czwartek, 30 czerwca 2016

Muzyka łączy ludzi ("Mozart in the Jungle S2")

Hello!
W lutym obejrzałam pierwszy sezon "Mozart in the Jungle", trochę się powyzłośliwiałam w recenzji, ale gdy znalazłam chwilę wolnego czasu obejrzałam sezon drugi. Chociaż pierwszy podobał się średnio, to do drugiego podchodziłam z zaskakującą sympatią, którą można nazwać kredytem zaufania lub doświadczeniem i wiedzą jak prowadzona jest historia.


Nawet nie wiem kiedy minęło te dziesięć 25 minutowych odcinków, włączałam jeden, a już za moment musiałam kolejny. Niewiele się zmienia pod względem narracji - Rodrigo jest najważniejszy, ale uwaga widza jest przesuwana z niego na członków orkiestry. Którym w tym sezonie grozi strajk więc wynajmują prawniczkę i próbują walczyć z zarządem z wzajemnością z resztą. Nie przeszkadza im to jednak pojechać na trasę po Ameryce Południowej. Gdzie Rodrigo oczywiście zrywa się ze spotkań ze sponsorami i konferencji prasowej, aby razem z Hailey odwiedzić babcię.

Bójka dyrygentów w tych strojach i na zielnym tle, była super.

Muzyki w serialu jest dużo, ale mniej niż bym chciała, aby było. Chociaż nasz główny bohater ma nieco wewnętrznych problemów tak z orkiestrą, jak i samą muzyką w całkiem fizycznym sensie, to wciąż ona jest dla niego najważniejsza.   Objawia mu się Mozart i Beethoven. Dochodzi także do spotkania Rodrigo z jego mistrzem, które ma dość zaskakujące skutki. 


Na jedną z ciekawszych postaci wyrasta Gloria. Okazuje się, że ma kawał głosu, ale oprócz tego, że będzie miała romans nic z tego nie wynika. A szkoda, bo naprawdę liczyłam, że może Rodrigo postanowi jakoś to wykorzystać. Być może doczekam się w kolejnym sezonie. Gloria jest też w zarządzie filharmonii i próbuje ogarniać sprawy finansowe. Które na koniec sezonu są w prawie dokładnie takim samym jak na początku, tylko w wirze walki paru osobom dostało się personalnie. Gloria kręci się wokół sponsorów, a jeden z nich wypatrzył sobie Hailey więc udaje, że jest po stronie orkiestry, kłamca jeden. Może z niego być ciekawa postać, ale równie prawdopodobne, że nawet nie pojawi się w kolejnym sezonie.


Hailey stara się znaleźć swoją ścieżkę, ale póki co zmienia tylko facetów. Próbuje też zacząć żyć według reguł dżungli, w której jest, ale starzy wyjadacze pokonują ją doświadczeniem. W poprzednim sezonie nie była taka irytująca, a w tym jest zupełnie nieprzekonująca. Jej współlokatorka i jej chłopak są sympatyczniejsi niż ona.

 Nie przyśniecie w trakcie oglądania, bo zleci tak szybko, że nawet nie zdążycie.

A w skrócie: drugi sezon jest lepszy niż pierwszy, bardzo sympatyczny, dobrze się go ogląda, bywa zaskakujący pod względem tego, które wątki i jak są rozwijane, chce się czekać na kolejny sezon ALE naprawdę trudno podchodzić do niego ze szczególnym entuzjazmem.

Pozdrawiam, M

wtorek, 28 czerwca 2016

Od A do Z życia w akademiku, na studiach i w Gdańsku

Hello!
Jeszcze jeden post o studiach, dziś w nieco innej formie.

Ponadto chciałabym podziękować wszystkim, którzy pod poprzednim dzielili się studenckimi doświadczeniami i pocieszali, że będzie lepiej i aby jakoś przetrwać. Bardzo, bardzo dziękuję, bo muszę przyznać, że nieco obawiałam się komentarzy w stylu "jak ci się nie podoba, to zmień studia" i podobnych, a nic takiego się nie pojawiło. Ogromne dzięki raz jeszcze.


Skoro studia to i Hermiona - dziś w towarzystwie.

A - Alarmy
Sprawdzanie działania systemu przeciwpożarowego i tego, czy komunikaty słychać w całym akademiku odbywało się średnio raz w miesiącu. Czasami było to uciążliwe, ale głównie wtedy, gdy nie było to ćwiczenia, a gdy ktoś przypalił coś w kuchni i alarm naprawdę się włączał. Aby straż pożarna jednak nie przyjeżdżała, komunikat musiał być resetowany co sprawiało, że słowa: System automatyki budynku wykrył nieprawidłowości.... słychać było kilkanaście razy w różnych długościach. Nie trzeba wspominać, że najczęściej włączał się z zaskoczenia grożąc mieszkańcom mini zawałami serca.

B - Bałagan
Robił się oczywiście sam. Ogólnie w pokoju raczej panował porządek, ale gdy się mieszka w akademiku odkrywa się kilka rzeczy i można się też dowiedzieć czegoś o sobie. Na przykład ja mam ogromny problem z chowaniem rzeczy. Nie jest to nawet kwestia odkładania ich na miejsce, po prostu ich miejsce jest na wierzchu, czyli wszystko powinno leżeć na biurku. Druga sprawa: kurz. Nawet nie ten na biurku czy parapecie, ale na podłodze koty robiły się w wręcz zatrważającym tempie.

C - Czajnik
Bez elektrycznego czajnika ani rusz. To coś koniecznego i bardzo przydatnego. A ja zepsułam w ciągu roku 2. W przypadku pierwszego okazało się, że wystarczyło wyprostować jedną blaszkę i mogłam używać go dalej, co było bardzo przydatne, ponieważ drugi, który kupiłam po zepsuciu pierwszego, wybuchł. I to tuż pod moim nosem. Strzeliło tak, jakby błyskawica w niego uderzyła, a okazało się, że na grzałce zrobiło się zwarcie. Miałam go może 4 miesiące, więc zgłosiłam reklamację i pieniądze zostały mi zwrócone.

D - Drukarka
Bardzo przydatna rzecz. Średnio co dwa dni na grupie akademika pojawiały się prośby o wydrukowanie czegoś. Więc jeśli chcecie być mili, pomocni i poznać współmieszkańców to jednym ze sposobów jest właśnie posiadanie drukarki. W zamian można otrzymać słodycze będące dość uniwersalną walutą. Chyba, że wolicie piwo, ale to chyba nie w tym akademiku, w którym mieszkałam.

E - Elektryczność
Dziwnie to brzmi, ale chodzi o wygodę mieszkania w akademiku i taniość tego przedsięwzięcia. Gdy słucham, ile moi znajomi płacą za wynajem, a potem dodają jeszcze koszty zużytych mediów i kalkuluję, że płacę połowę tego co oni, a warunki, przynajmniej w porównaniu z niektórymi pokojami, mam i tak lepsze, to wiem, że prawdopodobnie cały okres studiowania przemieszkam właśnie w akademiku. Nawet po doliczeniu kosztów i czasu podróży na uczelnię.

