piątek, 30 marca 2018

Wielkanoc 2018

Hello!
Wielkanocny wpis na rok 2018, dla wszystkich, którzy Święta obchodzą już życzę Wesołego Alleluja, dla tych, którzy świąt nie obchodzą, będą obchodzić je za jakiś czas bądź obchodzą w tym czasie inne święta: Wszystkiego Dobrego! 

Bardzo nie chciałam umieścić tu 'śmiesznego wierszyka', a poważniejsze są zalane właśnie przez takie bezrefleksyjne rymowanki, na które w tym roku nie mam ochoty, ale przypomniało mi się, że mamy w domu tom wierszy księdza Jana Twardowskiego i dosłownie na pierwszej stronie, na której otworzyłam, znalazłam bardzo ładny i pasujący wiersz.



ks. Jan Twardowski
zdjęcie z krzyża

Rozmaite zdjęcia z krzyża bywają,
na przykład:
zdjęcie z krzyża samotności
Ktoś cię nagle odnajdzie, ugości,
mówi na ty, jak w Kanie zatańczy,
doda miodu, ujmie szarańczy
 
Albo:
zdjęcie z krzyża choroby
Wstajesz z łoża jak Dawid młody-
I już jesteś do pracy gotowy,
gotów guza nabić Goliatowi
 
Ale są takie krzyże ogromne,
gdy kochając- za innych się kona-
 
To z nich spada się jak grona wyborne-
w Matki Bożej otwarte ramiona








Pozdrawiam, M

wtorek, 27 marca 2018

Szewce i bękary, wdowy i sieroty, czyli pierwszy miesiąc 4 semestru filologii polskiej

Hello!
Opis Zarządzania Instytucjami Artystycznymi za nami więc czas na Filologię polską! 
I do tych studiów także dostaję pytania, więc podobnie jak z ZIA, na szczegółowe, dotyczące prowadzących bardzo chętnie odpowiem, ale plany zajęć naprawdę łatwo sprawdzić sobie samemu. Wątpliwości rozwieję z ogromną chęcią, ale, opisy zajęć są na blogu i naprawdę źle czuję się, powtarzając to samo, co piszę tu, w wiadomościach do Was.

Opracowanie redakcyjne i estetyka książki. I korekta powinni dodać w nazwie przedmiotu, bo tym zajmujemy się w tym semestrze. Wyłapywaniem literówek, błędów ortograficznych i przecinków, ale co ważniejsze 5 przeniesień wyrazów jedno pod drugim oraz wiszących na końcu linijek i, w, a i innych spójników, których nie powinno tam być. Tytuł wpisu został zainspirowany tymi zajęciami, bo szewce i bękarty (oraz sieroty i wdowy) to żargonowe nazwy na pozostawione pojedyncze linijki początku lub końca akapitu zostawione na samym dole lub samej górze strony. 
Tekstologia. W tym semestrze zajmujemy się edycją tekstu XIX wiecznego, póki co jeszcze trwa wprowadzenie teoretyczne do specyfiki epoki, ale zasadniczo to powtórzenie zagadnień z edycji i redakcji tekstów staropolskich. 
Literatura powszechna XIX. Zajęcia kontynuowane z poprzedniego semestru, ale zmieniłam grupę i tym samym prowadzącego. Z tymi zajęciami jest tak, że każdy ma pewne swoje upodobania i duże pole do manewru, XIX wiek był bardzo bogaty literacko, ale poruszamy się w kręgu europejskim (a powinniśmy mieć jakieś zajęcia z literatury światowej, bo kończymy studia humanistyczne, a będziemy żyć w europejskiej bańce). Trzeba będzie znów przeczytać Panią Bovary, ale teraz przynajmniej będzie z kim na jej temat podyskutować. 
Gramatyka historyczna. Ćwiczenia i wykład. Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy chcecie zdać sesję letnią po drugim roku polskiego w terminie, bo tego się chyba nie da zrobić, nawet mając podane pytania z gramatyki historycznej. Fonetyka to był pikuś. I choć zajęcia są fascynujące i to skąd i dlaczego tak, a nie inaczej odmieniają się wyrazy jest ciekawe, to jest trudne. 
Współczesny język polski: Składnia. Z różnych powodów zajęcia do tej pory odbyły się tylko 2 lub 3 razy i prawdę powiedziawszy nie wiem co się na nich dzieje. Ze składnią, którą kojarzę z gimnazjum i liceum miało to bardzo niewiele wspólnego. Zobaczymy dokąd to zmierza, bo na razie trudno powiedzieć. 
Plus na koniec drugiego roku jest egzamin z całego współczesnego języka polskiego. Populacja trzeciego roku polonistyki zmniejsza się. 
Pozytywizm. Ćwiczenia i wykład. Góry grubych książek. Potopy, Nad Niemny i Lalki. Ale od samych lektur chyba gorsze są opracowania do nich. Trzeba czytać, czytać, czytać i robić notatki, notatki, notatki. Troszeczkę powtórka z oświecenia, ale pozytywiści to realiści więc mają nieco bardziej życiowe podejście do życia.
Literatura współczesna. Chociaż prowadzący literaturę najnowszą zarzekał się, że nie będzie miał z nami współczesnej w tym semestrze to ma. A my jesteśmy zachwyceni, bo to zwyczajnie jeden z najfajniejszych (i piszę to specjalnie) doktorów, z jakimi mieliśmy do czynienia. A to jakie zajęcia prowadzi, schodzi na drugi plan. Ale napiszę. Na razie czytaliśmy wiersze Leśmiana, Tuwima oraz Miłosza.
Tak sobie myślę, że to jest jakieś osiągnięcie prowadzącego, że gdy ma zajęcia na 8, na których nie sprawdza obecności, studenci sami z siebie chcą przychodzić.
Komunikacja językowa. Znów kontynuacja zajęć z poprzedniego semestru. Ostatnio rozmawialiśmy o narzekaniu i ogólnie teraz będziemy dotykać bardziej praktycznych niż teoretycznych zagadnień. Komunikacja w internecie, stereotypy, język subkultur. 
Stylistyka, część literaturoznawcza. Powtórka z rozrywki, bo te zajęcia także były w poprzednim semestrze. W tym teoretycznie będziemy zajmować się czymś nieco poważniejszym, bo różnymi odmianami tekstów naukowych, ale jednocześnie będziemy pracować na Królowej śniegu. Zastanawiam się na której wersji, bo tego nie jestem pewna, jeśli na dłuższej to będę szczęśliwa, jeśli na bajkowej, to mniej. 

