Hello!
Ostatni semestr moich pierwszych studiów (drugi też, tyle, że nie ostatni) trwa już nieco ponad miesiąc więc czas najwyższy na trochę pierwszych wrażeń. Tym bardziej, że zaczyna się sezon na poszukiwanie i wybieranie kierunków, więc mam nadzieję być przydatną. W związku z tym, chciałabym tylko wyszczególnić jedną rzecz: Zarządzanie Instytucjami Artystycznymi na Uniwersytecie Gdańskim ma dwie specjalności - sceniczną i menadżerską. Na moim roku tej pierwszej nie ma wcale, więc niestety nie wiem, jak dokładnie ona działa i jakie są egzaminy wstępne ani jak wyglądają zajęcia. Natomiast jeśli zastanawiacie się jak wyglądają moje zajęcia na menażerskiej to właśnie po to robię te wpisy. Zawsze bardzo, bardzo się cieszę, gdy dostaję od Was wiadomości i pytania o studia i uwielbiam odpowiadać, ale gdy ktoś mnie pyta "jakie są na tym kierunku zajęcia" to szczerze mam ochotę wysłać link do odpowiedniego wpisu na blogu, bo zajęcia są tu opisane, po dwa razy na każdym semestrze. Jasne na szczegółowe pytania (na przykład dotyczące prowadzących) odpowiem z ogromną chęcią, ale polecam także przy okazji sprawdzić siatki studiów, wystarczy znaleźć stronę Wydziału Filologicznego, zakładkę STUDIA, kliknąć pierwszy odnośnik: Plany i komunikaty, zjechać na sam dół, wybrać Zarządzanie instytucjami artystycznymi a później Plan studiów, i wybrać odpowiedni rok akademicki. Z tego co widzę na 2018/2019 jeszcze nie ma, co nie jest zaskakujące, ale można wybrać 2017/2018, 2016/2017, porównać sobie, bo trochę się tam rzeczy zmienia. Można też zobaczyć plany zajęć obecnych 3 lat. A jeśli szukacie studenckich wpisów na blogu, to jeśli zjedziecie do samego dołu strony to tam są etykiety: Studia i akademik, to ta, którą powinniście wybrać. A gdy wpadliście na bloga po notce związanej ze studiami, to macie jeszcze łatwiejsze zadanie: taki są w planszy z autorem i godziną nad komentarzami.
Po tym długim wstępie czas na zajęcia na szóstym semestrze Ziartu.
Fotografia. Kontynuujemy zajęcia z poprzedniego semestru. Lustrzanki już nie wydają mi się takie ciężkie, ale zdjęcia robię "na czuja", jak się uda to wyjdzie, jak nie, to nie, bo zupełnie nie widzę nic przez wizjer. Ale same zajęcia to dobry pomysł, są inne i przynajmniej mają jakieś efekty.
Autoprezentacja i mowa ciała. Gdy przeczytałam nazwę tego przedmiotu nie mogłam być bardziej sceptycznie i źle nastawiona, ale postanowiłam sobie w tym roku być bardziej otwartą na zajęcia prowadzone na scenie. Mamy je z panią aktorką, która powiedziałabym jest trochę zamerykanizowana, to znaczy uśmiecha się zdecydowanie dużo więcej i ma dużo pogodniejsze podejście do życia niż przeciętny Polak. Na razie zajmowaliśmy się oddechem, dykcją i trochę dress codem. Ciągle czekam na prawdziwe zajęcia z mowy ciała, bo na razie ta kwestia poruszana jest przy okazji.
Teatr musicalowy USA. Zdecydowanie moje ulubione zajęcia w tym semestrze, jeśli nie na całych studiach i to obu kierunkach. Historia musicalu, co prawda w nazwie ma USA, ale w trochę trudno mówić o musicalu nie uwzględniając Europy, West Endu oraz tego, jak w musicalu odbijały się nastroje społeczne i wydarzenia historyczne. Czy też dla nas historyczne, a dla ludzi, którzy żyli w czasie, gdy powstawały dane musicale, jak najbardziej aktualne. Mieliśmy jedne zajęcia wstępne, teraz prezentujemy wybrane musicale i przypuszczam, że gdy skończą się prezentacje o kolejnych już będzie opowiadał nam pan profesor. Także forma zajęć raczej wykład, ale prowadzący ciekawy człowiek, a ja kocham musicale.
Telewizyjne realizacje dramatów. Zajęcia o teatrze telewizji oraz o filmach, które powstały na podstawie tekstów dramatycznych. I czym to wszystko różni się od normalnego teatru. Zdecydowanie wykład, trochę oglądamy różnych fragmentów przedstawień i dostajemy na ich temat komentarze.
