środa, 30 września 2020

No taki film o zombie - #Alive

 Hello!

Nie wiem, jaka jest relacja pomiędzy Koreą Południową, zombie i Netflixem, ale efektem tego związku może być przekonanie mnie do oglądania zombie na ekranie.  A to całkiem dużo, bo ostatnią rzeczą, którą chcę oglądać są zombie. Jednak Train to Busan nie było bardzo złe, dramy Kingdom nie oglądałam, ale miała dobre recenzje (nie wspominając, że nawet teraz leci drama Zombie Detective), więc gdy zobaczyłam #Alive na Netflixie pomyślałam: czemu by nie obejrzeć? 

Zacznę od tego, że zombie są trochę paskudniejsze niż w Train to Busan, ale w #Alive nie ma jumpscarów nawet w momentach, gdy wręcz czuje się, że być powinny. Ale tak nie oglądałabym go w nocy. 

#Alive 

Punkt wyjścia filmu jest taki, że poznajemy bohatera, gdy budzi się sam w domu,włącza telewizor i okazuje się, że po kraju rozprzestrzenia się tajemnicza choroba powodująca agresję, zmiany fizyczne i skłonności kanibalistyczne, po czym wygląda przez okno i na parkingu przed blokiem jest świadkiem tego, do czego zdolne są zombie. Więc zastawia drzwi lodówką. I w sumie słusznie. Obserwujemy go osamotnionego i w zamknięciu i możemy przyglądać się skutkom takiego stanu rzeczy - prawdopodobnie wszystkim możliwym. Aktor - Yoo Ah-in, którego ostatnio widziałam w Chicago Typewriter - grający głównego bohatera ma się czym popisywać, bo przez pierwsze pół filmu jest to prawie monodram. I między innymi z tego powodu pierwsza połowa filmu jest lepsza niż druga. Drugim powodem jest to, że ogólnie jest bardziej dramatyczna i tragiczna niż druga. 

Ale cieszymy się z naszym bohaterem, gdy okazuje się, że nie jest sam - bo bardzo wygodnie w bloku naprzeciwko na tym samym piętrze, uchowała się jeszcze jedna osoba. Yu-bin, która ma dużo bardziej survivalowe podejście do sytuacji niż główny bohater. Razem kombinują jak przeżyć i dotrzymują sobie towarzystwa i całkiem ciekawie obserwuje się ich przygody, ale ma się poczucie, że filmowi ubyło dramatyzmu czy jakiegoś poczucia ciężkości w tych momentach. 

Być może było to przygotowanie do finału. Trzeba przyznać, że pomimo małej odkrywczości całego filmu, tego że w sumie niewiele wiadomo o bohaterach, to jednak chce się wiedzieć, co się z nimi stanie, jak sobie poradzą. Im bliżej było końca filmu, tym bardziej byłam przekonana, że może on nie skończyć się dobrze. 

Yoo Ah-in 

Film próbuje dotykać poważnych problemów i dylematów, ale wydaje mi się, że nie tyle robi to po łebkach, co robi to jak w filmie o zombie - "lepiej umrzeć z głodu, niż zamienić się w jedno z tych cosiów" i tym podobne. Poza tym oczywiście nie wiemy, co i dlaczego się stało (znaczy wirus, ale to słabe wytłumaczenie), chociaż film sugeruje, że sprawy ogólnie nie mają się tak tragicznie i nie jest to koniec świata. I ogólnie wydaje mi się, że no właśnie to taki tam film o zombie. Do obejrzenia, pewnie do zapomnienia, nic szczególnie specjalnego. Ale jeśli nie macie pomysłu, co obejrzeć, a lubicie tego typu filmy, to myślę, że śmiało możecie się na niego skusić. 

Chociaż teraz myślę, że gdyby ktoś kazał mi wybrać, czy obejrzeć #Alive czy Train to Busan, to zdecydowałabym się na ten drugi film. Bo ma większy rozmach, #Alive jest bardzo kameralne. Co ma swoje plusy (popisy aktora w pierwszej połowie!), ale w Train to Busan zwyczajnie więcej się dzieje.

I tak, gdy się ogląda #Alive, ma się dziwne poczucie niepokojącej paralelności pomiędzy sytuacją bohatera i siedzeniem w domu z powodu koronawirusa. W sumie to nawet myślałam, że był on kręcony w tych blokach i pokojach właśnie z powodu koronawirusa, aby aktorów i lokacji było jak najmniej, ale zdjęcia do niego skończyły się na początku grudnia 2019 roku.  

Pozdrawiam, M

niedziela, 27 września 2020

Straszaki - The Social Dilemma

 Hello!

Obejrzałam The Social Dilemma (Dylemat społeczny), bo miałam wrażenie, że wszyscy dookoła ten film oglądają. Oraz ponieważ liczyłam, że może wyjaśni dlaczego Youtube rekomenduje mi filmy dotyczące ortografii języka francuskiego. Pierwsze stwierdzenie w sumie jest prawdziwe, na drugie nie uzyskałam odpowiedzi.

the social dilemma dylemat społeczny

Ogólne wrażenie, jakie ten film zostawia, jest dość płaskie. Niekoniecznie płytkie, być może wręcz przeciwnie - jego końcówka jest niemalże histeryczna, ale poza tym to bardzo przeglądowy film. Dotyka wielu spraw, niewiele wyjaśnia, w jeszcze mniej się zagłębia. Jeśli nawet minimalnie interesujecie się działaniem social mediów, to wątpię czy dowiecie się z tego filmu czegoś nowego - bo praktycznie wszystko było już opisywane w innych filmach/tekstach.

Trzeba jednak przyznać, że układ tego filmu sprawia, że rozjaśnia on jak niektóre elementy projektowania social mediów, mają bardziej dalekosiężne skutki niż może się to wydawać. Następuje gradacja problemów: od zbierania danych (opisanego - wbrew temu, co twierdziły niektóre recenzje, które widziałam - bardzo powierzchownie), poprzez wpływ mediów społecznościowych na dzieci, manipulację, działanie rekomendacji, rozprzestrzenianie się fake newsów do polityki i protestów. Już widać, że tematów jest wiele, są one poważne, a film na tylko półtorej godziny, aby je wszystkie zaprezentować.
Można sobie dzięki The Social Dilemma poukładać pewne sprawy związane z social mediami w głowie, ale całość nie jest tak odkrywcza, jak twórcy by chcieli. 

