bardzo podekscytowani naszym występem! Słyszałyśmy nawet, jak prosili panią wychowawczynię o to, by mogli zostać i pooglądać nas chwilę dłużej. Zdarzało się również, że podczas nagrywek ktoś do nas podchodził i prosił o zdjęcie, co również uważam za jedne z najmilszych interakcji. Jednak nagrywanie na popularnym warszawskim spocie niesie ze sobą różne reakcje publiczności - także te nieprzyjemne. Myślę, że na zawsze zapamiętamy nagrania coveru „Nxde” od (G)-idle. Już od samego początku działy się nieprzyjemne sytuacje, np. obcy mężczyźni robili naszym członkiniom zdjęcia spod spódnic… Na szczęście, zawsze tańczymy w safety pants! Dodatkowo, przez całe nagrywki - bite 3 godziny - przemowy głosił inny mężczyzna, który obrażał nas i wyzywał przez megafon! Mimo to, dzięki wsparciu naszego kamerzysty, staffu oraz widowni, dokończyłyśmy nagrania i uważam, że dzięki naszej wyrazistej ekspresji spowodowanej tymi wydarzeniami, jest to jeden z najlepszych coverów na naszym kanale!

Jak to jest z tremą? Odczuwacie ją – zawsze, czasami, zależy od okoliczności? Co pomaga Wam czuć się komfortowo podczas nagrywania?

Sharon: Z tremą każda z nas radzi sobie inaczej i inaczej ją odczuwa. W moim przypadku nie ma jej praktycznie w ogóle, ponieważ taniec i publiczne występy sprawiają mi ogromną satysfakcję. Jednak bywają momenty, kiedy podczas nagrań zbiera się duża widownia i raczej większość z nas potrzebuje wtedy po prostu słowa wsparcia. Jeśli chodzi o konkursy/występy, jest dokładnie to samo, jednak uważam, że trema jest większa niż na nagrywkach. Pomimo tego myślę, że są to pozytywne, motywujące uczucia, które napełniają nas energią.

Bardzo intrygując mnie dwie sprawy: jak wybiera się członków grupy do odgrywania danego idola w coverze (słyszałam, że nie działa to tak, że każdy może coverować swojego ulubieńca z grupy) oraz co się robi, gdy chętnych do wykonania coveru jest więcej (lub mniej) niż osób w oryginalnym zespole – przypuszczam, że dostosowywanie choreografii może być trudne.

Victory: Każdy zespół coverowy ustala swój sposób na dobór członka pod konkretnego idola. U nas przewinęło się parę systemów, jednak najlepszym okazał się dobór na podstawie stylu tańca i performancu, jakie ma dany członek Daver Up. Znamy się dobrze na tyle, że każdy może wypowiedzieć się, na którego idola w danym układzie jego zdaniem konkretna osoba pasuje, żeby choreografia była dla każdego maksymalnie korzystna i komfortowa pod względem partów. Staramy się wspólnie omawiać temat, dopóki każdy będzie zadowolony. Oczywiście, bierzemy pod uwagę, że jeśli ktoś lubi danego idola, to staramy się ustalić partie tak, żeby mógł nim być, jednak każdy z nas zna swoje możliwości i pod tym kątem ocenia, czy chce tańczyć na tej pozycji.

Jeśli chodzi o ilość osób do danego coveru, wszystko zależy od projektu. Na początku ustalamy między sobą, kto chce lub ma możliwość udziału, a jeśli jest to układ na większą liczbę osób lub czasowo część grupy nie może zrobić coveru, chętnie zapraszamy do współpracy zaprzyjaźnione zespoły coverowe. Pod uwagę bierzemy również modyfikacje oryginalnej choreografii, by zatańczyć ją w mniej lub więcej osób. Wszystko zależy od naszej wizji na projekt.


Pięknie dziękuję za poświęcony czas i odpowiedzi na moje pytania!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

sobota, 10 lutego 2024

Wanna vol. 8

 Hello!

