środa, 28 czerwca 2023

Wrażenie domowości kontra rodzinne życie - Mądre matki, dobre żony. Kobiety w Korei Południowej

 Hello!

Jeśli dobrze liczę Mądre matki, dobre żony. Kobiety w Korei Południowej (2023) to trzecia po Koreańskich światach kobiet (2019, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego) i Przysłoniętym uśmiechu (2022, Wydawnictwo Czarne) książka na polskim rynku wydawniczym dotycząca kobiet w Republice Korei. Podchodziłam do Mądrych matek... jak pies do jeża, co jest dość normalną sytuacją w moim przypadku, ale tutaj jednak bardziej szczególną - bo chęć porównywania tej książki do Przesłoniętego uśmiechu jest wielka. Przypominam także wstęp do tej recenzji w postaci - Mądre matki, dobre żony. Kobiety w Korei Południowej - koreańskie bingo.

Mądre matki, dobre żony. Kobiety w Korei Południowej

Tytuł: Mądre matki, dobre żony. Kobiety w Korei Południowej
Autorka: Małgorzata Sidz
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Spodziewałam się, że książka Mądre matki, dobre żony będzie bardziej skupiona na rozmowach, ale nie jest - w zasadzie są one wstawkami czy przerywnikami pomiędzy fragmentami dotyczącymi historii, kontekstu, kultury. Dla mnie nie była to bardzo odkrywcza lektura (chociaż wciąż dowiedziałam się paru nowych rzeczy, na przykład znałam określenie "tygrysie matki" - w odniesieniu do matek z Chin, ale z "helikopterowymi" spotkałam się po raz pierwszy), ale muszę przyznać, że książkę czytało się znakomicie i chociaż wiedziałam wiele, wciąż byłam zaciekawiona, co jeszcze przedstawi autorka. Poza tym przez samą treść po prostu się płynie, bo jest napisana w bardzo prosty, przystępny sposób. Dopracowanie tekstu i kilka pomysłów redakcyjnych sprawia, że to naprawdę ciekawa i niekiedy nawet lekko nieoczywista lektura.

Pomijając fakt, że sytuacja i pozycja kobiet w Korei nie jest najlepsza, a presja społeczna i konserwatyzm (lub jeśli ktoś woli określić to bardziej kulturowo neokonfucjanizm przenikający wszystkie aspekty życia) odciskają na kobietach ogromne piętno. Większość przywoływanych w książce kobiet, to osoby, które musiały ciężko pracować, znalazły się gdzieś pomiędzy swoimi ambicjami a oczekiwaniami rodziców, a przed ślubem niemalże nie ma ucieczki (wygląda na to, że lepiej wziąć ślub i się rozwieść, niż nigdy nie być mężatką).

Tonalnie książka ma dwa bieguny: jedzeniowo-domowa opowieść autorki o jej odczuciach na temat Korei Południowej w tym aspekcie oraz raczej smutnych opowieści Koreanek o ich życiu rodzinnym. I wydaje się, że istnieje tu nieprzekraczalna granica. Autorka może w Korei czuć się jak u siebie, doceniać babciną kuchnię, rozpisywać się o jedzeniu, ale nie dotyczy jej całe społeczne i kulturowe obciążenie, jakiemu poddawane są Koreanki. To nie jest zarzut, ale nie można ukryć, że pozycja dziennikarki z dalekiego kraju jest dosyć wygodna. W moim odbiorze (i im dalej w książkę, tym bardziej) następowało tu czasami pewne stracie w narracji: wrażeniem domowości odbieranym przez autorkę na ulicach i w punkach z jedzeniem Seulu kontra opowieściami o rodzinnym życiu jej rozmówczyń. Momentami wydaje się to nieco powierzchowne, ale w częściach dotyczących historii i kultury przedstawione jest wiele szczegółów i kontekstów, które nie są za często poruszane. Trzeba pamiętać, aby czytając, nieco oddzielać to, co autorka chce przekazać nam od siebie, to, jak kreuje kontekst kulturowy i historyczny Korei oraz umiejscowienie w tym wszystkim jej rozmówczyń. Nie powinno być to trudne, bo te części są od siebie wyraźnie oddzielone. 

W kontekście mam zabrakło mi trochę wprost informacji, że kobiety po urodzeniu dziecka przedstawiają się jako "mama tego i tego" (a męża przedstawiają jako "ojca tego i tego") i odniesienia do dramy SKY Castle. Małgorzata Sidz nie ucieka od popkulturowych nawiązań i innych odniesień. Tu może warto wspomnieć, że książka ma przypisy! Co prawda bibliograficzne (do książek i badań); brakowało natomiast przypisów do przywoływanych przez autorkę statystyk, ale książka ma też zgrabną bibliografię (gdzie niestety nie widzę źródeł, które mogą odnosić się do statystyk). Nie ma też informacji o latynizacji zastosowanej w książce (na minus) i koreańskie nazwy geograficzne są zapisywane zgodnie z wytycznymi południowokoreańskimi - co jest w porządku i są stosowane konsekwentnie, ale wypadałoby poinformować czytelnika o decyzji, że nie używa się polskich nazw przyjętych przed KSNG.

