Nie wiem, kiedy dokładnie temat nietłumaczenia tytułów książek wypłynął na szerokie wody Instagrama, ale odkąd go zauważyłam, starałam się uważnie śledzić dyskusję. Tak się składa, że większość mojej części internetu jednoznacznie opowiada się za tłumaczeniem. Argumentów nietłumaczeniowych nie widziałam wiele, a te które widziałam, nie były przekonujące, choć dawały do myślenia. Przy czym temat nietłumaczenia tytułów książek dotyczy głównie książek młodzieżowych i dla młodych dorosłych - czyli takich, których ja raczej nie czytam, ale starałam się spojrzeć na temat nieco szerzej.
To miał być wpis o tłumaczeniu i nietłumaczeniu tytułów książek, a wyszła trochę opowieść o funkcjonowaniu różnych tytułów w mediach społecznościowych i kulturze.
Po kolejnej fali zapowiedzi premier wydawniczych, w której znalazło się kilka nieprzetłumaczonych tytułów, i kolejnej fali zastanawiania się, dlaczego tak naprawdę wydawnictwa się na to decydują - oświeciło mnie. Ale nie w kwestii nietłumaczenia. Raczej w kwestii jak tłumaczenie uzasadnić. Bo najwyraźniej fakt, że mieszkamy w Polsce i tekst książki tłumaczony jest na polski - to za mało.
Manga i anime
Jest taka chciałoby się rzec nisza, ale tych osób jest bardzo wiele. Są to fani anime i mangi. Tu skupimy się na mandze. Mogę się mylić, ale fanom mangi najprawdopodobniej nie zrobiłoby różnicy, czy Atak Tytanów byłby Atakiem Tytanów, Attack on Titan czy Shingeki no Kyojin, ba nawet myślę, że prawdziwi fani poradziliby sobie z (tytuł japoński) - a jednak nikomu nie przychodzi do głowy nie tłumaczyć tytułów mang i light novel (widzę problem z light novel, ale kłopot z nazywaniem gatunków czy podgatunków książek to osobne zagadnienie; tak dobrze przyjęło się YA - young adult, bo określenie młody dorosły przecież w Polsce nie funkcjonuje). Nawet gdy po polsku brzmią one dziwnie (Odrodzony jako galareta - chociaż i tak wśród fanów funkcjonuje jako Slime; a w przypadku mangi Hanako, duch ze szkolnej toalety tytuł polski brzmi nawet lepiej niż angielski - Toiled-Bound Hanako-kun, ostatecznie i tak wszyscy mówią po prostu Hanako).
Jasne mamy Dragon Ball, One Piece, JOJO, ale mamy też Czarodziejkę z Księżyca - tytuły były tłumaczone - bądź nie - w zależności od tego pod jakimi nazwami funkcjonowały w telewizji, ale są to wyjątki, nie reguła.
A później zaczęłam dokładniej przeglądać strony wydawnictw mangowych i okazało się, że sprawa jest nieco bardziej złożona. I nie do końca działa na korzyść argumentu o tłumaczeniu tytułów książek. To znaczy: z moich badań wynika, że pojawia się więcej nietłumaczonych tytułów mang, niż się spodziewałam, ale z tego, co zauważyłam, wynika, że najczęściej są to bardzo proste (jednowyrazowe) tytuły mang, na których podstawie powstały znane anime. Są też zaskakujące sytuacje, gdy tytuł angielski, gdy sprawdzałam, nic mi nie mówił, ale japoński już tak (Blood Blockade Battlefront to Kekkai Sensen). Mamy też Haikyu!!, które jest po prostu Haikyu!!. Mamy częściowo przetłumaczone tytuły (ERASED. Miasto, z którego zniknąłem). Prawdę napisawszy, im więcej tytułów przeglądałam, tym bardziej nie wiedziałam, co o tym myśleć. A dokładniej - jako osobie, która od lat ogląda anime i jakoś śledzi rynek mangowy w Polsce, wiedzącej o bliskich powiązaniach promowania mang dzięki anime na ich podstawie oraz wiedzącej, że grupa fanów mangi i anime jest jednak specyficzna - podtrzymuję zdanie, że nikomu nie robi różnicy Atak Tytanów byłby Atakiem Tytanów, Attack on Titan czy Shingeki no Kyojin. Jednocześnie muszę napisać, że liczba tych nieprzetłumaczonych tytułów jednak mnie zaniepokoiła.
