sobota, 29 maja 2021

Opowieść o dwóch gołębiach

Hello!

Dawno temu, chyba jeszcze w czasach przed blogiem, to jest gdy byłam w gimnazjum, nadszedł maj, w którym moje rodzeństwo cioteczne miało pierwsze komunie. A że już wtedy wyszywałam i przygotowywałam więcej okolicznościowych rzeczy, wyszyłam 3 albo 4 obrazki pierwszokomunijne. Wszystkie takie same, bo miałam jeden wzór z gazety. Od tamtej pory nie mogę na niego patrzeć. Ale przyszedł kolejny maj z falą komunii; ja siedzę w domu, skończyłam wyszywanie rzeczy, które chciałam powyszywać i pomyślałam, że można jednak coś zdziałać w kwestii wyszywanych prezentów komunijnych. 

gołębie na komunię

I zaczęłam szukać wzoru. O ja naiwna. Większość obrazków, które znalazłam w internecie jest albo zbyt prosta i brzydka, albo zwyczajnie paskudnie infantylna. Praktycznie nie ma nic pomiędzy, a jeśli jest, to są to ogromne wzory, najczęściej na podstawie obrazów. Próbowałam szukać czegoś nieco bardziej neutralnego na przykład przejrzałam mnóstwo wzorów aniołów (nawet mam jeden ładny wzór i wyszywałam kiedyś anioła z bardzo pozytywnym rezultatem, ale nie mogłam wykorzystać go ponownie), ale przeważnie były zbyt duże. Albo zbyt infantylne. 

Wyszywany błękitny gołąb

Ostatecznie zdecydowałam się na w miarę neutralny, ale wzór raczej na chrzest niż na pierwszą komunię. Prosty zarys gołębia, krzyż i kwiaty. Był nawet plan, aby krzyż zmienić na kielich, ale ostatecznie z niego zrezygnowałam. 

Granatowy wyszywany gołąb

Druga rzecz. Gdy już wzór wybrałam, zdecydowałam, że chciałabym, aby wyszywanka znalazła się na kartce. Więc musiałam wzór przeskalować, bo był nieco za duży. Odbyło się to tak, że wydrukowałam go, aby zajmował mniej niż pół strony A4, po czym przerysowałam kalką na kanwę. Ostatnio mam postępującą awersję do liczenia krzyżyków. Przygotowanie i wyszycie pierwszego gołębia zajęło mi 2 tygodnie. Oczywiście miałam przerysowany wzór, ale wciąż musiałam rozplanować, gdzie krzyżyki będą, bo to oczywiste, że rysunek nie pokazuje rozłożenia krzyżyków. I najpierw wyszywałam najbardziej zewnętrzne części - a że sam gołąb to też w sumie tylko zarys, nie było ich wiele, ale jednocześnie oznaczało, że musiałam się często cofać z wyszywaniem i na bieżąco pilnować proporcji. Piszę o tym, bo wyszycie drugiego zajęło mi 4 dni. I tu po prostu liczyłam krzyżyki z tego pierwszego.

Wyszywne prezenty komunijne
 

Pierwszy gołąb zamiast kielicha otrzymał krzyż wyszyty błyszczącą muliną. To się mogło przyczynić do tych dwóch tygodni pracy. Drugi - błyszczące kwiaty, bo przypomniałam sobie, że mam aż dwie fioletowe błyszczące muliny, a fioletowe kwiaty ostatnio ogromnie mi się podobają. Z tej ciemniejszej filetowej muliny jeszcze nigdy nie korzystałam, więc postanowiłam spróbować. I przy okazji wymyśliłam, jak być może łatwiej pracowałoby się z błyszczącą nitką. Otóż zamiast dzielić ją na pół, po trzy, lepiej podzielić ją na 3 części po dwie nitki. Polecam, sprawdza się. 

Fioletowe kwiaty

Inne różnice - część ogonowa na gołębiu numer dwa jest cieńsza i zupełnie nie styka się z gołębiem, ale nie wiem, czy to mi się podoba. Kolory i kształt liści. Do wyszycia gołębia numer jeden użyłam 4 zielonych - dwóch jasny i dwóch ciemnych. O ile różnię w ciemnych widać - w jasnych nie. Zadecydowałam więc, że to bez sensu i gołąb numer dwa ma tylko jasnozielony i zielony. Z drugiego ciemnozielonego zrezygnowałam, chociaż byłoby go widać, bo sam gołąb jest ciemny, krzyż też ma kolor raczej starego złota niż złota i doszłam do wniosku, że byłoby za ciemno. Na drugim gołębiu też kształt chyba dokładnie dwóch liści jest inny niż na pierwszym. I kwiaty się różnią. Na pierwszym są trzy odcienie fioletowego, na drugim oczywiście dwa. 

Złoty krzyż

Co do pierwszego gołębia - przygotowanie kartki i wklejenie go w nią zajęło mi ponad godzinę. To jednak chyba nie warte zachodu, a obrazek ma taki rozmiar, że idealnie mieści się w standardowej (to znaczy 15x20 nie 13x15) ramce na zdjęcia.

Z rozpędu zrobiłam jeszcze jednego gołębia - dla siostry, ale pokażę go w przyszłym roku!

LOVE, M

środa, 26 maja 2021

Lepiej umrzeć, niż zostać złapanym - Bonnie & Clyde w k-popie

 Hello!

Początkowo miałam o tym nie pisać, ale porywy intertekstualne zwyciężyły i tak oto -  przykłady odwołań do Bonnie & Clyde'a w k-popie. 

Bonnie & Clyde in k-pop

20.05.2021

YUQI - Bonnie & Clyde

Ten wpis powstał dzięki tej piosence, bo doszłam do wniosku, że dłużej nie mogę ignorować tego głosu "przecież widzisz, że nawiązują do Bonnie i Clyde'a! dlaczego jeszcze o tym nie napisałaś?". I być może nie pisałabym dalej, gdyby nie to jak bardzo spodobał mi się koncept klipu. 

Zwykle nawiązania do tego filmu czy do tej historii są bardzo proste - chłopak, dziewczyna, samochód, uciekanie przed policją. Tutaj mam Bonnie i Clyde'a bardziej jak doktora Jekylla i pana Hyda (dajcie mi jeszcze rok a o tym koncepcie w k-popie też napiszę). Postaci symbolizują dwa życie albo dwie strony osobowości, być może ukrytą tożsamość jeden i tej samej osoby.  

21.03.2016

DEAN - bonnie & clyde

Pierwsza piosenka, która przychodzi mi na myśl, gdy zastanawiam się nad motywem "Bonnie i Clyde" w k-popie jest i zawsze będzie bonnie & clyde Deana. Tu nawiązanie jest nieco bardziej oczywiste, ale czy aby na pewno? 

25.05.2018 

24K - Bonnie N Clyde 

Pamiętam, że gdy wyszła ta piosenka, to byłam rozczarowana, jak słabo wykorzystano potencjał zapowiadanego konceptu (w skrócie: teledysk mi się nie podoba; sama piosenka też nieszczególnie). I może z takim komentarzem to zostawię. 