Nie rozumiem, po co jest w tym filmie rodzina i taki niby wątek fabularny - chyba ma obrazować oddziaływanie mediów społecznościowych na ludzi, ale nie jest potrzebny. Powiedziałabym nawet, że jest denerwujący. Przerysowany, lekko żenujący. I ogólnie nijak nie pasuje do tego filmu, bo wygląda bardzo nieprofesjonalnie.

Może gdyby ten film dogłębniej eksplorował zależności pomiędzy kryzysem demokracji, procesom polaryzacji społecznej, radykalizacji a social mediami były dużo ciekawszy. A tak to straszy nas straszakami, które słyszało się 5 lat temu i z którymi i tak nic się nie robi.  Znaczy eksperci, którzy się wypowiadają w filmie coś działają, żeby social media się zmieniły. 


Pozdrawiam, M

czwartek, 24 września 2020

Fantazja o koreańskim śnie - K-pop tajne przez poufne

 Hello!

Być może powinnam była być bardziej zmartwiona, gdy zorientowałam się, że wydawnictwo nieszczególnie promuje tę książkę. Jej premierę w mediach społecznościowych wydawnictwa można było przegapić. Ogólnie w porównaniu z innymi książkami, które miały wtedy premierę, było o niej całkiem cicho. Z drugiej strony wydawnictwo bardzo miło odpisało mi na maila, w którym pytałam o pewne kwestie związane z latynizacją języka koreańskiego (gdyby kogoś interesowało, to z odpowiedzi wynikało, że tak było w oryginale).

K-pop tajne przez poufne

Tytuł: K-pop tajne przez poufne
Autor: Stephan Lee
Tłumacz: Ryszard Oślizło
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

Najkrócej mogłabym napisać, że jestem 10 lat za stara, aby ta książka mogła do mni trafić i ma to pewne podwójne znaczenie. Książka odwołuje się do pewnych tropów sprzed 10 lat. W sumie to nawet dwunastu. Naprawdę nie wiem, czy dla obecnych młodszych nastolatek Zmierzch jest kulturowym punktem odniesienia. Nie wiem, czy dla bohaterki książki Zmierzch jest punktem odniesienia, bo gdy film wchodził do kin ona miała osiem lat.

Z drugiej strony ta książka dzieje się trochę we współczesnym świecie alternatywnym albo może w przyszłości (takie myślenie życzeniowe). Wiecie w tej rzeczywistości istnieją wszystkie zespoły, które istnieją w naszej, ale jest także zespół QueenGirl, który wystąpił z Cardi B na gali VMA. Istnieją też wytwórnie Big3 plus coś co udaje BigHit, ale wcale nie (bo by się pisał pozew o zniesławienie). I to ta wytwórnia szuka kandydatek do nowego girlsbandu.

Druga kwestia, o której trochę nie do końca wiem, co myśleć, ale czuję, że powinnam o niej wspomnieć. Otóż K-Pop tajne przez poufne jest książką o nastolatce - napisaną przez faceta, przetłumaczoną przez mężczyznę, której redaktorem był mężczyzna. Za korektę książki odpowiadała kobieta i redaktor prowadząca jest kobietą. W każdym razie już we fragmencie udostępnionym przez wydawnictwo przed premierą można było przeczytać moje absolutnie ulubione stwierdzenie "zwieńczone połamanymi paznokciami palce u stóp". Kto tak mówi? Albo "śmiały gust modowy". Albo "wysyła dobre fluidy". Albo "krótkie rajstopy" - to znaczy safety shorts (szorty bezpieczeństwa, spodenki pod spódnicę), gdybym nie wiedziała o co chodzi, to naprawdę nie wiedziałabym, co rozumieć pod pojęciem krótkie rajstopy. I ogólnie całe określenia czy przymiotniki, zbitki słów wywoływały lekkie zażenowanie. Ale nie jestem pewna, czy to dlatego że naprawę po polsku to brzmi tak, że prawie czytać się tego nie da, czy tylko dlatego że jestem przyzwyczajona do czytania podobnych opisów po angielsku.

Druga sprawa ta książka ma ambicję tłumaczenia (bardzo dużą) i bronienia k-popu jako takiego i wypada to sztucznie. Pięć razy trzeba napisać, jaki to k-pop nie jest różnorodny i tak dalej. Trochę obalić stereotypy. Trochę napisać, że nie rozumie się dlaczego randkowanie idoli to taki wielki problem. W końcu to nawet mamy tam prawie Produce 101 (a może bardziej Mix&Match), bo to taki modny temat i piosenkę a'la Pick Me.

Wróć, sztucznie to mało powiedziane - "Wyświetla nam wideoklipy - czyli "MV", jak nazywa się je w K-popie" (s. 23). MV oznacza music video, czyli teledysk, czyli wideoklip. Nie wydaje mi się, aby skrót MV był jakoś szczególnie zarezerwowany do k-popu. VMA to przecież Video Music Awards. Denerwujące było ciągłe używanie skrótu MV, skoro mamy słowa wideoklip i teledysk.

Muszę przyznać, że myślałam, że będę tą książką zażenowana, ale jest ona niesamowicie zabawna, przypuszczalnie zupełnie niezamierzenie. Dla naszych bohaterów wszystko jest niemalże sprawą życia i śmierci (plus dla książki za samoświadomość, napisałam to po około 30 stronach, a na stronie 188 jeden z bohaterów mówi to do drugiego), dla czytającego świat, w którym żyją bohaterowie jest zabawny. Momentami niedorzeczny do tego stopnia, że nie pozostaje nic innego, jak tylko zacząć płakać ze śmiechu. Z jednej strony, ta książka usilnie próbuje być zatopiona w rzeczywistości, z drugiej - autorowi nie można odmówić fantazji. Albo literackiego polotu. W skrócie - jest bardzo niezbalansowana. Bardzo. I przewidywalna do bólu, szczególnie w drugiej połowie. Do tego im bliżej końca tym bardziej z każdą kolejną stroną robi się coraz bardziej oderwana od rzeczywistości i naprawdę zaczyna przypominać fantazję. Aby nie napisać fanfic albo scenariusz z tumblra. Niestety zabawność zaczyna ustępować zażenowaniu.

Chciałabym napisać Wam przykłady, ale nie chcę zdradzać smaczków. Napiszę tylko, że jest w tej książce wiele momentów, które wybijają z czytania - bo są niedorzeczne, bo są za dobre, aby były prawdziwe, bo zwyczajnie nawet w ramach świata przedstawionego są nieprawdopodobne, bo nie pasują tonem do całej powieści. Przy czym ostatecznie są one często zabawne, bo tak niespodziewane.  

