niedziela, 29 kwietnia 2018

Inferno - Avengers: Infinity War (Wojna bez granic)

Hello!
Zwykle, gdy wracamy z bratem z kina po filmie, całą drogę wymieniamy uwagi i opinie, konfrontujemy swoje punkty widzenia. Wczoraj po Infinity War prawie całą drogę przeszliśmy nic nie mówiąc. Prawie, ale to co mówiliśmy można streścić w zdaniu: "Nie wiem, jak ja napiszę tę recenzję, chyba utopię mojego laptopa" i myślałam też, że będzie się dało napisać ją bez spoilerów, ale się nie da. Więc ostrzegam, to nie jest recenzja dla ludzi o słabych nerwach.

Kapitan Ameryka, Zimowy Żołnierz, Czarna Wdowa, Hulk, Falcon, bitwa, Wakanda, Czarna Pantera

Zwykle nic mi się nie śni, ale moja głowa chyba bardzo potrzebowała sobie ułożyć ten film, bo dziś w nocy miałam sen o bardzo skomplikowanej i emocjonującej fabule, co prawda bez związku z filmem, ale jestem pewna, że on na niego wpłynął. W każdym razie ja napiszę tę recenzję, a jestem pewna, że pewne rzeczy dotyczące Infinity War będę porządkowała w głowie jeszcze dłuższy czas. 

Doktor Strange, Tomy Stark, Iron Man, Bruce Banner, Hulk, Wong, Nowy Jork, Avengers, Infinity War

Jeśli czytacie tę recenzję to są dwie opcje: już film widzieliście i wiecie o co chodzi albo film Was nie interesuje i spoilery nie robią Wam różnicy. Więc zacznę od czegoś, co zostało pokazane jeszcze zanim tytuł filmu pojawił się na ekranie i trochę zamordowało mnie zanim film na dobre się zaczął. Otóż Infinity War zaczyna się praktycznie w momencie, gdy kończy się scena po napisach z Thor:Ragnarok, ale oszczędzone nam zostaje oglądanie, jak statek Thanosa dopada statek Asgardczyków. Thor, Loki, Thanos, Hulk trochę walczą, ale wszystko kończy się tak, że Hulk zostaje odesłany na Ziemię, przez co zabijają Haimdala, Loki po dziesięciu zmianach stron zostaje uduszony przez Thanosa, a ten dostaje Tesseract w swoje ręce. Thor zostaje sam i jest absolutnie najtragiczniejszą postacią w całym filmie, te jego szekspirowskie korzenie z pierwszego filmu dają o sobie znać. W każdym razie, całym sercem kocham filmu, które robią tak, że mam ochotę płakać od pierwszych minut. A potem co jakieś 15, gdy przypomnę sobie co się stało. I w sumie słuchałam i czytałam opinie, że Loki w tym filmie zginie i byłam nawet na to gotowa, nie spodziewałam się jednak, że stanie się to tak wcześniej.
Loki, Tom Hiddlestone, Avengers Wojna bez granic

I o tym filmie można by tak cały czas, opisywać co się dzieje, jakie reakcje i uczucia wywołuje to w widzu. Tylko że trwa on ponad dwie i pół godziny  więc obawiam się, że byłoby to za długie do czytania, więc spróbuję to trochę uogólnić.
W tym filmie wszystko gra. Dobór postaci/aktorów, którzy mają najwięcej relacji między sobą, a już szczególnie Doctor Strange i Tony Star mają doskonałą chemię. Plus Peter Parker, który się koło nich kręci całkiem zaskakująco pasuje. Są super, naprawdę. Bruce Banner, który też jest przez pewien czas jest razem z nimi też do nich pasuje, ale on ogólnie jakoś tak zaskakująco dobrze się bawi w tym filmie, znaczy może Mark Ruffalo się doskonale bawił.
Infinity War, Wanda, Scarlet Witch, Vision, para

W kosmosie ze Strażnikami Galaktyki najpierw spotyka się Thor, a później w wyniku różnych wydarzeń i komplikacji na Tytan trafiają Star-Lord, Drax, Mantis oraz właśnie Strange, Stark i Peter. I wiecie, kto najmniej pasuje do całego filmu i próbuje być zabawny na siłę? Star-Lord. Naprawdę. Można by zostawić wszystkich Strażników, a jego wyciąć. Ale z drugiej strony on ma jedną galaktycznie ważną scenę przez którą film kończy się źle. To znaczy w pewnym momencie oglądania już się wie, że nasi bohaterowie wcale Thanosa nie pokonają, ale to co zrobił Star-Lord zaprzepaszcza tę ewentualną możliwość w sposób najbardziej bezpośredni. I jak jego humor i jego postać mnie nie przekonują, to jego relację na to, czego właśnie się dowiedział rozumiem. 

Kapitan Ameryka, Wakanda, straż króla

A dowiedział się, że Thanos poświecił Gamorę aka jedyną osobę, którą kochał, aby dostać Kamień Duszy. Ogólnie emocjonalna strona tego filmu jest bardzo ciekawa. Thor przy spotkaniu z Gamorą opowiada o swoich pokręconych relacjach rodzinny, bo Gamora wcześniej przyznała się, że jest córką Thanosa i Thor bardzo z nią empatyzuje. Z resztą Peter Quill też o tym mówi. I nagle odkrywamy, że naszych bohaterów łączy więcej niż tylko fakt, że są z kosmosu. Poza tym Thor po drodze zaprzyjaźnia się z Rocketem i Grootem. Tego pierwszego nazywa królikiem, nawet bez wielkich pretensji ze strony tego pierwszego, a języka Groota uczył się w Asgardzie. Ale kontynuujmy dalej z podobieństwami pomiędzy bohaterami, tym, że pokazują, że cierpienie najbliższych to naprawdę siła, której ludzie nie są w stanie nie odeprzeć. Choćby miało to oznaczać, że Doctor Strange, aby Thanos nie zabił Starka oddaje mu Kamień Czasu (chociaż wcześniej mówi, że będzie bronił Kamienia za cenę życia i Tonego i Spider-Mana, jeśli będzie trzeba), Gamora, żeby Thanos nie krzywdził już Nebuli mówi mu, gdzie jest Kamień Duszy, a Loki oddaje mu Tesseract, bo ten torturuje Thora. W sumie jedyną postacią, która wyłamała się z tego schematu byłaby Scarlet Witch, bo zdecydowała się zniszczyć Kamień Visiona tym samym go zabić, ale przybył Thanos z Kamieniem Czas i to cofnął, i sam zabił Visiona. Scarlet Witch jest drugą po Thorze tragiczną postacią tego filmu, bo wmawianie jej, że ona jest w stanie zniszczyć ten Kamień i zabić Visiona, gdy w Age of Ultron zabili jej brata bliźniaka jest okrutne.
Strażnicy Galaktyki, Star Lord, Peter Quill, Gamora, Groot, Mantis, Rocket, statek kosmiczny, kosmos

Ah, właśnie co jeszcze gra, to wyjaśnienie skąd Wakanda w filmie. Otóż bohaterowie, głównie Bruce, dochodzą do wniosku, że da się usunąć Kamień z głowy Visiona bez zabijania go, ale nie mają możliwości zrobienia tego w Nowym Jorku, a Kapitan Ameryka stwierdza, że wie gdzie można to zrobić i tak ziemska ekipa trafia do Wakandy, a Shuri próbuje usunąć Kamień. Niestety pomimo wielkiej walki i prób zatrzymania żołnierzy Thanosa z dala od Visiona to się nie udaje.

