Hello!
Ależ się naczytałam, gdy ta drama wychodziła, że jest słaba i rozczarowująca. Naprawdę bardzo dużo. Byłam więc doskonale przygotowana na słaby i nieangażujący serial. Po czym okazało się, że nie jest tak strasznie. Przynajmniej w pierwszych odcinkach. Ale to mogło oznaczać tylko jedno - The King: Eternal Monarch musi cierpieć na syndrom dramy, której sensu scenarzyści zapomnieli w połowie sezonu. Ale nie jest. Jest bardzo dobrze, jak na tak złe przyjęcie, jakie miała ta drama. Oczywiście można się przyczepić do kilku rzeczy, ale to nie jest zły serial.
W sumie może pierwszym znakiem, że coś z tą dramą - w kontekście całego przemysłu dramowego - jest nie tak, było to, że jest zaskakująco niezabawna. Prawie się w niej nie żartuje. Większość dram - a już szczególnie takich, które mają jakieś nadprzyrodzone czy fantastyczne elementy - daje widzowi znaki, że nie są takie poważne, że nie traktują się bardzo poważnie. A tutaj mamy króla, z alternatywnej linii rzeczywistości, zafascynowanego matematyką i fizyką oraz detektyw, która jest w pewnym sensie paradoksalnie racjonalna. Dobra może ten motyw z księciem na białym koniu to był jakiś znak, że być może nie powinno się aż tak poważne podchodzić do tego tytułu... Bohaterowie i fabuła dramy często nawiązują także do Alicji w Krainie Czarów. Czuć zakusy scenarzystów, aby uczynić z The King: Eternal Monarch jakąś taką mroczną wersję baśni. Względnie realistyczną czy prawdopodobną w dzisiejszym świecie. Ale wszystko jest odrobinę zbyt poważne i na serio.
Nasza główna bohaterka to płaskoziemczyni...
Nie można jednak dramie nic szczególnego zarzucić, bo w miarę dobrze się wyjaśnia w swoich ramach. Od 5 odcinka bywa naprawdę zabawnie (ale mniej zabawnie niż zwykle w dramach) i jestem przekonana, że Lee Minho i chyba wszyscy aktorzy świetnie bawili się na planie tej dramy. Może z wyjątkiem aktorki, która grała panią minister - bo miała dosłownie dwie miny przez cały serial - albo poważną, albo uśmiechała się tylko połową twarzy i wyglądała jakby miała paraliż. Nie wiem, czy to wina aktorki, czy ktoś kazał jej grać, ale ta kreacja odstaje od pozostałych. Podobnie Lee Lim - zdrajca i główny przeciwnik naszych bohaterów - bo jak na tak okrutną z założenia postać - jest wyjątkowo nijaki.
PS JEST! Zanim jeszcze opublikowałam ten wpis, premierę miała serial Squid Game i okazało się, że wielu ludzi jest skonfundowanych. Otóż to Wi Ha-joon mógłby grać brata bliźniaka Kim Kyung-nama. Wi grał w Romance is a Bonus Book na przykład.
Jedno trzeba jednak The King: Eternal Monarch przyznać - zrobili tę dramę z rozmachem. Filmowo - to dobrze. Fabularnie - mam wrażenie, że z czasem robi się niepokojąco niepotrzebnie skomplikowana. Jednocześnie nie rozwija tych wątków, które powinna. W którym momencie dokładnie nasza główna bohaterka polubiła króla? Bo chyba musiało się to stać zanim zabrał ją do swojego królestwa. Tyle rzeczy dzieje się dookoła bohaterów, ale ich relacja jest taka scenariuszowa. Są głównymi bohaterami, wszyscy wiedzą, że mają ze sobą być - więc nie trzeba tego uzasadniać, pokazywać. W sumie chyba to był jeden z głównych zarzutów wobec serii, gdy wychodziła - wszystko było ciekawsze od głównych bohaterów.
Podsumowując, The King: Eternal Monarch jest konfuncującą dramą. Jednocześnie zbyt rozbudowaną i ciągnącą się. Główni bohaterowie wydają się być dużo bardziej zaangażowani swoje jednostkowe życia niż w bycie parą. Ciekawe są postaci drugoplanowe - szczególnie szef ochrony króla i jego odpowiednik w naszym świecie oraz kolega głównej bohaterki, który pracuje z nią w policji. Jak bardzo bym chciała, aby poświęcono im dużo więcej czasu. Spodziewałam się, że to będzie naprawdę bardzo słaba drama, ale swoich ramach naprawdę dobrze się trzyma. To porządny serial. Gdybym miała wybierać, co obejrzeć po raz kolejny, to zdecydowałabym się na pewno na Króla niż na przykład na Doom at Your Service.
A może to było tak, że The King: Eternal Monarch nie podobało się w Korei, ale na świecie już tak? To całkiem prawdopodobne, bo trzeba się starać, aby mieć jakieś naprawdę poważne zarzuty wobec tej dramy. Nie jest to dzieło przełomowe, drama jak drama. Ale gdzieś czytałam, że w momencie, gdy ona wychodziła nastąpiło zmęczenie dramami z wątkami nadprzyrodzonymi oraz kliszowymi rozwiązaniami fabularnymi a Król był ostatnim powiewem i nico gwoździem do trumny fantastycznych dram. Teraz królować będą poważne tytuły. Takie Sky Castle na przykład. Co też zaskakujące - ma wyjątkowo nieciekawe piosenki na ścieżce dźwiękowej.
Także nie ma co zawsze wierzyć recenzjom i opiniom i czasami warto przekonać się na własne oczy. Ale czasami nie - patrzę na ciebie Doom at Your Service.
Pozdrawiam, M