Hello!
Chicago Typewriter zaczęłam oglądać, bo w opisie przeczytałam, że jej głównym bohaterem jest pisarza. A jak mamy pisarza, to będą i książki, proste zachęcające równanie.
Ale w dramie jest trochę więcej bohaterów niż nasz pisarz (który nazywa się Han Se-ju). Mamy jego pierwszą i największą fankę Jeon Seol oraz dziwnego człowieka o podejrzanym imieniu Yu Jin-o. Wszystkich naszych bohaterów łączy to, że znali się w poprzednim życiu. 80 lat wcześniej w czasie, gdy Japonia okupowała Koreę.
Gdy już po pierwszym odcinku masz ochotę zgrzytać zębami z powodu tego, że główna bohaterka jest niedojrzała i irytująca to niestety nie wróży dobrze na przyszłość. Nie pomaga też fakt, że aktorka, która gra główną bohaterkę wygląda jak sistra aktorki grającej w Her Private Life i obie dramy związane są z byciem czyimś fanem i chęć porównywania, jak ten pomysł został wykorzystany była silniejsza ode mnie. I niestety wypadało to bardzo na niekorzyść głównej bohaterki Chicago Typewriter. Jest wiele bohaterek dram, które z nadania są irytujące, część bywa dziecinna, dużo z nich jest urocze, ale zwykle nie zachowują się tak głupio i niedojrzałe jak Jeon Seol. A z innej beczki - Jeon Seol może być najgorzej ubraną bohaterką dramy, jaką oglądałam na ekranie. I jest to trochę dziwne, bo dramy nie są ani trochę realistyczne w podejściu do stylizowania swoich bohaterów (dziewczyna nie ma gdzie mieszkać, ale ma 5 różnych płaszczyków w jednym odcinku), a Jeon Seol wypada na ich tle tak niesamowicie blado. Nie pomaga też fakt, że Han Se-ju wygląda świetnie, jego wydawca ma bardzo kolorowy styl, Yu Jin-o jest retro garniturowy, psychopata z kadru poniżej nosi się raczej elegancko.
Uwaga psychopata!
Około czwartego lub piątego odcinka dzieje się coś dziwnego. Jakby ktoś zauważył, że w Jeon Seol jest nieznośna dla widzów, a rozłożenie pewnych romansowych akcentów zupełnie nie pasowało do całej dramy i... scenariusz się poprawia. Od początku Chicago Typewriter było widać, że to serial dużo bardziej o Han Se-ju niż o Jeon Seol, ale dopiero koło tego piątego odcinka udało się dramie złapać balans i pokazywać bohaterów z sensem. Z czego bardzo się ucieszyłam, bo chociaż od samego początku Han Se-ju bardzo mnie zaintrygował, to rozważałam odpuszczenie sobie tej dramy. Z czasem robi się ona coraz lepsza i coraz ciekawsza. Oraz coraz bardziej zabawna.
Mam słabość do postaci, które tak otwarcie reagują na świat facepalmem.
Zastanawiałam się i zastanawiałam, dlaczego Chicago
Typewriter ma ciekawe postaci i intrygującą historię, ale gdy tylko
próbuje być romantyczną dramą to całe zaangażowanie w opowieść znika.
Odpowiedź jest taka, że wszelkie typowo romansowe sceny wyglądają jakby
zostały dokręcone później w celu niepotrzebnego dośmiesznienia dramy i
doklejone. Efekt jest taki, że momentami wydaje się, jakby sklejono dwa
scenariusze. Nie ma tego bardzo wiele, ale poczucie sztuczności
pozostaje.
Ciekawostka: ta drama i Kill Me, Heal Me dzielą scenarzystkę i gdyby nie to, że sprawdziłam to dwa razy, to nie uwierzyłabym na słowo.
Z imieniem tej postaci wiąże się zabawna historia, a samo imię także pośrednio łączy tę dramę i Mr. Sunshine.
Z czasem także przestaje przypominać Her Private Life i zaczyna Mr. Sunshine. Ale w tym wypadku nie ma się tak ogromnej ochoty porównywać tych dwóch seriali. Trzeba jednak przyznać, że im bliżej końca, tym linia czasowa z lat 30. XX wieku zaczyna się robić coraz ciekawsza. Ogólnie oglądanie Chicago Typewriter jest jak odwijanie tego kłębka, co się do niego idzie po nitce. Nie ma w tej dramie ogromnych zwrotów akcji, jeśli fabuła niesubtelnie sugeruje, że o czym powinniśmy myśleć w jakiś sposób, zapewne okaże się, że było to pokazane dla zmylenia widza. Wręcz nieco mniejszych zwrotów akcji można się domyślić i dużą radość w trakcie oglądania sprawiają momenty, gdy bohaterowie dramy odkrywają to, czego widzowie już zdążyli się domyślić. (Taka rada: nie czytajcie dokładnego opisu dramy, szczególnie opisu postaci; będziecie mieli ogromną satysfakcję, nawet ubaw, gdy sami odkryjecie pewne elementy fabuły.) Pod koniec to już praktycznie pełnoprawna drama historyczna. Ze wszystkimi plusami i minusami tego faktu, to znaczy zaczęło przypominać Mr. Sunshine bardziej niż się spodziewałam, gdy zaczynałam pisać ten akapit. Z drugiej strony, od początku wiadomo, w jakim okresie historycznym dzieje się druga linia czasowa i można się spodziewać, że nie wyniknie z tego nic dobrego. Ale będzie intrygująco i bardzo emocjonalnie.
Także z fabularnego punktu widzenia Chicago Typewriter zaczyna się jako coś innego, z kończy jako coś innego. Na początku mamy pisarza w kryzysie natchnienia, nad którym na dodatek kumulują się chmury plotek. Poznajemy też jego "rodzinę" - tutaj mam wrażenie, że wycięto trochę scen pokazujących ich wspólne życie, szczególnie relację Se-ju z Tae-minem, ale dostajemy wystarczająco informacji w teraźniejszości. Chociaż gdy się nad tym zastanowiłam, to doszłam, że w całej dramie jest więcej wątków, które wyglądają, jakby je poskracali albo jakby powycinali niektóre sceny. Im bliżej końca tym bardziej porzucamy rozterki Se-ju pisarza (naprawdę chciałabym wiedzieć, czy powieść najpierw w całości ukazała się w odcinkach i dopiero potem jako książka) i przenosimy się w lata 30., aby przyglądać się przeszłości bohaterów i kończymy z Mr. Sunshine.
Na tym zdjęciu i w kadrze powyżej widzicie tego samego aktora.
Po pierwszych odcinkach Chicago Typewriter było na prostej drodze, aby dostać się na listę dram, które zaczęłam oglądać i nigdy nie skończyłam. A skończyła się tak, że naprawdę polubiłam bohaterów. Z tym, że ostatecznie bardziej tych z przeszłości niż z teraźniejszości. Bo byli ciekawsi.
LOVE, M