Thor, Strażnicy Galaktyki, Matnis, Rocket, Avengers

W tym filmie dzieje się bardzo dużo, ale jest to pierwszy od jakiegoś czasu, gdy to dużo nie jest męczące, ale właśnie dokładnie takie jak potrzeba w takim filmie. Jest w Infinity War dosłownie jeden momenty, gdy film się odrobinę dłuży i był dosłownie jeden, gdy miałam pewną wątpliwość, gdzie znajduje się jedna z postaci, dla jasności zgubiłam Tonego Starka, bo wizja tego, że jest w kosmosie wcale nie była oczywista. Ale biorąc pod uwagę, jak wielu jest bohaterów i bohaterek oraz skalę filmu to są drobnostki. Bo wcale nie czuje się jak długo ten film trwa, on płynie i chociaż wiadomo dokąd zmierza, to nawet fakt, że już się kończy jest zaskakujący.

Wakanda Forever, Black Panther, Czarna Pantera, Okoye, wojsko

Pomysł Thanosa na zlikwidowanie połowy populacji wszechświata skojarzył mi się z motywem z książki Dana Browna Inferno i dlatego też recenzja ma taki tytuł. Poza tym planeta Thanosa Tytan (oraz planeta, na której był Kolekcjoner) wyglądały trochę jak piekło. Pustynia, piach i ogień. Z tym, że w książce Browna nikt bezpośrednio nie ginie, natomiast w Infinity War owszem. Giną. Bogaci i biedni, postaci z pierwszego i drugiego planu. Nie bohaterską śmiercią w walce, ale dlatego że wcześniej podjęli takie a nie inne decyzje, to znaczy pooddawali Thanosowi Kamienie, a on pstryknął palcami i wprowadził swój plan w życie. Co ciekawe jednak nie znika Kapitan Ameryka, a na jego pożegnanie byłam chyba bardziej gotowa niż na śmierć Lokiego. Jednak sam Kapitan jest w tym filmie rozczarowujący. To znaczy jest go mało i nie za bardzo ma co robić. Chyba nawet Bruce Banner ma więcej do grania niż on. I to on ma zamiar dzwonić do Steva, gdy Tony tchórzy i kończy w kosmosie. Więc nie dostajemy żadnej sceny pomiędzy Kapitanem a Tonym. Żadnej. Szkoda. 

Tony Stark, Strażnicy Galaktyki, Iron Man, Mantis, Peter Parker, Spider-Man, Drax, Peter Quill, Drax, Tytan, Titan

Infinity War to taki film,  w którym zabili Lokiego, Zimowego Żołnierza i nastoletniego Groota. Taki, że w ich śmierci się wierzy, bo rozdzierają serce, chyba nawet bardziej niż gdyby zabili Tonego czy Steva. A oni wzięli i zniknęli też Black Pathera (biedna przerażona Okoye), Sama i każą Iron Manowi trzymać w rękach znikającego Spider-Mana. I tak jak myślałam już wczoraj, piszę tę recenzję i zły płynął mi po policzkach. 
Chociaż wiem, że oni to odkręcą, nie ma innej opcji (i to nie tylko dlatego, że wiemy, że ma być kolejny film z Spider-Manem i Strażnikami Galaktyki, a Strange widział przyszłość), to w tym momencie ich nie ma. I chociaż nawet mam pomysły jak to odwrócą (wiemy, że Scarlet Witch ma moc, aby zniszczyć Kamienie, a jednym z nich jest Kamień Czasu więc najpierw go użyją a potem zniszczą) to znam i te postaci, które zniknęły i te, które zostały i wiem, jak one będą przeżywały to co właśnie się stało (Tony Stark koniecznie potrzebował kolejnej traumy, koniecznie). A reszty postaci nie ma. Zniknęły. Rozpłynęły się w powietrzu. A źli ludzie karzą czekać na kolejny film ponad rok. 

Trzymajcie się, M



czwartek, 26 kwietnia 2018

35 x czy czy

Hello!
Ostatnio porządkowałam trochę zeszytów i notatek ze studiów i w ręce wpadło mi rozgrzewkowe ćwiczenie z angielskiego. I pomyślałam, że to fajny i prosty pomysł na miły wpis. A ponieważ lubię akcje blogowe, w których odpowiada się na pytania, ale ostatnio w blogosferze posucha, może już nie są tak modę i dawno nie było okazji, aby napisać coś w tym duchu - oto sama sobie znalazłam pytania. 



1. Pies czy kot
Oczywiście.

2. Tosty czy jajka

3. Telefon czy SMS
Tak naprawdę, naprawdę to nic. Wykonuję telefony praktycznie tylko do rodziców, SMSów nie wysyłam, a te które otrzymuję to głównie reklamy CCC. Poza tym wolę jak ludzie kontaktują się ze mną przez social media.

4. Facebook czy Twitter
Twitter jest bardzo ciekawy, ale nie potrafię wbić się w tę społeczność więc służy mi głównie do retweetowania różnych rzeczy i wstawiania screenów trendów, jeśli akurat pojawia się tam coś ciekawego. Ogólnie Facbook Forever.

5. Pływanie czy opalanie
Co prawda bardzo dawno tego nie robiłam, ale opalanie jest na szczycie listy absolutnie bezsensownych i potencjalnie groźnych dla zdrowia rzeczy i ciągle zastanawiam się czemu ludzie sobie to robią.

6. Duża impreza czy kameralne spotkanie

7. Nowe ubrania czy nowy telefon

8. Piłka nożna czy koszykówka
Jak już muszę naprawdę wybierać. 

9. Pranie czy zmywanie naczyń
Czemu nie ma opcji prasowanie? Prasowanie jest super.

10. Kąpiel czy prysznic
Zawsze.

11. Tenisówki czy sandałki

12. Okulary czy szkła kontaktowe
Nie mogę nosić szkieł, ale chciałabym kiedyś spróbować, chociaż moje okulary bardzo, bardzo mi się podobają.

13. Zakupy normalnie czy przez internet

14. Email czy list
Listy są mniej stresujące. Otwieranie skrzynki mailowej, gdy czeka się na odpowiedź, to jedna z najbardziej stresujących sytuacji w życiu. Chociaż dzięki studiom, jeśli ktoś próbuje coś załatwić albo się czegoś dowiedzieć, to można się z czasem nawet na to trochę uodpornić.

15. Niebieski czy czerwony
Nie przepadam za wszystkimi ciepłymi kolorami. Ale z drugiej strony moją czerwoną bluzę lubię bardzo. Ale to absolutny wyjątek.

16. Pieniądze czy czas wolny

17. Słodycze czy popcorn

18. Długopis czy ołówek

19. Kubki: do góry dnem czy do dołu dnem
To w sumie zależy, gdzie akurat stoją, czy się suszą i czy będą na nich stały kolejne kubki, ale w Gdańsku moje całe dwa, stoją raczej tak, że można od razu do nich coś nalać.

20. Cola czy Pepsi

21. Pociąg czy samolot

22. Mięso czy warzywa
I to, i to. To w ogólnie nie jest wybór, bo to idzie w parze. Przynajmniej u mnie. Podziwiam ludzi, którzy rezygnują z jedzenia mięsa, ja bym nie mogła. 

