poniedziałek, 29 lutego 2016

Największe odkrycie drugiego semestru: na studiach trzeba coś robić

Hello!
Ponieważ drugi semestr moich studiów trwa już dwa tygodnie, a właśnie rozpoczyna trzeci, a w komentarzach zdarzają się pytania (TAK!) śpieszę donieść co też ciekawego dzieje się na zarządzaniu instytucjami artystycznymi. A piszę o tym dopiero teraz, bo jedne z zajęć mam co dwa tygodnie i pierwsze miały miejsce dopiero dziś.

Mam nadzieję, że do końca studiów nie skończą mi się zdjęcia Hermiony.

Kompletnie zmienił mi się plan i to nie tylko pod względem zajęć, ale także ich rozłożenia w czasie. Na szczęście piątki w dalszym ciągu mam wolne. Jedynymi zajęciami, które pozostały bez zmian jest fonetyka, bo już z kształcenia zintegrowanego angielskiego zmieniła nam się prowadząca i dość mocno zmieniła nam się forma zajęć. Póki co mamy sporo słówek i mówek, ale utrzymane są one w takim artystycznym klimacie więc jak najbardziej pasuje to do kierunku. Zobaczymy jednak co będzie dalej. Analiza dzieła literackiego - nie, nie interpretowanie choć oczywiście nie da się od tego uciec (na drugim roku prawdopodobnie będę miała coś co się zowie: czytanie poezji) i będziemy pracować głównie na wierszach, ale jednak od strony budowy. Teatr powszechny XX wieku jest kontynuacją zajęć z wieku XIX, ale z innym prowadzącym i będziemy głównie oglądać i omawiać poszczególne sztuki. Podobnie jak na zajęciach nazwanych Sztuka a teatr, ale będziemy rozmawiać o performansach, malarstwie, muzyce w teatrze. W tym semestrze Warsztat Aktorski mamy z panem Florianem Staniewskim, a na tapecie mamy "Sen nocy letniej" i zobaczymy co z tego wyniknie. Dla urozmaicenia mam też Podstawy finansów i rachunkowości, zajęcia, które przerażają większość mojej grupy, a na które ja cieszę się najbardziej, bo może w końcu nauczę się czegoś pożytecznego. Wyobraźnia miasta to zdecydowanie zajęcia o najciekawszej i najbardziej tajemniczej nazwie jakie mamy, na których będziemy się zastanawiać jaki potencjał artystyczny drzemie w mieście. I zajęcia, które mieliśmy dziś po raz pierwszy: Sztuka internetu i nowych mediów. Ponieważ prowadzący zajmuje się głównie robieniem różnego rodzaju video (naprawdę bardzo, bardzo różnego) i to głównie właśnie w tym kontekście będą odbywały się te zajęcia. A być może dodatkowo uda nam się zrealizować warsztaty z animacji poklatkowej.


Nie zdawałam sobie do końca sprawy jakie mogą być konsekwencje faktu, że mój kierunek znajduje się w Katedrze Anglistyki i Amerykanistyki, a są takie, że zajęcia z Wprowadzenia do dramatologii (czytamy i omawiamy dramaty) oraz z Języka i formy rozporządzeń i pism urzędowych mam po angielsku. Skłamię jeśli powiem, że mnie to nie przeraża. Przeraża mnie bardzo, ale postanowiłam podejść do tego jak do przygody i trzymać się jak tonący brzytwy przekonania, że to może mi tylko wyjść na dobre. Zasadniczo pisma urzędowe prowadzi z nami pani tłumacz więc póki co zajmujemy się stylistyczną stroną języka, a potem właśnie będziemy uczyć się rozumienia i tłumaczenia pism. Natomiast dramatologia to coś jak analiza i interpretacja.

Jeśli pytania o studia będą się pojawiać, być może pod koniec marca coś jeszcze o nich napiszę, no i na pewno na początku czerwca będą się pojawiać podsumowania i studiów, i mieszkania w akademiki, i czasu w Gdańsku.


sobota, 27 lutego 2016

Dokąd zmierzacie w samotności i nieszczęściu ("Marnie. Przyjaciółka ze snów")

Hello!
Tegoroczny, nominowany do Oscara film ze studia Ghibli to "Marnie. Przyjaciółka ze snów", reżyser- Hiromasa Yonebayashi. I choć wiadomo, że nagrodę dostanie "Inside Out", a jak nie dostanie to będzie zdecydowanie największe zaskoczenie Oscarów, ale warto przyjrzeć się także pozostałym tytułom, bo w kategorii film animowany znajdują się nie tylko typowe bajki dla dzieci. Postanowiłam zająć się "Marnie" oczywiście ze względu na rok z anime.


Kompletnie nie byłam przygotowana na to co ta animacja przedstawia. Opis znajdujący się na filmwebie mówi niewiele - Młoda dziewczyna zostaje w celach zdrowotnych wysłana na wieś, gdzie nawiązuje niecodzienną przyjaźń z mieszkanką lokalnej posiadłości- i jest to ledwie zalążek całej fabuły. Główna bohaterka Anna oprócz problemów zdrowotnych ma także problemy natury bardziej wewnętrznej i z nimi też będzie próbowała sobie poradzić. I zdecydowanie to jest najważniejszą osią filmu. Trzeba być cierpliwym i przygotować się na kino psychologiczne, obserwować to, co dzieje się z bohaterką. Trudno w przypadku tej animacji mówić o akcji, bo tam naprawdę niewiele się dzieje i muszę przyznać, że miałam momenty zwątpienia - spokojnie można by skrócić film o co najmniej 20 minut - ale warto wytrzymać do końca.