Pod względem zajęć, to nie jest bardzo trudny semestr, ale biorąc pod uwagę ilość materiału na egzaminy na jego koniec, to dano nam trochę luzu, po to abyśmy mieli czas się uczyć i czytać cegły na pozytywizm.

Pozdrawiam, M

sobota, 24 marca 2018

O tym, jak Uniwersytet Gdański (nie)radzi sobie z problemami, czyli pierwszy miesiąc 6 semestru ZIA

Hello!
Ostatni semestr moich pierwszych studiów (drugi też, tyle, że nie ostatni) trwa już nieco ponad miesiąc więc czas najwyższy na trochę pierwszych wrażeń. Tym bardziej, że zaczyna się sezon na poszukiwanie i wybieranie kierunków, więc mam nadzieję być przydatną. W związku z tym, chciałabym tylko wyszczególnić jedną rzecz: Zarządzanie Instytucjami Artystycznymi na Uniwersytecie Gdańskim ma dwie specjalności - sceniczną i menadżerską. Na moim roku tej pierwszej nie ma wcale, więc niestety nie wiem, jak dokładnie ona działa i jakie są egzaminy wstępne ani jak wyglądają zajęcia. Natomiast jeśli zastanawiacie się jak wyglądają moje zajęcia na menażerskiej to właśnie po to robię te wpisy. Zawsze bardzo, bardzo się cieszę, gdy dostaję od Was wiadomości i pytania o studia i uwielbiam odpowiadać, ale gdy ktoś mnie pyta "jakie są na tym kierunku zajęcia" to szczerze mam ochotę wysłać link do odpowiedniego wpisu na blogu, bo zajęcia są tu opisane, po dwa razy na każdym semestrze. Jasne na szczegółowe pytania (na przykład dotyczące prowadzących) odpowiem z ogromną chęcią, ale polecam także przy okazji sprawdzić siatki studiów, wystarczy znaleźć stronę Wydziału Filologicznego, zakładkę STUDIA, kliknąć pierwszy odnośnik: Plany i komunikaty, zjechać na sam dół, wybrać Zarządzanie instytucjami artystycznymi a później Plan studiów, i wybrać odpowiedni rok akademicki. Z tego co widzę na 2018/2019 jeszcze nie ma, co nie jest zaskakujące, ale można wybrać 2017/2018, 2016/2017, porównać sobie, bo trochę się tam rzeczy zmienia. Można też zobaczyć plany zajęć obecnych 3 lat. A jeśli szukacie studenckich wpisów na blogu, to jeśli zjedziecie do samego dołu strony to tam są etykiety: Studia i akademik, to ta, którą powinniście wybrać. A gdy wpadliście na bloga po notce związanej ze studiami, to macie jeszcze łatwiejsze zadanie: taki są w planszy z autorem i godziną nad komentarzami.


Po tym długim wstępie czas na zajęcia na szóstym semestrze Ziartu. 
Fotografia. Kontynuujemy zajęcia z poprzedniego semestru. Lustrzanki już nie wydają mi się takie ciężkie, ale zdjęcia robię "na czuja", jak się uda to wyjdzie, jak nie, to nie, bo zupełnie nie widzę nic przez wizjer. Ale same zajęcia to dobry pomysł, są inne i przynajmniej mają jakieś efekty. 
Autoprezentacja i mowa ciała. Gdy przeczytałam nazwę tego przedmiotu nie mogłam być bardziej sceptycznie i źle nastawiona, ale postanowiłam sobie w tym roku być bardziej otwartą na zajęcia prowadzone na scenie. Mamy je z panią aktorką, która powiedziałabym jest trochę zamerykanizowana, to znaczy uśmiecha się zdecydowanie dużo więcej i ma dużo pogodniejsze podejście do życia niż przeciętny Polak. Na razie zajmowaliśmy się oddechem, dykcją i trochę dress codem. Ciągle czekam na prawdziwe zajęcia z mowy ciała, bo na razie ta kwestia poruszana jest przy okazji. 
Teatr musicalowy USA. Zdecydowanie moje ulubione zajęcia w tym semestrze, jeśli nie na całych studiach i to obu kierunkach. Historia musicalu, co prawda w nazwie ma USA, ale w trochę trudno mówić o musicalu nie uwzględniając Europy, West Endu oraz tego, jak w musicalu odbijały się nastroje społeczne i wydarzenia historyczne. Czy też dla nas historyczne, a dla ludzi, którzy żyli w czasie, gdy powstawały dane musicale, jak najbardziej aktualne. Mieliśmy jedne zajęcia wstępne, teraz prezentujemy wybrane musicale i przypuszczam, że gdy skończą się prezentacje o kolejnych już będzie opowiadał nam pan profesor. Także forma zajęć raczej wykład, ale prowadzący ciekawy człowiek, a ja kocham musicale. 
Telewizyjne realizacje dramatów. Zajęcia o teatrze telewizji oraz o filmach, które powstały na podstawie tekstów dramatycznych. I czym to wszystko różni się od normalnego teatru. Zdecydowanie wykład, trochę oglądamy różnych fragmentów przedstawień i dostajemy na ich temat komentarze. 
Obrazowanie przestrzeni, Obrazowanie pojęć, Graficzne opowieści. Od pierwszego roku byliśmy przyzwyczajeni, że nasze zajęcia mają dziwne i długie nazwy, ale ta skonfundowała nas najbardziej. Po czym, gdy przyszliśmy na zajęcia okazało się, że będzie to historia sztuki, a dokładniej kanonów sztuki po angielsku. A myślałam, że uwolnię się od tego języka w tym semestrze. W każdym razie zajęcia są późno i część Ziartu na nich cierpi, bo zasadniczo to wykład. Ale ja czuję się trochę jak na powtórce zajęć z historii, a że historię lubię i w sumie zajmujemy się tymi najważniejszymi zagadnieniami (porządki greckich kolumn, itp) to nawet ciekawie posłuchać o tym jeszcze raz. 
Budżety projektów artystycznych. Komuś w planie przypomniało się, że ten kierunek ma zarządzanie w nazwie i wypadałby nas jednak czegoś z tym związanego nauczyć. Tylko, że póki co robimy to samo co na projektach w zeszłym semestrze, tylko w bardziej rozmemłany sposób. Są nas 2 roczniki i przez ostatnie zajęcia przez jakieś pół godziny zajmowaliśmy się szykowaniem naszych projektów, które później będziemy budżetować, a przez resztę czasu słuchaliśmy, jaki inne grupy mówią co przygotowały. A zajęcia są trzygodzinne. Szczerze obawiam się, że nie tylko niczego się nie nauczę praktycznego, ale niczego też się nie dowiem, bo o ile na projektach w zeszłym semestrze z praktyką było różnie, to przynajmniej dostaliśmy jakiś pakiet wiedzy o różnych programach i grantach, a zajęcia były co dwa tygodnie. 
Do tego dochodzi seminarium, ale w moim wypadku to są jakieś 15 minutowe spotkania z panią promotor, co dwa tygodnie i od połowy semestru będziemy mieć w miejsce autoprezentacji i mowy ciała Opracowanie koncepcji i realizacja krajowych i międzynarodowych imprez artystycznych (ta nazwa ma 7 słów, nie licząc spójników, wygrywa konkurs).

