środa, 31 sierpnia 2022

Słomiany zapał - to nie o mnie! Czyli 10 lat bloga!

 Hello!

Głupio nie napisać nic z okazji tego, że się bloguje 10 lat, więc piszę, ale typowo dla mnie - mogę tylko ponarzekać. Jednak naprawdę mam na co. Mianowice koronawirusa! Jestem chora (po raz drugi, ale to w ogóle nieporównywalne zachorowania). I o ile najgorsze już za mną, tak ból i zawroty głowy oraz problemy ze skupieniem, nie pomagają w napisaniu czegoś zgrabnego z okazji tak okrągłej rocznicy. Ale nie można jej pominąć. 

Tekst "Słomiany zapał - to nie o mnie" czarny, kursywą. Pod spodem tekst "Czyli 10 lat bloga!" białymi, dużymi literami. Na tle wyglądającym jak giwazdy z brokatu.

Tym bardziej, że niechcący założyłam bloga w Dzień Blogów - dlatego korzystam z okazji i wszystkim blogującym składam najlepsze życzenia, gratulacje i obyście blogowali zawsze! Nie zniechęcajcie się, pamiętajcie, że blogosfera jest nieprzewidywalna i jak Wszechświat - ciągle się rozszerza. 

I trochę tak w temacie rozszerzania - tydzień temu założyłam nowe konto na Instagramie redaktorskie_drobnostki. Z założenia bardziej profesjonalne, mam zamiar przybliżać tam językowe drobnostki, dzięki którym teksty będą lepsze - czasami naprawdę wystarczy zmienić jedno słowo. Biorąc pod uwagę, że bardzo lubię Instagram i bloguję dziesięć lat to dość długo zajęło mi założenie drobnostek, ale jeśli jest jedna rzecz, w której jestem naprawdę słaba to autopromocja (i bycie nieśmiałym człowiekiem w tym nie pomaga). Na dobrą sprawę to nawet komfortowe mówienie o blogu przyszło mi dopiero trzy-cztery lata temu. W każdym razie - jeśli ktoś nie wie - to z wykształcenia jestem redaktorką i korektorką i poprawiam teksty (czuję się dziwnie, pisząc o tym dzisiaj, bo ze względu na mój stan nie gwarantuję jakości mojego własnego teksu). W sumie to tak dokładnie to jestem edytorką (ale to odnosi się do nieco bardziej naukowego podejścia do tekstu). Jak potrzebujecie pomocy z tekstem (e-bookiem, wpisem na bloga, książką, opowiadaniem; przypisami, bibliografią, indeksami) to zapraszam śmiało do kontaktu!

Ale miało być o blogu. Prowadzenie bloga jak zawsze mnie zaskakuje. Można powiedzieć, że mottem blogowania jest "Wszystko trwa, sam dobrze wiesz, że upadamy, wtedy gdy / Nasze życie przestaje być codziennym zdumieniem". To naprawdę znakomicie podsumowuje moje blogowanie. Poza tym mój projekt wywiadów się rozwija i bardzo się z tego cieszę. Już bardzo niedługo szykuje się kolejny i nie mogę się doczekać jego publikacji. Planuję też kolejne pytania. A jeśli mielibyście pomysł, z kim lub z jakiej dziedziny mogłabym porozmawiać to piszcie śmiało, z chęcią przyjmę inspiracje. W sumie z ciekawością przeczytałabym też, czy ogólnie chcielibyście, abym o czymś napisała - czy miałaby być to recenzja czegoś konkretnego, czy jakiś bardziej ogólny temat.   

Moje skupienie na dzisiaj właśnie się wyczerpało, więc składam jeszcze raz serdeczne życzenia wszystkim blogującym! 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama (bookart_klaudia)

LOVE, M

sobota, 27 sierpnia 2022

Wanna vol. 7

 Hello!

Kolejna część wanien w k-popowych teledyskach. Poprzednia była rok temu! Ale gdybym lepiej pilnowała tematu, to ten wpis pojawiłby się w kwietniu, ale jednocześnie dzięki temu, że się nie pojawił, mogę napisać, że od początku kwietnia widziałam 4 (słowie: cztery!) nowe teledyski z wannami (cztery w ciągu prawie 5 miesięcy to bardzo mało). Obserwuję umieranie różnych trendów w k-popie, ale nie sądziłam, że wanny tak wyraźnie będą jednym z nich. Inna sprawa jest taka, że wiele, wiele klipów (szczególnie boysbandów) jest ostatnio do siebie tak niezwykle podobna, że to aż smutne.  

Irene z Red Velvet leżąca w wannie, widać jej głowę oraz ogon kota. Sceneria jest pusta, ale za wanną na ścianie widać obraz.

Wanna vol.1
Wanna vol.2
Wanna vol.3 
Wanna vol.4 
Wanna vol.5
Wanna vol. 6

301. Irene jest kotem w wannie.
Tylko tyle i aż tyle.
Red Velvet - Perfect 10 (#IRENE) 

302. "Now I'm all alone crying ugly"
ROSÉ - Gone

303. W tym klipie niewiele rzeczy ma ze sobą jakikolwiek związek - podobnie nie ma za wielkiej filozofii w siedzeniu na wannie.
WJSN CHOCOME - Hmph!

304. Do wanny można wstawić dziecko, aby nie biegało po całej łazience, gdy myje zęby.
PL - Inner Child

305. Niewidzialna wanna, ale przysięgam, ona tam jest!
Kris Kim - Faith is a lie

306. Gdy zbierałam wszystkie wanny BTS, ta jakoś mi umknęła, ale już jest!
BTS Jimin - Lie (zwiastun)

307. Duża wanna, prawie jacuzzi! Poza tym, po pierwsze, dlaczego ona wlazła do wanny w kostiumie kąpielowym, po drugie, dlaczego zaczęła go zdejmować, gdy najpierw powinna się była pozbyć tych wszystkich bransoletek sięgających do łokci!
Spica - Tonight

308. Klasyczna smutasowa wanna. Koszula, te sprawy. Lokalizacja tak bardzo bezpośrednio pod oknem i ogólna paleta kolorystyczna oraz kadry odrobinę odróżniają tę wannę od innych.
U-KISS - Playground

309. Wanna i burza (bardzo dosłowna!) wspomnień.
Lee Hongi -
Insensible

310. Można spojrzeć na tę wannę z dwóch stron: albo jest to wanna typu drzwi do Narni, albo jest to wanna wpasowująca się w motyw trzymania w niej zwłok. Wybierajcie.
Son Dambi -
Dripping Tears

311. Ten teledysk nie wymaga komentarza, gdyż komentuje się sam. W wannie PSY siedzi Snoop Dogg.
PSY - Hangover

312. Miniaturowe dziewczyny w miniaturowym domku mają różową wannę z kulkami z basenu z kulkami. Ależ uroczo!
TINY-G - MINIMANIMO

313. Łazienka jest po prosu najlepszym miejscem do śpiewania, ale nie wiem, czy w tym przypadku wanna dodatkowo nie jest symbolem zazdrości.
ChoColat - Black Tinkerbell

314. Biorąc pod uwagę, jak ważna w tym teledysku jest wanna - bo to najwyraźniej portal do innego wymiaru - zaskakująco niewiele pokazują jej z bliska.
VERIVERY - TRIGGER

Pięciu członków Verivery w przestrzeni wyglądającej na łazienkę, pogłoga jest zalana wodą - odbija się w niej tylko jedna osoba po środku.

