sobota, 28 września 2019

Skromność i stanowczość - Zawód: powieściopisarz

Hello!
Nie przeczytałam żadnej książki Harukiego Murakamiego, więc jestem idealną osobą do opisania jego książki Zawód: powieściopisarz. I być może wcale nie jest to tak sarkastyczne, jak by się mogło wydawać, bo czuję się nieuprzedzona do autora, a to chyba plus.

 Zawód: powieściopisarz Haruki Murakami

Tytuł: Zawód: powieściopisarz

Autor: Haruki Murakami

Tłumacz: Anna Zielińska-Elliott

Wydawnictwo: Wydawnictwo Muza



Dużo przyjemniej czyta się tę książkę we fragmentach, gdy autor naprawdę opisuje swoje przeżycia (albo opisuje to, czego nie chce opisać i robi to w nawiasach - chyba widać, dlaczego mi się to spodobało), a nie próbuje wyciągać wniosków bądź wyjaśniać zjawiska, dotyczące zawodu powieściopisarza. Tak naprawdę trzeba by wręcz przeanalizować każdy rozdział oddzielnie, bo nawet w ramach jednego perspektywa, z jakiej autor o czymś pisze się zmienia.

Nie czytałam recenzji tej książki, ale zastanawiam się, czy recenzenci nie mieli przypadkiem problemu z oddzieleniem ocenienia treści książki od ocenienia autora. Nie żeby autor już nie był oceniany - i właśnie Murakami odnosi się w książce do swoich krytyków, opisuje swoje podejście do pisania (i do życia) i jestem prawie pewna, że musiała pojawić się grupa osób, która po przeczytaniu tej książki utwierdziła się w przekonaniu, że Murakami jest aroganckim człowiekiem, który zjadł wszelkie rozumu. Bo nawet nieszczególnie interesując się jego twórczością, a tylko obserwując ją z boku bez trudu zauważa się jaką opinię wśród wielu ludzi ma autor. Ja nie miałam szczególnej potrzeby, aby oceniać Murakamiego jako człowieka. Może brzmi to odrobinę dziwnie, ale polecam przyjąć taki tok myślenia "to książka Murakamiego, o nim samym, jeśli w jego życiu sprawdzają się pewne rzeczy albo jeśli on twierdzi, że przydarzyły mu się pewne rzeczy - to może warto to przyjąć do wiadomości i nie roztrząsać".  W każdym razie czuję, że muszę się powtórzyć, bo w książce Zawód: powieściopisarz naprawdę najlepiej czyta się najbardziej biograficzne rozdziały, a do przemyśleń zawartych w tym akapicie skłonił mnie szczególnie rozdział Jak uczynić czas swoim sprzymierzeńcem? - o pisaniu długich powieści. 

Z każdym kolejny rozdziałem (a jest ich jedenaście) książka staje się coraz ciekawsza. Bardzo rzadko to piszę, ale wiem, że muszę do niej wrócić i przeczytać ją jeszcze co najmniej raz. Za pierwszym nie szukałam i nie starałam się dostrzec wskazówek do pisania dla siebie (w końcu to książka o powieściopisarzu), ale jestem pewna, że przy bardziej wnikliwej lekturze być może odkryję coś, czego wcześniej nie zauważyłam. Jednocześnie mam ochotę napisać wpis o tym, jak ja piszę - czy to prace na studia, czy na bloga, bo o to, jak udaje mi się tyle publikować, czasami dostaję pytania. 

PS Słowa "skromność i stanowczość" pojawiają się w tekście Piotra Kofty na okładce książki i ogromnie ujęło mnie to jak doskonale oddają wiele myśli w niej zawartych. 

PPS Ostatnio zauważyłam, że jest Was, drodzy Czytelnicy, trochę więcej, a nie wszyscy wiedzą, że blogaska można obserwować także na Facebooku - Mirabell - Między innymi kulturalnie!
Pozdrawiam, M

niedziela, 22 września 2019

Wszytskie trzynastolatki były emo

Hello!
Jakiś czas temu zrobiłam wpis 19 z 2009, a ostatnio zauważyłam i zdałam sobie sprawę, że chociaż wspominałam w nim o stereotypowych trzynastolatkach, nie wyjaśniłam skąd to się wzięło i dziś postanowiłam to niedopatrzenie naprawić i uzupełnić.

Welcome To The Black Parade, My Chemical Romance
Otóż dziesięć lat temu wszystkie trzynastolatki były emo. I mniej więcej wszyscy uznawali to, w dużej większości słusznie, że jest to faza przejściowa, trochę dziwna i być może potencjalnie niebezpieczna, ale mijająca. Mając trzynaście lat mało kto wybiera swoje zainteresowania na resztę życia, ale jednocześnie uczy się już żyć w pewnej wspólnocie i dzielić zainteresowaniami. Chociaż myślę, że trzynaście lat to może być już nawet wiek graniczny i pewnego rodzaju niesamowita intensyfikacja zainteresowań i poświęcania swojego czasu, w tym przypadku powiedzmy w uproszczeniu gatunkowi muzycznemu, zaczyna się po 11 urodzinach. A przynajmniej wydaje mi się tak z perspektywy czasu i sprawdzeniu kiedy i co zostało udostępnione na Youtube i można było mieć do tego łatwy dostęp. 

Teraz tylko kilka zastrzeżeń i uwag: tak, wiem generalizuję, nie każdy musiał się utożsamiać z kulturą emo, ale myślę, że każdy zbliżony do mnie wiekiem musiał się z nią zetknąć, bo było to coś  jak doświadczenie pokoleniowe. Ale nie mam zamiaru zrobić studium, co to było emo, bo na pewno jest już zrobione. Kolejna sprawa, że kiedyś tempo roznoszenia się informacji było inne i do mojego małego miasta docierały one z pewnym opóźnieniem, więc te trzynaście lat jest umowne, ale konieczne. Ostania sprawa ja sama byłam średnio emo. Co nie zmienia faktu, że single My Chemical Romance znam (wciąż!) zaskakująco dobrze. 


I jak zerkniecie sobie na datę pojawienia się tego utworu, uznawanego za hymn emo, to będzie to rok 2009. Przesławna Helena była tam wcześniej, bo już w 2007. Aczkolwiek tu mogły zajść jakieś rzeczy, o których ja nie wiem, bo Helena jest dwa razy i być może teledysk do Welcome To The Black Parade też był tam już wcześniej (prawie na pewno) z tym, że dziesięcioletnia ja nie mogła tego znać. Sama płyta, z której jest piosenka jest z 2006. Kluczowy jest jednak moment poznania i  co jest napisane na YT przy tym teledysku, teledysku do: The Ghost of You, I Don't Love You (też kultowy teledysk) i Famous Last Words, czyli 26 października 2009.

Wspomnę o Fall Out Boys, bo gdy robiłam mini research to oni także zaliczani są do wiodących emo zespołów, aczkolwiek na moim radarze nigdy nie byli i w sumie znam ich dwie piosenki, które leciały cztery lata temu w radio. 

Gdy tak robiłam przechodzenie ścieżką pamięci, wpadałam na kolejne piosenki z 2009. A przynajmniej ich teledyski na Youtube są na ten rok datowane. Trochę nie wiedziałam, czy o tym pisać czy nie, ale Linkin Park i My Chemical Romance mieli wspólny projekt transy koncertowej, a na Youtube zespołu 26 października 2009 pojawiał się teledysk do In The End (a piosenka z 2001 roku). I musiałam o tym napisać.  

