środa, 29 września 2021

W innym czasie - The King: Eternal Monarch

 Hello!

Ależ się naczytałam, gdy ta drama wychodziła, że jest słaba i rozczarowująca. Naprawdę bardzo dużo. Byłam więc doskonale przygotowana na słaby i nieangażujący serial. Po czym okazało się, że nie jest tak strasznie. Przynajmniej w pierwszych odcinkach. Ale to mogło oznaczać tylko jedno - The King: Eternal Monarch musi cierpieć na syndrom dramy, której sensu scenarzyści zapomnieli w połowie sezonu. Ale nie jest. Jest bardzo dobrze, jak na tak złe przyjęcie, jakie miała ta drama. Oczywiście można się przyczepić do kilku rzeczy, ale to nie jest zły serial. 

Etenral Monarch

W sumie może pierwszym znakiem, że coś z tą dramą - w kontekście całego przemysłu dramowego - jest nie tak, było to, że jest zaskakująco niezabawna. Prawie się w niej nie żartuje. Większość dram - a już szczególnie takich, które mają jakieś nadprzyrodzone czy fantastyczne elementy - daje widzowi znaki, że nie są takie poważne, że nie traktują się bardzo poważnie. A tutaj mamy króla, z alternatywnej linii rzeczywistości, zafascynowanego matematyką i fizyką oraz detektyw, która jest w pewnym sensie paradoksalnie racjonalna. Dobra może ten motyw z księciem na białym koniu to był jakiś znak, że być może nie powinno się aż tak poważne podchodzić do tego tytułu... Bohaterowie i fabuła dramy często nawiązują także do Alicji w Krainie Czarów. Czuć zakusy scenarzystów, aby uczynić z The King: Eternal Monarch jakąś taką mroczną wersję baśni. Względnie realistyczną czy prawdopodobną w dzisiejszym świecie. Ale wszystko jest odrobinę zbyt poważne i na serio. 

Kim Go-eun

Nasza główna bohaterka to płaskoziemczyni...

Nie można jednak dramie nic szczególnego zarzucić, bo w miarę dobrze się wyjaśnia w swoich ramach. Od 5 odcinka bywa naprawdę zabawnie (ale mniej zabawnie niż zwykle w dramach) i jestem przekonana, że Lee Minho i chyba wszyscy aktorzy świetnie bawili się na planie tej dramy. Może z wyjątkiem aktorki, która grała panią minister - bo miała dosłownie dwie miny przez cały serial - albo poważną, albo uśmiechała się tylko połową twarzy i wyglądała jakby miała paraliż. Nie wiem, czy to wina aktorki, czy ktoś kazał jej grać, ale ta kreacja odstaje od pozostałych. Podobnie Lee Lim - zdrajca i główny przeciwnik naszych bohaterów - bo jak na tak okrutną z założenia postać - jest wyjątkowo nijaki. 

Kim Kyung-nam
Byłam pewna, że musiałam już gdzieś widzieć Kim Kyung-nama, ale okazuje się, że nie. Więc teraz zastanawiam się, czy jest w Korei naprawdę jest jakiś inny bardzo podobny do niego aktor.
PS JEST! Zanim jeszcze opublikowałam ten wpis, premierę miała serial Squid Game i okazało się, że wielu ludzi jest skonfundowanych. Otóż to Wi Ha-joon mógłby grać brata bliźniaka Kim Kyung-nama. Wi grał w Romance is a Bonus Book na przykład.

Jedno trzeba jednak The King: Eternal Monarch przyznać - zrobili tę dramę z rozmachem. Filmowo - to dobrze. Fabularnie - mam wrażenie, że z czasem robi się niepokojąco niepotrzebnie skomplikowana. Jednocześnie nie rozwija tych wątków, które powinna. W którym momencie dokładnie nasza główna bohaterka polubiła króla? Bo chyba musiało się to stać zanim zabrał ją do swojego królestwa. Tyle rzeczy dzieje się dookoła bohaterów, ale ich relacja jest taka scenariuszowa. Są głównymi bohaterami, wszyscy wiedzą, że mają ze sobą być - więc nie trzeba tego uzasadniać, pokazywać. W sumie chyba to był jeden z głównych zarzutów wobec serii, gdy wychodziła - wszystko było ciekawsze od głównych bohaterów. 