Ostatni wpis z wannami w teledyskach pojawił się na blogu pod koniec sierpnia 2022 roku - 1,5 roku temu. To chyba dowód, że wanny odchodzą powoli do lamusa i nie pojawiają się w klipach tak często jak dawniej. Ale się pojawiają, a ja je wszystkie znajdę! Zapraszam na 8 (słownie: ósmy!) wpis o wannach w k-popowych teledyskach!

351. Podobno ludzie narzekają na mało seksownych konceptów w k-popie ostatnio - więc oto proszę: seksowna i  bardzo dramatyczna wanna!
YOUHA - Last Dance 

352. Klasyczna rozpacz pod wanną i tu już w pierwszym ujęciu teledysku!
LEO - Losing Game 

353. Czasami mi głupio, że moje opisy wanien nie są już tak zabawne i błyskotliwe, jak były na początku, ale ja jeszcze nie musiałam zniżać się do poziomu recyklingu konceptów z innych teledysków.
BLACKPINK - Shut Down

354. Nie mam pojęcia, co to za wannowy katafalk i chyba nie chcę wiedzieć.
JUN - LIMBO

355. Wanna imprezowa! Ale confetti w kieliszku do szampana to na pewno zagrożenie dla zdrowia i życia!
이수정(LEE SU JEONG) '달을 걸어서'

356. Cały ten klip ma jakiś dziwny łazienkowo-łaźniowy koncept i zupełnie nie rozumiem, co on ma wspólnego z samą piosenką (ale może ma coś wspólnego z nazwą zespołu?).
BEAUTY BOX - Boggle Boggle

357. Miyeon ma w klipie wannę z gatunku tych artystycznych i trochę mrocznych.
Miyeon - Drive

Blondynka w czarnej sukience siedząca w wannie

358. W tegorocznym klipie SISTAR19 wanny nie uświadczysz, ale w roku 2013 Hyolyn i Bora wiedziały, że nie ma teledysku bez smutków w wannie (oczywiście w białej koszuli, bo jak inaczej!).
SISTAR19 - GONE NOT AROUND ANY LONGER

359. Mark zna się na rzeczy i smutny wskoczył do wanny w całym garniturze!
Mark Tuan - far away

360. Xion wie, że najlepszym miejscem, aby zapomnieć (pamiętać?) jest podłoga w łazience pod piękną wykafelkowaną wanną. Dobrze, że ma sweter, ale w stopy to mu pewnie w takich okolicznościach pewnie zimno.
ONEUS - Same Scent

361. Niecodzienny przykład teledysku, w którym piosenkarka udowadnia, że potrafi się kąpać, a wanna nie jest tylko zupełnie przypadkowym rekwizytem. Ba, odpowiednio użyta może być niebezpieczna.
Lim Kim - Love game

362. Mój ulubiony typ teledysku z wanną - gdy wanna jest w miniaturce i nie muszę się zastanawiać i jej szukać. Zastanawiam się, czy są jakieś badania psychologiczne na temat tego, czemu ludzie najwyraźniej tak bardzo lubią testować, jak długo mogą nie oddychać pod wodą.
JungMan Woo - please don't awake me

363. Powiedziałabym, że świąteczny, firmowy klip jest ostatnim miejscem, w którym spodziewałabym się wykorzystania wanny - ale prawdziwym pytaniem pozostaje - dlaczego w tej łazience jest choinka i prezenty i kto w ogóle pomyślał, że to dobre miejsce na ustawienie tych rzeczy?
C9 - 메리 메리 크리스마스

364. Prawdopodobnie wyobrażam sobie za dużo, ale być może te plastikowe kulki w tym teledysku symbolizują bańki mydlane? Propsy za niemarnowanie wody! A z drugiej strony - plastik...
COCONA - Pick up the phone

365. Nieznany rodzaj horroru - piękna kobieta wynurzająca się z wanny!
Lee Jung Hyun - V

367. Początkowo wydaje się, że to zupełnie nieciekawa wanna będąca elementem wystroju wnętrza. A potem - że to przejście do magicznego świata wielkich kaczuszek kąpielowych!
NCT DREAM - Best Friend Ever


