środa, 30 marca 2022

Fabuła zamiast charakteru - My Name

 Hello!

Kiedyś wspominałam, że czasami oficjalne opisy dram tak naprawdę dotyczą danego serialu dopiero od 3 odcinka. W przypadku My Name - też tak jest, chociaż opis zaczyna być poprawny od połowy drugiego odcinka i... wciąż jest nieco mylący. Miał w tym swój udział także montaż zwiastuna. Otóż byłam szczerze przekonana, że dużo więcej czasu drama poświęci pokazaniu głównej bohaterki w szkole policyjnej - a jest to załatwione krótkim montażem, nie najlepszą sekwencją boksowania oraz sceną z ukończenia szkoły.  

My Name

Krótki opis dramy brzmi: przekonana, że policja zabiła jej ojca, dziewczyna dostaje się pod opiekę szefa gangu i planuje zemścić się na policji w jej wnętrzu. 

Calusieńkie My Name jest straszne, mroczne, ponure, w pewnym senesie wszystko jest wygrywane na wysokim C. Ale jest też wciągające. Zasadniczo nie planowałam oglądać tej dramy, ale jak usiadłam wieczorem, to obejrzałam na raz połowę, czyli cztery odcinki. 

Z jednej strony My Name mi się podobało - byłam zaskakiwana, z ciekawością śledziłam historię. Bardzo podobały mi się sceny akcji. Biją się tam równo, bez taryfy ulgowej, oglądanie wręcz fizycznie boli, bo żaden z bohaterów nie jest zasadniczo lepszy niż pozostali. Wszystko ładnie zamyka się w ośmiu odcinkach i ogólnie to bardzo sprawny serial. Ale... nie potrafię zrozumieć do końca pomysłu na główną bohaterkę. Mimo wszystko ona nie wyrasta z bycia zahukaną nastolatką. Nie wiem, na jakiej podstawie mamy uwierzyć, że jest opanowana rządzą zemsty, gdy widzimy ją głównie podejmującą dość durne decyzje lub robiącą dokładnie nic. Gdzieś czytałam, że ona miała być taka mało ludzka, wyprana z emocji. Czego głównym zobrazowaniem jest chyba ascetyczny wygląd jej mieszania i fakt, że ubiera się na czarno. Bo poza tym ona robi NIC. Nie jest ani nieludzka, ani potworna, w ogóle jest dość nijaka. Jej główną cechą charakteru jest to, że wie, jak się bić i dobrze jej to wychodzi. To nie jest tak, że jej nie lubiłam (albo w sumie lubiłam) - po prostu jej konstrukcja i prowadzenie postaci było dziwne. Była ona bardziej osią fabuły niż postacią. Nie jestem przekonana, czy fabuła może zastąpić bohaterowi czy bohaterce charakter. Nawet jeśli ta fabuła kręci się dookoła tej postaci.

Podsumowując, polecam. Tylko nie zdziwicie się, że główna bohaterka jest o wiele mniej interesująca, niż wszystkie okoliczności na to wskazują. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama!   

LOVE, M

sobota, 26 marca 2022

Raczej drugie wydanie - Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej

 Hello!

Jak to mówią - okazja czyni recenzję!  Więc w oskarowy weekend moja opinia o książce Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej po prostu musiała się ukazać.

Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej

Tytuł: Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej
Autorka: Katarzyna Czajka-Kominiarczuk
Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B

Oskary czyta się szybko i jest to wciągająca lektura idealna na wieczory. Wydaje się także, że z każdym kolejnym rozdziałem autorka zyskiwała pewną swobodę w pisaniu. Układ treści w początkowych rozdziałach jest nieco sztywny i sztuczny, paralelna budowa kolejnych akapitów nieco irytująca. Szczególnie podrozdział dotyczący idealnego filmu oskarowego jest zaskakująco rozczarowująco napisany. W niektórych fragmentach można się zgubić i nie wiedzieć, co dokładnie autorka chciała przedstawić czy udowodnić. Zazwyczaj lubię bardzo informacyjne książki, ale granica pomiędzy kompendialnym przekazywaniem informacji a rozbudowanym hasłem encyklopedycznym jest cienka. Przy czym to nie jest żaden podręcznik.

Wydaje się także, że książka spokojnie i z zyskiem dla wszystkich zainteresowanych mogłaby być dłuższa. Mogłabym zgadywać, w których miejscach została przycięta. Może tu od razu wspomnę, że książka ma dwa wydania - ja czytałam to pierwsze. Trochę się zastanawiałam, czy komentować fizyczną jakość książki, ale to właśnie to wydanie jest w bibliotece, więc dotrze do większej liczby osób niż drugie. Po pierwsze - książka jest wydrukowana bardzo tanio. Tusz w środku się rozmazuje, jeśli niechcący przeciągnie się palcami po literach. W wielu miejscach tuszu były wyraźnie za dużo, ale jest też kilka kartek, gdzie wygląda na za mało. Ogólnie dawno nie widziałam tak słabej jakości druku w książce. Jest też kilka redaktorskich usterek - gdy jedno zdanie jest osobnym akapitem, a powinno być dołączone do poprzedniego, gdy akapit rozpoczyna się od omawiania jednej osoby, a w połowie pojawia się "aktorska para", ale nie wiadomo, kto jest tą drugą osobą. Z tego, co wiem drugie wydanie jest znacznie poprawione i uzupełnione. 

Jak pisałam - im bliżej końca, tym narracja jest swobodniejsza i ciekawsza. W początkowych rozdziałach widać mrówczą pracę autorki, w kolejnych - jej zdolność opowiadania. Trzeba napisać, że książka jest bardzo zgrabnie podzielona na rozdziały i podrozdziały - raczej krótkie, ale treściwe. 

Jak często wyszło, że mam więcej negatywnych rzeczy do napisania (chociaż raczej do fizycznej strony książki, nie samej treści) niż pozytywnych, ale można to podsumować tak: sięgnijcie po tę książkę, bo to ciekawe czytadło, tylko koniecznie po drugie wydanie. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama!   

Pozdrawiam, M

środa, 23 marca 2022

Moje ulubione podkasty

 Hello!