Mądre matki, dobre żony naprawdę podobały mi się do około 300. Potem poczułam, że ta naprawdę początkowo dobrze przemyślana i zaplanowana książka (jak mi się spodobało, w którym miejscu umieszczono wywiad z Borą Chung, bo świetnie przeprowadzał przez zmianę tematycznego środka ciężkości tekstu) trochę się rozwadnia i nieco traci tematyczne skupienie. Nie będę ukrywała, że doczytywałam ją odrobinę na siłę, bo bardzo zależało mi, aby ją szybko skończyć. W innym przypadku istniałaby szansa, że ostatnie 100-80 stron odłożyłabym na (może nie wieczne) długie niedoczytanie. Czego pewnie bym żałowała, bo na koniec autorka wspomina o radykalnym koreańskim feminizmie (szczególnie) internetowym, a ten temat bardzo mnie interesuje, więc żałuję również, że poświęcono mu stosunkowo bardzo niewiele miejsca.

Jedną z najciekawszych rzeczy, jaką daje mi pochłanianie każdej napotkanej książki o Korei, jest obserwowanie zmian w narracji o tym kraju lub tego, jakie nowe tematy są podejmowane. W przypadku Korei to: pojawianie się coraz większej liczby książek, że w Korei je się psy. To dla mnie o tyle zaskakujące, że jestem pewna, że ogólnie/stereotypowo jedzenie psów kojarzy się z Chinami nie Koreą. Sam temat nie jest zaskakujący jako taki, natomiast fakt, że ostatnio pojawia się w niemalże każdej książce już trochę tak. Ale może wynika to z działań rządu koreańskiego w tej sprawie i dlatego przenika to ostatnio tak bardzo do tekstów. Druga zamiana: z tematu samobójstw nastolatków (i koszmarnych statystyk) na temat samobójstw ludzi starszych (i także koszmarnych statystyk). Trzecim tematem jest wojna w Wietnamie i udział w niej Koreańczyków.

Mądre matki, dobre żony. Kobiety w Korei Południowej to na pewno jedna z lepszych i prawdopodobnie jedna z najprzyjemniejszych do czytania, ale niekoniecznie tematycznie oczywiście - chociaż na pewno to jakieś osiągniecie, aby książkę o trudnych aspektach kobiecego życia, napisać w tak przystępny sposób - książek o Korei Południowej na polskim rynku wydawniczym. Jest o wiele mniej chaotyczna niż podobne wydania, ale nie można zapomnieć o konieczności oddzielenia osobistych wrażeń i odczuć autorki na temat jej przebywania w tym kraju od realiów życia jej rozmówczyń. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

sobota, 24 czerwca 2023

Od przybytku głowa nie boli... - Muzeum Azji i Pacyfiku

 Hallo!

...ale oczy nie wiedzą, gdzie się podziać! Od dłuższego czasu chciała się wybrać do Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie, więc gdy brat musiał jechać do stolicy i zapytał, czy nie mam ochoty wybrać się na wycieczkę - miałam! Więc dzisiaj krótka relacja z mojej wizyty w Muzeum Azji i Pacyfiku im. Andrzeja Wawrzyniaka w Warszawie! 

4 posążki Buddy w muzuem

Posążki Buddy z sali o Mongolii.

Pierwsze wrażenie z muzeum było bardzo sprzeczne: przemiła pani poinformowała nas, że mają darmowe zwiedzanie, ale nie nie dałam rady nic zjeść w muzealnej kawiarence. A jeszcze dzień wcześniej sprawdzałam - na wszelki wypadek - czy gdyby przyszło mi tam zjeść śniadanie, to mogłabym. Niestety chociaż dziewczyna, która mnie obsługiwała bardzo chciała mi pomóc, nie za bardzo miała czym. Więc w zasadzie zwiedzałam muzeum prawie głodna. I jeszcze jedna rzecz, która rzuca się w oczy na wejściu - przed muzeum stoją rzeźby, drzwi do niego są bardzo charakterystyczne i trochę onieśmielające, a po ich przekroczeniu: duże białe, trochę sterylne pomieszczenie. Spory kontrast (wydaje mi się, że muzeum było - albo i cały czas jest w procesie remontu). Który jeszcze się zwiększa po wejściu na wystawę!

Azja Centralna ubiory
Mniej więcej taki widok ukazuje się naszym oczom po wejściu na wystawę stałą.

Zdjęcia, które Wam pokażę, to ułamek - ułameczek ułameczka - tego, co można zobaczyć w środku. Nie bez powodu dzisiejszy wpis ma tytuł taki, jaki ma. W ulotce można przeczytać, że muzeum posiada 23 tysiące eksponatów. Nie liczyłam, wierzę na słowo i temu, co widziałam. 

Sztylety i tańcząca postać Indonezja

Chociaż przyznaję, że pierwsza sala (pomijając to, że mało nie dostałam zawału na widok własnego odbicia w lutrze, gdyż w bramie wejściowej na wystawę stałą są właśnie lustra) na początku (!) nie zrobiła na mnie pozytywnego wrażenia - weszłam, zobaczyłam jakieś stroje i zaczęłam się obawiać, czy nie zobaczę tego samego w kolejnych miejscach. 