315. Jestem pewna, że Lee Hyori to matka odbierania telefonu w wannie.
fromis9 - Talk & Talk

316. Wiemy to od Blackpink, że jeśli gdzieś bawić się ogniem, to tylko w wannie - przynajmniej wody nie zabraknie!
I.M - Loop

317.Wygląda na to, że HA:TFELT może być jedną z nielicznych osób w k-popie, które potrafią się kąpać. A przynajmniej mam taką nadzieję.
HA:TFELT - Pluhmm

318. Hwasa bawi się świetnie w wannie wypełnionej balonami!
MAMAMOO - mumumumuch

319. Więcej idoli, którzy potrafią się kąpać!
Groopy - Teenage

320. Możecie tego nie wiedzieć, ale naturalnym środowiskiem wanny są niskie krzaki i trawy tuż przy plaży. A myśleliście, że łazienka.
Seori - Dive with you

321. Prawda jest jednak taka, że założenie, iż w większości łazienek jest wanna - nawet jeśli czasami dobrze jej nie widać i nie gra w teledysku wielkiej roli - bardzo ułatwia mi robienie wannowych wpisów.
ITZY - SWIPE

322. Naprawdę nie wiem, czy to ja już tracę pomysły, czy tracą je twórcy klipów - w każdym razie może powinniśmy przestać marnować wodę napełniając wanny w teledyskach?
Viral Affair - Align

323. Koncept różowego ogrodu w łazience i w wannie jest całkiem ciekawy, ale jednocześnie w miejscu takim jak łazienka zdecydowanie uważałabym z kaktusami.
HOT ISSUE - ICONS 

324. Podobno to, co zasłonięte, lepiej działa na wyobraźnię, ale biała koszula wizualnie sprawdza się lepiej niż ręcznik.
JERO - Think about you

325. Nie przyjmuję innej teorii niż to, że Yuta kąpie się w krwi, a Taeil i Jungwoo strzegą jego wanny.
NCT 127 - Favourite (Vampire)

Yuta z NCT w wannie. Na ścianie widać także prysznic, po bokach zasłony prysznicowe

326. Dlaczego pakować się do zimnej i nieprzyjaznej wanny, skoro puszystą sukienkę najefektowniej rozłożyć na podłodze?
BOL4 - Butterfly Effect

327. Gwałtowne zanurzenie się w wannie jest zawsze efektowne i może zostać wykorzystane jako teleport do większego ciała wodnego.
JUST B - TICK TOCK

328. Najpierw chciałam napisać, że GOT7 nie było wielce wannowym zespołem, ale jak puścić ich wolno to proszę bardzo - oto wanna. A potem się okazało, że Mark teleportuje się z jeziora do wanny i to, proszę państwa jak przystało do ubiór do wanny - w garniturze.
Mark Tuan - Last Breath

329. I nazwa zespołu, i tytuł piosenki pokazują, że mamy do czynienia z wyjątkowo domowym klimatem - ze wszystkimi wzlotami i upadkami takiego stanu rzeczy. Tu raczej upadkami.
BADROOM - HOME BAD HOME

330. To dziwnie przerażający klip z osobą śpiewającą leżącą w wannie (widzimy tylko jej głowę), który do tego potem robi się czarno-biały.
OCHCHILL - God Diver

331. Więc albo wanna jest więzieniem, albo miejscem zbrodni - i w jednym, i w drugim wypadku nie powinno cię tam być.
SF9 - Trauma

332. Białe i minimalistyczne wnętrza za to utrudniają mi pracę. I to nawet gdy wiem, czego mam szukać.
PARK KOON - Do Not U turn

333. Każda sekunda relaksu jest na wagę złota i każda sekunda wanny w teledysku jest na wagę kontentu.
KAI - Peaches

334. Kąpieli w cukierkach jeszcze nie było.
Truedy - LovE yOuRSelF

335. Nie, nie, nie! Nie wchodzimy w sukienkach i z kwiatami do wanny. Idziemy szukać strumyka lub rowu. (I bardzo uważamy, aby się nie utopić).
AILEE - Make Up Your Mind

336. Druga część serii pokojowej - i w tej jest trochę więcej siedzenia w wannie. Ale dalej jest dość smutno.
BADROOM - Bedroom

337. Buty, buty w wannie. Szafek w przedpokoju nie masz dziewczyno?!
Jang Jae In - No Other Than You

338. Ja bym dostała klaustrofobii, ale kto jakie przestrzenie wannowe lubi.
WOOZI - Ruby

339. Tu oto mamy wannę romantyczną. Z płatkami czegoś czerwonego, ale nie dam sobie ręki uciąć, że róż, z pięknie drapowanym materiałem i nawet neonem z tytułem piosenki w tle! Uwaga! W czasie powstawania teledysku nic nie zostało zmoczone, ponieważ postanowiono nie marnować wody i członek zespołu siedział w suchej wannie. Albo na podłodze.
OMEGA X - Love Me Like

Z boków są kurtyny, na środku kadru neon Love Me Like, poniżej widać wannę, o którą opiera się członek zespołu. Na podłodze rozrzucone są płatki kwiatów.

340. Doceniamy wannę jako element scenografii do nagrywania specjalnego klipu!
Yukika, Kim Mijeong - Moonset

341. Po pierwsze - wanna w miniaturce! Po drugie - perfumowanie kwiatów, pod którymi się leży, które się wylewają z wanny zamiast wody, jest na pewno wyborem artystycznym. Prawie nic w teledyskach mnie nie dziwi, ale bardzo często chciałabym wiedzieć, co siedziało w głowie ludzi, którzy wpadali na pewne pomysły.
Whee In - Make Me Happy

342. Okulary do pływania w wielu okolicznościach są doskonałym wyborem, ale nie wiem, czy na pewno do wanny.
Saul Goode - Wheelies

343. Tak sobie myślę, że ktoś musiał pozbawić te róże kolców, aby Ravi mógł sobie na nich leżeć...
RAVI - WINNER

344. Ponownie dowód na to, że wanna jest tak naturalnym i oczywistym setem dla klipów i teledysków, że występuje też w coverach.
WJSN Luda - Birthday (Jeon Somi)

345. Klasyka w najlepszym wydaniu - wanna i biała koszula!
TAN - DU DU DU 

346. Hyomin nie potrafi się kąpać, ale najwyraźniej potrafi pozować - i dobrze dla niej!
HYOMIN - Sketch

347. Można było użyć słuchawki od prysznica, po co rujnować takie piękne ujęcie budką telefoniczną! Poza tym zapraszanie całego zespołu do łazienki to zawsze dobry pomysł.
YOUHA - Event Horizon

348. Zagrajmy w grę: czy dostrzegacie wannę w klipie VERIVERY?
VERIVERY - Undercover

349. Och, jak piękna wanna. Och, jakie piękne rzeczy, które zdecydowanie nie powinny być w niej utopione!
SEVENTEEN - Darl+ing

350. Ponieważ to moje wpisy tym razem na honorowym miejscu - zapowiedź trasy koncertowej Sunmi - Good Girl Gone Mad - w której artystka siedzi w wannie.

Mam nadzieję, że następny wannowy wpis będzie szybciej niż za rok, ale patrząc po trendach - a raczej ich braku - może być trudno. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama (bookart_klaudia)

LOVE, M

środa, 24 sierpnia 2022

Nudne nerwy - Biblioteka o Północy

 Hello!

Gdy się wpada na opisy czy recenzje Biblioteki o Północy można przeczytać, że to fantazja, bajka i marzenia - ale pierwsze hasło reklamowe, które wyskakuje w Google, to "powieść samopomocowa". I ja się zastanawiam, jakim cudem w tej książce jeszcze przed stroną tytułową nie wydrukowano ostrzeżenia o treści (nawet jeśli nie jest ona wprost graficzna) i o tym, że jeżeli ktoś ma problemy z poczuciem własnej wartości, jest w słabszym miejscu w życiu albo ma doła, nie powinien jej czytać, oraz numerów do wszystkich możliwych telefonów zaufania. W blurbie pada określenie "Nora postanawia rozstać się z tym światem" - znaczy bohaterka tej książki popełnia samobójstwo (i wiemy o tym od pierwszego zdania powieści - przynajmniej tyle, jeśli ktoś sięgnął po nią bardziej przypadkowo niż ja, może ją szybciutko odłożyć). Ja sama nie muszę być ostrzegana przed treściami dotyczącymi samobójstwa, ale bardzo denerwuje mnie niepoważne podchodzenie do tego tematu. A przewijające się w recenzjach tej książki "krzepiąca", "chwila wytchnienia" oraz określenia "bajka" bardzo mnie denerwowały. Chociaż muszę napisać, że intensywne negatywne emocje dość szybko mnie opuściły, bo książka z czasem robi się dość nudna. 

Książka Biblioteka o Północy (granatowa okładka, z napisami Matt Haig, Biblioteka o Północy) na tle beżowego koca w romby.

Tytuł: Biblioteka o Północy
Autor: Matt Haig
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Nora - nasza główna bohaterka - przedstawia nawet swój proces myślowy, jak doszła do tego, że samobójstwo w jej przypadku to dobry pomysł, a fragment jej życia, który poznajemy, jest przedstawiony, jakby miał jej decyzję usprawiedliwiać. Później nie wraca się do tego tematu bezpośrednio - poza odniesieniem do tego, że bohaterka nie chciała żyć.

Zmieniając jednak kąt patrzenia na Bibliotekę o Północy. Nieszczególnie polubiłam Norę jako bohaterkę, bo była ona jednocześnie bardzo rozmemłana i dziwnie analityczna. Akapity jej rozważań nieskierowanych do nikogo, usprawiedliwione tym, że studiowała filozofię (i tylko brakowało, aby jej kot zamiast Wolter nazywał się Werter - powinna mieć dwa). Inne rozważania, które w najlepszym razie można nazwać banalnymi i bardzo podstawowymi. Ścieżki fabularne, które prowadzą w ciekawe miejsca tylko po to, aby spaść na najbardziej oczywisty i nudny poziom. 