Woo Do-hwan

Podsumowując, The King: Eternal Monarch jest konfuncującą dramą. Jednocześnie zbyt rozbudowaną i ciągnącą się. Główni bohaterowie wydają się być dużo bardziej zaangażowani swoje jednostkowe życia niż w bycie parą. Ciekawe są postaci drugoplanowe - szczególnie szef ochrony króla i jego odpowiednik w naszym świecie oraz kolega głównej bohaterki, który pracuje z nią w policji. Jak bardzo bym chciała, aby poświęcono im dużo więcej czasu. Spodziewałam się, że to będzie naprawdę bardzo słaba drama, ale swoich ramach naprawdę dobrze się trzyma. To porządny serial. Gdybym miała wybierać, co obejrzeć po raz kolejny, to zdecydowałabym się na pewno na Króla niż na przykład na Doom at Your Service

The King: Eternal Monarch
A ta scena kojarzy mi się tylko z jednym - to jest z zakończeniem drugiego sezonu anime Tokyo Ghoul.

A może to było tak, że The King: Eternal Monarch nie podobało się w Korei, ale na świecie już tak? To całkiem prawdopodobne, bo trzeba się starać, aby mieć jakieś naprawdę poważne zarzuty wobec tej dramy. Nie jest to dzieło przełomowe, drama jak drama. Ale gdzieś czytałam, że w momencie, gdy ona wychodziła nastąpiło zmęczenie dramami z wątkami nadprzyrodzonymi oraz kliszowymi rozwiązaniami fabularnymi a Król był ostatnim powiewem i nico gwoździem do trumny fantastycznych dram. Teraz królować będą poważne tytuły. Takie Sky Castle na przykład. Co też zaskakujące - ma wyjątkowo nieciekawe piosenki na ścieżce dźwiękowej. 

Także nie ma co zawsze wierzyć recenzjom i opiniom i czasami warto przekonać się na własne oczy. Ale czasami nie - patrzę na ciebie Doom at Your Service

Pozdrawiam, M

sobota, 25 września 2021

Do niczego - Bramy Światłości tom 3

 Hello!

Jedną z rzeczy, która dzieje się ze studentami filologii polskiej jest to, że ich wybory lekturowe się zdecydowanie zmieniają. W dwie strony. Jedna - to czytanie książek, z których można się czegoś dowiedzieć, które dają poczucie poszerzania wiedzy, zdobywania umiejętności. Mogą to być różnego typu opracowania czy inne książki niefikcjonalne. Druga - jak najmniej ambitne książki, dół drabiny literackiej, tak zwane odmóżdżacze. Sama polubiłam też bardzo powieści graficzne, komisy, manhwy - to bardziej ze względu na formę niż treść. Oczywiście to wszystko poza tym, co trzeba czytać na studiach. W moim przypadku takim sposobem nieco zapomniałam, że kiedyś uwielbiałam kryminały oraz fantastykę. 

Bramy światłości tom 3
 

Tytuł: Bramy Światłości tom 3

Autorka: Maja Lidia Kossakowska

Wydawnictwo: Fabryka Słów

W każdym razie udało mi się w końcu dorwać w bibliotece trzeci tom Bram Światłości. O dwóch pierwszych już pisałam:
> Coś się dzieje - Bramy Światłości tom 1
> Czego mogłoby nie być - Bramy Światłości tom 2
odpowiednio w 2017 i 2018 roku, więc trochę minęło... I nawet nie będę udawać, że ze szczegółami pamiętałam, co się działo, bo pamiętałam praktycznie nic. Ale przeczytałam, co napisałam o poprzednich tomach.

Nie jestem pewna do jakiej grupy wiekowej ta książka jest kierowa, ale do jakiejkolwiek by nie była zdanie "Nie mógł się zobaczyć, więc nie wiedział, że wygląda teraz jak początkujący mim pedofil szukający zatrudnienia w przedszkolu" nie powinno się w niej znaleźć. A jest na 87 stronie. Jakim cudem to przeszło i zostało wydrukowane, to ja nie wiem, tym bardziej, że gdyby się nad tym zastanowić i jeśli ktoś redagujący zwrócił na to uwagę, to ostatecznie autorka odpowiada za treść swojej książki i jest to nieco przerażając. Odechciało mi się czytać tę książkę na bardzo długi czas. 

Poza tym książka cierpi na dokładnie te same problemy, co tom poprzedni: irytujące "spoilery" wewnętrzne, potrójne wyliczenia i to że nawet jeśli coś się dzieje - to ma się wrażenie, że nic się nie dzieje. Trudno jest wciągnąć się w tę porozrywaną opowieść z akapitami zakończonymi "nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił; później żałował, że tak pomyślał; nie mógł się bardziej mylić" i tym podobne. Jest to wprost niesamowicie irytujące i niepotrzebne.