G - Gdański Teatr Szekspirowski
Jeden z plusów zarządzania instytucjami artystycznymi to wejścia do GTSu, dzięki czemu w ciągu roku byłam w teatrze więcej razy niż w całym dotychczasowym życiu. Wybierzcie się koniecznie, choć siedzenia na galeriach nie są wygodne to "Kumoszki" najlepiej ogląda się stojąc pod sceną, bo grane są na elżbietańskiej. A teraz szykuje się premiera musicalu "Kiss Me, Kate!" i polecam w ciemno, tym bardziej, że ceny biletów (tych stojących) nie są wielkie.

H - Hałas
Niestety akademik usytuowany jest przy ruchliwym węźle transportowym, który do tego jest remontowany. Efektem jest hałas. Szczególnie uciążliwy, gdy jest ciepło i ciężko przebywać w pokoju, gdzie są zamknięte okna. Z drugiej strony większość czasu w pokoju spędzałam w słuchawkach na uszach. Najbardziej hałas dawał się we znaki rano. Odkryłam to już jesienią, gdy mogłam używać odgłosów z ulicy jako budzika - godzina 6.30 ruch się zwiększa i bardzo to słychać. Nie przypuszczałam tylko, że wiosną godzina zmieni się na 5.30. 

I - Imprezy
Słyszałam jedną w listopadzie. Podobno było więcej, ale chyba ani jednej na moim piętrze i oprócz Tej wymienionej nic nie było słychać.

J - Jedzenie
Słoiki! Chciałoby się napisać, ale wożenie ich w walizce niekoniecznie jest praktycznym pomysłem.  Gdy jednak coś z domu zabierałam, były to najczęściej buraczki. Zainspirowana reklamą, stwierdziłam, że równie dobrze zupę mogę ugotować z takich przygotowanych w domu. Pomysł okazał się bardzo, bardzo praktyczny.

K - Koleżanki i koledzy
Spotkanie kogoś w kuchni w akademiku było rzadkością, mijanie się na piętrze  drodze do pokojów prawie nie miało miejsca, przez 10 miesięcy nie wiem czy 6 razy zdarzyło mi się jechać z kimś windą. Miejsce idealne dla mnie! Każdy dbał o swoją prywatność i swój nos. Jeśli jednak zdarzyło się gotować razem, to albo udawało się, że drugiej osoby się nie widzi, albo można były wymienić komplementy na temat zapachu przygotowywanych potraw. Nic nachalnego, a ludzie naprawdę są bardzo mili.

L - Lekarstwa
Ponieważ, A było zajęte, a chciałam polecić aptekę na Długiej. Co prawda krem do twarzy był droższy o 10 złotych niż w Ostrołęce, ale gdy kupowałam leki na przeziębienie panie podpowiedziały mi, aby wziąć inny tańszy, a o takim samym składzie. Farmaceutki tam pracujące są przemiłe i bardzo pomocne.

M - Morze
Byłam nad nim całe dwa razy. A miałam ambitny plan przemieszkać rok w Gdańsku i nigdy się tam nie wybrać. Spacer od molo w Sopocie do molo w Gdańsku to świetny pomysł. Ale zupełnie nie pojmuję idei siedzenia nad morzem i plażowania, mało ekscytująca rozrywka. Tysiąc razy bardziej wolę góry.

N -Nauka
Sesji, którą straszy się studentów nie miałam, prawie. Po pierwszym semestrze miałam w jej czasie jeden egzamin, ale tylko dlatego, że profesora nie było wcześniej, po drugim egzaminy były trzy, ale pod względem przygotować nie przypominały one nawet sprawdzianów z historii w klasie maturalnej. Większość przedmiotów zaliczamy prezentacjami, bądź nawet samą obecnością na zajęciach. 

O - Odległości
Gdańsk to duże miasto. Moje rodzinne jeśli się uprzeć od torów kolejowych do rzeki można przejść w godzinę. W Gdańsku od akademika na uczelnię spacer trwałby ponad 2 godziny. A to tylko fragment miasta.

P - Przejścia dla pieszych
W Gdańsku są najbardziej irytujące sygnały dźwiękowe świateł jakie słyszałam.

R - Recepcja
Panie są przemiłe, ale bardzo różne. Niektóre zagadują i ciężko zakończyć taką rozmowę nawet jak się człowiek spieszy, inne tylko wykonują swoją pracę, ale są pomocne i warto podpytywać je o różne rzeczy, bo posiadają wiedzę bardzo praktyczną.

S - Starówka
Podobno w Gdańsku nie ma Starówki jako takiej, ale chyba nie ma lepszego określenia na tę część miasta. I choć uważam, że Toruń jest ładniejszy, to pomimo że zdarzało mi się 4 razy dziennie przemierzyć Starówkę, to się nie "opatrzyła". Można i 15 razy przechodzić obok tej samej kamienicy i za każdym razem zobaczyć coś nowego.

T - Tramwaje 
Nawet napisałam o nich osobny tekst, ale nieco się zmieniło. Dalej podróżowanie tym środkiem transportu to kolejka górska, ale chyba jednak się przyzwyczaiłam. I cieszę się, że mogę jeździć tramwajem, a nie autobusem, bo te są jeszcze gorsze. 

U - Uniwersytet
Neofilologia dopiero co została otworzona, nowy i dość nowoczesny budynek. Odrobinę zbyt "niedokończony", przypuszczam, że to zamysł autora projektu, ale naprawdę wygląda tak jakby ekipa budowlana zabrała się za szybko. Do tego sale są białe, nie jestem przekonana do tego koloru, jest taki nieprzyjazny, szczególnie w połączeniu z wykorzystywaną tam technologią. Mam nieodparte wrażenie, że budynek i ludzie w nim przebywający nie są razem, ale obok siebie.

W - Winda
Akademik ma 10 pięter, ja mieszkałam na 6 i choć na początku raczej korzystałam ze schodów (taka mini aktywność fizyczna) to po skręceniu kostki takie szaleństwa były niemożliwe. Na uczelni też była winda i dzięki temu odkryłam, że akademikowa jeździ z 10 piętna na parter szybciej niż uczelniana z 3. Oraz, że pusta jeździ wolniej niż z ludźmi.

Z - Zakupy
Plan, aby robić je raz w tygodniu na zapas upadł po 3 dniach, a potem czymś normalnym stało się wysiadanie na Dworcu Głównym, aby po drodze skoczyć do sklepu przynajmniej co drugi dzień. Nawet planowanie i robienie list nie pomagało, bo życie często okazywało się zaskakujące i miało dla mnie zupełnie inny pomysł na spędzenie dnia niż przypuszczałam. 

Trzymajcie się, M

niedziela, 26 czerwca 2016

"Bungou Stray Dogs" & "Kiznaiver"

Hello!
Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że kiedykolwiek na blogu znajdzie się podsumowanie sezonu anime. Ba, nawet nie myślałam o tym, gdy zaczynałam Rok z anime. A tu proszę dwa tytuły, które dopiero co się zakończyły, a w następnym tygodniu kolejny. 


