piątek, 30 października 2015

"Piksele wielkie jak klocki Lego"

Hello!
Pierwszy miesiąc studiowania za mną. Miejsce pierwszego przerażenia zaczęło zajmować powolne przyzwyczajanie się do obecnej sytuacji. Z drugiej strony czas mija tu niesamowicie szybko i naprawdę nie wiem, gdzie podziały się te 4 tygodnie.

Moje studia są specyficzne. I nie jest to mój wymysł, bo powtarzają nam to wykładowcy i inni ważni ludzie. Ale tak w skrócie to je kocham. Chyba nie mogłam lepiej wybrać. Są niemal idealne. Niektóre osoby z mojego otoczenia martwiły się, że zacznę studiować coś co wydaje się dla mnie doskonałe, a okaże się, że wcale mi się nie podoba. Nie sprawdziło się, podoba mi się wszystko.


Trochę rozszerzę opis moi poszczególnych zajęć. Wprowadzenie jest  tutaj. W celach porządkowych przypomnę, że studiuję Zarządzanie Instytucjami Artystycznymi.
Wprowadzenie do nauki o sztukach performatywnych pozostaje najdziwniejszym przedmiotem jaki mamy. A do tego póki co bardziej psychologicznym niż artystycznym. Wszyscy jesteśmy bardzo ciekawi w jakim kierunku dalej o pójdzie. O Wprowadzeniu do nauki o teatrze nie pisałam w pierwszym poście, bo jeszcze tych zajęć nie miałam, a do tej pory odbyły się dwa razy. Jest to studium teoretyczne o teatrze i regułach jakie w nim panują. Z resztą słowo "nauka" jest tu kluczowe i dość dokładnie opisuje te zajęcia. Na Krytyce Artystycznej póki co zajmujemy się ogólną historią teatru aby później wiedzieć skąd co się wzięło i jak się do tego odnieść. Marketing, reklama, PR to jedyny wykład, który odbywa się na auli. Jako sama teoria i definicje nie jest zbyt fascynujący, ale przykłady z życia codziennego czy praktyk jakimi posługują się przedsiębiorstwa często są zaskakujące. Zarówno w kwestiach na przykład tego kto jest w posiadaniu danej marki, albo skąd ją wziął jak i tego w jaki sposób są robione promocje. Często z wielu rzeczy nie zdajemy sobie sprawy, a one są i na nas oddziałują. Teatr powszechny XIX wieku. Choć nazwa zajęć brzmi niezbyt zachęcająco to jeśli tylko otworzy się na przekazywane treści i pamięta, że wiek XIX to czas przełomowy, okaże się, że to całkiem ciekawe zajęcia. Wprowadzenie do wiedzy o filmie. To zdecydowanie jedne z moich ulubionych zajęć. Prowadzący jest fenomenalny, a treści, choć póki co mocno teoretyczne, całkiem zajmujące. Czekam na moment aż będziemy nieco bardziej analizować filmy. Filozofia. Miałam obawy jakie kwestie będę poruszane, ale na szczęście nie uczymy się nazwisk i doktryn. Powiedziałabym wręcz, że całkiem praktyczna ta filozofia, bo mówimy o języku werbalnym, niewerbalnym, języku ciała i całkiem sporej ilości innych podziałów. I podobnie jak ma Marketingu często nie zdajemy sobie sprawy z tego co tak naprawdę dzieje się dookoła nas. Warsztat Aktorski. Obawiałam się tych zajęć bardzo. Scena od tej strony wcale mnie nie pociąga. Jednak pani Marzena jest absolutnie fenomenalną kobietą i ma genialne pomysły co z nami robić. Teraz jednocześnie odrobinę się obawiam, bo nie mam pojęcia co może jeszcze wymyślić, jak i cieszę, bo wiem, że na pewno będzie o coś niesamowicie ciekawego. W skrócie można napisać, że przerabiamy na własnej skórze, ale co ważniejsze własnym pomyśle historię teatru. Myślę, że tym konkretnym zajęciom poświęcę oddzielną notkę. Teorie mediów. Tytuł dzisiejszej notki to cytat z wczorajszego wykładu. Same zajęcia są dość ciekawe, z tym, że aby rozmawiać o teorii potrzebujemy jakiś podstaw i musimy czytać teksty. Na przekład takie pisane z latach 20. XX wieku. Nie jest to łatwe zadanie i prawdę powiedziawszy dość bezcelowe, bo dopóki wykładowca nam ich nie wyjaśni to i tak nic z nich nie rozumiemy. Ale idziemy chronologicznie więc podobno im bliżej obecnych czasów tym te teksty będę lepsze do czytania. I angielski. Ten normalny to nic nadzwyczajnego, chociaż często wygląda to bardziej na dyskusję niż robienie zadanek. Na fonetyce natomiast okazuje się, że nikt nie umie mówić i że przez lata uczyliśmy się zupełnie innego języka. Trochę jesteśmy tą wizją przerażeni, ale ciągle to jedne z ciekawszych zajęć.

Mój entuzjazm nie ostygł i chcę więcej.

LOVE, M

środa, 28 października 2015

Stan (nie)wiedzy ("Crimson Peak")

Hello!
Pierwszy film obejrzany w Gdańsku, okazał się być jednym z najdziwniejszych filmów jakie widziałam w życiu. A nawet więcej "Crimson Peak", bo ucieka od wszelkiego definiowania i określania. Mam wrażenie, że naprawdę nie wiem co widziałam.


Zacznijmy od dwóch spraw. Pierwsza bardziej porządkowa. W życiu nie poszłabym na ten film, gdyby nie grał w nim Tom, ponieważ film określony został jako horror. Teraz sprawa druga, po seansie okazał się, że to wcale nie horror. To film, w którym są duchy- parafrazując nieco słowa głównej bohaterki. Nie do końca jest to romans, bo ta kwestia zostaje szybko załatwiona. Wydaje mi się, że to trochę kryminał, ale o zbrodni w trakcie jej trwania. Wyczytałam, że to po prostu romans gotycki.
"Czy któraś z nas by odmówiła mu?"

Po rodzinnej tragedii młoda pisarka (Mia Wasikowska) trafia do mrocznego domu, którego ściany pamiętają duchy przeszłości, a jej nowy mąż - sir Thomas Sharpe (Tom Hiddleston) nie jest tym, za kogo się podawał. Rzecz dzieje się w mrokach XIX wieku, w zimnym, górzystym hrabstwie Kumbria

 Z Bliźniaczkami robiłyśmy ranking dobrych scen. Walc zdecydowanie wygrał.

Jakakolwiek straszność duchów, bo wydaje się, że to one są najważniejsze polega głównie na tym, że są paskudne, już nie wspominając o tym, że zupełnie nie pasują do estetycznie do całego filmu, oraz na tym, że nas zaskakują. Tu nagle położy rękę, tam się nagle pojawi. Ale nie jest to żaden metafizyczny stan ciągłego niepokoju.



Na początku film jest całkiem interesujący. Aż do momentu, gdy odkryje się jak jednocześnie jest wyjątkowo niewciągający. Odnoszę wrażenie, że nie ma w nim jako takiej właściwej fabuły, bardziej jest to wycinek z życia. Plus taka obserwacja coś niesamowitego dzieje się z czasem w tym filmie. Raz płynie wyjątkowo szybko, raz niesamowicie wolno, ale nie tworzy to poczucia, że to historia poza czasem i przestrzenią, a jedynie, że zdecydowanie coś się nie zgadza. Przy czym te 2 godziny, które film trwa mijają bardzo szybko.