W którejś z poprzednich recenzji wspominałam, że w książce jest zbyt dużo opisów. W tej też. A ma prawie 650 stron. Zdecydowanie za dużo. Za to dużo by zyskała, gdyby więcej działo się w dialogach, bo to najlepszy punkt Bram Światłości. A dokładnie bohaterowie są całkiem zabawni, chociaż niepoprawni, wulgarni i złośliwi. Ale przynajmniej są jacyś w przeciwieństwie do swojego wymyślnego, ale nudnego anturażu. Przedzierałam się przez tę książkę z nie mniejszym trudem niż bohaterowie przez Strefy poza Czasem. Poprzednie części przynajmniej szybko się czytało. Tę nie. Ta jest ogólnie rozczarowująca. Jej najlepszym bohaterem jest kot i tylko jego losem się przejmowałam.

Trzymajcie się, M


środa, 22 września 2021

Naoglądałam się dokumentów 4

Hello!

Dawno na blogu nie było żadnych opinii o filmach dokumentalnych! A więc dzisiaj trzy: Windsor, kontrowersyjne Seaspiracy oraz A plastic ocean.

Seaspiracy

Windsor

Zaskakująco przyjemy dokument do oglądania, ale to format telewizyjny. I tak go oglądałam. Na telewizorze, więc nie odpowiadam za wrażenia z oglądania na małych ekranach. To jedno, a drugie - można go oglądać odcinek po odcinku, ale liczba razy, gdy w jednym słyszy się słowa "wcześniej niepokazywane w telewizji, po raz pierwszy udostępnione, po raz pierwszy w archiwum" momentami sprawia, że ma się ochotę na czynności od wywracania oczami po rzucanie pilotem w telewizor. 

Także trzeba pamiętać, że seria zdecydowanie wie co chce pokazać, przekazać i na czym się skupia. To jest na dynastii, a dużo mniej na ludziach. A jeśli na nich - to w bardzo konkretnych aspektach. 

Seaspiracy 

Po pierwsze film zaczyna się w poetyce sensacji, na którą osobiście jestem uczulona, ale później nieco zmienia tor (zanim do niej powróci) i staje się autobiograficzny - tłumaczy dlaczego reżyser zainteresował się oceanami. Po drugie - oczywiście dotyczy ekologii i plastiku w morzach i ocenach. Jest też o Japonii i ich łowieniu delfinów i wielorybów. I byłam trochę sceptyczna, co do narracji tego dokumentu - bo koleś z Wielkiej Brytanii jedzie do Japonii a jestem pewna, że miałby czym się zajmować i u siebie w kraju, i w Europie - ale uwaga, wraca właśnie do Europy. 

Ten dokument zmierza trochę do konkluzji, że to nie pojedynczy ludzie odpowiedzialni są za zło ego świata tylko przemysł. 

Tak się zastanawiałam, czemu od jakiegoś czasu na National Geographic nie widziałam powtórek Stawki wartej tuńczyka...

Seaspiracy opinia

Ogólne prowadzenie filmu jest takie, że rozwijamy kłębek włóczki i nagle okazuje się, że do nitki przywiązane są kolejne kłębki w innych kolorach, a do ich nitek kolejnej - i tak posuwamy się ze kolejnymi wątkami, które "odkrywa" autor dokumentu. Bo jest on bardzo, bardzo w nim obecny i stanowi jego największe spoiwo. Ma to swoje dobre i złe strony - złe, bo dokument wychodzi bardzo jednostronny i on swoim imieniem i nazwiskiem podpisuje się pod tym, co jest powiedziane, ale nawet jeśli podaje dane, statystyki i inne informacje, brzmi to jakby.... brakowało przypisów. To być może dziwne stwierdzenie, ale dokumentarzysta nie ma ogromnego autorytetu w dziedzinie, o której robi film a takie postawienie na siebie, sprawia, że chęć podważenia i sprawdzania tego, co mówi i czy nie przesadza, jest silna. Z drugiej strony jest to dobre, bo ma się poczucie dużej naturalności przechodzenia od jednego tematu do drugiego, która wynika z zainteresowania osoby opowiadającej. A to istotne, bo autor zahacza o całe mnóstwo, oczywiście powiązanych, ale jednak różnych tematów. 