Jeśli zaś chodzi o tytułową Marnie, to od początku - ah ten polski tytuł, ale angielski brzmi "When Marnie Was There" -  wiadomo, że coś jest z jej postacią nie tak, tylko nie wiadomo co i teoretycznie chyba widzowi najbardziej powinno zależeć na tym, aby dowiedzieć się co to za postać. Po poznaniu odpowiedzi trudno jest coś o niej napisać, niechcący nie zdradzając zbyt wiele.


Jak to zwykle bywa w wypadku japońskich animacji, ta także niesie ze sobą przesłanie, ale nie jest ono aż tak klarowne i uniwersalne jak zawsze. A przynajmniej nie wszystkie przesłania, bo lekcje płynące z anime, są rozłożone na co najmniej 3 poziomy, podobnie jak jego fabuła. Wychodzi z tego wyjątkowo ciekawa układanka, ale żeby się o tym przekonać, trzeba obejrzeć całe 100 minut. Wiele rzeczy w trakcie oglądania jest niezrozumiałych, a film z każda minutą robi się coraz dziwniejszy, aż na koniec następuje bardzo, bardzo emocjonująca kumulacja tego wszystkiego. I to kolejna nieco utrudniająca oglądanie cecha tego filmu - większość akcentów przełożono na końcówkę i naprawdę przebrnięcie przez, trzeba niestety to napisać, zwyczajnie nudny początek, jest wyzwaniem. Od pierwszych minut widać także, że nie będzie to lekki film, jedynym jasnym punktem są Setus i Kiyomasa i gdyby nie ich epizodyczne wypowiedzi, nieco podnoszące na duchu, mogłoby być jeszcze trudniej oglądać animację.


Zwróćcie uwagę na tytuł recenzji, to najlepsze podsumowanie tego film. Annie udaje się odkryć sekrety z przeszłości, docenić to co ma i nie tylko uzyskać zrozumienie, ale także być wyrozumiałą. Jej droga była trudna, ale warta przejścia.


"Marnie. Przyjaciółka ze snów" to nieco za długa animacja, z bardzo poruszającym wyjaśnieniem wątków, ale do obejrzenia raz i niestety, nie ma w niej nic takiego, co zapadałoby na dłużej w pamięć. Podobno to ostatnia produkcja studia Ghibli i nie jestem pewna czy to godne pożegnanie. Oczywiście w głębi serca liczę, że powstaną kolejne animacje, nigdy nic nie wiadomo. 

czwartek, 25 lutego 2016

Twoje fikcyjne oblicze

 Hello!
Jak wiadomo wszem i wobec M. kocha wszelkiego rodzaju tagi i ku jej uciesze została nominowana przez Corteen do odpowiedzenia na kilka pytanek. Niezbyt łatwych, trzeba przyznać.

 1. Postać, którą kiedyś przypominałaś. 
 Aż tak bardzo się nie zmieniłam ale tu pasuje Jamie Sullivan z  "A Walk to Remember".

2. Postać, którą obecnie przypominasz.
 Oczywiście Kłapouchy. Zawsze najbardziej go lubiłam. 



3. Jak myślisz, jaką postać będziesz przypominać w niedalekiej przyszłości?
 Nie miałam zupełnie pomysłu kogo tu umieścić, szukałam inspiracji i zobaczyłam kadr ze "Stowarzyszenia Umarłych Poetów" i już wiedziałam, że musi to być John Keating.

4. Postać, do której podobieństwo napawa Cię dumą.
 Pierwszą postacią o jakiej pomyślałam czytając ten punkt był Bilbo Baggins. Drugą Hermiona.
A trzecią, choć to smutne, Neil Perry, z wspomnianego w poprzednim punkcie filmu.


5. Postać, do której wolałabyś/byś nie być podobny/a.
 Nie ma jednej konkretnej, wolałabym nie przypominać morderców.


6. Postać, z którą dzielisz wiele zalet.
 Najtrafniejszą odpowiedzią jest chyba doktor Watson.


7. Postać, z którą dzielisz wiele wad.
 Uwielbiam "Zakochaną złośnicę" i czasami przypominam Katarinę.

8. Postać, z którą dzielisz pasję i gust.
 Z tego, co wiem, raczej niewiele postaci przyznaje się do oglądania seriali czy chodzenia do kina i życia w takim filmowym świecie, ale kojarzę jedną, która pasjonuje się książkami i do niej mi najbliżej, a jest to Belle.


9. Postać o podobnych poglądach na świat.
Chyba już kiedyś o tym wspominałam: czytając "Gwiazd naszych wina" odkryłam, że jestem jak Augustus.

10. Postać, z którą łączy Cię wiele, choć wydaje się to absurdalne.
Nie do końca wiem jako można definiować absurdalne więc dla mnie będzie to fakt, że łączy mnie wiele i z wieloma postaciami z anime. Na przykład z Yoshino z "Zetsuen no Tempest".