Czytając tę książkę miałam wrażenie, że zarówno Nora, jak i czytelnik nie są postawieni przed niesamowitą szansą i nieskończonym wyborem a szantażowani. Jednocześnie tę książkę można podsumować jako "Życie składa się z momentów dobrych i niedobrych, szczęśliwych i nieszczęśliwych w różnych proporcjach, a ludzie tak w zasadzie nie znają definicji własnego szczęścia i sukcesu i sami nie wiedzą, czego chcą". Ach, no i nie użalaj się nad sobą.

Książkę czyta się błyskawicznie (na początku), ale nie jestem pewna, czy to zasługa prostego stylu autora, bardzo krótkich rozdziałów, czy faktu, że rozmiar fontu jest dość duży - to zapewne połączenie tych wszystkich czynników. Po pewnym czasie jej czytanie staje się trochę męczące i trochę nudne. 

Raczej nie polecam, radziłabym przeczytać Cuda za rogiem

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama (bookart_klaudia)

Pozdrawiam, M

sobota, 20 sierpnia 2022

Bezsilność - Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Południowej

 Hello!

Z książką Przesłonięty uśmiech łączy mnie dość długa historia. Wydaje mi się, że pierwszy raz o jej powstawaniu usłyszałam prawie dokładnie dwa lata temu. Potem regularnie sprawdzałam zapowiedzi Czarnego, ale jej tam nie widziałam i nie widziałam. Później - w maju 2021 - dowiedziałam się, że książka ma wychodzić jesienią tego roku. Ale się nie ukazała. W końcu w listopadzie napisałam maila do wydawnictwa i takim sposobem dowiedziałam się, że ukaże się w marcu 2022 - tak na Dzień Kobiet. Zamówiłam książkę już w przedsprzedaży, książka do mnie dotarła, ale dowiedziałam się czegoś, co zniechęciło mnie do czytania. 

Koreańskie bingo - Przesłonięty uśmiech  

Książka Przesłonięty uśmiech z kobietą na okładce, obok żółtych i czerwonych kwiatów w kamiennym kwietniku

Tytuł: Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Południowej
Autorka: Anna Sawińska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Czarne

Zacznę od tego, czego tej książce brakuje: przypisów i bibliografii. W Przesłoniętym uśmiechu nie ma pół przypisu. Ani bibliograficznego, ani żadnego innego (na przykład wyjaśniającego zastosowaną latynizację i dlaczego nie wykorzystano w książce polskich zapisów nazw Pusanu i wyspy Czedżu) - a gdy przywołuje się statystyki, powołuje na dane, przytacza opisywane gdzieś wcześniej przykłady - trzeba podać ich źródła kropka. Wydało mi się to zakrawające na ironię, że w powieści Kim Jiyoung. Urodzona w 1982, która też nie jest idealnym przykładem praktyk wydawniczych, bo tłumaczona była z angielskiego, są konkretne przypisy do na przykład raportu o stanie zatrudnienia oraz przypisy od tłumaczki, dotyczące jakiś aspektów tekstu/kultury - ale zabrakło tego w reportażu. Część kultury tłumaczona jest w samej treści reportażu, ale brak bibliografii był powodem, dlaczego tak długo odkładałam lekturę tej książki. Bo to też bardzo zaskakujące, jakim sposobem książka w takiej formie przeszła cały proces wydawniczy i nikt nie zasugerował potrzeby przypisów. 

I to tyle z łyżki dziegciu, bo poza tym to naprawdę dobra książka (chociaż jak zauważycie dalej, ostatecznie mam nieco mieszane uczucia). Zgadzam się z opiniami, że spośród podobnych książek dotyczących kobiet w innych krajach, w bohaterkach z Przesłoniętego uśmiechu jakoś najłatwiej zobaczyć podobieństwa do sytuacji kobiet, które widzi się dookoła siebie. Ponadto - biorąc pod uwagę jak Korea Południowa i Japonia chciałyby się od siebie różnić - wiele z tych historii, szczególnie jeśli w jakiś sposób dotyczą dzieci, są bardzo podobne do historii o kobietach w Japonii. A z innej strony - o podobnych doświadczeniach kobiet w Chinach. Czytając tę książkę, poczułam chyba jakiś rodzaj negatywnej kumulacji, jakby Korea zogniskowała wiele negatywnych zjawisk z sąsiadujących z nią krajów (i aż się chce napisać, że to wszystko wina Konfucjusza). Ale co ciekawe, z książki nie bije jakiś antyjapoński sentyment (choć mógłby), natomiast antyamerykański - owszem (to też niezaskakujące, amerykańscy żołnierze nie są w Korei popularni).

Jeśli komuś się wydaje, że Korea Południowa to magiczna kraina z k-dramy, to ta książka skutecznie go obudzi. A na pewno pokaże, że nie można przez pryzmat k-dram patrzeć na Seul i korporacje. Mam też - być może mylne - wrażenie, że moment zachłyśnięcia się Koreą w wydaniu hiperpopularnym minął i teraz buduje się zupełnie inny obraz tego kraju w Polsce (nie mogę nie zaznaczyć, że Republika Korei stała się w Polsce ostatnio bardzo popularna z powodu czołgów - co może także wzmacniać skojarzenie Korei Południowej z Koreą Północną). 

Przesłonięty uśmiech ma dziewięć rozdziałów (w tym epilog) i posłowie. Każdy rozdział to opowieść innej kobiety. Ułożone są od najstarszej (73 lata) do najmłodszej (22 lata), by na koniec wrócić jeszcze do pierwszej bohaterki, co stanowi bardzo przemyślane zamknięcie i podkreśla strukturę książki. W sumie Przesłonięty uśmiech ma 278 stron, rozdziały średnio po około 30. Książkę czyta się raczej szybko, opowieści płynął, jeśli autorka wplata w nie dane robi to znakomicie i przywoływane statystyki nie psują toku wypowiedzi. Przy czym - to nie są proste historie, czytanie ich boli, ale ja byłam przygotowana na temat, a część rzeczy (typu właśnie statystyki) znałam wcześniej, słyszałam też o większości medialnych spraw, o których wspomina autorka. Więc w pewnym sensie nie była to dla mnie książka zaskakująca, choć nie zmienia to faktu, że poruszająca i porażająca. Bo bije z niej mimo wszystko taka bezradność, bezsilność i pogodzenie się z losem. A najczęściej takie obchodzenie wszystkiego dookoła, aby gdy się nie musi, nie myśleć za wiele - co jest straszne. Większość bohaterek książki jest do siebie podobna - wtłamszona w społeczne oczekiwania, z których wydaje im się, jest za późno się urwać. Albo naprawdę nie mogą tego zrobić. Warto też zaznaczyć, że kilka bohaterek wychowywało się przynajmniej przez jakiś czas poza Koreą - co przedstawia dodatkową perspektywę zderzenia się z kulturą tego kraju po powrocie. 

Większy mężczyzna siedzący w biurze, tekst "As a wife, shoud you really be getting in the way of your husband's career" (Czy jako żona powinnać przeszkadzać mężowi w rozwijaniu kariery?)
Oglądam Extraordinary Attorney Woo, a tam odcinek (12) idealnie wpasowujący się w tematykę opisywanej książki. Serial można oglądać na Netflixie.

Oprócz ostatniego rozdziału - gdy czytałam ostatni rozdział, to mną telepało. To historia Yoony, która obecnie pracuje w saunie, ale wcześniej pracowała w klubie dla dorosłych - i tak, działy się tam rzeczy, które w straszny sposób bardzo łatwo sobie wykoncypować. Autorka dzięki tej opowieści może opisać trochę koreańskiego prawa i podejścia do na przykład aborcji (nielegalna, powszechna, kobieta może pójść do więzienia) czy faktu, że upojenie alkoholowe upośledza myślenie i jest to okoliczność łagodząca. Ponadto opisywane też wcześniej zmiany w prawie podkreślają, w jak żółwim tempie zachodzą jakiekolwiek przemiany w Korei. Jeśli chciałoby się, aby zamykający taką książkę rozdział dawał jakąś iskierkę nadziei - to chociaż wydaje się, że Yoona wyrwała się z najgorszego miejsca, w którym była - to tego nie robi. Nie napiszę, że Przesłonięty uśmiech jest przepełniony totalnym nieszczęściem, bo to jednak daleko idąca teza - ale optymizmu i patrzenia z nadzieją w przyszłość w tych opowieściach też raczej nie ma. Trudno to ocenić, ale wydaje się, że bohaterki książki nieszczególnie wierzą w jakieś systemowe czy mentalne zmiany (a na pewno nie wcześniej niż za 30 lat).