A teraz historia, dzięki której dzisiejsza notka ma taki tytuł. Otóż w planie mamy jeszcze jedne zajęcia, które nazywają się Words on Stage. Które odbyły się zasadniczo dwa razy, bo po pierwszych, które mieliśmy popołudniu w poniedziałek, we wtorek poszliśmy grupą do dziekanatu pytając się, co zrobić aby zmienić prowadzącego. To pierwszy przypadek, aby Ziart został tak straumatyzowany i jednogłośny. Nie chcę przytaczać całej historii, ale napiszę to co najważniejsze z mojej strony. Otóż pani prowadząca, reżyserka, na spotkaniu, które mieliśmy tydzień później, twierdziła, że pierwsze zajęcia są zawsze straszne i teraz możemy zacząć od początku i już się lubić. Trochę oskarżyła nas, że przyszliśmy na nie zniechęceni. Oraz czepiała się naszych wyrazów twarzy (tak, tak oczywiście, że mnie też, ale pani, ja mam lustro, wiem jaki mam wyraz twarzy, na genetykę nic nie poradzę; ale nie byłam jedyna). Otóż to były zajęcia na 6 semestrze, przyjmując, że mieliśmy tak średnio po 10 na każdym to oznacza, że były to nasze 51. Na pozostałych 50, jak złe byśmy nie zrobili wrażenie na prowadzącym, nikt nie tłumaczył się, że był nieprofesjonalny i nas nie szanował, tym, że były to pierwsze zajęcia. A to tylko jedna rzecz z kilkunastu, ale mnie, to tłumaczenie swojego niedopuszczalnego zachowania, pierwszymi zajęciami uderzyło najbardziej. I mam nadzieję, że choć trochę zobrazowałam, jak nieuniwersyteckie było jej prowadzenie zajęć.
W każdym razie zajęcia są "odwołane do odwołania" (dokładnie taką informację dostaliśmy), a jest w semestrze 60 godzin (zwykle oznacza to raz w tygodniu 2x1,5 godziny zegarowej) i trochę się martwimy, kiedy te godziny wyrobimy. Z drugiej strony odpowiedź UG była dość szybka i cieszymy się, że zajęć z tą panią nie mamy.


Trzymajcie się, M

niedziela, 18 marca 2018

Gdańskie Targi Książki 2018

Hello!
Jak góra nie przyjdzie do Mahometa, to Mahomet przyjdzie do góry i takim sposobem w Gdańsku postanowiono zorganizować targi książki, aby mieszkańcy Pomorza nie musieli jeździć do Warszawy czy do Krakowa. Dzięki temu ja także miałam okazję pierwszy raz w życiu wziąć udział w takiej imprezie i śpieszę donieść co się tam działo. 



Piątek.
I w sumie, gdy  tam byłam działo się niewiele. Ale i w sumie co dziać się miało. Były spotkania, ale prawdę powiedziawszy nawet nie widziałam dokładnie, w którym miejscu w filharmonii. A sama Filharmonia Bałtycka to fenomenalne miejsce na takie takie kameralne targi. Wystawców było 70 (z czego tylko co najmniej 10 bezpośrednio związanych z Gdańskiem), ale miało się wrażenie, że dużo mniej, bo korytarze i antresola okazały się bardzo pojemne. I było przy tym bardzo przestrzennie. Naprawdę komfortowo. Poza tym to filharmonia, bardzo ładna przestrzeń i dodawała całym targom uroku i takiej bardzo kulturalnej, ale nieodstraszającej otoczki. 

Trochę spodziewałam się boksów, jak na rynku, ścisku i tłoku, braku możliwości dostania się do wystawców i zobaczenia, co mają ciekawego do zaproponowania. O ile ścisk i tłok się nie sprawdziły, to ciekawość oraz opłacalność oferty była mierna. Niektóre wydawnictwa miały cuda typu książki po 10 złotych, ale były to może 3-4 stanowiska. Większość oferowała promocje -30% lub podobne, ale prawda jest taka, że przy odrobinie wysiłku w internecie, nawet z przesyłką, i tak da się kupić książki dużo taniej. Ale jeśli pan lub pani ze stanowiska był czy była przekonujący/a to ludzie chętnie kupowali książki. A z tym było różnie. W sumie obeszłam całą przestrzeń targów ze 3 razy i było jedno wydawnictwo reprezentowane przez pana lat około 40 i chłopaka na oko około 25, którzy za każdym razem, gdy ich mijałam siedzieli w pozycji amerykańskiej trójki wpatrując się namiętnie w telefony. Ale to jeden taki przypadek, większość wystawców, jeśli nie była nadto charyzmatyczna to w miły sposób zachęcała do oglądania książek, pytania i chętnie udzielały odpowiedzi (pozdrowienia dla pań ze stanowiska instytutu rumuńskiego). Poza tym było widać, że dużo wystawców między sobą świetnie się bawi - przypuszczam, że mogli się znać z podobnych imprez, ale jestem pewna, że wiele nowych znajomości także zostało zawartych.


