Dawno temu, chyba jeszcze w czasach przed blogiem, to jest gdy byłam w gimnazjum, nadszedł maj, w którym moje rodzeństwo cioteczne miało pierwsze komunie. A że już wtedy wyszywałam i przygotowywałam więcej okolicznościowych rzeczy, wyszyłam 3 albo 4 obrazki pierwszokomunijne. Wszystkie takie same, bo miałam jeden wzór z gazety. Od tamtej pory nie mogę na niego patrzeć. Ale przyszedł kolejny maj z falą komunii; ja siedzę w domu, skończyłam wyszywanie rzeczy, które chciałam powyszywać i pomyślałam, że można jednak coś zdziałać w kwestii wyszywanych prezentów komunijnych.
I zaczęłam szukać wzoru. O ja naiwna. Większość obrazków, które znalazłam w internecie jest albo zbyt prosta i brzydka, albo zwyczajnie paskudnie infantylna. Praktycznie nie ma nic pomiędzy, a jeśli jest, to są to ogromne wzory, najczęściej na podstawie obrazów. Próbowałam szukać czegoś nieco bardziej neutralnego na przykład przejrzałam mnóstwo wzorów aniołów (nawet mam jeden ładny wzór i wyszywałam kiedyś anioła z bardzo pozytywnym rezultatem, ale nie mogłam wykorzystać go ponownie), ale przeważnie były zbyt duże. Albo zbyt infantylne.
Ostatecznie zdecydowałam się na w miarę neutralny, ale wzór raczej na chrzest niż na pierwszą komunię. Prosty zarys gołębia, krzyż i kwiaty. Był nawet plan, aby krzyż zmienić na kielich, ale ostatecznie z niego zrezygnowałam.
Druga rzecz. Gdy już wzór wybrałam, zdecydowałam, że chciałabym, aby wyszywanka znalazła się na kartce. Więc musiałam wzór przeskalować, bo był nieco za duży. Odbyło się to tak, że wydrukowałam go, aby zajmował mniej niż pół strony A4, po czym przerysowałam kalką na kanwę. Ostatnio mam postępującą awersję do liczenia krzyżyków. Przygotowanie i wyszycie pierwszego gołębia zajęło mi 2 tygodnie. Oczywiście miałam przerysowany wzór, ale wciąż musiałam rozplanować, gdzie krzyżyki będą, bo to oczywiste, że rysunek nie pokazuje rozłożenia krzyżyków. I najpierw wyszywałam najbardziej zewnętrzne części - a że sam gołąb to też w sumie tylko zarys, nie było ich wiele, ale jednocześnie oznaczało, że musiałam się często cofać z wyszywaniem i na bieżąco pilnować proporcji. Piszę o tym, bo wyszycie drugiego zajęło mi 4 dni. I tu po prostu liczyłam krzyżyki z tego pierwszego.
Pierwszy gołąb zamiast kielicha otrzymał krzyż wyszyty błyszczącą muliną. To się mogło przyczynić do tych dwóch tygodni pracy. Drugi - błyszczące kwiaty, bo przypomniałam sobie, że mam aż dwie fioletowe błyszczące muliny, a fioletowe kwiaty ostatnio ogromnie mi się podobają. Z tej ciemniejszej filetowej muliny jeszcze nigdy nie korzystałam, więc postanowiłam spróbować. I przy okazji wymyśliłam, jak być może łatwiej pracowałoby się z błyszczącą nitką. Otóż zamiast dzielić ją na pół, po trzy, lepiej podzielić ją na 3 części po dwie nitki. Polecam, sprawdza się.
Inne różnice - część ogonowa na gołębiu numer dwa jest cieńsza i zupełnie nie styka się z gołębiem, ale nie wiem, czy to mi się podoba. Kolory i kształt liści. Do wyszycia gołębia numer jeden użyłam 4 zielonych - dwóch jasny i dwóch ciemnych. O ile różnię w ciemnych widać - w jasnych nie. Zadecydowałam więc, że to bez sensu i gołąb numer dwa ma tylko jasnozielony i zielony. Z drugiego ciemnozielonego zrezygnowałam, chociaż byłoby go widać, bo sam gołąb jest ciemny, krzyż też ma kolor raczej starego złota niż złota i doszłam do wniosku, że byłoby za ciemno. Na drugim gołębiu też kształt chyba dokładnie dwóch liści jest inny niż na pierwszym. I kwiaty się różnią. Na pierwszym są trzy odcienie fioletowego, na drugim oczywiście dwa.
Co do pierwszego gołębia - przygotowanie kartki i wklejenie go w nią zajęło mi ponad godzinę. To jednak chyba nie warte zachodu, a obrazek ma taki rozmiar, że idealnie mieści się w standardowej (to znaczy 15x20 nie 13x15) ramce na zdjęcia.
Z rozpędu zrobiłam jeszcze jednego gołębia - dla siostry, ale pokażę go w przyszłym roku!
LOVE, M