Mogę napisać, że słuchałam podcastów zanim to było modne, ale tak naprawdę słowa uznania należą się oczywiście osobom, które założyły pierwszy podkast (skłaniam się do pisania przez k, ale nie obiecuję, że będę się tego trzymała przez cały wpis), którego słuchałam - Zombie vs Zwierz (później ZVZ) i było to w  2015 roku. Zdarzało mi się wtedy także słuchać Myszmasz, dużo później też Napisów Końcowych. Ale dzisiaj nie o tych trzech (ZVZ nie ma nowych odcinków od prawie roku, pozostałych dwóch już nie sprawdzam). Prawdziwa podcastowa rewolucja w moim życiu nadeszła w 2020 roku. 

Podcasty

Dział Zagraniczny

A dokładnie - wraz z odkryciem przez mnie podcastu Dział Zagraniczny. Zwykle nieźle pamiętam takie rzeczy, ale nie wiem, jaki był mój pierwszy przesłuchany odcinek i jak dokładnie wpadłam na ten podkast, ale wiem, że było to na Youtube. W ciągu dwóch tygodni przesłuchałam wszystkie odcinki wypuszczone do tamtego momentu i od tamtego czasu regularnie, co tydzień w czwartek, słucham Działu Zagranicznego. Wbrew temu, co sugeruje podsumowanie roczne ze Spotify, które w końcu - po czterech czy pięciu miesiącach - wykorzystuję jako podstawę dla tego wpisu, to Dział Zagraniczny jest moim ulubionym podcastem. 

Skądinąd

Na Skądinąd wpadłam, gdy przesłuchałam, co miałam z Działu Zagranicznego i szukałam czegoś nowego. I tak słucham od tamtej pory, chociaż nie było to oczywiste, bo wiem, że pierwsze kilka odcinków, na które kliknęłam, wcale mi się nie podobało. Ale zostałam, bo lubię słuchać wywiadów. 

Raport o stanie świata Dariusza Rosiaka

W tegorocznej edycji podsumowania Spotify może być na pierwszy miejscu za względu na liczbę podcastów, którą wypuszczają obecnie, bo publikują prawie codziennie. Główną zaletą Raportu jest to, że zwykle odcinki trwają około dwóch godzin. A - pomijając Dział Zagraniczny - jeśli podcast trwa mniej niż godzinę, to go nie słucham. Z prostego powodu - słucham ich, gdy wychodzę z domu. Na spacer, na rower i najczęściej moje wędrówki trwają około dwóch godzin; nie mam ochoty słuchać ośmiu piętnastominutowych odcinków, aby zapełnić tej czas. Wolę około godzinny i skupiony na jednym temacie (lub kilku, ale wciąż w ramach jednego epizodu) odcinek i resztę czasu uzupełnić muzyką. Wydaje mi się, że szczególnie obecnie tytuł podcastu jest samowyjaśniający, ale myślę, że warto zwrócić uwagę, że znów - duża części Raportu to wywiady. Oraz reportaże. 

Mao Powiedziane 

Prawie najnowszy nabytek w mojej podcastowej rodzinie. Na pewno najmłodszy z podcastów, których słucham, bo powstał w lipcu 2021 roku. Uzupełnił wtorkowy brak podcastów (Dział Zagraniczny - czwartek, Skądinąd - niedziela, Raport - środa, sobota; czasami też inne dni tygodnia). To podcast Weroniki Truszczyńskiej, Nadii Urban i Piotra Sochonia o Chinach. 

Radio Naukowe

Ten podcast odkryłam, bo jego prowadząca udzielała wywiadu w innym podcaście, ale nie pamiętam w którym. To też podcast czwartkowy, chociaż słucham go zwykle w piątek. Zasadniczo to więcej wywiadów - tyle że z naukowcami i naukowczyniami. I chociaż czuję, że humanistyka - pomijając historię - jest niedoreprezentowana, to uwielbiam słuchać o rzeczach jak promieniowanie oraz mutacje (niekoniecznie w powiązaniu). 

Ciekawostka: czasami udostępniam na Stories na Instagramie to, jakiego podcastu właśnie słucham, niekiedy nawet oznaczam konto twórcy. Radio Naukowe nie przeszło niestety testu słuchacza - to znaczy: chociaż wdziałam, że wyświetliło story (i było to widać zarówno w story, jak i wiadomości), zupełnie nie zareagowało na wzmiankę. Test za to ostatnio przeszedł Dział Zagraniczny.
(Gdyby to było dla kogoś zaskakujące programy/marki/wydawnictwa zwykle po prostu zostawiają serduszko, wysyłają serduszko, robią coś innego, aby wyrazić to, że widzą, może doceniają, wzmiankę).

Wyróżnienia:

Nauka XXI Wieku

Przypuszczam, że słuchałabym tego podcastu więcej, gdyby wychodził regularnie oraz gdyby nie to, że poziom odcinków jest bardzo, bardzo nierówny. I to czasami zarówno techniczny, jak i poziom jego prowadzenia. 

Brzmienie Świata z lotu Drozda

To moje najnowsze podcastowe odkrycie i nie wierzę, że zajęło mi tak długo, bo drepcze po piętach Działowi Zagranicznemu w byciu moim ulubionym podcastem, tym bardziej, że są one nieco podobne. To - oczywiście - więcej wywiadów, ale autor uzupełnia je czy raczej zapowiada (choć nie zawsze są bezpośrednio połączone z tematem) historyjkami! Trudno to opisać, ale też nie warto bez efektów dźwiękowych. To prawdopodobnie najlepiej realizowanych od strony ich wykorzystania podcast z całej tej listy. 

Strefa Kultur Uniwersytetu SWPS 

Tu odcinki prowadzone przez Marcina Jacoby (autora książek Chiny bez makijażu i Korea Południowa. Republika żywiołów) i dotyczą - oczywiście - Chin, Korei i Japonii. Zdarzało mi się słuchać także innych tematów, ale to jak gra w ruletkę - można trafić na ciekawy odcinek, a można na coś, czego osoba prowadząca się chyba nie spodziewała. Jeśli się nie mylę, to te nagrania to tak naprawdę webinary. 

