Hello!
Nie spodziewałam się, że film, o którym dziś przeczytacie, obejrzę w kinie. Uratowało mnie istnienie Dyskusyjnego Klubu Filmowego i fakt, że potrzebowali czegoś na zamknięcie sezonu. I chociaż zachowanie ludzi w kinie skutecznie odstrasza przed odwiedzeniem tego przybytku ponownie w najbliższym czasie, to nie żałuję, że poszłam i Minari zobaczyłam. To była moja pierwsza wyprawa do kina od dokładnie 10 miesięcy (nawet bardzo dokładnie, bo ostatni raz byłam 28 sierpnia 2020, a Minari widziałam 28 czerwca).
Opisuję, co dzieje się w filmie. Po seansie zdałam sobie sprawę, że chyba wszystkie sytuacje i potencjalne zwroty akcji i tak odkryły materiały promocyjne filmu (a sama nie widziałam ich nawet aż tak wielu), więc jeśli ktoś widział zwiastun czy nawet fotosy, to bez ogromnego trudu może ułożyć sobie fabułę. Tym bardziej, że recenzję zaczynam od opisu dwóch scen z początku i dwóch scen z końca Minari. Ale o czym jest sam film? O koreańskiej rodzinie w Stanach Zjednoczonych, która przenosi się do Arkansas.
Lubię różne proste formalne rozwiązania, które łączą całość danego dzieła. Minari można rozpatrywać odrobinę jak powieść szkatułkową i to dwa razy w ramach filmu. Pierwszy raz, to gdy na samym początku filmu słyszymy, że ojciec planuje, aby cała rodzina spała razem na podłodze w salonie nowego domu. Ale tego nie widzimy. Nie wiemy, czy rzeczywiście się to wydarzyło. Docieramy jednak do tego momentu pod koniec filmu. Druga scena łącząca początek i koniec (choć to nieco bardziej skomplikowane) to sekwencje poszukiwania wody i wybierania miejsca na studnię. To skomplikowanie objawia się w tym, że dłuższa wersja tytułu dzisiejszego wpisu mogłaby na przykład brzmieć "Życie polega na rozpoczynaniu wciąż na nowo".
Przez cały film motywy wody i ognia są bardzo istotne. Zwracajcie na nie uwagę w trakcie oglądania. Niekiedy ich symbolika jest wypowiedziana bardzo wyprost - aż do bólu bym powiedziała, czasami trzeba samemu zastanawiać się co mogą symbolizować.
Dzieci potrafią być jednocześnie najbardziej niewinnymi i najbardziej okrutnymi stworzeniami na świecie i ten film dobrze to obrazuje. I to tak na przykładzie Davida i Anny, jak i dzieci, które gdzieś tam są w tle. Żałuję tylko, że Annie poświęcono tak mało uwagi. Jako najstarsza siostra w scenie nad potokiem, gdy Anna musiała być odpowiedzialna i za siebie, i za brata, i jeszcze patrzeć na nie do końca odpowiedzialnego dorosłego, widziałam siebie.
Co do Davida, czyli najmłodszego członka rodziny, ponieważ to film mniej lub bardziej biograficzny reżysera, można w tym bohaterze widzieć alter ego Lee Isaaca Chunga. Podobno reżyser nie konsultował wizji swojego dzieciństwa z rodzicami, film jest zrobiony z tego, co on pamiętał. I widać to w montażu. Gdy czasami widzimy skutki, ale nie widzimy przyczyn. Albo gdy okazuje się, że minęło nieco więcej czasu niż widz mógł przypuszczać. Większość scen w filmie to takie obrazki, w których David bierze udział lub które mógł słyszeć/widzieć. Nie powiedziałabym, że film przedstawia dziecięcą perspektywę, ale dziecięcą pamięć już owszem. W skrócie - momentami może się wydawać, że narracja jest odrobinę pourywana. Nie do tego stopnia, aby traciła spójność albo miało się wrażenie, że widzimy na ekranie niepowiązane obrazki - absolutnie nie. Tylko czasami występuje taka drobna fragmentaryczność.
Ale są też elementy tego filmu, które układają się jak puzzle wskakujące na odpowiednie miejsca z każdą wręcz sekundą rozwoju fabuły. Tu bym szczególnie przywołała zachęcanie Davida przez mamę, aby ten się modlił o zobaczenie nieba. Monica jest pokazana jako postać dla której kościół czy może bardziej wspólnota jest ważna. Muszę tu napisać, że czasami film jest aż nadto bezpośredni. W przypadku mamy było to pokazane, że jest samotna, ale dostajemy też scenę, w której tata stwierdza to wprost w rozmowie z nią. Mógł tego nie mówić, mógł tylko zapytać, czy nie chcą pójść do kościoła. Wracając do Davida. Myślę, że dla widza było to oczywiste, że kazanie się dziecku modlić o "zobaczenie nieba dla dzieci" buduje straszną wizję. Okazuje się, że David był zdecydowanie bardziej świadomy swojej sytuacji - ma chore serce - niż mogłoby się wydawać. Ta scena wiele wyjaśnia, ale tworzy także coś w rodzaju precedensu - gdy widz ogląda Davida, który przyznaje się, że boi się umrzeć i słyszy i widzi to, co mówi i robi babcia, wie dokładnie, co stanie się później.
Zapomniałam napisać, ale osoba odpowiedzialna za kostiumy powinna dostać specjalną nagrodę za to, jak wyglądała postać mamy, bo prezentowała się na ekranie pięknie. Wiem, że postać babci skradła serca, a kreacja aktorska przyniosła Youn Yuh-jung nagrody, ale - o ile na logikę rozumiem, że babcia miała opiekować się wnukami i dlatego jej jest w filmie dużo, bo Monica i Jacob pracują, tak z pewnego punku widzenia miałam poczucie, że babcia zabrała miejsce w filmie postaciom mamy i siostry. David na końcu filmu się do niej przekonał, ja jako widz wciąż podzielałam jego ambiwalentny stosunek.
Wydaje mi się, że poruszyłam już wszystkie najważniejsze kwestie, o których chciałam wspomnieć. Jeśli będziecie mieli okazję, to zobaczcie ten film, szczególnie jeśli lubicie takie ludzkie, rodzinne historie. Górnolotnie można by napisać uniwersalne, ale ogólnie chodzi o to, że w filmie trochę dzieje się dobrze, a trochę dzieje się źle - jak w życiu.
LOVE, M