Troszkę zboczyłam od głównego wątku, zanim rozpisałam się o czasie miałam dodać, że drugiego tak przewidywalnego filmu ze świecą szukać. Nie zwykłam podkreślać, ani zaznaczać rzeczy w ten sposób, ale to najważniejsza i podstawowa informacja jaką trzeba o filmie podać. Naprawdę, a aż trudno w to uwierzyć. W sumie są trzy zaskakujące sceny/rozwiązania fabularne. Takie, których się zupełnie nie spodziewałam.  Do tego kilka całkiem zabawnych momentów, ale to już zależy od poczucia humoru. Jednak aż dziw bierze, że całe kino w ciągu ostatnich 5 minut było tak spokojne. Ja cały seans mniej lub bardziej zanosiłam się od śmiechu, aż mi było głupio, ale ostatnie minuty to był prawdziwy sprawdzian wytrzymałości. Wracając do filmu. Obejrzyjcie sobie zwiastun 2 razy, a jeśli nie domyślicie się większości rzeczy to widzieliście w życiu za mało filmów. Albo nie chcecie dostrzegać tego co tam jest, aby później nie siedzieć w kinie i nie myśleć "Niech tylko nie będzie tak jak mi się wydawało. Niech to będzie coś innego" i trzymać kciuki, aby życzenia się spełniły. Ja naprawdę nie chciałam, aby te przewidywania się sprawdziły. A jednak. Plus możecie obejrzeć/przeczytać "Jane Eyre", przecież w nowej ekranizacji gra Mia, a to się wszystko całkiem ładnie łączy.  I z powieściami gotyckimi również.


Do zaskakujących rzeczy w akapitu powyżej można dodać jeszcze fakt, że dom choć wydawał się ważny, wcale nie odgrywa jakiejś szczególnej roli w filmie. Ale wygląda fenomenalnie. Podobnie jak kostiumy, są przepiękne i tylko lekko przesadzone. Zastanawiałam się czy większych bufek nie było czy może gdyby były to po prostu przeciążyły by aktorkę. I oczywiście czy było to w ogóle wygodne. I kto pozwolił nosić głównej bohaterce te okrągłe okulary. W skrócie od strony wizualnej jest pięknie. Po prostu z przyjemnością się na to wszystko patrzy. Do momentu, w którym pojawią się te niepasujące do niczego duchy, ale być może ten kontrast był zamierzony.


Przejdźmy na moment do aktorów i oczywiście wspomnianego na samym początku Toma Hiddlestona. On zawsze daje radę i o nim samym chyba nie jestem w stanie napisać krytycznego słowa, bo to dla niego obejrzałam ten film. Plus ma fenomenalną fryzurę i czarne włosy. Zawsze mi się jednak wydawało, że on i Mia Wasikowska będą pasować do siebie na ekranie (a grali razem wcześniej w "Tylko kochankowie przeżyją" i relacja ich postaci była dość ciekawa), a tak nie było. A przynajmniej na takim poziomie na jakim powinno to być, choć i tragedii nie było. Jej postać stanowiła dość słabą motywację dla przemiany głównego bohatera. Nie wiem czy nie było magicznej "chemii" czy po prostu było ich za mało razem na ekranie i nie dali rady zbudować wiarygodnej relacji. Jest jeszcze trzecia, opcja, ale o niej nie napiszę.
Trzecia najważniejsza postać- Lucilla Sharpe, czyli siostra bohatera granego przez Toma, który na marginesie nazywa się Thomas. Jessica Chastain zupełnie mnie nie przekonuje na ekranie i to w żadnym filmie. Widziałam całkiem sporo wywiadów z nią czy jakiś innych publicznych wystąpień i wydaje się być naprawdę sympatyczną osobą, ale nie przekonuje mnie jej sposób grania. Do tego w tym filmie jej postać jest absolutnie paskudna i wredna, i od samego początku widać, że coś z nią jest nie tak. Nie sposób darzyć jej sympatią, ani nic z tych rzeczy. Po prostu jest i niesamowicie irytuje.

 Może mi się nie podobać, jak Jessica Chastain gra, ale gdy tak bieda z rozwianą sukienką wygląda fenomenalnie.

Jednocześnie nie jestem jednak filmem rozczarowana. To znaczy nie miałam też wobec niego żadnych oczekiwań, a tak bardzo widać, że coś w nim nie zagrało, że aż mi go szkoda. Jak by można było odczuwać współczucie wobec filmu jako takiego. Ja po prostu chciałam aby on był dobry, a nie wyszło. A wystarczyłoby usunąć ostatnie 10, może 15 minut szlachetnie, strasznego poświęcenia, ostatecznej konfrontacji, czy co to tam jeszcze jest.


Gdy kończę to pisać są 4 minuty po północy. Wpadłam tylko do akademika i zaczęłam stukać w klawiaturę. Chciałabym coś jeszcze dopisać, ale dodam tylko, że Zwierz popkulturalny o filmie pisze w chyba podobnym tonie jak ja, tylko robi to lepiej, z tym że mi osobiście przeszkadza to, że mogłam się domyślić jak będzie, a dla innych ludzi choć też to wiedzieli nie stanowi to problemu. I wybaczcie błędy jeśli się pojawiły, a najlepiej to mi o nich napiszcie, żebym mogła je poprawić. Wszystkie gify zostały znalezione na tumblrze.

Pozdrawiam, M

poniedziałek, 26 października 2015

Years&Years

Hello!
Tak się wkręciłam w szukanie i pokazywanie teledysków, w których występują aktorzy i aktorki, oraz ludzi robiących covery, że prawie zapomniałam o zespołach i "normalnej" muzyce. Ostatni raz pisałam w lutym o Leighton Meester więc faktycznie odrobinę się zapuściłam. Ale zespół, o którym dziś piszę poznałam dlatego, że Ben Whishaw pojawił się w ich teledysku, a ten z kolei umieściłam w pierwszej części Nie tylko w kinie i teatrze. 


Chociaż muszę się przyznać, że kawałek czasu zajęło mi zorientowanie się, że to ten sam zespół, który zdobył popularność dzięki tej piosence:


Ale ja czasami mam niezwykłą wręcz zdolność do niełączenia oczywistych faktów.

Tak naprawdę Years&Years kupiło mnie jednak piosenką "King". I zdecydowanie teledyskiem.


A potem już poleciało i szczególnie ostatnio nie mogę przestać ich słuchać.



Gdy pojawiło się pytanie o ulubioną piosenkę odpowiedziałam, że aktualnie jest to "Take Shelter"


Ale gdybym odpowiadała dziś z większym prawdopodobieństwem wybrałabym "Eyes Shut", bo jest po prostu przepiękna. Polecam posłuchanie wersji live.


I jeszcze jedna piękna.


Właśnie doczytałam (na Wikipedii, a jakże), że Years&Years tworzy muzykę elektroniczną. Raczej się po sobie nie spodziewałam, że tak zdefiniowany gatunek może mi się spodobać. Trochę się zaczynam obawiać, bo normalnie jestem nieco bardziej zorientowana na ciut mocniejsze dźwięki. A z drugiej strony im szersze horyzonty tym lepiej.

LOVE, M

sobota, 24 października 2015

"725. Kupuj drabiny, przedłużacze i węże ogrodowe dłuższe, niż są ci, jak myślisz, potrzebne."