 Głupio było wyjść z Targów i nic nie kupić, a ponieważ uwielbiam zaczynać rzeczy od końca i do tej pory nie czytałam nic Murakamiego, to zamiast kupić Norwegian Wood, kupiłam Zawód: powieściopisarz.

Niedziela.
Tłumów znów brak, ale było więcej ludzi niż w piątek. Podobno był problem z miejscami w szatni i nie było, gdzie zostawiać swoich rzeczy. Nie wiem, nie korzystałam, ale rozmowa na ten temat, którą usłyszałam była godna zaufania.
Nie chciałam pisać złych rzeczy na temat targów, ale muszę. W piątek nie było tego problemu, natomiast sobota i niedziela były dniami biletowanymi. Po pierwsze miejsce, gdzie można było bilet zakupić było dość nieintuicyjnie oznaczone, bo można było zgłosić się do pani od jakiejś gry miejskiej po bilet. I to był chyba problem, tzn. miejsce, w którym rozłożone były te rzeczy dotyczące gry miejskiej, gdyby nie to, droga do kasy byłaby dużo prostsza i mniej konfundująca. Ale tylko trochę mniej, bo dalej nie była dobrze oznaczona, a kasa była schowana. Po drugie, albo potrzeba starszych wolontariuszy, albo bardziej rozgarniętych, którzy mieli doświadczenie w byciu wolontariuszami oraz znają budynek. Bo chociaż bardzo starali się być pomocni i profesjonalni to bardzo średnio im to wychodziło. I to tyle z narzekań. Ah nie, przypomniało mi się jeszcze coś dotyczącego wystawców. Nie sądzę, wbrew nazwie, że targi książki to odpowiedni czas, aby czytać książki, które przyjechało się promować i zamiast minimalnie zainteresować się osobami przy swoim stanowisku dać się pochłonąć lekturze. I to nie tak, że jestem osobiście urażona, ale obok mnie były 3 inne osoby, które potencjalnie zrezygnowały z zakupu książki, także możne warto przynajmniej nie ignorować ewentualnych klientów. Ostatnia rzecz, ale nie skierowana bezpośrednio w nikogo, po prostu w ten weekend w Warszawie są/były też Tragi Fantastyki i taka Fabryka Słów miała tam swoje stanowisko, a tu nie...

Stan ilościowy książek na stanowiskach wydawnictw uległ znacznemu zmniejszeniu, Czarna Owca wyprzedała pewnie z 85-90% tego, co mieli w piątek, bo półki (a mieli ich też sporo) były prawie puściuteńkie. To najbardziej rzuciło się w oczy. Wydaje mi się też, że niektóre wydawnictwa dziś dawały nieco większy upust, ale bez szaleństw. I jeszcze jedno wydawnictwo dla dzieci też doskonale się sprzedawało, ale nie pamiętam które. Ogólnie książki dla dzieci cieszyły się powodzeniem, samych dzieci też było sporo, bo przygotowane były warsztaty  w Strefie dzieci i wyglądało na to, że cieszyły się powodzeniem.

Oprócz rzeczy dziejących się w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej różne wydarzenia były także w Instytucie Kultury Miejskiej, Nadbałtyckim Centrum Kultury, Centrum św. Jana i w Sztuce Wyboru oraz w Bibliotece pod Żółwiem., czyli jak ktoś chciał to miał bardzo miło zaplanowany spacer po Starym i Głównym mieście, tylko Sztuka Wyboru jest we Wrzeszczu, a to jednak kawałek podróży.
Kolejek do podpisywania książek ani w piątek ani w niedzielę nie było. Do tego stopnia, że gdy teraz patrzę kto podpisywał i przy jakim wydawnictwie to zastanawiam się, czy w ogóle te osoby tam widziałam. Na pewno Marka Kamińskiego w Znaku i osoby przy stanowisku Sztuki Wyboru, które notabene także cieszyło się dużą popularnością i miało bardzo ciekawe książki. Autorów książek dla dzieci także widziałam, ale to nie do końca mój temat. Poza tym jestem pewna, że pisarze i pisarki, autorki i autorzy, zaproszeni goście kręcili się po stanowiskach 'anonimowo' to znaczy, o ile ich nazwisko mogłoby coś mówić, to twarz niekoniecznie. Ale to chyba urok tego zawodu.

Jak na pierwszy raz wydaje się, że impreza całkiem się udała. Miejmy nadzieję, że nie było jakiś wielkich problemów, o których postronni i się nie dowiedzą, ale organizatorzy będą mieli z czego się uczyć. Zastanawiam się tylko, czy jeśli impreza będzie w przyszłym roku (oby była, jakoś nie wyobrażam sobie, żeby w takim miejscu jak Gdańsk, taka idea mogła umrzeć po pierwszej edycji) lub w kolejnych, to czy nie zostanie przeniesiona do Europejskiego Centrum Solidarności. Bo mam takie przeczucie, że jednak kiedyś tam skończy.  W sumie to takie życzenie, bo przy całej urodzie i niezaprzeczalnych walorach faktu, że Targi odbywają się teraz w Filharmonii, to ECS jest większy.

LOVE, M 


czwartek, 15 marca 2018

Nie tylko w kinie i teatrze 26 - W grupie raźniej III

Hello!
Problem z pisaniem, co trzy dni jest taki, że czasami mam sporo materiału i mogłabym publikować wpisy codziennie przez 5 dni, ale potem nagle fala urodzaju się rozmywa i przez 10 kolejnych dni nie mam nawet pomysłu na 3 wpisy. Ale największy problem jest, gdy pojawia się coś nowego, o czym wypadałoby napisać już, bo okazja, data, bo ważne i jeśli nie napisze się teraz, to nie napisze się nigdy i misternie układany plan publikacji na dwa tygodnie w przód trzeba rearanżować. Ktoś by powiedział, że tytułem wstępu narzekam, ale prawda jest taka, że obecny sposób publikacji bardzo mi odpowiada, a to wszytko powyżej to tylko tłumaczenie czemu kolejny wpis o teledyskach pojawia się tak szybko po poprzednim - plan wymagał zamian i gdyby nie był teraz, to w marcu już by go nie było. A jeden w miesiącu obowiązkowo ma się pojawić (bo tak i już). 