Bungou Stray Dogs
Gdy Atsushiego Nakajimę wyrzucono z sierocińca, został bez jedzenia i dachu nad głową. Sytuacja wydawała się tragiczna, ale jeden dobry uczynek odmienił losy chłopaka. W czasie gdy główny bohater stał nieopodal rzeki, wręcz umierając z głodu, zauważył mężczyznę próbującego popełnić samobójstwo i, niewiele myśląc, uratował mu życie. Jak się później okazało, osobą ocaloną od nieszczęśliwego losu był Osamu Dazai, posiadający niezwykłe moce detektyw, pracujący wraz z grupą innych esperów nad sprawami wymykającymi się spod kontroli policji i zbyt niebezpiecznymi nawet dla armii. Szybko okazuje się, że przypadek, nad którym aktualnie pracują śledczy, jest w pewien sposób powiązany z Atsushim, co splata razem losy naszych bohaterów. Historia anime toczy się wokół postaci znanych ze świata literatury, którzy dysponują nadprzyrodzonymi mocami i prowadzą agencję detektywistyczną. Wśród postaci pobocznych znajdą się między innymi Mark Twain, Francis Scott Key Fitzgerald, Agatha Christie, Fyodor Dostoyevsky i inni. (shinden.pl)


Nie pamiętam jak dowiedziałam się o tym anime, ale wiem, że byłam tak zafascynowana, że aż podzieliłam się tym na facebooku. Bungou Stray Dogs dołącza do listy moich ukochanych anime. Chociaż nie jest tak idealne jak chciałabym, aby było i jak się zapowiadało. Początek rozwijał się bardzo obiecująco, ale w pewnym momencie twórcom chyba przypomniało się, że od razu podzielili ten tytuł na dwa sezony i oba muszą czymś zapełnić w związku z tym dzieje się, ale główna fabuła nie posuwa się do przodu. Przez co, z jeszcze większą niecierpliwością, będę czekała do jesieni.


Bohaterowie noszą imiona znanych pisarzy i poetów japońskich, warto doczytać, bo można dowiedzieć się ciekawych rzeczy. Między innymi, iż większość z nich zmarła młodo, najczęściej przez popełnienie samobójstwa. Dazai przez pierwsze 8 odcinków przynajmniej raz o nim wspomina i ogólnie uważany jest za maniaka samobójstw. Potem o tym nie mówi, trochę dlatego, że seria odstawia go na drugi plan, a skupia się na lepszym pokazaniu widzom postaci drugoplanowych. W relacji do naszego głównego bohatera, czyli Atsushiego, którego ciężko jednoznacznie zaszufladkować, ale na tle podobnie zbudowanych postaci wyróżnia się bardzo pozytywnie. Nie jest ani przesadnie brawurowy, nie można mu jednak zarzucić braku odwagi, ale nie rzuca się do podejmowania niebezpieczeństw jak szalony. Jak na postać z anime zachowuje się wyjątkowo prawdopodobnie, powiedziałabym, że jest bardzo ludzki.


Momentami anime bywa przerysowane i czasami nadmiar efektów możne działać na nerwy, ale im szybciej widz się przyzwyczai, tym szybciej będzie mógł w pełni cieszyć się z komediowego charakteru "Bungou Stray Dogs".



Kiznaiver
W futurystycznej Japonii na ziemiach odratowanych spod ogromnego wysypiska śmieci powstała niezwykła metropolia - Sugomori City. W tych realiach żyją Noriko Sonozaki oraz Katsuhira Agata. Pomimo czasu spędzanego w szkole uczniowie nie mają o sobie pojęcia, można wręcz powiedzieć, że są do siebie wrogo nastawieni. Tym bardziej zdziwiony jest Katsuhira, gdy pewnego dnia tajemnicza i apatyczna Sonozaki oznajmia mu, że został wybrany na Kiznaivera. System Kizuny, do którego podłączeni są również inni znajomi z klasy bohatera, ma stać się innowacyjnym remedium na zło tego świata, poprzez rozdzielanie przykrych doświadczeń pomiędzy Kiznaiverami. Gdy jeden z nich zostanie w jakiś sposób zraniony, system rozkłada ból na wszystkich połączonych z siecią. Fabułę anime komplikują działania Sonozaki, wystawiającej grono bohaterów na przeróżne niebezpieczeństwa. (shinden.pl)


Zapisałm sobie to anime do oglądania, nawet nie pamiętam, skąd się o nim dowiedziałam, ani dlaczego mnie zainteresowało. Jeszcze większych wątpliwości nabrałam po pierwszym odcinku - opening jest mocno psychodeliczny, kreska dziwna i sztuczna (ale animacja podobno zrobiona 'starą' metodą) i ogólnie piewszy odcinek nie był najlepszy, ale wystarczył aby czekać na drugi. A potem kolejne i niespostrzeżenie wciągnąć się w przygody bohaterów. Bo to nimi zdecydowanie ten tytuł wygrywa.

Honoka i Yuta

Tak naprawdę niewiele jest anime, które z odcinka na odcinek są coraz lepsze. Przeważnie poziom się opuszcza i niestety tracą sporo w trakcie oglądanie. Pod tym względem "Kiznaiver" to wyróżniający się tytuł, który rozwija się powoli, by pod koniec pójść w dość zaskakującym kierunku. Ale najważniejsza jest dynamika relacji pomiędzy postaciami. Twórcy praktycznie od początku nastawiają widzów na konkretne pary, ale dopiero w trakcie okazuje się jak ważne są więzi pomiędzy nimi.

 Nico

Naprawdę bardzo dawno nie przeżywałam, aż tak bardzo oglądanego anime. Szczególnie pod koniec, ale od samego początku mocno sugerowane jest, że fabuła skrywa w sobie coś więcej. Tym czymś jest przeszłość Katsuhiry, o której powoli sobie przypomina, a która ma niebagatelny wpływ nie tylko na niego, ale także przyjaciół, których zdobył dzięki systemowi. Sam system także przechodzi pewną ewolucję, wystawiając bohaterów na coraz cięższe, emocjonalne próby.

Katsuhira i Chidori

Każdy z bohaterów nie tylko jest charakterystyczny, ale także skrywa pewne tajemnice i po części na ich odkrywaniu schodzi kilka pierwszych odcinków. Później natomiast zaczyna to być tytuł o sile i wartości przyjaźni, do której nie potrzebne są sztuczne więzi. Katsuhira jest bardzo wycofanym i dziwnym nastolatkiem, Chidori do jego najlepsza przyjaciółka, ale z jej strony to zdecydowanie coś więcej, naprawdę bardzo polubiłam tę bohaterkę i jej mocno kibicowałam. Tenga to siłacz, Nico dziwak, ale zaskakująco kreatywny i często ma bardzo dobre, mądre pomysły. Dołącza do nich Yuta i Honoka - przystojniak i kujonka. Oprócz Tengi, od początku zapałałam do tych postaci sympatią. Sonozaki też nawet zainteresowała mnie na początku, ale gdy zobaczyłam dokąd zmierzają jej działania i uczucia, stwierdziłam, że jest psychopatką. Szkoda, że bohaterowie nie podzielają mojego zdania. I twórcy anime, którzy zrobili naprawdę znakomite zakończenie, szkoda tylko, że takie okrutne dla uczuć niektórych widzów. Dlatego też, wyszedł mi tak długi tekst na temat "Kiznaivera", bo przeżywam zakończenie emisji. Na kolejny sezon nie ma co liczyć, to zamknięta fabuła, ale nie obraziłabym się na jakąś OVA.