Odrobinę brakowało jakieś buntowniczki z prawdziwego zdarzenia (choć poznajemy historię CEO firmy tworzącej gry komputerowe). Ale najbardziej (poza przypisami) brakowało mi w tej książce informacji o koreańskim feminizmie - a dokładnie o reakcjach społeczności na otwarte przyznawanie się do bycia feministką; ale zadowolona byłabym z jakichkolwiek informacji o feminizmie w Korei Południowej. Gdy robiłam Koreańskie bingo do tej książki uświadomiłam sobie, że w Przysłoniętym uśmiechu trochę brakuje opowieści kobiety z Korei Północnej, która teraz żyje w Republice.

Wracając do plusów - jak mało komu autorce udaje się bardzo naturalnie w tok wywodów wplatać informacje o kulturze Korei. W Przesłoniętym uśmiechu jest wiele odniesień do tradycji i zwyczajów, o których wspomina się w książkach o Korei bardzo rzadko. Poza tym książka jest krótka i trochę za bardzo skupia się na duży mieście - ale z drugiej strony, wiadomo że nie da się objąć wszystkiego na niecałych 300 stronach. Można było jedna tę wielkomiejską perspektywę jakoś zaznaczyć. Jest mało przeglądowa - albo naprawdę doświadczenia kobiet w całej Korei Południowej aż tak bardzo się od siebie nie różnią (w co trochę wątpię). 

Poza danymi i niekiedy opisami sytuacji, w których rozmawia z bohaterkami, autorka nie dodaje wiele od siebie (choć jej nastawienia do niektórych spraw można się domyślać po używanych przymiotnikach), ale czasami naprawdę warto byłoby dodać więcej kontekstu osadzającego historię i uwiarygadniającego reporterkę (innymi słowy: dlaczego bohaterki na tyle zaufały autorce, aby opowiedzieć jej o życiu). Można się łatwo domyślić, że autorka część bohaterek poznała w pracy, ale niektóre nie są takie oczywiste. To można doliczyć do kolejnego elementu spisu treści, którego książce brakuje.

Gdy zaczynałam czytać tę książkę, obawiałam się, że będę rozczarowana - bo tak kończy się moje czytanie wielu książek, na które szczerze czekam - ale na szczęście nie. To dobra, zdejmująca klapki z oczu książka, chociaż bez przypisów, o bardzo wielkomiejskiej perspektywie, bez głosu kobiety z Korei Północnej żyjącej w Republice i rozdziału autorskiego, w którym autorka wprowadziłaby w temat i zbudowała swoją wiarygodność. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama (bookart_klaudia)!  

Pozdrawiam, M

środa, 17 sierpnia 2022

Koreańskie bingo - Przesłonięty uśmiech

Hello!

Ostatnie Koreańskie bingo i ostatnia recenzja tego typu książki o Korei była na blogu dokładnie w sierpniu zeszłego roku – dawno. I też był to reportaż wydawnictwa Czarne – Kraj niespokojnego poranka

Kilka słów wyjaśnienia, czym jest Koreańskie bingo: to zbiór tematów, zagadnień, odniesień do kultury Korei Północnej i Południowej, które najczęściej pojawiają się w książkach dotyczących tych krajów. Niektóre odniesienia i ich powtarzalność są dość oczywiste (jak kimchi), inne (jak sprawa meczu) niekoniecznie. Można powiedzieć, że Koreańskie bingo sprawdza, czy książka na pewno jest o Korei. Chociaż przyznaję punkty, nie należy brać tego bardzo poważnie – a jednocześnie zaprezentowane cytaty mogą być później pomocnym puntem odniesienia do recenzji.

Książka Przesłonięty uśmiech na tle jasnej chustki w niebieskie i różowe kwiaty

KOREA

Kimchi

> "Mocny zapach kimchi, pikantnej przystawki podawanej do każdego posiłku, błyskawicznie roznosi się po całej kuchni" (s. 16).
Warto zaznaczyć, że autorka wspomina o tym, że kimchi robi się z różnych warzyw.

Soju

> "Atrakcyjność omawianych interesów pęcznieje pod wpływem każdej kolejnej szklanki soju, wódki sprzedawanej jeszcze wtedy w butalkach z białego szkła (...)." (s. 23).

Hanbok

> "Dźwięki gayageum wydobywane długimi palcami ubranej w hanbok artyski docierają do nas falami (...)." (s. 46).

Konfucjusz

>"Konfucjański świat osób ważnych, mężczyzn, i mniej ważnych, kobiet" (s. 18).

O Konfucjuszu oczywiście jest więcej, ale to jedno zdanie świetnie przedstawia sytuację i nastawia na to, co znajdziemy w książce.

Hangul (hangeul) i Sejong Wielki
Ondol
Kim, Park, Lee to najpopularniejsze nazwiska
Historia o metalowych pałeczkach

4 na 8.


KOREA POŁUDNIOWA

Czebol

> "Bliska współpraca dyktatora oraz czeboli kwitnie kosztem swobód obywatelskich" (s. 21).
Autorka kilka razy przywołuje czebole, ale nie kojarzę, aby przedstawiła jego jasną definicję.

Pali-pali

To określenie nie występuje w książce, ale autorka posługuje się wyrażeniem zapisywanym: "szybko, szybko" - tak właśnie w cudzysłowie i myślę, że właśnie do pali-pali się to odnosi.
> "W rytmie »szybko, szybko«" (s. 123).

Hallyu / Koreańska fala. Albo inaczej: spróbować napisać o hallyu i nie napisać o serialu "Winter Sonata" 

Autorka wspomina sporo o BTS, bo jedna z jej rozmówczyń miała okazję widzieć ich koncert. Z drugiej strony, inna rozmówczyni krytykuje k-pop i jego bezmyślną popularność. 

> "To miejsce kultu odwiedzane przez rzesze fanów K-popu z całego świata" (s. 191).

Nadgodziny

Temat nadgodzin jest w tej książce tak powszechny i naturalny, że zapomniałam nawet, że jest w bingo. 

> " – W biurze musieliśmy zostawać do późna, mimo że nie mieliśmy nic do roboty. Nudziliśmy się do dziewiątej, czasami dłużej, bo nasi przełożeni ciągle siedzieli za biurkami" (s. 193).

Metafora o krewetce

Tu mam zaskakującą ciekawostkę, bo chociaż wiedziałam, jak ważne są w Korei tygrysy, nie miałam pojęcia, że:
> "Kształt Półwyspu Koreańskiego porównywany jest do sylwetki tygrysa (...)." (s. 167).

Cud nad rzeką Han

> "Cud nad rzeką Han, bezprecedensowy rozwój gospodarczy napędzany eksportem i wojskową dyktaturą Park Chung-hee (...), nabiera właśnie rozpędu" (s. 20).

Samobójstwa

> "[ludzi starszych] Wielu z nich [ucieka] do soju, zatrważająco liczni do samobójstwa. To oni zawyżają już i tak haniebne statystyki narodowe" (s. 38).
Pojawiają się także inne odniesienia do samobójstw w Korei Południowej, ale zauważam ostatnio, że samobójstwa osób starszych stają się coraz głośniejszym tematem, obok samobójst nastolatków i młodych dorosłych.

Azjatycki kryzys 1997

> "Kryzys finansowy lat 1997–1998 uderza w Korę dotkliwie (...)." (s. 36). 

Przegrana Polski z Koreą Południową w piłce nożnej w 2002 roku 

7 (plus ciekawostka) na 9. Bardzo dobrze. I trochę szkoda, że nie było wspomnienia o tym meczu, bo on pojawia się w naprawdę zaskakujących miejscach w różnych książkach.


KOREA PÓŁNOCNA

To książka o Korei Południowej i naprawdę o Północnej prawie nic w niej nie ma (chociaż gdy teraz o tym myślę, to historia kobiety, która uciekła z KRLD byłaby dobrym uzupełnieniem opowieści przedstawionych w Przesłoniętym uśmiechu). Jest tylko jedna rzecz pośrednio związana z tym, jak zwykle przedstawia się lata powojenne:

Przeszłość gospodarki

Zwykle autorzy wprost piszą, że Korea Północna po wojnie koreańskiej była lepiej rozwinięta niż Południowa, ale w tej książce jest to przedstawione nieco bardziej ogólnie.
> "Po wojnie koreańskiej (...) Korea Południowa przez całe dziesięciolecie utrzymuje status jednego z najbiedniejszych krajów na świecie" (s. 9).