Ostatnio narzekałam na niewiele informacji o Tajlandii - a tu proszę fragment filmu poświęcony jest niewolnictwu na łodziach rybackich w tym kraju. W książce Człowiek w przystępnej cenie było to wspominane. 

Jak się już dużo później po obejrzeniu dowiedziałam - ten film jest bardziej problematyczny niż mi się wydawało - tu macie ciekawy tekst na ten temat - “Seaspiracy” – ciemne strony tendencyjnego dziennikarstwa.

A plastic ocean

Prawdopodobnie po obejrzeniu przeze mnie powyższego filmu, Netlix obudził się i polecił mi ten. A że akurat byłam w nastroju (co może być zaskakujące, ale nie każdy moment życia jest dobry, aby oglądać przygnębiające filmy o zanieczyszczeniach wód) to obejrzałam. Nie dowiedziałam się niczego, czego nie znałabym z innych źródeł - czy to o mikroplastiku, czy o innych zanieczyszczeniach, czy o przenoszeniu się plastiku w łańcuchu pokarmowym.

Co zwróciło moją uwagę, to naukowcy, którzy wyciągali plastik z żołądków zwierząt (ryb, ptaków) bez rękawiczek. Miałam tylko nadzieję, że o są specjalnie przygotowane, wcześniej spreparowane przykładowe zwierzęta. 

Dla mnie odrobinę zbyt chaotyczny jest ten film, jak fragmenty z odcinków serialu dokumentalnego pozszywane razem bez żadnych wyjaśnień pomiędzy sobą.

 Pozdrawiam, M

sobota, 18 września 2021

Jak żyć po historii - Nadchodzi chłopiec

 Hello!

Miałam nie pisać o tej książce. A jestem i przepisuję notatki, które poczyniłam w trakcie lektury. Powstanie i masakra protestów w południowokoreańskim Gwangju - wydarzenia wokół których toczy się opowieść - jest jednym z najbardziej poruszających wydarzeń historycznych, o jakich czytałam. A literatura ma zdolność poruszać jeszcze bardziej. Dużo bardziej. 

Nadchodzi chłopiec


Tytuł: Nadchodzi chłopiec
Autorka: Han Kang
Tłumaczka: Justyna Najbar-Miller
Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B.

Niekiedy takie opowieść mają w sobie niepotrzebny patos. Ta nie. Ta jest przeszywająco prawdziwa. Gdy w jednej chwili czujesz się częścią wspólnoty, w następnej uciekasz - a ty czytelnik nie masz prawa osądzać, bo ciebie tam nie było. I nawet jeśli ty tego prawa nie masz, to ma je narrator - szczególnie w pierwszym rozdziale, gdzie narracja prowadzona jest w drugiej osobie. Z wyrzutem, pretensją. Czemu nie posłuchałeś? 

Cala narracja tej książki jest różnorodna i ciekawa. Drugoosobowa, z nietypowej perspektywy, relacja z dyktafonu. Poza tym historia jest taka i tak właśnie przedstawiona, że czytanie jest książki jest niezwykle trudne. Niektóre rozdziały musiałam przerywać po trzech stronach, bo ciarki przechodziły mi po plecach i chciało się płakać. 

Gdy na okładach książek napisane jest "Autor/autorka zadają pytania o kondycję człowieka w sytuacji granicznej..." to często jest to taki wniosek z interpretacji kogoś, kto pisał blurb (oby nie tylko hasło marketingowe). W Nachodzi chłopiec autorka zadaje te pytania wprost ustami swoich bohaterów. I nie robi tego z obawy, że czytelnik tych pytań nie wywnioskuje. Robi to, aby uświadomić, że nie ma czegoś takiego jak wspólne doświadczenie i że każdy przeżywa swoje życie inaczej, nawet jeśli z zewnątrz wydaje się, że ludzie znajdują się w takiej samej sytuacji. Mi przyszła tu na myśl końcówka Innego świata, ona podobnie dobrze obrazuje paradoksalną uniwersalność niejednorodności i niewspółdoświadczenia przeżyć granicznych. 

I być może jedynym uniwersalnym pytaniem jest pytanie o wartość ludzkiego życia. 

Ogólnie kwestia pytań jest niezwykle ciekawie przedstawiona w tej książce. Bo czytelnik musi się zastanowić - kto ma prawo kogo i o co pytać. Także - czy istnieje jakieś zobowiązanie odpowiedzi. Dlaczego ich oczekujemy. Czy mamy prawo ich oczekiwać. 