Strój tradycyjny Sumatra

A później weszłam do sali o Mongolii a tam jurta (albo ger)! I od tego momentu muzeum zaczęło robić na mnie stopniowo coraz większe i większe wrażenie. Bo potem - cała sala muzyczna z Indonezji! A to tylko największe ekspozycje. Ileż tam było drobnych i ciekawych eksponatów. I gdy zgrałam zdjęcia na laptopa, zauważyłam, że zrobiłam zdecydowanie mniej zdjęć wystawy stałej, niż sądziłam. I jak to bywa ze zdjęciami robionymi w muzeum - w telefonie wyglądają całkiem nie najgorzej (ba! zapowiadają się wręcz całkiem nieźle), a potem większość jest niepublikowalna.

Lampa z meczetu

Wystawa stała nosi tytuł Podróże na wschód i polecałabym sprawdzić układ sal przed zwiedzaniem, bo budowa muzeum jest nieco zaskakująca - ale to nie gorzej, bo człowiek, co wchodzi do sali i zagląda za róg, to jest pod większym wrażeniem. Chociaż największe robi sala o Indonezji. Ach, i muszę zaznaczyć, że gdy dotarliśmy do końca, wróciliśmy do pierwszej sali, abym mogła nadrobić, to co niesłusznie pominęłam po pierwszym rzucie oka.

Strefa dźwięków złoty instrument

Na końcu jest Strefa dźwięków z instrumentami z tamtego zakątka świata. Strefa ta łączy się też z wystawą czasową - Stworzone dźwiękiem. Muzyka i taniec w sztukach plastycznych Azji i Oceanii. I mogłabym przysiąc, że ściągnięto do tego muzeum wszystkie możliwe typy rzeźb, które przedstawiają śpiewających i grających ludzi oraz sporo rysunków i grafik na ten temat. I zgromadzono to na bardzo małej przestrzeni. Człowiek zwiedzając, dość dosłownie się kręci. Ale też i po części takie właśnie jest założenie! Będzie to dobrze widać, gdy przyjrzycie się ostatniemu zdjęciu.

Stworzone dźwiękiem słoń

Z tej części udało mi się też zrobić najładniejsze zdjęcia (w tej sali było nieco jaśniej niż na wystawie stałej).

Wycinanka z Japonką grającą na instrumencie

Seria obrazów z wystawy Stworzone dźwiękiem

Posąg bogini

Mam nadzieję, że nawet jeśli zdjęcia z wystawy stałej nie przekonały Was, że w muzeum jest mnóstwo ciekawych eksponatów do zobaczenia, to przekonają Was zdjęcia z wystawy czasowej! Jest czynna do 3 września, a to, co pokazałam to dosłownie praktycznie nic. Tyle jest tam rzeczy.

Jedyne, co nieco mnie rozczarowało (poza kawiarenką) to to, że nie dostrzegłam wystawionych eksponatów z Korei i Tajlandii. Wystawa stała (z tego, co rozumiem jeszcze) nie do końca obejmuje ten region, ale na czasowej także nic nie było. Ale muzeum ma przedmioty z tych krajów i popatrzyłam sobie na nie na jego stronie internetowej (którą jak pisałam polecam dokładnie - a nie tak jak ja po łebkach - sprawdzić przed wizytą). 

Trochę żałuję, że zwiedzałam to muzuem nieco głodna i nieco się spiesząc (ale znów - chociaż sprawdzałam i wybierałam się tam od jakiegoś czasu nie miałam pojęcia, ile tam eksponatów), bo trzeba było zdążyć na pociąg do domu. Mam nadzieję, że kolejna wystawa czasowa będzie ciekawa, abym miała motywację, żeby tam wrócić. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Dajcie mi znać, czy kiedyś tam byliście!
LOVE, M

środa, 21 czerwca 2023

Mądre matki, dobre żony. Kobiety w Korei Południowej - koreańskie bingo

Hello!

Zaczynam minimaraton (aż dwóch) wpisów o książce Mądre matki, dobre żony. Kobiety w Korei Południowej od koreańskiego bingo. To sprawdzenie, do ilu typowych haseł dotyczących Korei mogę znaleźć cytaty w danej książce (a gdyby kogoś interesowały szczegóły tego pomysłu, to proszę zajrzeć do zakładki Wszystko, co napisałam i jest związane z Koreami).

Tytuł: Mądre matki, dobre żony. Kobiety w Korei Południowej
Autorka: Małgorzata Sidz
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Książka Mądre matki, dobre żony. Kobiety w Korei Południowej na tle kwitnącego jaśminu


KOREA PÓŁNOCNA


Przeszłość gospodarki

> "Dzisiejsza Korea Południowa jawi nam się jako raj w porónaiu z pograżoną w biedzie i terrorze Koreą Północną, ale przed wojną to właśnie w półocnej części kraju koncentrował się przemysł (...)" (s. 275).

Narzekanie na przewodników
Prezenterka wiadomości
Nawiązywanie do Orwella
(Nie)bezpieczeństwo Air Koryo
Rachuba czasu
Kraj, którym kieruje zmarły
Samochody
Podział społeczeństwa na klasy
Historia hotelu Ryugyŏng
Fryzury
Porwanie Choi Un-hui i Shin Sang-oka
13 centymetrów
Narzekanie na bycie dziennikarzem / Podkreślanie faktu bycia dziennikarzem

To oczywiście nie jest książka o Korei Północnej, ale jeden punkt znalazłam.

KOREA


Kimchi

> "(...) wieprzowiny na gorącym półmisku i pikantnej zupy z kimchi" (s. 11).

Soju

> "Zamawiamy owoce, makaron, pijemy piwo z soju i śpiewamy przez dobre dwie godziny (s. 53).