Narzekanie na przewodników
Prezenterka wiadomości
Nawiązywanie do Orwella
(Nie)bezpieczeństwo Air Koryo
Rachuba czasu
Kraj, którym kieruje zmarły
Samochody
Podział społeczeństwa na klasy
Historia hotelu Ryugyŏng
Fryzury
Porwanie Choi Un-hui i Shin Sang-oka
13 centymetrów
Narzekanie na bycie dziennikarzem / Podkreślanie faktu bycia dziennikarzem
 

To nie książka o KRLD, ale do całości dodajemy jeden punkt. W sumie 12 na 17.  To naprawdę dobra średnia. 

Pełnoprawna recenzja Przesłoniętego uśmiechu już w sobotę!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama (bookart_klaudia)!

LOVE, M

sobota, 13 sierpnia 2022

Niebezpieczeństwo - Niewidziale kobiety

 Hello!

Przeczytałam Niewidzialne kobiety i uważam, że każdy powinien przeczytać tę książkę, ale trzeba pamiętać, że jest to książka z jasną tezą (niewidzialne kobiety) i nieukrywanym sposobem dowodzenia tej tezy (jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn) - co oznacza, że argumenty z badań naukowych i statystycznych przedstawiane są tak, aby tę tezę wspierać.

Niewidzialne kobiety recenzja

Tytuł: Niewidzialne kobiety. Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn
Autorka: Caroline Criado Perez
Autorka przekładu: Anna Sak
Wydawnictwo: Karakter

Praktycznie każde zdanie tej książki niesie jakąś informację, jakieś dane - co może być przytłaczające dla czytelnika nieprzyzwyczajonego do takich tekstów. Jednocześnie ogromne wrażenie ogrom pracy włożony w zebranie i opracowanie źródeł, na których pracuje autorka. Tym bardziej, że jak sama pisze, czasami trzeba było wyczytywać dane z ich braku. Liczbowo prezentuje się to następująco - Niewidzialne kobiety mają 64 strony przypisów, a treść - stron 393.

Trzeba zaznaczyć, że mimo szerokiego spektrum krajów, o jakich wspomina Caroline Cardio Perez, to wciąż pewne grupy kobiet pozostają niewidzialne - i mam tu na myśli głównie samotne dziewczyny w wieku 20-30. W książce dużo miejsca poświęcono pracy opiekuńczej kobiet, różnicy w zarobkach, możliwościach pracy, ale - no właśnie - autorka skupia się, aby na światło dzienne wydobyć kobiety zamężne i z dziećmi. Ale jest to w sumie jedyny wielki zarzut wobec tej książki, bo autorka oczywiście porusza także tematy, na które stan cywilny i posiadanie dzieci nie mają wpływu - jak choćby bezpieczeństwo leków czy ogólne poczucie bezpieczeństwa. Między wierszami łatwo wyłapać, że nadrzędnym tematem, wątkiem Niewidzialnych kobiet jest właśnie bezpieczeństwo w różnych wymiarach i aspektach. Można napisać, że z jednej strony człowiek nie chciałby mieć paranoi, ale z drugiej - dane do tego zachęcają.   

Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że to takie odwrócone Factfulness - oraz że są powody, dlaczego Factfulness napisał mężczyzna. 

To naprawdę książka otwierająca oczy i podkreślająca, że kobiety powinny po prostu wspierać inne kobiety. Gdybym jednak miała się jeszcze czegoś przyczepić - to trochę za dużo w niej badań i przykładów ze Stanów Zjednoczonych (a USA - jak mężczyzna nie jest "typowym" człowiekiem, bo jest tylko połową ludzkości - nie jest typowym krajem). A na przykład żadnego z Egiptu czy Chin. To też oczywiste, że to książka z jasno postawioną tezą i przykłady ją potwierdzające bardzo łatwo znaleźć, ale rzucił mi się w oczy taki fragment, gdy autorka pisze przez kilka stron właśnie o USA, by potem przywołać badanie ze Szwecji. Wiem, że to, gdzie badanie było robione - jeśli obejmowało dużą i być może międzynarodową grupę osób badanych - może nie mieć ogromnego znaczenia, ale czasami takie skakanie z państwa na państwo budziło mój niepokój. W znaczeniu takim, że jasne w każdym państwie jest luka na temat danych dotyczących kobiet, ale jednocześnie zakładanie, że w każdym kraju są dokładnie takie same przepisy prawne i warunki (chociażby kwestia urlopu macierzyńskiego w Stanach) może nie być najlepszą strategią. Albo przynajmniej powinno być to bardzo jasno gdzieś zaznaczone. 

Muszę przyznać, że było mi nieco głupio czepiać się tej książki - bo temat ważny i ogólnie jest to dobra książka i powinno ją przeczytać możliwie najwięcej osób, szczególnie mężczyzn - ale polecam lekturę 5 i 6 gwiazdkowych recenzji na Lubimy Czytać, bo ich autorzy często punktują różne zastrzeżenia, które oni, czy raczej one, mają wobec tej książki (choć też trzeba uważać, bo znajdują się wśród nich uwagi poniżej krytyki). Co mnie trochę zaniepokoiło, to wspomnienia osób z różnych branż, o których napisała autorka, o tym, że niekiedy jej opisy wcale nie oddają realiów. Bo sama wiem, że był pewien fragment (niestety zupełnie zapomniałam, czego dokładnie dotyczył), co do którego byłam pewna w 98%, że to, co autorka opisuje jest nieco naciągane i nie do końca takie, jak przedstawiała. Ale jak pisałam - to jest książka z jasną i nieukrywaną tezą, pisana z jednoznacznie określonej perspektywy - więc nie jest to zaskakujące, jak argumenty są dobierane i opisywane. I odpowiedź na pytanie "Czy czytać?", brzmi jednoznacznie "Tak".

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama (bookart_klaudia)!  

Pozdrawiam, M

 

środa, 10 sierpnia 2022

Pora na dobranoc - Sandman

Hello!

Obejrzałam Sandmana i zupełnie nie wiem, co myśleć o tym serialu i zaraz wszystko wyjaśnię. W pierwszym odcinku główny bohater Sen (Morfeusz) zostaje przez przypadek złapany przez śmiertelnika i uwięziony w świecie na jawie na sto lat. Gdy udaje mu się w końcu wydostać, musi posprzątać bałagan, który powstał, gdy go nie było: odzyskać swoje insygnia, odbudować królestwo i rozwiązać zagadkę niebezpiecznej anomalii i dokończyć jedną misję, której nie udało mi się wykonać wiek wcześniej. Sugerowałabym jednak nie robić sobie zbyt wielu założeń na temat tego serialu przed rozpoczęciem seansu. 

Sandman Netflix recenzja

Zacznę od tego, że ten serial składa się z trzech części: odcinków 1-5, odcinka 6 i odcinków 7-10. Rozpatrywanie go jako spójnej całości może nie być najlepszym tropem interpretacyjnym, chociaż jest w nim wątek, który spaja wszystkie dziesięć odcinków. Spróbuję jednak wszystko podsumować i nie być zbyt krytyczną - bo serial w sumie mi się podobał, ale nie wywołał we mnie prawie żadnych emocji. Można go jednak łatwo określić trzema słowami: mroczny, brutalny, nieoczywisty.

Morfeusz jest smutną i pamiętliwą postacią. Niestety, chociaż bardzo chciałam wierzyć, że jest niesamowicie zdeterminowany, aby odzyskać swoje atrybuty i odbudować królestwo - to, co widzimy na ekranie nie oddaje tych emocji. Zasadniczo wiemy, że Sen to postać z lodu i kamienia (z wielkim urazem do ludzkości, choć jednocześnie wielkim poczuciem obowiązku wobec niej) na zewnątrz, ale w zasadzie miła i przejmująca się innymi. Sen powinien być podobno niesamowicie egocentryczny, ale nie za bardzo widać to na ekranie. Poza tym to też ciekawe, ale miałam wrażenie, że w któryś momencie rozwój jego charakteru zostaje cofnięty - chociaż już jego odnoszenie się do różnych sytuacji się zmieniło. 

Muszę też niestety napisać, że zupełnie nie kupił mnie sposób gry aktorskiej Morfeusza. Ma on 3 miny, a na dodatek często wygląda jak naburmuszony przedszkolak. Surowość i niewielka plastyczność gry aktorskiej z czasem zaczęła mnie denerwować (ale ciekawostka w odcinkach 7-10 Morfeusza jest na dobrą sprawę niewiele) - i wierzcie mi, odkrycie w odcinku 6, że aktor, który gra Morfeusza potrafi się uśmiechać to była wielka i ogromna ulga i pozostaje tylko żałować, że nie robi tego częściej w serialu. 