Wspominałam, że narracja Nadchodzi chłopiec jest intrygująca i różnorodna. Podobnie zaskoczona byłam tym, że autorka wplotła w opowieść sporo odniesień do spraw bieżących, takich które dopiero zaczynają się pojawiać w literaturze. Czy też zaczęłam ich więcej zauważać. 

Nachodzi chłopiec to zaskakująca na wielu płaszczyznach trudna lektura, którą można jednocześnie określić jednym słowem - przeszywająca. 

Trzymajcie się, M

środa, 15 września 2021

Z rzędu czy pod rząd? Jak łatwo zapamiętać poprawną formę!

 Hello!

Nigdy nie planowałam, aby na blogu kiedykolwiek pojawił się jakiś wpis dotyczący poprawności językowej. Ale gdy ostatnio przygotowywałam się do egzaminu z mojej specjalności - czyli edytorstwa - przypomniałam sobie o niezawodnym sposobie, jak zapamiętać, czy piszemy z rządu czy pod rząd. 

Skrzetuski

Mamy w polszczyźnie taki związek frazeologiczny: Konia z rzędem temu, kto...

Więc - jak "konia z rzędem", tak "z rzędu". 

Oczywiście te "rzędy" mają inne znaczenia i nie jest to żadna dosłowna analogia, tylko skojarzenie. 

Koń z rzędem to koń z całym wyposażeniem, ekwipunkiem, dzięki któremu można na tym koniu jeździć.

Rzędzian

W wyrażeniu "z rzędu" chodzi o kolejność.  

Wspominany związek frazeologiczny oznacza ogromną, bogatą nagrodę, za jakieś wybitne osiągnięcie. 

Całkiem dosłownie konia z rzędem otrzymał obrazujący dzisiejszy wpis Rzędzian z Ogniem i mieczem

Ogniem i mieczem

LOVE, M

niedziela, 12 września 2021

Wiedzieć - W cieniu narcyza

Hello!

To może wydać się nieprawdopodobne, ale mogłabym przysiąc, że kosmos daje mi jakieś znaki. Od jakiegoś - dłuższego - czasu temat narcyzmu przewija się czy to w polecanych social mediach, czy gazetach, które czytam, czy wpadam na niego w mnóstwie zaskakujących miejsc. Zastanawiam się, czy to jakiś rodzaj ostrzeżenia. W każdym razie temat siedział mi jakoś z tyłu głowy od pewnego czasu dlatego tym bardziej zaciekawiła mnie książka W cieniu narcyza z księgarni Tania Książka.pl. (Tak, tak dostałam do recenzji).

W cieniu narcyza

Tytuł: W cieniu narcyza. Jak rozpoznać toksyczną relację i uwolnić się z niej
Autorka: Julie L. Hall
Tłumaczka: Matylda Biernacka 
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece

Nie mam pojęcia, czy temat naprawdę staje się jakoś popularny i szerzej opisywany, czy to tylko przypadek. Chociaż sama autorka na początku książki wspomina o popularności, a ja dosłownie w poniedziałek widziałam post o podkaście dotyczącym narcystycznego zaburzenia osobowości - po polsku! Jak napisałam, wcześniej widziałam dużo rzeczy, ale głównie po angielsku. W piątek za to widziałam też analizę: Czy Loki jest narcyzem? Także zdecydowanie jest coś na rzeczy a temat jest poważny. W sumie dużo, dużo poważniejszy niż się spodziewałam. 

Spodziewałam się też, że książka będzie napisana przez terapeutkę - ale autorka przedstawia się jako edukatorka, dziennikarka, poetka. Przy czym gdyby tego nie zrobiła, trudno byłoby zgadnąć, bo wydaje się, że reaserch był wyjątkowo porządny, przypisy są, a układ treści jest bardzo przejrzysty. Rozdziały są krótkie, skondensowane. Jest sporo wyliczeń. Fragmenty teoretyczne są niekiedy uzupełniane opowieściami różnych osób, które doświadczyły życia z osobami z narcystycznym zaburzeniem osobowości. Na tyle, na ile mogę to stwierdzić, wydaje się, że książka jest naprawdę porządnie napisana. Ale nie powiem Wam, czy nie ma w niej błędów merytorycznych.  