Hanbok

> "Przedstawia dziewczynkę siedzącą na krzesełku w tradycyjnym stroju hanbok" (s. 255).

Konfucjusz

> "Zanim w Korei na dobre zaczęto wprowadzać w życie zasady konfucjanizmu, najsilniejsze wpływy miała religia buddyjska" (s. 30).
Z tego, co kojarzę, buddyzm to niekoniecznie religia.

Hangul (hangeul) i Sejong Wielki

> "Król Sejong wynalazł wtedy i upowszechnił koreański alfabet, dużo łatwiejszy od używanego wcześniej pisma chińskiego" (s. 89).

Ondol

Jest hanok, ale o ondolu ani słowa.

Kim, Park, Lee to najpopularniejsze nazwiska

> "(...) 97 procent ludzi to etniczni Koreańczycy, a połowa ma na nazwisko Kim, Lee czy Park" (s. 302).

Historia o metalowych pałeczkach
-

W kategorii ogólnokoreańskiej przyznaję Mądrym matkom, dobrym żonom  6 na 8 punktów.


KOREA POŁUDNIOWA


Czebol

> "Szacuje się, że wymusiła ponad siedemset milionów dolarów od czeboli - wielkich koreańskich korporacji o rodzinnych korzeniach, taki jak Samsung" (s. 25-26).

Pali-pali

> "Ale w kraju, w którym wszystko musi być palli palli, czyli »szybko, szybko«, mało kto ma czas, żeby czekać na życie wieczne" (s.342).

Hallyu / Koreańska fala. Albo inaczej: spróbować napisać o hallyu i nie napisać o serialu "Winter Sonata"

Nie ma koreańskiej fali, są wspomnienia o k-popie, szczególnie o BTS, i o k-dramach - także jako punktami odniesienia dla tematyki książki.

Nadgodziny

> "- Ale wychodzi z kolegami i szefem (...). No i wyrabia nadgodziny" (s. 68).

Metafora o krewetce

-

Przegrana Polski z Koreą Południową w piłce nożnej w 2002 roku

Naprawdę trudno mi uwierzyć, że tego nie ma! Ale autorka spotyka na swojej drodze komentatora sportowego, który był w Polsce i relacjonował skoki narciarskie.

Cud nad rzeką Han

> "Od lat sześdziesiątych świat zachwyca się »cudem na rzece Han«" (s. 134).
Nie wiem, czy to usterka tekstu czy jednak cud był na rzece, bo to już kolejny tekst, gdzie widzę "na" zamiast "nad".

Samobójstwa

> "Około miliona z nich cierpi na samotność. Wielu skarży się na myśli samobójcze" (s. 137).
Z zasady ten punkt dotyczył nastolatków, ale w Korei równie wysokie (jeśli nie wyższe) są także statystyki dotyczące osób starszych. 

Z kategorii południowokoreańskiej książka dostaje 5 na 8 punktów. W sumie 11 na 16. Nieźle. Chociaż nie wiem, jak autorka uchroniła się przed wspominaniem o hallyu i piłce nożnej. Wstęp mamy za sobą - w sobotę ukaże się recenzja!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

sobota, 17 czerwca 2023

Czarne lustro (Black Mirror) sezon 6

Hello!

W zasadzie nie planowałam oglądać nowego sezonu Black Mirror, a przynajmniej nie tak od razu. Ale wypadł dzień prasowania, a do prasowania najlepsze są seriale, których nie muszę czytać i tak wpadły dwa pierwsze odcinki, a potem poleciało dalej.  

Pamiętajcie, że odcinki są opisywane w kontekście serii, do której należą, i zgodnie z pewnymi oczekiwaniami, które wokół siebie budowało Black Mirror

Black Mirror 6

Zupełnie zapomniałam, że po polsku funkcjonuje nazwa Czarne lustro i jest rozpoznawalna.

Joan is Awful

Platforma streamingowa robi serial o - dosłownie - codziennym życiu Joan, aby wszyscy widzieli jej brudy. W głównej roli - Salma Hayek. Ale czy aby na pewno?

Świetnie oglądał mi się ten odcinek, jest znakomity aktorsko, pomysł bardzo ciekawy (czy powinniśmy teraz wszyscy przeczytać wszystko, co Netflix każe nam zaznaczać w zgodach? - zawsze powinniśmy to robić, aby nie skończyć jak główna bohaterka), ale zakończenie wydało mi się naciągane. Może nie tyle naciągane, co przedobrzone. Nie wybrzmiewa tak silnie, jakby mogło, bo jest trochę przykryte bełkotem i odrobinę niepotrzebne. Z jednej strony je rozumiem, z drugiej mam wrażenie, że można było z tego wybrnąć nieco prościej i efektywniej.

Loch Henry

Dokumentaliści przyjeżdżają do rodzinnego miasta jednego z nich i odkrywają, że prawdopodobnie mają nawet ciekawszy temat, niż mogliby przypuszczać, a na pewno nie mogliby przewidywać konsekwencji podjęcia go.

Trochę za szybko domyśliłam się, jaka może być prawdziwa zagadka tego odcinka. A wręcz miałam nawet nieco bardziej rozbudowany pomysł niż scenarzyści serialu. Ponadto ten odcinek wydawał się trochę spóźniony. Może w pierwszym sezonie byłby bardziej odkrywczy, teraz brakowało tylko, aby główni bohaterowie robili podcast zamiast filmu. Black Mirror chyba powinno być przed swoimi czasami a nie wpisywać się w trendy.