I w końcu prawdziwy przykład bezpośredni: płyta i teledysk z tego samego roku, bez wątpienia dowód, że rok 2009 był specyficzny - Green Day i 21 Guns


Już się powoli zaczynałam bać, że nic mi nie będzie dokładnie pasowało do narracji, ale zostałam uratowana. Prawie, bo oto kolejny zgrzyt. Otóż, aż osiem teledysków Evanescence zostało opublikowanych na YT w roku 2009, ale zespół wydał płyty w 2003 i 2006 roku. A potem aż w 2011. Kanał YT zespołu istniał od 2007. Mam taką teorię, że po prostu w 2009 z jakiegoś powodu było łatwiej dodawać teledyski na YT. Te płyty i teledyski Evanescence całkiem ładnie zgrywają się jednak z ogólną linią czasową My Chemical Romance i czuję, że w tym 2009 musiało coś być na rzeczy. A gdybyście się zastanawiali, jaki hit miało Evanescence to jest nim Bring Me To Life, moja pierwsza ulubiona piosenka ever. 

Kolejny dziwny przykład dodania wszystkich teledysków w 2009 ma zespół Three Days Grace. I wiecie to jest naprawdę dziwne, gdy się to przegląda, bo to trzeci czy czwary kanał, który ma coś takiego. Oni mają siedem jeden po drugim, z czego pięć opublikowano 2 października, jeden 3 i jeden w listopadzie.
Największe hity: Never Too Late, Animal I Have Become i I Hate Everything About You. I tę ostatnią piosenkę nawet pamiętam, jak słuchałyśmy jej u koleżanki, ale nie pamiętam przy jakiej okazji. Ogólnie pierwszy i trzeci utwór to były ogromne hity w kręgach niektórych moich znajomych.



Próbowałam dotrzeć, o co chodzi z tymi teledyskami, ale nie mogę. Jedyną rzeczą, którą znalazłam to, to że w listopadzie 2009 zostało dodane wsparcie HD 1080 p, ale to nie pomaga ani mi, ani tym teledyskom. 

Kolejny przykład to zespół The Rasmus, przy czym akurat oni mają tylko dwa teledyski w 2009. Pierwszy z nich to In The Shadows (US Version) przy czym piosenka jest z 2003 roku, a drugi to October&April, który jest nową piosenką nagraną specjalnie na płytę Best od 2001-2009 i muszę przyznać, że bardzo dobrze pamiętam tę piosenkę z radia i z Vivy. Ale The Rasmus w 2008 wydało płytę Black Roses, a teledysk na ich kanale można zobaczyć dopiero od 2 grudnia 2011 roku. 
Ale October&April oraz In The Shadows robią za emo piosenki, których potrzebowałam. Plus In The Shadows było moją drugą ulubioną piosenką ever, zaraz obok Bring Me To Life.

Nie wiem, czy udowodniłam, że 10 lat temu wszystkie trzynastolatki były emo, ale na pewno dowiodłam, że w 2009 roku stało się coś dziwnego z liczbą dodawanych na Youtube teledysków i z tego też jestem zadowolona. Mam nadzieję, że Wy, z tego przejścia ścieżką pamięci, także. Czy byłyście/byliście emo nastolatkami dziesięć (osiem albo dwanaście w sumie też) lat temu? Albo czy może wiecie, co stało się, że tyle teledysków w 2009 się pojawiło? A może któraś zw wspominanych piosenek to Wasz hit?

Pozdrawiam, M

piątek, 20 września 2019

Przyszłości - Given

Hello!
To zastanawiające, że za realizację anime Given nie zabrało się studio Mappa. Pasowałoby idealnie, aby pojawiać się obok takich tytułów jak Yuri on Ice i Banana Fish. Fanom jednak studio nie robi różnicy i te trzy animacje wymieniane są przez nich jednym tchem. Nie bez powodu oczywiście.

GIVEN anime recenzja

Punkt wyjścia tego anime jest bardzo prosty - Mafuyu chce nauczyć się grać na gitarze, co prowadzi do tego, że dołącza do zespołu, a to prowadzi do rozwinięcia się relacji pomiędzy jego członkami.


Jednym  z moich dwóch zasadniczych problemów z tym anime jest to, jak ono wygląda. To znaczy kreska nie jest zła, jest dość prosta, w sumie ładna, ale to nic szczególnego. Tylko że manga wyglądała lepiej. Jest coś zaskakującego w tym, że w narysowana, nieruszająca się przecież manga wygląda ładniej niż wersja zaminowana. Animacji brakuje głębi i wygląda, jakby była nawet bardziej dwuwymiarowa niż wersja narysowana. Chyba nigdy nie miałam podobnego problemu, a w przypadku Given jest to o tyle istotne, że fani zakochali się w pomyśle zestawiania ze sobą scen z mangi i anime i gdy człowiek się im przygląda, to dochodzi do tylko jednego wniosku - manga wygląda ładniej i ogólnie prezentuje się ciekawiej wizualnie.

Uenoyama Ritsuka

Bez kontekstu powyższe zdanie może brzmieć niepokojąco, ale spokojnie nie ma się czym martwić!


Trzeba jednak oddać animacji sprawiedliwość - bo wydobywa to, co najlepsze z komediowych elementów mangi. Gdybym miała wskazać najlepszy punkt całego anime Given, to wybrałabym właśnie humor. Elementy komediowe w ruchu, z odpowiednim podkładem muzycznym, efektami dźwiękowymi wypadają naprawdę świetnie i nie raz wybuchałam śmiechem, oglądając.
Mam teorię, że ten większy komediowy wydźwięk udaje się osiągnąć dzięki wspomnianej wcześniej lekkiej prostszej, płytszej kresce.

Mafuyu Satou, Uenoyama Ritsuka, GIVEN anime

Tak na marginesie: Uenoyama i Ash z Banana Fish mają ten sam głos - podkłada go aktor Yuuma Uchida.


Niestety jednocześnie pojawia się tu mój kolejny zasadniczy problem - czy to anime jest poważne, czy raczej lżejsze. Przez większość czasu nie ma większych wątpliwości, że odpowiednią odpowiedzą jest odpowiedź numer dwa, bo ogólny klimat tego anime jest komediowy. Ale nasi bohaterowie zaskakująco poważnie podchodzą do wszystkich spraw, które związane są z zespołem. Biorąc pod uwagę, że nie wydaje się, aby którykolwiek z nich uważał, że bycie w zespole to jego pomysł na życie i zarabianie pieniędzy, momentami naprawdę zachowują się jakby zależało od tego ich życie.

Mafuyu Satou

Muszę przyznać, że wyjątkowo łatwo było wybrać i dobrać kadry z anime pasujące do wpisu.


I druga poważna sprawa - historia Mafuyu. Z jednej strony pokazuje się widzom bardzo dużo, z drugiej strony nie dowiadujemy się nic. I pasuje to do postaci Mafuyu, który niewiele mówi, twierdzi, że nie potrafi wyrażać swoich emocji, ale jednocześnie anime nie adresuje w żaden sposób najważniejszego elementu poprzedniego związku Mafuyu. I cały czas mam z tyłu głowy, że punkt kulminacyjny tego anime - czyli piosenka Mafuyu - to jednak trochę za mało. Ale może nie, może to anime jednak skupia się na przyszłości, a piosenka pozawala pogodzić się z przeszłością, a nie ją roztrząsać. Szkoda tylko, że jednak pokazano mało drogi Mafuyu. Ale i tu muszę sama skontrować swoje zdanie - przecież to element jego charakteru, że wszystko dusił w sobie, aż do piosenki i to praktycznie jedyny moment w prawie całym anime, gdy obserwujemy świat z jego perspektywy.