Dość często oglądam seriale czy filmy, które powstały na podstawie książek - czy jak w tym przypadku komiksów - których nie czytałam i zazwyczaj nie mam z tym wielkiego problemu. Ale w przypadku Sandmana czułam, że czegoś nie wiem, że coś bardzo mi umyka, że gdzieś tam jest kontekst, który pozwoliłby mi lepiej zrozumieć decyzje podejmowane przez twórców serialu (autor komiksu Neil Gaiman był bardzo zaangażowany w powstawanie serialu i uwaga - aktywnie prowadzi konto na Tumblr, gdzie odpowiada na pytania). 

Z samego przebiegu fabuły nie za bardzo wynika, dlaczego mielibyśmy przejmować się bohaterami. Tym bardziej, że poza może 3 pojawiają się one na ekranie epizodycznie i czasami trudno wyrobić sobie o nich jakieś zdanie - nawet jeśli ich obecność na ekranie robi wrażenie. Jednak mój największy problem z tym serialem jest taki, że nie wzbudził we mnie zbyt wielu emocji - nie czułam żadnego zagrożenia, wątpliwości, że naszym bohaterom może coś się nie udać. Odrobinę zmieniło się to w odcinkach 7-10, ale brakowało mi punktu odniesienia w postaci grupy kontrolnej - jak powinno być, aby wiedzieć, że to, co jest teraz jest bardzo złe i niebezpieczne. Przy czym można spojrzeć na to z innej strony - Sen nie jest najbardziej rozemocjonowaną postacią, a wręcz z jednej strony czuje pustkę, a z drugiej użala się nad sobą. 

Zdjęciowo to bardzo filmowy serial (chociaż raczej w pierwszej połowie). W wielu momentach żałowałam, że oglądam go na ekranie laptopa. Jest to też dość ciemny serial, ale spokojnie wszystko widać. Z drugiej strony zastanawiałam się, czy całość nie mogłaby być filmem, bo niektóre odcinki odrobinę się dłużyły i wydawały się specjalnie rozciągnięte. Równocześnie nie ma się poczucia, że Sandman to pocięty film - a to ostatnio częsta przypadłość seriali.  

Jak pisałam - tak w sumie to mi się ten serial podobał, pod pewnymi względami odcinki 7-10 nawet bardziej niż 5 pierwszych, ale nic wobec niego nie czuję. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama (bookart_klaudia)!  

Pozdrawiam, M

sobota, 6 sierpnia 2022

Wszystko, o co chciałam zapytać blogerkę [wywiad z Kulturalną meduzą]

 Hello!

Dzisiaj mam dla Was kolejny wywiad - tym razem z autorką bloga Kulturalna meduza! Obecnie na jej blogu możecie przeczytać między innymi recenzje wielu, wielu książek, filmów i seriali Marvela, ale Meduza w różnych formach bloguje od 2009 roku (a ja sama odkryłam ją przez bloga o anime!). Serdecznie zapraszam do czytania, bo mam wrażenie, że ze wszystkich wywiadów ten wyszedł najbardziej jak rozmowa!

Kulturalna meduza wywiad

Zacznę od tego samego pytania, które zadałam eM: czy – i jeśli tak, to jak – zmieniły się Twoje motywacje do blogowania na przestrzeni lat?

Chyba na początku pisałam tylko dlatego, żeby gdzieś móc pisać. Kocham pisać, pisanie jest jak oddychanie i nie wyobrażam sobie nie pisać (generalnie staram się też nie wyobrażać sobie nieoddychania). Zaczynałam z blogowaniem po to, aby móc się wyrazić, a potem okazało się, że ktoś to czyta. Ba! Ktoś czyta, wchodzi w dyskusję, zgadza się albo nie. Obecnie piszę nie tylko dla samego pisania, ale też po to, aby mieć kontakt z innymi osobami albo komuś coś podpowiedzieć – to warto obejrzeć, ten lubiany motyw znajdziesz też tutaj, a tamten cykl książek czyta się w ten sposób. Zawsze mnie cieszy, gdy ktoś coś przeczyta albo obejrzy z mojego polecenia – to daje zastrzyk energii do działania!

Publikujesz regularnie – mniej więcej w środy i soboty (ja też!) – czy jest to dla Ciebie ważne? Na ile planujesz swoje wpisy, a na ile to wynik tego, co akurat robisz w danym tygodniu?

Przede wszystkim: piąteczka! I tak, częstotliwość jest dla mnie ważna, ponieważ pozwala zachować pewną stałą w moim życiu, ale też niejako pozwala czytelnikom mieć pewność, że „okay, co środę i sobotę mogę znaleźć u Meduzy nowy tekst”. Choć z początku wynikało to wyłącznie z chęci rozładowania pomysłów, potem tak się do tego przyzwyczaiłam, że teraz gdy zdarza mi się pominąć jakieś dni – czuję się niekomfortowo.

„Na ile planuję” jest bardzo mocno uzależnione od tego, ile mam innych obowiązków w danym czasie. Ogółem staram się mieć rozplanowane kilka wpisów do przodu – uzależniam to od książek, które mam do recenzji w związku z podjętymi współpracami, premier filmów oraz seriali. Ma to również związek z wydarzeniami, które odbywają się w danym czasie – Bożym Narodzeniem, Walentynkami czy moimi urodzinami, w związku z którymi mogę szykować „teksty specjalne”. Jeżeli jednak jestem przytłoczona codziennością, recenzuję i piszę o tym, co w danym momencie udało mi się przeczytać albo obejrzeć. W takim „gorącym czasie” przyswajam mniej treści, więc i mam mniejszy wybór, o czym pisać. Trudno wtedy cokolwiek planować.

Zdarzają mi się też wpisy, które powstają pod wpływem impulsu i równie impulsywnie wrzucam je na bloga (pewnie dlatego, że czym prędzej chcę skonfrontować swoje myśli z opinią innych). Wynika to z tego, że dzieje się coś w blogosferze, przeczytam jakiś tekst albo książkę, które zainspirują mnie do napisania artykułu. „Pościg” Elle Kennedy wywołał we mnie przemyślenia, które zaowocowały tekstem „Dlaczego potrzebujemy bohaterek takich jak wszystkie?”. Kiedy zobaczyłam na jakiejś czytelniczej grupie komentarz, że „Dziewiąty dom” Leigh Bardugo to powieść skierowana do młodzieży, napisałam tekst o tym, jak bardzo potrzebujemy rozróżniać Young Adult od New Adult od Adult. Szczerze powiedziawszy – te nieplanowane przemyślenia lubię najbardziej ze swoich tekstów!

Mam wrażenie, że szczególnie na Twoim Instagramie jesteś bardzo entuzjastyczna. Zastanawiałaś się może nad tym, czy przychodzi Ci to naturalnie? Muszę przyznać, że jestem trochę „zazdrosna”, bo trochę za dużo myślę, aby być tak spontaniczną.

Bardzo mnie zaskoczyłaś tym pytaniem! I trochę rozbawiłaś, bo spontaniczność to cecha, której mi brakuje. A co do samego entuzjazmu… Nigdy się nad tym nie zastanawiałam i teraz, mając chwilę na refleksję, stwierdzam, że musi mi to przychodzić naturalnie – o ile dobrze rozumiem, o co Ci chodzi. Staram się opowiadać o książkach, serialach, filmach i wydarzeniach w popkulturze, które mnie cieszą. Jestem zakochana w popkulturze, więc łatwo mi o niej pisać i mówić z przekonaniem i radością. Staram się szukać w popkulturze rzeczy, które dają mi szczęście i dzielić się nimi z innymi. Nigdy nie miałam przemyślenia, że „muszę pokazać się na Instagramie z jakiejś konkretnej strony”. Wychodzi jak wychodzi. Wiadomo, nie jest tak, że jestem zawsze szczęśliwa i pozytywnie nastawiona. Każdemu zdarzają się gorsze dni. Wtedy na chwilę wycofuję się z postowania.

Czy po tylu latach blogowania coś Cię jeszcze w blogerskim świecie dziwi lub zaskakuje? Zarówno ze strony innych blogerów, jak i czytelników.

Dziwi mnie, gdy słyszę przykre historie o tym, że ktoś próbuje innemu blogerowi podłożyć kłody pod nogi. Uważam, że społeczność powinna się wspierać i motywować nawzajem do działania. Gdy docierają do mnie nieprzyjemne informacje o takim niesportowym zachowaniu, robi mi się zwyczajnie przykro.