PS. Jest to anime ze studia TRIGGER, które w tym sezonie karmi swoich widów, małymi uroczymi smaczkami. Na przykład w finale "Kiznaiver" znalazła się Luluco i Nova z bardzo zabawnego i mega dziwnego anime, którego nawet 4 ostatnie odcinki widziałam. A w finale "Space Patrol Luluco" pojawia się postać z "Little Witch Academia" (a przynajmniej wydaje mi się, że z tego). 

LOVE, M

piątek, 24 czerwca 2016

Obojętne oblicze ("Alicja po drugiej stronie lustra")

Hello!
Są filmy w których nic się nie dzieje i nie są nudne. Istnieją także takie, które od pierwszych minut wrzucają widza w wir wydarzeń, ale obserwowanie zmieniających się na ekranie obrazków to najnudniejsze zajęcie na świecie. Nowa "Alicja" zalicza się do tej drugiej grupy. 


Ale zacznę z zupełnie innej beczki. "Alicja po drugiej stornie lustra" to film aktorski, który obejrzałam w kinie z dubbingiem. Nie licząc bajek, nie jestem sobie w stanie przypomnieć kiedy ostatnio przeżyłam coś tak traumatycznego. Po pierwsze nie spodziewałam się, że zrobi mi to aż taką różnicę. Przecież zdarza się oglądać dubbingowane filmy w telewizji (moim ulubionym w takiej wersji są "Avengersi", którzy i tak są zabawni, ale z podłożonymi polskim głosami to najlepsza komedia na świecie) i pierwszy film też taki widziałam. Po drugie, gdy zna się głosy aktorów to naprawdę dziwne uczucie słyszeć nie te, których się spodziewało. A po trzecie, doszłam do wniosku, że głos Alicji zupełnie do niej nie pasuje.

Dawno tak nie wynudziłam się w kinie jak na tym filmie. Co prawda sekwencje na morzu i Alicja kapitanem są dość niesamowite, ale mam dość udowadniania widzowi, że jeśli od pierwszej minuty się nie dzieje, to na pewno film mu się nie spodoba. Drugą kwestią jest to, że cała akcja osadzona jest na dość słabych podstawach. A opis Alicja powraca do Krainy Czarów, by razem z przyjaciółmi powstrzymać złego Władcę Czasu i przywrócić porządek w magicznym świecie. Już chyba bardziej mylący być nie może. Po pierwsze to Alicja ukradła maszynę do przenoszenia się w czasie Czasowi, który ją ostrzegał, że przeszłości i tak nie zmieni, a przez swój upór narobiła problemów w teraźniejszości. Czas nie jest zły i chce tylko odzyskać to co ukradła bohaterka i zasadniczo to on chce przywrócić porządek. A potrzeba przenoszenia się w czasie wzięła się stąd, że Kapelusznik odkrył iż jego rodzina mogła przeżyć, a Alicja mu nie uwierzyła i nie chciała pomóc w poszukiwaniach, więc się rozchorował. Grubymi nićmi to wszystko szyte.

A to tylko główny wątek, bo w międzyczasie poznajemy też historię relacji pomiędzy Białą i Czerwoną Królową, gdy te były jeszcze dziećmi oraz relację Kapelusznika z ojcem. Koniec filmu wyjaśniający wszystkie wątki i będący pożegnaniem ciągnie się długo, jest oczywiście bardzo wzruszający, bo co zaskakujące (spoiler!) wszyscy sobie wybaczają, a wszystko kończy się lepiej niż dobrze. 


Co ciekawe filmowi najlepiej wychodzi pokazanie Alicji w rzeczywistości i film bez przenoszenia się do Krainy Czarów, a właśnie pokazujący Alicję radzącą sobie w życiu, mógłby być dużo ciekawszy niż ten.

Mam wrażenie, że Mia snuła się po planie i nie za bardzo wiedziała co ze sobą zrobić. Anne Hathaway i Heleny Bonham Carter w filmie jest niewiele, Kapelusznik nie robi różnicy, bo naprawdę trudno uwierzyć, że jest grany, a nie zrobiony komputerowo. Ogólnie postaci na drugim planie przemykają, niby są, ale nic nie wnoszą swoją obecnością. A z drugiej strony w filmie można zobaczyć Thorina, czyli Richarda Armitage (chociaż w pierwszej chwili myślałam, że to Hugh Jackman, bo, jeśli dobrze pamiętam, w "Nocy w muzeum" pojawia się nie wiadomo skąd i też chyba odgrywa rolę króla), a także Moriartiego - Andrew Scott gra odrobinę psychopatycznego lekarza; a obok Alicji w rzeczywistości kręci się Eragon; cały film zastanawiałam się skąd kojarzę tego aktora, ale nie mogłam sobie przypomnieć, chłopak nazywa się Ed Speleers. Ojca Kapelusznika gra Rhys Ifans. 


Najlepiej z całego towarzystwa wypada bez wątpienia Sacha Baron Cohen, zarówno aktorsko i jak i pod względem motywacji i charakteru postaci. Dwie rzeczy naprawdę podobały mi się w filmie - kolor oczu Czasu oraz pierwszy strój Alicji przywieziony prosto z Chin. Ale jednocześnie w tak dobrym (mam na myśli realizację i fakt, że to Disney) jest jedna z najgorzej zrobionych scen - gdy Alicja biega po płonącym lesie. Nawet gdyby ktoś się postarał, aby ta scena specjalnie wyglądała na sztuczną i tak nie osiągnąłby efektu jaki prezentuje ta sekwencja.


Być może czepiam się, ponieważ nie jestem docelowym odbiorcą filmu. Z moich obserwacji wynika, że "Alicja po drugiej stronie lustra" zainteresowała głównie dziewczynki w wieku podstawówkowym.

Pozdrawiam, M

środa, 22 czerwca 2016

Słów kilka o rozczarowniu

Hello!
Dokładnie tydzień temu miałam ostatni egzamin i zasadniczo skończyłam pierwszy rok studiów. Jak było i czy moje studia okazały się tak "fajne" jak chciałam, aby były - dziś się dowiecie. 

Znalazłam idealne zdjęcie Hermiony.