Bo głównym bohaterem serii jest jednak Uenoyama. Utalentowany gitarzysta, który nieco stracił serce i zapał do grania. Dzięki temu, że poznaje Mafuyu, który nieco się do niego przylepia i ostatecznie dołącza do zespołu, Uenoyama odzyskuje nie tylko radość z grania, ale zyskuje też wiele więcej. Z czasem status głównego bohatera rozszerza się na wszystkich członków zespołu, których najpierw widzimy głównie w relacjach wobec Uenoyamy i Mafuyu, ale z czasem, początkowo na drugim planie, przechodzimy do ich indywidualnych historii. I z tej okazji około japońskiego finału anime (w Polsce to było wczoraj pod wieczór) i niedługo przed ukazaniem się jedenastego odcinka na Crunchyrollu (wczoraj tuż przed 22), ogłoszono film kinowy, który będzie się skupiał na historii Haru i Akihiko. A zastanawiałam się, czy twórcy postanowią zakończyć póki co przygodę z Given na zejściu się Uenoyamy i Mafuyu i czy na jakieś zapowiedzi, co do drugiego sezonu będziemy musieli długo czekać. Nie spodziewałam się ogłoszenia filmu tak szybko.

Uenoyama

Podsumowując, anime ma lżejsze podejście do fabuły niż manga, ostatecznie jednak nie widziałabym tego, jako czegoś negatywnego. Być może to nawet lepiej, że animacja i komiks się od siebie różnią. Ponadto wiadomość o filmie daje poczucie, że chociaż klimat anime jest bardziej komediowy to podejście twórców do materiału wyjściowego i kwestii opowiadania historii - poważne. Także czekam na film.

Trzymajcie się, M

środa, 18 września 2019

Piękny, przemijający minimalizm - Żyj Wabi-Sabi

Hello!
Chyba każda osoba, która zamawia coś w internecie, zna syndrom dołożenia do koszyka dość przypadkowej rzeczy tylko po to, aby przesyłka była darmowa. Do mnie takim sposobem trafiła książka Żyj Wabi-Sabi. Japońska sztuka odnajdywania piękna w niedoskonałości. I cały czas zachodzę w głowę, jakim cudem zdecydowałam się na zakup książki ze słowem japońska w tytule, gdy widziałam, że autorka na pewno Japonką nie jest.

Żyj Wabi-Sabi. Znak Literanova

Tytuł: Żyj Wabi-Sabi

Wabi-Sabi Welcome. Learning to embrance the imperfect and entertain with thoughtfulness and ease

Autor: Julie Pointer Adams

Tłumacz: Malina Drasek-Kańska

Wydawnictwo: Znak  (Znak Literanova)


Pierwsze zaskoczenie - to poradnik o przyjmowaniu gości. Drugie - autorka z jednej strony opisuje wiele zachowań, przygotowań, które dla większości osób w Polsce są raczej oczywiste, ale z drugiej przypomina, że wypadałoby odłożyć na bok telefon, gdy się jest w gościach. Ma rację, bo choćby nie wiem swobodnie czuł się gość w domu, to pisanie z pięcioma innymi osobami w tym samym czasie, jest nie fair wobec osoby, u której jesteśmy. To trochę smutne, że trzeba o tym pisać i przypominać ludziom.

Zaskoczenie trzecie - chociaż po doczytaniu o czym jest Żyj Wabi-Sabi, szybko doszłam do wniosku, że chociaż to nie książka dla mnie, to jeśli trochę nie bierze się jej dosłownie i nie za bardzo ma się zamiar wprowadzać w życie porady, o których pisze autorka, to samą książkę czyta się bardzo przyjemnie. Jako ciekawostkę.

Jednak z czasem poziom truizmów i oczywistości osiąga w tej książce poziom amerykański. Mam na myśli to, że im więcej czytam książek pisanych z perspektywy USA, tym bardziej widzę, jak bardzo są one nieciekawe dla polskiego czytelnika, gdyż Polacy, czy prawdopodobnie nawet Europejczycy, po prostu wiedzą rzeczy, o których Amerykanie piszą tak, jak gdyby... odkrywali Amerykę. 3 z 5 głównych rozdziałów tej książki dotyczą: Danii (gdzie autorka zachwyca się nad kanapkami), Francji (tu autorka powtarza wiele stwierdzeń z początku książki i rozdziale o Japonii, plus wydaje się, że autorka ma bardzo wyidealizowany obraz Francji) oraz Włoch Ale nawet rozdział o Kalifornii nie był zbyt ciekawy ani się nie wyróżniał - autorka zachwycała się w nim ideą pikniku. 

Nie chciałabym nic ujmować filozofii (sposobie życia, podejściu do życia, stylowi, sposobowi urządzania domu ?) wabi-sabi, bo dzięki tej książce na pewno jej nie poznałam; wyniosłam z niej jednak przeświadczenie, że to całe wabi-sabi to taki piękny, przemijający minimalizm, a dokładniej, że - minimalizm się już nie sprzedaje, hygge się przejadło, więc trzeba znaleźć nowe hasło, którym można by się promować, a wabi-sabi idealnie się do tego nadaje. Tak, to jest złośliwy komentarz. Przy czym nie mam złośliwego podejścia do samej książki, na pewno znajdą się ludzie - może bardo zapracowani, może tacy, którzy zamknęli się w mieszkaniu, może tacy, dla których większość porad i stwierdzeń autorki nie będzie oczywistościami - którzy naprawdę znajdą w niej coś dla siebie. Mi jest ta książka obojętna. 

Trzymajcie się, M

niedziela, 15 września 2019

Ulubione piosenki z dram #2

Hello!
Jak zaskoczyć samą siebie? Sprawdzić kiedy pierwszy wpis o ulubionych piosenkach z dram pojawił się na blogu. Byłam prawie pewna, że było to na początku tego roku, ewentualnie jesienią/zimą poprzedniego. A tu niespodzianka. To było w maju 2018! 16 (!) miesięcy temu. Ale chyba wiem, dlaczego zabranie się za opublikowanie drugiej części, zabrało mi tyle czasu - nie było piosenek, które aż tak bardzo mi się podobały. Na szczęście: po pierwsze jedna z czytelniczek przypomniała mi o tych wpisach (dziękuję!), a po drugie znalazła się idealna piąta piosenka do zestawienia. 
Część pierwsza, czyli pięć pierwszych miejsc na liście ulubionych piosenek z dram: Ulubione piosenki z dram #1  

A Korean Odyssey, Hwayugi

 

1. At the usual time

Youngjae (GOT 7)

Drama: Wok of love



Totalne zaskoczenie, włączycie i od razu usłyszycie czemu. I nie tylko dlatego, że nigdy nie przypuszczałam, że Youngjae aż tak dobrze pasuje do tego typu muzyki, ale dlatego, że to zdecydowanie rockowa piosenka. W soundtracku dramy. I jest świetna, to dokładnie taki typ muzyki jaki lubię najbardziej (z resztą jeszcze to usłyszycie). Naprawdę bardzo dobra piosenka i martwię się, że może przejść trochę niezauważona (pisałam to w dniu, w którym się ukazała; 14 maja 2018, pięć dni po opublikowaniu pierwszej części tych wpisów).