Hello!
Bardzo dawno nie było porcji życiowych porad z "Dużego Małego Poradnika Życia" więc nadrabiam zaległości.


730. Pamiętaj, że dobry przykład jest zawsze najlepszym kazaniem.
735. Naucz się żonglować.
742. Niech twoje skryte myśli pozostaną skryte.
749. W chłodny wieczór otul dziewczynę swoją marynarką.
754. Pozwól co jakiś czas duchowi przygody zatryumfować nad zdrowym rozsądkiem.
755. Ufaj Bogu, ale samochód zamykaj.
756. Używaj ulubionego zdjęcia osoby kochanej jako zakładki do książek.
761. Wzbogacaj biblioteczkę swoich dzieci, dając im na każde urodziny oprawny egzemplarz któregoś z klasyków. Zacznij od pierwszych urodzin.
765. Nie mów nie, dopóki nie wysłuchasz całej historii. 
789. Nie pozwól, żeby twoje marzenia zarosły chwastami. 

Uwielbiam wracać do tej książki, bo jest absolutnie fenomenalna.

Trzymajcie się, M

czwartek, 22 października 2015

Fan bag

Hello!
Od kwietnia 2014 roku, gdy zrobiłam dla Koleżanki z ławki wyszywaną flagę Wielkiej Brytanii, powoli acz systematycznie wykonywałam kolejne elementy tajemniczego projektu. Większość elementów pokazywałam w osobnych postach, a teraz przyszedł czas na zaprezentowanie całości.



Pierwsze zdjęcie przed przyszyciem, drugie po. Niestety nie wyszło to tak dobrze jak bym chciała, ale nie można mieć wszystkiego. Sam proces przyszywania trwał tydzień. Przez pierwsze 3 dni próbowałam zrobić to sama, ale maszyna nie chciała ze mną współpracować więc postanowiłam zrobić to ręcznie, a nie było to łatwe zadanie. Ostatecznie tata wziął sprawy w swoje ręce i gdy znalazł trochę czasu zrobił to jednak maszyną.

Torba miała swoją premierę na Coperniconie miesiąc temu. Pomijam fakt, że wydaje mi się jakby to było nie miesiąc, ale pół roku temu, a matura to już zamierzchła przeszłość. W Toruniu kilka osób zwróciło na nią uwagę, szczególnie na TARDIS i Lokiego. Jedna dziewczyna poradziła, abym jej dobrze pilnowała, bo ktoś mógłby się na nią skusić.

LOVE, M

wtorek, 20 października 2015

Libster Blog Award

Hello!
Jeśli zamieszczacie na swoich blogach tagi to spotykacie się z moją entuzjastyczną reakcją. Po prostu uwielbiam czytać odpowiedzi na pytania. Odpowiadać w zasadzie też całkiem lubię i dzisiaj będę to robiła na pytania od Agi A.


Korzystam z okazji, aby nieco uaktualnić mój wizerunek. Około 2 miesiące temu ścięłam włosy, a mniej więcej w połowie września przefarbowałam je na czarno.

1. Co skłoniło cię do założenia bloga?
Na to pytanie odpowiadałam już kilka razy, ale jeszcze raz nie zaszkodzi. Moje koleżanki z gimnazjum miały blogi i tu pojawił się pomysł, natomiast motywacją był wyjazd najlepszej przyjaciółki do USA.

2. Gdzie widzisz siebie za 10 lat?
Będę wtedy miała 29 i naprawdę nie mam pojęcia gdzie życie mnie poniesie. Chciałabym robić coś w teatrze, ale nie są to zbyt sprecyzowane sprawy. Póki co naprawdę najbardziej zależy mi na studiach.

3. Jaka jest Twoja największa wada?
To chyba trzeba by nie pytać mnie. Znaczy nie uważam, że nie mam wad, tylko po prostu nauczyłam się z nimi żyć, albo je przezwyciężać (lub mi się tylko tak wydaje) i prawdopodobnie moje wady dużo bardziej przeszkadzają ludziom w moim otoczeniu niż mi.

4. Co jest twoim ulubionym zajęciem?
Mam wybrać jedną rzecz? Niemożliwe to zdecydowanie jest cała lista, która nie ulega zbytnim przeobrażeniom od dłuższego czasu. Czytanie, oglądanie filmów, seriali, teatr; rower, łyżwy, spacery i przebywanie na zewnątrz; pisanie zarówno z ludźmi, notek na bloga jak i sama czynność pisania jako taka. I całkiem sporo innych rzeczy. A w ramach ciekawostki dodam, że ostatnio polubiłam obserwowanie ruchu ulicznego. Mam biurko przy oknie i jest to całkiem fascynujące zajęcie.

5. Masz ulubioną książkę? Za co ją lubisz?
Mam całkiem sporo ulubionych książek, z tym, że mam słabą pamięć i często zapominam o tym, że coś lubię. Na pewno na liście znajduje się "Oskar i Pani Róża", "Mały książę", "Nędznicy", "Harry Potter", "Atlas chmur" i wiele, wiele innych. Chyba zastanowię się nad założeniem konta na lubimyczyać albo podobnej platformie, łatwiej w przyszłości będzie mi odpowiadać na takie pytania.

6. Ulubiony serial lub/i film?
 
Nie wiem jak ludzie potrafią zdecydować, ze lubią tylko jedną rzecz, przecież jest tyle kryteriów "lubienia". Z seriali na pewno będzie to "Doctor Who", "Sherlock", "Forever", "Daredevil", "Once Upon A Time", chociaż to pewien rodzaj sentymentu. O i pierwszy sezon "Gdzie pachną stokrotki".
Z filmów "Amadeusz", "Atlas chmur", "Jak kochają czarownice", "Życie jest piękne", "O północy w Paryżu", ale o jeszcze nie wszystko.

7. Ulubiona piosenka?
 
Tu będzie łatwiej, po prostu dodam tę, która aktualnie jest moją ulubioną.


Na pewno pojawi się osobny wpis na temat tego zespołu i piosenka na pewno powróci.

8. Coś, co mogłabyś jeść codziennie
Makaron ze szpinakiem. I łososia.

9. Jakie jest, według ciebie, najpiękniejsze miasto na świecie? Czemu?
Ostatnio ogromne wrażenie zrobił na mnie Toruń. Ale nie mam pewności, czy jest najpiękniejszy, widziałam chyba trochę zbyt mało świata, aby porównywać, a bez sensu pisać o czymś czego się nie oglądało na własne oczy.

10. Czy potrafiłabyś odciąć się od internetu na dłuższy okres czasu?


Chyba nie miałabym z tym większego problemu

11. Jaki przedmiot jest/był Twoim ulubionym w szkole?

Polski i historia w szkole. Na studiach, choć to dość niewiarygodne, najbardziej podobają mi się zajęcia z fonetyki. Angielskiej. Chociaż miałam je dopiero dwa razy.

I to by było na tyle. Raczej nie napisałam nic odkrywczego, ale kto wie może akurat dowiedzieliście się czegoś ciekawego.

LOVE, M

niedziela, 18 października 2015

"Wieżowiec" - cytaty

Hello!
Po co czekać skoro cytaty można zaprezentować już w kolejnej notce po recenzji książki. Jak wspominałam nie planowałam dzielić tego na dwie części, ale przy przepisywaniu okazało się, że dwa z czterech cytatów są nieco przydługie i lepiej poświęcić im wszystkim oddzielną notkę.