Obrazowanie przestrzeni, Obrazowanie pojęć, Graficzne opowieści. Od pierwszego roku byliśmy przyzwyczajeni, że nasze zajęcia mają dziwne i długie nazwy, ale ta skonfundowała nas najbardziej. Po czym, gdy przyszliśmy na zajęcia okazało się, że będzie to historia sztuki, a dokładniej kanonów sztuki po angielsku. A myślałam, że uwolnię się od tego języka w tym semestrze. W każdym razie zajęcia są późno i część Ziartu na nich cierpi, bo zasadniczo to wykład. Ale ja czuję się trochę jak na powtórce zajęć z historii, a że historię lubię i w sumie zajmujemy się tymi najważniejszymi zagadnieniami (porządki greckich kolumn, itp) to nawet ciekawie posłuchać o tym jeszcze raz.
Budżety projektów artystycznych. Komuś w planie przypomniało się, że ten kierunek ma zarządzanie w nazwie i wypadałby nas jednak czegoś z tym związanego nauczyć. Tylko, że póki co robimy to samo co na projektach w zeszłym semestrze, tylko w bardziej rozmemłany sposób. Są nas 2 roczniki i przez ostatnie zajęcia przez jakieś pół godziny zajmowaliśmy się szykowaniem naszych projektów, które później będziemy budżetować, a przez resztę czasu słuchaliśmy, jaki inne grupy mówią co przygotowały. A zajęcia są trzygodzinne. Szczerze obawiam się, że nie tylko niczego się nie nauczę praktycznego, ale niczego też się nie dowiem, bo o ile na projektach w zeszłym semestrze z praktyką było różnie, to przynajmniej dostaliśmy jakiś pakiet wiedzy o różnych programach i grantach, a zajęcia były co dwa tygodnie.
Do tego dochodzi seminarium, ale w moim wypadku to są jakieś 15 minutowe spotkania z panią promotor, co dwa tygodnie i od połowy semestru będziemy mieć w miejsce autoprezentacji i mowy ciała Opracowanie koncepcji i realizacja krajowych i międzynarodowych imprez artystycznych (ta nazwa ma 7 słów, nie licząc spójników, wygrywa konkurs).
A teraz historia, dzięki której dzisiejsza notka ma taki tytuł. Otóż w planie mamy jeszcze jedne zajęcia, które nazywają się Words on Stage. Które odbyły się zasadniczo dwa razy, bo po pierwszych, które mieliśmy popołudniu w poniedziałek, we wtorek poszliśmy grupą do dziekanatu pytając się, co zrobić aby zmienić prowadzącego. To pierwszy przypadek, aby Ziart został tak straumatyzowany i jednogłośny. Nie chcę przytaczać całej historii, ale napiszę to co najważniejsze z mojej strony. Otóż pani prowadząca, reżyserka, na spotkaniu, które mieliśmy tydzień później, twierdziła, że pierwsze zajęcia są zawsze straszne i teraz możemy zacząć od początku i już się lubić. Trochę oskarżyła nas, że przyszliśmy na nie zniechęceni. Oraz czepiała się naszych wyrazów twarzy (tak, tak oczywiście, że mnie też, ale pani, ja mam lustro, wiem jaki mam wyraz twarzy, na genetykę nic nie poradzę; ale nie byłam jedyna). Otóż to były zajęcia na 6 semestrze, przyjmując, że mieliśmy tak średnio po 10 na każdym to oznacza, że były to nasze 51. Na pozostałych 50, jak złe byśmy nie zrobili wrażenie na prowadzącym, nikt nie tłumaczył się, że był nieprofesjonalny i nas nie szanował, tym, że były to pierwsze zajęcia. A to tylko jedna rzecz z kilkunastu, ale mnie, to tłumaczenie swojego niedopuszczalnego zachowania, pierwszymi zajęciami uderzyło najbardziej. I mam nadzieję, że choć trochę zobrazowałam, jak nieuniwersyteckie było jej prowadzenie zajęć.
W każdym razie zajęcia są "odwołane do odwołania" (dokładnie taką informację dostaliśmy), a jest w semestrze 60 godzin (zwykle oznacza to raz w tygodniu 2x1,5 godziny zegarowej) i trochę się martwimy, kiedy te godziny wyrobimy. Z drugiej strony odpowiedź UG była dość szybka i cieszymy się, że zajęć z tą panią nie mamy.