2. Hard for me 

Cheeze oraz Doyoung (to nie duet, to dwie wersje)

Drama: Richman



Nie kojarzę drugiej piosenki z dramy, której słowa tak dobrze pasowałyby do fabuły. Hard for me spodobało mi się odkąd usłyszałam je pierwszy raz - byłam pod wielkim wrażeniem. Dramy często mają taki problem, że pojedyncze, trochę wyciągnięte z kontekstu piosenki są bardzo fajne, ale są wykorzystywane w odcinkach dram zupełnie przypadkowo. A ta nie była, przynajmniej w większości momentów.


3. If You Were Me

AOA (Jimin, Yuna)



3a. When I Saw You

Bumkey

Drama: A Korean Odyssey



Tu tak naprawdę mógłby się pojawić cały soundtrack z tej dramy, bo uwielbiam go prawie tak bardzo jak ten ze Moon Lovers: Scarlet Heart Ryeo, musiałam się zdecydować... ale nie mogłam, dlatego są dwie piosenki. Pierwsza ma nieco bardziej mroczny klimat, druga jest jak miód na serce. A obie mają całujących się głównych bohaterów w miniaturkach.

 

4. Rainfall
Chen

Drama: Chief of Staff

 


Potrzebowałam dosłownie trzech sekund, aby wiedzieć, że ta piosenka będzie na tej liście. A z kolejnymi sekundami utwierdzałam się w tym przekonaniu. Refren kupił moje serce. Po prostu idźcie i słuchajcie.

5. Strangers

The Rose

Drama: Strangers form Hell

 



Po pierwsze to The Rose będę w Polsce(!!!) i bardzo się zastanawiam, czy nie jechać na koncert, ale obawiam się, że cała kultura okołokoncertowa to za wiele dla mojej społecznej niezręczności.
Ważniejsze jest jednak to, że piosenka Strangers  mogłaby mi służyć za idealny przykład mojego gustu muzycznego. To jest dokładnie definicyjny utwór mojego gustu muzycznego. Ogólnie każda z dzisiaj prezentowanych piosenek jest w jakimś stopniu nieco bardziej rockowa czy rockowo-balladowa niż popowa i chociaż takie definiowanie muzyki niezbyt mnie obchodzi i jak coś mi się podoba to mi się podoba, to wciąż moje serce skłania się bardziej ku takim brzmieniom. 

Mam nadzieję, że kolejny wpis z serii pojawi się raczej wcześniej niż później, ale kto to wie.
LOVE, M



piątek, 13 września 2019

Koniec niewinności - Mo Dao Zu Shi / Founder of Diabolism: The Past

Hello!
Miałam szczęście. Miałam szczęście i niesamowite wyczucie czasu, że Mo Dao Zu Shi zainteresowałam się w tym roku, mniej więcej na 15 odcinków przed końcem dramy. Okazało się, że pomimo lekkich wątpliwości WeTV jest legitnym źródłem, ale - co jeszcze ciekawsze - i cała drama, i pierwszy sezon anime (który ukazał się w zeszłym roku) są na Youtube. To znaczy dwa ostatnie odcinki anime zostały na YT dodane 9 września. Ale nawet nie to jest najlepsze - bo co byłoby z tego wszytskiego, gdyby było na YT, ale było bez napisów? Z chińskiego rozumiem dokładnie dwa słowa, więc nie byłoby to zbyt pomocne. Ale i na YT i na WeTV są angielskie napisy. 

Lan Zha, Wei Wuxian, Lan Wangji, Wei Ying

A ja twierdziłam, że dostęp do chińskiej popkultury może być trudny. A przynajmniej w przypadku Mo Dao Zu Shi jest łatwiejszy niż sądziłam. Oprócz książki/web novel - ona nie ma oficjalnego wydania po angielsku. Angielskich napisów nie ma też tona filmików zza kulis nagrania dramy na YT, ale część (bardzo niewielka) ma napisy na WeTV.
Przy okazji dopiszę coś, o czym oczywiście zapomniałam przy recenzji dramy oraz ogólnie chyba nigdy się nie złożyło aby wspomnieć na blogu - uwielbiam latających ludzi. Przyczajony tygrys, ukryty smok, a nawet bardziej Dom latających sztyletów to jedne z moich ulubionych filmów ever, więc nagrania zza kulis, gdy aktorzy byli na linkach i odgrywali to latanie, to jeden z najciekawszych elementów tych klipów BTS.

Wei Wuxian, Wei Ying, Yiling Patriarch

Wpis wprowadzający do całego świata Mo Dao Zu Shi możecie kliknąć tutaj.
Recenzja dramy: Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane - The Untamed


Z kronikarskiego obowiązku informuję, że Founder of Diabolism: The Past opowiada o Wei Wuxianie, Jiang Chengu, Lan Zhanie i fantastycznym świecie walk ze złymi duchami, diabolicznymi mocami i podążania za ścieżką dobra do osiągnięcia nieśmiertelności. Jednak szybko nasi bardziej i mniej psotni bohaterowie stykają się nie ze złem w postaci duchów, ale ze złem w postaci najpotężniejszego klanu i jego przywódców. Nie jest zaskakujące, że ludzie okazują się gorsi od potworów.

Jiang Cheng

W recenzji dramy pisałam, że to brat Lan Zhana, którego widać po prawej na ostatnim kadrze, miał ochotę robić najwięcej facepalmów w całej serii. W anime ten obowiązek wziął na siebie Jiang Cheng. Szkoda, że nie widzieliście jak bardzo śmiałam się, gdy to zobaczyłam.


A teraz po kolei. Mo Dao Zu Shi jest Najpiękniejszą. Animacją. Jaką. Widziałam. 
Ze wszystkich anime i filmów animowanych jakie kiedykolwiek obejrzałam. Po prostu nie można oderwać od niej wzroku. Mam wrażenie, że oglądając pierwsze cztery odcinki, wcale nie mrugałam. Moje oczy były całkowicie przyklejone do ekranu i pochłaniały każdy detal scenografii albo zachwycały się animacjami walczących postaci. Hipnotyzujące. 
Jeśli oglądacie Mo Dao Zu Shi na Youtube to oglądanie w jakości innej niż 1080p mija się z celem, wiec pilnujcie waszego połączenia internetowego, aby jakość nie spadła.

Mo Dao Zu Shi

Z tłumaczeń tytułu Founder od Diabolism podoba mi się zdecydowanie mniej niż Grandmaster of Demonic Culitivation, ale najbardziej i tak lubię Mo Dao Zu Shi.


A propos bycia zahipnotyzowanym - odcinki mijają tak szybko, że dosłownie na końcu każdego zastanawiałam się, jakim cudem to możliwe. "Co? To już? Przecież zaczęłam oglądać dwie minuty temu!" - za każdym razem byłam zdumiona, gdy przychodziło mi włączyć kolejny odcinek, bo oznaczało to, że będzie mniej odcinków do końca sezonu.

Lan Sizhui

 Mój ulubiony bąbelek też ma moment, gdy jedyną reakcją na zachowanie innych bohaterów może być tylko facepalm.