Ta książka cierpi na rozdwojenie jaźni: mamy opis doświadczeń Amerykanki koreańskiego pochodzenia i jej rodziny, który bardzo by się zgadzał z tym, o czym opowiadają idole (jak Tiffany, Eric Nam), a z drugiej tak niedorzeczne fragmenty, które służą tylko i wyłącznie niesubtelnemu pokazaniu z kim będzie randkowała (chociaż przecież nie powinna!) nasza główna bohaterka. Nie chodzi o to, że randkowanie jest problemem, tylko o to jak bardzo jest fabularnie nachalne. Jest tak bardzo niesubtelne jak tylko mogłoby być. Całe poprowadzenie relacji tej dwójki bohaterów odejmuje od ogólnej ocenyj książki sto punktów, jest tak złe. Momentami wręcz wybijające z czytania, jakby zostało dopisane. Zażenowania, które wywołuje czytanie o tych bohaterach, nie można nawet wyjaśnić tym, że nie jestem wiekowym targetem tej książki.

Sama Candence czyli główna bohaterka książki, jak na kogoś teoretycznie zdeterminowanego, aby debiutować jest totalnie nieprzekonująca. Jest nudna. Wszystko jej wychodzi (tańczyć nie umie, ale to schodzi na dalszy plan po pierwszej piosence). To niby taka szara myszka, ale w sumie to cicha woda brzegi rwie. Ona jest zupełnie nieinteresująca, ale to, co dzieje się dookoła niej i to jak zbudowany jest świat tej książki - jest takie, jak opisałam we wszystkich akapitach powyżej. 

Poza tym książka ta cierpi na fabularne uproszczenia, wątki, które nie powracają, bądź są wspominane i nie mają żadnego znaczenia dla fabuły, bohaterów drugoplanowych o jednej cesze zamiast charakteru, trochę rzeczy, które są czasowo niemożliwe.

Mogłaby też zatytułować ten tekst "Przychodzi amerykańska dziewczyna i rozwala system", bo końcówka tej książki to nie wiem, czy bardziej obraz myślenia życzeniowego, czy odpłynięcia w odmęty pisarstwa fanfikowego. Nie żebym nie twierdziła, że to zakończenie nie jest słuszne i Candence nie miała racji - tylko lepiej by to wypadło w lepszej książce. Bo w tej, której poziom zaczął bardzo spadać od połowy, to zakończenie nie ma takiej wymowy jaką mogłoby mieć. Przy czym być może dla młodszych czytelniczek będzie miało większą siłę oddziaływania. Dla mnie bohaterka powiedziała rzeczy, które wiem i z których bardziej uświadomione fanki k-popu świetnie zdają sobie sprawę. 

Ogólnie ta książka to raczej słaby kawałek literatury (w sensie i tak jest dużo lepsza niż te całe "nieoficjalne biografie"). I szkoda, bo zapowiadała się zaskakująco nieźle. Jestem lekko rozczarowana. 

Trzymajcie się, M

piątek, 18 września 2020

Dyshonor - O Mulan

 Hello!

Pamiętacie ten piękny czas, gdy największą kontrowersją dotyczącą filmowej wersji Mulan było to, że nie będzie w niej piosenek? Oraz Li Shanga i Mushu? To były piękny czas i nikt nie mógł się spodziewać tego, co okazało się później.  

Mulan

Po pierwsze, pojawiła się informacja o wpisie aktorki (czy osoby odpowiedzialnej za jej social media, bo to też jest dyskusja, czy ona tak myśli, czy musiała to opublikować, etc.), w którym popiera ona działania policji w Hongkongu. To była pierwsza fala bojkotu Mulan. To nie pierwszy raz, gdy ktoś sławny wyraża takie poparcie. Jakiś czas temu przez profile społecznościowe k-popowych idoli z Chin także przelała się fala (wszyscy opublikowali to prawie jednocześnie) wpisów popierających policję w Hongkongu i jeśli ja mogę pisać o jakimś bojkocie, to przestałam obserwować wszystkich idoli, o których widziałam, że coś takiego dodali. Tyle mogłam, oprócz czytania i śledzenia, co tam się dzieje. W świecie idoli trochę ta kwestia przygasła, chociaż osobiście mam ogromny problem jak podejść do Jacksona z GOT7 i tego jak na przykład w materiale zza kulis powstawania jego nowego teledysku mówi "Chinese Hong Kong films" i mam wrażenie, że nie ma na myśli filmów, które powstały po 1997 roku, ale nie będę udawała, że wiem więcej o historii Hongkongu i w pełni rozumiem obecną sytuację i ogólnie wszystko - ale się tym interesuję i martwię. 

Druga sprawa, która wypłynęła po tym, jak film trafił na platformę Disney+, to lokacje, gdzie film był nagrywany - konkretnie bliskość obozów "reedukacyjnych" - oraz to komu Disney dziękuje w napisach końcowych - 4 biurom chińskiej propagandy. Dodaję tekst z Washington Post, który opisuje sprawę lepiej niż ja potrafię Why Disney’s new ‘Mulan’ is a scandal. I to wywołało drugą i dużo poważniejszą dyskusję oraz drugą falę bojkotu Mulan. I słusznie, bo to, co dzieje się w tych obozach to zbrodnie przeciwko ludzkości.  Jeszcze jeden ciekawy materiał na ten temat, pojawiły się tam też rzeczy, o których wcześniej nie słyszałam - Mulan Backlash: Why Disney’s China Problem Just Got Worse.