Nieszczególnie się rozpisałam, oczywiście w niektórych punktach nie poprzestałam na jednej postaci, ale pytania były całkiem konkretne więc i odpowiedzi musiały być podobne.

wtorek, 23 lutego 2016

Coś więcej? ("Charlie i fabryka czekolady")

Hello!
Nie wiem w jakim momencie "Charlie i fabryka czekolady" przykuł moją uwagę na tyle, że zaczęłam poważnie zastanawiać się nad ukrytym przekazem zawartym w jego treści. Było to na długo po obejrzeniu filmów, chyba w momencie gdy dowiedziałam się, że istnieje książka. Aby sprawdzić czy faktycznie "Charlie" pokazuje coś więcej trzeba było więc ją przeczytać, co też uczyniłam.
Przy okazji dowiedziałam się, że książka jest lekturą w podstawówce.


Zaczynając czytanie książki, byłam przekonana, że ma ona głębszy sens, ale nie wiedziałam w jaki sposób zostanie on zaznaczony. Trzeba przyznać, że w dość zaskakujący. Książka napisana jest bardzo prostym i przyjemnym, dynamicznym językiem, doskonale oddającym tempo akcji, szczególnie gdy opisywane jest zwiedzanie fabryki. Chociaż mam jedno zastrzeżenie: wyrażenie typu "strasznie cenne" nie powinno pojawić się w tłumaczeniu, to dość potoczny zwrot i choć nie jestem pewna, czy nie jest to jednak celowy zabieg, podkreślający status społeczny osoby wypowiadającej te słowa, to jednak razi w oczy. 

" - Bicze! - rozpłakała się Veruca Salt. - Ale do czego pan używa biczy?
- Do bicia śmietany, rzecz jasna - odpowiedział pan Wonka. - Jak sobie wyobrażasz uzyskanie bitej śmietany bez biczy? Bita śmietana nie jest bitą śmietaną, jeśli się jej porządnie nie zbije. Podobnie jak jajko sadzone nie jest jajkiem sadzonym, póki się go wiosną nie zasadzi w polu."

Ten sens czy też lekcja do nauczenia zawiera się w treści piosenek Umpa-Lumpasów. Muszę przyznać, że byłam lekko zaszokowana, bo są bardzo wymowne, nie owijają w bawełnę, momentami wręcz do granic brutalności, a przecież to książka dla dzieci. Jednak znów zastanawiam się, czy taka dosłowność nie jest specjalna, aby do ludzi lepiej i dokładniej dotarło to, o czym czytają. Roald Dahl piętnuje w książce obżarstwo, łakomstwo, rozpieszczenie, chciwość oraz fakt, że dzieci spędzają za dużo czasu przed telewizorem oraz kilka pomniejszych przywar. Co ważne nauka płynie nie tylko dla dzieci, ale chyba nawet bardziej, dla dorosłych, bo całkiem słusznie, w wielu miejscach podkreślane jest, że rodzice nie mają dla dzieci czasu i na różne sposoby próbują im to zrekompensować.

"Maleńkie twarze rzeczywiście odwróciły się w stronę drzwi i popatrzyły na pana Wonkę.
- No i proszę! - zawołał triumfalnie. - Wyglądają! Nie ma wątpliwości! Te cukierki nie są okrągłe, a wyglądają!" 

Z drugiej strony książkę spokojnie można potraktować jako opowieść o zwiedzaniu fabryki czekolady, bez ukrytego przekazu, a po prostu opowiadającej o faktach, tym co się stało. Tak było i nic z tego nie wynika.

" - O ciotko przenajświętsza! - odpowiedział pan Wonka. - Nie wspominaj przy mnie o tym obrzydlistwie! Czy ty wiesz. z czego robi się płatki śniadaniowe? Z ołówkowych ostróżyn wysypanych ze strugaczek!"


"Mamy ich! Haczyk połknięty!
Teraz, bez dalszej już zachęty 
Przejdą na jasną stronę mocy
I będą czytać we dnie, w nocy,
W domu, w szkole, w parku, w wannie - 
No - będą czytać nieustannie"

niedziela, 21 lutego 2016

Often

Hello!
Dziś anime obejrzane z polecenia brata i jak się okazuje pod pewnymi względami, wszystkie są do siebie dość podobne.


"Ao no exorcist"
Nastoletni Rin dowiaduje się, że jest synem Szatana. Mimo to chłopak postanawia zostać egzorcystą. 
(filmweb.pl)

Ciekawe i całkiem zaskakujące momentami anime. I prawdę powiedziawszy trudno mi coś więcej o nim napisać. Chociaż podobało mi się podobnie jak wszystkie pozostałe. Ale nie było aż tak ładnie narysowane i w sumie niczym niezwykle szczególnym się nie wyróżniało.


"Black Bullet"
W roku 2021, ludzkość została zdziesiątkowana przez epidemię pasożytniczego wirusa, który przemienia zainfekowanych w potwory zwane Gastrea. Ci, którzy przeżyli, zostali zmuszeni do życia w obszarze chronionym przez Monolity, struktury utworzone z Veranium, jedynego metalu mogącego ranić potwory. Wirusem można się zarazić tylko przez płyny ustrojowe, jednak matki mogły przekazać jego geny swojemu dziecku. Tak narodziły się przeklęte dzieci - czerwonookie dziewczęta z wrodzoną odpornością na wirus i nadludzkimi zdolnościami.
W celu walki z Gastrea utworzono wyspecjalizowaną grupę znaną jako Obrona Cywilna. Tworzą się tam pary składające się z Inicjatora, którym jest przeklęte dziecko i Promotora mającego wyszkolić swojego Inicjatora. Po 10 latach do lokalnej jednostki zostaje przypisany Rentarou Satomi, szesnastoletni uczeń Liceum Magata. Wraz ze swoim inicjatorem, Enju Aiharą, rozpoczynają tajną misję, która może uchronić przed zniszczeniem całego Tokio.
(shinden.pl)