The Tablo Podcast 

To bardziej ciekawostka, bo podcast już nie funkcjonuje, ale słuchałam go jeszcze w 2019 roku i on też był ważnym czynnikiem na mojej drodze rozszerzania zainteresowania podcastami. Tym bardziej, że był po angielsku. 

Później słuchałam też innych podcastów z Dive Studios, szczególnie Get Real, bo prowadziła go Ashley Choi, BM z KARD (później Junny i pH-1) i Peniel z BTOB, a nawet bardziej Daebak Show w/ Eric Nam, bo wywiady z k-popowymi idolami (!). Ale Get Real z czasem nieco zatraciło się w reklamach i kolejnych zapraszanych gościach, zamiast skupić się na temacie odcinka, a Daebak Show może wróci, ale Eric Nam na razie jest w trasie koncertowej. Wspominam o tych podcastach, bo obserwowałam od początku jak ta sieć czy marka się rozwijała oraz są to jedyne podcasty po angielsku, których słuchałam.

Wiem, że w Polsce (ale chyba nie tyko) bardzo popularne są podcasty kryminalne, ale w tym zakresie wolę filmy i seriale. Natomiast jeśli macie jakieś polecenia podcastów podobnych do tych, które wymieniłam (tylko proszę niech odcinki trwają godzinę i więcej i niech to nie będą Imponderabilia - bo je znam, ale słucham tylko, gdy jest tam ktoś ciekawy) to z chęcią zapoznam się z jakimiś nowymi kanałami. 

Na koniec jeszcze mi się przypomniało, że jest podcast Niebezpiecznika - Na Podsłuchu! I Przegadana Godzina Dawida Myśliwca (Uwaga! Naukowy Bełkot / Wyłącznie Naukowy Bełkot) i Jacka Patkowskiego.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama!  

LOVE, M

sobota, 19 marca 2022

Utrata wiary w ludzkość - Hellbound

 Hello!

Według wielkiego słownika języka polskiego sekta (destrukcyjna) to: "grupa ludzi mająca własny system wartości i własną religię, podporządkowana silnemu przywódcy, który umiejętne pozbawia jej członków możliwości samodzielnego podejmowania decyzji" a w Korei Południowej sekty są zaskakująco popularne - dobrze wiedzieć te dwie rzeczy przed rozpoczęciem seansu Hellbound

Hellbound

Seria zaczyna się od dziwnej opowieści o posłańcach, którzy przychodzą zabrać cię do piekła, gdy nadejdzie wyznaczony przez anioła czas. Później jesteśmy świadkiem takiej brutalnej sytuacji w Korei. Poznajemy także naszych głównych bohaterów: policjanta, którego żonę zamordowano, ale morderca odbył zaskakująco krótką karę, wychowuje on samotnie córkę; prawniczkę, która próbuje ogarnąć chaos wywołany pojawieniem się przypadków stworów z piekła; oraz guru sekty. W tę rolę wciela się Yoo An-in i był jednym z głównych powodów, dlaczego zaczęłam oglądać Hellbound

W warstwie fabularnej mamy wątki takie jak: sekta, radykalizacja społeczeństwa i pranie mózgu przez internet (często wspominam, że kultura internetu w Korei mnie fascynuje, ale i przeraża to, jak ludzie potrafią się zorganizować i jakie to szybkie) oraz zastanawianie się, czy wysłannicy z piekła to coś prawdziwego, czy jednak nie. Mamy też tematy linczu, bezmyślnej, bezzasadnej i okrutnej brutalności; rozważania nad sprawiedliwością i wolną wolą (ale, co ciekawe, nie nad grzechem - i warto zapamiętać, jak pomijana w serialu jest to kategoria, bo to nie przypadek). Hellbound ma kategorię wiekową 18+ ze względu na przemoc i to ciekawe, ale te potwory z piekła - choć przerażające - są trochę karykaturalne, natomiast zupełnie niekarykaturalna jest scena, gdy bohaterkę z matką napada grupa młodzieży z kijami bejsbolowymi. Oglądanie Hellbound jest niekomfortowe, momentami fizycznie i psychicznie bolesne właśnie ze względu na tę wszechobecną przemoc. A także terror psychiczny przez który przechodzą bohaterowie. 

Strukturalnie Hellbound przypomina bardzo długi film - a dokładnie dwa filmy. Na jeden składają się odcinki 1-3, na drugi 4-5. Jeśli dobrze pamiętam, to odcinek 4 dzieje się 4 lata po wydarzeniach z pierwszych odcinków. W drugiej części serii obserwujemy coś w rodzaju ruchu oporu przeciwko tak przypisywaniu Bogu wydawania tych wyroków i zabieraniu ludzi do piekła oraz aktu pokazywania tego publicznie. To ciekawe, w jak wielu mediach podkreślany jest aspekt obserwacji, obserwatorów i tego, co można uznać za rozrywkę. Czy może ciekawostkę. W Hellbound także mamy VIP-ów opłacających miejsca w pierwszym rzędzie, aby zobaczyć "demonstrację" oraz ludzi zbierających się przed telewizorami, aby to oglądać. Można też napisać, że w tym przypadku ogień należy zwalczać ogniem. Druga część serii zmaga się z problemem tego, czy noworodek mógł zrobić coś, co sprawiłoby, że trafiłby do piekła.

Obserwowanie radykalizacji społeczeństwa na wielu różnych poziomach - od tego, jak bardzo Nowa Prawda jako sekta zyskała na znaczeniu, poprzez brutalność i nadane sobie prawo "linczu" organizacji Grot, po wzajemne obserwowanie, zastraszanie - i wszystko w imię "sprawiedliwości" - jest przerażające. 

Zakończenie Hellbound jest podwójnie zaskakujące - tak zakończenie samego pierwszego sezonu, jak i cliffhanger, który sprawia, że niecierpliwością należy czekać na drugi sezon. Jeśli jeszcze nie widzieliście to zdecydowanie polecam.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama!  