> "Ich prawdziwe potrzeby mogły się jednak ujawnić później. Im bardziej suche i pozbawione uczuć stawało się życie w wieżowcu, tym większe stwarzało możliwości w tym kierunku. Dzięki swojej technicznej sprawności wieżowiec przejął funkcje podtrzymywania struktury społecznej jego mieszkańców. Po raz pierwszy została usunięta potrzeba tłumienia jakichkolwiek antyspołecznych zachowań, pozostawiając pole do eksperymentów ze zboczonymi czy nieobliczanymi impulsami. To właśnie w tych strefach miały dojść do głosu najważniejsze i najciekawsze aspekty ich życia. (...) Pod wieloma względami ten wieżowiec był modelem wszystkiego, co technologia zrobiła, żeby umożliwić pełny wyraz nieskrępowanej psychopatologii"

> "Pod trampoliną bezwładnie unosiła się na wodzie gazeta, a jej falujący tytuł sprawiał wrażenie komunikatu z innego świata."

> "Widocznie w przyszłości przemoc miała się stać cenną formą społecznego spoiwa."

> "Błędem byłoby wyobrażać sobie, że zmierzamy w kierunku szczęśliwego prymitywizmu. Modelem tutaj jest nie tyle szlachetny dzikus, ile nasze niewinne postfreudowskie ja, rozwydrzone całym tym nad miarę tolerancyjnym wychowaniem, pełnym oddania karmieniem piersią i rodzicielską miłością- niewątpliwie bardziej niebezpieczną mieszanką niż wszystko, z czym musieli sobie radzić nasi wiktoriańscy przodkowie. Wszyscy nasi sąsiedzi mieli szczęśliwe dzieciństwo i mimo są sfrustrowani. Może są źli, że nie mieli w życiu okazji do deprawacji..."

Trzymajcie się, M

piątek, 16 października 2015

Fascynujące i niepokojące ("Wieżowiec")

 Hello!
Książki czytamy z różnych powodów i naprawdę tych przyczyn jest wiele. Niektóre odnoszą się tylko do konkretnych tytułów, inne są nieco bardziej ogólne. I te bardziej ogólne rozważania zostawimy na inny raz, a zajmiemy się książką "Wieżowiec" J.G. Ballarda.
Nie będę ukrywała, że postanowiłam ją przeczytać, bo dowiedziałam się, że Tom Hiddleston zagra w filmie na jej podstawie. Być może to nie najlepszy powód, ale tak naprawdę każdy jest dobry aby poznać kolejny tytuł. Problem był taki, że nigdzie w moim mieście tej książki nie było, ani w bibliotekach ani w księgarniach. Zażyczyłam więc ją sobie na Boże Narodzenie. Takim sposobem przestała na półce 10 miesięcy, bo przeczytałam ją dopiero na początku tego miesiąca. Bo film ma premierę. Z tym, że nie w Polsce, ale to szczegół.
Ten dość przydługi wywód jest po to, że gdyby Tom nie grał w tym filmie o ja nie przeczytałabym fascynującej i nieco niepokojącej książki.


Komfortowy czterdziestopiętrowy wieżowiec na przedmieściach Londynu zbudowano by zaspokoić wszystkie potrzeby i zachcianki bogatych, wykształconych mieszkańców. Nie brakowało w nim szkół, banków, basenów i supermarketów. Ledwie jednak budynek został zasiedlony nieustanne drobne awarie i niewygody zaczęły budzić nerwowość i agresję jego lokatorów. Bardzo szybko jednolita grupa dobrze zarabiających ludzi rozpadła się na wrogie obozy. Dawne podziały społeczne oparte na władzy, pieniądzach i interesie osobistym odtworzyły się tutaj ze zwielokrotnioną siłą. Przerażeni postępującą anarchią i jednocześnie jakby zahipnotyzowani narastającą nienawiścią sąsiedzi dali się wciągnąć w morderczą konfrontację. A to był dopiero początek chaosu! 

Autor powoli i stopniowo, ale skutecznie buduje napięcie. Nawet jeśli już na początku wydarzenia są dość dramatyczne, czytelnik wie, że dalej może być ich już tylko więcej i będą bardziej tragiczne.
To brutalna i przesycona przemocą wizja przyszłości. Autor ujawnia wszystkie najgorsze i najbardziej prymitywne ludzkie instynkty. Cały przekrój ludzkich cech i zachowań niegodnych człowieka, od chuligaństwa i rozbojów, poprzez różnego rodzaju zboczenia, na morderstwach i bezczeszczeniu zwłok kończąc.

Historię poznajemy najpierw z perspektywy Roberta Lainga, później z pracującego w telewizji Wildera. Następnie narracja przechodzi do Royala- architekta budynku. W trakcie trwania akcji te punkty zmieniają się kilka razy. Każdy z bohaterów jest przedstawicielem swojej grupy w wieżowcu, gdzie pozycja człowieka zależy od piętra, na którym mieszka: Wilder- niższych, Laing- średnich, Royal- wyższych. Jednocześnie, tak naprawdę, żaden z nich nie pasuje do swojej grupy i wyróżnia się na jej tle indywidualizmem i innym sposobem myślenia niż reszta. Co nie znaczy, że od innych osób jest lepszy lub gorszy.

W dużej mierze narracja poprowadzona jest w taki sposób, iż przedstawienie zewnętrznego zepsucia wieżowca przekłada się na wewnętrzną degradację jego mieszkańców. Ta korelacja jest fascynująca, a obserwowanie tego postępującego procesu niepokojące. Nie wiadomo dokąd może to zaprowadzić, ale wiadomo, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
Książka zawiera liczne opisy, ale zupełnie się tego nie odczuwa. Natomiast naprawdę niewiele jest dialogów. To wszystko jest napisane jednak tak naturalnie, że przyjmuje się to za rzecz oczywistą i nie zastanawia dlaczego tak jest.

Fascynujące jest także śledzenie losów bohaterów. Tak naprawdę zupełnie nie wiemy o co im chodzi. A raczej dlaczego robią to co robią. Wydaje się, że oni sami tego nie wiedzą, a po prostu przystosowują się do jakiejś narzuconej z góry sytuacji, nawet nie zauważywszy jej początku.

Książka kończy się w zaskakujący i dziwny sposób. Szczególnie wątek Wildera jest absolutnie niemożliwy do przewidzenia. Wręcz szokujący, z tym, że w przypadku tej książki, gdzieś w połowie, cokolwiek by się nie działo szokujące już nie będzie. Zdecydowanie książka zostaje gdzieś z tyłu głowy i zmusza do refleksji. Takie studium ludzkiej natury na każdym zrobi mniejsze lub raczej większe wrażenie.

Uzupełnieniem wpisu będzie post z cytatami, bo wybrałam nieco dłuższe fragmenty i nie pasowałby tutaj.
Pozdrawiam, M


środa, 14 października 2015

"Shadowhunters" - nie wygląda to dobrze

Hello!
Nie zwykłam komentować ani pokazywać na blogu zwiastunów czy zapowiedzi filmów, a na pewno nie robiłam tego w sposób w jaki będzie o miało miejsce dzisiaj. Jestem jednak na tyle poruszona tym co zobaczyłam, że potrzebuję to opisać. Niestety nie jest to nic dobrego.