Najpierw o przedmiotach, które miałam w drugim semestrze. Sztuka internetu i nowych mediów. Podwójne zajęcia w poniedziałki na ósmą, chyba nie muszę pisać jak bardzo wszyscy uwielbialiśmy te zajęcia. Poza tym polegały one głównie na oglądaniu teledysków, innego rodzaju video i temu podobnych rzeczy. Nie były to moje ulubione zajęcia, ani niczego nowego się nie dowiedziałam, ani nic z nich nie wyniosłam. Analiza i interpretacja działa literackiego. Najbardziej inspirujące zajęcia ze wszystkich, kilka postów powstało dzięki nim i jeszcze kilka powstanie. A zajmowaliśmy, się jak w nazwie, omawianiem różnych aspektów głównie wierszy, czasami opowiadań, a prowadzący - fantastyczny człowiek. Wstęp do dramatologii. Zajęcia głównie po angielsku, na początku było ambitnie, wszyscy czytaliśmy całe dramaty, ale później robiły to tylko osoby, które miały prezentacje. Jeżeli kogoś naprawdę interesują dramaty, to zajęcia były naprawdę fascynujące, ale w mojej grupie jest jedna i pół takiej osoby. Wyobraźnia miasta. Bardzo ciekawie prowadzone zajęcia, wykładowca fascynujący, mądry człowiek. Z tym, że, tak naprawdę, nie do końca pasujące do naszych studiów, a mimo to jedne z najlepszych zajęć na tych studiach. Szczególnie w tym semestrze widać jak wiele w zajęciach zależy od wykładowców. Warsztat aktorski. W tym semestrze zrobiliśmy (chociaż ja nie miałam w tym swojego udziału, bo siedziałam w domu ze złamaną nogą) symboliczne przejście ze starego do nowego budynku filologii. Entuzjazm jednak był nikły. Teatr powszechny XX wieku. Oglądaliśmy i rozmawialiśmy o sztukach, głównie niemieckich. A tak naprawdę dowiadywaliśmy się dlaczego są to arcydzieła, choć w większość przypadków niezbyt to rozumieliśmy. Mogliśmy jednak wyrazić swoje zdanie w skali "bardzo w porządku", "w porządku", "syf", "totalny syf". Niestety daliśmy się złapać i jedna sztuka, która była prawdziwym syfem, podobała nam się najbardziej - na zasadzie: to jest tak złe, że aż śmieszne. Język i forma rozporządzeń i pism urzędowych. Kolejne zajęcia prowadzone częściowo po angielsku, częściowo po polsku. Tłumaczyliśmy rzeczy takie jak umowy o pracę, ale także podstawowe wersje umów o wypożyczenie muzealiów i temu podobne rzeczy. Sztuka a teatr. Oglądaliśmy przeróżne rzeczy, robiliśmy prezentacje i naprawdę jestem na siebie zła, bo nigdy nie potrafiłam się na tych zajęciach skupić. A tematy dotyczyły między innymi Piny, Kantora czy Mariny Abramovic. Podstawy finansów i rachunkowości. Jeśli macie przedsiębiorstwo i potrzebujecie księgowej, to ja bardzo chętnie. A poważnie, to chyba jedyne zajęcia,  na których naprawdę się czegoś nauczyłam. Naprawdę cudowne uczucie. Szczególnie, że gdy na początku przeglądało się podręcznik, nie wydawało się prawdopodobne, że nauczymy się robić zadania z jego końca. A nie okazało się, to takie straszne. Angielski i fonetyka. Na pierwszym mieliśmy głównie słówka. Natomiast mój entuzjazm wobec fonetyki z pierwszego semestru ulotnił się i już raczej nie powróci. Głównie dlatego, że nie ma tam zasad, każdego wyrazu w sumie należy nauczyć się na pamięć, a gdy ma się co najmniej 4 dźwięki do przeczytania "a" to można się lekko załamać. 

Teraz ogólnie. Już na koniec listopada dostałam załamania. Zarządzanie Instytucjami Artystycznymi z zarządzaniem ma nic wspólnego. Dwa czy trzy na osiemnaście przedmiotów w dwóch semestrach to zdecydowanie za mało. Końcówka pierwszego semestru i początek drugiego to była katorga. Poczucie jakiegokolwiek sensu opuściło mnie i obawiałam się, że nie będzie chciało wrócić. Gdy byłam w domu, czasami myślałam, że chyba siłą trzeba będzie mnie zaciągnąć do autobusu. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca, już w grudniu stwierdziłam, że choćby nie wiem co ja te studia dokończę. Ale było ciężko. Cały czas byłam zdenerwowana i zestresowana. Dopiero po Wielkanocy odrobinę mi się polepszyło i jakoś przebrnęłam przez drugi semestr. Muszę dodać, że fakt iż moje załamanie nie przerodziło się w coś naprawdę poważnego, to także zasługa bloga. Dzięki akcji "Rok z anime" musiałam coś robić, a anime jest dość łatwe w odbiorze więc na taki czas było idealne. 

Z tego co wiem, aż taką utratę sensu przeżyłam tylko ja, ale z 28 osób, które zaczynały w październiku, w tym roku spotkamy się może z 15-16 osobami. Najwięcej wykruszyło się właśnie w drugim semestrze. I żeby nie było, próbujemy, solidarnie cały rokiem zgłaszamy, że jest problem, osoby na górze o wiedzą dobrze, co uważamy o braku zajęć typu "zarządzanie". Ale na spotkaniu, gdy padła sugestia w sprawie większej ilości zajęć typu "finanse" usłyszeliśmy, że studia to nie kurs księgowości i że na takowy mogliśmy iść po maturze. 

Moje obecne rozgoryczenie bierze się głównie z faktu reklamowania i promowania tego kierunku jako praktycznego, a co prawdą nie jest. Do tego od drugiego roku, z którym mieliśmy wyobraźnię miasta, dowiedzieliśmy się, że w kolejnym roku będziemy mieć jeszcze mniej do robienia niż na pierwszym. Nie wiem czy może być mniej niż nic, które mieliśmy do tej pory. 

Trzymajcie się, M

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Groot

Hello!
Z okazji zakończenia zdjęć do drugiej części "Strażników Galaktyki" przedstawiam Wam miniaturkę Groota.



Pierwsze zdjęcie jest nieco poprawione, aby było widać, że Groot zrobiony jest dwoma kolorami. We wzorze doniczka jest niewyszyta, ale ja postanowiłam nie zostawiać jej białej. Wyszyty Groot wygląda jeszcze bardziej uroczo niż na wzorze, który sam w sobie też jest śliczny. Ale obiecuję, że następnym razem pokażę coś większego. 

LOVE, M

sobota, 18 czerwca 2016

Życie jest piękne ("Grobowiec świetlików")

Hello!
O tym, że wojna to zło, nikogo nie trzeba przekonywać. A jeśli trzeba, to niech idzie obejrzeć "Grobowiec świetlików".

Animacja to opowieść o siostrze i bracie, dziejąca się pod koniec II wojny światowej i jest retrospekcją umierającego bohatera. O tym, że film nie będzie miał szczęśliwego zakończenia, dowiadujemy się już w pierwszej minucie i można tylko zastanawiać się, jak będzie tragiczny. 


Rodzeństwo w trakcie nalotu traci dom, a w wyniku odniesionych ran i poparzeń umiera ich matka. I są to najstraszniejsze obrazy w całej animacji, nie byłam w stanie patrzeć na zabandażowane ciało bohaterki. Seita i Setsuko udają się do ciotki, która przyjmuje rodzeństwo pod swój dach, ale po pewnym czasie prawie dosłownie wyrzuca ich z domu. 


