Hello!
Dzisiaj mam dla Was kolejny wywiad - tym razem z autorką bloga Kulturalna meduza! Obecnie na jej blogu możecie przeczytać między innymi recenzje wielu, wielu książek, filmów i seriali Marvela, ale Meduza w różnych formach bloguje od 2009 roku (a ja sama odkryłam ją przez bloga o anime!). Serdecznie zapraszam do czytania, bo mam wrażenie, że ze wszystkich wywiadów ten wyszedł najbardziej jak rozmowa!
Zacznę od tego samego pytania, które zadałam
eM: czy – i jeśli tak, to jak – zmieniły się Twoje motywacje do blogowania na
przestrzeni lat?
Chyba na początku pisałam tylko
dlatego, żeby gdzieś móc pisać. Kocham pisać, pisanie jest jak oddychanie i nie
wyobrażam sobie nie pisać (generalnie staram się też nie wyobrażać sobie
nieoddychania). Zaczynałam z blogowaniem po to, aby móc się wyrazić, a potem
okazało się, że ktoś to czyta. Ba! Ktoś czyta, wchodzi w dyskusję, zgadza się
albo nie. Obecnie piszę nie tylko dla samego pisania, ale też po to, aby mieć
kontakt z innymi osobami albo komuś coś podpowiedzieć – to warto obejrzeć, ten
lubiany motyw znajdziesz też tutaj, a tamten cykl książek czyta się w ten
sposób. Zawsze mnie cieszy, gdy ktoś coś przeczyta albo obejrzy z mojego
polecenia – to daje zastrzyk energii do działania!
Publikujesz regularnie – mniej więcej w
środy i soboty (ja też!) – czy jest to dla Ciebie ważne? Na ile planujesz swoje
wpisy, a na ile to wynik tego, co akurat robisz w danym tygodniu?
Przede wszystkim: piąteczka! I tak,
częstotliwość jest dla mnie ważna, ponieważ pozwala zachować pewną stałą w moim
życiu, ale też niejako pozwala czytelnikom mieć pewność, że „okay, co środę i
sobotę mogę znaleźć u Meduzy nowy tekst”. Choć z początku wynikało to wyłącznie
z chęci rozładowania pomysłów, potem tak się do tego przyzwyczaiłam, że teraz
gdy zdarza mi się pominąć jakieś dni – czuję się niekomfortowo.
„Na ile planuję” jest bardzo mocno
uzależnione od tego, ile mam innych obowiązków w danym czasie. Ogółem staram się
mieć rozplanowane kilka wpisów do przodu – uzależniam to od książek, które mam
do recenzji w związku z podjętymi współpracami, premier filmów oraz seriali. Ma
to również związek z wydarzeniami, które odbywają się w danym czasie – Bożym
Narodzeniem, Walentynkami czy moimi urodzinami, w związku z którymi mogę
szykować „teksty specjalne”. Jeżeli jednak jestem przytłoczona codziennością,
recenzuję i piszę o tym, co w danym momencie udało mi się przeczytać albo
obejrzeć. W takim „gorącym czasie” przyswajam mniej treści, więc i mam mniejszy
wybór, o czym pisać. Trudno wtedy cokolwiek planować.
Zdarzają mi się też wpisy, które
powstają pod wpływem impulsu i równie impulsywnie wrzucam je na bloga (pewnie
dlatego, że czym prędzej chcę skonfrontować swoje myśli z opinią innych). Wynika
to z tego, że dzieje się coś w blogosferze, przeczytam jakiś tekst albo
książkę, które zainspirują mnie do napisania artykułu. „Pościg” Elle Kennedy
wywołał we mnie przemyślenia, które zaowocowały tekstem „Dlaczego potrzebujemy bohaterek takich
jak wszystkie?”. Kiedy zobaczyłam na jakiejś czytelniczej
grupie komentarz, że „Dziewiąty dom” Leigh Bardugo to powieść skierowana do
młodzieży, napisałam tekst o tym, jak bardzo potrzebujemy rozróżniać Young Adult
od New Adult od Adult. Szczerze powiedziawszy – te
nieplanowane przemyślenia lubię najbardziej ze swoich tekstów!
