Uwielbiam kryminały i zagadki. A szczególnie, gdy za ich rozwiązywanie zabiera się dwustuletni koroner. Henry Morgan nie tylko pomaga nowojorskiej policji, ale próbuje także poznać sekret swojej nieśmiertelności.
"Forever" nie jest odkrywczy. Schemat jest dokładnie taki we wszystkich pozostałych tego typu serialach. Jednak nie przeszkadza to w oglądaniu tak bardzo, jak by się mogło wydawać. Głównie dlatego, że przypadki jakie badają są zwykle dość niezwykłe. A nawet jeśli się takie wydają to Henry wpada mówi "Morderstwo", detektyw mu wierzy i szukają sprawcy. Przestępstwa, które badają często mają ciekawe tło. Zaczynając od kradzieży dzieł sztuki przez nazistów, balet, poprzez króla, a na niewolnictwie kończąc. Szkoda tylko, że mało miejsca, prawie wcale, poświęcono na badania Henrego nad jego przypadłością. Może w 2 pierwszych odcinkach faktycznie jest coś na ten temat, ale potem zostaje porzucony.
Najlepszą częścią serialu jest jego główny bohater. Trzeba go opisać w samych superlatywach, bo, choć czasami ponoszą go silne emocje, jest niesamowity. Nie da się ukryć, że na Ioana Gruffudda patrzy się wyjątkowo przyjemnie. A postać, którą gra jest po prostu genialna. Pod różnymi, jeśli nie wszystkimi możliwymi, względami. Chociaż jest koronerem (i ku mojemu przerażeniu, czasami dość dobrze widać ciała, które akurat bada) to odznacza się umiejętnościami Sherlocka Holmesa, który w serialu jest wspominany w serialu dokładnie 4 razy. Do tego jest szlachetny i nadzwyczaj elegancki. Gry aktorskiej, charakteru i charakterystycznego zachowania Henrego nie sposób opisać słowami. Warto jednak nadmienić, że Henry jest momentami, na początku i na końcu, odcinka także jego narratorem, przekazującym widzowi swoją widzę i doświadczenie na przykład na temat zaufania, poświęcenia czy przemijania i wartości życia.
Ponieważ nasz koroner ma dwieście lat, miał oczywiście jakieś życie przed czasami obecnymi. Pojawiają się więc w serialu retrospekcje. Urocze, staroświeckie i w sepii. Bardzo urocze, bardzo staroświeckie i bardzo w sepii. Zadbano o oddanie detali epoki, z której pochodzą poszczególne fragmenty, ale jednocześnie wydają się one bardzo uproszczone i tendencyjne- tak, aby, od razu było wiadomo o co chodzi. W retrospekcjach pojawia się żona Henergo- Abigail. Prześliczna kobieta. I oni tak bardzo się kochali. Jej historia jednak nie ogranicza się do przeszłości, ani nie jest tak prosta, jak mogłaby się na początku wydawać. I jest tak nie tylko w jej przypadku. To znaczy mamy podane jakieś wiadomości od razu, potem dostajemy wyjaśnienia, jednak pojawiają się także nowe aspekty wymagające wyjaśnienia, także do samego końca nie wiemy wszystkiego.
Lubię gdy w serialu, a szczególnie jeśli ma 22 odcinki, jest wątek, motyw czy postać, która to wszystko łączy. W tym wypadku jest to Adam. Potencjalnie niebezpieczny, a na pewno niepokojący, podobnie jak Henry nieśmiertelny, a na dodatek jego prześladowca. Tak naprawdę, nie za bardzo wiadomo, czego on chce od głównego bohatera. Dla mnie interesujący był ponieważ w jego kontekście pojawia się rok 44 p.n.e. i chociaż okazuje się nie być tym kim myślałam to jednak liczyłam, że to on.
Prawdziwym detektywem w naszej drużynie jest Jo Martinez. Nie polubiłam jej. Albo może nawet nie tyle jej, co dziwnej relacji pomiędzy nią a Henrym. Ich współpraca, relacja jest taka niejasna, niewyjaśniona i niedookreślona. Niby tylko ze sobą pracują, ale pomiędzy nimi jest jakieś dziwne napięcie. Źle się na nich razem patrzy. Z niepokojem czy któreś nie palnie czegoś o uczuciach. W późniejszych odcinkach troszkę się uspokoiłam, bo i Henry i Jo byli na dobrej drodze do znalezienie innej drugiej połówki, ale stało się coś, że troszkę się jednak cieszę, że nie będzie drugiego sezonu, bo nie spodobałby mi się kierunek, w którym musiałyby pójść ich wzajemne relacje.
Henry i Abigail mają syna- Abrahama, dziecko uratowane z obozu w czasie wojny. Biorąc pod uwagę, że główny bohater jest nieśmiertelny i się nie starzeje, a jego syn owszem, dostajemy bardzo ciekawy wątek. Abe ma 70 lat, a Henry 200, ale wygląda na 30. A ich relacje są wręcz podręcznikowe. Razem prowadzą sklep z pamiątkami, a Abe jeździ po Henrego, gdy ten odradza się nagi w rzece. To absolutnie najsympatyczniejsza para ojciec-syna jaką kiedykolwiek widziałam. Abe dostaje też swoje własne wątki, a najciekawszy był z poszukiwaniem jego zaginionych biologicznych rodziców.
Z Henrym pracuje młodszy koroner Lucas. Zakręcony, troszkę dziwny, sympatyczny, ale niedoceniany. Polubiłam go z miejsca. W jego postaci najciekawszy jest jednak fakt zauważalnej zmiany. "-Uczyłem się od najlepszych." A Henry jest wyraźnie dumny ze swojego ucznia. Ja też się czuję dumna. Tylko niestety nie potrafię tej zmiany przeanalizować tak jak bym chciała.
Natomiast z Jo pracuje Hanson. Przez 3/4 serialu myślałam, że detektyw Martinez odbiera od niego telefony mówiąc "Hi, handsome" chociaż jakoś to nie pasowało. Ich szefem jest Joanna Reece. Zwróciła moją uwagę przez kolor skóry. Tylko, żeby ktoś mnie przypadkiem źle nie zrozumiał. Zauważyłam ostatnio, że na szefów, komisarzy i tego typu stanowiska wybiera się czarnoskórych aktorów. W tym momencie od razu przychodzi na myśl "Hannibal", ale widziałam to także w innych serialach i filmach.
Recenzja niechcący rozrosła się do dość dużych rozmiarów, ale to dlatego, że "Forever" zasługuje na bliższe zapoznanie i niestety ma tylko jeden sezon. Wszystkie gify pochodzą z tego tumblra.
Pozdrawiam, M