Jedno W grupie raźniej przypada na każdą dziesiątkę Nie tylko w kinie i teatrze, bo nie łatwo znaleźć kilku znanych aktorów, którzy chętnie wystąpiliby w teledysku. Prawdę powiedziawszy aktorzy z 3 pierwszych teledysków są mi prawie nieznani, czwarty jest polski, ale za to piąty to plejada gwiazd warto sprawdzić.

Metronomy - Old School



W klipie zobaczymy między innymi Sharon Horgan, Bena Cromptona, Fryię Babalolę, Tino Orsiniego i jeszcze kilku innych aktorów i aktorek, wszyscy podpisani w opisie pod filmem.



PUP - SLEEP IN THE HEAT


Plejada młodych aktorów: Finn Wolfhard (znany głównie ze Stranger Things), Kai Kennedy, Malcolm Craig oraz Nicole Oliver i kilka innych osób.

Melanie Martinez - Mrs. Potato Head


Wszyscy jak należy podpisani w opisie, a więc: Nora Hall, Justin Berti, Dan Fleming, Lauren Anderson, Elizabeth Ferrara.
Poza tym to bardzo ciekawy teledysk, tylko trzeba go obejrzeć dość uważnie, bo wydaje się jasny, a to nie do końca prawda. 

Muzykoterapia - Komedia



Liczna i znana obsada a w niej między innymi: Stanisław Brudny, Janusz Chabior, Marta Dobecka, Adrianna Gruszka, Sebastian Stankiewicz i wielu innych, podpisanych w opisie bardzo dokładnie i niekiedy pseudonimami. 

In The Midnight Hour - B.B. King


Dowiedziałam się, że w tym teledysku gra Jeff Goldblum, a klip jest z 1985 roku. A jest tam także Michelle Pfeiffer, Eddie Murphy, Steve Martin, całkiem znane nazwiska.

Trzymajcie się, M

poniedziałek, 12 marca 2018

Ulubione profile na Facebooku #1

Hello!
Cykle na blogach są wygodne i w miarę proste do robienia, jeśli nie rzuca się na głęboką wodę, pozwalają też ładnie poukładać sobie plany publikacji. Szukałam pomysłu na kolejny po zakończeniu Dużego Małego Poradnika Życia i doszłam do wniosku, że najlepiej pisze się o rzeczach, które się lubi i którym poświęca się dużo czasu, a nie można ukryć, że obecnie praktycznie wszyscy spędzamy bardzo dużo czasu w internecie. A na Facebooku już podobno najwięcej. Dlatego postanowiłam opisać kilka facebookowych profili, które lubię. Dziś z japońsko-azjatycką nutką i odrobinę brytyjską.



Japońska prasówka 
Nawet nie przypuszczalibyście, ile i jak ciekawego materiału można znaleźć w internecie na temat mniej i bardziej bieżących spraw Japonii. A kwestie są przeróżne i polityczne, i kulturalne, i dotyczące, jakiś skandali. Czasami nie wszystkie artykuły są bardzo na bieżąco, sama to szczególnie widzę po tempie, z jakim umieszczane są tam informacje na temat wyników łyżwiarzy figurowych, to znaczy z opóźnieniem, ale z drugiej strony relacja z Igrzysk Olimpijskich w PeyongChang była bardzo ciekawa i dokładna. Poza tym z tego profilu możecie się dowiedzieć o wystawach, premierach książek i innych ciekawych wydarzeniach i ubolewam tylko, że tak mało dzieje się w Gdańsku.

anime24.pl
Pozostajemy w klimacie. Co prawda często nowinki pojawią się tam z lekkim opóźnieniem, nie zmienia to jednak faktu, że miło jest mieć miejsce, w którym dość szybko, a co ważniejsze po polsku, można poczytać i pooglądać materiały na temat anime, mangi i gier. Ogólnie ostatnio zauważyłam, że dużo bardziej angażują się w kontakt z fanami i na bieżąco komentują animowo-mangowe wydarzenia, a także sporo udzielają się w komentarzach.


British Council Polska i w sumie wiele innych podobnych profili organizacji z różnych krajów, działających w Polsce oraz profile ambasad i konsulatów, zarówno innych krajów w Polsce, jak i polskich w innych krajach. Oczywiście śledzę ambasadę Japonii i trochę żałuję, że nie studiuję w Warszawie, podobne uczucia wywołują wydarzenia organizowane lub o których dowiaduję się z profilu Centrum Kultury Koreańskiej w Warszawie. A obserwuję też polską ambasadę w Korei, czy ta w Japonii ma jeszcze nie sprawdzałam. A British Council też informuje o wydarzeniach, ale nacisk stawia na edukację. Udostępnia także sporo przeróżnych artykułów, informacje o NT Live, naprawdę przeróżne rzeczy, zajrzyjcie. 

Yuzuru Hanyu Taiwanese FanPage
Ilość wszelakich tego typu fan stron, które lubię mogłabym policzyć na palcach jednej ręki, ale nawet z tak niewielkiej ilości ta jest jedną z najważniejszych. Fakt, że z oryginalnie zamieszczanych postów nie rozumiem nic nie stanowi problemu, bo Fb całkiem dobrze radzi sobie z tłumaczeniem na angielski, ale najważniejsze są zdjęcia. Nie wiem jak wiele czasu na szukanie ich poświęca osoba czy osoby prowadzące tę stronę, ale zawsze jest ich tam bardzo wiele i są bardzo szybko. Są też filmiki, wywiady, ale wszystko oficjalnie i ze sprawdzonych źródeł. 