Mam wrażenie, że szczególnie na Twoim Instagramie
jesteś bardzo entuzjastyczna. Zastanawiałaś się może nad tym, czy przychodzi Ci
to naturalnie? Muszę przyznać, że jestem trochę „zazdrosna”, bo trochę za dużo
myślę, aby być tak spontaniczną.
Bardzo mnie zaskoczyłaś tym pytaniem! I
trochę rozbawiłaś, bo spontaniczność to cecha, której mi brakuje. A co do
samego entuzjazmu… Nigdy się nad tym nie zastanawiałam i teraz, mając chwilę na
refleksję, stwierdzam, że musi mi to przychodzić naturalnie – o ile dobrze
rozumiem, o co Ci chodzi. Staram się opowiadać o książkach, serialach, filmach
i wydarzeniach w popkulturze, które mnie cieszą. Jestem zakochana w
popkulturze, więc łatwo mi o niej pisać i mówić z przekonaniem i radością.
Staram się szukać w popkulturze rzeczy, które dają mi szczęście i dzielić się
nimi z innymi. Nigdy nie miałam przemyślenia, że „muszę pokazać się na
Instagramie z jakiejś konkretnej strony”. Wychodzi jak wychodzi. Wiadomo, nie
jest tak, że jestem zawsze szczęśliwa i pozytywnie nastawiona. Każdemu zdarzają
się gorsze dni. Wtedy na chwilę wycofuję się z postowania.
Czy po tylu latach blogowania coś Cię
jeszcze w blogerskim świecie dziwi lub zaskakuje? Zarówno ze strony innych
blogerów, jak i czytelników.
Dziwi mnie, gdy słyszę przykre historie
o tym, że ktoś próbuje innemu blogerowi podłożyć kłody pod nogi. Uważam, że
społeczność powinna się wspierać i motywować nawzajem do działania. Gdy
docierają do mnie nieprzyjemne informacje o takim niesportowym zachowaniu, robi
mi się zwyczajnie przykro.
Nie wiem, czy się z tym spotkałaś, ale
ostatnio zauważyłam dwa niepokojące trendy: niesamowity wręcz spam i reklamy
oraz komentarze zostawiane bez przeczytania wpisu. Pierwsze można usunąć, ale
te drugie sprawiają, że człowiekowi jest jednak trochę przykro…
Och, tak! Niestety jest tego ogrom. To
osoby, które chcą podbić pozycjonowanie swojej strony (albo strony firmy, która
ich wynajęła) przez umieszczanie linków do-follow w nickach. Jest to strasznie
deprymujące, bo komentarze zazwyczaj nic nie wnoszą, a do tego ukrywają linki
do fotowoltaiki albo bram garażowych… (Alternatywnie zachęcają do korzystania z
internetowych kasyn). Zawsze usuwam takie komentarze, ponieważ wychodzę z
założenia, że mój blog nie jest darmową tablicą ogłoszeń do podbijania sobie
SEO.
Co do komentarzy, które są zostawiane
bez przeczytania wpisu – to chyba było zawsze. Kiedyś na spotkaniu czytelniczym
słuchałam wypowiedzi Klaudyny Maciąg, która mówiła o tym zjawisku, że to
działa na zasadzie „zostawię komentarz u niej, to też wpadnie do mnie na bloga
i skomentuje”. W niektórych przypadkach już na pierwszy rzut oka widać, że ktoś
nie przeczytał tekstu. Bywa to tak boleśnie oczywiste, że niemal bawi. Z
drugiej strony robi mi się przykro, że ktoś tworzy takie puste komentarze. I
niestety obawiam się, że na to niewiele poradzimy. Można jedynie cierpliwie
moderować komentarze.
Zostając jeszcze w temacie komentarzy –
spotkał Cię kiedyś jakiś hejt bądź ktoś wyrażał swoją niezgodę z Twoją opinią w
sposób poniżej wszelkiej krytyki? I jeśli tak – czy komentujący byli anonimowi?