 

Wiecie, byłam pewna, że jest więcej piosenek z Bonnie & Clyde w tytule, ale ponieważ ich nie zapisywałam, to mi umknęły. Udało mi się jednak znaleźć kilka utworów, które w słowach odnoszą się do słynnej pary. 

22.06.2017

BLACKPINK - As If It's Your Last

Lisa rapuje "Będę Bonnie, a ty będziesz moim Clyde'em". 

Poniżej będzie jeszcze wiele przykładów praktycznie dokładnie takiego samego zdania i w ich większości będzie się ono miało do całej piosenki zupełnie nijak. Ale w As If It's Your Last ta linijka szczególnie pasuje dokładnie jak pięść do nosa. Samochód, który jest w klipie, trochę na upartego się wpisuje w to nawiązanie, ale niezbyt przekonująco.

13.09.2013

G-DRAGON - R.O.D.

Tytuł jest bardzo tajemniczy, ale gdy sprawdzi się słowa piosenki historia opowiedziana w utworze jest bardzo prosta i znajoma. 

Całe "ride-or-die" to praktycznie osoby koncept, którego Bonnie i Clyde są najbardziej spektakularnym przykładem.  

R.O.D. jest też jedyną k-popową piosenką, którą widziałam na listach typu "Bonnie&Clyde in music". A jest trochę piosenek inspirowanych i zatytułowanych "Bonnie and Clyde" w Stanach i ogólnie na świecie. Nawet poszukując tytułów do tego wpisu, pomyślałam, że jest więcej utwór inspirowanych tak bezpośrednio B&C niż inspirowanych Romeem i Julią. Ale o tym będzie jeszcze przy następnej piosence.

G-DRAGON - R.O.D.

30.05.2014

MAMAMOO - Hi Hi Ha He Ho

Niezbyt odkrywcze porównanie: "We’re like Bonnie and Clyde". 

Bonnie i Clyde czasami pojawiają się w piosenkach, w których pojawia się także Romeo i Julia. Niekoniecznie w k-popie, raczej tak ogólnie. Ale symbolika tych par jest jednak zupełnie inna. Bonnie i Clyde raczej reprezentują idealne dobranie, zgranie, doskonałe dopasowanie i taką ogólną wspólnotę.

Zdarzają się bardziej romantyzujące nawiązania, ale mam wrażenie, że są one nieco mniej na miejscu, niż w przypadku Romea i Julii. Może to ze względu na dystans czasowy oraz fakt, że jednak historia Bonnie i Clyde'a jest oparta na prawdziwych wydarzeniach. Film z 1967 roku był oskarżany o zbytnie romantyzowanie przestępstwa i pewnie to się częściowo przenosi na kolejne nawiązania do tej pary.

I tu można wrócić do "ride or die" i na przykład sprawdzić, co oznacza w Urban Dictionary. I tak najczęściej powtarzające się hasła to: "trwać przy kimś niezależnie od okoliczności", "zawsze stawać po czyjeś stronie", "opiekować się na wszelkie sposoby", "pełne zaufanie i lojalność", "ktoś, kto nigdy cię nie zostawi".

Jest jeszcze motyw "my przeciwko światu" (us-against-the-world) i "partners in crime". Oraz "ride till the end or die trying".

9.02.2012

Jay Park - I Got Your Back

Tu na przykład mamy dobre zobrazowanie tego, o czym pisałam wyżej. Piosenka ma tytuł I Got Your Back, a słowa popierające tę tezę to: 

By your side I am always down to ride
Modern day Bonnie and Clyde
Together forever, let's go

Ciekawostka: Jay Park powrócił do tematu Bonnie i Clayda w gościnnym występie w piosence Think (생각해). Aczkolwiek to bardzo powierzchowne nawiązanie, nieszczególnie związane z resztą piosenki (Always be by my side girl / Bonnie and Clyde / it’s you and me (and me)).

7.09.2018

JUNNY & yelloasis - 24

Czy powiedzenie "You can be my Bonnie, ima be your Clyde" to jakaś nowa forma oświadczyn? Jeśli tak, to poważnie bym się nad taką propozycją zastanawiała. 

W przypadku Romea i Julii przynajmniej rodziny się pogodziły. Tutaj chyba nie szczególnych dalekosiężnych efektów. 

10.07.2019

BAEKHYUN - Stay Up

Wiem, że Stay Up było zakwalifikowane jako seksowna piosenka (w sumie cała płyta była), ale gdy dobrze przyjrzeć się jej słowom, to ona jest tragiczna, bo opowiada o ostatniej nocy pary kochanków. 

Interpretacyjnie i znów oczywiście w zestawieniu z Romeo i Julią zastanowiłabym się, czy historia Bonnie i Clyda nie służy do przedstawień i nawiązań poważniejszych. Gdy nawiązuje się do Romea i Julii często zapomina się, jak dokładnie dramat się kończy i nawiązania są często dość powierzchowne. W przypadku skojarzeń z B&C - służą one właśnie podkreśleniu tego doskonałego dopasowania oraz są wykorzystywane, gdy chce się opowiedzieć nieco poważniejszą historię.  

2010

CNBLUE - Just Please

Tu mamy odwrotny przykład. "Myślałem, że ja i ona byliśmy jak Bonnie i Clyde". Czytam to jako "myślałem, że dopełniany się i idealnie do siebie pasujemy, będziemy ze sobą na zawsze, na dobre i na złe jak Bonnie i Clyde". Ale tak nie było. Z tego, co sprawdziłam wynika, że w koreańskiej wersji tekstu piosenki nie ma wspomnienia o tej parze, ale jest właśnie w angielskiej.

5.08.2010

TAEYANG - Prayer

Myślałam, że do tej pory widziałam wszystkie możliwe klipy BigBang i jego członków, ale się myliłam, bo oto, szukając materiałów do tego wpisu, wpadłam na Prayer Taeyanga. Cały czas się zastanawiałam, czy nie chciałabym żyć w nieświadomości. Do Bonnie i Clyde'a nawiązuje Teddy i chyba tylko dlatego, że lepiej wyglądało w zestawieniu i się rymowało.

TAEYANG - Prayer

Wiem, że wyżej napisałam, że nawiązania do B&C są raczej poważne, ale nie wiem, czy ta piosenka i te słowa w 2021 roku można odbierać jako poważne. 

28.10.2019

MONSTA X - MONSTA TRUCK

Ya gotta buckle up if you don’t wanna die
Hey baby 우린 Bonnie & Clyde
You ride with me

Cóż, jak dla mnie to brzmi jak groźba. 

27.10.2013

Jak oznajmić światu, że piszę wpis o B&C w k-popie bez mówienia B&C?
Pokazać TROUBLEMAKER - NOW.


14.09.2019

Bryn, Mckdaddy - Bonnie & Clyde

To kawałek z Show Me The Money. Z tego, co rozumiem o tym, że jak raz wstąpi się na drogę B&C, to nie ma z niej powrotu. A bardziej dosłownie - jedyną opcją po wszystkim, co się zrobiło, jest opuszczenie tego świata. Nie wiem, czy w tłumaczeniu na angielski te słowa brzmią poważniej i smutniej, ale muzycznie piosenka zdecydowanie tego nie oddaje.  