Crunchyroll
To taki honorable mention, bo chociaż podoba mi się entuzjazm z jakim prowadzone są całe media społecznościowe tego serwisu, to jest tam zdecydowanie za dużo spoilerów.

Trzymajcie się, M

piątek, 9 marca 2018

Byłam kochana - I, Tonya

Hello!
Gdy zobaczyłam pierwszy zwiastun I, Tonya film nie miał jeszcze daty polskiej premiery, byłam przekonana, że chociaż gra tam Margott Robie to jakiś niszowy film, który do polskich kin wcale nie zawita, a to tego w tej zapowiedzi pokazali chyba wszystkie najdziwniejsze sceny z filmu więc byłam też prawie pewna, że wizualnie będzie trudny do udźwignięcia. A potem zaczęły się nominacje i nagrody, i więcej nominacji, i więcej nagród (gratulacje dla Allison Janney, która dostała Oskara w kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa), i film miał polską premierę drugiego marca. Byłam na nim trzeciego.  


Nie wiem od czego i jak zacząć, bo dziwnie pisać Tonya Harding była łyżwiarką, gdy Tonya Harding jeszcze żyje, a takie stwierdzenie mogłoby prowadzić do nieporozumień. W każdym razie już na łyżwach nie jeździ a fabuła filmu prowadzi prosto do powodu, dlaczego musiała z tego zrezygnować. Jest to powód powszechnie znany (ale mam wrażenie, że widzowie Amerykańscy byli dużo lepiej faktologicznie przygotowani do oglądania filmu niż w innych częściach świata i nie tylko, bo dużą sprawą w filmie jest także podział Amerykańskiego społeczeństwa) i nie będzie spoilerem jeśli go tu napiszę - Tonya wraz z mężem i ochroniarzem zostali oskarżeni o zaatakowanie największej rywalki Tonii - Nancy Kerrigan. To tyle z historii. 


Od czego zacząć, to nie był mój jedyny problem w pisaniu ani z tym filmem. Problem numer dwa. O czym ten film był? Zakończenie nie jest zaskoczeniem, ale przez bardzo długi czas brakowało mi myśli przewodniej całej tej historii. Bo nawet ten od siedmiu boleści polski podtytuł (po co? czemu? kto to zrobił?) "Jestem najlepsza" wcale tego nie wyjaśnia. A wręcz komplikuje jeszcze bardziej, bo wbrew pozorom łyżwiarstwa nie ma w filmie aż tak wiele i jeśli ktoś nie wiedział wcześniej o wynikach i osiągnięciach Tonii, to naprawdę można nie rozumieć tego całego zamieszania i dlaczego ona miałaby być najlepsza. Ten brak jest widoczny i denerwujący. Do tego wyjaśnienie, dlaczego potrójny Axel jest taki trudny było jednym z najgorszych, z jakim się spotkałam. Ludziom niezainteresowanym łyżwiarstwem tłumaczenie o krawędziach naprawdę niewiele powie. 


Ale w końcu, gdy film zbliżał się ku finałowi zrozumiałam, że to opowieść o potrzebie bycia kochaną za to kim się jest. To przesłanie (chociaż to chyba za mocne słowo na ten film) jest w nim cały czas obecne, ale I, Tonya próbuje się kryć pod maską ironii i widz nie jest pewien, czy może tej myśli przewodniej zaufać.  Ogólnie aspekt "komediowy" w tym filmie, który podobno jest komedio-dramatem jest bardzo niekomfortowy. To znaczy to nie jest zabawy film, jest w nim może jedna naprawdę śmieszna scena, która mogłaby być żartem. Z tego wszystkiego najbardziej niekomfortowy jest wątek Shawna i całe jego postać, to że pozostali bohaterowie uwierzyli, że jest on w stanie załatwić, to czego potrzebują, pokazuje jak bardzo postaci Tonii i Jeffa nie radziły sobie z życiem.

 Pani trener to najmilsza postać w całym filmie.

W życiu też sobie nie radziły i na relację Harding i Jeffa poświęcone jest z jednej strony bardzo dużo czasu, prawie przez cały film występują razem lub obok siebie, ale i w tej kwestii są pewne braki i nie wyjaśnione miejsca, na przykład sprawa o pierwszy zakaz zbliżania się. Trochę podobnie pojawia się praca, jaką zajmowała się matka bohaterki. Przez długi czas wiemy, że LaVona musiała harować, aby zapłacić za treningi, ale nie mamy pojęcia co robi. Dopiero, gdy sama Tonya zaczyna się zajmować tym samym, dowiadujemy się, że jej matka pracuje jako kelnerka, a później nawet widzimy ją kilka razy w pracy. I ten zbieg nie wydawał się celowy, raczej jakby ktoś zapomniał, że wypadałoby o tym powiedzieć, gdzieś na początku. Inaczej ma się kwestia  łyżwiarskich stroi  Tonii, których sprawa na początku jest ważna, widzimy, jak sama jeden szyje, a później nagle to znika, a bohaterka ma całkiem nowe, bardziej pasujące do gustów sędziów stroje, nie wiadomo skąd.


 o nie tak, że mi się ten film nie podobał. Bo on mi się w sumie podobał. Ale potrzebuję obejrzeć go raz jeszcze, już z większym pojęciem pod jakim kątem na niego patrzeć. Jest jedna kwestia, która nie pozostawia wątpliwości I, Tonya jest o tym, aby pozostawać sobą i być wiernym swoim wartościom, walczyć o to, co ci się należy. Tonya jest porywcza, ale jest jednocześnie szczera sama ze sobą, z ludźmi dookoła jak i pogodzona z faktem skąd się wywodzi.
Kupię film, gdy już będzie na DVD, obejrzę jeszcze raz i napiszę Wam do jakich wniosków doszłam.

Trzymajcie się, M

wtorek, 6 marca 2018

Okruchy dnia - Kazuo Ishiguro

Hello!
Biorąc pod uwagę, że studiuję filologię polską, ilość wpisów poświęconych książkom na blogu jest więcej niż żenująca. Ale muszę się Wam do czegoś przyznać- nie chcielibyście chyba czytać o moich dotychczasowych lekturach, a na czytanie innych książek nie mam czasu, a co gorsza nawet jeśli mam to niestety zdarza mi się cierpieć na książkowstręt. Rzadko, ale czasami tak jest. 