Po obejrzeniu "Grobowca świetlików" trochę poczytałam, co inni sądzą na jego temat i jednym z najczęściej omawianych aspektów filmu jest  postawa ciotki. Niektórzy zupełnie nie rozumieją jak mogła ona tak traktować dzieci. Pod 'tak' kryje się: wytykanie nieróbstwa i lenistwa oraz oczekiwanie, że rodzeństwo zacznie jej w jakiś sposób pomagać. Gdy ciotka mówi, że nie dostaną na obiad kulek ryżowych tylko kleik ryżowy (czy coś podobnego) dochodzi do kłótni i sprawa przedstawia się tak, że każdy ma gotować dla siebie. Przypominam: trwa wojna, o jedzenie jest trudno. Seita organizuje kuchnię i faktycznie zaczyna gotować. I za moment jest scena, gdy jego młodsza siostra mówi mu, że zachowuje się brzydko na co on jej odpowiada, że teraz będą mogli robić co chcą. Po kolejnej kłótni rodzeństwo przenosi się do opuszczonego schronu. Z tego wszystkiego najmniej rozumiem postawę Seity. Nawet gdyby nie znalazł pracy, a tak by było prawdopodobnie, ale zaczął pomagać ciotce, albo chociaż zaczął zauważać, że dookoła jest wojna (bo chociaż wydaje się, że on wie, to wbrew pozorom nie jest takie oczywiste, przez większość czasu bawi się z siostrą) i postarał się zrobić cokolwiek, to być możne ich historia nie zakończyłaby się śmiercią. Wychodzę odrobinę na adwokata diabła, ale większość ludzi, którzy pisali, że ciotka była potworem bez serca, jako jedyny argument na poparcie swojej racji podawali fakt, że to rodzina. I nie umniejszam znaczenia rodziny, bo fakt, że bohater nie zrobił nic, aby ciotce podziękować, bo nie piszę już o odwdzięczeniu się, jest niezaprzeczalny. Można się przeczepić tego, że jak ciotka w ogólne śmiała żądać podziękowań, ale wydaje się, że wdzięczność za przygarnięcie pod dach powinna być dość oczywista. I gdyby Seita naprawdę myślał to schowałby dumę w kieszeń i powiedział ciotce dziękuję. Najważniejszą konkluzją tego akapitu jednak nie jest, to czy uważam zachowanie ciotki i bohatera za dobre czy za złe, a fakt, że zastanawianie się nad tym udowadnia, że świat nigdy nie jest czarno-biały. 


Wróćmy do fabuły. Seita i Setsuko zamieszkują w schronie. Początkowo radzą sobie jako tako, ale jak łatwo się domyślić, z każdym dniem jest coraz gorzej. Film nie jest patetyczną historią poświęcenia ani oddania, to nawet nie do końca jest animacja, o tym jak bardzo Seita kochał młodszą siostrę, bo choć robił dla niej bardzo wiele, to wbrew pozorom, wcale nie było to więcej, niż można oczekiwać po okolicznościach. To jest historia, tylko i aż, o radzeniu sobie, a nawet bardziej o próbach radzenia sobie, bo, niestety, bohaterowie rady nie dali. Setsuko choruje z niedożywienia, a jedzenia nie ma skąd wziąć więc zasadniczo dziewczynka umiera z głodu. To jest naprawdę straszne.
Ale najstraszniejsze jest to, że śmierć zarówno dziewczynki jak i jej starszego brata jest totalnie bez sensu i pokazuje, że wojna nie zabija tylko bezpośrednio, ale często dużo bardziej oddziałuje pośrednio. I, że dla niektórych skończyła się zdecydowanie za późno.


Bardzo interesuje mnie II wojna światowa z perspektywy Japończyków, a nawet bardziej to, jak silnie wciąż na nich oddziałuje, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Nie ma wątpliwości, że bomby atomowe zostawiły w tym narodzie traumę, z którą do dziś walczą. Nie ma co się dziwić z resztą. Ponadto filmy Studia Ghibli, tak z reguły, odznaczają się bardzo pacyfistycznym przesłaniem. 


Tytuł recenzji nawiązuje oczywiście do jednego z moich ulubionych filmów, czyli "Życie jest piękne". Z jakiegoś powodu czuję pomiędzy tymi dwoma tytułami ogromny wiązek, szczególnie na początku oglądania "Grobowca świetlików" miałam nieodparte poczucie podobieństwa, które w ciągu seansu stopniowo się ulatniało, ale dalej istnieje pomiędzy nimi jakiś, ciężki do uchwycenia, związek, prawdopodobnie związany z tym jak samo życie jest ważne.

Trzymajcie się, M

czwartek, 16 czerwca 2016

Odpowiedzi na pytania

Hello!
Kamila odpowiadała na pytania i nominowała wszystkich chętnych więc poczułam się zobowiązana.
Poza tym, pakuję się, bo już jutro wracam do domu.


Co sądzisz o akcji "Przeczytam 52 książki w 2016 roku"?
Każdy sposób promowania czytelnictwa jest dobry, nawet jeśli byłoby to "Przeczytam jedną książkę w 2016" roku. A jeśli ktoś jest w stanie czytać, jedną książkę tygodniowo, bo chyba o to, mniej więcej, też chodzi, a wręcz jest to jego cel, to na pewno osiągnięcie go będzie bardzo satysfakcjonujące.
Często w dyskusjach na temat tego typu akcji pojawią się zdania, że ludzie czytają mało ambitne, nic nie wnoszące do ich życia książki, albo, że czytają na wyścigi czy żeby się popisać. Co do tytułów, które ludzie wybierają - w tych 52 książkach na pewno znajdzie się coś wartościowego, a nawet z niezbyt górnolotnych książek można coś wyciągnąć - choćby naukę, żeby już po nie, nie sięgać. Wydaje mi się, że czytanie na wyścigi jest dużo gorsze, ze względu na to, że najprawdopodobniej po odłożeniu książki na półkę, nawet jeśli to była dobra książka, nic się nie będzie z niej pamiętało. Najważniejsze jest jednak, aby czytać.

Jaki jest twój ulubiony gatunek książkowy?
Fantastyka i kryminały. Całkiem lubię też typowo młodzieżowe książki, ale nie te trzytomowe cuda o trudach miłości w realnym świecie, ale koniecznie musi do tego zostać dołączony jakiś paranormalny wątek. Wtedy nawet banały są w stanie mnie przekonać.

Jak duża jest twoja osobista biblioteczka?
Mała, bo prawie nie kupuję książek, a sporą część stanowią nagrody za szkolne konkursy i świadectwa, albo inne prezenty, a niektóre moje ulubione tytuły przeniosłam z kolekcji rodziców. Bo większość książek w domu znajduje się na półkach w salonie.

Co jest dla ciebie ważniejsze: szkoła czy hobby?
W moim przypadku studia nie szkoła i nie wiem. Bo Zarządzanie Instytucjami Artystycznymi to takie studia-hobby, co, niestety, jest bardzo smutną konkluzją, a temat studiów zawładnie blogiem w przyszłym tygodniu. Odpowiedzią jest więc hobby, ale moje studia to nie moje hobby, jeszcze to trzeba rozróżnić.

Czy adoptowałabyś/adoptowałbyś zwierzątko ze schroniska?
Tak. O ile byłby to kotek bądź żółw.

Jesteś cholerykiem, melancholikiem, flegmatykiem czy sangwinikiem?
Całkiem niedawno przyznawałam się, że uwielbiam robić internetowe testy psychologiczne więc zrobiła, kolejny i wszyło mi, że jestem melancholikiem, z odrobiną flegmatyka. 