Pojawia się pytanie: iść do kina, czy nie iść do kina? Nie przesadzę jeśli napiszę, że odkąd te wszystkie informacje się pojawiły, myślałam nad nimi do tego stopnia, że dosłownie bolała mnie głowa od zastanawiania się. Nie powiem Wam co Wy macie robić, przedstawię tylko fragment mojego zastanawiania się. Otóż, o ile w przypadku protestów w Hongkongu można je w bezpośredni sposób wesprzeć, wystarczy poszukać, można mieć poczucie jakieś sprawczości (złudnej czy minimalnej), tak w przypadku chińskich obozów, nie widzę i nie znam (może jest, ale nie znalazłam) sposobów, aby pomóc tym ludziom i mam też poczucie, że powinny się tym zająć rządy państw świata i to, czy ja zobaczę, czy nie zobaczę tego filmu nie zrobi różnicy. A z drugiej strony - daję znak Disneyowi, że wszystko mu wolno, bo jest Disneyem, chodzenie na kompromisy, bo w Chinach jest wielu ludzi, którzy kupują bilety, co się równa dużo pieniędzy. Tylko że Diseny to korporacja, co mu z tego, że ja nie zobaczę filmu, jeśli zobaczą go ludzie w Chinach (plus co do świata i pieniędzy: mój bilet kosztuje 15 złotych; dla kogoś kto ma Diseny+ jest to cena subskrypcji plus 30 dolarów, nie wiem, jakie są ceny biletów w Chinach). Ale też Chiny są ogromne, dlaczego musieli kręcić akurat tam. I znów z innej strony: czy oglądanie tego filmu jest niemoralne? Argument, który często widziałam na Twitterze, raczej w kontekście wypowiedzi aktorki: ale przy tym filmie pracowało wielu ludzi, dlaczego nie docenić ich pracy? Prawdopodobnie po odkryciu podziękowań w napisać, odpowiedź brzmi: ze względu na to gdzie pracowali. Ale też czytałam, że zdecydowana większość tego filmu była kręcona w Nowej Zelandii (to nie mogli tam zostać? albo znaleźć innego miejsca w Chinach?). I tak, i więcej przez 2 tygodnie zastanawiania się. Może za dużo się zastanawiałam. Może za mało (czy w takim razie należałoby bojkotować inne filmy Disneya? etc.). 

Mulan 2020

Jak widać moja potrzeba tłumaczenia się jest ogromna. Mogę też jeszcze dodać, że czekałam na ten film bardzo (na co dowody są na blogu i na Facebooku; jaka ja byłam szczęśliwa, gdy zobaczyłam ten film w repertuarze kina na wrzesień!), a sama Mulan jest prawdopodobnie moją ulubioną "księżniczką". Jeszcze inna sprawa jest taka, że miałam cień nadziei, że może, może, może ten film broni się jako wytwór sztuki filmowej. Ale ponieważ nie miałam czasu, aby zobaczyć go tuż po tym, gdy pojawił się w kinach, widziałam tytuły jego recenzji: "Zobaczył/em/am nową Mulan, abyś Ty nie musiał", "Wszystko, co jest nie tak z Mulan", "Najgorsze live-action", "Nijakie", "Najgorszy film 2020 roku", "Ruina", "Absolutna porażka" - ale uparłam się, że dopóki nie zobaczę to nie uwierzę.

Po tym długim i koniecznym wstępie oto moja opinia o tym filmie: nie wiem, bo ostatecznie postanowiłam jednak go nie oglądać, widać nie jestem tak uparta, jak sądziłam. Słuchałam sobie za to / oglądałam recenzje innych osób i oto, co one mają do powiedzenia na temat tego filmu i co mi udało się z nich wywnioskować (nie wszystko może być akuratne):

-  Disney dalej nie rozumie dlaczego ludzie kochają jego filmy i pewnie nie zrozumie, skoro zrujnował tak prostą i jasną historię i jej przesłanie

- czarownica i ślady magii w zwiastunach powinny były być dużo bardziej niepokojące, dużo bardziej!

- recenzujący się nie mogą zdecydować: czy czarownica jest ciekawą postacią tylko nie wykorzystano jej całego potencjału, czy mogłaby zostać z filmu wycięta, bo jest w nim tylko po to, aby stanowić kontrapunkt dla Mulan

- ogólnie cała koncepcja "czarownicy" jest trochę jak z Europy - wiecie, kobiety, który były zdolniejsze, znały się na naturalnej medycynie  itd., mężczyźni się ich bali, bo wiedziały więcej niż one. Tutaj mężczyźni boją się dziewczynek, które mają lepsze zdolności qi, bo powody najwyraźniej. Plus samo słowo czarownica jest mocno nieakuratne (tu analiza całego filmu: EVERYTHING CULTURALLY WRONG WITH MULAN 2020 (And How They Could've Been Fixed)

- koncepcja feniksa też jest nie taka jak trzeba, bo połączone są dwa widzenia feniksa

- supermoce, znaczy qi, bycie lepszym od wszystkich, bycie wybrańcem (gdy o tym słuchałam miałam przed oczami scenę z czwartej części Harrego Pottera, gdy główny bohater dostaje od Hermiony po głowie książką, bo "jest wybrańcem" - szkoda, że nie było komu przywalić scenarzystom, w sensie uświadomić, że to nie jest dobry pomysł) - po co? dlaczego?

- ten film ma 4 scenarzystów i wszyscy to biali ludzie. I reżyser (reżyserka!) i kostiumograf

- siostra zamiast babci - serio? 

- cechą charakteru siostry jest to, że boi się pająka 

- relacja pomiędzy Mulan a jej ojcem jest prawie nieistniejąca 

- jeszcze raz Mulan ma siostrę, ale siostra lepiej wpasowuje się w "bycie żoną" i (to) dlatego (to) Mulan poszła na wojnę zamiast ojca - to w dwóch różnych miejscach sprawia, że zdanie ma dwa różne znaczenia i nie mogłam się zdecydować, które jest lepsze

- durne usunięcie Li Shanga i zastąpienie go jednowymiarowym obiektem westchnień - znów po co? mieli gotowe rozwiązanie i je zepsuli (w tej recenzji powiedziane jest o nim trochę więcej, plus trochę o ogólnej relacji Hollywood-Chiny Mulan Was Bamboozled - Let Me Explain)

- poważne, powaga, super serio, drama

- kolejna dziwna zmiana feniks zamiast Mushu, feniks, który zasadniczo nic nie robi

- czy można wnioskować, że jeśli recenzje danego filmu, mocno obrazowane scenami z tego filmu, są nudne, to film też jest nudny? bo kilka materiałów, które widziałam, by to sugerowały

- drugie powszechne podejście do tego filmu to bycie na niego bardzo, bardzo złym; złym na to jak jest zły

- animacja jest lepsza

Gong Li

- za dużo w tym filmie mówią, za mało pokazują, co sprawia, że sceny nie robią tak dużego wrażenia jak powinny (czytaj: jak robiły w animacji, czytaj: Disney sam nie rozumie swoich filmów)

- ogólna jednowymiarowość i brak charakteru postaci  

- z jakiegoś powodu dużo scen, które w animacji dzieją się w nocy (i ma to znaczenie) w filmie dzieją się w dzień 