Naprawdę cudowne anime, odrobinkę infantylne, ale ciekawe. W sumie jedyną rzeczą, która mi się nie podobała, był fakt, że twórcy często porzucali wątki, nie wyjaśniając ci, albo wycofywali się z jakiś gdy wyraźnie zaczynało robić się zbyt poważnie. Albo pokazywali coś ważnego, ale potem nie potrafili pokazać konsekwencji. Czasami też trochę jak by zapominali, co działo się w poprzednich odcinkach. Po prostu było nieco niedopracowane, ale naprawdę urocze.Chociaż momentami smutne.


"Hataraku Maou-sama!"
 Król Demonów wraz ze swoim sługą trafia do współczesnego Tokio. Pozbawieni magicznych mocy rozpoczynają życie pośród zwykłych śmiertelników. (filmweb.pl) A w ślad za nimi podąża Bohaterka, mająca za zadanie zająć się Królem Demonów, z tym, że podobnie jak on sama także traci moce.
Wyglądają jak ludzie i w świecie ludzi będą musieli zmierzyć się z ludzkimi problemami. Oto seria, w której między innymi zobaczycie, jak potężny władca demonów pracuje w McRoland’s, robiąc najlepsze frytki w okolicy. (shinden.pl)


Najbardziej ze wszystkich argumentów brata przemówił do mnie ten o pracy głównego bohatera w McRoland. A potem się okazało, że to nie taka głupia bajeczka i parodia, jak się wydawało. Poważne też to nie jest, ale na pewno pokazuje, że podział na dobro i zło, wcale nie jest taki oczywisty, jak by się wydawało. We władcy demonów można się zakochać, a jemu samemu bardzo zależy na pracy. Zaskoczyła mnie całkiem przemyślana wewnętrzna budowa tego anime, bo początek i koniec bardzo ładnie ze sobą korespondują.

"Mirai Nikki"
 Psychologiczny thriller, opowiadający historię chłopaka o imieniu Yuki (Misuzu Togashi) - samotnika, stroniącego od ludzi. Jego ulubionym zajęciem jest pisanie pamiętnika w telefonie. Każda notatka jest jednak zapisem obserwacji zachowań ludzi wokół niego. Ponadto Yuki posiada dwóch wyimaginowanych przyjaciół - słodką Muru Muru oraz Boga Czasu i Przestrzeni, Deus Ex Machina. Yuki pewnego dnia przekonuje się o tym, że są oni czymś więcej niż tylko wytworami jego wyobraźni... Co więcej, wpisy w komórkowym pamiętniku Yukiego nagle zaczynają dotyczyć wydarzeń z przyszłości. (shinden.pl)



Dość długo zabierałam się za oglądanie i podchodziłam do "Mirai Nikki" jak pies do jeża. Ale jak już zaczęłam, to nie spodziewałam się tego co zobaczę, chociaż brat ostrzegał i mówił. W sumie jest dość straszne, a thriller psychologiczny to chyba najdokładniejsze słowa jakimi można go opisać.
Główny bohater jest nieco porąbany, ja śledząc jego poczynania non stop zastanawiałam się czy on tak na poważnie, jednak udaje, a może jest zwyczajnie głupi, albo może w drugą stronę: jest tak zdolnym manipulatorem. Nie byłoby tego problemu gdyby nie Yuno jego dziewczyna, chociaż to zdecydowanie bardziej skomplikowana relacja, a ona sama jest po prostu psychiczna. Także nie tylko akcja jest dynamiczna, ale powiązania między postaciami również. Z tym, że, co zaskakujące, zakończenie i odcinek specjalny, pięknie to wszystko, może nie niszczą, ale ujawniają, że z jakiegoś powodu, pewne rzeczy muszą zostać złagodzone. Nie rozumiem dlaczego, skoro twórcy zdecydowali się na tak ciężkie anime, nie udźwignęli tego do końca.


"Yahari Ore no Seishun Love Come wa Machigatteiru"
Anime, które skończyłam oglądać całkiem niedawno temu. A zaczęłam, bo jednocześnie brat mi o nim powiedział, a wcześniej tego samego dnia, sama je sprawdzałam po zobaczeniu jakiegoś obrazka na tumblr. I jest to anime z najdłuższą nazwą, jakie widziałam.

Z nieprzeciętnością często w parze idzie wyobcowanie. Ludzie o odmiennym światopoglądzie, własnej, odbiegającej od reszty tłumu opinii na większość spraw, myślący poza schematami, mają też często kłopoty z odnalezieniem się w społeczeństwie i zdobyciem przyjaciół. Taką osobą zdecydowanie jest główny bohater - Hikigaya Hachiman. Ponadprzeciętnie inteligentny, a jednocześnie leniwy i niesystematyczny, przepełniony cynizmem uczeń liceum o sarkastycznym podejściu niemal do wszystkiego, co go otacza. Gdyby chciał, z pewnością mógłby być popularny i cieszyć się młodością, jednak, jak mawia, nie chce utożsamiać się z "bandą kłamców", czyli, jak twierdzi, tylko udającymi szczęśliwych rówieśnikami. Olewackie podejście do edukacji i integracji sprawia, iż szkolna wychowawczyni zmusza go do dołączenia do klubu ochotników, w którym do tej pory była tylko jedna osoba - chodząca doskonałość skryta za grubą maską pozorów - Yukinoshita Yukino. Razem tworzą duet nie z tej ziemi, a ich przesączone jadem dialogi to istny raj dla fanów potyczek słownych. Jeszcze ciekawiej bywa, gdy od czasu do czasu tej dwójce zdarzy się współpracować pomagając innym, a tym właśnie zajmuje się ich klub. (shinden.pl)