Beyond the Sea

Dwóch astronautów na statku daleko w kosmosie (oraz na Ziemi) jest bardzo zaskoczonych rozwojem spraw przed i po pewnej tragedii.

Zdecydowanie najciekawszy i nawet gdy czuło się, w którą stronę podąży ta opowieść (a nie jest nieprzewidywalna), to było to raczej satysfakcjonujące niż rozczarowujące (chociaż straszne). W końcu jest to odcinek dotykający jakoś tematu natury ludzkiej i tego, co ludzie robią w ekstremalnych sytuacjach granicznych. 

Mazey Day

Na początku zastanawiałam się, czemu miałaby mnie obchodzić historia kobiety paparazzo, której zdjęcie przyczyniło się do samobójstwa aktora, ale to nie dlatego porzuciła zawód, tylko ponieważ za mało płacili oraz aktorki, która po halucynogennych grzybkach potrąciła człowieka i zwiała. A potem już tylko zastanawiałam się, czy ten odcinek to jakiś żart. To chyba miała być dziwna opowieść o ludzkiej chciwości, ale nie będę się doszukiwała sensu tam, gdzie wyraźnie go nie ma. 

Demon 79

W roku 1979 niepozorna, aczkolwiek wyróżniająca się w północnej Anglii, sprzedawczyni niechcący bierze na swoje barki wielką odpowiedzialność powiązaną z cóż... demonem, więc można się domyślić, że miło nie będzie.

Byłam zaintrygowana i zaniepokojona w związku z czasem i kontekstem społecznym tego odcinka. Demon 79 to odrobinkę fantastyczna wariacja na temat "Co by było, gdybyśmy mogli zabić złe postaci z przeszłości?", ale nie do końca. Odcinek dotyka też odrobinę tematu tego, że ludzie miewają ochotę kogoś zamordować tak po prostu, tego czy i jak, i jeśli zabijanie staje się z czasem łatwiejsze i tego, kogo zabijać. Nie jest to potraktowane bardzo głęboko, to w większości zalążki. Gdybym miała najbardziej podsumować motyw przewodni tego odcinka, to powiedziałabym, że jest o wierze. Czy może raczej o zaufaniu. I tym, czy rzeczywiście spełnienie lub niespełnienie dziwnych nakazów demona wpłynie na świat. Niemalże do samego końca odcinka można być sceptycznym, o co w ogóle chodzi z tym demonem. 

W największej ogólności bardzo średni, jeśli nie zwyczajnie kiepski, jest ten sezon. Jedynym prawdę wartym uwagi odcinkiem jest trzeci Beyond the Sea. Potem uplasowałabym Demona, Joan (ten jednen tak bardzo przedobrzony element zakończenia naprawdę zostawił słabe wrażenie), Loch Henry i na koniec Mazey Day, ale podkreślam, że na skali jakości, odległości pomiędzy odcinkami zdecydowanie nie są równe. Szczególnie Loch Henry się tu wyróżnia, bo spośród odcinków jest najbardziej realistyczny (to znaczy nie ma elementów fantastycznych i supertechnologicznych), a Mazey Day jest zwyczajnie niedorzeczny czy absurdalny. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

środa, 14 czerwca 2023

Too cute to be sus

 Hello!

Dzisiejszy post zasugerował mi Instagram - gdyby nie to wpisu dzisiaj wcale mogłoby nie być, bo trochę poprzesuwały mi się tygodniowe plany i jestem w lekkim niedoczasie - który stwierdził, że najwyższy czas zaprezentować światu rolkę z wyszywania uroczej i podejrzanej postaci z gry Among Us. Tak, wyszywanka powstawała w czasie szczytu popularności tej gry - inaczej mówiąc w środku pandemii. Trochę żałuję, że z pokazaniem światu tego obrazka aż tyle czekałam.

Tamborek z kanwą z nakalkowanym wzorem z postacią z gry Among Us

Projekt powstał z jakiejś ilustracji, którą znalazłam w internecie. Wyskalowałam ją, aby pasowała do tamborka (lepiej nie mówić, ile wydruków próbnych poszło - na to jak się okazało zaskakująco trudne - zadanie), a potem naniosłam na kanwę za pomocą kalki.

W trakcie pracy 1

W trakcie pracy 2

Tu dwa ujęcia z pracy, bo ładne światło, którego niestety zabrakło, gdy fotografowałam skończony obrazek. 

Różowa postać z gry Among Us z kwiatem po prawej stronie, na górze napis Too cute, na dole napis to be sus.

Obrazek spóźniony o jakieś 3 lata, na razie leży sobie razem z innymi obrazkami, które robiłam z nudów i/lub potrzeby chwili.
 
Więcej z pracy nad projektem możecie zobaczyć na Instagramie. A w komentarzach możecie dać mi znać, czy szaleństwo Among Us porwało Was, gdy gra była moda. Bo mnie, nieco wbrew dzisiejszemu wpisowi, niekoniecznie. Natomiast ilustracji, która posłużyła za wzór, nie można odmówić uroku. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M


sobota, 10 czerwca 2023

Nudnawo - Avatar: Istota wody

 Hello!