- najwyraźniej film ma świetne zdjęcia, tętniące życiem kolory, jest bardzo ładny i w sumie przyjemny do patrzenia ALE ma jeden z najgorszych montaży na świecie 

- film został pozbawiony wszystkich mocnych stron animacji i został z niczym

- przeciętny, do zapomnienia, niewzbudzający emocji, bez napięcia

- zamiast korzystać ze sposobu pokazania drogi Mulan w animacji, film składnia się ku popularnym, powtarzalnym tropom z filmów o silnych kobietach z ostatnich lat (Kapitan Marvel i tak dalej) i jest nawet w tym kontekście przestarzale oczywisty

- ten film naprawdę warto obejrzeć: Mulan: A Case of Failed Empowerment 

-  to było w komentarzach do wyżej wspomnianej recenzji: Mulan w filmie nie jest sprytna i inteligentna, więc została po prostu superżołnierzem 

- często powtarzającym się określeniem jest także: rozwodniony, złagodzony, rozrezdzony i inne synonimy tłumaczenia watered down

- Disney: zróbmy realistyczną wersję ballady o Mulan!
Także Diseny: dodaje czarownicę (coś nierozpoznawalnego dla kultury chińskiej), miesza definiowanie feniksa, nie rozumie pojęć, które wykorzystuje

- ogólny efekt jest taki, że to ani nie film dla ludzi, którzy lubili animację, ani dla Chińczyków, do których głównie był kierowany, bo tak tam pomieszali porządki, sposoby obrazowania i rozumienia pojęć (u można zajrzeć na Wikipedię na przykład i przeczytać, że na chińskim portalu Douban - coś jak IMDB 5,4/10 czy Filmweb 5,8/10 - jego oceny to 4.9 na 10)

- większość recenzji nie wspomina o aktorce grającej główną rolę - chyba żeby nie musieć mówić złych rzeczy, bo jeśli już wspominają to najczęściej odnoszą się do niej te same przymiotniki co do całego filmu: nudna, płaska, pozbawiona emocji; i w sumie było to widać w trailerach. Pamiętam też, że tuż po ogłoszeniu kto będzie grał Mulan Weronika Truszczyńska na Twitterze pisała, jeśli dobrze pamiętam, coś w rodzaju, że to nie jest dobry wybór i to niezbyt utalentowana aktorka

Jestem przekonana, żeby nie oglądać, trzeba było tylko zacząć oglądać recenzje wcześniej, może oszczędziłoby mi to bólu głowy. Z tego co wiem, film nie zarabia. I biorąc wszystko pod uwagę - nie ma się co dziwić.

Także, M


środa, 16 września 2020

11. Festiwal Teatralny INQBATOR 2020

 Hello!

Tegoroczny InQbator miał dwa dni, nie miał gości zza granicy, spektakli nieplenerowych oraz parady. I druków z opisem poszczególnych spektakli. Ale się odbył, przy czym ja postanowiłam w tym roku być normalnym widzem. W skrócie spektakle z piątku nie zrobiły na mnie ogromnego wrażenia, a spektakle z soboty były tak dobre, jak można się było spodziewać po teatrach.

Teatr Kto Zapach czasu

Piątek 11 września

Pan i Pani O!
Teatr Pantomimy MIMO

Bardzo chciałabym napisać dobrze rzeczy o tym przedstawieniu, ale w największym skrócie było mocno nijakie, momentami nudnawe. Do czego zdecydowanie przyczyniała się fatalnie dobrana muzyka - oglądając, zasypiałam na stojąco. A największą zagwozdką pozostaje dla mnie, dlaczego zdecydowano się na instrumentalną wersję Memory z musicalu Cats, gdy bohaterowie mieli uroczą, romantyczną scenę. Chwilę mi zajęło zanim poznałam, co to była za melodia i do tej pory zastanawiam się czemu ją wybrano (mam też nadzieję, że faktycznie dobrze ją poznałam).

Morskie opowieści
Teatr KATARYNKA 

Spektakl dla dzieci, bardzo głośny, było go słychać na pół miasta, bo piraci śpiewali piosenki. Wyglądało na to, że dzieci bawiły się świetnie i były zaangażowane w przedstawienie.

Cyrk Tarabumba
Teatr KLINIKA LALEK

Kiedyś ten spektakl nazywał się Cyrk bez przemocy i był w Ostrołęce w 2016 i 2017 roku, ale wtedy go nie widziałam, bo był o 21.30 (i w jednym, i w drugim roku) - w sumie nie widziało go wtedy wiele osób, bo był za późno. A warto. Teatr posiada nadmarionety w rzeczywistych rozmiarach zwierząt, które występują w przedstawieniu - żyrafy, lwa i słonia.
Chociaż można by się przyczepić do części z lewem, który chce zjeść swojego tresera. Skoro już mam marionety i szczycimy się tym, że jesteśmy taką humanitarną wersją cyrku, to po co w ogóle ten treser z batem i jakiś taki dziwny wątek, że lew chce się na nim mścić, gdy treser sam wkłada mu ręce i głowę w paszczę. Ten fragment bardzo mi nie pasował.

Sobota 12 września

Fantomy
Teatr AKT

Astronauci podróżują w kosmos i eksplorują nową planetę, biorąc pod uwagę, że to plenerowy spektakl bez słów być może nie brzmi to fascynująco. Albo inaczej brzmi to za prosto - ale nie jest. Jest fascynujące. Właśnie doczytałam, że przedstawienie jest inspirowane Solaris Stanisława Lema. Ale nie powiedziałabym, aby to było ważne. Ważne jest to, że aktorzy potrafią tak zaintrygować samym chodzeniem, że chce się stać i oglądać dalej. Całe piękno tego spektaklu leży w ruchu, a trudno o nim pisać bez punktu odniesienia.  Momentami jest dziwnie, momentami jest zaskakująco - ale dla każdego mogą to być inne momenty, bo myślę, że przedstawienie każdy może interpretować jak chce i niejako nadpisywać swoją historię na to, co widzi. Ciekawe i fascynujące.

Fantomy Teatr AKT

Zapach czasu
Teatr KTO

Bardzo niewychowawczy spektakl. Jednocześnie na czasie i nie na czasie, bo wyraźnie dotyka historii sprzed więcej niż stu lat (a przynajmniej tak mi się wydaje), ale pokazuje, że pewne rzeczy w działaniu świata się nie zmieniają. Dziecko w klatce, które poznaje świat i trochę jest, i trochę nie jest przed nim chronione. Zabawa w wojnę i prawdziwa wojna. Sceny płynnie łączą się ze sobą, bez znaczenia czy sekwencja przechodzi ze smutnej w radosną, czy radosne momenty przetkane są smutnymi. Bardzo życiowy jest ten spektakl. I metaforyczny. 