Nie wiem, czy się z tym spotkałaś, ale ostatnio zauważyłam dwa niepokojące trendy: niesamowity wręcz spam i reklamy oraz komentarze zostawiane bez przeczytania wpisu. Pierwsze można usunąć, ale te drugie sprawiają, że człowiekowi jest jednak trochę przykro…

Och, tak! Niestety jest tego ogrom. To osoby, które chcą podbić pozycjonowanie swojej strony (albo strony firmy, która ich wynajęła) przez umieszczanie linków do-follow w nickach. Jest to strasznie deprymujące, bo komentarze zazwyczaj nic nie wnoszą, a do tego ukrywają linki do fotowoltaiki albo bram garażowych… (Alternatywnie zachęcają do korzystania z internetowych kasyn). Zawsze usuwam takie komentarze, ponieważ wychodzę z założenia, że mój blog nie jest darmową tablicą ogłoszeń do podbijania sobie SEO.

Co do komentarzy, które są zostawiane bez przeczytania wpisu – to chyba było zawsze. Kiedyś na spotkaniu czytelniczym słuchałam wypowiedzi Klaudyny Maciąg, która mówiła o tym zjawisku, że to działa na zasadzie „zostawię komentarz u niej, to też wpadnie do mnie na bloga i skomentuje”. W niektórych przypadkach już na pierwszy rzut oka widać, że ktoś nie przeczytał tekstu. Bywa to tak boleśnie oczywiste, że niemal bawi. Z drugiej strony robi mi się przykro, że ktoś tworzy takie puste komentarze. I niestety obawiam się, że na to niewiele poradzimy. Można jedynie cierpliwie moderować komentarze.

Zostając jeszcze w temacie komentarzy – spotkał Cię kiedyś jakiś hejt bądź ktoś wyrażał swoją niezgodę z Twoją opinią w sposób poniżej wszelkiej krytyki? I jeśli tak – czy komentujący byli anonimowi?

Na szczęście nie spotkał mnie żaden hejt za czasów Kulturalnej meduzy (i miejmy nadzieję, że tak zostanie!). Każde odmienne zdanie jest zawsze wyrażane kulturalnie. I co więcej, gdy czytelnicy się nie zgadzają, to nie ukrywają się pod nickiem „anonimowy”. To osoby, które piszą na Facebooku ze swoich prawdziwych kont, wysyłają wiadomości na Instagramie z publicznych profili czy komentują z konta, pod które podpięty jest blog. W tym zakresie absolutnie nie mam na co narzekać. A zresztą ja zawsze chętnie poznaję odmienne stanowiska na interesujący mnie temat – w jaki inny sposób się rozwijać?

Czasami dostaję naprawdę nietypowe komentarze przy starszych wpisach – szczególnie dotyczących k-dram – a jakie są komentarze, które Ciebie najbardziej zaskakują?

Każdy komentarz, który zostaje zamieszczony pod starszym wpisem mnie zaskakuje, ale zarazem cieszy. Oznacza to, że w jakiś sposób odpowiadam na czyjś problem, że tekst uplasował się w wyszukiwarce jako ten, który pomoże temu człowiekowi. Jest to jednak zaskakujące, bo skoro opublikowałam coś trzy lata temu, a tu nagle pojawia się komentarz… no, tego się nie spodziewałam!

Wiem, że w pewien sposób zajmujesz się tematem zaufania – czy ma to jakiś wpływ na Twoje blogowanie? Lub zaczynasz widzieć jakieś zaskakujące związki pomiędzy tymi dwoma aspektami Twojego życia?

Tak, piszę rozprawę doktorską na temat zarządzania zaufaniem do botów konwersacyjnych. Co roku z niecierpliwością czekam na Edelman Trust Barometer, a co dwa lata na raport z zakresu zaufania społecznego CBOS-u. Cieszę się wtedy jak dziecko na świąteczne prezenty i analizuję sobie wskaźniczki. Siłą rzeczy ten zapał przechodzi do życia codziennego. Oglądając „Rayę i ostatniego smoka”, miałam bardzo silne skojarzenia dotyczące kryzysu zaufania. Nie wiem, czy twórcy to planowali (wątpię, że równie radośnie przeglądają raporty dotyczące zaufania, co ja, ale jeżeli to robią, to bardzo chcę dla nich pracować), ale wyszło im omówienie wpływu kryzysu zaufania na rozpad społeczności. Obcując z popkulturą, zauważam takie rzeczy, choć wcześniej – zanim zaczęłam zajmować się tematem zaufania – tego nie dostrzegałam. To na pewno pomaga zyskać inne spojrzenie na popkulturę i pogłębić recenzję.

W samym blogowaniu… może podświadomie stosuję zasady, które wpływają na budowanie zaufania – transparentność, otwartość, wiarygodność czy przewidywalność. Może się to przejawiać w sposobie, w jaki bloguję, publikuję na Instagramie czy Facebooku. Nie uważam tego jednak za triki, a raczej za zasady, którymi warto się kierować, bo wysoki poziom zaufania naprawdę pozytywnie wpływa na naszą jakość życia (i to niezależnie od tego, czym się w życiu zajmujemy).

(I jeżeli ktoś jest ciekawy tego tematu, to polecam „Zaufanie – fundament społeczeństwa” Piotra Sztompki, bo to megaciekawa i przystępna książka!).

A może masz jakiś supersposób, aby weryfikować influencerów? Co sprawia, że uwierzysz opinii danego blogera lub blogerki, ale coś w recenzji innego sprawi, że zastanowisz się, czy aby na pewno jest szczery?

Nieźle trafiłaś z pytaniem, bo ostatnio zajmowałam się projektem naukowym z zakresu weryfikacji fake newsów. W przypadku recenzji na moją ocenę zawsze wpływa argumentacja. Książka może się spodobać, może się nie spodobać, ale zawsze da się wyjaśnić dlaczego. Jeżeli ktoś stawia na argumenty „bo tak” lub „bo nie” trudno mi uznać recenzję za przekonującą. To samo tyczy się sytuacji, gdy recenzja stanowi tak naprawdę powielenie opisu fabuły albo gdy ktoś mówi o książce lub serialu tak, jakby opierał się na cudzych recenzjach (myli kluczowe fakty, imiona bohaterów, przebieg fabuły). Negatywnie działają wewnętrzne sprzeczności – pozytywna ocena w gwiazdkach, ale bardzo negatywna treść. Te wszystkie rzeczy wpływają na brak wiarygodności (a pośrednio na brak zaufania).

Często jednak nie da się ocenić, czy dany bloger nam podejdzie na pierwszy rzut oka. Wychodzę z założenia, że warto przez jakiś czas przyglądać się blogerowi i przekonać, czy się z nim zgadzamy. Obserwuję trochę blogerów, których opiniom ufam niemal bezgranicznie, bo wiem, że podobnie patrzymy na niektóre kwestie. Wiem, że jeżeli ten ktoś poleca książkę, to są spore szanse, że i mnie się spodoba. Niestety „zaufanie rozwija się w czasie”, więc czasem trzeba poczekać i przekonać się na własnej skórze, czy twórczość danego blogera, bookstagramera, booktokera nam odpowiada.

Aha, no i warto weryfikować publikowane przez nich informacje. Tutaj wchodzi w grę standardowe sprawdzenie źródła, sprawdzenie autora udostępnianej informacji, daty publikacji, czy ktoś jeszcze potwierdza tę informację, czy jeżeli jest to niepotwierdzone doniesienie, to czy aby na pewno zaznaczają, że jest to plotka. Fake newsy łatwo się udostępniają, bo są emocjonalne, zawierają click baity, a przy tym wyglądają realistycznie (i jest taka fajna gra, która pozwala wszystkie mechanizmy tworzenia fake newsówzrozumieć). Nawet jeżeli może się wydawać, że w świecie popkultury potencjalne fake newsy będą niskiej szkodliwości, warto weryfikować zamieszczane przez twórców treści i bardzo do tego zachęcam.

Dawno, dawno temu dostałam maila „Przesyłam e-book do pozytywnej recenzji na Pani blogu” – nawet na tę wiadomość nie odpisałam. Jednocześnie zauważam, że o ile na typowych blogach nawet recenzje książek, które ludzie dostali od wydawnictw, bywają naprawdę negatywne, tak mam wrażenie, że bookstaram ma kilka problemów: opinie często są zaskakująco pozytywne, a współprace nieoznaczane lub oznaczane bardzo ambiwalentnie. Nie wiem, czy Ty też widzisz coś takiego.