Na szczęście nie spotkał mnie żaden
hejt za czasów Kulturalnej meduzy (i miejmy nadzieję, że tak zostanie!). Każde
odmienne zdanie jest zawsze wyrażane kulturalnie. I co więcej, gdy czytelnicy
się nie zgadzają, to nie ukrywają się pod nickiem „anonimowy”. To osoby, które
piszą na Facebooku ze swoich prawdziwych kont, wysyłają wiadomości na
Instagramie z publicznych profili czy komentują z konta, pod które podpięty
jest blog. W tym zakresie absolutnie nie mam na co narzekać. A zresztą ja
zawsze chętnie poznaję odmienne stanowiska na interesujący mnie temat – w jaki
inny sposób się rozwijać?
Czasami dostaję naprawdę nietypowe komentarze
przy starszych wpisach – szczególnie dotyczących k-dram – a jakie są komentarze,
które Ciebie najbardziej zaskakują?
Każdy komentarz, który zostaje
zamieszczony pod starszym wpisem mnie zaskakuje, ale zarazem cieszy. Oznacza
to, że w jakiś sposób odpowiadam na czyjś problem, że tekst uplasował się w
wyszukiwarce jako ten, który pomoże temu człowiekowi. Jest to jednak
zaskakujące, bo skoro opublikowałam coś trzy lata temu, a tu nagle pojawia się
komentarz… no, tego się nie spodziewałam!
Wiem, że w pewien sposób zajmujesz się
tematem zaufania – czy ma to jakiś wpływ na Twoje blogowanie? Lub zaczynasz
widzieć jakieś zaskakujące związki pomiędzy tymi dwoma aspektami Twojego życia?
Tak, piszę rozprawę doktorską na temat
zarządzania zaufaniem do botów konwersacyjnych. Co roku z niecierpliwością
czekam na Edelman
Trust Barometer, a co dwa lata na raport z zakresu zaufania społecznego CBOS-u. Cieszę się wtedy jak dziecko na
świąteczne prezenty i analizuję sobie wskaźniczki. Siłą rzeczy ten zapał
przechodzi do życia codziennego. Oglądając „Rayę i ostatniego smoka”, miałam
bardzo silne skojarzenia dotyczące kryzysu zaufania. Nie wiem, czy twórcy to
planowali (wątpię, że równie radośnie przeglądają raporty dotyczące zaufania,
co ja, ale jeżeli to robią, to bardzo chcę dla nich pracować), ale wyszło im omówienie wpływu kryzysu zaufania na rozpad społeczności. Obcując z popkulturą, zauważam takie
rzeczy, choć wcześniej – zanim zaczęłam zajmować się tematem zaufania – tego
nie dostrzegałam. To na pewno pomaga zyskać inne spojrzenie na popkulturę i
pogłębić recenzję.
W samym blogowaniu… może podświadomie
stosuję zasady, które wpływają na budowanie zaufania – transparentność,
otwartość, wiarygodność czy przewidywalność. Może się to przejawiać w sposobie,
w jaki bloguję, publikuję na Instagramie czy Facebooku. Nie uważam tego jednak
za triki, a raczej za zasady, którymi warto się kierować, bo wysoki poziom
zaufania naprawdę pozytywnie wpływa na naszą jakość życia (i to niezależnie od
tego, czym się w życiu zajmujemy).
(I jeżeli ktoś jest ciekawy tego
tematu, to polecam „Zaufanie
– fundament społeczeństwa” Piotra Sztompki, bo to megaciekawa i przystępna
książka!).
A może masz jakiś supersposób, aby
weryfikować influencerów? Co sprawia, że uwierzysz opinii danego blogera lub
blogerki, ale coś w recenzji innego sprawi, że zastanowisz się, czy aby na
pewno jest szczery?