Który kolor jest twoim ulubionym i z czym ci się on kojarzy?
Czarny, bo jest najprostszy. Uwielbiam czarne ubrania, bo zakładam je i nie muszę o nich myśleć, przez co kojarzy mi się z wygodą. Latem bywa lekko uciążliwy, więc zmieniam na biały i działa dalej. Ogólnie lubię prawie wszystkie kolory, ale cierpię na silną antypatię wobec żółtego, czerwonego, różowego i wszelkich wyraczastych, neonowych wersji wszelkich kolorów.

Tu Gwiaździsta noc, a w planach Słoneczniki.

Czy posiadasz swojego ulubionego malarza?
Uwielbiam Vincenta van Gogha

Czy jesteś uzależniony/uzależniona od internetu?
Tak naprawę nie mnie to stwierdzać. Bez internetu nie mogłabym pisać bloga, ale jeśli napisałabym notki na zapas i publikowały by się o określonym czasie, to nie miałabym problemu z niekorzystaniem z internetu. Poza tym nie używam internetu w telefonie. Wydaje mi się, że nie jestem.

Które piosenki kojarzą ci się z dzieciństwem?
Moje ulubione - "Bring Me To Life" - Evanescence i "In The Shadows" The Rasmus. 


LOVE, M

wtorek, 14 czerwca 2016

Zbiorowe zachwyty, czyli o trzech sezonach "Peaky Blinders"

Hello!
O sposobach w jaki znajduję rzeczy do oglądania na pewno pojawi się osobny post, ale spory udział ma w tym tumblr. Ostatnio zaintrygowały mnie pojawiające się gify z jakiegoś serialu, bardzo klimatyczne, bardzo estetyczne. A, że miałam trochę dodatkowego czasu, postanowiłam sprawdzić co tak ładnie wygląda. Takim sposobem znalazłam "Peaky Blinders".


Pierwszy sezon pochłonęłam praktycznie jednego dnia, a na dodatek były to urodziny aktora grającego głównego bohatera. I zakochałam się, tak w aktorze, jak i w samym serialu. Akcja dzieje się po I wojnie światowej, a bohaterami jest klan gangsterów. Pierwszy sezon jest genialny i niesamowity. Tommy, aby zwiększyć/umocnić swoje wpływy w Birmingham, próbuje robić interesy na skradzionym transporcie broni. W mieście pojawia się policjant oraz tajemnicza kobieta. W pierwszym sezonie nawet nadążałam za fabułą, ale stopień skomplikowania umów, tego kto kogo kontroluje jest naprawdę bardzo wysoki. Ale ogląda się to naprawdę świetnie.


Troszkę gorzej było z drugim, w nim się bardzo pogubiłam i śledziłam głównie to co, powiedzmy, dzieje się na drugim planie, bo pierwszy był zbyt niejasny i wydarzenia jakoś zupełnie nie chciały układać się w logiczną całość. Na jedną z ważniejszych postaci wyrasta Polly, ciotka gangsterów (3 braci) oraz jej odnaleziony syn - Michael. Główna intryga osnuta jest na rywalizacji pomiędzy naszymi gangsterami, Włochami i Żydami. W serialu debiutuje Tom Hardy, a ja jestem jedną z nielicznych (o ile jakieś poza mną istnieją) osób, które aktora nie lubią, ale nie wpłynęło to szczególnie na odbiór serialu.


Trzeci sezon to bardzo elegancki, ale rollercoaster. I to głównie, uwaga wcale nie pod względem głównej umowy, sprawy jak zwał tak zwał, ale pod względem rozwoju postaci i jeżdżenia po emocjach. Odrobinę momentami tanimi chwytami, ale można przymknąć na to oko. A ostatni odcinek jest miażdżący. I, uwaga, największe wrażenie robi mowa wygłoszona przez Alfiego, czyli postać graną przez Toma Hardy'ego. Nie dość, że fenomenalnie zagrana, to jeszcze Tommy usłyszał parę prawd na swój temat. Dotyczących, oczywiście tego, że święty to on nie jest.


Najważniejszą rzeczą w tym serialu jest muzyka.Przesadzam tylko odrobinę, ale osoba, która jest za nią odpowiedzialna wykonuje doskonałą robotę. W sekcji 'w poprzednim odcinku' w drugim sezonie słyszymy piosenkę Arctic Monkeys "R U Mine?", a w ostatnim 'Do I Wanna Know". Tu możecie znaleźć inne ważne piosenki. A tu dokładną rozpiskę utworów z sezonu pierwszego. W przedostatnim odcinku trzeciego sezonu słychać też Davida Bowie. Jak by ktoś chciał ten zbiór wydać na płycie (bo z tego co wiem niestety tego nie robią) nie pogardziłabym. Ponadto serial dostał nagrodę za kostiumy, jak najbardziej zasłużoną. 


Postaci! Z każdym sezonem robią się ciekawsze i nigdy nie wiadomo, co zrobią. Pewnie coś czego nie powinny. Po pierwszym sezonie najbardziej byłam zaskoczona, że Artur go przeżył, ale udało mu się opanować charakter i nawet ma zostać tatą. Tommy w trzecim sezonie wplątuje się w interesu z Rosjanami i to najgorszy układ jego życia. I życia wszystkich dookoła niego. Nie wspominałam o tym, ale w pierwszym sezonie 'tajemnicza kobieta' czyli Grace i bohater mają romans. Ale każde z nich podejmuje decyzje najlepsze dla siebie. Do czasu, bo bohaterowie się schodzą i nawet mają dziecko, które totalnie jest oczkiem w głowie Tommy'go. Ale w trzecim sezonie Polly coraz bardziej szaleje - i słusznie, bo jej się należy. Gra ją Helen McCrory, czyli Narcyza Malfoy, ale w "Harrym Potterze" nie ujawnia nawet 1/3 zdolności aktorskich (chociaż scena z "Insygniów Śmierci" gdy odkrywa, że Harry żyje i pyta czy Draco żyje uważana jest za jedną z najlepszych w cały filmie) jakie pokazuje w serialu. Ponadto sama jej postać bardzo się rozwija. 


Ten serial jest taki ładny. Naprawdę czysta przyjemność patrzenia. A Thomasa gra Cillian Murphy.




Przypomniało mi się! Na początku interesy gangu to były głównie wyścigi konne i konie, później przerzucili się na samochody. Niestety nigdy nie wiem, która część ich interesów jest, a która nie jest legalna. Zaś najważniejszym celem ich działalności jest rozszerzanie wpływów. 

Pozdrawiam, M



niedziela, 12 czerwca 2016

"Guilty Crown" & "Sword Art Online"

Hello!
Kolejne anime obejrzane z polecenia brata i bardzo kwalifikujące się do grupy, o której pisałam tutaj.