Jeśli czytacie bloga od pewnego czasu to wiecie, że jestem fanką "Darów Anioła" i wszelkich pokrewnych historii. Obecnie wielbiciele tej serii czekają na premierę serialu na podstawie książek i to właśnie z nim związane są moje niepokoje. W ostatnich dniach w związku z New York City Comic Con pojawiło się w sieci mnóstwo zapowiedzi, zdjęć i filmików, a nawet zwiastun. Wcześniej sukcesywnie pojawiały się materiały z planu, także w różnej postaci, ale one, chociaż wyglądały niepokojąco, nie zapowiadały takiej katastrofy jak robią to nagrania z ostatnich dni.



Pomijam nawet kwestie zgodności z książkowym pierwowzorem, bo już widać, że serial będzie miał z nim jeszcze mniej wspólnego niż film. Niestety widać także poziom wszelkiego rodzaju efektów specjalnych. Jakąś nieprawdopodobną wręcz sztampowość i głupotę dialogów. A najgorsza jest chyba wulgarność. Nie ma na to ani wytłumaczenia ani uzasadnienia. Wracając na moment do filmu- w komentarzach można było przeczytać, że postaci dziewczyn mają stroje jak prostytutki. Naprawdę boję się do czego porównają ubrania i wgląd dziewczyn w serialu. Poza tym wygląda to mało naturalnie i autentycznie. Jest raczej kiczowate i niepoważne. Chyba, że docelowym odbiorcą serialu jest dwunastolatka. Wtedy w porządku. Pod warunkiem, że rodzicom nie przeszkadza wyżej wspomniana wulgarność.

źródło
Dobra muszę przyznać, że Alec, Magnus i Simon póki co nie prezentują się tak najgorzej. Poza tym wyczaiłam ich już wcześniej i nie zapowiadają się tak źle jak Clary i Jace.

Być może zwiastun, zapowiedź i 2 fragmenty to niezbyt wiele, aby wyciągać wnioski. Jednak jest to tak złe, że szkoda słów. A naprawdę chciałam wierzyć, że będzie to serial nadający się do oglądania. Niestety raczej nie ma na co liczyć. Plan był taki, że pierwsze wrażenia opiszę dopiero po pierwszym odcinku. Skoro już zapowiedzi wzbudzają takie emocje co będzie po emisji? A premierę zapowiedziano na 12 stycznia. Zobaczymy.

Pozdrawiam, M

poniedziałek, 12 października 2015

Druga strona okładki- eksperyment I

Hello!
Dawno, dawno temu, pod koniec lipca pojawił się na blogu post dotyczący drugiej strony okładki. Pisałam tam o opisach książek z okładek. Postanowiłam też przeprowadzić eksperyment- wypożyczyć trzy książki, przeczytać opis, zapisać przewidywania wobec książki, przeczytać książkę i porównać to, co mi się wydawało z treścią. Dziś prezentuję efekty. Niestety książki są tylko dwie, (naprawdę nie sądziłam, że czytanie Sherlocka będzie aż tak pochłaniającym zajęciem) ale mam nadzieję, że uda mi się opisać w ten sposób więcej tytułów.

„Kochając anioła”

 "Katherine po stracie ukochanej córeczki i męża jest w totalnej rozsypce emocjonalnej. Młoda wdowa codziennie obwinia się o śmierć swojej rodziny. Modli się o skrócenie swych katuszy, nie widząc sensu dalszego istnienia. Przypadkiem na jej drodze pojawia się pocieszyciel imieniem Logan. Kobieta przyjmuje jego wizytę z radością i ulgą, dziękując niebiosom za zesłanie przyjaciela, który bardzo długo nie ujawnia prawdy na temat swojego pochodzenia.
Z czasem nowa znajomość przeradza się w coraz ściślejszą zażyłość. Jedna chwila zapomnienia ze strony mężczyzny wywołuje nieoczekiwany splot wydarzeń, w wyniku którego musi on podjąć nierówną walkę z siłami, którym przeciwstawienie się znacznie przerasta możliwości obojga bohaterów. Stawką tej rozgrywki jest bezpieczeństwo, a nawet życie. Nie tylko ich…"



Co sugeruje okładka? Niewiele brakowało, a książka wylądowałaby z powrotem na półce. Opis sugeruje typowy romans, a do tego skategoryzowana jest jako obyczajowa. Zupełnie nie moje klimaty. Jednocześnie gdzieś między wierszami jest w tym opisie coś intrygującego. Z jakiegoś nieuchwytnego powodu znalazła się wśród wypożyczonych tytułów. Zobaczymy czy nikły entuzjazm i bardzo słabe poczucie, że może nie jest to taki banał jak się wydaje, sprawią, że czytanie tej książki będzie do zniesienia.


Czy się sprawdziło i jak było? Chyba właśnie odkryłam nowy gatunek książki: paranormal harlequin. Czytanie tej książki to było bardziej niż dziwne doświadczenie i nie wiem czy chciałabym je powtórzyć. Jeśli chodzi o trafność opisu z okładki. Wbrew temu co sugeruje to nie Katherine jest jej narratorką, ale to właśnie z niego dowiadujemy się o jej postaci najwięcej. Historię poznajemy z perspektywy Logana. I jest to najlepszy element całej opowieści, chociaż mało realistyczny. To znaczy widać, że pisała go kobieta. Poza tym opis nie jest zbyt wyolbrzymiony, ale nie za dobrze oddaje naturę tej książki.





"Ja, Klaudiusz"



Nie jest to tekst dokładnie z okładki, bo z tyłu znajduje się fragment z książki, a ze skrzydełka obwoluty. Spełnia jednak wymagania potrzebne do mojego eksperymentu.


„Kiedy w 1934r. ukazała się powieść „Ja, Klaudiusz”, pierwsza część powieściowego dyptyku o starożytnym Rzymie (druga to „Klaudiusz i Messalina”), zachwycano się odmalowanym przez pisarza sugestywnym portretem w początkach chrześcijaństwa. Widziano w książce wnikliwe studium władzy. Opowiadający swoje losy Klaudiusz, członek cesarskiej rodziny, lekceważony, poniżany i wykorzystywany, dobroduszny jąkała i kuternoga, kapitalnie przystosowuje się do sytuacji. Udaje głupka i błazna, dzięki czemu walcząca o wpływy i wymordowująca się nawzajem familia nie widzi w nim konkurenta do tronu i pozostawia przy życiu. Po egzekucji Kaliguli nieoczekiwanie Klaudiusz zostaje obwołany imperatorem.
Dziś nikt nie ma wątpliwości, że „Ja, Klaudiusz” to nie tylko kapitalny fresk o rzymskim imperium po upadku republiki i traktat o władzy, ale także świadectwo czasu, w którym Graves pisał książkę. Metafora świata lat trzydziestych XXw., epoki Wielkiego Kryzysu i odwrotu od demokracji przegrywającej z totalitaryzmami.”



Co sugeruje okładka? Fascynującą historię o starożytnym Rzymie od kuchni. Wszechobecne intrygi, walkę o władzę i sposoby na jej utrzymanie. Antyk to najbardziej fascynująca epoka, być może dlatego, że tak odległa. Spojrzenie na tamten czas z perspektywy XX wieku i jego problemów może dać wyjątkowo fascynujący efekt.


Czy się sprawdziło i jak było? Około ¾ książki powinno mieć tytuł „Ja, Liwia. Biografia z perspektywy wnuczka Klaudiusza.” Intrygi, trucizny były, ale książka jest niesamowicie wręcz nudna, napisana właśnie jako traktat, dość bezosobowo i bez emocji. Do czytania przydają się także wiadomości o starożytnym Rzymie i drzewa genealogiczne, bez tego ani rusz i łatwo się pogubić. Spodziewałam się po tej książce czegoś innego, ale jednocześnie tekst z okładki bardziej dosłownie i dokładnie ją opisuje niż można by przypuszczać. A znalezienie właśnie takiego jest celem eksperymentu.