Nieźle trafiłaś z pytaniem, bo ostatnio
zajmowałam się projektem naukowym z zakresu weryfikacji fake newsów. W
przypadku recenzji na moją ocenę zawsze wpływa argumentacja. Książka może się
spodobać, może się nie spodobać, ale zawsze da się wyjaśnić dlaczego. Jeżeli
ktoś stawia na argumenty „bo tak” lub „bo nie” trudno mi uznać recenzję za
przekonującą. To samo tyczy się sytuacji, gdy recenzja stanowi tak naprawdę
powielenie opisu fabuły albo gdy ktoś mówi o książce lub serialu tak, jakby
opierał się na cudzych recenzjach (myli kluczowe fakty, imiona bohaterów,
przebieg fabuły). Negatywnie działają wewnętrzne sprzeczności – pozytywna ocena
w gwiazdkach, ale bardzo negatywna treść. Te wszystkie rzeczy wpływają na brak
wiarygodności (a pośrednio na brak zaufania).
Często jednak nie da się ocenić, czy
dany bloger nam podejdzie na pierwszy rzut oka. Wychodzę z założenia, że warto
przez jakiś czas przyglądać się blogerowi i przekonać, czy się z nim zgadzamy. Obserwuję
trochę blogerów, których opiniom ufam niemal bezgranicznie, bo wiem, że
podobnie patrzymy na niektóre kwestie. Wiem, że jeżeli ten ktoś poleca książkę,
to są spore szanse, że i mnie się spodoba. Niestety „zaufanie rozwija się w
czasie”, więc czasem trzeba poczekać i przekonać się na własnej skórze, czy twórczość
danego blogera, bookstagramera, booktokera nam odpowiada.
Aha, no i warto weryfikować publikowane
przez nich informacje. Tutaj wchodzi w grę standardowe sprawdzenie źródła,
sprawdzenie autora udostępnianej informacji, daty publikacji, czy ktoś jeszcze
potwierdza tę informację, czy jeżeli jest to niepotwierdzone doniesienie, to
czy aby na pewno zaznaczają, że jest to plotka. Fake newsy łatwo się
udostępniają, bo są emocjonalne, zawierają click baity, a przy tym wyglądają
realistycznie (i jest taka fajna gra, która pozwala wszystkie mechanizmy tworzenia fake newsówzrozumieć). Nawet jeżeli może się wydawać, że w
świecie popkultury potencjalne fake newsy będą niskiej szkodliwości, warto weryfikować
zamieszczane przez twórców treści i bardzo do tego zachęcam.
Dawno, dawno temu dostałam maila
„Przesyłam e-book do pozytywnej recenzji na Pani blogu” – nawet na tę wiadomość
nie odpisałam. Jednocześnie zauważam, że o ile na typowych blogach nawet
recenzje książek, które ludzie dostali od wydawnictw, bywają naprawdę
negatywne, tak mam wrażenie, że bookstaram ma kilka problemów: opinie często są
zaskakująco pozytywne, a współprace nieoznaczane lub oznaczane bardzo
ambiwalentnie. Nie wiem, czy Ty też widzisz coś takiego.
Wymaganie pozytywnej recenzji jest
czymś, co mnie też by zniechęciło do współpracy. Książka może mi się spodobać
(zgłaszam się po egzemplarze recenzenckie takich powieści, które przypuszczam,
że przypadną mi do gustu), ale nie musi i nie mogę zagwarantować, że na pewno
będę zachwycona. Nie będę również kłamać w recenzji i podkopywać swojej
wiarygodności. Nie chciałabym działać wbrew sobie ani nie wywiązać się z
ustaleń zawartych z osobą, z którą współpracuję.
No i właśnie to publikowanie
pozytywnych recenzji też bywa punktem zapalnym do dyskusji. Wiem, że w niektórych
konsternację budzi ogrom pozytywnych recenzji na czyimś profilu albo blogu.