Z Atakiem Tytanów skojarzyła mi się Gra o Tron, która podobnie funkcjonuje wśród fanów w Polsce zarówno jako Gra o Tron, jak i Game of Thrones - ale pomyślałam o tym, bo w obu przypadkach skróty po polsku i angielsku są takie same: AoT i GoT. Ułatwienie dla fanów i marketingowców. (Co ciekawe, nie widzę, aby pisanie House of the Dragon w odniesieniu do Rodu Smoka było popularne - cóż, po polsku to jednak tylko dwa wyrazy).
Almond i droga przez dwa języki
Zapomniałam o książce Almond, ale wpadłam przypadkiem na jej recenzję i złapałam się za głowę. Głównie dlatego, że o niej zapomniałam - i o tym, że tytuł nie jest przetłumaczony. A dokładnie - tytuł jest przetłumaczony z koreańskiego na angielski i angielski jest zostawiony jako tytuł polski. Wydaje mi się też, że książka ogólnie tłumaczona była z języka angielskiego nie koreańskiego. Skupmy się jednak na tytule - prawdopodobnie nie został przetłumaczony dla rozpoznawalności książki wśród polskich fanów BTS, gdyż książkę polecał lider zespołu. Ważne, aby umieć dokładnie określić swoją grupę odbiorców.
After! After było wydane w Polsce w 2015 jako After. Płomień pod moją skórą. Tu chyba zadziałały dwa czynniki - znana i zdefiniowana grupa odbiorców tej książki oraz fakt, że after nie ma żadnego znaczenia. To znaczy mogłoby by tam być midnight czy cokolwiek innego i nie robiłoby to wielkiej różnicy. After też jedno i na dodatek dość proste słowo.
Z fanami anime i mangi jest jeszcze jedna sprawa - oni nie napadają na wydawnictwa i nie wyrażają swojego zadowolenia lub niezadowolenia/rozczarowania związanego z językiem tytułu, nie mają pretensji i nie próbują nikogo przekonać, że tytuł po angielsku sprawi, że manga się będzie lepiej sprzedawała. A z tego, co udało mi się zaobserwować i wyczytać w dyskusjach - robią to osoby, które są za nietłumaczeniem tytułów książek.
Nastolatki najwyraźniej nie rozumieją znaczenia pracy tłumaczy
Nie wiem, jak z nietłumaczeniem tytułów książek czują się tłumacze, ale nie można nie zauważyć, że w tym samym czasie, gdy jedne wydawnictwa zaczynają drukować imiona i nazwiska tłumaczy na okładkach książek obok nazwisk autorów, po latach walki tłumaczy o docenienie ich pracy, ba w ogóle zauważenie ich pracy, drugie wydawnictwa wydają książki z nieprzetłumaczonymi tytułami, tym bardziej bez nazwiska tłumacza na okładce. A często raczej z angielskimi tagami schematów fabularnych (enemies to lovers!). Rynek książki nigdy nie był i raczej nie będzie jednorodny, ale obserwowanie w czasie rzeczywistym jak się rozjeżdża jeszcze bardziej, nie jest pocieszające.
W czasie, gdy ten wpis leżał w wersjach roboczych, pojawiła się zapowiedź książki Dorosła. I to jest ciekawy przypadek - muszę przyznać, że początkowo nawet nie ogarnęłam, że napis Grown na kolczyku to także tytuł książki. No i mamy jednocześnie imię i nazwisko tłumaczki na okładce. Chociaż na tych grafikach promujących widać je niezbyt wyraźnie. Ale jest! Jak się chce to można zmieścić na okładce wszystko. Chociaż może trzeba by zasięgnąć także opinii projektantów okładek w tej sprawie.
Trochę snobizm?
Napiszę o jeszcze jednej rzeczy, trochę z tym powiązanej i być może przyznam się do własnej hipokryzji. Obserwuję w internecie różne księgarnie, w których - obok książek po polsku - można kupić książki po angielsku (japońsku i koreańsku zresztą też; i niemiecku, i w innych językach) i czasami, gdy widzę posty o tych książkach, zastanawiam się, czy to nie jakiś snobizm. To znaczy, to założenie, że potencjalny klient będzie miał dostęp do treści tej książki, to założenie, że znajomość angielskiego (czy innego języka) jest taka oczywista w dzisiejszych czasach. Bo wbrew pozorom nie jest. Nie każdy jest w stanie przeczytać książkę po angielsku. Ogólnie promowanie i informowanie, że bardzo różne książki istnieją jest bardzo ważne, nawet jeśli nie można przeczytać danej książki, pewnie w wielu wypadkach można przeczytać jej streszczenie po polsku. Ale zapamiętajmy, że założenie, że w Polsce angielski jest powszechnie znany może nie być prawdziwe. A teraz moja hipokryzja - czasami dodaję na bloga kadry z oglądanych k-dram, a oglądam dramy z angielskimi napisami, i też bezrefleksyjnie tak je zostawiam, a powinnam dodawać podpisy z tłumaczeniami (obiecuję poprawę).