Jak wspominałam na początku, jestem pewna, że gdzieś na różnych płytach poukrywane są piosenki zatytułowane Bonnie&Clyde, ale nie udało mi się ich niestety odnaleźć, bo nie mam czasu. Na pewno będę jednak uważniejsza w przyszłości!

LOVE, M

sobota, 22 maja 2021

Nic - Języczni. Co język robi naszej głowie

Hello!

Ostatnio mam szczęście - czy raczej nieszczęście - do książek, których sam początek skutecznie psuje mi czytanie całości. We wstępie albo innym początku od autora, albo w pierwszym rozdziale pojawiają się dziwne zdania albo tezy, albo ogólny ton tych fragmentów sprawia, że niestety źle nastawiam się do reszty tekstu. I tak trochę było z książką Języczni.Co język robi naszej głowie.

Języczni.Co język robi naszej głowie

Tytuł: Języczni.Co język robi naszej głowie

Autorka: Jagoda Ratajczak

Ilustracje: Ola Niepsuj

Wydawnictwo: Karakter

Strony: 200

Rok: 2020

Szczególnie pierwszy rozdział miał bardzo dziwny jakby arogancki i złośliwy ton. I nie rozumiem za bardzo dlaczego. Autorka próbowała chyba przedstawić definicję dwujęzyczności, ale zaprezentowała dwa najbardziej skraje stanowiska; nie miałam poczucia, że zdefiniowała chociażby najbliższe jej rozumienia dwujęzyczności (co jakby przekłada się na całą książkę, bo jeśli tego nie zdefiniowała, to do czego się odnosi w reszcie tekstu?) i w sumie całe to rozumowanie zaprowadziło czytelnika donikąd. 

I to też jest coś, co powtarza się w tej książce. Brakuje podsumowań. Nie za bardzo wiadomo dokąd biegnie wywód. Jakiegoś celu. Ale chyba mój największy problem to to, że autorka podaje pewne oczywistości (i nie trzeba być po semestrach językoznawstwa, aby stwierdzić, że to oczywistości) tak, jakby były to najbardziej sensacyjne odkrycia na świecie. Wiem, że czasami trudno na takie niektóre oczywistości znaleźć badania naukowe - a autorka znajduje i powołuje się na różne - ale część z tych dość oczywistych stwierdzeń jest naprawdę zaprezentowana z większą pompą niż zasługiwały. Autorka przywołuje przykład, że jeśli ktoś w swoim drugim języku będzie czytał teksty filozoficzne, to będzie mu się o nich łatwej w tym języku opowiadało. Ja lata temu odkryłam, że jeśli przeczytam cokolwiek po angielsku, to łatwiej będzie mi o tym powiedzieć po angielsku. Ba, nawet jestem prawie pewna, że na temat k-popu (ale wyskoczyłam w kontraście do filozofii, która tak naprawdę nie była ważna jako przykład, ale jednak filozofia to filozofia - i właśnie o to chodzi w tym podnoszeniu prestiżu przykładów) byłoby mi zdecydowanie łatwiej pisać i rozmawiać po angielsku, bo 98% rzeczy w tym temacie dociera do mnie po angielsku. Ale ja się w sumie nie czuję dwujęzyczna ani nic - jasne czytam, oglądam po angielsku, na pierwszych studiach miałam część zajęć w tym języku i tak dalej, ale czy to czyni mnie dwujęzyczną? Z książki się nie dowiedziałam, bo autorka traktuje ludzi, którzy uczyli się języka i osoby wychowujące się w dwóch językach równoważnie. I pamiętajmy, że jednocześnie nie podaje definicji.

Na szczęście to krótka książka i szybko się ją czyta, chociaż jest to męczące. Oprócz dwóch ostatnich rozdziałów. Myślałam już, że jej nie doczytam, ale byłoby mi głupio pisać o tak krótkiej książce bez dokończenia jej. W całej książce panuje ogólny chaos, który nawet trudno wytłumaczyć. A ostatni rozdział jest żenująco krótki i żenująco napisany, tak że zrobiło mi się przykro, że na wykładach z językoznawstwa nie poruszano więcej zagadnień związanych ze słowami kulturowo nieprzetłumaczalnymi albo takimi sprawami, jak to że są języki, które mają ileś tam liczebników, a później już tylko "dużo". To są bardzo fascynujące sprawy, a podane w książce w sposób, który chyba miał być humorystyczny a dla mnie wyszedł żenujący. 

Albo inna kwestia, która wydała mi się ciekawa. Autorka odnosi się do niechęci ludzi w PRL-u do nauki języka rosyjskiego, ale nie podejmuje tematu tego, że dzieci w szkołach nie chcą się uczyć niemieckiego - a to wydaje się zagadnienie bliższe czasowo. Są w książce dwie anegdoty wiązane z niemieckim. 

Zastanawiam się, kto miał być odbiorcą tej książki, do kogo jest ona kierowana? Bo trudno mi to stwierdzić. 

Podsumowując, nie podobała mi się ta książka, czytanie było męczarnią i gdyby nie to, że jest krótka, to zwyczajnie bym jej nie skończyła. 

Pozdrawiam, M

środa, 19 maja 2021

Sezon wiosenny 2021 - pierwsze wrażenia

 Hello!

Nie było wrażeń z sezonu zimowego 2021, ale kolejnych przegapić nie mogę!  I to nic, że jest już bliżej połowy sezonu. Jeżeli widziałam czegoś więcej niż 3 pierwsze odcinki to dobrze dla tego anime. Jeśli nie, to na pewno już nawet nie będę rozważała oglądania go w przyszłości.

Mars Red anime

Mars Red

To anime, które sprawiło, że w ogóle miałam chęć sprawdzić jakiekolwiek animacje. Po pierwsze - ma wampiry. Po drugie - jest jakoś powiązane ze sztukami teatralnymi. Gdy już zaczęłam oglądać: po trzecie - jest ładne. Powiedzmy. Bardziej może charakterystyczne i ciekawie rysunkowe niż typowo ładne. Animacja jest boleśnie dwuwymiarowa i chyba sama chce udawać scenę teatru. Jest to wizualnie specyficzne anime. Kadr powyżej też z niego pochodzi.

W drugim odcinku pojawia się wspomnienie o Romeo i Julii - to na plus. 

Mars Red Deffrot

Poza tym jednak odrobinę nie rozumiem założeń tego tytułu. Komu mam kibicować, czyimi losami się przejmować. Bohater, który wydaje się nominalną główną postacią, póki co jest wyjątkowo nieciekawy. O reszcie postaci wiemy zbyt mało, aby się nimi przejmować, ale Deffrot jest intrygujący. I ogólnie cała sytuacja jest taka niejasna. Na ile społeczeństwo wie o wampirach (wydaje się, że niewiele, jeśli cokolwiek), na ile wampiry są niebezpieczne i dlaczego się na nie uwzięli.