23. Morze czy góry
Zawsze i tylko. To nic nie znaczy, że trzeci rok mieszkam w Gdańsku, nad morzem bywam średnio  3 razy w roku - gdy moi rodzice przyjeżdżają mnie odebrać, przywożą i czasami, gdzieś pomiędzy, przy jakieś okazji. Ostatnio, bo od Muzycznego w Gdyni jest nad morze 5 kroków, a ja miałam chwilę czasu.

24. Horror czy komedia.

25. Miasto czy wieś
Wieś jest super. Na tydzień, na dłuższą metę nie dałabym rady mieszkać w miejscu, gdzie wszędzie jest daleko.

26. Zima czy lato
Chociaż ostatnio dochodzę do wniosku, że od lata wolę jednak wiosnę.

27. Zupa czy kanapka

28. Karcianka czy planszówka
Bez różnicy, o ile ja w nią nie gram. Zdecydowanie lepiej bawię się oglądając jak inni grają niż, gdy gram razem z nimi. Jedyną planszówką, którą lubię jest Monopoly, ale tylko do momentu, gdy wszystkie karty z miastami/budynkami są wykupione. Późniejsze budowanie i płacenie innym graczom mnie nudzi. 

29. Sztuka klasyczna czy nowoczesna

30. Praca samemu czy w zespole
Zależy. I to nie wbrew pozorom od zespołu, ale od tego w jaki sposób się z nim pracuje. W każdym razie Internet jest cudowny, ale czasami potrzeba zrobić burzę mózgów w realu. I zależy to też od samego projekty czy pracy, którą trzeba wykonać.

31. Restauracja czy dostawa
Jak już muszę wybierać.

32. W kapciuszkach czy boso
Po akademiku w kapciuszkach, po domu boso. Akademik jest jedynym miejscem, w którym kapcie wydają mi się naturalne. Wszędzie indziej niekoniecznie. 

33. Karaoke czy taniec
Nie zazdroszczę ludziom mieszkającym w pokojach po mojej prawej i lewej, bo odkąd współlokatorka się wyprowadziła w moim pokoju trwa impreza. 

34. Star Wars czy Doctor House
To bardzo trudy wybór i postanowiłam go nie podejmować, chociaż moje serduszko obecnie przechylone jest trochę bardziej na stronę Star Wars. 

35. W wakacje: leniuchowanie czy robienie rzeczy 
Zgubiłam kartkę i nie jestem pewna, co miało dokładnie kryć się pod robieniem rzeczy, ale odpowiedź byłaby pół na pół tak myślę. Uwielbiam leniuchować, ale na przykład uwielbiałam też czas spędzony na praktykach.  

Do niektórych wyborów dodałam uzasadnienia, do niektórych nie (albo dodałam, a potem usunęłam, bo robiły się za długie), ale gdybyście chcieli, o którymś dowiedzieć się czegoś więcej to pytajcie śmiało i oczywiście możecie napisać, jakie Wy byście podjęli. A nawet przekopiować wszystkie i zrobić z tego wpis na swoim blogu. Wybory są dość uniwersalne więc powinny się sprawdzić u każdego. 

Pozdrawiam, M

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Szekspir w anime i mandze #3

Hello!
To już trzecia odsłona Szekspira w anime i mandze, cyklu, który pojawił się w czasie Roku z anime, dla upamiętnienia daty urodzin (bardziej) i śmierci (mniej) Szekspira i jest jednym z moich ulubionych wpisów na blogu w ciągu całego roku. 

Poprzednie edycje

Ancient Magu's Bride
I absolutnie oczywiste nawiązanie do Snu Nocy Letniej. Na dodatek bardzo pasujące do magicznego, angielskiego klimatu całego anime, trzeba przyznać, że pomysłodawcom bardzo to wyszło. 

Ancient Magu's Bride Elias Ainsworth Simon Callum forest
Mahoutsukai no Yome Titania
Mahoutsukai no Yome Titania Ancient Magu's Bride animeAncient Magu's Bride Titania Oberon Chise


Yuri On Ice
Co prawda, to nie dokładnie Szekspir w anime, ale grafika jest jak najbardziej oficjalna, a inspiracja Snem Nocy Letniej oczywista i potwierdzona przez twórców, sam obrazek zaś tak ładny, że nie mogłam go tu nie umieścić.

Yuri On Ice, Victor Nikoforov, Yuri Katsuki, Yurio, Yuri Plisetski, Midsummer Night Dream art

Kuroshitsuji
Pojawia się trzeci raz, ale w tym roku w subtelnym, imiennym nawiązaniem w mandze. Gdy dobrze się przyjrzycie zobaczycie, że bohater na trzecim panelu ma na imię Othello.

Manga Kuroshitsuji Sebastian Ciel Grell Othello Otello

Koi to Uso
Powód czemu oglądam szkolne romanse? Bo w szkołach organizują przedstawienie, a szansa, że zdecydują się na Hamleta bądź Romeo i Julię jest wysoka. W Koi to Uso padło na to drugie. I trzeba przyznać, że całe przygotowania i przedstawienie w anime nie było tylko przedstawieniem, ale miało swój cel i niosło dużo znaczeń dla bohaterów. 

Deny thy fatjer and refuse thy name Romeo and Juliett

Boys Romeo and Juliett Koi to Uso school

Love and Lies Romeo and Juliett scene Nisaka Misaki


Pureblood Boyfriend
Zaczęłam czytać tę mangę, gdy znalazłam poniższy obrazek, ale nigdy jej nie dokończyłam. W każdym razie, jeśli blogger nie zniszczy bardzo jakości, to będziecie mogli przeczytać na tym wykazie słów kluczowych, że miejscem gdzie wychowali się bohaterowie jest Hamlet, The.  Natomiast drugi obrazek może, aczkolwiek nie musi, być nawiązaniem do postaci Kordelii (Cordelii), z Króla Lira. Prawdopodobnie wybór tego imienia nie był przypadkowy, jednak nawiązania do samego dramatu w mandze nie było. To przypadek jak z tegorocznym przykładem z Kuroshitsuji.


Pureblood Boyfriend Keywords list Hamlet

manga Cordelia
Kimi ni Todoke
Jeśli dobrze pamiętam nawiązanie do Romea i Julii pojawiło się nie w głównej serii anime, a w OVIe i nie stało za nim szczególne myślenie, od po prostu bohaterowie odgrywali postaci.

Romeo and Juliett theatre teatr Romeo i JuliaKimi ni Todoke Sawako Sadako Shouta

Nisekoi
Nie czytałam tej mangi, nie widziałam też anime, ale znalazłam nawiązanie do Romea i Julii. Z tego co wyczytałam wynika, że jak to najczęściej bywa, było to szkolne przedstawienie.

Nisekoi manga scena balkonowa Romeo i Julia

Nisekoi Romeo and Juliett anime

W tym roku 8 przykładów z czego najnowszy i najbardziej aktualny jest oczywiście ten z Oblubienicy Czarnoksiężnika z samego początku wpisu. Szybkie podsumowanie: 3 nawiązania do Romea i Julii, 2 do Snu Nocy Letniej, po jednym do Hamleta, Otella i Króla Leara. Przy okazji piątej, rocznicowej, edycji zrobię większe statystyczne podsumowanie, tym bardziej, że mam w zanadrzu dwa bardzo ciekawe przypadki, które wymagają nieco lepszego opisania, może akurat zabiorę się za to w przyszłym roku. Także zaczynam już oglądać kolejne anime i wyłapywać wszelkie nawiązania. 