Przy czym - to jest zdecydowanie książka dla osób, które z narcyzami miały czy mają do czynienia. Bez odniesienia do swojej sytuacji 90% tej książki to trochę tekst bez treści. To znaczy - mi nic nie przyniesie czytanie o narcystycznych rodzicach, dziadkach czy rodzeństwie. Ogólnie nie kojarzę nikogo w moim otoczeniu, kto mógłby być narcyzem. Ale te rozdziały bardziej ogólne były ciekawe i uwrażliwiały na co uważać. Także opisy doświadczeń różnych osób - czasami dotyczące spraw bardzo, bardzo poważnych - na pewno mogą pomóc w dostrzeżeniu narcyza dookoła. Wyjaśnienia różnych zjawisk też były ciekawe, na końcu książki jest słowniczek - ale znów, czułabym się pewniej, pisząc to wszystko, gdyby autorka była psychologiem lub terapeutą. 

Ciekawostka z zupełnie innej strony - gdy otworzyłam paczkę z książką, długo jej się przyglądałam. Książka wyglądała na... brudną. Ale posmyrałam okładkę, spojrzałam na skrzydełka - też są takie dziwne. Poszukałam zdjęć okładki - i wygląda na to, że ona rzeczywiście jest po prostu taka. Dlaczego ktoś się zdecydował na taki zakurzony błękit - pojęcia nie mam. W cieniu narcyza to także kolejny poradnik, który przeczytałam - innych możecie poszukać na stronie księgarni! 

Pozdrawiam, M

środa, 8 września 2021

Definicja pretty privilege - Nevertheless

 Hello!

Ponieważ śledziłam mniej lub więcej dyskusje, które ta drama wywoływała, wiedziałam, na co się piszę i nie byłam zaskoczona. Jednak nawet w takich okolicznościach Na-bi w dwóch pierwszych odcinkach jest postacią, za którą nieco trudno podążać. Jej zachowanie było nazywane różnie: nieracjonalne, naiwne, dziecinne, jakby nie miała żadnego doświadczenia życiowego, ale nie zrażajcie się - trzeci odcinek - choć dzieje się w nim wiele - wyprowadza bohaterów na prostą i w tym momencie widz zdobywa najwięcej rozeznania w całej sytuacji i relacjach pomiędzy postaciami. Bedą się on oczywiście jeszcze zmieniać, ale dla większego obrazka trzeci odcinek jest dość przełomowy. 

Nevertheless Na-bi

Chociaż sam punkt wyjścia dramy nie jest szczególnie skomplikowany: ładni ludzie studiujący rzeźbiarstwo zajmują się tym, czym zajmują się standardowi studenci. I to nie jest przesada, cała ta drama jest taka. Gdyby nie aktorzy, ładna sceneria i kilka pojedynczych pomysłów to powierzchowność Nevertheless byłaby wprost nieznośna. Nie żeby serial w jakikolwiek sposób udawał, że chce dotykać jakiś poważnych tematów, ale gdyby choć jedna rzecz z otoczki fabularnej się nie udała, to zwyczajnie byłby nie do oglądania. Nie twierdzę też, że każda drama musi mieć wielkie przesłanie - ale ta wręcz wybitnie go nie ma. Można było poeksplorować nieco inne tematy poza tym kto jest z kim w związku, bo chociaż drama ma 10 odcinków - byłby na to czas i miejsce. Były też okazje. Na przykład dlaczego Na-bi nigdy nie dopytała Jae-eona o jego matkę? Największym problemem naszych bohaterów jest to, że tak naprawdę niewiele o sobie wiedzą, ale Na-bi, która doskonale o tym wie, nic nie robi, aby to zmienić.Tak naprawdę to owijam w bawełnę, bo powinnam napisać jedną podstawową rzecz - ta drama jest wybitnie i wyjątkowo toksyczna. Ma pewne walory estetyczne - i tyle.

Nevertheless to definicja "pretty privilege" w postaci serialu. Czy to dobrze, czy źle i co to oznacza dla najbardziej pretty czy raczej handsome osoby w całej dramie - to zależy od oglądającego. Ale radziłabym nie brać przykładu z Na-bi z pierwszych odcinków i nie doszukiwać się w tym serialu głębi. Bo nie trzeba kopać głęboko, aby przekonać się, że za wiele tam nie ma. 

Jeśli trzeba to jeszcze potwierdzić - postacią, której najbliżej do wroga naszych bohaterów jest otyły mężczyzna w okularach. Dokładna odwrotność J. Trochę inna sprawa to fakt, że nasi bohaterowie nie potrzebują ani antagonisty, ani postaci, która będzie ich arcywrogiem, ani nikogo  takiego, bo oni wszyscy są swoimi największymi wrogami i stanowią sami dla siebie największe niebezpieczeństwo. 