Pozdrawiam, M

środa, 16 marca 2022

O Harley Quinn i kilku osobach, które spotyka po drodze - Birds of Prey

 Hello!

Gdy w pewne sobotnie przedpołudnie szukałam czegoś lekkiego i nieangażującego do oglądania, spostrzegłam, że film  Birds of Prey jest dostępny na Netflixie. I w zasadzie spełnił moje założenia. Pytanie tylko czy to dobrze świadczy o filmie.
(Widziałam Birds of Prey i pisałam tę recenzję na długo zanim widziałam nowego Batmana, ale dzięki niemu mam w końcu ładną okazję opublikować ten tekst!). 

Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)

Niekoniecznie. Musiałam przerwać oglądanie w połowie i wyjść, po czym, gdy wróciłam, moja chęć, aby dokończyć oglądanie, była dokładnie żadna. Nie interesowała mnie żadna z bohaterek, nie do końca rozumiałam, dlaczego ich relacje wyglądają, jak wyglądają i co to za dynamika postaci. Fabuła jest pretekstowa. Ilość narracji z offu doprowadzała mnie niemalże do szału. Może jeśli się nie jest w stanie czegoś pokazać na ekranie, to nie trzeba się zabierać za robienie z tego filmu? Narratorką filmu jest Harley Quinn i naprawdę chciałabym napisać, że potrzebujemy tej narracji z offu, aby zrozumieć, co się dzieje w głowie tej bohaterki, ale nie - ta narracja często uzasadnia brak chronologii i fakt, że historie niektórych bohaterów poznajemy w środku filmu. Bo nie udało się tego zgrabnie wpleść w fabułę wcześniej. Nie wiem, czy ta Harley jako narrator wszechwiedzący to wyraz samoświadomości filmu, czy tego że nakręcili zbyt mało scen albo coś się zadziało w montażowni i musieli go jakoś skleić. 

Poza tym - ja chyba zwyczajnie nie przepadam za filmami, które reklamują się kategorią R i mają być takie brutalne i na tyle sobie pozwalać. Bo zawsze jakimś sposobem wiąże się to z tym, że te filmy zaczynają mniej przypominać filmy a bardziej ekranizacje komiksów - stają się karykaturalne. Mnie to nieszczególnie bawi i cieszę się, że nie poszłam na ten film do kina, bo dla mnie to nie rozrywka. Z drugiej strony, gdybym poszła na ten film do kina, może jego bohaterki bardziej by mnie obchodziły? 

Chyba nie, bo zbyt wiele wątków zaczyna się i urywa, nie jest ze sobą połączonych, nad tym, czy mają sens nawet się nie zastanawiałam, bo raczej nie mają. "Drużyna" schodzi się na dwadzieścia minut przed końcem filmu i tylko na ostatnią walkę, a wcześniej bohaterki mają ze sobą pojedyncze interakcje. Oprócz Harley, którą jako tako poznajemy, mają po jednej (albo i po pół) cesze, która ja wyróżnia, a gdyby nie to, że wiedziałam mniej więcej, jak się nazywają przed seansem, to z samego filmu bym tego nie zapamiętałam. A później Harley idzie w swoją stronę i tak naprawdę cały tytuł filmu [Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)] jest bez większego sensu, bo to jest po prostu film o Harley Quinn i kilku osobach, które spotyka po drodze. A może ma sens skoro idzie sama?

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama

Pozdrawiam, M

sobota, 12 marca 2022

Filmowej - The Batman

Hello!

Pisanie o Batmanie jest o tyle łatwe, że każdy mniej więcej wie, kim jest Batman i jakie jest jego orgin story. Ale nie tyko pisanie - robienie filmów też.
To nie recenzja, to szybkie wrażenia po obejrzeniu. 

The Batman

The Batman nie tłumaczy dlaczego Batman jest Batmanem, a Bruce Wayne Brucem Waynem, skupia się na rozwiązaniu zagadki - kto zabija najważniejszych ludzi w Gotham. Biorąc to pod uwagę, trzeba zaznaczyć, że w innych aspektach film bywa zaskakująco mało subtelny. Szczególnie jeśli chodzi o inscenizowanie niektórych początkowych scen z Kobietą-Kotem.

Ponadto ten film trwa trzy godziny. I o ile dwie pierwsze są ciekawe i dobrze się je ogląda, to początek trzeciej to taki czas na drzemkę. Później się za to obudziłam, bo prawdziwy finał filmu to bardzo amerykańskie rozwiązanie sprawy, które sprawiło, że siedząc w kinie, czułam się bardzo, bardzo niekomfortowo i naprawdę cieszyłam się, że jestem w Polsce. 

To nie jest tak, że ten film mi się nie podobał, ale tak od połowy było niezwykle jasne, że gdyby Bruce był naprawdę zaangażowany w swoje własne życie i cóż spotkał się z księgowymi, to może odkryłby, gdzie leży problem zanim on się rozwinął. Przy czym ten film jest trochę o tym, że Batman wcale nie jest szczególnie błyskotliwy i dopiero na koniec odkrywa, czego być może Gotham potrzebuje. Przy czym to dziwne, że nawet na koniec nie pada jakaś deklaracja audytu w funduszy odnowy.

Ponadto jestem przekonana, że 3/4 budżetu tego filmu przeznaczono na sztuczny deszcz, wodę i scenę pościgu samochodowego. Który był bardzo brawurowy, efektowny, świetnie się go oglądało i przypominał o tym, że Batman to wciąż postać z komiksów... ale nie mogłam się powstrzymać przed myśleniem, że dało się to załatwić połową czasu i wysiłku, który został włożony w tę scenę. 

The Batman stanowi także doskonałą konkurencję dla Ostatniego Jedi w kategorii filmów, które nie mogą się skończyć. Podobno tam jest scena po napisach, ale nie wiem, ile osób zostało ją oglądać, chyba niewiele, bo 90% kina rzuciło się do wyjścia w sekundzie, gdy film się skończył. Poza tym główny (?) motyw muzyczny filmu dziwnie przypomina marsz imperialny. 