LOVE, M


piątek, 20 kwietnia 2018

NCT 2018 EMPATHY

Hello!
Gdy usłyszałam, że w NCT szykuje 6 teledysków aby promować nową płytę zacierałam rączki z radości, bo wiedziałam, że to super pomysł na wpis dla mnie.

NCT 2018 Empathy album all members showcase preview photo SM

NCT było gdzieś na obrzeżach moich zainteresowań, bo tak jak EXO podlegają pod SM Entertainment oraz ich Cherry Bomb dość często pojawiała się na 4FunTV i bardzo zwracała na siebie uwagę. I tak mniej więcej ich sobie śledziłam, gdy teraz na to patrzę, to nawet uważniej niż sądziłam.
Ogólnie oprócz intro i outro z płyty wszystkie 11 piosenek z płyty Empathy ma teledyski, ale ja się zajmę tylko tymi, które prowadziły do wydania płyty, teledyskiem piosenki tytułowej czy też głównej oraz dwoma, które zostały wypuszczone, gdy płyta była już w sprzedaży. Od premiery pierwszego teledysku do szóstego minęły prawie równiutko dwa miesiące, więc nie był to jeden klip co tydzień. Nawet zaznaczyłam sobie dokładnie daty w kalendarzu, żeby zobaczyć, czy daty premier układają się w jakich schemat, ale nie.
 
18 luty


 NCT U
Trochę późno zabrałam się za pisanie o tych klipach, bo gdy to piszę mijają właśnie 2 miesiące odkąd Boss pojawił się na Youtube. W każdym razie, całkiem świadomie czekałam na ten teledysk i gdy się pojawił, tak to były zachwyty. Ciekawy pomysł i te przestrzenie. Ale prawdę napisawszy, to sama piosenka wygrywa wszystko, bo chociaż koncept na szefa jest świetny to w samym teledysku jest mało historii, a ma wielki potencjał. Jej miejsce zajmuje pokazywanie choreografii, która jest też niesamowicie dobrze wpisuje się w charakterystykę konceptu. I z jednej strony trochę szkoda, że nie ma więcej fabuły, a z drugiej taniec zdecydowanie zasługuje na swoje minuty.

26 luty 



NCT U
Trochę trudno pisać mi o Baby Don't Stop. Ale powiedziałabym, że ładnie kontynuuje koncept z Boss, chociaż wyrzuca jakąkolwiek historię z klipu, zrzuca też część ubrań z dwóch członków zespołu, bo to duet i dodaje bardzo intensywną choreografię. To trzeba zobaczyć samemu i już.

4 marca



NCT DREAM
Pierwsza piosenka DREAM, której da się słuchać. Odrobinę przesadzam, ale DREAM to najmłodsza część NCT i ich koncepty na kolejne piosenki do tej pory były raczej cukierkowo słodkie. Bardzo. Gdy w sierpniu (i dlatego wyżej napisałam, że się zdziwiłam, że przyglądałam się NCT uważniej niż sądziłam) opublikowali We Young, to nie dałam rady obejrzeć teledysku do końca. Przerosło mnie to. Z resztą podobniej jak pierwsze podejście do Chewing Gum, z resztą sam tytuł sporo mówi.
W każdym razie Go to zupełnie inny pomysł, dzieciaczki podrosły (i bardzo to widać), ale za pierwszym posłuchaniem piosenka także mnie nie przekonała. Być może to nie, aż tak wielkie zerwanie z dotychczasowym wizerunkiem jak robią to gwiazdki Disneya, ale i tak całkiem duże. I ostatecznie pomysł, teledysk i piosenka do siebie pasują.

13 marca 



NCT 127 
Gdy pojawiły się pierwsze zwiastuny Touch, to czułam się skonsternowana. Poprzednie trzy teledyski są  takie mroczne, trochę ciężkie, trochę mocne, a tu przeskok na fluffy i puffy, pastele i prawie uroczy koncept. Jak się okazuje to odrobinę myląca wizja, ale to dobrze, bo wychodzi im coś przyjemnego, nienachalnego, a powiedziałabym, że zalotnego. Chociaż pomijam fakt, że jedyne słowa jakie rozumiem bez tłumaczenia to "touch me baby". W każdym razie Touch, chociaż mogłoby się wydawać, że nie pasuje do pozostałych teledysków, pasuje na zaskakujących poziomach. I jest też piosenką główną promującą całą płytę, co w kontraście do pozostałych mogłoby się wydawać znów zaskakujące, ale to świetny wybór.

1 kwietnia



NCT U
Yestoday. Chyba rozbudza we mniej najmniej silnych emocji. Podoba się i piosenka i klip, ale jakoś nie mogę wejść na poziom zachwytów. Chociaż uwielbiam grę słowną, która jest w tytule utworu. Co do zachwytów, to w sumie nawet byłoby czym, bo przestrzenie teledysku są bardzo ciekawe,  scenografia jest oryginalna na kilku poziomach, poza tym edycja i animacje oraz przejścia pomiędzy poszczególnymi częściami też są godne uznania i komplementów. To bardzo ciekawy teledysk, ma wiele intrygujących detali, przyjemnie się na niego patrzy, piosenki też słucha się bardzo dobrze, ale to coś nieco spokojniejszego niż pozostałe utwory. Uważam, że powinien być jednak pokazany przed Touch, bo mam wrażenie, że przeszedł ogólnie bez echa, niestety, przytłoczony powyższą piosenką oraz działaniami NCT 127 w Japonii. Natomiast pomysł, żeby teledysk niżej opublikować jako ostatni i już po premierze płyty był świetny. Gorzej z wykonaniem, ale o tym przeczytacie już poniżej.


Wczoraj w Korei (19 kwietnia) [musiałam opublikować post przed godziną 17, 20 kwietnia, bo inaczej to zdanie nie byłoby prawdziwe], a dwa dni temu w Polsce (18 kwietnia o 17.00), ze względu na siedmiogodzinną różnicę czasu, opublikowany został szósty i ostatni klip, w którym występują wszyscy członkowie NCT. Obecnie jest ich 18. 


Co do samego klipu do Black on Black, to ze wszystkich podoba mi się najmniej. Gdybym była Music Video Sins to powiedziałabym, że takiej podobnej pracy kamery, z dużo lepszym skutkiem, używał Kendrick Lamar oraz BTS w DNA, gdzie wygląda to jak wygląda, ale jest tylko krótkim fragmentem teledysku. W BoB ten efekt nie przynosi efektów, na dodatek kamera jest strasznie niska i  czasami pracuje pod bardzo dziwnymi kątami i w największym skrócie - po prostu tam nic nie widać. Choreografia jest niesamowita, robi wielkie wrażenie, ale jeśli chcecie, aby faktycznie tak była widoczna, to poszukajcie nagrania z showcase całego albumu albo nawet z Weekly Idol, bo też pokazali jej tam spory fragment. 

Trzymajcie się, M

wtorek, 17 kwietnia 2018

Klamra to dopiero początek - Violet Evergarden

Hello!
Od czasu Yuri on Ice nie było anime, które zrobiło by na mnie szczególne wrażenie. Do teraz. I na szczęście, bo stan rozczarowania kolejnymi tytułami trwał zdecydowanie zbyt długo.