 Trzymajcie się, M


sobota, 10 października 2015

Od kata do kota, czyli o pierwszym tygodniu na uczelni słów kilka

Hello!
Co prawda pod poprzednim postem nie było wielkiej odezwy wobec mojego planu napisania o wrażeniach  z pierwszego tygodnia studiowania, ale zapaliłam się do tego pomysłu i postanowiłam go zrealizować. Głównie dlatego, żeby osoby, które ewentualnie będą rozważały pójście na ten sam kierunek co ja, wiedziały na co się piszą. Sama szukałam nieco mniej formalnych informacji i nie udało mi się nic znaleźć.


Zacznijmy jednak od początku. Studia zawsze były dla mnie pojęciem abstrakcyjnym. Nie uważałam ich za nic rzeczywistego. W szkole podstawowej się o tym nie myśli, a plany typu "będę nauczycielką" nie biorą pod uwagę faktu, że aby faktycznie uczyć, wypadałoby skończyć pedagogikę. Gimnazjum dla większości młodzieży to czas prób i błędów, szukania własnej tożsamości i buntu. Myślenie o przyszłości zdecydowanie nie jest priorytetem czternastolatków. Z tego co pamiętam w tamtym okresie myślałam nad zostaniem dziennikarzem sportowym. Chciałam komentować zawody i wydarzenia. Nawet nie wiem skąd wziął mi się ten, tak konkretny pomysł. A w liceum nawet byłam na tematycznych warsztatach, ale wtedy przestałam podchodzić do tego poważnie. Im bliżej było do czasu podjęcia decyzji tym bardziej nie wiedziałam co chcę robić w przyszłości. Wiedziałam za to czego nie chcę, a to już coś. Przez dwa pierwsze lata liceum studia były jeszcze bardziej abstrakcyjne niż w podstawówce. Miałam pewien zamysł w czym mogłabym się sprawdzić, ale nie było odpowiedniego kierunku. To znaczy był, ale ja jeszcze o nim nie wiedziałam. Oświecenie przyszło po targach edukacyjnych w Warszawie i było nieco jak grom z jasnego nieba. Teraz gdy już jestem w Gdańsku i oficjalnie studiuję Zarządzanie Instytucjami Artystycznymi (ZIA) nie jest to ani trochę bardziej rzeczywiste niż podstawówkowe plany. I nie chodzi o to, że nie mogę uwierzyć, że się dostałam, ale nigdy nie wyobrażałam sobie siebie na studiach.

Wstęp wyszedł mi nieco przydługi, a jeszcze nawet nie wyjaśniłam skąd wzięła się moja fascynacja teatrem, a to dość nietypowa i chyba zabawna historia. To innym razem. Mam też plan opisać różnice i podobieństwa pomiędzy liceum, a szkołą wyższą. Póki co mam wrażenie, że tych drugich jest zdecydowanie więcej.

Teraz pokrótce postaram się opisać moje poszczególne zajęcia. Może być ciekawie, bo większość nazw może okazać się dłuższych od opisów. Wprowadzenie do nauki o sztukach  performatywnych- dalej do końca nie wiemy co będziemy robić na tych zajęciach, bo pan profesor stwierdził, że przekonamy się w ciągu wykładów i nie będzie definicji. Zapowiada się ciekawie. Póki co obejrzeliśmy nagranie pewnego projektu artystycznego, polegającego mniej więcej na tym, że panowie na prośbę artysty, zdejmowali z siebie ubrania. Krytyka Artystyczna- to chyba dość jasne. Głównie będziemy zajmować się krytyką teatralną, bo pani doktor jest teatrologiem, jeśli dobrze pamiętam. Praktyczna nauka języka angielskiego- najstraszniejszy przedmiot jaki mam. Podzielony jest na dwie części. Kształcenie zintegrowane, albo jakoś tak, czyli czytanie, pisanie, słuchanie i moja zmora- mówienie. Na szczęście prowadząca wydaje się wspaniałą, wyrozumiałą i równą babką więc może nie będzie tak źle. Inna sprawa, że mój rok jest naprawdę mądry z angielskiego i ja po tych zajęciach czułam się mała i głupia. Drugim angielskim jest fonetyka. To prawdopodobnie najtrudniejszy przedmiot jaki mam. Jednocześnie najciekawszy i fascynujący.  Trochę paradoks i oksymoron w moim wydaniu, bo fonetyka, jak by nie było, to mówienie, a mój entuzjazm wobec tego typu aktywności jest równy zeru. Póki co jestem jednak bardzo pozytywnie nastawiona wobec tych zajęć. Marketing, reklama, PR. Pierwsze zajęcia były typowo organizacyjne, ale akurat ten przedmiot ma dość precyzyjną nazwę. Teatr powszechny XIX wieku. Pani profesor prowadząca te zajęcia była tak miła, że przesłała nam cały plan na ten semestr i dokładnie wiemy czym będziemy się zajmować. Nazwa przedmiotu nie brzmi zbyt fascynująco, ale zapowiada się ciekawie. Wprowadzenie do wiedzy o filmie. Wykładowca nie miał dla nas niestety zbyt wiele czasu, ale zdążył powiedzieć, że będą to normalne wykłady, a na koniec będzie egzamin pisemny z otwartymi pytaniami. Teraz się pewnie zastanawiacie dlaczego zwykły wykład ma być czymś niecodziennym. Otóż większość moich zajęć to "wykłady konwersatoryjne" czyli mają być rozmową, dyskusją, a nie tylko omówieniem tematu. Podobnie jak fakt egzaminu, bo takowe będę miała chyba tylko z 3 lub 4 przedmiotów, pozostałe zalicza się na jakiś tam innych zasadach. I nie będę też miała żadnych testów w trakcie semestru, wyłączając angielski, bo akurat z niego będzie.  Ale tym może zajmę się dokładniej pod koniec semestru. Filozofia. Troszkę się obawiałam, że te zajęcia mogą polegać na nauce nazwisk i doktryn, ale tak nie jest. Doktor mówił o języku, w dużym uproszczeniu. Generalnie jest tak, że rozumiem co mówi, ale nie za bardzo pojmuję o czym. Jest to jednak dość zabawne, bo anegdotki i historyki jakie padły na tych zajęciach są doskonałym tematem do późniejszych rozmów na korytarzu, Może to niezbyt górnolotne, ale najżywiej wszyscy zareagowali na zdanie: "Informatyk w łóżku do żony mówi: "Enter"". Całość padła w kontekście zawężania i profesjonalizacji języka. O innych przykładach spokojnie mógłby powstać oddzielny post. Teorie mediów. Podobnie jak w przypadku Wprowadzenia do nauki o sztukach performatywnych, dalej nie za bardzo wiemy o czym tak w zasadzie będą te zajęcia. Doktor próbował nam wytłumaczyć, ale ponieważ to bardzo energiczny człowiek, zanim to zrobił, poruszył jeszcze 10 innych wątków, a o pierwszym zapomniał. Generalnie prowadzący jest bardzo nastawiony na współpracę z nami, zarówno pod względem, że możemy proponować tematy poruszane na zajęciach jak i tego, że musimy się na nie przygotowywać, czyli czytać książki i o nich dyskutować. Jeśli o się sprawdzi to nie będzie egzaminu. Nie miałam jeszcze zajęć z Wprowadzenia do nauki o teatrze i Warsztatu Aktorskiego, ale może to i lepiej, bo i tak notka rozrosła się znacznie bardziej niż przypuszczałam, a prawdę powiedziawszy chciałam jeszcze o kilku rzeczach napisać.