Może się wydawać, że choć część z nich jest nieszczera, bo „przecież tej osobie
nie może się wszystko podobać!”. Gdzieś podświadomie budzi się w nas wtedy
uczucie „o kurczę, ten ktoś nie wydaje się wiarygodny, za dużo tu cukru!”. Prawda
jest jednak taka, że wiele pozytywnych recenzji książek niekoniecznie oznacza
czyjeś złe intencje. Są osoby, które sięgają tylko po te książki, w przypadku
których mają duże szanse, że im się spodobają. Inni unikają recenzowania tych,
które im się nie spodobały albo wywołały ambiwalentny stosunek – twierdzą, że
nie warto tracić na nie czasu. Są ludzie, którzy zwyczajnie szukają w książkach
głównie pozytywów i na niektóre wady przymykają oko. A pewnie (nieszkodliwych)
powodów do pisania głównie pozytywnych recenzji może być jeszcze mnóstwo. Nie
wykluczam jednak, że niektórzy mogą swoje recenzje przekoloryzować tylko po to,
aby przypodobać się wydawcy lub autorowi i nie podkopać potencjalnej współpracy
w przyszłości. Mam jednak nadzieję, że to nieliczne osoby. Nie uważam się za
eksperta, ale obawiam się, że takie przekłamywanie prędzej czy później odbije
się rykoszetem na wiarygodności twórcy, a w rezultacie na zaufaniu, które traci
się bardzo szybko, a odbudowuje bardzo trudno.
Z kolei oznaczanie współprac to w ogóle
inna sprawa, która też wpływa na wiarygodność twórców. Szczególnie, jeżeli jest
to współpraca płatna wymagane jest (i to już prawnie), by jakoś tę współpracę
zaznaczyć. Jeżeli ktoś unika przyznania się do tego, zakładam, że może to
wynikać z podejścia niektórych odbiorców „och, jak współpraca, to na pewno
recenzja jest nieszczera”. A to też nie jest prawdą! Poza tym brak oznaczenia
może równie źle wpłynąć na ocenę twórcy – dlaczego ktoś miałby ukrywać
współpracę i rezygnować z transparentności działań? To też odbiorcy może
wydawać się podejrzane. Osobiście nie spotykam się z problemami w oznaczaniu
współprac przez blogerów pod recenzjami książek. Wydaje mi się, że u tych,
których obserwuję zawsze pojawia się informacja z podziękowaniami dla
wydawnictwa. I liczę, że jest to częsta praktyka.
Sama masz jakieś szczególne
doświadczenia ze współprac z wydawnictwami? Lub jakiś innych?
Mam wrażenie, że najciekawszy element
dotyczący moich współprac z wydawnictwami, to przypadkowość, która je
zapoczątkowała. Znajomej blogerce trafiły się dwa egzemplarze recenzenckie
książki. Ustaliła z wydawnictwem, że przekaże książkę komuś z blogosfery. Zgłosiłam
się, zrecenzowałam i wysłałam link do pani z działu promocji wydawnictwa.
Myślałam, że to koniec moich przygód ze współpracami, a okazało się to zaledwie
początkiem – w następnym miesiącu dostałam informacje o premierach i propozycję
recenzji. And the rest is history.
Wszystkie następne współprace z różnymi
wydawnictwami były sympatyczne. Zawsze spotykałam się z uprzejmością,
zrozumieniem, miłym dialogiem oraz łatwością rozwiązywania ewentualnych
problemów. Nie mam żadnych ekscytujących historii ani dram. Także mogę śmiało
powiedzieć, że moje doświadczenia ze współprac są pozytywne.
Jak myślisz w jaką stronę będzie szło
blogowanie? Bookstagramy wyprą strony internetowe, a może przyszłość to TikTok?
Sama jeszcze rok–dwa temu powiedziałabym, że bookstagram będzie siłą, ale
zauważam jednak zwrot ku blogom. Co do TikToka – mam wrażenie, że ogólny brak
ładu i składu niektórych irytuje.
