środa, 1 maja 2024

K-pop 2024 - styczeń-kwiecień

Hello!

Przyszedł czas na porę k-popowego malkontenctwa, bo nawet sama jestem zaskoczona, że na dobrą sprawę na palcach jednej ręki mogę policzyć piosenki, które tak naprawdę, naprawdę (to znaczy słuchałam ich więcej niż raz) podobały mi się w pierwszych miesiącach tego roku.


SF9 - BIBORA

Supertaneczna, wpadająca w ucho piosenka, ze w sumie bardzo tęsknymi, smutnymi słowami i dość dramatycznym teledyskiem. 

ITZY - UNTOCHABLE

Już nie mam nadziei dla ITZY. Pierwsze zapowiedzi tego comebacku, jeśli dobrze pamiętam, wyglądały jak teasery do Girls aespy. Tytuł głównego singla kojarzy się raczej z linią piosenek Le Sserafim i sama piosenka też trochę brzmi, jakby lepiej pasowała wspominanemu zespołowi. Ja wiem, że ludzie nie lubią piosenki Sneakers, ale w niej jeszcze można było dostrzec pewną lekkość, którą ITZY miało przy debiucie. A całokształt Untochable jest w najlepszym razie toporny, miałam dosyć tej piosenki po dwóch minutach. Za to przemęczyłam całe Mr.Vampire - też nie zrobiło na mnie dobrego wrażenia. Z całego minialbumu Born to Be podoba mi się piosenka Mine Chaeryeong i Blossom Lii. 

Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości, że z popularnością ITZY jest niedobrze, to w momencie, gdy piszę te słowa, ITZY mają 1 nagrodę z programu muzycznego, a NMIXX, które miały comeback zaraz obok ITZY i czas promowania albumów się pokrywał, wygrały 4! Dash to nie jest mój typ piosenki, ale rozumiem, czemu się ludziom podoba. 

B1A4 - Rewind

Miła i przyjemna, piosenka z lekkim retro klimatem i ciekawym teledyskiem! 

CIX - Lovers or Enemies

Muszę przyznać, że te AI zapowiedzi tego comebacku trochę mnie niepokoiły, a trochę miałam nadzieję na jakieś nowe Error VIXX - ale bardziej niepokoiły. A piosenka okazała się miła i przyjemna, lekka dla ucha. A jaką ma choreografię! I nawet prawie mi nie przeszkadza, że nie ma nawet 3 minut... I muszę też napisać, że łapałam się na nuceniu tej części "Love, love, love" częściej, niż bym chciała.

(G)-IDLE - Super Lady

Gdy ogłoszono tytuł nowego albumu (G)-IDLE, zastanawiałam się, dlaczego na zespół nie spadła krytyka za zatytułowanie go 2 - gdyby BLACKPINK zatytułowały tak album, hejterzy by je zjedli. To, że nie przepadam za tym zespołem, nie jest tajemnicą i nigdy nie kupowałam Soyeon jako geniusza - głównie dlatego, że najwyraźniej nie ma ona zdolności do autorefleksji i przyjmowania krytyki i zamiast przyjąć do wiadomości, że kaleczy język angielski i być może nie powinna tego robić - robi tego jeszcze więcej. Zapowiedzi tego albumu gdzieś mi tam migały, ta nieszczęsna piosnka Wife też (dlaczego ludzie łykają to jak pelikany???), a gdy zobaczyłam zapowiedzi samego głównego singla, pomyślałam I am the Best 2NE1. W końcu się zmusiłam, aby sprawdzić Super Lady tylko po to, aby zobaczyć, że piosenka trwa 2 minuty 40 sekund. Nawet przy ostatniej tendencji, aby piosenki były niesamowicie krótkie, to jakiś rekord. Okropna jest ta piosenka, jakby brakowało jej muzyki. W każdym razie ostatnimi czasy (G)-IDLE to trochę dla mnie straszny kicz.

Ale najciekawszą rzeczą, którą pokazała ta piosenka, było to jak szeroki muzycznie jest k-pop - bo niewiele wcześniej IU wypuściła podbijającą listy przebojów piosenkę Love Wins All, która w każdym możliwym aspekcie jest tak daleko od Super Lady, jak tylko się da. A i jedno k-pop i drugie k-pop.

TEN - Nighwalker

Miałam trochę wrażenie, że typ refrenu tej piosenki jest przestarzały, a potem uświadomiłam sobie, że to nie do końca to - Nightwalker ma po prostu vibe czegoś, co było pisane dla TVXQ. To nie jest zła piosenka i nie jest tak, że mi się nie podoba, ale w zestawieniu z singlami, które Ten wypuszczał przez lata, wydaje się mało Tenowa. Za to plus, że teledysk ma totalnie vibe Dr Jekyll & Mr. Hide.

Pozostałe piosenki na minialbumie są bardzo ciekawe, bo bardzo różne, ale jakoś do siebie pasują.