Prawie, prawie utożsamiam się z głównym bohaterem, ale pomimo samotniczego trybu życia, jednak jest parę istotnych kwestii, w których się różnimy. Natomiast bohaterka jest ciekawą postacią jednak momentami niesamowicie irytującą. W sumie często jest tak, że i ona i on robią/mówią coś podobnego, ale jemu się obrywa, a jej nie. Śledzenie losów tej niezwykłej pary jest jednak zaskakująco ciekawe.

Trzymajcie się, M

piątek, 19 lutego 2016

Wielkie nadzieje ("Deadpool")

Hello!
"Deadpool" to film, w którym jeden facet mści się na drugim za to, że przy okazji wyleczenia raka "zepsuł" mu buzię i teraz boi się pokazać swojej kobiecie, bo jest brzydki. To tak w największym skrócie. A w notce są same spoilery.


Śledziłam z zaciekawieniem akcję promocyjną filmu, ale z premedytacją nie oglądałam większości materiałów filmowych wypuszczanych w jej ramach. Starałam się nie tworzyć jakiś oczekiwań. I prawie się to udało, ale przed pójściem do kina zdążyłam przeczytać kilka recenzji, raczej entuzjastycznych. Stwierdziłam, że jakąś poprzeczkę jednak można by filmowi ustawić. Chyba zdecydowałam się na to za wcześnie, bo, choć powiedzieć, że się rozczarowałam to zdecydowanie za dużo, to jednak spodziewałam się, że film będzie nieco inny.


Po pierwsze ten film nie jest aż tak zabawny jak wszyscy mówią/piszą. Chociaż to jeszcze zależy co uznamy za śmieszne. I wcale nie piję do tego, że większość żartów jest mocno prymitywna i odnosząca się do bardzo niskiego humoru, bo to akurat taki urok postaci, ale do tego, że wszystkie inne śmieszne rzeczy to głównie nawiązania, mniej lub bardziej bezpośrednie, aluzje do kultury, popkultury i wszystkiego co się da. I paradoksalnie jest to jednocześnie jeden z najlepszych elementów filmu, ale za mało jest takiego oryginalnego, wewnętrznego humoru postaci. I im dłużej myślę o tym filmie, tym bardziej nie wiem co o nim myśleć.


Deadpool określany jest mianem "antybohatera". Trochę to mało dokładna definicja. On nie miał i nie ma ambicji zostania bohaterem. On po prostu się mści, w brutalny sposób w filmie, który dostał kategorię wiekową R więc to wykorzystuje. Nie robi tego w szlachetny czy nieszlachetny sposób, tylko działa. Nie walczy ze złolem zagrażającym całemu światu i go nie ratuje, nie broni damy w opresji, działa napędzany niskimi pobudkami. Nie jest ani bohaterem, ani antybohaterem, jest Deadpoolem ze wszystkimi odchyłami.


W filmie pojawiają się "X-Meni": Colossus i Negasonic Teenage Warhead. I nie mam pojęcia co robią w tym filmie. Są pretekstem do żarów i to całkiem udanych. Na przykład czemu w tak wielkiej posiadłości (czyli szkole Profesora X) jest ich w tym momencie tylko dwoje. Colossus jest tą postacią, która próbuje przekonać Deadpoola do zostania bohaterem i ma cudowne bohaterskie przemówienie. Przerwane brutalnie, bo główny bohater się nudził. Wracając do roli mutantów w filmie - koniec końców robi nam się trzyosobowa drużyna do walki ze złem. Nie sądzę, że to było konieczne, ale Deadpool'owi mogłoby być smutno gdyby cały film, był taki samotny. I w sumie okazuje się, że całkiem nieźle razem działają.


Wiecie jednak co najbardziej mnie zaskoczyło? Że film dobrze się kończy. Nie bez powodu był reklamowany jako idealny wybór na Walentynki. "Deadpool" miał bawić się konwencją filmu superbohatreskiego i gdy pod koniec akcja nieco się zagęszcza i widać, że już zmierza do rozwiązania, zastanawiałam się tylko w jaki sposób twórcy postanowią zagrać widzowi na nosie. Czy gdy Vanessa w końcu zobaczy jak on wygląda, to jednak nie zdecyduje się go zaakceptować i ucieknie z krzykiem czy po prostu zginie nawet nie wiedząc co się stało z Wadem. Czy też nie ucieknie a i tak zginie. Ale nie, film kończy się sceną pocałunku na ogromnym rumowisku. A wcześniej jest scena, na którą widownia zareagowała zdecydowanie najżywiej. Mianowicie, gdy Vanessa odsłania czerwoną maskę główny bohater ma jeszcze przymocowaną zszywkami do twarzy, papierową maskę Wolverina, to znaczy twarz Hugh Jackmana. Ale to nie jedyne nawiązanie do Wolverina w filmie. Bo trzeba wiedzieć, że oni mają na pieńku.