Film jest także bardzo ciemny. Nie tylko w znaczeniu, że ma mroczny klimat, a Bruce jest postacią z oczywistymi nieuleczonymi ranami z przeszłości (któremu przydałby się sztab terapistów, nie potężny kostium), ale filmowo jest czarno i ciemno (przy czym zaskakująco dobrze wszytko widać, a lokacje są bardzo rozpoznawalne). Oraz bardzo kontrastowo, gdy już jest światło. Twórcy filmu nie bali się świecić widzom lampami prosto w oczy. Naprawdę bardzo się zdziwiłam, że nie ma jakiś ostrzeżeń, że osoby z epilepsją czy ogólnie jakąś światłoczułością powinny bardzo uważać, oglądając ten film, bo chociaż - jak pisałam - ogólnie jest bardzo ładny film, ma też ciekawe pomysł kinematograficzne i kilka naprawdę robiących ogromne wrażenie scen, to sama wyszłam z niego z potężnym bólem głowy i oczu. 

Gdyby ktoś kazał mi wybierać, czy obejrzeć którąś z części trylogii Nolana, czy ten film bez zastanowienia wybrałabym Nolana. Chociaż liczę na to, że z The Batman powstanie jakaś wersja telewizyjna - po prostu krótsza, bo tak naprawdę obejrzałabym go jeszcze raz. Tylko nie w jego obecnej postaci i na pewno nie w kinie. Gdybym to miała podsumować to The Batman jest znakomitym dziełem sztuki filmowej, ale niekoniecznie sztuki fabularnej. 

Pozdrawiam, M

środa, 9 marca 2022

9 dziwnych rzeczy w dramie Tale of the Nine Tailed

Hello!

Tysiącletni Gumiho nazywający się Lee Yeon (w tej roli Lee Dong-wook) kiedyś opiekun ważnej góry, dziś pracujący w Seulu przy ściganiu zbiegłych złych duchów, spotyka przy pracy nieco zbyt ciekawską dziennikarkę Nam Ji-ah (Jo Bo-ah), która w wyniku różnych okoliczności dostaje w swoje ręce nagranie, na którym Yeon walczy ze swoim bratem - pół Gumiho. Z czasem odkrywa się coraz więcej supernaturalnych intryg i powiązań pomiędzy bohaterami. 

To mniej więcej punkt wyjścia dramy Tale of the Nine Tailed. Sama oglądałam ją jednak głównie ze względu na Lee Dong-wooka w obsadzie. To nie będzie typowa recenzja, tylko kilka spostrzeżeń poczynionych przeze mnie w trakcie oglądania.

Tale of the Nine Tailed

1. Charakter głównej bohaterki w pierwszym odcinku

Dosłownie - od drugiego praktycznie wymyślono ją na nowo. I w sumie słusznie, bo zapowiadała się irytująco. Ostatecznie jednak każda postać trzecioplanowa, ba wersja naszej głównej bohaterki z przeszłości, jest ciekawsza niż główna bohaterka. Nie pamiętam, kiedy ostatnio oglądałam serial z tak nijaką  bohaterką. I naprawdę mam wrażenie, że scenarzyści zawalili sprawę, bo większość wątków, które mogły sprawić, że byłaby ona ciekawa (na przykład lepiej napisane sytuacje potencjalnie konfliktowych), jest rozwiązywanych albo w ciągu pięciu minut, albo bez żadnej prawdziwej konfrontacji, albo na zasadzie "widzu dopowiedz sobie, co być powinno". 

Może gdyby nie zmienili jej charakteru, nie opuściłaby tak szybko wyspy, na której działy się potencjalnie supernaturalne rzeczy i nie zarzuciła dochodzenia, co stało się z jej mieszkańcami - fakt, że sprawa wyspy została w scenariuszu tak widocznie porzucona, to największa dziura w serialu. 

2. Relacje między parą głównych bohaterów

Tak, wiemy, że spotkali się w przeszłości, tak, wiemy, że oboje to pamiętają, tak, wiemy, że jej zależy, aby dowiedzieć się, co z rodzicami, tak, wiemy, że ona może być reinkarnacją dawnej miłości głównego bohatera, ale dlaczego oni zachowują się, jakby pomiędzy 1, 2, 3 odcinkiem minęło 10 lat i postaci miały ustalone i niezmienne relacje, podczas gdy oni naprawdę się nie znają i nie wiadomo, czemu ze sobą przebywają. Mam wrażenie, że trochę za dużo pokazano widzom, ale trochę za mało poinformowano bohaterów, jakie emocje powinny się pomiędzy nimi rozgrywać. Nie lubię używania słowa płytki, ale takie mam właśnie wrażenie - Tale of the Nine Tailed jest całkiem ładną, bardzo romantyczną w bardzo klasycznym znaczeniu dramą, ale - pomimo rozbudowanej historii głównego bohatera - dość płytką. 

3. Bracia

Na dobrą sprawę z dramy można wyciąć główną bohaterkę i skupić się na relacji lisich braci. Jeśli ktoś przechodzi w tym serialu prawdziwą drogę to Lee Rang i Lee Yeon w odniesieniu do leczenia ran, które  zadali sobie w przeszłości. I bez tego Lee Rang jest najciekawszą postacią całej tej dramy. A Kim Bum, który go gra, ma niezwykle łady głos.

Yeon, Lee Rang

4. Nawiązania

W Doom at Your Service główna bohaterka oglądała Tale of Nine Tailed, w pierwszym odcinku Tale of Nine Tailed jest dość sporo drobnych nawiązań do Goblina i postaci Gream Ripera.

A jeśli ktoś śledzi aktorów to okazuje się, że obaj główni bohaterowie To My Star są w tej dramie. Kim Kang Min pracuje w stacji razem z główną bohaterką, a Son Woo Hyun jest pracownikiem ochrony (oraz potworkiem). Wystąpił on też w Doom at Your Service

W ostatnim odcinku bohaterowie oglądają w TV coś, w czym występuje Baekhyun z EXO, ale nie jestem pewna, co to było. 