Sekwencja otwierająca jest przepiękna, nie wiem, czy kiedykolwiek widziałam lepszy opening. Ma jasną strukturę, stanowił ładne wprowadzenie dla bohaterów i wyjaśnienie ich relacji,  do tego jest pięknie animowany oraz opowiada historię. Jeśli dobrze mu się przyjrzycie to odkryjecie, że opening jest częściowo pokazany z perspektywy Lan Zhana, co jest o tyle istotne, że przez całe anime nie za bardzo wiadomo, co chodzi mu po głowie . Ending też jest bardzo ładny, choć wizualnie nie robi takiego wrażenia jak opening, stanowi jednak jego dopełnienie, wręcz rodzaj duetu, bo, chociaż miałam wątpliwości - tak jak początek jest pokazany z perspektywy Lan Zhana, tak słowa odnoszą się do Wei Wuxiana, a w sekwencji kończącej do Lan Zhana. Sama piosenka jest bardzo ładna, ale podszyta ogromnym smutkiem.

Mo Dao Zu Shi, Founder of Diabolism: The Past

Mam nadzieję, że widać, jak piękny i dynamiczny jest ten opening. Oczywiście w ruchu wygląda tysiąc razy korzystniej.


Dzięki temu, że anime na tylko dwanaście odcinków (w przeciwieństwie do dramy, która ma 50) można teraz dokładniej skupić się na pokazanym fragmencie historii bohaterów i rozwoju ich relacji. Przy okazji wspomnę, że choć początkowo bawiło mnie, ale niestety jednocześnie odrywało od historii, porównywanie animacji i dramy to szybko wciągnęłam się w fabułę donghuy (dlatego słowo anime jest takie dobre - bo się nie odmienia) i przestałam mieć potrzebę zestawiania jednego z drugim. Jednak nie wiem, czy to skupienie się na szczegółach charakteru poszczególnych bohaterów nie wynika z tego, że dzięki dramie wiedziałam czego szukać i gdzie znaleźć pewne pęknięcia w relacjach bohaterów. Być może są one oczywiste i po prostu dzięki mniejszej liczbie odcinków na raz można się na nich lepiej skupić, ale być może to jednak wpływ wcześniejszej wiedzy (oraz poczytania trochę co o niektórych sprawach myślą fani).

Lan Zhan, Lan Wangji

Byłam bardzo zaskoczona, jak niesamowicie łamiący serce był piętnasty odcinek donghuy.


Pierwszy sezon anime ma 15 odcinków i można je podzielić mniej więcej na trzy części: od pierwszego do szóstego/siódmego epizodu, od siódmego do dwunastego i od dwunastego do piętnastego. W pierwszej części poznajemy wszystkich bohaterów i skupiany się na ustanowieniu relacji pomiędzy nimi. W drugiej części przybliżona zostaje bardziej niż mogłoby się wydawać skomplikowana relacja pomiędzy Wei Wuxianem a Jiang Chengiem (i to jest ten element na którym  w animacji można skupić się bardziej niż w dramie), a także polityka świata przedstawionego daje się we znaki naszym bohaterom. W trzeciej obserwujemy natomiast upadek bohaterów i załamywanie się świata. Dosłownie - ten sezon (jego część w przeszłości) jest jak równia pochyła - zaczyna się wesoło gdzieś na szczycie Mount Everestu a kończy na dnie Rowu Mariańskiego.

Lan Zhan, Lan Wangji

Minęło tylko 13 (lub 16) lat i Lan Zhan w końcu sprowadził Wei Wuxiana do Gusu. Czy też do Cloud Recesses - chyba jeszcze o tym nie wspominałam, ale ogromnie podobają mi się nazwy siedzib klanów, szczególnie ta i Lotus Pier.


Ponieważ bardzo łatwo polubić bohaterów, a jeśli nawet nie polubić to dokładnie rozumieć dlaczego zachowują się tak a nie inaczej, to wszystkie nieszczęścia, które na nich spadają przeżywa się bardzo mocno. A nieszczęść nie brakuje - dla mnie to oznaczało, że jakieś sześć ostatnich odcinków oglądałam przez łzy. Oczywiście wiedziałam co się stanie, płakałam, gdy to samo działo się w dramie, ale animacja jest dużo straszniejsza i bardziej poruszająca niż drama. Narysować i zanimować można zdecydowanie więcej niż nagrać i działa to bardzo na niekorzyść serc biednych fanów.

A osiem odcinków drugiego sezonu już jest w trakcie uploadowania na Youtube. Brakuje dwóch ostatnich. A fani spodziewają się, że trzeci sezon będzie w przyszłym roku i też szybko pojawi się na YT.

LOVE, M

wtorek, 10 września 2019

IV Festiwal Muzyczny Ostrołęckie Operalia

Hello!
Początek września stoi w Ostrołęce wydarzeniami kulturalnymi. A ja oczywiście mam o nich bardzo dużo do napisania. Dzisiaj podsumowuję IV Festiwal Muzyczny Ostrołęckie Operalia.

IV Festiwal Muzyczny Ostrołęckie Operalia

 

niedziela 25 sierpnia

Bella Italia

 

Prawdopodobnie powinnam była zapowiedzieć to już wcześniej, ale istnieje taka uzasadniona obawa, że ten wpis zmieni się w litanię narzekań. Nie dlatego że koncerty mi się nie podobały - podobały mi się nawet bardzo, ale ponieważ włącza mi się myślenie i patrzenie na takie imprezy pod kątem "a co można było zrobić lepiej".

W każdym razie rozpoczęcie koncertu lekko się opóźniło - co nie jest ani dziwne, ani zaskakujące na takich imprezach. Co było natomiast zaskakujące to to, że jakiś przemawiający polityk stwierdził, że Operalia to najważniejsza i największa impreza kulturalna w Ostrołęce w najbliższych tygodniach. Zauważcie, że publikuję ten wpis już po wrażeniach z tegorocznej dziesiątej edycji InQubatora. Pan polityk się nie popisał, a wiem, że jego słowa słyszała jedna z pań odpowiedzialnych za InQubator. 

Dwa. Praktycznie zawsze, gdy promuje się i reklamuje taką imprezę mówi się, że każda kolejna edycja jest lepsza i ciekawsza niż poprzednia. Zwykle albo jest to prawda, albo poziom jest ten sam, albo spada niezauważalnie. Niestety, że poziom - może poziom to złe słowo; rozmach jest bardziej akuratne - a więc, że rozmach tego pierwszego koncertu był niższy niż zeszłorocznego, było widać na pierwszy rzut oka. Orkiestra była skromna - a to ogromna szkoda, bo była cudna, ale bardzo żałowałam, że nie mogłam posłuchać utworu Nessun Dorma w nieco bardziej monumentalnym wykonaniu. I kolejna być może wcale nieistotna, ale dla mnie zauważalna sprawa. Występujące solistki nie zmieniały strojów przez cały wieczór. Wiem, że może się to spostrzeżenie wydać co najmniej dziwne, ale znów w poprzednich latach niektóre solistki zmieniały suknie do prawie każdego utworu.
W każdym razie bardzo nie lubię mówienia nieprawdy, a twierdzenie, że ten koncert był lepszy od koncertu z zeszłego roku z Płocką Orkiestrą Symfoniczną im. W. Lutosławskiego pod batutą Maesto Jerzego Maksymiuka zdecydowanie nie jest prawdą. 