Nevertheless

Ogólnie, jeśli wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią ci, że być może nie powinnaś się z kimś spotykać, to może warto wziąć je pod uwagę. Gdyby chcieć określić Nevertheless innym "frazeologizmem-triuzmem" to mogłoby to być "przecież łobuz kocha najbardziej". Tyle że w serialach łobuz dostaje wątek, w którym się poprawia i staje lepszym człowiekiem - a tutaj okazuje się, że łobuz jest większym okrutnikiem, który zupełnie nie rozumie, jak bardzo jego słowa i czyny się nie spinają i potem nie łapie, dlaczego nikt mu nie wierzy. 

Zakończenie tej dramy jest takie... zobojętniające. Nawet biorąc pod uwagę wszystkie powyższe okoliczności oraz potencjał ostatniego odcinka - zakończenie mogło być o wiele ciekawsze. A jest zupełnie bezemocjonalne. Ogólnie najlepiej przyjąć, że ta drama dzieje się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości albo stanowi film dokładnie dokumentujący jak się NIE zachowywać.

Czy można napisać o Nevertheless coś dobrego? Zasadniczo dwie rzeczy. Pierwsza - wątek dziewczyn! W mainstreamowych dramach prawie nie ma reprezentacji LGBT+ tutaj jedną z par drugoplanowych są dziewczyny. Tak, te z kadru z huśtawką. Wiele osób od pewnego momentu oglądało już tylko ich sceny. Druga - muzyka. Niektóre z piosenek z OST to prawdziwe perełki.

Trzymajcie się, M

sobota, 4 września 2021

Wszystkie wesołe piosenki

 Hello!

Sądziłam, że ze względu na różnorodność k-popu oraz wydaje się większą świadomość procesu tworzenia/produkcji muzyki w tym kręgu oraz ogólny konceptualizm i pomysł, temat na każdy comeback fani będą mieli nieco bardziej otwarte głowy na nowości. A potem okazało się, że niekoniecznie. Że są ludzie, którzy mają romantyczną wizję muzyki i artysty rodem z Cierpień młodego Wertera. I nie żebym miała coś do samej książki. Co do k-popu - nawet wolę mroczne i rockowe koncepty. Ale zasadniczo w k-popie wizja "cierpiącego artysty" się nie sprawdza. Czy też szeroko - wizja romantycznego artysty się nie sprawdza. Bez różnicy czy mówimy o idolach, którzy piszą swoje piosenki czy o utworach dla nich produkowanych. Jasne są wyjątki - ale należałoby ich szukać prawdopodobnie w pojedynczy piosenkach na płytach, wśród zespołów niekoniecznie z głównego nurtu lub wśród tego, co idole wrzucają na Soundcloud. 

Nie chciałabym więcej dodawać czy czynić więcej zastrzeżeń, ale nie każda smutna piosenka = głęboka piosenka z ważnym przekazem. Piosenka o zerwaniu piosence o zerwaniu nierówna, piosenki o zerwaniu mogą być też całkiem wesołe. I całkiem wesołe piosenki mogą nieść ze sobą przesłanie. I tak dalej.

TAEYEON Weekend
 
TAEYEON - Weekend

Ach, skąd mi się wziął pomysł na ten wpis. Z Twittera i portali plotkarskich - i nowy singiel Taeyeon spełnia tu podwójną rolę. Po pierwsze zarzucano mu, że jest podobny do piosenek Doja Cat, a ja się zastanawiałam po co szukać tak daleko, bo równie dobrze można napisać, że jest podobny do Lilac IU i pporappippam SUNMI - w każdym razie do każdej lekko retro piosenki i jest to lekko absurdalny zarzut. Ogólnie wszystko mniej lub bardziej już było.

A po drugie - jak tytuł sugeruje to piosenka o tym żeby cieszyć się z weekendu. Nic więcej. Żadnego cierpienia, niespełnionej miłości - albo spełnionej miłości ze smutnym końcem. Ani nawet zrywania. To piosenka o tym że w weekend można robić, co się chce. Poszukajmy innych wesołych piosenek! Chociaż tak - pewnie część z nich jest w jakiś sposób związana z miłością, od tego tematu trudno uciec, chodzi tu raczej o vibe, bo nie będę udawała, że sprawdziłam dokładnie tekst każdego utworu.

Większość głównych singli PENTAGON.