Trochę się wyżywam na tym filmie, ale on naprawdę nie jest zły, tylko faktycznie lepiej nie mieć oczekiwań. Wyłapywanie nawiązań, które raczej nie kryją ("-Musisz porozmawiać z Profesorem. - Ale z którym? McAvoy'em czy Stewart'em?") i to naprawdę do wszystkiego, to całkiem dobra zabawa. Poza tym Ryan Reynolds jest naprawdę genialny i fenomenalnie spisuje się w swojej roli. Napisy początkowe są cudowne ("zły Brytyjczyk" - oni sobie naprawdę zdają sprawę, że Brytyjczycy nieco kradną Amerykanom kinematografię). Podoba mi się także montaż i niekoniecznie chronologiczne przedstawienie całej historii. I muzyka, a raczej piosenki, bo jako takiej samej muzyki nie ma zbyt wiele. I zapomniałam o jednej rzeczy - cechą charakterystyczną Deadpoola jest przełamywanie czwartej ściany i jest genialne. Najbardziej podobało mi się gdy bohater zaznaczał, że słyszy (i wykorzystuje) właśnie muzykę.  Z chęcią obejrzałabym ten film raz jeszcze i dokładniej mu się przyjrzała. I ostania uwaga z jakiegoś powodu, chyba końcówki, czuję jakoś podobną estetykę tego filmu i "Zimowego Żołnierza". Chcę też kolejny film, bardzo.


Pozdrawiam, M

środa, 17 lutego 2016

Kwiatki, perełki, ciekawostki

Hello!
Pierwszy semestr studiów dobiegł końca i trzeba go jakoś podsumować. Gdy przygotowywałam się do zaliczeń, odkryłam, że w notatkach mam sporo "błędów" i różnych ciekawych zapisków. Postanowiłam zebrać je wszystkie razem.


> Zamiast zapisać "masowo stosowane" napisałam "masowane"
> Przepisywałam fragment z książki: "krytyków buszujących w zbożu lesie"
> W każdym tekście, który czytałam na wprowadzenie do wiedzy o filmie pojawiało się coś na temat
"Gwiezdnych wojen". Najczęściej w niezbyt pozytywnym kontekście, tak w skrócie: "Gwiezdne wojny" zniszczyły ambitną kinematografię.
> "W grece przedrostek eu- oznaczał coś dobrego. Na przykład: eutanazja!"
> Pan od filozofii opowiadał nam bajkę. I wszystko byłoby normalnie, ze szczęśliwym zakończeniem, ale "księżniczka zaczęła myśleć".
> "Relacja pomiędzy tym co na scenie, a tym co w umyśle widza, jest zasadniczą wartością teatru."
> "Sztuką jest to co ujawnia swe reguły."
> Czy aktor musi rozumieć istotę krzesła?
> Wszystko może być wszystkim - oprócz samym sobą. I musi zostać dookreślone.
> "Aktor przestaje być indeksem, zostaje wyłącznie ikonem"
> Im bardziej teatr chce być prawdziwy, tym bardziej jest podejrzany.

Myślałam, że jest tego nieco więcej, ale wyszła ładna synteza. Zarządzanie instytucjami artystycznymi takie ambitne. Ale na początek drugiego semestru muszę napisać, że nasi wykładowych chyba bardziej od nas wierzą, że po tym kierunku będziemy mieć jakąś pracę, niż my sami.

Pozdrawiam, M

poniedziałek, 15 lutego 2016

Usually


Hello!
Kolejna część widzianych przeze mnie anime, uplasowanych tylko odrobinę niżej w moim sercu jak prezentowane w poprzednim poście.

 
"Karneval" 
Nai poszukuje ważnej dla niego osoby, za jedyną wskazówkę mając dawno porzuconą bransoletkę. Gareki to kieszonkowiec, który dzięki kradzieży jakoś wiąże koniec z końcem. Dwójka ta spotyka się w dziwnej posiadłości, gdzie zostają wrobieni w przestępstwo, co sprawia, że lądują na celowniku wojskowej agencji bezpieczeństwa jako poszukiwani kryminaliści. W tym właśnie momencie, kiedy Nai i Gareki znajdują się w na pozór beznadziejnej sytuacji, na ich drodze staje najpotężniejsza w kraju agencja obrony – “Cyrk” (shinden.pl)


Jedno z dwóch najśliczniejszych anime jakie widziałam. Bardzo, bardzo żałuję, że nie ma kolejnego sezonu, bo potencjał jest ogromy. Jest to naprawdę przeurocze, przesympatyczne anime i nie sposób go nie polubić. Dodatkowo dzięki niemu, wspomniane w poprzedniej notce "Pandora Hearts" zapunktowało, bo Gareki i Gilbert są do siebie podobni, a ja ich obu uwielbiam.


"Noragami"
 Bóg Yato, zbierając fundusze na własną świątynię, za niewielką opłatą udziela ludziom pomocy. Tym sposobem poznaje nastoletnią Hiyori, której dusza z nieznanych powodów opuszcza ciało. (filmweb.pl)

 To jest Yukine i można powiedzieć, że pracuje dla Yato. A on sam jest w na obrazku na samej górze.

Dwa sezony i ku mojej radości zapowiada się, że powinien być kolejny. Dużo, nawet bardzo dużo się dzieje w tym anime i do tego na wielu różnych płaszczyznach. Problemów zamiast ubywać, zdecydowanie przybywa i to w takich momentach, gdy wszystko wydaje się już dobrze układać. Momentami naprawdę szkoda mi bohaterów, bo tak ławo ich polubić, że nie chce się, aby działy im się złe/smutne rzeczy.