368. TRI.BE dostaje punkty za kreatywność, bo wanny wypełnionej kolorowym papierem toaletowym jeszcze nie widziałam, ale co ważniejsze - jakimś sposobem to brzmi gorzej niż wygląda w samym klipie, gdyż w nim działa!
TRI.BE - WE ARE YOUNG

369. Wanna może być lub może nie być znakomitym miejscem, aby ukryć się przed potencjalnym mordercą.
PURPLE KISS - Sweet Juice

370. Wydaje się, że w tym klipie jest przynajmniej czterech Park Jihoonów, z czego przynajmniej dwóch czuje bliski związek z wanną/wodą.
PARK JIHOON - Blank Effect

371. Wszystko jest ładnie i ślicznie, ale kto wymyślił, że zajmowanie się książką, w której środku są zasuszone kwiaty, w wannie to dobry pomysł?
NCT DOJAEJUNG - Perfume

372. Powrót wanny jako oazy smutku, ale czego innego można się spodziewać po piosence z takim tytułem?
SOYOU - Farewell Everyday

373. Nie mam pojęcia, co metalowe kolanka od zlewu czy innego odpływu mają wspólnego z tematyką teledysku i piosenki... chyba że... to narzędzie zbrodni.
BLOO - muse

374. Mrugnij i nie wyczaisz, gdzie jest wanna w tym klipie! Ale nie po to od lat ich szukam, aby nie wypatrzeć jej w lustrzanym odbiciu.
MIJOO - Movie Star

375. Ujęcie z Sullyoon w tym klipie dokładnie zero jakiegokolwiek sensu i wygląda, jakby urwało się z jakiegoś innego nagrania, ale nie narzekam.
NMIXX - Roller Coaster 

Dzieczyna siedząca w wannie patrząca prosto w kamerę

376. Jest w tym klipie kilka kreatywnych pomysł, ale stara wanna wypełniona wypłowiałymi kwiatami zdecydowanie nie jest jednym z nich.
SECRET NUMBER - DOXA

377. Smutna wanna smutku i beznadziei. Smutek tak wielki, że aż się wylewa. Plusy - brak białej koszuli. Minusy - spodnie! Jak już w spodniach to i w koszuli.
안데니 _ 꿈이었으면

378. Dzieci z NewJeans wiedzą, do czego wanna powinna służyć!
NewJeans - Attention

379. Wanna na dachu, wypełniona żółtymi i niebieskimi kwiatami oraz kaczuszka!
DKB - I Need Love

380. Artyści YG mają specjalną relację z wannami, a dramatyczne wpadanie do niej - oczywiście w garniturze, choć bez marynarki - mają opanowane do perfekcji.
TREASURE - MOVE (T5)

381. Gdy w końcu coś, co może być wanną (przecież wanna to taki mały basen!) jest wypełnione plastikowymi kulkami - i ma to sens!
Kim Sung Kyu - Small Talk

382. Toksyczne odpady! Tyle mam do powiedzenia.
KARD - ICKY

383. A tutaj - zmęczona wanna! Chociaż sugerowałabym jednak przenieść się na łóżko, kanapę lub fotel z odpoczywaniem.
fromis_9 - Weather

384. U-KWON nie radzi sobie z rzeczywistością, a siedzenie zamyślonym w wannie to obrazuje.
U-KWON - Vuja De

385. Wcale się nie dziwię, że Yuri postanowiła prezentować buty w wannie, bo trzeba mieć szacunek dla swoich kostek.
JO YURI - TAXI

386. i 387. Smutek w wannie, ale smutek wyraźnie romantyczny, gdyż obok wanny są świeczki. A poza tym to trochę dziwne, bo dwie piosenki mają ten sam klip. Ale nikt nie zrozumie metod promowania zespołów Brave Entertaiment.
DKB - All Yours
DKB - Told You