Bella Italia


piątek 30 sierpnia

Najpiękniejsze utwory męskiej literatury wokalnej


Ten koncert, chociaż bardziej kameralny, bo nie było całej orkiestry, a fortepian, trzech śpiewaków i prowadzący był zdecydowanie lepszy niż pierwszy. Niestety odbywał się w Muzeum Kultury Kurpiowskiej w Ostrołęce, gdzie było przygotowane tylko około 112 miejsc siedzących (starałam się dokładnie policzyć), a zainteresowanie koncertem było zdecydowanie większe. Co jest świetną wiadomością dla organizatorów, ale jednocześnie byli tym zaskoczeni - nie wiem czemu, bo w zeszłym roku koncerty cieszyły się ogromną frekwencją, na pierwszym koncercie w tym roku także było bardzo wielu ludzi.

Problem jaki był na tym koncercie to zachowanie ludzi. A dokładnie to mocno starszych pań, które stanowiły zdecydowaną większość widowni. Panie, które siedziały w rzędzie przede mną i Mamą momentami zachowywały się jak dwunastolatki na koncercie jakiegoś obecnego idola młodszych nastolatek. Pod koniec jednego z utworów Jakub Milewski rzucał w tłum papierowe kwiatki. Jeden z nich rzucił w kierunku rzędu przede mną i kwiatek leciał tak, że powinna go była złapać pani siedząca jako pierwsza lub druga. Ale pani z końca tego rzędu rzuciła się na ten kwiatek, zgniotła dwie panie po swojej lewej, ale kwiatek zdobyła. Wydaje mi się, że nawet Jakub był zażenowany tym zachowaniem. Jeszcze jedna sytuacja z samego początku koncertu - pierwszy utwór nie był zapowiadany i śpiewak wypadł z kulis śpiewając. Starsze panie za mną trochę spanikowały, bo nie skończyły się jeszcze kłócić z jakimś panem na temat tego, czy zatrzymywanie/rezerwowanie miejsc dla znajomych to coś, co powinno być robione i wszyscy zaczęli się przepychać, a gdy już pani się usadziły to jeszcze komentowały i rozmawiały na temat tego, co zaszło. A ludzie z przodu, z tyłu i z boku próbowali im zwrócić uwagę. Bezskutecznie. Już później inne panie zaczęły gadać, aż prowadzący Rembiszewski nie wytrzymał i zapytał się, czy może w czymś pomóc. Trochę je to uspokoiło, ale dalej dalej rozmawiały w czasie koncertu. Ogólnie o czułam się jak w przedszkolu albo i gorzej, bo zachowanie przedszkolaków można zrozumieć, ale zachowanie starszych pań już niekoniecznie.

A koncert był naprawdę fenomenalny.

Najpiękniejsze utwory męskiej literatury wokalnej

piątek 6 września

Uśmiechnij się z Kiepurą 


Zdecydowanie za mało na tym blogu narzekania, więc ponarzekam jeszcze. Ogólnie to nie był zły koncert, tylko mnie nie kupiła jego konwencja. Miałam ogromne uczucie, że aktorzy-śpiewacy udają charyzmę, której tak naprawdę nie mają oraz że ogólnie wcale nie bawią się dobrze. Mało szczere i sztuczne to było. Jedyną osobą, która wyglądała na scenie, jakby naprawdę dobrze się bawiła, był Mieczysław Smyda dyrektor Orkiestry Festiwalowej. Oraz kontrabasista, którego rozrywką było przyglądanie się publiczności. Całkiem go rozumiem.

Zastanawiałam się, czy gdyby nie zamienić tego koncertu i koncertu w MKK miejscami nie byłoby lepiej. I chociaż Uśmiechnij się z Kiepurą jest zaplanowanym widowiskiem plenerowym, nie wiem, czy nie lepiej sprawdziłby się jako bardziej kameralny koncert.

Straszny dwór

niedziela 8 września

Straszny dwór

Wersja kostiumowa opery 

Wystąpili: Płocka Orkiestra Symfoniczna i chór pod dyrekcją maestro Janusza Przybylskiego oraz soliści i narrator.


To nie zdarza się za często, abym nie wiedziała co napisać i nie umiała jasno określić, czy coś mi się podobało czy nie. A tu tak jest. Może to wynikać z tego, że pomimo kostiumów, pomimo orkiestry, chóru i solistów - łącznie ponad 70 osób - cały ten koncert nie robił tak ogromnego wrażenia jakie powinien. Po pierwsze to nie była cała opera, a tylko wybrane fragmenty z każdego z aktów. To rodzi pewne problemy narracyjne, gdyż na przykład gdy na scenę wchodził Maciej i Skołuba, aby zaprezentować prawdopodobnie najbardziej znaną arię - Ten zegar stary - widzowie nie wiedzieli kim są te postaci, ani dlaczego znajdują się one na strychu. A trudno zakładać, że wszyscy ludzie czytali streszczenie tej opery czy ogólnie wiedzą o co w niej chodzi. Naprawdę lepiej zakładać, że widzowie nic nie wiedzą. Bo nawet jeśli znają samą arię, mogą nie znać jej kontekstu. Druga sprawa, znacznie poważniejsza - nie wszystkich solistów można było zrozumieć, chociaż większość z nich się rozśpiewała w trakcie trwania przedstawienia. Ale, gdy tylko zaczynała śpiewać więcej niż jedna osoba - nic nie można było zrozumieć. Sceny zbiorowe z chórem to była katorga do słuchania. Na dodatek katorga ciągnąca się do tego stopnia, że (uwaga! tak!) ludzie przysypiali.

Co jest jeszcze ciekawe, gdy sprawdzałam solistów okazało się, że części osób w ogóle nie można znaleźć, nie ma nagrań z innych ich występów, nie można ich znaleźć w obsadach innych przedstawień. A niektórzy soliści to soliści z Filharmonii Narodowej. I wiecie tak naprawdę, nie trzeba było tego nawet sprawdzać, bo siedząc na widowni i słuchając, można było od razu poznać, kto ma jakie doświadczenie. Mi najbardziej podobała się rola Damazego, w którego wcieli się Jacek Ornafa. W każdym razie to nie był zły koncert, tylko niesamowicie nierówny.


Zdecydowanie ta edycja Festiwalu Muzycznego Ostrołęckie Operalia była nieco słabsza niż zeszłoroczna, ale jednocześnie trzeba mu oddać sprawiedliwość - tegoroczny InQubator (aby wziąć najbliższy przykład) też nie powalał rozmachem, ale ostrołęczanie bardzo lubią obie imprezy (nawet nie wiem, czy Operalia nie bardziej).

Pozdrawiam, M

niedziela, 8 września 2019

10. Festiwal Teatralny InQbator 2019

Hello!
To już dziesiąty Festiwal Teatralny InQbator, a czwarty przy którym kręcę się w biurze organizacyjnym. Albo stoję pod drzwiami i pilnuję, aby żaden ze spóźnionych widzów przypadkiem nie zakłócił trwającego spektaklu. Ale nie będę się już dokładnie rozpisywała, zostawię linki do wpisów z trzech poprzednich lat.


Ja gore Teatr Akt

 

Alicja w Krainie Czarów

Ostrołęcka Scena Autorska


Bardzo ładne, bardzo poprawne przedstawienie młodzieży z Ostrołęki. Nic szczególnego, ale i nic do czego tak naprawdę można by się przyczepić. Oprócz zdecydowanie zbyt długiej i głośnej sceny z Szalonym Kapelusznikiem, ale to może dlatego, że dziewczyna, która grała Kapelusznika reżyserowała to przedstawienie.

Alicja w Krainie Czarów


Ogromne brawa należą się występującej młodzieży. Szczególnie Kotu i Królowej Kier. Dziewczyny były niesamowite.