Ale pokazuję książki, które czytam w całości lub w części, lub wykorzystuję w pracy licencjackiej na Instagramie więc mam trochę mniejsze wyrzuty sumienia. Jednak książka- bohaterka dzisiejszego dnia- ciążyła mi już dłuższy czas. Od bardzo, bardzo dawna chciałam ją przeczytać, jest ona na liście 100 BBC, a moje postępy w czytaniu kolejnych pozycji są mierne, a chęć na tę konkretną książkę wzmogła się jeszcze, gdy Kazuo Ishiguro dostał literackiego Nobla. Jednocześnie Okruchy dnia są takim utworem, o którym wiele już powiedziano i napisano i moja opinia nie wniosłaby niczego nowego do recepcji tej książki. Dlatego napiszę tylko, że nie bez powodu jest uznawana za jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą powieść tego autora, że bardzo dobrze się ją czyta i jest nienachalna w zmuszaniu czytelnika do myślenia. Poza tym wydanie, które czytałam miało bardzo akuratnego blurpa i prawdę powiedziawszy wcześniej nie widziałam tej książki w takiej okładce, a widziałam ich kilka.  

Aby przedstawić Wam Okruchy dnia wybrałam 5 cytatów, które ładnie obrazują większość tematów poruszanych w książce. 

> (...)gdybym jednak miał zaryzykować własne zdanie, powiedziałbym, że piękno naszego kraju jest niepowtarzalne właśnie dzięki nieistnieniu w nim powierzchownej spektakularności. Wielkością tego piękna jest spokój, jego poczucie umiaru; tak jakby kraj ten wiedział o swym pięknie, o swej wielkości i nie czuł potrzeby głośnego o tym oznajmiania.

> - Ci Francuzi. Doprawdy, Stevens. Ci Francuzi.
- Tak jest, sir.
- I pomyśleć, że przed resztą świata musimy udawać, że idziemy z nimi ramię w ramię. Na samą myśl bierze człowieka ochota na dobrą kąpiel.
- Tak jest, sir.
- Gdy ostatnio byłem w Berlinie, Stevens, podszedł do mnie baron Overath, stary przyjaciel mego ojca, i powiedział: "Czemu nam to robicie? Czy nie zdajecie sobie sprawy, że tak dłużej nie można?" Miałem wielką pokusę powiedzieć mu, że to wszystko przez tych niegodziwych Francuzów. I że Anglicy tak nie postępują. No, ale zapewne nie można robić takich rzeczy. Nie wolno nam mówić źle o naszych kochanych sojusznikach.

> - Panno Kenton, proszę mnie źle nie sądzić tylko dlatego, że nie idę teraz zobaczyć mego ojca na łożu śmierci. Widzi pani, wiem, że mój ojciec na pewno życzyłby sobie, bym tak właśnie postąpił.

> Osoby zadowalające się służbą u chlebodawców przeciętnych nigdy nie doznają takiej satysfakcji - satysfakcji z tego, że własna praca stanowiła wkład, choćby najskromniejszy, w bieg dziejów ludzkości.

> To dziwne, że ludzie potrafią tak łatwo okazywać sobie tyle serdeczności; może łączy ich wspólne oczekiwanie na nadchodzący wieczór. Z drugiej jednak strony wydaje mi się, że ma to jakiś związek z umiejętnością żartowania - gdy teraz przysłuchuję się im, wymieniają jedną żartobliwą uwagę po drugiej (...).

LOVE, M

sobota, 3 marca 2018

Siła pamięci - Goblin

Hello!
Już dawno odkryłam, że lubienie jednej rzeczy prowadzi do lubienia kolejnej i dalej, aż później okazuje się, że świat jest zaskakująco mały, wszystko do siebie nawiązuje, a szukanie tych nawiązań jest super. Było tak trochę w przypadku dramy Goblin, tylko bardziej.


Bo siedząc, gdzieś w okolicach związanych z kpopem, jeśli wyjdzie się o krok ze świata tylko teledysków i płyt i zacznie się interesować telewizją i programami nie sposób nie natknąć się na nawiązania do tej dramy, często wcale niesubtelne. Moje pierwsze zetknięcie się z czymś związanym z Goblinem to piosenka Stay with Me, którą kocham i uwielbiam i która powinna zdobyć wszystkie nagrody, którą pokazywałam na facebooku bloga chyba ze 3 razy i która w moim odczuciu jest najbardziej utożsamiana z tą dramą. Jeśli gdzieś ma się pojawić coś związanego z Goblinem, to na 98% podkładem muzycznym będzie właśnie Stay with Me. A jak wspominałam nawiązań do tej dramy jest mnóstwo. 

A zabranie się za nią zajęło mi ponad pół roku. Długo. Tym bardziej, że wiedziałam, że będę ją lubiła, ba, nawet wiedziałam, którą postać będę najbardziej lubiła i miałam świadomość, że to bardzo dobra, jedna z najlepszych dram. I totalnie rozumiem czemu wszyscy zakochali się w Goblinie i nie zdziwię, jeśli zgarnie jeszcze kilka (bo ma już 4 nagrody, plus OST ma nagrody i aktorzy zgarniają nagrody) nagród dla najlepszej czy najbardziej lubianej dramy. 


Sama drama (czy też Guardian: The Lonely and Great God) opowiada o nieśmiertelnym Goblinie, którego żywot zakończyć może tylko jego panna młoda (bride). Goblin mieszka razem z Grim Reaperem (nie będę tego tłumaczyła na polski ani innych terminów, po pierwsze, bo oglądałam dramę z angielskimi napisami, a po drugie po polsku brzmi to bardzo nienaturalnie i niekoniecznie oddaje to co znaczą te słowa), a bride Goblina jest Eun-tak zaskakująco optymistyczna uczennica szkoły średniej. Do tego mamy jeszcze bohatera imieniem Deok-hwa, który pochodzi z rodu opiekującego się Goblinem oraz Sunny właścicielkę restauracji. 