"Guilty Crown"
 Historia ta ma miejsce w Tokio w roku 2039. Po wybuchu epidemii nieznanego wirusa zwanego „Stracone Święta” w 2029, Japonia znalazła się pod kontrolą międzynarodowej organizacji zwanej GHQ. Shu Ohma, to 17-latek licealista, który przez przypadek zdobył nietypową moc w swej prawej dłoni – może użyć tzw. „Zdolności Króla”, by wydobyć Voidy, przeróżne narzędzia czy broń z ciała swoich przyjaciół. Zawsze unikał przysparzania innym problemów, jednak jego życie się zmienia, kiedy spotyka Inori Yuzurihe, dziewczynę należącą do partyzanckiej grupy oporu o nazwie „Undertaker” (grabarz). Całość fabuły skupia się wokół walki przeciwko brutalnemu reżimowi i odkrywania pochodzenia oraz możliwości nabytej przez Oumę mocy. (shinden.pl)

W życiu nie ma przypadków, w anime tym bardziej, więc nie dajcie się zwieść. Fabuła jest bardzo grubymi nićmi szyta, brak jakichkolwiek wyjaśnień to norma, motywacje bohaterów, jeśli są, to na poziomie dziesięciolatków, naciągane to tak, że ledwo nie pęknie. Nadrabia oczywiście graniem na emocjach i to na naprawdę bezczelnym poziomie. Nie wiemy, po co i dlaczego bohaterowie walczą, ale wiemy kto kogo kocha od pierwszego odcinka. Najgorsze jest chyba to, że widać, iż historia ma potencjał, tylko nawet z rozwiązań tych ciekawszych zagadek i tajemnic potem nic nie wynika.


Ale jeśli przymknie się oko na wszelkie nieścisłości i niedoskonałości, i spróbuje się przekonać do świata przedstawionego, to oglądanie "Gulity Crown" nie jest jakoś szczególnie bolesne. I, ponieważ nie wiadomo, w którą stronę skręci fabuła, czasami bywa nawet intrygujące. Ale pewnym momencie oglądasz kolejne odcinki z rozpędu, po to, aby dobrnąć do końca. Zakończenie nie jest takie najgorsze i, gdyby nie pewne wydarzenie z połowy anime, które uniemożliwiło idealny finał, mogłoby mi się nawet bardziej podobać.

On nie jest dobrą postacią, on jest postacią tragiczną.

"Sword Art Online"
Zaraz po pierwszym dniu spędzonym na przygodach w świecie Sword Art, Kirito (taki nickname przybiera Kazuto) odkrywa błąd w systemie gry - nie da się z niej wylogować. W celu ukończenia gry, które to umożliwi wreszcie jej opuszczenie, wybiera drogę samotnego wojownika, by zdobywać kolejne kondygnacje stupiętrowego, dryfującego w przestrzeni zamku Aincrad. W drodze na szczyt w pojedynkę walczy z potworami i pokonuje wszystkie przeciwności losu. Pewnego dnia jednak zostaje zmuszony przez Asunę, mistrzynię rapiera, do zawiązania z nią drużyny. To spotkanie okaże się brzemienne w skutki i wciągnie Kirito w wir nieprzewidzianych zdarzeń. (shinden.pl)


To anime pokochałam od 2 odcinka, momentalnie skradło moje serce, jest urocze, ale nieprzesłodzone, dość przewidywalne, choć czasami zaskakuje.
Do 15 odcinka. Bo po zmianie openingu i zobaczeniu klipu, zaniepokoiłam się tym co w nim pokazano i co mogłoby z tego wynikać. Miałam nawet pomysł zaprzestania oglądania, ale skoro zaczęłam to skończę. I dobrze zrobiłam. Chociaż pierwsza część sezonu jest zdecydowanie lepsza od drugiej, w której dość niespodziewanie z odcinka na odcinek robi się poważniej, a ostatnie 2 czy 3 odcinki absolutnie nie są do oglądania przez dzieci. Wcześniej, chociaż anime ma ograniczenie wiekowe 13+, myślałam, że dla młodszych dzieci też się nadaje, ale jednak niekoniecznie.


SAO oficjalnie trafia na listę moich ukochanych anime (a konkretniej pierwsza połowa, pierwszego sezonu). Rzeczą, do której można się przyczepić jest fakt, że anime sprawia wrażenie, że nasz bohater będzie w pierwszej linii na froncie i na tym będzie się skupiało. Otóż nic bardziej mylnego, oglądamy przygody Kirito na jakiś niższych poziomach, gdy pomaga innym postaciom bądź rozwiązuje jakieś sprawy z Asuną, natomiast o tym, że oni faktycznie byli na froncie i walczyli o przejście na kolejny poziom latającego zamku, dowiadujemy się z rozmów, które prowadzą.
Warto jednak zaznaczyć, że świetnie sobie zdaję sprawę z jego niedociągnięć, urwanych wątków, nielogiczności, ale nadrabia cudnymi postaciami. Których kreacja nie jest szczególnie wybitna, raczej dość schematyczna i prosta, ale nie mogę wyjść z zachwytów nad nimi. Kirito i Asuna kocham, uwielbiam.


Kazuto Kirigaya, znany jako Kirito, powraca w nowej serii SAO. Tym razem nie wpakował się w kłopoty, ani nikt z jego przyjaciół nie został uwięziony w żadnej grze, tylko przyjął rządowe zlecenie pomocy w rozwiązaniu zagadki śmierci graczy Gun Gale Online. Pojawił się w niej ubrany na czarno gracz, który po strzeleniu do ludzi w grze, zabijał graczy przebywających w prawdziwym świecie. Coś takiego jest możliwe? Pocisk Widmo może przejść po światłowodach, potem po kablach i zmaterializować się w prawdziwym świecie? Kirito w to wątpi, więc postanawia przyjąć zlecenie Kikouki. Czas mu sprzyja, bo w GGO akurat rozpoczyna się turniej Bullet of Bullets, mający wyłonić najlepszego gracza w grze. (shinden.pl)


Problemem mógł być drugi sezon. Nie słyszałam o nim ani jednego dobrego słowa. Podobnie jak pierwszy, nie jest jednolity i mógłby być spokojnie podzielony na mniejsze sezony. Pierwsza część dotyczy tego co wynika z powyższego opisu. Zmienianie konwencji gry mogłoby mi się nawet spodobać, ale SAO urzekło mnie swoją lekkością, a niestety już od końcówki pierwszego sezonu gdzieś ją gubi i staje się niepotrzebnie poważne i traktuje się strasznie serio.
Ale potem są chyba 3 odcinki o jednej przygodzie, związanej z mitologią nordycką i legendami arturiańskimi,  było to całkiem zabawne.

 W drugim sezonie Kirito ma długie włosy. Nie mogłam się powstrzymać.

Natomiast trzecia część zmienia głównego bohatera i dostajemy odcinki o Asunie. I dopiero przy tej części zauważyłam jedną irytującą rzecz: mianowicie w pierwszej części pierwszego sezonu Kirito jest głównym bohaterem i jest z nim także Asuna. W drugiej jest Kirito i Leafa; w drugim sezonie Kirito i Sinon; potem przez moment zasadniczo wszyscy są razem; a potem dla odmiany właśnie Asuna i Yuuuki. Nie rozumiem tego, pomijając fakt, że jestem fanką Kirito i Asuny jako pary i jest ich razem zdecydowanie za mało, to tak naprawdę wszystkich razem jest za mało. Nie podoba mi się takie dzielenie i budowa tej opowieści. Obejrzyjcie pół pierwszego sezonu - potem możecie dać sobie spokój.

Trzymajcie się, M