Z jednej strony bardzo mi się to anime podoba, z drugiej nie wiem, czemu miałabym je dalej oglądać.

86

Czy to jest anime z nieirytującą protagonistką? Wygląda na to, że tak! Ogólnie zapowiada się zaskakujące anime z zaskakującą w tym medium równowagą pomiędzy bohaterkami a bohaterami. 

Plus za muzykę - myślę sobie: podobne to do Aldonah Zero, patrzę: robił ją Hiroyuki Sawano.

Trzecia ciekawa rzecz, która wymaga, abym napisała coś więcej o fabule. Nasza główna bohaterka zarządza oddziałem "dronów" walczących na granicy państwa. Oficjalnie "drony" są bezzałogowe. Nieoficjalnie - bohaterka zarządza oddziałem dowodzonym przez Shina i jego ludzi. I teraz Shin i reszta towarzystwa walczy w takich pajakopodobncyh czołgach. Druga strona też ma takie cudaki tylko bardziej zaawansowane technologicznie. Pytanie: czy w dronach drugiej strony też przypadkiem nie siedzą ludzie? 

Wcześniej chciałam napisać, że podoba mi się srebrnowłosy kolor postaci w mieście, ale potem okazało się, że srebrnowłosi to jedyna rasa ludzi, która ma prawa w kraju, w którym dzieje się akcja anime. Srebrnowłosi wmówli sobie, że ludzie z innymi kolorami włosów to nie ludzie. Chyba nie spodziewałam się czegoś takiego po tym anime. W każdym razie to anime kumuluje pewne poważne tropy i pytania.

W trzecim odcinku widać też (w końcu!) dokładnie, jaką książkę czyta Shin i jest to Na Zachodzie bez zmian (All Quiet on the Western Front) - podobno czołowa pacyfistyczna lektura. Poza tym ważna rada - nie przywiązujcie się do bohaterów. Ale poza tym, idźcie i oglądajcie. Ja też może je dokończę.

Mashiro no Oto

Taka uwaga ogólna: wygląda na to, że w tym sezonie openingi i endingi stoją na wyjątkowo wysokim poziomie. 

Poza tym to może być ciekawe anime, ale nie za bardzo odpowiada mi wizualnie niestety. Szczególnie projekty postaci dziewczyn, co może być wyjaśnione tym, że manga zaczęła wychodzić w 2009 roku.

Shadows House

W sumie całkiem urocze, interesujące anime. Ma ciekawe założenie, wydaje się takie "niegroźne", ale jego dużą częścią jest tajemnica "Kim są arystokraci z cienia?" i wydaje się, że ten koncept ma ogromny potencjał. I trzeba zobaczyć trzy odcinki, bo po pierwszych dwóch mimo wszystko nie pomyślałabym, że to anime może być też trochę straszne. 

Shadows House

Jouran: The Princess of Snow and Blood

Nie jestem nawet pewna, dlaczego to anime znalazło się na mojej liście do obejrzenia. Jego opis raczej zaciemnia niż wyjaśnia, to o czym ono jest i ogólnie jest niespecjalnie ciekawy. W każdym razie pierwszy odcinek jest bardziej intrygujący niż wielu innych anime i wydaje się, że zaskakująco dobrze przedstawia zasady działania świata. 

Jouran: The Princess of Snow and Blood

Nasza główna bohaterka jest poszukującą zemsty zabójczynią w tajnej organizacji - w nocy. A za dnia prowadzi antykwariat. Ponadto gdy w tajnej organizacji każdy ma swoje osobiste cele, wie inne rzeczy, niż pozostali członkowie - można szykować się na liczne zwroty akcji. 

Nie jest to jakieś szczególne anime, ale całkiem wciągnęłam się w oglądanie. 

Tokyo Revengers

Gdzieś w połowie pierwszego odcinka miałam wrażenie deja vu i nie wiedziałam czemu, bo nie oglądam zbyt wiele anime, w których bohaterowie cofają się w czasie. To zupełnie nie mój typ anime i przekonałam się o tym po raz kolejny. Ale wygląda na bardzo porządny tytuł i jeśli ktoś lubi takie fabuły, powinien być usatysfakcjonowany. Bohatera przynajmniej nie przenosi do gry komputerowej... 

I jak już pisałam, w tym sezonie piosenki rozpoczynające i kończące są na dość wysokim poziomie i to anime to potwierdza. 

Jeśli pominęłam jakieś ciekawe anime, to koniecznie dajcie mi znać!

Pozdrawiam, M

sobota, 15 maja 2021

Do tego nieszczęsnego rozdziału - Dom w Ulsan, czyli nasze rozlewisko

 Hello!

 Dziś recenzja książki Dom w Ulsan, czyli nasze rozlewisko, którą zapowiadałam w środę o tutaj - Dom w Ulsan, czyli nasze rozlewisko - Koreańskie bingo dlatego pomijam już szczegółowe wstępy.  I zachęcam do zajrzenia do tego wpisu, bo wyjaśnia, dlaczego ton dzisiejszego tekstu jest, jaki jest.

Dom w Ulsan, czyli nasze rozlewisko

Tytuł: Dom w Ulsan, czyli nasze rozlewisko
Autorzy: Małgorzata Kalicińska, Vlad Miller
Wydawnictwo: National Geographic
Rok: 2016
Strony: 480

Książka ma 39 rozdziałów i musiałam sama to policzyć, bo nie są numerowane. Autorką 16 jest Małgorzata Kalicińska, 22 - Vlad Miller, ostatni jest wspólny. Autorstwo można poznać po kolorach, pan - granatowe rozdziały, pani - czerwone.

Momentami jest to wręcz zaskakujące, jak bardzo autorzy (a szczególnie autorka) są świadomi, że być może nie powinni o czymś pisać, bo nie mają o tym pojęcia, tłumaczą się, że nie znają języka, nie udało im się blisko zaprzyjaźnić z Koreańczykami - po czym opisują i oceniają dane kwestie czy sprawy.  I takie proste porównanie - rozdział, gdzie autor opisuje swoją wycieczkę-wspinaczkę z kolegami z pracy a rozdział, gdzie autorka opisuje patriarchat i koreańskie szkoły. Z jednej strony mamy konkretne doświadczenie, z drugiej - założenia i dalekie obserwacje.

Nie miałam nic przeciwko powierzchownej, opisowej, takiej po prostu naocznej, w wielu miejscach kolokwialnej (i tylko na czubku potoczności jest fakt, że w tekście są uśmiechnięte buźki) narracji, ale za opisywanie zawiłości dalekiej kultury bym się nie brała. Może gdyby książka miała podaną bibliografię, miałabym z tym mniejszy problem. Ale tak to nawet nie ma możliwości sprawdzić, skąd autorka wzięła swoje informacje. Prawdę powiedziawszy do tych rozdziałów o szkole i patriarchacie byłam całkiem pozytywnie nastawiona do książki, ale po tym cytacie w związku z młodzieżą i samobójstwami, moje zdanie mocno się zmieniło. 