Od samego początku wiemy, że Goblinowi zależy na znalezieniu bride, bo ma dość życia i chciałby je zakończyć. Nie trudno się domyślić, że gdy faktycznie ją odnajduje, odchodzi mu ochota na kończenie życia. Więc na tym wątku tak naprawdę nie można było za wiele rozegrać, bo gdyby ktoś próbował, to trzeba by mu zarzucić wątpienie w inteligencję widzów. Ale coś w dramie dziać się musi i się dzieje. Okazuje się, że Eun-tak zaskakująco dobrze zdawała sobie sprawę, że ma zostać żoną Goblina i od dawna była pogodzona ze swoim losem. A najbardziej zaskakiwało to Goblina. I właśnie na tym zbudowane jest pierwsze 6-7 odcinków. I to działa, bo scenarzyści mieli pomysł na kilka dodatkowych motywów, które raz są gdzieś w tle, raz wychodzą na pierwszy plan, ale wszystkie doskonale do siebie pasują. Jest uroczo, ale nie za słodko i bardzo zabawnie. 

 To jest moja absolutnie ulubiona linijka tekstu w całej dramie.

Chociaż postać Eun-tak łatwo mogła zostać jedną z najbardziej irytujących bohaterek to naturalność i pogoda ducha jest w jej przypadku niewymuszona i widać, że nauczyła się żyć w taki sposób, bo los nie był dla niej łaskawy. Duże uznanie należy się aktorce, którą ją grała, czyli Kim Go-eun, bo naprawę udało się jej oddać lekkość i entuzjazm tej postaci. Trzeba jednak napisać, że odrobinę niknie prze starszych kolegach i koleżankach aktorach. 

Trudno napisać coś o Goblinie oprócz tego, że każda inna typowa postać byłaby zirytowana zachowaniami Eun-tak, a on był szczęśliwy. Naprawdę, chyba nie ma ani jednej sceny, gdy jest on na nią naprawdę zły, a miałby powody. Goblin jest szczęśliwy, że odnalazł narzeczoną i bardzo dużo się uśmiecha. A gdy to robi kwitną wiśnie i brzoskwinie choć by w środku zimy. Jedną z rzeczy, która najbardziej podobała mi się w tej postaci było właśnie to, że pogoda reaguje na jego nastroje. Gdy jest smutny pada deszcz, gdy chce zwrócić na siebie uwagę to sprawia, że księżyc jest czerwony. Ogólnie bardzo kocha swoją pannę młodą. 


Grim Reaper aka moja ulubiona postać. Plus to przyjaciel Goblina i wszelkie ich interakcje warte są uwagi i po prostu przezabawne. Mogłabym obejrzeć oddzielną dramę o ich codziennym życiu i prawdopodobnie byłaby to jedna z najlepszych komedii, jakie w życiu widziałam. Ale Grim Reaper skrywa więcej tajemnic niż Goblin przez co jest bardziej interesujący od głównego męskiego bohatera.

I tu mogę przejść do kryzysu, który drama ma mniej więcej w połowie. Jak napisałam wyżej, znalezienie panny młodej nie było trudne, ale trudne byłoby wypełnienie 15 ponadgodzinnych odcinków odkładaniem kończenia życia Goblina. Koło siódmego odcinka zaczyna się robić nudnawo. Nawet przewidywanie co wydarzy się dalej robi się nieciekawe. Na szczęście scenarzyści wychodzą z dołka i zaczynają w pełni wykorzystywać potencjał, który wynika z faktu, że Goblin żył tysiąc lat wcześniej i jego przeszłość jest ciekawa. I to odkrywanie przeszłości to także jeden z lepszych, choć momentami naciąganych, elementów dramy. Ale tu się zaczyna pole do napisania niechcący jakiegoś spoilera, a tego chciałabym uniknąć. A to połączenie historii i teraźniejszości jest fascynujące i odbywa się pewnymi raz mniejszymi, raz większymi krokami i nie chciałabym odbierać niewątpliwej przyjemności z ich poznawania. 


Niestety drama do końca już nie osiąga poziomu, który miała w pierwszych odcinkach. Niektóre wydarzenia z ostatnich odcinków są naciągane i nawet ja na dramę przedramatyzowane. Choć z drugiej strony są zaskakujące. Ale serial traci na naturalności i gubi gdzieś całą uroczą zabawność. I można by się tak przerzucać co z jednej strony, co z drugiej, bo z takim opisem fabuły mniej więcej wiadomo, że z Goblinem będzie musiało się coś stać, pytanie tylko co i jak. Ale tu znów spoilery. 

Wrócę więc do dobrych stron. Czyli Grim Reapera, który jest cudną postacią. Jest przezabawny, nie tylko w interakcjach z Goblinem, przeuroczo nie ogarnia sytuacji społecznych i jego spotkania z Sunny są lekko dziwne. Mogłyby być żenujące, ale zarówno na poziomie scenariusza jak i gry aktorskiej są zaskakująco prawdopodobne w całej swej niezwykłości. Druga sprawa dzięki pracy, którą wykonuje Grim Reaper dramę wypełniają wzruszające scenki przejścia z jednego świata do drugiego. To też udało się znakomicie, bo nie jest smutne, a jest właśnie wzruszające. Delikatna, ale istotna różnica. I Lee Dong Wook jest świetnym aktorem jego miny są mistrzowskie, a ma kilka okazji, żeby naprawdę się popisać.

Poza tym chociaż odcinki są ponad godzinne, to całą dramę ogląda się jak bardzo długi film. Oczywiście, że wolałabym krótsze epizody, ale w przypadku Goblina nie ma poczucia, że epizody są zapchane niepotrzebnymi rzeczami i trzeba przyznać, że zawsze kończą się w idealnym momencie. 

Ponadto chciałabym aby wszyscy bohaterowie oddali mi swoje ubrania, czemu oni tak pięknie wyglądają zawsze. Z tym, że tu pojawia się pewien dysonans co do statusu materialnego głównej bohaterki, gdyż wiemy, że Eun-tak jest dość biedna, a potrafi mieć pięć różnych płaszczyków w ciągu jednego odcinka. Aż płaszczyki są piękne to inna sprawa...