W końcu - bo dodali go na Disney+ - udało mi się obejrzeć film Avatar: Istota wody. Ciekawostka - miałam kupione bilety do kina na ten film, ale akurat tuż przed moim seansem zepsuł się projektor, obsługa kina chciała (nie wiem jak) zmieścić widzów na sali wielkości 1/4 dużej sali i zrezygnowałyśmy z mamą z seansu. A jak być może pamiętacie z grudnia, byłam całkiem zainteresowana premierą tego filmu.  

Tekst: Avatar: Istota wody na niebieskim, udającym wodę, tle

Założenia filmu są dość proste - Jake Sully i Neytiri mają gromadkę dzieci (2 synów, córeczkę oraz adoptowaną córkę Kiri, której matką jest Grace), ale jak ludzie zaczynają panoszyć się w kosmosie, to nie przestają, więc wracają na Pandorę - w tym paskudny pułkownik, któremu dano ciało avatara (i kilku paskudnym postaciom razem z nim). Jake i pułkownik gnany zemstą, bawią się w kotka i myszkę, Jake postanawia więc ewakuować rodzinę daleko do wioski na wyspie innego klanu Metkayina.  

Fabuła filmu Avatar: Istota wody momentami urąga inteligencji widza, jest wręcz boleśnie prosta i na dodatek często pozbawiona emocji. Mam wrażenie, że głównie dlatego, że rola Neytiri jest żenująco mała, a jednocześnie na niej spoczywał największy emocjonalny ciężar w dwóch najważniejszych momentach filmu - niestety nie widzimy jej za dużo pomiędzy nimi i to wielka strata. Ogólnie film wymyśla sobie ładne i zazwyczaj nawet zgrabne preteksty, aby pchać fabułę do przodu, ale tylko tyle. Trochę rodzinnych sporów, trochę bicia, trochę rodzinnych sporów prowadzących do bicia się, trochę z kamerą wśród oceanów, więcej rodzinnych dramatów, bardziej okrutne walki. Avatar: Istota wody jest nudnawy (po dwóch godzinach naprawdę cieszyłam się, że jednak z seansu kinowego nic nie wyszło), ale najgorsze jest to, że im bliżej końca tym bardziej męczący. I gdy już człowiek myśli, że się domknie - to on trwa dalej. 

Inną rzeczą jest to, że - oczywiście - w filmie wielką rolę odgrywa rodzina. I mamy 2 nastolatków, 1 nastolatkę i jedno dziecko i ojca żołnierza/wojownika. Jake nie za bardzo sprawdza się w roli ojca - szczególnie dla drugiego syna i nawet Neytiri mówi mu to wprost. Jednocześnie jednak ja sama nie mam cierpliwości do wątków, gdy nastolatkowie robią głupie rzeczy, których wyraźnie nie powinni robić, a potem się dziwią, że dorośli są źli. A w tym filmie Lo'ak robi i naprawdę głupie i nieodpowiedzialne rzeczy oraz rzeczy, który nie powinien robić, ale moralnie ma rację je robiąc i nie wychodzi z tego nic złego oraz jednak dobre rzeczy, które źle się kończą. Pełna skala. 

Drugą ciekawą postacią w tym filmie jest Kiri, która posiada nadzwyczajną więź z Eywą - a tym samym całą naturą. Na razie jednak trudno jeszcze napisać o niej coś więcej. Kiri postrzegana bywa (a na pewno jest przez morski lud, bo nie wiadomo jak w rodzinnej wiosce Neytiri, gdyż na dobrą sprawę nie widzimy za dużo życia codziennego naszych bohaterów) jako najdziwniejsza z rodzeństwa, bo nie dość, że ma jak oni 5 palców i pochodzi od człowieka, to właśnie jeszcze zanurza się w odczuwaniu Eywy. Także najbardziej z rodzeństwa trzyma się z "Pająkiem" - chłopcem urodzonym i wychowanym na Pandorze, synem złego pułkownika. Gdy o tym piszę, to widzę wyraźnie klucz do tego, aby poznać, którzy bohaterowie tak naprawdę byli ważni w tym filmie - ci którzy dostali jakiś obiekt uczuciowych zainteresowań. Jak pisałam Kiri i Pająk mogą się mieć ku sobie, a Lo'ak i córka wodza morskiej wioski Tsireya mają się ku sobie na pewno. 

Tak jak fabuła tego filmu jest prosta, tak jego przesłanie i jakakolwiek metafizyka (jeśli spróbujemy się jej tam doszukiwać) są boleśnie łopatologiczne. Jego subtelność oscyluje gdzieś pomiędzy zgrzytaniem zębów z powodu tego, jak bardzo jest wprost a zastanawianiem się, czy nie byłoby taniej zrobić dokument o wielorybach (i innych tematach) zamiast wykorzystywać technologie komputerowe. Ale może ludziom trzeba tak wprost i młotkiem wtłaczać do głowy obrazy rozrywkowego okrucieństwa, aby coś zrozumieli. W każdym razie ważne jest to, że wody klan żyje w wielkiej harmonii z morskimi stworzeniami i jest bardzo pacyfistycznie nastawiony.