Gdy przeglądałam recenzje tej książki na Lubimy Czytać rzuciły mi się w oczy dwie rzeczy: że ludzie uważają ją za nużącą oraz że rozdziały o kuchni są najlepsze. (A powtarzalność tych haseł była wręcz przytłaczająca).  Nie sposób się z tym nie zgodzić. Książka mogłaby spokojnie być cieńsza, bo jak to się mówi - jest przegadana. Nie zaszkodziłoby jej zmniejszenie objętości, a nawet powiedziałabym, że by zyskała. Bo rozstrzał pomiędzy rozdziałami, które czyta się z zainteresowaniem, a takimi przy których się przysypia jest spory. Jest jeszcze trzecia rzecz. Narzekanie autorów na Polskę. Autor jest w tym względzie bardziej bezpośredni niż autorka, jeden z jego rozdziałów ma tytuł Infrastruktura, czyli dlaczego u nas nie jest to możliwe? - a wariacje tego pytania kończą rozliczne akapity tej książki.

Ponadto zastanowiła mnie w tej książce jedna rzecz. Dość szczegółowa, ale zobrazuje mój problem z powierzchownym opisywaniem tak dalekiej kultury i to od razu z dwóch stron. Otóż w książce pojawia się stwierdzenie: "No i nie zgadzam się ze stereotypem, że każda Koreanka po wyjściu za mąż rodzi dzieci i siedzi w domu" (s. 266). Jak zapewne wiecie (chociażby po powtarzającym się linku i moich błaganiach o wypełnienie ankiety i przekazywanie jej dalej) naukowo interesuję się stereotypami, a stereotypami o Korei już najbardziej. I otóż według mojej najlepszej wiedzy, stereotypów o Korei Południowej wcale nie ma wielu, a częściej ludzie przenoszą stereotypy dotyczące Chin i Japonii na Koreę. I o ile na przykład opinie czy hasła o kulturze picia i wyjść po pracy są w Korei i Japonii podobnymi powtarzalnymi hasłami i powtarzają się po równo na swoich własnych prawach w odniesieniu do danego kraju, tak stereotyp kobiety siedzącej w domu jest już raczej przeniesiony z postrzegania Japonii. Czy nawet ogólniej - kultur, które są związane z konfucjanizmem. Ale w szczegółowym przypadku raczej pojawi się w kontekście Japonii niż będzie pierwszym skojarzeniem z Koreą Południową. 

Prawda jest taka, że do tego nieszczęsnego rozdziału Choreografia uprzejmości. O obyczajach słów kilka (s. 262) byłam do książki nastawiona raczej pozytywnie niż negatywnie. Ale po tym rozdziale nie potrafię patrzeć na nią ciepło. 

Jedynym ogromnym plusem książki są zdjęcia, których jest dużo i które nie są wklejonymi dodatkowymi kartami, ale ilustracjami do tego, co właśnie czytamy.  

Pozdrawiam, M

środa, 12 maja 2021

Dom w Ulsan, czyli nasze rozlewisko - Koreańskie bingo

Hello! 

Dom w Ulsan, czyli nasze rozlewisko znajduje się w dziwnej kategorii książek (obok Atlasu chmur), których nie ma w Bibliotece Uniwersytetu Gdańskiego, ale są w bibliotekach u mnie w mieście. Więc w końcu, po dwóch lub trzech latach odkąd dowiedziałam się o jej istnieniu, miałam czas, aby ją przeczytać.
I myślałam, że nabrałam dystansu do czytanych książek, ale chyba jednak nie. I dlatego przed recenzją (ta w sobotę) jest koreańskie bingo. Dokładnie przeczytacie, dlaczego ta książka mnie zdenerwowała przy ostatnim punkcie bingo. Można wręcz powiedzieć, że im bliżej końca, tym robi się ono ciekawsze.

W koreańskim bingo sprawdzam, ile z toposów pisania o Korei (Południowej / Północnej) jest obecnych w danej książce. Tutaj akurat tylko z Południowej oraz hasła ogólnokoreańskie.

Dom w Ulsan


KOREA (POŁUDNIOWA)

 
Kimchi

Jest mnóstwo wspomnień o kimchi. Kuchnia jako temat jest bardzo ważną częścią tej książki. 

> "Stoły są długie, na pół długości sali, na nich stoją miski z kiszoną kapustą kimchi, bo przecież bez kimchi nie ma w Korei posiłku." (s. 63)


Soju

> "Ale bezwzględnie najpopularniejszym alkoholem w Korei jest soju (...)." (s. 231)

Hanbok

> "Ale pies w tradycyjnym koreańskim hanboku" (s. 102)

Jest i nieco ładniejszy cytat o hanboku.

> "To specjalne punkty, w których rodziny szyją sobie hanboki - stroje narodowe. (...) Hanboki bywają naprawdę zjawiskowe!" (s. 185)

Konfucjusz

> "Życiem rodzinnym w Korei rządzą idee konfucjańskie." (s. 282)

Hangul (hangeul) i Sejong Wielki

> "W największych miastach (Seul, Busan, Daegu, Daejeon, Gwangju) działa metro z czytelnym systemem informacji, również dla cudzoziemców - dwujęzyczne instrukcje i wszystkie nazwy w hangul (alfabecie koreańskim) i transkrypcji angielskiej." (s. 112)


Ondol

Jest opisany owszem, ale jego nazwa się nie pojawia.

> "Domyśliłem się, że jest to system ogrzewania! Paliło się w tych dwóch paleniskach (...) ciepłe spaliny krążyły kanałami pod podłogą (...)." (s. 136)


Historia o metalowych pałeczkach

Fakt, że w Korei używa się metalowych pałeczek i są one powszechne jest wspominany kilka razy.

> "Koreańskie pałeczki są średniej długości i zazwyczaj wykonane są ze stali nierdzewnej, są cieńsze (...)
Królowie zapewne jadali złotymi..." (s. 190)

Ale dokładnie historii czy legendy o tym, że były metalowe właśnie po to, aby sprawdzić, czy posiłki króla nie są zatrute - nie ma.

Czebol  

Trochę nie wiem, jakim sposobem określenie czebol nie padło w tej książce, ale też nie porusza ona za bardzo spraw polityki (została wydana, gdy jeszcze Park Geun-hye była prezydent Korei), a z drugiej strony autor pracował w stoczniach Samsung i Hyundai i aż niespotykane, aby nie wykorzystać okazji i nie napisać "A przecież Hyundai to od samochodów, a tu proszę bardzo - stocznia!" Albo czegoś podobnego. (I z tego co pamiętam - stocznia była przed samochodami). Więc do bingo się nie liczy, ale to taki zmarnowany potencjał, że musiałam o tym wspomnieć.


Pali-pali

Bezpośrednio pali-pali nie ma, ale autor poświęca cały rozdział na opisanie, jak szybko w Korei powstają ogromne inwestycje drogowe i ogólnie budowlane i ogólnie, że Koreańczycy są szybcy i do przodu - więc się liczy.