Zaczynając od ich najpopularniejszej piosenki, czy Shine, Humph!Sha La La, Do or Not... Wiem, że mają i bardziej mroczne utwory, ale chyba jednak kojarzą się bardziej z tymi promiennymi i jasnymi. 

Wanna One - Energetic 

Czy to przypadek, że Energetic napisał Hui z Pentagonu? Nie sądzę. 

EXO - Power 

Pamiętam te komentarze, że nie wypada i że ta piosenka jest taka niepoważna. A potem obok Growl EXO wykonało ją na zakończenie Igrzysk w 2018 roku. Myślę, że tu znalazłoby się także Don't fight the feeling, które zostało lepiej przyjęte, ale gdyby zamienić te piosenki kolejnością, to też wiele osób uznałoby, że to niepoważna piosenka. 

The Boyz - Bloom Bloom, Giddy Up

Wiem, że The Boyz ostatnio zdecydowanie przeszli na mroczną stronę mocy, ale Bloom Bloom to taka cudna piosenka, naprawdę jest doskonała na poprawę humoru. Po czym wrócili na jasną stronę mocy i ich najnowszy comeback to Thrill Ride. I chyba piosenka całkiem się podobała i była taka wakacyjna.

BamBam - riBBon. Prawie zapomniałam o tej piosence a w takim zestawieniu nie powinnam. I przy okazji przypomniałam sobie też o Candy Baekhyuna oraz o 2U Kang Daniela - wielu ludzi zgrupowało te piosenki razem, bo w występach ze wszystkimi trzema utworami pojawia się ta sama tancerka. Piosenka Daniela jest zdecydowanie o miłości, ale można ją zaliczyć do miłych i przyjemnych. Baekhyuna - do o miłości, ale zabawnych. 

BamBam riBBon

Ogólnie - wiele grup, które debiutowały w okolicach 2016-2017 roku, zaczynało z uroczym, wesołym konceptem. Inne piosenki, które jeszcze przychodzą mi do głowy: ASTRO - Baby, SF9 - MAMMA MIA. Utwory z początku kariery SEVENTEEN. ASTRO ostatnio wróciło z zupełnie niemroczną piosenką After Midnight i osiągnęli jakieś szczyty szybkości w wyświetleniach swojego teledysku i ogólnie był to chyba jedne z ich najlepiej przyjętych comebacków. Już pominę fakt, że w k-popie silna jest sezonowość piosenek, więc 3/4 wakacyjnych comebacków to cóż... mniej lub bardziej wesołe, wakacyjne piosenki - patrz fromis_9 i WE GO. Comeback Brave Girls z Chi Mat Ba Ram i Pool Party. W tym temacie pasowałyby także chyba niektóre piosenki f(x) z Hot Summer na czele.

Trochę pokazałam, że nie za bardzo wiem, jakie piosenki dziewczyn zaprezentować, ale żeby nie musieć zmieniać agencji - mamy Red Velvet i ich mniej lub bardziej wakacyjne hity. Dumb Dumb, Happines, Rookie, Red Flavour, Power Up i... Umpah Upmah i Zimzalabim - piosenki, których do tej pory nie rozumiem. I które jednocześnie idealnie pasują do tego zestawienia. Nawet Queendom by tu pasowało.

Wydaje mi się, że Weekly After School i STAYC ASAP by pasowały do tego zestawienia. Alien Lee Suhyun (w warstwie muzyczno-efekciarskiej, tekstowo - jest ciekawie) i How People Move AKMU. Hands Up - 2PM. Step i Mamma Mia KARA. Hold zespołu WINNER jest całkiem zabawne.

FXXT IT Big Bang i może na tym zakończę. Chociaż pewnie zapomniałam o tysiącach piosenek, które by tu pasowały.

Wiecie, w świecie gdzie ogromną popularnością cieszyły się piosenki takie jak Happy Pharrella Williamsa, Get Lucky Daft Punk, Can't Stop The Feeling Justina Timberlake'a, tak pewnie z połowa singli Katy Perry by tu pasowała, Uptown Funk, Party Rock Anthem... a wracając do k-popu - Gangnam Style (w całej swej ironii) i Fantastic Baby, oczekiwanie, że cała muzyka na planecie Ziemi będzie poważna, smutna, głęboka (to najważniejsze!) i mroczna jest niedorzeczne. A poza tym słuchaliście kiedyś playlisty Happy Classical Music? Nie? A powinniście. 

LOVE, M