Czekałam na Violet Evergarden odkąd tylko było zapowiadane i tworzona była wokół niego trochę tajemnicza atmosfera oraz budowany był hype. Bo o tym, że to było bardzo zaplanowane nie trzeba nikogo przekonywać. A z drugiej strony było na czym go budować, bo od pierwszych kadrów i krótkich urywków widać było, że będzie to piękne i niezwykłe anime. Na dodatek powstawało przy współpracy Netflixa, a to ostatnio, jakoś bardzo podnosi rangę wszelkich produkcji.


Tłumaczyłam, we wrażeniach z początku sezonu, że Violet wcale nie jest lalką ani żadnym rodzajem sztucznej inteligencji, tylko dziewczynką żołnierzem, która całe swoje dotychczasowe życie spędziła na wypełnianiu często brutalnych rozkazów. Ale wojna się skończyła, nie ma potrzeby wydawania rozkazów, a Violet została rzucona w rzeczywistość, której nie zna i nie rozumie.
Pisałam też, że jest wizualnie piękne, cudownie się je ogląda i projekty postaci są śliczne. Plus, czego nie było, aż tak widać po pierwszych odcinkach, ma także bardzo, bardzo ładną, doskonale pasującą muzykę. 


Okazało się, że Violet ma 13 odcinków (14 ma być specjalny, dołączony do mangi w lipcu), to lepiej niż dwanaście, ale spokojnie mogłoby mieć 24, a prawie nigdy nie uważam, że więcej odcinków w sezonie to lepiej dla anime. Dlatego też nie byłoby lepiej w znaczeniu budowania głównej historii (chociaż bohaterom drugoplanowym z poczty przydałoby się poświęcić więcej czasu, jak można było tak, niestety, zmarnować potencjał Benedicta), ale dla bycia w tym pięknym świecie dla widzów owszem. Z przyjemnością obejrzałabym jeszcze kilka wątków.


Bo anime w swojej głównej osi skupia się na fakcie, że Violet uczy się a później zostaje Auto Memory Doll - osobą, która pisze listy za innych, jest autorem widmo. A aby skorzystać z usług lalek należy albo przyjść na pocztę, albo zaprosić lalkę do siebie. I to się bardzo ładnie rozwija, bo początkowo Violet się uczy, a ma z tym pewne problemy, ponieważ niesubtelnie rzecz ujmując, nie za bardzo ma ona ludzkie odruchy, nie wykazuje się empatią, jest bardzo szczera, prostolinijna i dosłowna. Z czasem okazuje się jednak, że ma w sobie pokłady zrozumienia. Po ukończeniu kursu jest przez chwilę na poczcie, ale później widzimy ją już podróżującą do zleceniodawców. 

Każdy z nich ma inną historię i czego innego uczy Violet. To bardzo ładne wręcz piękne opowieści, ale są zarówno smutne, jaki takie dające nadzieję, jak i inspirujące oraz zabawne, naprawdę przeróżne. Tutaj mogę napisać dlaczego Violet z taką wytrwałością uczyła się ghostwritingu oraz czego chciała dowiedzieć się od osób, które ją otaczają. W jej przeszłości była pewna bardzo ważna osoba, która teraz zniknęła z jej życia, ale zanim to zrobiła, powiedziała Violet, że ją kocha. Bohaterka nie rozumie i nie wie, jakim uczuciem jest miłość i co oznaczało to wyznanie, ale jest zdeterminowana aby to zrozumieć.

Nie chciałabym dorabiać do tego anime filozofii i uprawiać jakieś nadinterpretacji, ale i z historii Violet, i z historii osób, z którymi się spotyka, możemy się i dużo nauczyć, i dużo dowiedzieć. Myślę, że kiedyś obejrzę to anime odcinek po odcinku bez tygodniowych przerw (to pierwsze od bardzo długiego czasu anime, które oglądałam regularnie i chociaż nie wstawałam, jak przy Yuri on Ice, o 5.30, aby mieć te dodatkowe pół godziny i obejrzeć je jeszcze przed zajęciami na ósmą, to dokończenie jakiegoś anime w trakcie semestru, jest pewnym osiągnięciem), żeby lepiej zrozumieć jak było ono budowane, chociaż i po pierwszym obejrzeniu bez trudu można dostrzec, że scenariusz był bardzo przemyślany, a historia miała swoją wyraźną dramaturgię, chociaż widz miał często nieco większą wiedzę o świecie przedstawionym od bohaterki. Dawno nie oglądałam anime z tak dokładnie przemyślaną i budowaną historią, z tak ciekawymi klamrami fabularnymi. To naprawdę fantastyczne anime.


LOVE, M

sobota, 14 kwietnia 2018

Lalki japońskie. Magia, obyczaje, legendy.

Hello!
Jak na  komendę w marcu budzi się wszystko i zaczyna dziać się mnóstwo rzeczy. Otwierają się nowe wystawy w muzeach, są dni otwarte w teatrach, w Gdańsku pojawiły się Targi Książki - jednym słowem: wiosna! 
Ale pogoda zachęcająca do wyjścia z domu jest dopiero od kilku dni, a dziś pokażę Wam ciekawy kierunek spaceru.


Jedną z nowych wystaw, która została otwarta w Oddziale Etnografii Muzeum Narodowego w Gdańsku  jest Lalki japońskie. Magia, obyczaje, legendy.


Nie mogłam się na nią nie wybrać, chociaż jest po drugiej stronie Gdańska, bo Oddział Etnografii znajduje się w Spichlerzu Opackim, do którego wchodzi się z Parku Oliwskiego. Jak wspominałam pomysł na spacer doskonały. Tym bardziej, że w piątki wstęp do Muzeum jest darmowy.


Wystawa zlokalizowana jest na poddaszu, więc trzeba przejść trochę schodów, ale warto. Bardzo klimatyczne to poddasze i nie wiem, czy specjalnie, czy tam tak zawsze, ale bardzo ładnie czymś pachniało.


Na wystawie zobaczyć można przeróżne lalki, a każda jest opisana. Chociaż wiedziałam, że są one dość istotne w kulturze Japonii byłam zaskoczona, że istnieje tak wiele rodzai i mogą mieć bardzo różne funkcje.
Na powyższym zdjęciu widać płótna, na których były japońskie legendy, a po ich odsłonięciu w gablotach znajdowały się lalki, przedstawiające wybraną scenę z danej opowieści.


Część eksponatów była bardziej dostępna i widoczna, wystawiona tylko za powiedziałabym symbolicznym szkiełkiem, aby upewnić się, że nie zostaną dotknięte, ale wygląda na to, że cześć eksponatów była dużo bardziej wartościowa, gdyż znajdowała się nie tylko za szkłem, które sięgało praktycznie od sufitu do podłogi, ale także w oddaleniu od samego szkła. 
Poniżej widać duży zestaw prezentowych lalek ślubnych. Z tego co wyczytałam o jego znaczeniu to jest on wart miliony monet.