Hallyu / Koreańska fala. Albo inaczej: spróbować napisać o hallyu i nie napisać o serialu "Winter Sonata" 

Najbardziej z hallyu związane zdanie w książce to:

> "A przecież pamiętamy jak jeszcze niedawno również nasz świat podrygiwał w rytmie Gangnam style." (s. 317)

Ale to bardziej sygnał rodzącego się hallyu niż ono samo w sobie.

Nadgodziny

Bezpośrednio o nadgodzinach nie ma zbyt wiele. Chyba najbliżej jest to zdanie:

> " Jeszcze później wychodzą funkcyjni. Kierownictwo pracuje najdłużej - daje podwładnym przykład zaangażowania w pracę firmy." (s. 47)

Przegrana Polski z Koreą Południową w piłce nożnej w 2002 roku

> "Jeszcze może ten i ów kibic pamięta, że były tam mistrzostwa świata w piłce nożnej i że nas ograli." (s. 26)

Och, nie ten i ów. To że nas ograli, pojawia się tak w książkach Polaków, jak i autorów zagranicznych.

Samobójstwa

To kwestia, która niesamowicie zbulwersowała mnie podczas czytania. Autorka najpierw przywołuje obszerny fragment reportażu Agencji Reutresa: "Według urzędu statystycznego Korei Południowej ponad pięćdziesiąt procent tych, których podejmowali próby samobójcze, jako przyczynę podawało stres związany z nauką i egzaminami" (s. 277-278). Ale nie wspomniałam o tym, że a) sama autorka nie miała kontaktu z żadnymi koreańskimi nastolatkami i nie zna języka, b) ma ogólnie jak najgorsze zdanie o młodzieży europejskiej i amerykańskiej, a podoba jej się zajęta i ubrana w mundurki młodzież koreańska, więc pisze: "Oczywiście smutne są doniesienia, że co wrażliwsze dzieciaki podłamują się tym reżimem, bo chyba jest im naprawdę ciężko. Niepokoją też doniesienia o próbach samobójstw, czyli bywa naprawdę ciężko" (s. 282). Tak nieczułego, niewrażliwego, protekcjonalnego i ogólnie oburzającego fragmentu w książce - no nie wiem, czy czytałam kiedykolwiek. 

Nie pojawiają się:

Kim, Park, Lee to najpopularniejsze nazwiska
Metafora o krewetce
Cud nad rzeką Han 

Część o Korei Północnej się do tej książki nie odnosi, bo prawie nie ma w niej tego tematu. Co do części o Korei (Południowej) - bo muszę pomyśleć jeszcze dokładnie nad moim podziałem Korea Południowa / Korea / Korea Północna, ale to może przy kolejnej książce - mamy 7 dokładnych i 5 niedokładnych haseł. Czyli 12 na 16. Lub 9,5 na 16. Z zakwalifikowaniem niektórych haseł mam problem - na przykład ondol - opisany, ale koreańska nazwa nie pada. Ale na szczęście to tylko blog, będę się martwiła klasyfikowaniem, gdy już będę pisała o tym na poważnie. Bo na pewno będę, muszę tylko dokończyć magisterkę. 

I właśnie w tym temacie... Robię badania do mojej pracy magisterskiej! A dokładnie ankietę - głównie o skojarzeniach związanych z Koreą, Orientem oraz Azją. Byłabym naprawdę niewypowiedzianie wdzięczna, gdybyście wzięli w niej udział! Ten tekst powinien Was do niej przenieść!  

Trzymajcie się, M 

sobota, 8 maja 2021

I żyli(?) długo i szczęśliwe - Word of Honor

Hello!

Pamiętam, gdy po zakończeniu oglądania The Untamed byłam pewna, że zacznę oglądać więcej chińskich dram... ale to się w sumie nie stało, bo The Untamed było - i jest - jedyne i niepowtarzalne. Ostatnio jednak Tumbl próbował mnie przekonać, że The Untamed ma godnego następcę. Czy aby na pewno?

Wen Ke Xing, Zhou Zi Shu, Cheng Ling

Po kolei: Wen Ke Xing, Cheng Ling, Zhou Zi Shu, ale w dramie usłyszymy raczej Lao Wen, do Cheng Linga bohaterowie zwracają się w sumie różnie, A(h) Xu.

Word of Honor jest dramą z tego samego gatunku, co The Untamed, z podobnymi założeniami świata i ogólnie jest momentami zaskakująco podobne. Tyle że nie ma Jiang Chenga, ma też mniej dramatyczne zdjęcia i trochę brakuje mu ładnych kadrów (dobra The Untamed jest piękne). I w ogóle jest mniej dramatyczne, ale raczej niełatwo osiągnąć poziom dramatyzmu początku pierwszego odcinka The Untamed. Word of Honor ma za to nieco więcej bardzo efektownego latania i pojedynków. Jest też nieco zabawniejsze (ogólnie, bo zabawności Wei Wuxiana nie można pokonać). Dynamika postaci jest też nieco inna. 

Ale zacznijmy może od małego streszczenia fabuły. Na klan mieszkający na wyspie, napada inny klan (chyba klan złych duchów), zabija wszystkich oprócz najmłodszego syna lidera klanu, który zostaje powierzony w opiekę przypadkowemu człowiekowi, bo ufa mu przewoźnik przez rzekę. Za przypadkowym człowiekiem podąża drugi człowiek, który znajduje go interesującym, więc chciałby go poznać. Ostatecznie plan jest taki, że we dwóch odstawią chłopca o sarnich oczach do bezpiecznego miejsca. Ale jak zaatakowano jeden klan, to będą atakować i kolejne, więc nigdzie nie jest bezpiecznie - bo klany oczywiście muszą się nawzajem pozdradzać; a jeszcze w tym świecie jest kilka instancji bardzo złych klanów czy gangów. A wszyscy oczywiście pragną dla siebie Bardzo Potężnego Przedmiotu i za nim ganiają (w zasadzie to ganiają części bardzo potężnego przedmiotu, aby otworzyć nim bardzo potężne miejsce). Przy okazji poznajemy historię naszych przypadkowych bohaterów (chociaż to wcale nie jest dobre słowo, bo nasi bohaterowie niekoniecznie są bohaterami) i obserwujemy intrygi świata. 

Word of Honor

Niezaprzeczalnym plusem Word of Honor (oprócz tych, o których już wspomniałam) jest to, jak niesamowicie szybko się tę dramę ogląda. Włączasz odcinek, a on już się kończy. Chyba że to akurat przegadany odcinek - takie się zdarzają, ale nie ma ich zbyt wielu.

Ciekawostka - byłam pewna, że ta drama ma 48 odcinków, a ma 36, na 10 minut przed jego końcem zrozumiałam, że fabuła mi się kończy i byłam w szoku. I mam tu na myśli szok ogromny. Tam się jeszcze tyle mogło i powinno wydarzyć! Poważnie zaburzyło mi to też strukturę i musiałam wrócić i obejrzeć kilka odcinków, aby uporządkować sobie tempo wydarzeń. Już wspominałam - odcinki miały bardzo, bardzo szybko, a jeszcze postrzeganie całego serialu mi się skurczyło. Naprawdę zaskoczyło mnie jako widza i jako osobę, która sporo ogląda, jak bardzo założenie i wcześniejsza wiedza, o tym w ilu odcinkach seria powinna się zmieścić wpływa na odbiór całości. I że naprawdę bez wrócenia do kilku wcześniejszych odcinków, nie byłam w stanie ogarnąć do końca dynamiki zakończenia. 