5. Wampiry?

Lubię dynamikę tej dramy - szczególnie w pierwszej połowie sezonu, bo później nieco się ciągnie - i superszybkość, którą dysponują nadprzyrodzeni bohaterowie, ale gdy pomyślałam, że przypominają wampiry ze Zmierzchu nie mogłam już brać tego na poważnie. 

Ponadto z chęcią, wielką i ogromną, zobaczyłabym więcej supermocy na ekranie.

6. Dziwne?

Wiem, że bohaterka wierzyła w magiczne stworzenia i pracuje w programie o miejskich legendach, ale to jak bardzo była obojętna i niezdziwiona rzeczami, które jej się przydarzały, było aż nienaturalne momentami. 

7. Niebezpieczeństwo

Wszyscy bohaterowie są w niebezpieczeństwie, ale prawie się nie komunikują. Nieczęsto sprawdzają, co dzieje się u innych bohaterów, a wydaje się, że przynajmniej kilka sytuacji nie rozwinęłoby się tak bardzo, gdyby ktoś postanowił zapytać, co aktualnie porabia ta druga osoba. A przecież bohaterowie chętnie korzystają z telefonów. 

8. Naprawdę kibicowałam Panu Dziadkowi w starciu z Panią Babcią

Bardzo lubiłam też relacje pomiędzy Lee Rangiem a Yu-ri i Soo-oh oraz pomiędzy Yu-ri i Shin-joo. Nawet wątek Snail Bride był ciekawy. Wątki na drugim i trzecim planie oraz obsada aktorska to jedne z największych plusów tej dramy. Nie aż tak często zdarza się, aby wszystkie plany były na tak wysokim poziomie.

9. Jest to zaskakująco smutna drama pod wieloma względami

Z wielu dram i filmów, które sugerowały, że mogą się źle skończyć, ta robi najlepszą robotę w przekonywaniu i utwierdzaniu tegoż przekonania. 

Podsumowując, cieszę się, że wygląda na to, że drugi sezon tej dramy nie będzie się skupiał na rozwijaniu wątku romantycznego, skupi się za to na (chyba) konflikcie z innym duchem góry.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama

Trzymajcie się, M

sobota, 5 marca 2022

Wszystko, o co chciałam zapytać autorkę [wywiad z Małgorzatą Stefanik]

Hello!

Oto kolejna odsłona cyklu wywiadów - tym razem z Małgorzatą Stefanik, autorką "Gildii zabójców" i blogerką znaną jako Gosiarella. W rozmowie wychodzimy co prawda od blogowania, ale można napisać, że porozmawiałyśmy sobie jak redaktorka z autorką! Mam nadzieję, że dowiecie się czegoś ciekawego z tego wywiadu!

Wszystko, o co chciałam zapytać autorkę [wywiad z Małgorzatą Stefanik]

Skąd tyle różu w Twoim życiu? I jakim sposobem róż łączy się z zombie? I co to wszystko ma wspólnego z Twoim blogiem?

Stara i nieprawdziwa mądrość z internetu mówi, że pająki boją się różu (może na zombie też mógłby działać odstraszająco?). Ja boję się pająków, więc wyszło na to, że potrzebowałam dużo różu w swoim życiu. A tak całkiem poważnie, trochę jestem trollem i gdy zakładałam bloga nie było dużego wyboru szablonów. Padło na różowy i pomyślałam, że jeśli ludzie go zniosą w takiej dawce, przy tak niepasującej tematyce (m.in. zombie, horrory, złoczyńcy), to zdecydowanie są zdrowo poryci i godni tego, by dla nich pisać przez tyle lat ;) Okazało się to bardzo skuteczne, bo wokół bloga zgromadziła się cudowna społeczność ludzi, których nie sposób nie uwielbiać!

Jesteś autorką książki „Gildia zabójców”, która miała premierę w czerwcu 2021 roku – czy mogłabyś na początek trochę o niej opowiedzieć?

Dziewczyna spotyka chłopaka i dla niego zabija - to tak w skrócie. Teraz trochę dłuższa wersja: „Gildia Zabójców” jest historią o młodej, niestabilnej psychicznie i wyrachowanej płatnej zabójczyni, która mogłaby sprzedać połowę swojej Gildii za jedzenie. Na całe szczęście, nikt jej jeszcze tego nie zaproponował, choć z zupełnie innego powodu zabiła troje zabójców. Zaryzykuję stwierdzenie, że nie skończyło się to dla niej najlepiej. Po pewnym czasie dostała jednak szansę się zrehabilitować i musiała przyjąć zlecenie od bardzo nietypowego klienta.

Niemniej dla mnie szkielet całej trylogii wygląda inaczej, bo pomiędzy głównymi wątkami fabularnymi każdego z tomów, historia skupia się na poszukiwaniach seryjnego mordercy, który zamordował rodziców Alyssy i w efekcie pchnął ją na tę nietypową ścieżkę kariery.

Mój kontakt (jako korektorki, redaktorki) z autorami książek, przy których pracuję, prawie nie istnieje, bo najczęściej jest nade mną redaktor prowadząca lub wydawca i to ta osoba odpowiada za przekazywanie informacji pomiędzy mną a autorem. Jak wyglądało to z Twojej strony? Miałaś bezpośredni kontakt ze swoją redaktorką (redaktorkami), korektorami? Może także z osobami od promocji? Jak układała się ta współpraca?

Zaskoczyłaś mnie! Od samego początku mój wydawca pozwolił mi na bardzo wiele - znacznie więcej, niż się spodziewałam. Miałam i dalej mam bardzo dobry kontakt z moją byłą redaktorką prowadzącą, Dominiką Szałomską, która od samego początku konsultowała ze mną każdą kwestię odnośnie wyglądu okładki, wnętrza, a także wspólnie pracowałyśmy nad stworzeniem opisu, czy strategii promocyjnej. Doszło do tego, że rozmawiałyśmy nawet w środku nocy i w weekendy, obmyślając strategię kolejnych działań lub na szybko naprawiając coś, co akurat się zepsuło. Oczywiście nie wszystko było różowe i cudowne... Jednak bardzo doceniam, jak bardzo Papierowy Księżyc stara się w tej kwestii wyjść na przeciw oczekiwaniom autorów - w tym również debiutantów. Trudno w to uwierzyć, ale mogłam wybrać dowolnego ilustratora, z którym chciałabym pracować i... ściągnięto dla mnie Dominika Brońka, z którym sama siedziałam nad każdą odsłoną Alyssy, widniejącą na okładkach. Momentami z pewnością miał mnie dość, ale bardzo miło to wspominam i chcę wierzyć, że taka bezpośrednia współpraca dała dobre efekty. Inna kwestia, że Dominik to naprawdę utalentowana bestia.