Pod koniec miesiąca także pojawi się relacja ze studiowania. Zobaczymy czy mój obecny entuzjazm się utrzyma, zmniejszy, a może wręcz odwrotnie jeszcze zwiększy.
Tytuł noki wzięłam z zajęć fonetyki. Zadanie polegało na znalezieniu różnic w wymowie polskiej i angielskiej i akurat wyrazy "kat" i "cat" zostały ze sobą zestawione, co wygląda trochę drastycznie, a trochę zabawnie.
Póki co ogromnie się nudzę. Oczywiście nie na zajęciach, tylko w akademiku. Zdążyłam przeczytać większość książek, które przywiozłam, oczy bolą mnie od patrzenia w laptopa, a trochę strach samemu chodzić po obcym mieście.

Trzymajcie się, M

czwartek, 8 października 2015

Nie tylko w kinie i teatrze VI - W grupie raźniej

Hello!
Właśnie zakończyłam pierwszy tydzień studiowania. Wrażenia planuję opisać dopiero po miesiącu, jednak jeśli interesuje Was mój pierwszy kontakt z uczelnią dajcie znać w komentarzach.
Dziś zgodnie z obietnicą kolejna część teledysków. W czasie poszukiwań wpadłam na kilka,w  których pojawia się więcej niż duet aktorów i postanowiłam zebrać je w jednym miejscu. Zastanawiałam się tylko czy wymieniać nazwiska czy "kazać" Wam oglądać, abyście zobaczyli kto w danym teledysku występuje. Poszłam na kompromis, sama ze sobą i postanowiłam napisać tylko niektóre.


Krzysztof Kiljański & Kayah - "Prócz Ciebie, nic"
Między innymi: Joanna Brodzik, Hanna Śleszyńska, Anna Mucha (wszyscy)


Thirty Seconds To Mars - "City Of Angels"
W tym teledysku nie tyle występują, co pojawiają się bardzo znane osoby, zarówno aktorzy, aktorki, piosenkarze, piosenkarki, ale także ciekawe osobowości jak sobowtóry, znajdują się fragmenty starych filmów i nagrań. I naprawdę dużo innych rzeczy. Całość trwa ponad 11 minut, ale jest ciekawa i warta obejrzenia. Bo na końcu wszyscy się przedstawiają.


Jenny Lewis - "Just One Of The Guys"
Podobno jest to popularna piosenka, ale dla mnie to kolejna ciekawostka znaleziona w ramach przekopywania internetu. A w teledysku między innymi Anne Hathaway.


Paul McCartney - "Queenie Eye"
Kolejna plejada gwiazd i to najróżniejszych, i wszyscy tańczą. A wypatrzeć między innymi można: Johnnego Deppa, Meryl Streep, Jude Law i naprawdę dużo, dużo więcej. A jeśli kogoś teledysk zaintrygował tutaj jest Making Of.


Bree Sharp - "David Duchovny"
Powyższy teledysk i słowa piosenki, do której został zrealizowany może okazać się jedną z najdziwniejszą rzeczy jakie widzieliście/słyszeliście. Co prawda nie jest to oficjalny teledysk, ale wrażenie pozostaje dziwne. Z dedykacją dla wszystkich fanów "Z Archiwum X" oraz czekających na kolejny sezon. W napisach końcowych jest lista osób biorących udział więc oglądajcie.


Taylor Swift - "Bad blood"
I coś z całkiem nowych nagrań. Wokalistka zaprosiła do współpracy mieszane towarzystwo aktorki, piosenkarki i modelki. Między innymi pojawiają się: Jessica Alba i Lena Dunham.

Pozdrawiam, M

wtorek, 6 października 2015

500!

Hello!
Niedawno świętowaliśmy trzecie urodziny bloga, a dziś wypada kolejna okazja do radości, oto bowiem post, który czytacie jest pięćsetny. Naprawdę nie wiem, jakim cudem udało mi się tyle napisać. Przecież mogłam robić to raz w tygodniu, a trzy lata i tak by minęły.


Powinnam z tej okazji przygotować coś specjalnego i miałam plany, aby przedstawić Wam moje 500 ulubionych notek, ale obecnie minimalizm jest w cenie i porzuciłam ten pomysł.
Chyba już sobie nie wyobrażam życia bez pisania. Jak człowiek robi coś wystarczająco długo to po prostu wchodzi mu to w nawyk i nawet o tym nie myśli. Piszę co dwa dni, mam to zanotowane w kalendarzu wraz z tytułem czy tematem jaki poruszę. Czasami zdarzało się, że miałam zaplanowane nawet dwa tygodnie do przodu, a na przykład w zeszłym roku przygotowałam zawczasu 5 czy 6 notek, które publikowały się automatycznie, podczas, gdy ja odpoczywałam w górach.
W kalendarzu zbieram też pomysły, niektóre czekają na realizację już ponad rok, a ciągle wypada coś innego, nowego o czym chcę wspomnieć.
Miałam także sporo kartek, na których zapisywałam wrażenia po poszczególnych odcinkach seriali, albo pisałam je w czasie oglądania filmu, czytania książki. Od pewnego czasu mam na to notatnik i zeszyt. Czasami jak do nich zaglądam to sama mam problem z rozczytaniem tego co zapisałam. Niekiedy zastanawiam się też co by pomyślała obca osoba, gdyby do nich przypadkiem zajrzała. Te zapiski wyglądają naprawdę dziwnie i jak by nie było dotyczą rzeczy na temat, których normalni ludzie nie robią notatek. Trochę się obawiam o moje zdolności pisarskie, bo czasami mam wrażenie, że jeśli sobie czegoś nie zapiszę to, nawet nie tyle, że zapomnę, co nie będę w stanie w ogóle cokolwiek napisać. A potem pochłaniam książkę czy idę do kina i okazuje się, że jednak można. Najczęściej tworzę zapiski w czasie oglądania seriali. Biorąc pod uwagę, że często mają po 24 odcinki więc łatwo może umknąć coś ważnego z początku sezonu. Tym bardziej gdy ogląda się je na bieżąco co tydzień, o ile się tego pilnuje.
Niechcący robi się z tego przydługi post o procesie twórczym. Ale temat pasuje wręcz idealnie więc będzie kontynuowany.
Wydawać by się mogło, że posty np: o aktorach/aktorkach w teledyskach to takie bezwysiłkowe zapchaj dziury. Nic bardziej mylnego. Czasami stworzenie takiego posta z 6-8 klipami video zajmuje nawet 3 godziny. Trzeba znaleźć aktora/aktorkę, sprawdzić, czy ma na koncie tak prestiżową rolę, obejrzeć teledysk i podjąć decyzję czy można go zamieścić, bo nie wszystkie się do tego nadają. Dla ciekawskich Michael Fassbender występował w bardzo dziwnym teledysku, po nim nauczyłam się, aby oglądać wszystkie dokładnie i do końca. A kolejna odsłona tego cyklu już w środę.

Trochę się obawiam, że przez studia częstotliwość wpisów może ulec zmianie. Zniknąć raczej nie zniknę, ale wiele blogerek, które poszły w zeszłym roku na studia, a które czytałam, rozpłynęło się w powietrzu. 