Wracając jeszcze do plusów. Ciekawe i różnorodne postaci drugoplanowe, z czego większość - na czele ze Skorpionem - są zwyczajnie złe. Jak pisałam, nawet nasi główni bohaterowie znajdują się gdzieś w szarej strefie. Wen Ke Xing jest przywódcą Doliny Duchów, Zhou Zi Shu też ma swoje za uszami - więc się świetnie dobrali. 

Scorpion King

Skorpion i tata próbują wyjaśnić sobie pewne rzeczy i im to nie wychodzi, bo jeden manipuluje wszystkimi oprócz taty, a tata próbuje manipulować Skorpionem, aby i tak zawsze było jak on chce. Obaj to antagoniści naszych głównych bohaterów, ale Skorpion zaskarbił sobie rodzaj sympatii widzów, bo a) jest ładny, b) jego próby przypodobania się tacie były szczere i tragiczne.

Fabularnie Word of Honor dotyka takich tematów jak: odpowiedzialność za swoje czyny, nawet bardzo fizyczne pokutowanie za to, co się robiło; zemsta, zdrada i znów zemsta zemsta i próby wyjścia z kręgu oko za oko, ząb za ząb; to jak ważne jest wzajemne wsparcie i zrozumienie, pomoc i zdolność do poświęceń. Relacje ojciec-syn oraz ojcowie-syn, bo jak pisałam główni bohaterowie praktycznie adoptowali chłopca i uczyli go sztuk walki. Jednak ciekawszą relacją była relacja Króla Skorpiona i jego tatusia intryganta. Jeśli drama uczy nas jednej rzeczy to tej, że szefowie klanów zabójców oraz duchów są sprytniejsi i lepsi w intrygach niż zwykli liderzy klanów. Mamy także wątek Xiang i Cao Wei Ninga. W początkowych odcinkach Xiang była niesamowicie irytującą postacią i to do tego stopnia, że zastanawiałam się nie tylko, czy przewijać momenty, gdy pojawiała się na ekranie, ale czy w ogóle oglądać dalej cały serial, ale z czasem okazuje się, że miała powody. Głównie związane z jej przeszłością, które odkrywamy dzięki temu że rozwija się jej relacja z Cao Wei Ningiem.

Ogólnie jednak Word of Honor bardziej niż na swojej fabule, polega na swoich bohaterach i to na nich spada ciężar intrygowania widza. Co się udaje. Postaci drugoplanowe mają swoje wątki, często ciekawe, przeszłość naszych głównych bohaterów jest odkrywana powoli i jest zaskakująca, ale mimo wszystko fabularnie - szczególnie to ganianie za Potężnym Przedmiotem - jest to drama dość prosta. Co niczego jej nie odbiera, ale też nie ma powodu, aby dopowiadać jej skomplikowanie, gdy postaci są tak złożone i ciekawe (tak to akapit, w którym "kłócę się" z opiniami o tej dramie, które zdążyłam już przeczytać). W każdym razie Word of Honor świetnie i szybko się ogląda i jest na Youtube. 

PS Robię badania do mojej pracy magisterskiej! A dokładnie ankietę - głównie o skojarzeniach związanych z Koreą, Orientem oraz Azją. Byłabym naprawdę niewypowiedzianie wdzięczna, gdybyście wzięli w niej udział! Ten tekst powinien Was do niej przenieść!  

Pozdrawiam, M

środa, 5 maja 2021

Jedyna reakcja po przeczytaniu - Grobowa cisza, żałobny zgiełk

 Hello!

Dwie książki z wydawnictwa Tajfuny  na Instagramie oddzielają moje dwa życia - przed pandemią i po pandemii. Po roku, gdy zobaczyłam, że biblioteka dostała książkę Grobowa cisza, żałobny zgiełk, postanowiłam, że ją przeczytam. Chociaż wiedziałam, że to opowiadania (nie lubię opowiadań) są straszne (nie lubię się bać) i niepokojące. Niepokój w literaturze mogę znieść. 

Grobowa cisza, żałobny zgiełk

Tytuł: Grobowa cisza, żałobny zgiełk
Autorka: Yoko Ogawa
Tłumaczka: Anna Karpiuk
Wydawnictwo: Tajfuny
Rok: 2020
Strony: 192

Byłam przekonana, że Grobowa cisza, żałobny zgiełk to jest dokładnie zbiór opowiadań, ale to powieść szkatułkowa i rozdziały są jakoś tam ze sobą połączone. Dla mnie na plus. Jednak wciąż taka forma sprawia, że całościowa ocena książki może być trudna. Postanowiłam więc najpierw zanotować wrażenia z każdej części:

1. Ciekawe, ale jakieś toporne językowo.

2. Bardzo ciekawe. Łatwo się czyta, z ciągłym napięciem, co będzie dalej i co okaże się niepokojące. I niestety prowadzi ku rozczarowaniu, chociaż ładnie łączy się z pierwszym opowiadaniem. 

3. Dziwne opowiadanie. A być może tym dziwniejsze, że tego samego dnia, gdy je czytałam, widziałam film "Starsza pani musi zniknąć". Dobre, to na razie podoba mi się najbardziej. (I tak już zostanie. 9 opowiadanie jest na drugim miejscu).

4. Dobrze się czytało, ale bez sensacji i rewelacji. 

5. Ciekawy język, ciekawa historia. Dość satysfakcjonujące zakończenie. 

6. Bardzo ciekawe opowiadanie, taka fantastyka medyczna, fantastyka grozy, wyobraźnia niepokojąca. I eksploatacja obsesji.  

7. Momentami czułam się wyjątkowo niekomfortowo, czytając to opowiadanie. Chociaż tak naprawdę nic się w nim nie dzieje. Ale jest zapowiedź dziania - bo śmierć kroczy za bohaterami bardzo blisko. 

8. Chyba najbardziej neutralne opowiadanie. 

9. W prostocie siła. Być może w mówieniu o samotności nie potrzeba metafor, bo i bez nich ten temat słabo dociera do ludzi. Metafory zamiast rozjaśniać mogą zaciemniać obraz, więc dobrze, że ich nie ma. To trudne opowiadanie, ale w dobrym sensie. To jest jedyne opowiadanie, które zrobiło na mnie psychologiczne wrażenie; reszta niestety jest pod tym względem nieco płaska.

10. Uwaga ogólna: Chyba nie do końca rozumiem, po co dodawać takie realistyczne albo i naturalistyczne wstawki opisów. Tym bardziej, że często są to 2-3 ostatnie zdania akapitu, który bez nich nic by nie stracił. Nie chcę napisać, że sprawiają wrażenie dodanych na siłę - bo tak nie jest, widać, że są zaplanowane i wpasowane - a jednocześnie równie dobrze mogłoby ich nie być. Są opowiadania dużo mroczniejsze i niepokojące, w których tych opisów wcale nie ma i nie tracą nic ze swojej siły oddziaływania. 