388. Wanna - desperacja!
Golden Child - Feel Me

Chłopak w wannie woda w powietrzu

389. Kolejna wanna z gatunku mrugnij i przegapisz.
T-ARA - NUMBER NINE

390. Hwasa prawie jak Afrodyta z morza wyskakuje z wanny.
HWASA - I Love My Body

391. W wannie można chować się przed porywaczem albo trzymać porwaną osobę.
mimiirose - FLIRTING

392. Smutna wanna, ale jak z renesansowego obrazu.
HOODY - Again

393. Jak wspominałam, ludzka chęć do zanurzania się w wannach, powinna być zbadana naukowo.
dosii - my bad

394. Zazwyczaj mamy do czynienia z chairdrobe (krzesło-szafa), ale Teamin ma bathdrobe (wanna-szafa). Nie mylić z bathrobe (szlafrok)!
TAEMIN - Guilty

395. Nie ma pewności, czy to wanna jest za mała, czy piosenkarz za duży - ale jest pewne, że główka od prysznica może być równie dobrze telefonem, co mikrofonem.
Seon Han - Bingle Bangle Bangle Bingle

396. Eric Nam osiągnął wszystko, co można osiągnąć, robiąc teledysk, w którym jest wanna. To znaczy praktycznie cały teledysk to Eric w wannie. Jeśli macie obejrzeć jednej teledysk ze wszystkich, o których dziś wspominam, to MUSI być ten.
Eric Nam - I Wish I Wasn't Me


397. Kolejna wanna desperacja (i to bardzo bardzo), a na dodatek najwyraźniej powodująca znikanie ludzi.
WOODZ - AMNESIA

398. Nowa moda: bez skarpet, ale w rękawiczkach!
LUCY - Boogie Man

399. W sumie jak już bawić się ogniem to przynajmniej w pobliżu wody. Ale po co parasolka?
SF9 - BIBORA

400. Trochę upadły anioł, a trochę czarny łabędź.
Ryu Sujeong ft. XYLØ - Fallen Angel

 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

środa, 7 lutego 2024

Minirecenzje totalnie przypadkowych kosmetyków #3

 Hello!

Dziś post z gatunku nieczęstych gości na blogu, ale skoro te minirecenzje gromadzę, to wypadałoby od czasu do czasu je opublikować. Więc polecam i ostrzegam!

Hello! YOU, Rączki całuję, krem do rąk, Aloes i Drzewo Herbaciane 

Odkryłam go przypadkiem i dałam się skusić na hasło drzewo herbaciane i okazało się, że słusznie, bo to jeden z najlepszych kremów do rąk, jaki widziałam. Szybko się wchłania i od razu pomaga na suchość skóry.

Soraya, I LOVE SERUM, normalizujące serum, niacynamid 8%

Na początku lipca 2022 moja skóra postanowiła się zbuntować przeciwko nowemu kremowi z filtrem i wysypało mnie na twarzy jak nastolatkę. Potrzebowałam czegoś prostego i szybkiego, co pomoże mi zaradzić tej sytuacji i to serum znalazło się pod ręką. Od razu napiszę, że się sprawdziło, ale więcej raczej go nie kupię, bo a) w kartoniku, w którym było zmieściłyby się dwie buteleczki, b) jest brokatowe. Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś pomyślał, że złoty brokat w serum to dobry pomysł, bo to raczej śmieszne. Przy czym nie zauważyłam, aby zostawał on na twarzy, natomiast na dłoniach - bardzo! Ale nie przenosił się na inne rzeczy. To serum ma też bardzo, bardzo wodnistą konsystencję. Więcej go nie kupię, bo jednak minusy przeważają nad plusami, ale jak pisałam - na mój nagły wysyp pomogło. 