Wizualnie... trudno powiedzieć. Początkowo ten film wyglądał jak gra komputerowa i dłuższy czas nie mogłam się pozbyć tego wrażenia. Potem - gdy już bohaterowie dotarli nad wodę i zaczęli ją eksplorować - doszłam do wniosku, że leśna część Pandory wyglądała dużo bardziej ponuro niż w pierwszym filmie. Woda tak wygląda super, ale wciąż, gdybym chciała popatrzeć na ładne obrazki, włączyłabym pierwszy film, bo latanie robiło jednak większe wrażenie niż pływanie. 

Pod pewnymi względami Istota wody to bardziej Avatar 2.0 niż Avatar 2. Jasne mamy nowe pokolenie bohaterów (i w sumie to nawet chciałabym, aby pozbyto się w kolejnych częściach balastu, jakim jest postać Jake'a, ale z tego, co czytałam, nie zapowiada się na to, a Lo'ak i Kiri mają ogromy potencjał), ale wiele, wiele punktów fabularnych tych filmów jest takich samych. Ale można się także doszukać podobieństwa do innego filmu reżysera Jamesa Camerona - mianowicie Titanica.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

środa, 7 czerwca 2023

Osaczenie - Chwała (The Glory)

 Hello!

Chwałę (The Glory) oglądały moje internetowe koleżanki, które nie oglądają dram, mamy moich dalszych znajomych - słowem oprócz ludzi, którzy k-dramami są zainteresowani na co dzień, oglądali go niemal wszyscy i serial komentowało pół zaangażowanego internetu. Czy był warty tego zainteresowania?

The Glory Netflix poster

Z powodu prześladowania i znęcania się przez Park Yeon-jin (Lim Ji-yeon) i jej przyjaciół, Moon Dong-eun (Song Hye Kyo) rzuca szkołę i poświęca swoje życie, aby zemścić się na swoich oprawcach.

The Glory to bardziej manipulacja niż spektakl, zemsta na zimno niż sensacja. Fabuła rozwija się powoli, nasza główna bohaterka raczej wykorzystuje informacje o rzeczach, które pozostali bohaterowie robili przeciwko nim, niż sama aktywnie działa. Nie zapominając oczywiście o tym, że dzięki zawziętości została wychowawczynią córki swojej głównej prześladowczyni. Która nie przyjęła tego najlepiej i tak rozpoczęły się kolejne stopnie jej paranoi. Ale nawet ta psychopatyczna paranoiczka niewiele robi. Zdobywanie wspomnianych informacji także nie było proste - nie chcę, aby wyszło, że bohaterka nic nie robi, bo ona zestawia i konfrontuje bohaterów między sobą. Wiemy też, że ta "grupa przyjaciół" z liceum nie jest jednorodna i trudno nazwać ich przyjaciółmi - za to właśnie łatwo wykorzystać ich przeciwko sobie. Na dodatek prześladowcy na własne życzenie pakują się w coraz większe problemy. 

Chwała Netflix młoda Moon Dong-eun

Tu dochodzimy do mojego głównego problemu z tą dramą - była ona bardzo jednowymiarowa. Żaden z bohaterów (może oprócz znajomego lekarza) nie jest szczególnie ciekawy, a fabuła rozwija się dość linearnie. Dorosłej Moon Dong-eun (prawie) wszystko wychodzi, chociaż jej droga jest długa a ona sama cierpliwa. Nie okazuje także wielu emocji - wręcz można powiedzieć, że na nowo uczy się to okazywać w ciągu fabuły i dobrze sprawdza się to jako wątek  - i to momentami może dodatkowo sprawiać wrażenie, że drama jest nieco prosta.

Zazwyczaj opowieści o zemście przynoszą widzowi pewną satysfakcję - mam wrażenie, że w The Glory ta satysfakcja była odkładana bardzo długo i widz musi być równie cierpliwy, co bohaterka. Inną rzeczą jest to, że słyszymy trochę narracji z offu i czasami zawęża ona widzom pole interpretacji. Oczywiście im bliżej końca, tym fabuła się zagęszcza, ale nie ma w niej wielkich zaskoczeń. To może brzmieć, jakby serial mi się nie podobał, ale jest on naprawdę wciągający i ogląda się go z zainteresowaniem. I naprawdę chce się wiedzieć, jakie będzie ostateczne rozwiązanie i gdzie bohaterowie znajdą się na koniec. The Glory to opowieść o tym, jak twoje własne złe uczynki wykorzystane przeciwko tobie przez osobę, której na tym zależy, zapędzą cię w kozi róg. Obserwowanie, jak główna prześladowczyni brnie dalej w kłamstwa, próby zmieniania narracji medialnej, były momentami naprawdę fascynujące.   

Miałam jeszcze wrócić do tematu nowo poznanego lekarza, który z czasem i dzięki własnemu uporowi staje się wspólnikiem Moon Dong-eun w zemście. Grany przez Lee Do-hyuna Joo Yeo-jung początkowo wydaje się niepozorny, ale nie można odmówić mu determinacji. Jego oddanie dla Dong-eun może być odczytywane, jako znajdujące się na granicy obsesji - ale obsesyjność w Chwale dotyczy nie tylko jego i ma bardzo różne odcienie. Do pewnego stopnia Dong-eun i Yeo-jung to swoje odbicia, chociaż raczej w krzywym zwierciadle niż lustrze. Szczególnie widać to w kreacji ich matek - zbudowanej na zasadzie ogromnego kontrastu.