Trzymajcie się, M

sobota, 12 września 2020

Kręte ścieżki i zaskakujące powroty - o karierze zespołu WINNER

 Hello!

Dziś wpis zaskakujący nawet dla mnie (dużo takich ostatnio w sumie). Zwykle nie zajmują mnie tego typu sprawy i sytuacje, niech zespoły i ich wytwórnie robią co chcą. Ale ścieżki jakimi toczyła się kariera zespołu WINNER z jakiegoś powodu niesamowicie mnie nurtują i dziś trochę się temu przyjrzę.  

SOSO

Dokładnie, gdy rozpoczynałam swoją przygodę z k-popem w kwietniu 2017 roku, zespół WINNER wydał swoją prawdopodobnie najpopularniejszą piosenkę pod tytułem Really Really. Wtedy jeszcze nie byłam tego wszystkiego świadoma, ale byłam zajęta poznawaniem grup znajdujących się w YGE, bo BigBang tam jest. W każdym razie niedługo później polubiłam Really Really i w wakacje 2017 roku obejrzałam też program, dzięki któremu WINNER debiutował. I tak naprawdę już od tamtego momentu ich kariera wydała mi się podejrzana. Chociaż to może złe słowo. W każdy razie już ich początki były dla mnie trochę dziwne. 

2013-2014

Niekoniecznie w złym znaczeniu, ale w dalszym ciągu nie rozumiem jakim sposobem Team A wygrał WIN: Who Is Next (poważnie jak?), ale to temat na inną rozmowę. WINNER czekał na swój debiut rok, ale gdy już to zrobili, to pierwszą wygraną w programie muzycznym zgarnęli po 5 dniach - natychmiastowy sukces. Warto i należy zaznaczyć, że zarówno Empty, jak i Color Ring to smutne popowe ballady, a koncept zespołu charakteryzuje się pewną mniej lub bardziej swobodną elegancją (bądź gra na kontraście wobec niej). 

WINNER empty

2016

Ich dwa następne główne single to BABY BABY i Sentimental. Baby baby kontynuuje ścieżkę wyznaczoną przez debiut, ale jest dekadenckie (i chyba przyjemniejsze do słuchania niż Empty i Color Ring). Sentimental ma dziwnie wesołą melodię, koncept zespołu garażowego i jest ogólnie jest odrobinę dziwna. Albo ekscentryczna. W sumie fajna. Mamy jeszcze I'm young i teledysk, który jest kontynuacją wątku Taehyuna z Baby baby i to jest prawdziwie smutna, emocjonalna piosenka. 

A potem Nam Taehyun odszedł z zespołu. 

kwiecień 2017

Poznałam WINNERA już w czteroosobowym składzie, jak napisałam powyżej, przez piosenkę Really Really. Która znów bardziej wizualnie niż muzycznie kontynuuje swobodny elegancki koncept (wakacyjny elegancki koncept!), bo muzycznie to nie mam pojęcia w sumie co, bo się nie znam na gatunkach - zdecydowanie wakacyjna, niesmutna (miła odmiana); sprawdziłam i to się nazywa tropical house, może być.
Do tego mamy Fool, bo WINNER nie umie wypuścić jednej piosenki i Fool jest piosenkę wyrażającą głęboki żal, bo WINNER nie umie też nie wypuścić smutnej piosenki. 

WINNER FOOL

sierpień 2017

Potem bardzo szybko (pomiędzy poprzednimi piosenkami mijał mniej więcej rok lub nawet osiemnaście miesięcy), bo w sierpniu wypuścili ISLAND i LOVE ME LOVE ME. I jeśli Really Really było wakacyjną piosenką, to te dwie są definicjami wakacyjnych piosenek. A dokładnie to Island jest nawet tym samym gatunkiem co Really Really (które w porównaniu wypada lepiej), Love Me Love Me jest piosenką disco (a przynajmniej tak twierdzi Wikipedia).
Nie wiem, dlaczego Island było bardziej popularne, skoro Love Me Love Me jest takie wpadające w ucho. I wżerające się w mózg na długo (gdybyście zobaczyli moje zeszyty ze studiów z semestru od października 2017 to marginesy i nie tylko, mam pozapisywane Love Me Love Me). W każdym razie okazuje się, że WINNER może wypuścić dwie niesmutne piosenki na raz i wciąż będą one pasowały do zespołu. 

 

LOVE ME LOVE ME

kwiecień 2018

Nie powiedziałabym, aby Island i Love Me Love Me w jakimkolwiek stopniu zapowiadały zmianę w muzyce zespołu jaka przyszła wraz z Everyday. Wikipedia twierdzi, że gatunkowo to połączenie popu i Chill Trap, a prościej - piosenka była promowana tym, że WINNER pierwszy raz kombinował z hip-hopem. Nie powiedziałabym, aby wyszło mu to na dobre, bo piosenka jest irytująca. Ale okazało się, że WINNER potrafi wypuścić jedną piosenkę na raz.

grudzień 2018

Od tego momentu zaczęło się dziać coś bardzo, bardzo złego. Piosenka pod tytułem Millions w najlepszym wypadku jest mocno nijaka, w najgorszym - infantylna. Ma to być piosenka, w której zespół dziękuje swoim fanom, ale wystarczy moment, aby zauważyć, że fani polubili zespół z dość może nie poważnym, ale dorosłym, eleganckim konceptem; dlaczego piosenka Millions miałaby się im podobać?

maj 2019

Ale potem jest jeszcze gorzej. Bo AH YEAH do refrenu nie jest złą piosenką. Ale refren jest dosłownie uroczy i pasuje on do piosenki, do zespołu, do wszystkiego jak pięść do nosa. Nawet czytałam, dlaczego ta piosenka brzmi jak brzmi, ale ma ona ten sam problem co Millions - momentami wypada infantylnie.
Poza tym obie te piosenki wydają się takie... sztuczne.

WINNER AH YEAH 
Też miałam takie miny, gdy skończyłam oglądać ten teledysk.
 
Zerknęłam sobie z jakimi konceptami debiutowały boysbandy w 2019: Veriveri debiutowało z piosenkę, która zahacza o uroczy koncept; X1, AB6IX, CIX, ONEUS, D1CE nawet VANNER, 1THE9 - to nie były urocze debiuty. Zwykle jest tak, że zespół debiutuje z uroczym konceptem, który później zmienia, bo dorasta.