Ale Calineczka wystawiona w 2016 pozostaje najlepszym spektaklem OSY. 

Medea

Wrocławskie Centrum Pantomimy


Aktorzy z Wrocławia dostają na wstępie ogromnego plusa za bycie miłymi ludźmi. A spektakl bardzo mi się podobał, tancerki z zespołu były niesamowite, a fabuła przedstawienia miała plot twisty. 

Zza kulis mogę napisać, że po garderobie i korytarzach kręciło się dwóch małych chłopców. Nie jest to szczególnie dziwne, jeśli rodzice krają w teatrze. Co było natomiast zaskakujące, a zupełnie nie przyszło mi do głowy wcześniej - że ci chłopcy grali w tym przedstawieniu! Byli uroczy, szczególnie w scenach, które działy się w Koryncie. 

I jeszcze jeden plus dla Wrocławskiego Centrum Pantomimy - opis ich spektaklu jest jednym z najjaśniejszych i akuratnych opisów jaki kiedykolwiek czytałam. Sugeruje jedynie, że spektakl może być uwspółcześniony, a nie jest tak do końca. Pozwolę sobie przytoczyć ten opis ze strony teatru.


Kto się boi Medei? W przeciwieństwie do przeciętnej atenki Medea zamiast dbać o życie – odbiera je, zamiast tworzyć dom – niszczy ten, w którym jest podejmowana. Przesłanie jest takie: nie bądź jak Medea. Jednak, jak wiemy, teatr grecki tworzony był przez mężczyzn i w głównej mierze dla mężczyzn. Stąd też wniosek może być następujący: panowie opowiadali sobie samym historie na temat tego, jakie powinny być ich panie – te, które bierze się za żonę i te, które wychowuje się w swoich domach. Jak daleko jesteśmy od tej sytuacji dziś w Polsce w XXI wieku? Czy dalej wierzymy w czarownice ze Wschodu, które mordują własne dzieci w ramach zemsty na niewiernych mężach? Czy dalej trzeba bać się silnych, niezależnych kobiet? Czy Medea musi nas jeszcze straszyć? A może lepiej dalibyśmy jej spokój i pozwolili zejść ze sceny. Po to, by mogła wybrać sama dla siebie: czy poskromi smoka, czy pokroi składniki na grecką sałatkę. (http://pantomima.wroc.pl/spektakle-pantomima/medea/)

Arka

Teatr Ósmego Dnia


Jak teatr posiada statek (który przewozi dwunastotonowym tirem) to musi robić wrażenie. I chociaż spektakl podobał mi się ogromnie, to mam wrażenie, że statek aż za bardzo przytłacza, robi za duże wrażenie i nic z poprzednich sekwencji nie wybrzmiewa tak głęboko jak powinna. Co mi się bardzo podobało to, to że spektakl grany jest wśród publiczności, która musi się rozstępować, schodzić (albo i nie) z drogi aktorom i w taki bierny sposób była zaangażowana. 

Arka Teatr Ósmego Dnia

Jest to spektakl wyjątkowy dla InQubatora i Ostrołęki, bo grany był w 2010 roku na zakończenie pierwszego InQubatora i organizatorom bardzo zależało, aby przedstawienie powróciło do miasta w tym roku.

Once

Warszawskie Centrum Pantomimy


W skrócie, bo nie ma co się rozwlekać tak jak rozwleczony jest ten spektakl. Once jest nudne i miałkie, zabawne sceny są ledwie zabawne, smutne sceny są smutne w sposób, w który nieszczególnie porusza serce, efektowne sceny są efektowne, ale nie można oceniać takiego spektaklu tylko fragmentami, w których jest głośna muzyka i kolorowe światła. Ogólnie był taki nijaki i miałki.

Gdzieś jeszcze na początku spektaklu jeden z aktorów "ucieka przed policją", ukrywając się na widowni. Znaczy wpija się i przepycha między ludźmi i tak dalej. Mam do takich sytuacji negatywny stosunek, a dokładnie mam negatywny stosunek do tego, że nikt publiczności nie ostrzega, nie informuje. A nie każdy widz musi mieć ochotę być dotykanym przez aktora. Albo uderzonym jego butem w głowę.

Ludzie na widowni przysypiali i nie wiem z jakiego powodu ten spektakl dostał owacje na stojąco. Najgorszy było moment, gdy bohater chce się zabić/zabija się i robi to dłużej niż aktorzy umierają w operach. Długo dłużej. Sama stałam (i chyba tylko dlatego nie spałam) i naprawdę błagałam, aby to się już skończyło. A to trwało i trwało, i trwało. Kilka innych scen też jest zdecydowanie za długich. 

Ja Gore

Teatr Akt


Wygląda na to, że jestem widzem, którego łatwo złapać na efekty, popisy i sztuczki. Ale gdy widzę ludzi tańczących z ogniem i myślę sobie, ile czasu musiało zająć opanowanie niektórych elementów tego występu (w sumie to pewnie większości elementów) to nie mogę, nie podziwiać występujących osób.

Moje najładniejsze zdjęcie z tego spektaklu jest na moim Instagramie

Teatr Akt Ja Gore
Ja Gore Teatr Akt























PS Właśnie się dowiedziałam, że człowiek, który grał w Once zaraz po tym spektaklu wybiegł na parking przed OCK, gdzie występował w tym przedstawieniu i robił jego najtrudniejsze elementy. I przepraszam za wielką dziurę pomiędzy zdjęciami a tym dopiskiem, nie wiem dlaczego się zrobiła.

Głębia

Teatr Obrazu Leszka Mądzika

Aktorzy Warszawskiego Centrum Pantomimy



Głebia Teatr Obrazu Leszka Mądzika Warszawskie Centrum Pantomimy

Tak strasznie przykro mi to pisać, ale Głębia była widowiskiem dalece rozczarowującym. Przy czym nie do końca jest to wina aktorów i tego co robili, ale tego że zwyczajnie nie było widać, co oni robią. Spektakl był zaplanowany specjalnie do wystawienia w porcie rzeczny w Ostrołęce - widownia siedziała z jednej strony, a aktorzy grali z drugiej strony portu. I zwyczajnie nie było ich widać. A że jest to teatr obrazu jeśli go dobrze nie widać, to po spektaklu. I ludzie wychodzili. Nie przesadzając, wyszła 1/3 widowni. Także dlatego że sekwencje tych obrazów były zdecydowanie za długie i ludzie zwyczajnie się nudzili. Nawet jeśli ktoś przeczytał w programie, jakie są założenia tego spektaklu, to mógł dojść do wniosku, że marnuje swój czas, oglądając go. Jedyną rzeczą, którą tak naprawdę można napisać na obronę tego przedstawienia jest to, że być może gdyby było lepiej widać aktorów, szczegóły ich ruchu i choreografię, nawet przy nieskracaniu samego spektaklu, byłby on bardziej interesujący do oglądania.


To by było na tyle w tym roku. Niestety nie widziałam spektaklu MY/WY Krakowskiego Teatru Tańca, a podobno był bardzo dobry. Z tych, które widziałam Medea, Ja Gore i Arka podobały mi się najbardziej.

Pozdrawiam, M

piątek, 6 września 2019

If you can play it slowly, you can play it quickly

Hello!
Gdybyście zastanawiali się, dlaczego od kilku dni moja Mama bardziej niż zwykle, dziwi się dziwnym dźwiękom, tak zwanego chichrania, dochodzącym z mojego pokoju już spieszę z odpowiedzią. 