Jak wspominałam wystawa ma nie tylko bardzo ładne i ciekawe eksponaty, ale są one także interesująco opisane. Od samego znaczenia nazw,  po opisy uroczystości, w których lalki się wykorzystuje, aż po kontekst historyczny,


Jeśli jesteście akurat w Gdańsku, spacerujecie po Parku Oliwskim, to koniecznie wstąpcie do Spichlerza Opackiego, szczególnie jeśli Japonia w jakimś stopniu Was interesuje, nie pożałujecie. A przy okazji możecie zwiedzić obszerną wystawę stałą, mi się to nie udało zobaczyć, ponieważ akurat były dzieci ze szkoły, ale myślę, że kiedyś tam wrócę. A wystawa o lalkach czynna jest do 3 czerwca.

 LOVE, M

środa, 11 kwietnia 2018

Nieoczekiwany zawód - The Ancient Magus' Bride / Mahoutsukai no Yome

Hello!
Dawno nie oglądałam anime w czasie, w którym ono leciało. The Ancient Magus' Bride udało się prawie, nadrabiałam po kilka odcinków, gdy miałam trochę więcej czasu, chociaż początkowo oglądałam regularnie z odcinka na odcinek. Później jednak coś się zepsuło.

The Ancient Magus Bride Mahoutsukai no Yome

Historia opowiada o losie dziewczynki Hatori Chise, która od dziecka widywała w swoim życiu różne straszne stwory, których nie widzieli inni. Z tego powodu wszyscy uważali ją za dziwną i jej dokuczali. W chwili gdy się poddała spotkała pewnego biznesmena. Za jego namową sprzedała się na aukcji, na której niespodziewanie pojawił się Elias - Ciernisty Mag. Kupił ją chcąc, by została jego oblubienicą i uczennicą. Chise Hatori zaczyna uczyć się magii, poznawać magiczne stworzenia, zdobywać nowych przyjaciół i uczy swojego nauczyciela emocji, których doświadczają ludzie.
(Wikipedia)

Ostatni raz z gotowych opisów fabuły, jakiegoś anime,  korzystałam bardzo dawno temu, ale to jest bardzo zgrabne, nie sądzę, abym umiała łatwiej i bardziej ogólnie ubrać w słowa, to co dzieje się w anime. Które, jak pisałam na początku oglądałam z wielkim zaciekawieniem, ale później, stopniowo z coraz mniejszym entuzjazmem. 

Zacznijmy od pozytywów. Baśniowy klimat, bajka idealna na dobranoc (wiem, co piszę wypróbowałam, sprawdza się naprawdę dobrze, oprócz przedostatniego odcinka), bijące od niej ciepło, przyjazne kolory, granie kontrastem zielony-rudy w różnych odcieniach, ogólnie dużo zieleni. Ładne miejsce akcji, naprawdę dobra animacja. W większości bardzo ładne projekty postaci, które wyglądały na poważniejże niż w mandze. I śliczna oprawa muzyczna.

The Ancient Magus Bride Mahoutsukai no Yome anime review

Ale jednocześnie, niektóre postaci były niepotrzebnie przedstawione, jako bardziej wulgarne niż w komiksie. I ogólnie z postaciami, a szczególnie z główną parą mam ogromy problem. Nie jestem pewna czy to, że do siebie nie pasują, to dobre określenie i mam wątpliwości, czy stwierdzenie nie ma między nimi chemii jest odpowiednie. Ale nic w tym anime, oprócz stwierdzeń albo jakiś pseudogłębokich scen nie przekonuje widza, że ci bohaterowie mają ze sobą coś więcej wspólnego niż fakt, że mieszkają razem. I o ile na początku, to nie jest aż tak irytujące, bo widz rozumie, że oni się muszą poznać, że Elias nie do końca jest człowiekiem, ale później, gdy dalej tylko rzucają hasła i nic nie robią, a mają do siebie pretensje, to trudno zrozumieć o co i dlaczego. 

A Chise jest irytującą postacią. A się nie zapowiadała. I jest z najgorszego typu irytującej postaci "Chise nie! Chise tak!", zawsze wiele lepiej, zawsze ma pomysł i robi dużo dobrych rzeczy, pomaga ludziom dookoła, sama się poświęcając, jest taka oddana, a do tego tłumaczy, że chce się czuć potrzebna, ale robi to wszystko, bo nie uważa, że komuś byłoby jej szkoda, ale potem wszystkie postaci drugoplanowe się zbiegają i zapewniają ją, że ją kochają i się o nią martwią. Plus Chise ma pseudogłębokie przemyślenia i doświadczenia metafizyczne. Chyba jestem taka zła na tę postać, bo naprawdę liczyłam, że będzie ciekawą, samodzielną bohaterką, a chociaż teoretycznie próbuje, to bycie postacią z krwi i kości jej nie wychodzi i kończy dość jednowymiarowo. A nadbudowywanie sensu i filozofii, tam gdzie jej nie ma, jest denerwujące.

The Ancient Magus Bride Mahoutsukai no Yome

Elias. Wytłumaczy wszystko co robi tym, że nie czuje ludzkich emocji, nie rozumie ich i to tej pory jakoś żył, więc jest usprawiedliwiony. Skoro do tej pory żył i to całkiem długo, i to nawet nie mieszkając z człowiekiem, ale jednak przebywając wśród ludzi, mógł się już czegoś nauczyć, tym bardziej, że wydaje się nawet chętny. Wbrew pozorom fakt, że ma on czaszkę jelenia czy czegokolwiek innego, to najmniejszy problem i jego, i całego anime. Chociaż na plus można mu zaliczyć, że odcinek przedstawiający jego historię był całkiem ciekawy.

Z każdym kolejnym odcinkiem Mahoutsukai no Yome zamiast robić się coraz bardziej magicznie, robi się zupełnie niepotrzebnie ciężko i ciemno. Jasne, można było dodać trochę dramatyzmu, ale w ostatecznie z nadbudowanej poważnej historii antagonisty nic nie zostaje. Po co uderzać w naprawę mocne tematy, jeśli potem ma z nich nic nie wynikać. Tym bardziej, że nieszczególnie pasowało to do klimatu anime.

The Ancient Magus Bride Mahoutsukai no Yome

The Ancient Magus' Bride miało być ciekawym, prawdziwie baśniowym, a mniej bajkowym anime, ale twórcom nie udało się stworzyć nieirytującej głównej bohaterki i utrzymać równowago pomiędzy baśniowością i bajkowością. To nie jest złe anime, to jest wręcz jedno z lepszych anime, ale budzi moje smutne uczucia, bo bez trudu mogło być lepsze.

Pozdrawiam, M


PS Co prawda, blog mi trochę umiera i chociaż się staram już od pewnego czasu coś na to zaradzić, to nie jestem w stanie nic zdziałać, ale dzisiejszy post jest 900! Tyle wpisów napisałam przez 5 lat i 8 miesięcy działalności Mira-bell. 
Nie wiem czy kiedykolwiek dobiję do 1000, więc cieszmy się z tej okrągłej rocznicy. 

Przy okazji chciałabym poinformować, że blog będzie w stanie częściowego zawieszenia od końca kwietnia/początku maja prawdopodobnie aż do końcówki czerwca. Jakieś tam wpisy będą się pojawiały, bo to do mnie niepodobne, aby nic nie było, ale muszę skupić się na zdaniu studiów. Natomiast, gdy tylko się z tym uporam, wracam najszybciej jak się da do pisania co dwa dni.