"Owari no Seraph"
Najpiękniejsze anime jakie widziałam., numer dwa. Jest po prostu takie śliczne, że mogłabym tylko patrzeć na postaci i nic więcej. Ma dwa sezony, zaczyna się dość mocnym uderzeniem, ale pierwsza seria jest dość infantylna, ale ładnie dorasta i rozwija się wraz z bohaterami, by w drugim odrobinkę nabrać schematyczności-patetyczności, ale w naturalny i oczywisty dla poszczególnych bohaterów sposób więc wszystko ładnie się łączy.


 Na świecie rozprzestrzenił się wirus, który zabił wszystkich ludzi w wieku powyżej trzynastego roku życia. W tym samym momencie, wampiry wyszły z ukrycia i zniewoliły ocalałych. Pojmane dzieci wykorzystywane były jako pożywienie. Yuuichirou Hyakuya oraz reszta jego "rodziny " z domu opieki przez cztery lata żyła w zamkniętym mieście, traktowana przez wampiry jak zwierzęta. (filmweb.pl) Aż do pewnego dnia znaleźli mapę i postanowili uciec. Niestety plan się nie powiódł, a Yu od tamtego momentu szuka zemsty na wampirach. 


"K" ("K:Project")
Dwa sezony ("K" i "K:Return od Kings") oraz znajdujący się pomiędzy nimi film ("K:Missing Kings"). I muszę przyznać, że pierwszy podobał mi się bardziej niż drugi, a film nie był zły. A "K" wzięło się stąd, że tytułem każdego odcinka jest angielski wyraz/wyrażenie zaczynające się na tę literę.


W mieście Shizume władzę sprawuje siedmiu królów. Tutaj uczy się też Yashiro Isana - zwyczajny, wiodący normalne życie nastolatek. Wszystko się komplikuje, kiedy zostaje wmieszany w sprawę głośnego morderstwa. Nagle okazuje się głównym podejrzanym. Aby oczyścić się z zarzutów i przeżyć, jest zmuszony na własną rękę rozpocząć śledztwo. W tym samym czasie miasto staje się polem walki dla dwóch skłóconych klanów. (shinden.pl)


To anime nie powinno mi się spodobać, jest dziwnie komputerowe i muzyka też raczej nie należy do mojej ulubionej. Ale historia i postaci sprawiły, że mogłam na to wszystko przymknąć oko i razem z nimi szukać odpowiedzi na nurtujące pytania.
Drugi sezon, niestety, nie był tak porywający, chociaż pojawił się całkiem ciekawy antagonista i inni królowie. Nawet wizja połączenia sił i wspólnej walki była dobra, ale gdzieś po drodze anime straciło sporo uroku pierwszej serii.


"D.Gray-man"
Najdłuższe anime jakie obejrzałam, póki co, bo ciągle jeszcze oglądam "Czarodziejkę z Księżyca". Muszę przyznać, że uprzedziłam się do serii, które mają więcej niż 25 odcinków. Kilkukrotnie planowałam porzucenie oglądania- anime ma ponad 100 odcinków, a rozgrywanie przez 20 odcinków jednego, mało istotnego wątku może doprowadzić na skraj załamania. Fabuła też nie była szczególnie fascynująca, ale po raz kolejny moja miłość została ukierunkowana na postacie, ich charakter i wątki psychologiczne. I choć momentami jest niesamowicie wręcz schematycznie-patetycznie (poświęcenie, zmiana, dobro zawsze zwycięża, a wytrwałość popłaca) to Allen jest jedną z najbardziej zaskakująco uroczych i nieoczywistych postaci jakie można spotkać w anime. Zarówno drugi plan tych dobrych jest ciekawie przedstawiony, ale chyba jeszcze bardziej intrygujące są dylematy tych złych.
A w tym roku powstanie albo ciąg dalszy przygód, albo nowa ich wersja. Co to nie będzie i tak będę się cieszyła.


Akcja rozgrywa się w alternatywnej wersji końca XIX wieku, kiedy to światu zagrażają tzw. akumy - potwory powstałe w wyniku przywrócenia do życia duszy zmarłego (główny oponent egzorcystów nakłania bliskich nieżyjącej osoby, by przyzwali ją z zaświatуw, po czym zamyka ożywioną duszę w ciele potwora). Główny bohater Allen Walker - piętnastolatek po przejściach był zmuszony do zabicia przyzwanego przez siebie zamienionego w akumę rodziciela. Po tych traumatycznych wydarzeniach za cel obrał sobie przynoszenie ulgi duszom zamkniętym w ciałach potworów. Wraz z przyjaciółmi - piękną Leenale, małomównym Kandą, wesołkiem Lavim, wampirem (dzięki innocence) Crowleyem oraz niezdarną Mirandą zrobi wszystko, by pokrzyżować plany niegodziwego Millenijnego Hrabiego, twórcy akum. (shinden.pl)


"Shingeki no Kyojin"
Albo "Attack on Titan". Popularność tego anime nieco mnie przytłoczyła i w pewnym momencie zaczęło on wyskakiwać z lodówki, a ja nawet nie zauważyłam, że zaczęłam rozpoznawać już nawet japońską nazwę. Musiałam ulec wobec tak miażdżącej siły i w końcu je obejrzeć. A jak zaczęłam to nie było przebacz i oprócz wszelkich OVA i innych historii specjalnych, obejrzałam też "Gimnazjum tytanów" - całkiem zabawną, chibi opowieść o szkole. Darowałam sobie tylko filmy - to nigdy nie jest dobry pomysł.