Dorosła Moon Dong-eun

Fabularnie jest to o wiele prostszy serial, niż się spodziewałam. Ale najbardziej rozczarowała mnie jego strona wizualna - jest nieciekawy i bardzo prosty pod tym względem. Nie ma w nim scen czy kadrów ciekawszych niż w innych dramach ani szczególnie się od nich różniących. Co za to ciekawe, od pewnego momenty cały czas w świecie przedstawionym deszcz (a później pada śnieg) - i zastanawiałam się, czy to ma coś wspólnego z tym, że główna prześladowczyni jest pogodynką, a jej życie się coraz bardziej ponure i straszne. The Glory stoi za to wysoko aktorsko - przy czym Im Jiyeon ma większe pole do popisu niż Song Hye Kyo, którą chyba bardzo ograniczał charakter jej bohaterki. Drama ma 16 odcinków po około 45-50 minut, jak na produkcję koreańską tego typu to niewiele - częściej k-dramom bliżej do pełnej godziny, a bywają i takie po 80 minut. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

sobota, 3 czerwca 2023

Przekręty niekoniecznie sportowe - Bad Sport

 Hello!

Jeśli Netflix pokazuje mi miniaturkę z łyżwiarstwem figurowym, to bardzo szybko sprawdzę, co kryje się pod reklamowanym filmem. W tym przypadku okazało się serią dokumentów o skandalach w sporcie - Bad Sport. Cała seria ma 6 odcinków, odcinek o łyżwiarstwie jest 4 i ma tytuł Gold War. Od niego rozpoczęłam oglądanie serialu. 

Bad Sport, Sportowe przekręty

Gold War

Muszę przyznać, że na początku sądziłam, że odcinek będzie bardzo faworyzował stronę kanadyjską. Ale chyba się myliłam. A przynajmniej było tego mniej, niż się początkowo spodziewałam. Doceniłabym bardzo, gdyby wypowiedziała się większa liczba międzynarodowych ekspertów, ale historia przedstawiona jest jasno. Co jednak jest tą historią? Na Igrzyskach Olimpijskich w Salt Lake City w 2002 roku wybuchł skandal sędziowski dotyczący nacisków na francuską sędzinę, aby konkurencję par sportowych wygrała para rosyjska. 

Nie wiedziałam wcześniej o tej sytuacji. Salt Lake City kojarzyło mi się z rosyjskimi solistami i siódmym miejscem polskiej pary sportowej Dorota Zagórska i Mariusz Siudek. Wracając do dokumentu, ogląda się go z wielkim zainteresowaniem, wątki łączą się płynnie i co ciekawe - opowiedziano sporo o historii Jeleny Bierieżnej i Jamie Salé. Ogólnie w całym filmie wypowiada się więcej kobiet niż mężczyzn. Jedyne większe zastrzeżenie, jakie mam to fakt, że w dokumencie nie powiedziano o wynikach par z programów krótkich. Po nim para rosyjska prowadziła. I jest to prawdopodobnie bardziej istotne niż cała historia rywalizacji krajów. Co do skandalu - skojarzył mi się z Eurowizją. To znaczy, gdy tylko zobaczyłam, jakie wyniki i od sędziów z jakich krajów dostali Kanadyjczycy, wiedziałam, że coś jest nie tak z oceną francuską. Musiałabym zobaczyć całe programy, ale sam serial przekonuje, że z tymi notami było coś nie tak i naprawdę wyglądały one podejrzanie. 

Jeśli interesujecie się łyżwiarstwem figurowym to zdecydowanie coś, co powinniście obejrzeć.  

Horse Hitman 

Kolejny odcinek potwierdził, że te dokumenty są zrobione starannie, ciekawie i wciągająco. Przy czym, mam wrażenie, że Bad Sport to trochę mylący tytuł, polski brzmiący Sportowe przekręty też. Gold War było o możliwym przekręcie, ale na poziomie Unii Łyżwiarskiej niż sportu, Horse Hitman o zabijaniu koni na zlecenie. Z ideą sportu ma to niewiele wspólnego. To raczej sprawy bardzo zakulisowe i z samym sportem powiązane trochę pośrednio. 

W tym odcinku wypowiada się głównie Sandman, Usypiacz, człowiek, który te konie zabijał oraz agent FBI, który przygotował taką ugodę, że Usypiacz poszedł na współpracę i wsypał ludzi, dla których pracował. Brzmi to wszytko koszmarnie, konie są w tym wszystkim na ostatnim miejscu, ale odcinek jest naprawdę ciekawy.

In need for weed

Odcinek o tym jak handlarz marihuaną sfinansował swoje marzenia o zostaniu kierowcą rajdowym swoim narkotykowym biznesem. Jak już wspominałam, ten serial ze sportem ma niewiele wspólnego, ale historie tych ludzi - przedstawione przez samych zainteresowanych! - są bardzo ciekawe. 

Fallen Idol  

Odcinki są, naprawdę są, ciekawe, ale ten mnie pokonał. Ani o krykiecie, ani o okolicznościach, czasie i miejscu, których dotyczy Fallen Idol nie wiem za dużo i musiałam robić dwa podejścia do tego epizodu. 

Obejrzałam też odcinki Hoop Schemes oraz Footballgate, ale jakoś nie czułam potrzeby, aby je opisywać - jeśli jednak ktoś interesuje się odpowiednio koszykówką i piłką nożną, to powinny być dla niego ciekawe, dla mnie były najmniej. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M