Z redaktorką kontakt miałam mniejszy, jednak również bezpośredni. Jedynie z korektorką kontaktowałam się za pośrednictwem mojej prowadzącej.

Czy możesz zdradzić, jak długo trwał proces wydawniczy? A nawet wcześniej – droga do znalezienia wydawcy?

W grudniu 2019 wysłałam propozycję wydawniczą do Papierowego Księżyca, a w Sylwestra zadzwonił szef wydawnictwa. Muszę przyznać, że prezent na Nowy Rok dość zaskakujący i niesamowicie pozytywny. Później nastała pandemia i wszystko zaczęło się przeciągać - tak bardzo, że szkic umowy zobaczyłam na początku lipca 2020 r., a ostateczną wersję niecałe pół roku później. 30 czerwca 2021 roku „Gildia Zabójców” miała oficjalną premierę, więc... trochę to trwało. Wiem od znajomych, że czasami czeka się jeszcze dłużej, więc wszystkim autorom życzę ogromnych pokładów cierpliwości.

Czy pandemia miała jakiś wpływ na prace nad książką – tak redakcyjne, jak i twoje osobiste? Całość procesu redakcyjnego i kontakt z wydawnictwem odbywał się online czy odbyły się jakieś bezpośrednie spotkania?

Zakładam, że znacznie mniejszy niż mogłoby się wydawać. Oczywiście na samym początku wszystko stanęło na głowie, jak to w każdej branży, niemniej każda z osób biorąca udział w powstawaniu Gildii mieszka w innym mieście, a nawet kraju, więc spotkania osobiste niespecjalnie byłyby po drodze. Wszystko odbywało się online lub telefonicznie, co znacznie ułatwiało prace. Przynajmniej tak było z mojego punktu widzenia.

Jakie były najtrudniejsze momenty prac redakcyjnych? Co może zaskoczyło Cię w tym procesie – pozytywnie i negatywnie, a co było jego najlepszym elementem?

Wszyscy zawsze straszą, że redakcja to straszna rzecz. Że autorzy nienawidzą redakcji i redaktorów. Debiutant może pomyśleć, że redaktor to taki zły potwór, który chce skrzywdzić ich papierowe dziecko rozrywając je na strzępy, a to totalna bzdura, jak pająki bojące się różu. Przy pierwszym tomie miałam najpierw redakcję, a później korektę z elementami redakcji i dziewczyny sprawdziły się świetnie. Większość z naniesionych przez nie poprawek sprawiało, że przez tekst książki płynie się gładko. Czasami odrzucałam sugestię, gdy w grę wchodziły dialogi i np. Oli zaczął brzmieć znacznie mądrzej, niż powinien. Największą zmorą była odmiana: „Chcesz płatki?” czy „Chcesz płatków?” - chyba 3 godziny zastanawiałam się, czy zatwierdzić poprawkę. Jak widać, to nie są koszmarne przykłady i nie ma się czego bać. Chyba właśnie to było dla mnie największym zaskoczeniem. Spodziewałam się ostrego cięcia, przerażających kłótni, a tu nic, tylko mail o treści: dobra robota! Umówmy się, to trochę szokujące.

Dowiedziałaś się czegoś o sobie – a dokładnie o swoim stylu pisania z pracy nad książką?

Nadużywam imiesłowów. Z tego miejsca bardzo przepraszam swoją redaktorkę, bo nie potrafię nad sobą zapanować i musi przeze mnie cierpieć.

Niemniej znacznie więcej dowiedziałam się o sobie podczas samego pisania książki. Przede wszystkim tego, że czytanie książek, czy ich okazjonalne redagowanie magicznie nie sprawia, że potrafię taką napisać. Miałam sporo momentów, gdy zastanawiałam się, czym jest wstęp, czym jest rozwinięcie, czym jest książka?! Wszystkie zasady i schematy, które rozumiem jako czytelnik, znikają, gdy siadam przed pustą wirtualną kartką.

Gdy zaczynałam pracę jako redaktorka (na studiach nie było takich subtelności) zauważyłam, że redaktorzy nie komunikują błędów tylko usterki albo uszkodzenia tekstu i ogólnie starają się być bardzo uprzejmi i pomocni dla autorów. Ale może miałaś taką sytuację, gdy wolałabyś, aby redaktor o jakimś problemie z tekstem napisał Ci wprost zamiast owijać w bawełnę?

O to trzeba byłoby zapytać moją redaktorkę, ale wydaje mi się, że masz rację i mimo łagodnych komentarzy, mogła gdzieś tam po drugiej stronie łącza katować moją laleczkę voodoo. Nie mogę być pewna, że tak nie było.

Z drugiej strony pierwsza redaktorka podobno powiedziała mojemu wydawcy, że nie zamierza współpracować z debiutantem, bo to za duża męczarnia, więc zdarzają się też ci do bólu szczerzy. Chociaż to nie należało do problemów, które na tamtą chwilę mogłabym rozwiązać, to osobiście bardzo cenię sobie szczerość. Dzięki konstruktywnej krytyce jesteśmy w stanie się wiele nauczyć i rozwijać.

Nie będę ukrywała, że pomysł, aby poprosić Cię o wywiad zrodził się w mojej głowie, gdy przypadkiem natknęłam się na Twoje story dotyczące problemów z kontaktem z wydawcą Twojej książki – czy udało się wyjaśnić sytuację?

Chciałabym móc napisać, że tak.

Wydaje się, że udało Ci zbudować bardzo oddaną społeczność wokół „Gildii zabójców”. Orientujesz się przypadkiem, ile osób zna Cię z bloga, a ile poznało dopiero jako autorkę „Gildii”?