Przypominam także, że blog od nieco ponad miesiąca ma stronę na fb i byłoby mi bardzo miło, gdybyście ją polubili.

LOVE, M

niedziela, 4 października 2015

Gdy blog jest ciekawszy od książki ("Slow fashion. Modowa rewolucja")

Hello!
Zachęcona licznymi pozytywnymi recenzjami postanowiłam kupić książkę autorki bloga styledigger.com  i … rozczarowałam się.


Drugim powodem dlaczego zwróciłam uwagę na tę pozycję jest fakt, że zakupy to dla mnie prawdziwa tortura. Między innymi z powodu mojego wzrostu (autorka książki także mierzy zawrotne 158 centymetrów- nie mam pojęcia jak udaje jej się cokolwiek znaleźć) nic na mnie nie pasuje, a czasami ratuję się kupując ubrania w działach dziecięcych. Przynajmniej nie ma potrzeby skracania spodni. Jednak z doświadczenia wiem, że na działy dziecięce w sieciówkach trzeba uważać, natomiast sklepy typowo dziecięce, jeśli tylko poświęci się trochę czasu, mogą być świetną alternatywą dla normalnych sklepów. Jeszcze na początku gimnazjum kupiłam dresy w 5.10.15 i intensywnie używane, służyły mi ponad 3 lata. Miałam pisać o książce. Pod względem porad praktycznych dotyczących kupowania ubrań także się zawiodłam.

Myślicie teraz pewnie, że to zła książka, albo, że ja z jakiegoś powodu postanowiłam się do niej przyczepić. Otóż ani jedno, ani drugie. Chodzi o formę. Po prosu dla osoby, która czyta bloga Joanny książka jest mało odkrywcza. Dużo więcej ciekawych, praktycznych i życiowych informacji znajduje się właśnie na blogu.

Książka ma swoje plusy. Na przykład pierwsze rozdziały na temat szybkiej mody. Dla mnie najbardziej fascynujący był wywiad z krawcową. Wyciągnęłam wnioski i zaniosłam spodnie do skrócenia. Z resztą często zainspirowana lekturą, odrywałam się od niej i szłam czyścić zamszowe buty czy zrobić generalny porządek w szafie (innym faktem, jest to, że czytanie książki zbiegło się w czasie z pakowaniem do Gdańska i nie ukrywam bardzo w tym pomogło).

Prawdziwym odkryciem jakiego dokonałam dzięki tej książce, było przekonanie się, że moje ukochane sweterki są z akrylu i właśnie dlatego nosząc je miałam fazy „zimno mi/jestem spocona”. Po pierwsze nawet nie wiedziałam, że są one akrylowe, a po drugie nie miałam pojęcia, że ten materiał działa w ten sposób.

Rozdziały na temat definiowania i poszukiwania stylu także są dość ciekawe, chociaż do mnie nie przemawiają i chyba wbrew chęciom autorki, nie są zbyt praktyczne. Niektóre zadania (np.: wypisanie na kartce tego co nam się podoba i nie podoba w wyglądzie innych osób) mogą okazać się faktycznie pomocne, ale zbieranie i zapisywanie inspiracji na dłuższą metę jest frustrujące. Jeśli znajdę coś, co podoba mi się na zdjęciu i naprawdę chciałabym to mieć, (ewentualnie rzeczy, które podobają mi się na innych osobach, na mnie wcale nie wyglądają dobrze) a nie mogę tego znaleźć, bądź znajdę, ale nie ma mojego rozmiaru czy nie podoba mi się to jak w tym wyglądam, albo materiał jest zły- jakakolwiek radość czy satysfakcja z zakupów znika. Natomiast tworzenie nieco mniej konkretnej, ale dużo ciekawszej „tablicy atmosfery” może pomóc w odnalezieniu tego co faktycznie nam się podoba.

Działy o zakupach nie są niestety tak konkretne na jakie liczyłam. I praktycznie nie odnoszą się do mojej sytuacji. (Widziałam gdzieś komentarz właśnie odnośnie tego, że książka jest napisana tak wąsko, tylko z perspektywy sytuacji autorki. Z jednej strony trudno od niej wymagać by pisała o czymś czego nie zna, ale z drugiej poszerzenie perspektywy wyszłoby treści książki na dobre) Zagadnienie z budowania budżetu czy rozprawa na temat tego, że za kaszmir i jedwab po prostu trzeba zapłacić, nudzą. Chociaż może są osoby na tyle nieświadome, że dla nich ta wiedza może okazać się przydana. Autorka sporo pisze o jakości ubrań, ale po raz kolejny jest to trochę lanie wody, nic konkretnego. Poza tym są niewielkie fragmenty czy pojedyncze zdania różniące się budową czy detalami, a które pojawiają się po 3-4 razy w różnych miejscach książki. Takie powtórzenia działają na nerwy, szczególnie gdy książkę czyta się drugi czy kolejny raz.
Często brakuje przykładów do treści. I zdjęć, bo te które są nie oddają treści książki. A można było zrobić zdjęcie i opisać na nim jak powinna wyglądać koszula czy pokazać różnicę pomiędzy dwoma bawełnianymi koszulkami.

Jeszcze jedno uderza w tej książce. Chociaż jej tytuł to „Slow fashion. Modowa rewolucja”, a sporą jej część zajmuje wytłumaczenie czym jest szybka moda, nie znajdziemy w niej jasnej i klarownej definicji slow fashion.

Reasumując, pomimo moich licznych zarzutów to nie jest zła książka. O ile nie czytacie bloga autorki. W takim wypadku nie warto zaprzątać sobie głowy.

Trzymajcie się, M

piątek, 2 października 2015

Wakacje z Sherlockiem Holmesem. Podsumowanie

Hello!
Moje wakacje definitywnie dobiegają końca. Tym samym czas pożegnać się z ich bohaterem Sherlockiem Holmesem. Jednak raczej nie na długo. Po pierwsze mam kilka pomysłów, których nie udało się wykorzystać w trakcie wakacji, a po drugie z niecierpliwością czekam na odcinek specjalny-świąteczny oraz czwarty sezon "Sherlocka" BBC.
W sumie napisałam 24 wpisy, w tym rozpoczynający cykl,  kończący, ale dodałam tu również post sprzed ponad roku z szydełkowym Holmesem. Mam nadzieję, że Wakacje z Sherlockiem Holmesem podobały Wam się tak samo jak mi.

Książki

"Studium w szkarłacie"
"Znak czterech"
"Pies Baskerville'ów"
"Dolina Strachu"
"Przygody Sherlocka Holmesa"
"Wspomnienia Sherlocka Holmesa"
"Powrót Sherlocka Holmesa"
"Pożegnalny ukłon"
"Sprawy Sherlocka Holmesa"

Plus
"Sherlockista"


"-Skąd pan wie?
-Śledziłem pana.
-Nikogo nie widziałem.
-Bo tego właśnie oczekuję, gdy kogoś śledzę."



Filmy
"Sherlock Holmes"
"Sherlock Holmes. Gra cieni"
"Sherlock Holmes: Pociąg do Edynburga"

"Honey, you should see me in a crown" 
Prawda jest taka, że kupiłam te buty tylko dlatego, że gdy na nie spojrzałam usłyszałam Moriarty'ego mówiącego te słowa.

Seriale
"Sherlock" BBC  Sezon 1  S2  S3
"Elementary" S1  S2  S3 

Rękodzieło
Sherlock robiony na szydełku
Irene robiona na szydełku
O I U

LOVE, M