Śmierć blogosfery prorokuje się już od
bardzo dawna, a jednak blogi wciąż istnieją i są czytane. Wydaje mi się jednak,
że ewoluują. Jakiś czas temu miałam okazję zadać podobne pytanie paru blogerkom
i zgadzam się z ogólnym wnioskiem – blogi muszą się dostosować do oczekiwań
odbiorców. Czytelnicy mają krótszy czas uwagi, wolą obrazy, a zatem przydają
się krótsze teksty, przepełnione grafikami. Niepodważalną zaletą blogów jest
to, że są bardziej uporządkowane i łatwiej na nich znaleźć jakąś treść.
Szukając konkretnej recenzji, omówienia jakiegoś problemu – wpisuję hasło w
Google, a nie scrolluję Instagrama lub TikToka. Myślę, że mimo tego
czarnowidztwa blogi nie upadną (a przynajmniej mam taką nadzieję, bo
najbardziej lubię posługiwać się słowem pisanym), ale po prostu będą wewnątrz
nich zachodziły zmiany.
Natomiast ze względu na ten wspomniany
krótszy czas uwagi oraz chęć, by obcować przede wszystkim z obrazem, zakładam,
że rozwój Instagrama i BookToka będzie znaczący. To w ogóle jest ciekawa
kwestia pokoleniowa, bo gdzieś słyszałam, że dla pokolenia Z Instagram jest już
trochę nudny i zdecydowanie wolą sięgnąć po TikToka. O Facebooku nie
wspominając! On wydaje się archaicznym tworem. Może się więc okazać, że TikTok
stanowi największą szansę na rozwój książkowej społeczności.
Z bookstagramem jest ciekawa sprawa, bo
społeczność chce zostać przy starym, dobrym Instagramie, tymczasem Instagram
bardzo chce naśladować TikToka. Zdjęcia (nieważne jak cudowne, a niektórzy
tworzą niesamowite grafiki) są teraz mniej boostowane przez algorytm niż rolki,
co wielu twórców zniechęca. Statystyki lecą na łeb, na szyję i wcale się nie
dziwię, że dla ludzi to działa demotywująco. Może właśnie w związku z tymi
podupadającymi statystykami tak dużo osób kieruje się do TikToka? Z tego co
słyszałam i czytałam tam algorytm jest jeszcze (z naciskiem na jeszcze)
sympatyczny i łatwiej trafić w odpowiednią niszę.
Nie dziwię się jednak, że TikTok niektórych
nie przekonuje, bo gdy się zakłada konto, to algorytm jest okropny. Myślę, że
to zniechęca – trzeba najpierw kilka dni spędzić na odpowiednich hashtagach,
obserwując odpowiednich ludzi, aby popchnąć algorytm do działania pod nasze
upodobania. Ale potem dzieje się magia, w której łatwo przepaść! Osobiście na
BookToku widzę porządek i myślę, że ta forma może się utrzymać – to krótkie
filmy, które miło się ogląda, nie trzeba nad nimi spędzić dużo czasu, a można
podłapać ciekawe tytuły książek (mam bardzo dużo screenów na telefonie okładek
książek pokazanych na TikToku). Ze strony twórcy to również fajne miejsce –
filmy są proste w zrobieniu, nie wymagają operowania lustrzanką i montowania w
profesjonalnych programach o drogiej, corocznej licencji. Myślę, że tu będzie
duży rozwój, o ile TikToka nie wygryzą kontrowersje z zakresu prywatności
użytkowników.
Zresztą kto wie, czy nie pojawi się
jeszcze inna forma wyrazu, która skradnie nasze serca? Modne były (i wciąż są,
choć rzadziej widzę polecajki w tym zakresie) podcasty. Niektórzy tworzą na
YouTubie, choć tam algorytmy podobno są bardzo niesprzyjające dla twórców. Może
pojawić się coś nowego, co na ten moment trudno sobie wyobrazić. Uważam jednak,
że blogi nie umrą tak łatwo, a co najwyżej ewoluują. Ale kto wie? Może jeszcze
się nieprzyjemnie zaskoczę!
Bardzo dziękuję za rozmowę!
Dziękuję za zaproszenie do rozmowy i
superciekawe pytania! Fajnie było się nad tym wszystkim zastanowić!
Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama (bookart_klaudia)!
Pozdrawiam, M