Co do opowiadania - jest lekko nudnawe, bo trochę przewidywalne. 

11. Powinno zrobić wrażenie, a moją jedyną reakcją po przeczytaniu było "aha".

Opowiadania, czy rozdziały - zależy jak na te części spojrzeć - są bardzo różnorodne, przez co można odnieść wrażenie, że cały zbiór ma nierówny poziom. Prawie pewnym jest, że różne odpowiadania spodobają się innym osobom, a inne nie przypadną im do gustu. Uroki zbioru.

Bohaterowie opowiadań nie podważają swoich niepokojących poglądów, pomysłów i tego, co rodzi się w ich głowie. Z ich perspektywy to takie naturalne. 

Podsumowując, Grobowa cisza, żałobny zgiełk ani nie ma formy literackiej, którą szczególnie lubię - jednak miałam wrażenie, że to opowiadania, które się ze sobą łączą, a nie powieść szkatułkowa - ani to nie jest tematyka, po którą lubię sięgać. Nie podchodziłam do książki szczególnie uprzedzona, ale jednak utwierdziłam się w przekonaniu, że to nie było dla mnie. I nie mogę też trochę pozbyć się wrażenia, że opis tej książki sugeruje, że jest ona zdecydowanie bardziej sensacyjna, niż rzeczywiście jest.

PS Robię badania do mojej pracy magisterskiej! A dokładnie ankietę - głównie o skojarzeniach związanych z Koreą, Orientem oraz Azją. Byłabym naprawdę niewypowiedzianie wdzięczna, gdybyście wzięli w niej udział! Ten tekst powinien Was do niej przenieść!  

Pozdrawiam, M

sobota, 1 maja 2021

10 nieoczekiwanych skutków pandemii

 Hello!

 Nie jestem zbyt dobra w patrzeniu w obserwowaniu zmian, ogólnemu patrzeniu w przeszłość i zastanawianiu się, co się działo. Ale ostatnio zauważyłam, że widać moje piegi i postanowiłam poobserwować, co jeszcze ciekawego i być może zaskakującego wydarzyło się w moim życiu w trakcie pandemii. To bardzo codzienne spostrzeżenia i chętnie poczytałabym o jakiś Waszych zmianach czy zaskoczeniach z ostatniego czasu.

 

10 nieoczekiwanych skutków pandemii

1. Znowu widać moje piegi. 

Co jest do wyjaśnienia tym, że miałam podkład na twarzy w ciągu ostatniego roku może 5 razy, ale z drugiej strony - noszenie maski chyba blokuje promienie Słońca, a jeśli nie maska to krem z filtrem. Więc nie wiem, dlaczego moje piegi są ostatnio tak widoczne. Nie żeby mi to przeszkadzało. 

2. Liczba wyszywanek.

To skutek bardziej stresu, który się skumulował - ale odkąd miałam przez 3 tygodnie nogę w gipsie w 2016 roku, nie wyszywałam więcej niż obecnie. 

3. Rower.

Zawsze lubiłam jeździć na rowerze, ale odkąd poszłam na studia i byłam w domu tylko w wakacje - miałam wtedy inne rzeczy do robienia niż regularne przejażdżki. Dzięki pandemii zasadniczo zwiększyłam liczbę kilometrów i ilość czasu spędzanego na rowerze. Tracy, które kiedyś wydawały mi się nie do pokonania w jeden dzień albo na raz - jeżdżę bez większego problemu. I gdyby tylko jeżdżenie na rowerze nie wiązało się z tym, że to siedzenie, to spędzałabym na nim jeszcze więcej czasu. I gdyby mniej wiało. Ach, i Rowerowa Stolica Polski była całkiem motywująca! I jest kolejna edycja w czerwcu i już buduję kondycję na tę okazję.

4. Zostałam blondynką. 

A moje włosy są obecnie najkrótsze odkąd ścięłam je w 2015. Naprawdę myślałam, że dam im odrosnąć, ale im jestem starsza, tym bardziej mam ochotę mieć coraz krótsze i krótsze włosy. 

5. Uświadomiłam sobie, że w Gdańsku kocham nie tylko bibliotekę. 

Bibliotekę najbardziej, ale smog w moim mieście mnie zaskoczył i pokonał. Jeśli do mojej listy "Za czym tęsknię  Gdańsku" miałam dopisać jedną rzecz - to byłoby to powietrze. A dokładnie lepszy stan powietrza zimą. W skrócie - w Gdańsku jest mniej smogu. 

6. Zaskakujące kontakty i (współ)prace.

Tu nie mogę za wiele napisać, ale w ciągu ostatniego roku w różnych sprawach kontaktowało się ze mną zaskakująco wiele osób. 

7.  Powiększyła się moja kolekcja kubków. 

Oraz herbat, ale już nie w puszkach - kiedyś takie uwielbiałam najbardziej, ale mam już niemały problem ze znalezieniem na nie miejsca i jakimś kreatywnym ponownym ich wykorzystaniem. W czasie pandemii w szafce z herbatami było i jest przynajmniej 20-25 różnych rodzajów herbat. Plus jeszcze w niektórych moich puszkach wciąż są liście. Szczególnie w czasie pandemii odżyła moja miłość do zielonej herbaty. Oraz przekonałam się, że bardzo, bardzo lubię herbatę z mlekiem. 

8. Rozwinęło się moje słuchanie podkastów.

Przed pandemią miałam swoje podkasty, które śledziłam, ale w trakcie ostatniego roku dołączyło do nich tyle nowości, że nie tylko założyłam Spotify, ale mam nawet premium. A ja nie podejmuję się takich zobowiązań finansowych łatwo.

9. Zakupy przez internet.

Jasne, zdarzało mi się kupować i zamawiać rzeczy z internetu, ale nigdy nie były to jakiekolwiek części garderoby. Do czasu, aż musiałam zamówić i to uwaga, uwaga buty. Z butami jest ten kłopot, że w zależności od producenta mój rozmiar oscyluje pomiędzy 35 a 37. Ogólnie myśl o tym, że miałabym coś zamawiać, a potem zwracać przyprawia mnie o ból głowy. Zrobiłam jeszcze jeden ubraniowy zakup internetowy, też nawet udany, ale jednak ubrania trzeba przymierzać. 

10. Tumblr.

Kiedyś lubiłam korzystać, potem przestałam, a na początku zeszłego roku odkryłam, że jest tam dużo ciekawych osób i wpadłam na śliwka w kompot. Spędzam na Tumblrze zdecydowanie zbyt wiele czasu i być może zbyt łatwo daje się ponieść poleceniom i temu, co jest tam popularne (patrzę na ciebie The Romance of Tiger and Rose). 

PS Robię badania do mojej pracy magisterskiej! A dokładnie ankietę - głównie o skojarzeniach związanych z Koreą, Orientem oraz Azją. Byłabym naprawdę niewypowiedzianie wdzięczna, gdybyście wzięli w niej udział! Ten tekst powinien Was do niej przenieść!  

LOVE, M