Niektóre osoby, z którymi pisałam prywatnie jestem wstanie wskazać jako Gildiowych czytaczy, ale z pozostałymi bardzo trudno mi to rozróżnić, tym bardziej że wiele Różowych Sałat (czytelników bloga) sięgnęło po książkę. W niektórych kanałach, jak wspomniany wcześniej instagram, bardzo mieszam bloga i książkę, bo obie stały się częścią mojej działalności, co jeszcze mocniej komplikuje sprawę.

Czy jest coś, co szczególnie zaskoczyło Cię w recenzjach czy odbiorze „Gildii zabójców”? Albo skłoniło do jakiś przemyśleń bądź zmian w kolejnych tomach?

Staram się unikać czytania recenzji, bo każdy czytelnik ma inny gust. Jedni pisali, że podoba im się romans, inni uznali go za zbędny. Sceny walki dla niektórych są słabszą częścią, dla innych odwrotnie. Niektórzy narzekają na wątek śledztwa, a dla innych jest ulubioną częścią. Są ci, którzy domagają się uśmiercenia Oliego, a inni grożą, że mnie ukatrupią, jeśli włos mu z głowy spadnie ;) Przewija się wiele sprzecznych opinii, które później zostają w głowie i utrudniają pisanie, dlatego naprawdę staram się powstrzymywać przed czytaniem, zwłaszcza tych negatywnych. Przy pozytywnych często łamię to postanowienie... Niemniej jest jedna rzecz, która przewijała się bardzo często i faktycznie zmieniłam przez to przyszłość bohaterów. Myślę, że większość osób domyśla się, co, a raczej kto zyskał na tyle popularności, ale nie będę spoilerować.

Mam nadzieję, że premiera drugiego tomu przebiegnie bez zakłóceń. Możesz zdradzić, czego możemy się spodziewać po kolejnej książce?

Też mam taką nadzieję. W drugim tomie możecie się spodziewać, że wszystko wyszło lepiej. Prawdą jest, że na pierwszym tomie dopiero się uczyłam. Z drugiego jestem zadowolona.

Tym razem mocniej skupiłam się na działaniu Gildii, jej przyszłych władcach i ich wzajemnych relacjach. Jakimś cudem nie ucierpiały na tym pozostałe wątki, dzięki czemu plot twist z zakończenia poprzedniego tomu dostał swoją kontynuację.

Bardzo dziękuję za poświęcony czas i wyczerpujące odpowiedzi!

 

Małe dopowiedzenie: Gdy wywiad powstawał, bieżącą informacją było, iż drugi tom Gildii ukaże się w marcu, ale na początku miesiąca okazało się, że książki niestety nie ma w zapowiedziach. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama

LOVE, M

środa, 2 marca 2022

Sedno - Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet

Hello!

Ostatnio analizuję książkę, wobec której często pojawia się zarzut, że jest laurką dla tematu, który podejmuje. Tego zarzutu nie można postawić książce Kwiaty w pudełku. A dokładnie - na pewno nie jest laurką dla Japonii. Jest - ale dla swoich bohaterek. 

Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet

Tytuł: Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet
Autorka: Karolina Bednarz
Wydawnictwo: Wydawnictwo Czarne

Wiedziałam, że reportaż porusza trudne tematy, łącznie z traumami i zaszłościami historycznymi, ale nie spodziewałam się, że tylko je. Kwiaty w pudełku to też zbiór różnych reportaży - albo nie tyle różnych, co krótkich - niż jedna opowieść, ale podtytuł "oczami kobiet" wyjątkowo dobrze oddaje ich charakter i uspójnia całą książkę. A to nie zawsze jest oczywiste. 

Poza krótkimi rozdziałami, krótkie są także akapity. Autorka lubi jednozdaniowe wypunktowania, podkreślenia myśli, najtrafniejsze spostrzeżenia. Mi to bardzo pasowało. 

Do mniej więcej jednej trzeciej pochłonęłam książkę na raz - czyta się ją znakomicie. A później, z każdym kolejnym rozdziałem, zaczęłam mieć coraz większy problem. Dalej czytało się ją znakomicie, ale przytłoczenie poruszanymi tematami zrobiło swoje i musiałam książkę na jakiś czas odłożyć. Jak pisałam - rozdziały dotyczą poważnych, często naprawdę bardzo poważnych spraw. I mogłabym dalej książę czytać, ale obawiałam się, że taka kumulacja nieszczęścia, nawet napisałabym narastającego z każdym kolejnym rozdziałem, sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać, czy na historie opisywane w kolejnych rozdziałach nie zobojętnieję. A tego nie chciałam. Wytchnienie od lektury trzeba sobie znaleźć samemu, bo treść (czy budowa) książki go nie zapewnia - podsumowując, to nie jest reportaż, który można (a może nawet nie powinno się) przeczytać przy jednym posiedzeniu. 

Muszę jeszcze wrócić do tych krótkich rozdziałów, bo niestety często miałam wrażenie, że są za krótkie. Zawierają sedno danej historii, ale czasami ta krótkość sprawia wrażenie niedopowiedzenia, jakby narracja urywała się po punkcie kulminacyjnym i czegoś tam dalej brakowało. Chciałoby się dowiedzieć czegoś więcej, ale nie ma skąd. Ale może tak być specjalnie - aby zostawić rozdział i samemu...
... trochę się pozastanawiać, bo inną rzeczą są zawarte w książce - pytania. Raczej retoryczne. Aby się pozastanawiać. Trochę do bohaterek, trochę do czytelników.  

Kwiaty w pudełku to przytłaczająca, ale fascynująca lektura. Chociaż może to nieodpowiednie słowo, bo w wielu miejscach jest bardziej przerażająca. Ale jak na tak ciężką lekturę - czyta się ją znakomicie.

Wpis pisałam w kwietniu 2021. Dzisiaj (2.03.2022) premierę ma książka Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Południowej, która bardzo mnie interesuje i która tematycznie łączy się z Kwiatami w pudełku.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama

Trzymajcie się, M