Wymaganie pozytywnej recenzji jest czymś, co mnie też by zniechęciło do współpracy. Książka może mi się spodobać (zgłaszam się po egzemplarze recenzenckie takich powieści, które przypuszczam, że przypadną mi do gustu), ale nie musi i nie mogę zagwarantować, że na pewno będę zachwycona. Nie będę również kłamać w recenzji i podkopywać swojej wiarygodności. Nie chciałabym działać wbrew sobie ani nie wywiązać się z ustaleń zawartych z osobą, z którą współpracuję.

No i właśnie to publikowanie pozytywnych recenzji też bywa punktem zapalnym do dyskusji. Wiem, że w niektórych konsternację budzi ogrom pozytywnych recenzji na czyimś profilu albo blogu. Może się wydawać, że choć część z nich jest nieszczera, bo „przecież tej osobie nie może się wszystko podobać!”. Gdzieś podświadomie budzi się w nas wtedy uczucie „o kurczę, ten ktoś nie wydaje się wiarygodny, za dużo tu cukru!”. Prawda jest jednak taka, że wiele pozytywnych recenzji książek niekoniecznie oznacza czyjeś złe intencje. Są osoby, które sięgają tylko po te książki, w przypadku których mają duże szanse, że im się spodobają. Inni unikają recenzowania tych, które im się nie spodobały albo wywołały ambiwalentny stosunek – twierdzą, że nie warto tracić na nie czasu. Są ludzie, którzy zwyczajnie szukają w książkach głównie pozytywów i na niektóre wady przymykają oko. A pewnie (nieszkodliwych) powodów do pisania głównie pozytywnych recenzji może być jeszcze mnóstwo. Nie wykluczam jednak, że niektórzy mogą swoje recenzje przekoloryzować tylko po to, aby przypodobać się wydawcy lub autorowi i nie podkopać potencjalnej współpracy w przyszłości. Mam jednak nadzieję, że to nieliczne osoby. Nie uważam się za eksperta, ale obawiam się, że takie przekłamywanie prędzej czy później odbije się rykoszetem na wiarygodności twórcy, a w rezultacie na zaufaniu, które traci się bardzo szybko, a odbudowuje bardzo trudno.

Z kolei oznaczanie współprac to w ogóle inna sprawa, która też wpływa na wiarygodność twórców. Szczególnie, jeżeli jest to współpraca płatna wymagane jest (i to już prawnie), by jakoś tę współpracę zaznaczyć. Jeżeli ktoś unika przyznania się do tego, zakładam, że może to wynikać z podejścia niektórych odbiorców „och, jak współpraca, to na pewno recenzja jest nieszczera”. A to też nie jest prawdą! Poza tym brak oznaczenia może równie źle wpłynąć na ocenę twórcy – dlaczego ktoś miałby ukrywać współpracę i rezygnować z transparentności działań? To też odbiorcy może wydawać się podejrzane. Osobiście nie spotykam się z problemami w oznaczaniu współprac przez blogerów pod recenzjami książek. Wydaje mi się, że u tych, których obserwuję zawsze pojawia się informacja z podziękowaniami dla wydawnictwa. I liczę, że jest to częsta praktyka.

Sama masz jakieś szczególne doświadczenia ze współprac z wydawnictwami? Lub jakiś innych?

Mam wrażenie, że najciekawszy element dotyczący moich współprac z wydawnictwami, to przypadkowość, która je zapoczątkowała. Znajomej blogerce trafiły się dwa egzemplarze recenzenckie książki. Ustaliła z wydawnictwem, że przekaże książkę komuś z blogosfery. Zgłosiłam się, zrecenzowałam i wysłałam link do pani z działu promocji wydawnictwa. Myślałam, że to koniec moich przygód ze współpracami, a okazało się to zaledwie początkiem – w następnym miesiącu dostałam informacje o premierach i propozycję recenzji. And the rest is history.

Wszystkie następne współprace z różnymi wydawnictwami były sympatyczne. Zawsze spotykałam się z uprzejmością, zrozumieniem, miłym dialogiem oraz łatwością rozwiązywania ewentualnych problemów. Nie mam żadnych ekscytujących historii ani dram. Także mogę śmiało powiedzieć, że moje doświadczenia ze współprac są pozytywne.

Jak myślisz w jaką stronę będzie szło blogowanie? Bookstagramy wyprą strony internetowe, a może przyszłość to TikTok? Sama jeszcze rok–dwa temu powiedziałabym, że bookstagram będzie siłą, ale zauważam jednak zwrot ku blogom. Co do TikToka – mam wrażenie, że ogólny brak ładu i składu niektórych irytuje.

Śmierć blogosfery prorokuje się już od bardzo dawna, a jednak blogi wciąż istnieją i są czytane. Wydaje mi się jednak, że ewoluują. Jakiś czas temu miałam okazję zadać podobne pytanie paru blogerkom i zgadzam się z ogólnym wnioskiem – blogi muszą się dostosować do oczekiwań odbiorców. Czytelnicy mają krótszy czas uwagi, wolą obrazy, a zatem przydają się krótsze teksty, przepełnione grafikami. Niepodważalną zaletą blogów jest to, że są bardziej uporządkowane i łatwiej na nich znaleźć jakąś treść. Szukając konkretnej recenzji, omówienia jakiegoś problemu – wpisuję hasło w Google, a nie scrolluję Instagrama lub TikToka. Myślę, że mimo tego czarnowidztwa blogi nie upadną (a przynajmniej mam taką nadzieję, bo najbardziej lubię posługiwać się słowem pisanym), ale po prostu będą wewnątrz nich zachodziły zmiany.

Natomiast ze względu na ten wspomniany krótszy czas uwagi oraz chęć, by obcować przede wszystkim z obrazem, zakładam, że rozwój Instagrama i BookToka będzie znaczący. To w ogóle jest ciekawa kwestia pokoleniowa, bo gdzieś słyszałam, że dla pokolenia Z Instagram jest już trochę nudny i zdecydowanie wolą sięgnąć po TikToka. O Facebooku nie wspominając! On wydaje się archaicznym tworem. Może się więc okazać, że TikTok stanowi największą szansę na rozwój książkowej społeczności.

Z bookstagramem jest ciekawa sprawa, bo społeczność chce zostać przy starym, dobrym Instagramie, tymczasem Instagram bardzo chce naśladować TikToka. Zdjęcia (nieważne jak cudowne, a niektórzy tworzą niesamowite grafiki) są teraz mniej boostowane przez algorytm niż rolki, co wielu twórców zniechęca. Statystyki lecą na łeb, na szyję i wcale się nie dziwię, że dla ludzi to działa demotywująco. Może właśnie w związku z tymi podupadającymi statystykami tak dużo osób kieruje się do TikToka? Z tego co słyszałam i czytałam tam algorytm jest jeszcze (z naciskiem na jeszcze) sympatyczny i łatwiej trafić w odpowiednią niszę.

Nie dziwię się jednak, że TikTok niektórych nie przekonuje, bo gdy się zakłada konto, to algorytm jest okropny. Myślę, że to zniechęca – trzeba najpierw kilka dni spędzić na odpowiednich hashtagach, obserwując odpowiednich ludzi, aby popchnąć algorytm do działania pod nasze upodobania. Ale potem dzieje się magia, w której łatwo przepaść! Osobiście na BookToku widzę porządek i myślę, że ta forma może się utrzymać – to krótkie filmy, które miło się ogląda, nie trzeba nad nimi spędzić dużo czasu, a można podłapać ciekawe tytuły książek (mam bardzo dużo screenów na telefonie okładek książek pokazanych na TikToku). Ze strony twórcy to również fajne miejsce – filmy są proste w zrobieniu, nie wymagają operowania lustrzanką i montowania w profesjonalnych programach o drogiej, corocznej licencji. Myślę, że tu będzie duży rozwój, o ile TikToka nie wygryzą kontrowersje z zakresu prywatności użytkowników.

Zresztą kto wie, czy nie pojawi się jeszcze inna forma wyrazu, która skradnie nasze serca? Modne były (i wciąż są, choć rzadziej widzę polecajki w tym zakresie) podcasty. Niektórzy tworzą na YouTubie, choć tam algorytmy podobno są bardzo niesprzyjające dla twórców. Może pojawić się coś nowego, co na ten moment trudno sobie wyobrazić. Uważam jednak, że blogi nie umrą tak łatwo, a co najwyżej ewoluują. Ale kto wie? Może jeszcze się nieprzyjemnie zaskoczę!

Bardzo dziękuję za rozmowę! 

Dziękuję za zaproszenie do rozmowy i superciekawe pytania! Fajnie było się nad tym wszystkim zastanowić!

 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama (bookart_klaudia)!  

Pozdrawiam, M