A WINNER jest jak Benjamin Button. 

sierpień 2019

Jinwoo dostał solową piosenkę, bo niedługo miał iść do wojska, ale Call Anytime trochę niechcący udowadnia, że WINNER potrafi zrobić lżejszą, bardziej zabawą, zasadniczo piosenkę, która jest podoba do Millions i Ah Yeah bez wywoływania zażenowania u odbiorcy. Aczkolwiek mam podejrzenie, że gdyby rozpisali Call Anytime na cztery osoby to efekt mógłby być podobny jak przy dwóch wspomnianych piosenkach. 

październik 2019

SOSO. Zapomniałam o istnieniu tej piosenki, przypomniałam sobie dopiero, gdy już poważnie myślałam nad tym wpisem. Nie wiem, co o niej myśleć. Jest jak gorsza wersja Fool, z początkiem, który niepokojąco przypomina trochę Island. Mam wrażenie, że gdyby wypuścili tę piosenkę równolegle z Everyday efekty byłby lepsze. Przy czym przy pierwszym słuchaniu całkiem mi się podobała - po prostu nie było powodu, aby do niej wracać. SOSO jest przytłaczającą piosenką. 

WINNER SOSO

 

SOSO średnio radziło sobie na listach przebojów w Korei i trudno się dziwić, gdy tak poważną, głęboką piosenkę wypuszcza się po serii trzech łatwych, lekkich i przyjemnych. Proces wzrostu został zaburzony. Możliwe, że oczekiwania ludzi wobec zespołu także były niewielkie (w znaczeniu, że koncept nie będzie mroczny, tylko lekki). Albo może po prostu zupełnie inne.

marzec 2020 

W teledysku do Hold WINNER znów pokazuje swoją zabawną stronę jak w Sentimental. Sama piosenka po tym, co WINNER serwował od 2018, jest dużo bardziej odświeżająca i zapadająca w pamięć (nawet jeśli momentami lekko irytująca) niż Everyday i Soso

kwiecień 2020

Remember. Gdyby ktoś mi powiedział, że WINNER ogłasza, że po służbie wojskowej członków zespół się rozejdzie i to piosenka (oraz cały album) na pożegnanie, to bym uwierzyła bez żadnych wątpliwości. Sama piosenka jest dokładnie tak smutna, jak można by się spodziewać po zespole i chciałabym, aby mi się podobała, ale jeśli mam wybierać to wrócę do ich smutnych piosenek z początku kariery. 

I w takim miejscu jesteśmy. Jinwoo i Seunghoon są w wojsku. Mino ma mieć trzeci solowy projekt (drugą płytę). Pominęłam celowo jego solową karierę, bo - w przeciwieństwie do Call Anytime Jinwoo - wydaje się ona oderwana od kariery zespołu. Przy czym BODY bardzo, bardzo lubię, a FIANCE jako piosenka radziła sobie lepiej niż Millions, które wyszło miesiąc później i Ah Yeah... Seungyoon  ma dostać album, ale uwierzę, gdy zobaczę teledysk. 

MINO AH YEAH

Wciąż zastanawiam się, co się stało w grudniu 2018 roku i dlaczego zespół postanowił pójść taką drogą, jaką poszedł, bo nie trzeba być muzycznym ekspertem, aby zauważyć, że w tamtym momencie trochę się pogubił i do równowagi doszedł dopiero w 2020. Oczywiście nie twierdzę, że zespoły nie mogą zmieniać swojej muzyki albo że muszą trwać w jednym koncepcie - nie muszą i w przypadku WINNER widać to po Sentimental, piosenkach z wakacji 2017, nawet Really Really było inną piosenką niż poprzednie. A tak naprawdę to oni mają całkiem ucieszne piosenki już na debiutanckiej płycie.

I gdyby ktoś miał wątpliwości, to słuchałam całych płyt zespołu, ale nie ma to szczególnego wpływu na opinię i to, jak układają się single. Bo jeśli jakiś ma to tylko gorszy - w znaczeniu macie na płycie piosenkę MOLA a głównym singlem czynicie Ah Yeah; nawet ZOO byłoby lepsze. Z płyty EVERYD4Y nawet LA LA i HELLO są lepsze,  MOVIE STAR powinno było być drugim singlem, AIR to jedna z moich ulubionych piosenek z całej dyskografii. W sumie to cokolwiek z tej płyty powinno było dostać teledysk. I w okresie do Millions bardzo ten zespół lubiłam, ale Millions tak zbiło mnie z tropu, że i całe moje zainteresowanie zespołem przesunęło się na drugi plan.

Jak pisałam, jeśli się okaże, że zespół nie zostanie razem po służbie wojskowej wcale się nie zdziwię. 

Jeśli jesteście (bądź byliście) fanami zespołu koniecznie napiszcie mi, co myślicie o ścieżkach zespołu od 2018. 

Trzymajcie się, M

środa, 9 września 2020

Płaskowyż - Tower of God

 Hello!

Dziś na blogu coś, czego nie było od bardzo, bardzo dawna - recenzja anime w moim wykonaniu! Postanowiłam dooglądać Tower of God, bo zapowiada się, że być może nadchodzący sezon anime będzie całkiem ciekawy (w przeciwieństwie do letniego, z którego nie było nawet pierwszych wrażeń) i chciałam mieć chociaż Tower of God za sobą, zanim się zacznie.

Tower of God Kami no Tou

Po pierwszych odcinkach byłam bardzo pozytywnie nastawiona do tego anime, nawet napisałam, że to najbardziej wciągający tytuł sezonu wiosna 2020 - co nie zmienia faktu, że trochę czasu zajęło mi  dokończenie go. Ale cieszę się, że w ogóle się do tego zmotywowałam, bo jak nie mogłam się za to zabrać o nie mogłam, a jak się zabrałam to cały sezon obejrzałam na raz.

Zwykle anime w połowie ma zaznaczoną przerwę na reklamy. To nie ma i gdy wróciłam po przerwie do oglądania przez kilka pierwszych odcinku, gdy się one kończyły to byłam bardzo zaskoczona, że to nie połowa. Odcinki mijają bardzo szybko, cały sezon może miał trzy-cztery słabsze sceny, które się dłużyły, ale poza tym nie ma się czego przyczepić. Znaczy w sumie jest, bo ze wspinaniem się na wieżę to anime nie ma zbyt wiele wspólnego...