OnlyBio szampon balansujący

Najgorszy szampon, jakiego używałam. Robił dokładnie odwrotnie, niż powinien działać. Gdybym miała go używać, musiałabym myć włosy codziennie! Jest okropny, gdy myłam głowę, miałam wrażenie, że powinnam to zrobić jeszcze trzy razy, bo nie była umyta. Ogólnie trzymajcie się od niego z daleka - z jego używania nie przyjdzie wam nic dobrego. 

Catrice, Szybkoschnący Top Coat 

Najlepszy zakup kosmetyczny roku, żałuję, że przez lata byłam pewna, że to top coaty to scam i wcale nie pomagają. Pomagają! To naprawdę magia, moje pomalowane paznokcie nigdy nie wyglądały lepiej. 

Tipsy. Czy też rebranding, który przeszły, czyli press-on nails

Nie potrafię żyć z długimi paznokciami (czyli dłuższymi niż opuszki palców), ale próbuję się nauczyć i pomyślałam, że naklejane paznokcie będą dobrym pomysłem. I mogą być pod warunkiem, że nie są to paznokcie z Sinsaya (co ja sobie myślałam, gdy je kupowałam???) - te się odklejają zanim jeszcze przyklei się wszystkie. Nieco lepsze były Essence, French Manicure Click & Go Nails, ale tylko nieco, wszystkie wytrzymały może 3 godziny, następnego dnia nie było po nich śladu. Postanowiłam się jednak nie poddawać i kupiłam w Rossmanie imPRESS - i te się trzymają fenomenalnie. Plus są wygodne i prawie nie czuć,  że ma się coś naklejone. Zobaczymy, ile dni wytrzymają (na razie mają za sobą 24 godziny), ale jestem bardzo pozytywnie zaskoczona.  

BIO.TEEN kuracja punktowa AcneTherapy

Tak się kończy kupowanie niesprawdzonych rzeczy w przypływie potrzeby. Jednym z haseł, którym reklamuje się ta kuracja to "Łagodzi podrażnienia i miejscowe stany zapalne" - niestety nie. Niestety wzmaga podrażnienia i skóra robi się czerwona w miejscu zastosowania. Myślałam, że może ja mam na to jakąś złą reakcję, ale wypróbowałam na bracie - i było to samo. Nie polecam i trzymajcie się od tego z daleka. 

Garnier Vitamin C Super Serum

Nie! W Rossmanie była chyba akcja, że jak nie działa to zwrot pieniędzy i bardzo żałowałam, że kupiłam je w Hebe. NIC nie robi, nic. Nie kupujcie, szukajcie innego, tym bardziej, że jego cena jest dość kosmiczna, a można kupić podobny kosmetyk 10-20 złotych taniej.

FACEBOOM Superstar Krem nawilżająco-rozświetlający

To jest zaskoczenie. Po pierwsze krem jest nieco gęstszy, niż się spodziewałam. Po drugie nie bez przyczyny jest to krem na dzień i nazywa się rozświetlający. Bo to trochę złoty rozświetlacz w kremie. Mocno się zdziwiłam, gdy użyłam go wieczorem. Ogólnie jest bardzo przyjemny do używania. 

Bielenda, Make-up Academie, Cover++, kryjąco-korygujący fluid do cery naczynkowej

Nie mam cery typowo naczynkowej, ale mam skłonność do czerwienienia się (przy wysiłku fizycznym i tak dalej) i przeczytałam, że to dobry produkt. Dla mnie jest mocno średni. Ma dość kremową i gęstą formułę, ale rozprowadza się nieźle na skórze i w sumie nawet go nie czuć. Problemem jest to, że niesamowicie szybko się utlenia, do tego stopnia, że mam wrażenie, że robi to już w tubce. Przy pierwszym użyciu kolor na twarzy był dla mnie idealny, przy kolejnych to była loteria. Mógł albo pasować, albo być pomarańczowy, a z czasem był coraz bardziej i bardziej pomarańczowy. Problemem jest też to, że niesamowicie ściera się z twarzy przy nawet najmniejszym kontakcie z czymkolwiek. Zdecydowanie nie kupię go po raz kolejny.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M