Angielskie żarty językowe są zabawniejsze niż polskie
Mamy też najwyraźniej falę polskich autorek (raczej niż autorów), których książki po prostu mają tytułu po angielsku. Podobno angielski jest mniej żenujący i ma lepsze zabawy i żarty słowne niż polski. I z jednej strony, nawet to rozumiem, bo sama bardzo długi czas uważałam, że słowo awkward jest fajniejsze niż słowo niezręczny - a potem mi przeszło i to nie tylko dlatego, że studiowałam polonistykę. Czasami angielski bywa zaskakująco wygodny, a polski wymaga wysiłku (ale od tego są tłumacze, redaktorzy, marketingowcy też chyba powinni być kreatywni).
Mamy na rynku (czy będziemy mieć, bo to chyba jeszcze zapowiedzi) książkę Fall in love - jesieniarską i Rockin' winter - obie polskich autorek. O ile ten pierwszy tytuł nawet rozumiem (i to podwójnie - jako pomysł i wiem językowo, co to znaczy - ale ile jest osób, które mogą nie wiedzieć?), tak ten drugi ani trochę do nie mnie przemawia (naprawdę rockin' - tak z apostrofem?, gdyby zacząć od najbardziej rzucającego się w oczy elementu).
The Love Hypothesis
Inna anegdota z mojego życia. Nie ogarnęłam, że książka The Love Hypothesis wyszła po polsku, gdzieś do miesiąca po jej polskiej premierze. Dlaczego? Bo książka od swojej oryginalnej premiery przyciągała mnóstwo uwagi, wiele książkowych influencerek czytało ją w oryginale i o niej pisało na bieżąco i zupełnie nie zauważyłam momentu, gdy wydawnictwo zaczęło rozsyłać egzemplarze recenzenckie i osoby zaczęły wypowiadać się o polskim wydaniu. Być może wina mojej nieuwagi, a być może wina tego, że książkę wydano pod angielskim tytułem. Inna sprawa - ale na pewno powiązana - jest taka, że The Love Hypothesis jest książką, która w tym momencie wyskakuje mi z lodówki i widzę ją wszędzie i na każdym kroku; a jak pisałam - widziałam jej wiele już od pojawienia się na rynku książkowym. Nie kojarzę drugiej książki z tak długim życiem w mediach społecznościowych.
Oddawanie języka
Z innej strony można być nieco bardziej dramatycznym. Zwyczajnie słabo tak oddawać innemu językowi tytuły książek. Nie chciałabym tu pisać o kolonializmie, bo to jednak nie ten poziom (a może? a może to tylko źle wykorzystywana globalizacja), ale może można przywołać inicjatywy chroniące język polski podczas zaborów (wciąż to chyba jednak nieco za duży kaliber, ale sednem tego akapitu jest dramatyzm).
Inne tytuły
Oglądałam ostatnio The Crown i zastanawiałam się dlaczego nie funkcjonuje w Polsce jako Korona (The Crown brzmi szlachetniej?). Tłumaczenie lub nietłumaczenie tytułów filmów i serial to też pewien ciekawy wątek i nietrudno znaleźć na ten temat teksty (w kontekście Korei - bo czemu nie - spójrzcie, że przecież Parasite funkcjonowało w Polsce z tytułem po angielsku; nie chciałabym dorabiać do tego daleko idącej teorii, ale gdyby zostawić tytuł koreański, to mogłoby być za inaczej, zbyt odlegle, egzotycznie, ale już tytuł po angielsku może podkreślać inność, ale jest też zrozumiały; a tytuł po polsku byłby zbyt... domowy?) i funkcjonuje chyba dłużej niż sprawa tłumaczeń tytułów książek (patrz Wirujący seks i Die Hard).
A angielskie tytuły decyzją polskich wydawców zawłaszczają okładki książek wydawanych w języku polskim. Decyzją marketingowców, którzy postanowili podbić TikToka. A może to TikTok podbił (pobił?) marketingowców.
Mam wrażenie, że w tym momencie dyskusja trochę ucichła, ale jednocześnie - niedługo wydawnictwa będą przedstawiać zapowiedzi na przyszły rok i to może być bardzo ciekawe.
Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!
Pozdrawiam, M