Kami no Tou Tower of God

Tak do 9 odcinka myślałam też, że to takie przyjemne bohaterskie anime z ładnym przekazem dla dzieci, ale trochę się pomyliłam, to jednak niekoniecznie anime dla dzieci. Ale poza tym nie jest tak głębokie czy intelektualne jak czasami się wydaje, że chciałoby się prezentować. To co, jak i z jakich powodów robią bohaterowie widziało się już tysiąc razy, a oni sami ostatecznie wypadają płasko. Tak naprawdę trudno kogoś polubić albo przejąć się jego losami. Bam jest uroczy i niegroźny i nie mogłam zmusić się, aby być zainteresowaną dlaczego i skąd ma on takie moce jakie ma. Do tego jego chęć ratowania czy dbania o Rachel w pewnym momencie staje się męcząca. Bo wystarczy mieć minimalne rozeznanie w typach bohaterów, aby zrozumieć, że Rachel nie jest dobrą postacią. Poza tym jednym z przesłań tego anime jest, aby nie być samolubnym. A im bardziej poznajemy Rachel, tym bardziej jest.

W sumie najbardziej interesujący jest Khun. Ma też najładniejszy projekt postaci. Reszta bohaterów w znakomitej większości nie dostaje ani sekundy backstory, a jak dostaje to ich przeszłość jest ledwie zarysowana i nie wraca w reszcie anime.  

Tower od God

Poza tym to anime jest bardziej zabawne i bardziej zaskakujące niż się spodziewałam. A z jakiegoś powodu spodziewałam się, że nie będzie w nim komediowych elementów wcale. Co do zaskoczeń, to owszem są i są zaskakujące, ale jednocześnie całe anime ma ton i rytm, z którego nie wychodzi i jest on bardzo równy. Dlatego tak trudno przejmować się bohaterami i dlatego zaskakujące rzeczy są tylko zaskakujące i nie sprawiają, że się w nie nie dowierza. 

Podsumowując, ostatecznie to dość przeciętne anime, a tym co wyróżnia je najbardziej z całej grupy podobnych tytułów jest kreska.

Trzymajcie się, M

sobota, 5 września 2020

Kogo obchodzi taka prawda - Śrubek i tajemnice Maszynerii

Hello!

Miałam fenomenalny plan i tydzień na jego wykonanie i oczywiście z planu nic nie wyszło, bo tylko jeden z moich trzech braci postanowił współpracować. Otóż wymyśliłam sobie, że poproszę wszystkich trzech o przeczytanie tej samej książki i napisanie, co o niej sądzą. Ta książka to Śrubek i  tajemnice Maszynerii, którą redagowałam w związku z czym mi samej trochę głupio o niej pisać. Aczkolwiek uważam, że o jedna z lepszych książek nad którymi pracowałam (zaraz po Evereście) - jest wciągająca (miałam ją redagować, a czasami po prostu ją czytałam) i zaskakująca (ja nie powiem Wam jak, ale brat trochę zdradza poniżej). W każdym razie recenzję napisał M2 (lat 15), jego styl charakteryzuje się dużo większą zwięzłością niż sposób w jaki ja piszę. 

Śrubek i tajemnice Maszynerii

Tytuł: Śrubek i tajemnice Maszynerii
Autor: Jan Bliźniak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Adamada

Zacznę od tego, że książka dla dzieci to raczej nie jest. Według wydawnictwa 8+, ale ja dałbym co najmniej 12+. Pierwszy rozdział to dosłownie opis tego, jak główny bohater, Śrubek, ucieka przed policją po tym, jak włamał się i okradł budynek rządu. Zresztą jest to później wytłumaczone tym, że panuje epidemia tajemniczego, niewyleczalnego wirusa, przez który roboty szaleją, a "Władze próbują zatuszować problem". Motywacją bohatera jest jego chory ojciec zamknięty w Warsztacie, czyli szpitalu, z którego jednak nikt z zarażonych nie wrócił. Mimo że na początku jest to często wspominana postać, jego wątek zanika mniej więcej w połowie książki, bo Śrubek rozkręcił się do tego stopnia, że nie próbuje on znaleźć antywirusa dla własnych celów, lecz aby ujawnić "prawdę" skrywaną przez "zły rząd". 

Ostatecznie ojca nie poznajemy, tak samo jak matki, o której wiadomo jeszcze mniej. 

Pod koniec książki jest nawet spis zarzutów wobec protagonisty, mianowicie: działanie na szkodę miasta, podżeganie do buntu, włamania i kradzieże. Niezbyt dobry przykład dla dziecka. Co do bohaterów, to poza głównym nie są oni zbyt rozbudowani. Tytułowy Śrubek, optymista marzyciel, który zrobił z siebie bohatera, jednak kilka razy miał wątpliwości, czy jest jakiś sens dalszego działania. W takich sytuacjach musieli mu pomóc przyjaciele: Wkrętek, zimny pesymista, robiący za "tego mądrego", Miedzia, która jest dziewczyną Śrubka oraz Scalona. 

Przesłanie książki jest mocno filozoficzne i sporo mówi o społeczeństwie: nastolatkowie szukający w sobie wyjątkowości, politycy nadużywający władzy, przekupieni prawnicy, szukanie wspólnego kozła ofiarnego, masy, które "w przykre rzeczy wierzą łatwiej", rozterki bohaterów, czy aby na pewno postępują słusznie, a nawet motyw przemijania i - to chyba najważniejsze - ludzie. A właściwie ich brak. Ostatnim śladem działalności człowieka są nieświadome tego maszyny, wyglądające jak blacha niebo, sterty najróżniejszych urządzeń czy nawet wielki potwór. Chyba nie trzeba tłumaczyć, co się stało. Ogólnie książka jest całkiem ciekawa, jedynym problemem jest przedział wiekowy. Zakładam, że sugerowany wiek 8 lat to trochę za mało, żeby czytelnik dobrze zrozumiał czynności jak sądzenie głównego za to, że chciał dla świata dobrze etc.

Koniec pisania M2 teraz ja, bo muszę jeszcze dodać, że gdy pierwszy raz zobaczyłam, okładkę to trochę się przestraszyłam, bo jest no... straszna (te linie wyglądają niemalże jak kraty, a sam bohater, jakby trzymał kartkę z danymi do zdjęcia policyjnego), ale ilustracje w środku są łagodniejsze.  

PS Tytuł wpisu to cytat z książki.

Pozdrawiamy, M i M2