Jeszcze raz pozdrawiam, M

niedziela, 8 kwietnia 2018

Czas przeszły (i prawie teraźniejszy), czyli M i jej z historia kpopem #2

Hello!
Zupełnie tego nie planowałam, że po pierwsze wyjdą mi dwa wpisy z jednego, rozpoczętego wczoraj tematu, ani tym bardziej tego że opublikuję wpisy dzień po dniu. Ale złożyło się idealnie, nie mogę przepuścić takiej okazji.

Wczoraj dotarliśmy do magicznej daty 7 kwietnia, gdy wysłałam K. Fantastic Baby. Natomiast, gdy przygotowując wpisy wysłałam K. wczorajszy tekst, sprawdzając przy okazji kilka faktów, zobaczyłam, że dokładnie sześć lat temu 8 kwietnia debiutowało EXO. Te daty to nie jest przypadek, a ja nie mogłam tego nie wykorzystać.
Od tego momentu najłatwiej byłoby mi po prostu powstawiać screeny rozmów z K., ale ponieważ, piszę na klawiaturze bardzo szybko i klikam wyślij, zanim sprawdzę, czy wszystkie wyrazy mają wszystkie litery i czy są one we właściwej kolejności, będzie tego mniej niż bym chciała.  Ale postaram się opisać, jak to było.
10 kwietnia znów wysłałam K. FB i wtedy też dowiedziałyśmy się o czym oni śpiewają. Później Let's Not Fall in Love oraz Sober. W największym skrócie: przez bardzo długi czas słuchałam tylko BigBang. Twierdziłam, że dotarłam na koniec internetu, K. kazała mi z niego wychodzić, ale w tamtym czasie te piosenki bardzo, bardzo poprawiały mi humor.
K. dziwiła się też, że ludzie tego słuchają. W tym momencie, obie już nie jesteśmy ludźmi, w związku z tym. Bo ona chwilę później odkryła Bang Bang Bang i ją porwało.


Pod linkiem kryje się piosenka DOOM DADA. Jeśli ją znacie lub jeśli są sprawdzicie, będziecie wiedzieli, czemu miałam mini kryzys egzystencjalny. Ale to wszystko wina oświecenia.

Później było Baby Good Night, która za moment okaże się ważna, bo już następnego dnia stwierdziłam, że przestała mnie bawić i podoba mi się bez żadnego ironicznego wydźwięku.

Ogólnie, jak wspominałam wczoraj, bardzo lubię tańczących ludzi i winę za to ponoszą filmy typu Step Up i kwiecień upływał mi głównie na oglądaniu nagrań z prób. Oraz klipów, bo miłość ma do teledysków jest wielka i powszechnie znana. Wolę nawet nie myśleć jak dużo czasu na tym spędziłam, ale trochę zastanawiam się, jak zdałam egzamin z Oświecenia. 

21 kwietnia
Później na jakiś czas przestałam dręczyć K., (bo mniej więcej w tym czasie była Wielkanoc w zeszłym roku). Miała ona spokój dopóki nie odkryłam filmów typu 'ukryty angielski w kpopie' i innych podobnych zabawnych kompilacji.


28 kwietnia
K. odkryła, że na 4FunTV puszczają kpop i była w stanie szoku. Później, tego samego dnia, przyznała mi rację, że kpop pochłania. Tak bardzo, że nie wyszłyśmy z niego do tej pory.

Udajemy, że nie widzimy braku polskich znaków, ale dodaję, bo rozmowa wygląda ślicznie.

29 kwietnia
K. się poddała po dwudziestodwudniowej indoktrynacji i sama zaczęła wysyłać mi piosenki, których nie słyszałam wcześniej.

Znaczy uważałam i ciągle uważam, ale wtedy dawałam nam 4 miesiące i stwierdziłam, że powinno przejść. Nie miałam racji. A naprawdę wierzyłam, że to faza i dziwna fascynacja, ale później okazało się, że muzyka to muzyka, a język nie za bardzo ma znaczenie. W sumie, to że nie rozumiem, o czym oni śpiewają, działa na ich korzyść, bo większości polskich popowych piosenek nie jestem w stanie po prostu słuchać, gdy nawet 4 wyrazy znajdujące się obok siebie nie mają sensu, a i z piosenkami po angielsku jest różnie. Także koreański spoko, choć jako język japoński jest przyjemniejszy dla ucha. Ale trochę słuchania tylko tego, parę dram i można się przyzwyczaić.

Wracając do kwestii fazy, wtedy naprawdę w to wierzyłam, myślałam, że to jak emo trzynastolatki, po kilku miesiącach się znudzi. No nie. Piszę to czwarty raz i dalej jestem zdziwiona, że robię to rok po wydarzeniach, które opisuję.

I trzeba też przyznać, że ten rodzaj muzyki trafił na dobry czas w moim życiu, nie tylko ze względu na nudę, jaką siało Oświecenie, ale także ponieważ Panic! at the Disco nieszczególnie wydawało nową płytę (ale będzie w tym roku!), Hurts nieszczególnie wydawało płytę (Desire była w sierpniu 2017, chociaż poprzedziły ją dwa single), The 1975, miało coś wydać w 2017, ale opóźniło się to  na ten rok, o Arctic Monkeys nie wspominając (ale też się obudziło w tym roku i dosłownie trzy dni temu ogłosiło płytę), a moja relacja z Years&Years jest dość skomplikowana, ogólnie, nie za bardzo było coś nowego do słuchania. A koreański przemysł muzyczny odznacza się tym, że tam non stop jest coś nowego, nie tak, że jedna płyta na 2 lata, ale dwie w ciągu roku. To straszne, ale chodzi o to, że jest tego dużo, jest w czym wybierać i, w najbardziej znanych przykładach, są to piosenki lekkie, łatwe i przyjemne.

A poniższego mema dostałam chwilę później. 


Gdzieś zgubiłam wspomnienia o SHINee i VIXX. O pierwszych stwierdziłam: tych kolesi, co mają piosenkę z Sherlockiem mogę nawet słuchać. Dlaczego Shinee mnie zainteresowało nie trzeba tłumaczyć, Sherlock tłumaczy się sam. A do tego jestem pewna, że drugą ich piosenką, jaką słyszałam było Juliette. Jeśli czytacie bloga chociaż trochę ponad rok, to także powinniście wiedzieć dlaczego.
VIXX  zainteresowało mnie z podobnego powodu, tzn. mają piosenkę hyde, a ja się daję skusić na wszelkie nawiązania do kultury. Na pewno włączyłam też Chained Up. 
Z tym, że o ile Sherlocka i SHINee mniej więcej pamiętałam, ale na wiosnę nie przywiązywałam do nich dużej uwagi, to o tym, że VIXX słyszałam zanim LR wydało drugą płytę, promowaną piosenkę Whisper, zapomniałam, i gdy przeglądałam YT i to zobaczyłam byłam całkiem zdziwiona. Bo było to jeszcze przed magicznym 7 kwietnia, który opisywałam o tym wczoraj.

Na początku maja odkrywałam solowe piosenki G-Dragona. I jakby ktoś dobrze poszukał, to majowe hasztagi i podpisy moich do niektórych zdjęć na Instagramie to słowa z tych piosenek. Z resztą w czerwcu też. I pewnie lipcu i sierpniu również, ale pula wokalistów i zespołów się zwiększyła.
Znalazłam też cudo zwane Ka-CHING, podgrupy EXO CBX. 