Alternatywny świat w klimacie średniowiecznego fantasy. Bezbronna ludzkość na skraju wyginięcia chowa się za olbrzymimi, zesłanymi przez samych bogów murami. Wrogiem są nieśmiertelne, mięsożerne, olbrzymie istoty o ludzkich kształtach – tytułowi tytani. Nie posiadają one inteligencji, niczym ruchome zwłoki tłoczą się pod murami, wabione ludzkim zapachem. Nigdy nie udałoby im się zagrozić ludziom jeszcze raz, gdyby nie pewne wydarzenie, w skutek którego boska ochrona zostaje naruszona, a w murze pojawia się wyłom pozwalający naturalnym wrogom ludzi wedrzeć się do środka. W tak niespokojnych czasach przebiega młodość trójki głównych bohaterów: Erena – żyjącego nienawiścią do tytanów młodzieńca o wielkich ambicjach i gwałtownym usposobieniu, Mikasy – przybranej siostry Erena, cichej, spokojnej, zawsze opanowanej, pałającej olbrzymią siostrzaną miłością do swojego brata, a kiedy trzeba - szybkiej, precyzyjnej i zabójczej, oraz Armina – tchórzliwego acz bystrego nastolatka o niebywałej zdolności oceny sytuacji i znajdowania wyjścia z wszelkich tarapatów. Razem pragną dołączyć do jednostki zwiadowczej, czyli jedynych ludzi, którzy kiedykolwiek odważyli się stawić czoła tytanom w otwartej walce. (shinden.pl)


Z jednej strony rozumiem dlaczego wszyscy zachwycają się tą historią i czekają z niecierpliwością na kolejny sezon, ale z drugiej to nie jest anime pozbawione wad. Szczególnie tego, że momentami bywa wręcz przeraźliwe nudne, a z taką opowieścią, wydaje się to być niemożliwe. Ale jak pisałam powyżej, ja też wpadłam jak śliwka w kompot i czekam co będzie dalej.


Trzymajcie się, M

sobota, 13 lutego 2016

10 razy Always

Hello!
Wpis prawie walentynkowy, planowany od ponad roku, o moim ulubionym słowie w języku angielskim, czyli always. 

Wszystko zaczęło się oczywiście od "Harrego Pottera" i chyba najbardziej znanego cytatu z rozmowy Dumbledor'a i Snape'a.

 "After all this time?
Alwyas"

A potem zauważyłam, że słowo always często jest prawie jak wyznanie miłości albo je zastępuje i zaczęłam to nieco uważniej śledzić. 

Kolejnym miejscem gdzie rzuciło się ono w oczy był serial "Castle", z którym miałam krótki acz żarliwy romans. Ostatni odcinek czwartego sezonu ma tytuł "Always" i  zgodnie z opisem Castle i Beckett całowali się w nim "naprawdę". Ale w innych miejscach, niestety nie wiem dokładnie, w których odcinkach always pojawia się bardzo często i jest chyba jednym ze sztandarowych słów fandomu serialu. 


 Ten odcinek nawet widziałam i chyba jest to 14 lub 15 odcinek 2 lub 3 sezonu.









Wyszyłam też 2 elementy torby związane z dwoma powyższymi przykładami. Piszę o tym, ponieważ powstała nowa podstrona "Twórczość fanowska" w której zebrałam wszystkie pokazane dotychczas na blogu wyszywanki oraz lalki Sherlocka i Irene.


Wróćmy do książek. Zdarzył się, że przeczytałam "Gwiazd naszych wina" i tam także pojawia się always. Co prawda główni bohaterowie wolą "okay", ale "always" używał, jeśli dobrze pamiętam, ich przyjaciel z dziewczyną. Poniższy cytat to takie dwa w jednym.

 “ Maybe 'okay' will be our 'always' ” 

I  znów seriale. Na pierwszy ogień "Plotkara" i moja ukochana para czyli Blair i Chuck, których wymiana zdań nie wymaga dodatkowego komentarza. 



Natomiast pewnego uzupełnienia wymaga serial "Once Upon a Time", w którym fraza "I will find you" jest bardzo popularna w rodzinie Królewny Śnieżki i Księcia. I oboje znajdowali się co najmniej po kilka razy. A w finale połowy piątego sezonu Emma obiecuje Hakowi, że zawsze go znajdzie.





Nawet w "Doctorze Who" znalazłam przykład choć nie wiem do końca czy łapie się na moje kryteria "wyznania miłości". Ale jest 10 i River więc i tak będzie.



Ważnym filmem, w którym pojawia się "always" są "Igrzyska śmierci". Chociaż chyba dokładnie jest to "W pierścieniu ognia".



Dzięki TV Tropes odkryłam, że always pojawia się w "Pocahontas" dzięki czemu obejrzałam tę animację po angielsku. A poniższe słowa są wyjęte z dialogu, który powtarzany jest w filmie 2 razy i słowa wypowiadane są zarówno przez Johna jak i Pocahontas"

 "No matter what happens to me, I'll always be with you, forever."

I na koniec smaczek muzyczny - Bon Jovi - "Always"



LOVE, M