If you can play it slowly, you can play it quickly

Otóż algorytmy Youtube stwierdziły, że idealnym przerywnikiem pomiędzy oglądaniem kolejnych materiałów zza kulis dramy The Untamed, będzie filmik pod tytułem Henry Lau Reveals Fake Violin Secret i stwierdziły słusznie, bo oczywiście, że taki filmik mnie zainteresuje. Henry znany jest ze swoich występów skrzypcowych, a słowo "fake" chociaż niekoniecznie w tytule użyte w jakimś złym znaczeniu (bo zasadniczo tylko w takim, że Henry zna i odkrywa ten sekret) jest clikbaitem. Skutecznym. 




Po pierwsze ten film świetnie pokazuje jak toksyczni fani kpopu potrafią być, bo autorzy kanału ponad dwie minut wyjaśniali, trochę przepraszali i ogólnie próbowali tak się bronić, aby fani przypadkiem nie obrzucili ich błotem. I zasadniczo bronią się tak przez cały filmik.
Po drugie ten materiał jest bardzo intrygujący i informacyjny. Bardzo mi zaimponowało jak Brett i Eddy widzieli i słyszeli błędy i potrafili je wyjaśnić. Czepiali się zawodowo. Od razu ich polubiłam.
A cały materiał jest długi - ma prawie 25 minut. Inne na kanale mają zwykle około 10. 

Ale najlepszą częścią tego kanału, a na pewną tą, która mnie do niego najbardziej przekonała, to ich recenzje filmowego/serialowego/dramowego grania na skrzypcach. Teraz wypadałoby napisać, co to w ogóle za kanał - nazywa się Two Set Violin i prowadzą go dwaj (bo trudno to zgadnąć) skrzypkowie Brett i Eddy. Są przezabawni. 

TwoSetViolin, Two Set Violin

Gdybyście się zastanawiali, skąd wziął się tytuł dzisiejszego wpisu to jest to mem, który swój początek ma w poniższym filmiku. Brett i Eddy specjalizowali się w recenzowaniu "najszybszych" skrzypków świata, ale od pewnego czasu nie będą już mieli materiałów do tych recenzji, bo nie można już aplikować do Rekordów Guinnessa z kategorią najszybszy (Fastest musician: "after conducting a full and thorough review Guinness World Records has concluded that we are unfortunately unable to continue monitoring these categories. It has become impossible to judge the quality of the renditions, even when slowed down."). Czy recenzje z kanału się do tego przyczyniły? Istnieje takie duże prawdopodobieństwo.


A te słowa If you can play it slowly, you can play it quickly działają ze wszystkim. Jeśli możesz zagrać to od początku, możesz zagrać to od końca. Jeśli możesz przeczytać to wolno, możesz przeczytać to szybko. I tak dalej. A najlepsze jest to, że z czasem robi się to jeszcze zabawniejsze.


Co jeszcze można znaleźć na kanale TwoSetViolin? Przegląd memów z LingLingiem. LingLing to mały azjatycki geniusz, który ćwiczy 40 godzin dziennie, gdy ty oglądasz kolejny filmik TwoSetViolin zamiast ćwiczyć i to dlatego on/ona wygrywa konkursy a nie Ty. LingLing to ogólnie postać, która przewija się przez cały kanał - jest osoba seria filmików LingLing Workout, w której to na przykład Hilary Hahn (wygooglujcie sobie) gra wylosowany utwór dwa razy szybciej albo kręcąc hula hop. A memy dotyczą nie tylko LingLinga, ale także ogólnie muzyki klasycznej, studentów szkół muzycznych, życia muzyków. Czasami autorzy reagują nie tyle na memy, co na jakiejś viralowe filmiki związane ze skrzypcami czy orkiestrami. Albo na młodych geniuszy. 
Reagowali też na Grupę MoCarta i zrobili na nich duże wrażenie. To fragment od 3:05 w poniższym filmiku.


Poza tym jeśli gracie na altówce to być może powinniście trzymać się z daleka od tego kanału, gdyż ilość naśmiewania się z altówek jest ogromna. Ogólnie przeglądów memów jest bardzo dużo i prawie za każdym razem mają takie tytuły, że daję się złapać i myślę, że filmik będzie o czymś innym. 

Dzięki oglądaniu tego kanału twoja widza o muzyce klasycznej i skrzypcach drastycznie się zwiększy. Taki przykład - filmik, w którym znajomy lutnik autorów kanału otwiera skrzypce i zagląda im do środka. Dźwięk krojenia skrzypiec jest taki, jakby pękały kości. I to grube kości.


Ogólnie kanał powstał w 2013/4 i jest na nim bardzo dużo filmików i ogarnięcie wszystkich rodzajów materiałów jakie zrobili i wciąż robią jest trudnym zadaniem. Oglądam ich od około tygodnia, a mam jeszcze tyle filmików, które koniecznie chcę zobaczyć. I Wy też powinniście je oglądać!

LOVE, M



środa, 4 września 2019

Kocham Instagram - sierpień 2019

Hello!
Kiedyś przeczytałam, że nie powinno się publikować tego samego we wszystkich swoich mediach, bo to męczy odbiorców. A co jeśli odbiorcy nie tylko nie śledzą twoich różnych mediów społecznościowych, ale czasami nawet nie wiedzą, że w tym, które akurat obserwują, pojawiło się coś nowego? 

Chińszczyzna, Dziwny przypadek psa nocną porą, Miłość made in China

Nie tylko Facebook i Instagram trollują swoich użytkowników, a algorytmy Youtube podpowiadają nam co oglądać, ale i blogger też czasami potrafi (chyba) sam się zhakować i nie pokazywać ludziom nowych wpisów z blogów przez pół roku, po czym nagle się obudzić z pięćdziesięcioma wpisami w liście czytelniczej. True story. 

Królowa Mroku i Powietrza, Cassnadra Clare, Mroczne Intrygi


To wyjaśnia z jakiego powodu publikuję te instagramowe wpisy, ale także po trochę to, dlaczego często linkuję do swoich starszych/wcześniejszych postów na samym blogu. Prawdopodobieństwo, że jakiś czytelnik coś przegapił jest po prostu bardzo duże. A druga sprawa, sama czasami chciałabym, gdyby blogerzy, których recenzują drugi, piąty, dziesiąty tom książki, sezon serialu linkowali swoje poprzednie recenzje, aby zwyczajnie można się było z nimi zapoznać. Trzecia sprawa, która niejako łączy się z poprzednimi - na blogu jest ponad 1000 wpisów, a czytelników przybywa i chociaż na blogu jest archiwum/kalendarz to trudno byłoby wymagać od ludzi, aby przeglądali go w poszukiwaniu recenzji, powiedzmy, pierwszego tomu serii, której akurat recenzuję drugi sezon. 

Pilot ci tego nie powie, Kiedy ulegnę

Co się zaś tyczy ulubionych zdjęć z tego miesiąca:
1. Nie napisałam na blogu recenzji książki Dziwny przypadek psa nocną porą, bo... możecie przeczytać o niej o tutaj.
2. Napisałam za to: dwa wpisy o książce Królowa Mroku i Powietrza.
3. Dwa wpisy o książce Pilot ci tego nie powie - i są to dwie części jednej recenzji.
4. Jedną recenzję książki Miłość made in China.

Pozdrawiam, M