Ale ogólnie kwiecień-lipiec to BigBang, szczególnie piosenki z płyty MADE, bo oprócz jednej wszystkie mają teledyski. A ja i teledyski to jedno.

Czerwiec.
Ósmego G-Dragon wydał solową płytę, a ja i K. postanowiłyśmy spróbować ogarnąć jak kpop działa, o co chodzi z powrotami i mniej więcej zacząć uczyć się o innych zespołach. Przez uczyć się mam na myśli zapamiętywanie imion członków. Nie jest to łatwe zadanie i jestem wdzięczna za te jedno lub dwusylabowe pseudonimy. I uczyć to nie jest złe słowo, bo naprawdę trzeba na to poświęcić czas i energię (chociaż z czasem im więcej się nauczy, tym łatwiej zapamiętywać kolejne).
Natomiast 22 BLACKPINK wydało singiel As If It's Your Last. Powiedzmy, że  już wtedy z K. wiedziałyśmy, co to jest YG Entertaiment (i inne ważne wytwórnie) i mniej więcej orientowałyśmy się kogo ma pod swoimi skrzydłami, więc byłyśmy ciekawe co pokażą dziewczyny. 


Lipiec.
Tego samego dnia (ósmego) miesiąc później, zaczęłyśmy z K. odkrywać EXO, które szykował się do powrotu (te comebacki to po prostu wydanie kolejnej płyty/singla, ale nazywają to powrotami). Byłam całkiem dumna, gdy K. wysłała mi zdjęcia Baekhyuna, a ja poznałam go z teledysku do Monstera. (To tak jak z uczeniem się imion- całkiem satysfakcjonujące)
EXO wróciło z KoKoBop i od tamtego momentu, moje kpopowe horyzonty się zdecydowanie poszerzyły, bo naprawdę przez pierwsze 3 miesiące to był to prawie tylko BigBang i ewentualnie rzeczy, które odkryła K. Później zaczęłam śledzić powroty innych zespołów i tak zostało do tej pory. Chociaż to było jeszcze troszeczkę później, bo gdy śledziłam teledyski pojawiające się na 4FunTV to części zespołów nie znałam, ale poznałam. A potem, gdy już zbierałam materiały z kwietnia i wcześniej, byłam w szoku, że SHINee od Get the Treasure, to to samo SHINee od Sherlocka. A póżniej, gdy przeglądałam jeszcze wiadomości z Instagrama okazało się, że wysłałam K. pod koniec lipca fragment ich bardzo znanego występu z koncertu, a że to byli oni odkryłam, jakieś kolejne 3 miesiące później.

Ogólnie wydaje mi się, że śledzenie powrotów, jeśli komuś zależy na rozeznaniu w głównym nurcie kpopu, to całkiem bezbolesny sposób poznawania piosenek i zespołów, polecam.

W wakacje obejrzałam też 3 programy, bo z jakiegoś powodu nie można stworzyć normalnie zespołu wybierając członków, tylko każe się im rywalizować i walczyć o możliwość debiutu. Nie będę się rozwodziła jak to działa, ale w porównaniu, Top Model czy inne Project Runaway wyglądają trochę jak gry planszowe. W każdym razie widziałam Who's next?, dzięki któremu debiutował Winner (i zawdzięcza swoją nazwę) i w sumie do tej pory trochę nie rozumiem, jak to się stało, że ostatecznie oni zwyciężyli, bo Team B był zwyczajnie lepszy. Przy czym osobiście wolę muzykę tworzoną przez Winnera i trochę szkoda, że ich zeszłoroczny powrót mignął mi koło nosa, bo był 4 kwietnia. Ale Team B był lepszy. Później obejrzałam Mix&Match, gdzie Team B plus 2 lub 3 dodatkowych chłopaków rywalizowało, by jednak debiutować. Ostatecznie cały Team B dał radę i dołączyła do nich jeszcze jedna osoba i zostali iKON. W każdym razie, chociaż oba zespoły już debiutowały, to gdy to oglądałam wylałam potoki łez, bo taka presja, a jednocześnie determinacja w spełnianiu marzeń w takich okolicznościach, to jednocześnie coś pięknego, ale i strasznego. Widziałam też Produce 101 drugi sezon i tu zadziałał instynkt, że chcę wiedzieć co się dzieje i czemu to jest modne. Ale w porównaniu z dwoma powyższymi programami zadania stawiane przed uczestnikami były dużo łatwiejsze.
Gdy ten post się rozrósł do mniej więcej tego miejsca,  zaczęłam się  zastanawiać czemu nie zrobiłam akcji Miesiąc z Kpopem i nie opisywałam mojej relacji z każdym zespołem, którego aktualnie słucham. Miałabym wpisy na cały miesiąc. Albo i dwa.

Widziałam też dwie dramy z idolami. Za napisanie o nich zbieram się od tamtego czasu, ale to taki poziom zażenowania z drugiej ręki (ten wpis w roboczych ma taki tytuł), że nie wiem czy kiedyś będę w stanie go przeskoczyć. 

M jest chodzącymi wątpliwościami, jak zawsze. Pisałam ten wpis i pisałam, i nie byłam zadowolona z tego, jaki ma kształt. Wychodził za suchy, zbyt wyprany z emocji, bo nie chciałam wyjść na szaloną fangirl. Czasami wręcz szłam w drugą stronę i dissowałam sama siebie, miałam też ochotę od razu odpowiadać na wszelkie kontrargumenty ludzi, którzy mogliby tu przyjść i oceniać, to co lubię. Ani żeby z drugiej strony nie stwierdzili, że to zainteresowanie jest płytkie, bo powinnam od razu zainteresować się całą kulturą Koreii, a nie bezmyślnie zachwycać się kpopem (widziałam coś takiego bardzo na poważnie na pewnej stronie i moje wątpliwości, czy publikować ten wpis zdecydowanie wzrosły). Skomentuję tylko tyle: ludzie widzą tylko to, co napisze się/pokaże na Instagramie/opublikuje na Facebooku (czy to tyczy mnie, czy kogokolwiek, kto chce się wypowiadać), na podstawie tego naprawdę trudno ocenić czy zainteresowanie jest czy nie jest płytkie, więc skąd mają wiedzieć, czy ktoś przypadkiem nie czyta grubych tomów dotyczących polityki Koreii, jej historii, itp.
I prawdę powiedziawszy nie czuję się dobrze z poczuciem, że muszę się z tego tłumaczyć, bo jakoś nikt nie oczekuje, że skoro słucham francuskich musicali czy brytyjskich zespołów, będzie się znało całą historię i kulturę Francji czy Anglii.

Zainteresowanie kpopem to jak zainteresowanie każdym innym gatunkiem/rodzajem muzycznym i wystarczy chwila, naprawdę (chociaż mi zajęło to, co prawda, dzień), aby zobaczyć, że od dziwnych/śmiesznych/niezrozumiałych do całkiem normalnych popowych piosenek, tyle że śpiewanych po koreańsku, jest naprawdę bardzo blisko. Ten wpis jest już zdecydowanie za długi (a to ledwo połowa wakacji, a co się działo potem? co się dzieje teraz? czy kiedyś się dowiemy?) , ale zapewne bardzo długo żadnego podobnego nie będzie, chociaż możne to zależeć od Waszej reakcji na uzewnętrznianie się M.

Ciągle czekam na Wasze historie, opinie i Wasze związki z kpopem, M