TWICE - One Spark

Zarówno I Got You, jak i One Spark to piosenki spadkobiercy - choć w drugim pokoleniu - Feel Special. Obie są zdecydowanie mniej spektakularne i One Spark nie wydaje się tak naprawdę szczególna, ale I Got You spodobało mi się od pierwszego przesłuchania, bo czuć w tym utworze coś autentycznego (co piszę z wielkim wahaniem, bo nie za bardzo lubię pisać o autentyczności w k-popie).  

Cha Eun-woo - Stay

Stay bardzo mi się podoba i to chyba dlatego, że ta piosenka totalnie ma vibe jakiegoś hitu Nickelback sprzed 15 lat i piszę to z całą miłością.

Natomiast reszta minialbumu jest dosyć smętna, a ja odkryłam, że głos Eun-woo kojarzy mi się z głosem Suho z EXO. 

LE SSERAFIM - Easy

Easy to nie jest piosenka dla mnie pod żadnym kątem - nie leży mi jej vibe, muzycznie mi się nie podoba i ma jedną z najbrzydszych choreografii, jakie ostatnio widziałam. I wiecie, ja nawet nie miałam wspominać o tym comebacku, ale potem usłyszałam Smart - tak naprawdę usłyszałam Woman, a nie przepuszczę okazji, aby napisać, że jedna piosenka przypomina inną. Przy czym to ciekawe, że to chyba drugi czy trzeci przypadek, gdy druga piosenka z minialbumu nieco lepiej rezonuje z publiką niż ta wybrana na główny singiel. Po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że Smart przypomina mi też Alcohol-Free Twice, a jest to piosenka Twice, która bardzo, bardzo mi się nie podoba.

WENDY - Wish You Hell

Ależ niespodzianka! Intrygował mnie tytuł ogłoszonego comebacku, ale zdjęcia zapowiadające wręcz bardzo mi się nie podobały. Potem zwiastun teledysku przywrócił mi wiarę, że to może być coś ciekawego - i było! Dawno nie było takiej piosenki, która już przy pierwszym przesłuchaniu tak mi się  podobała i nie zawiodła mnie przez całą długość (teledysk trochę oszukuje, ma 4 minuty, a piosenka na Spotify - 2,5). I widzicie można pogodnie zaśpiewać, że życzy się komuś piekła - trzeba tylko odpowiedniego kontekstu! Ponadto to odrobinę dziwię się, że nie zdecydowano się promować chociaż trochę His Car Isn't Yours, bo z tego co zauważyłam po komentarzach, ta piosenka zrobiła na ludziach duże wrażenie.

Szybki przegląd: spodobała mi się piosenka Love or Die CRAVITY (podoba mi się także C'est La Vie, które dostało teledysk trochę później), Body Highligh (nie można mi zarzucić, że fun piosenki tak zupełnie mi się nie podobają!), Funk Jam n.SSing jest bardzo ciekawe, Lighthouse TEMPEST zrobiło na mnie zaskakująco dobre wrażenie. Debiut NOWADAYS też, choć bardziej konceptem (tacy pogromcy duchów, ale pogramiają kupidyna) niż piosenką.

A teraz szybki przegląd, ale z uwagami. Sądziłam, że trend chaotycznych piosenek minął, ale Nectar The Boyz składa się z 3 lub 4 innych piosenek i choć nie jest to drastyczne sklejenie kilku utworów, to wciąż w tej piosence panuje chaos. Rooftop YooA to też trochę mroczna i chaotyczna piosenka, ale najbardziej z tego wszystkiego odrzucają mnie stylizacje wokalistki i jej za krótkie sukienki, których krótkości nie da się niczym uzasadnić. W kategorię chaotycznych piosenek wpada także Bad Kim Nam Joo.

DAY6 - Welcome to the Show

Odrobinę bawi mnie, że zespół z 6 w nazwie, który stracił dwóch członków, wydaje płytę zatytułowaną Fourever (4 na zawsze). Co do piosenek Welcome to the Show jest okej, ale to zupełnie nieszczególny utwór i wydaje mi się, że zapomnę o nim jutro. The Power of Love jest jak days gone by 2.0 i jeszcze bardziej idzie wprost ku stylistyce lat 80. (mam nadzieję, że dobrze to rozpoznaję). Let Me Love You kojarzy mi się z jakimś amerykańskim hitem. Mogę najprościej napisać, że każda jedna piosenka z tego minialbumu jest dla mnie o wiele ciekawsza, niż ta wybrana na główny singiel. Moim kandydatem byłby Sad Ending

Szybki przegląd: KISS OF LIFE - Midas Touch - to zespolenie Midasa i Meduzy w koncepcie wydaje się celowe, ale mam wrażenie, że przestrzelone, piosenka jest taka sobie, ale ciekawsza niż kolejne. (Napisałam to tuż po tym, gdy ta piosenka się ukazała i teraz mam wrażenie, że jestem jedyną osobą na planecie, której Midas Touch nie przypadło do gustu). Nie wiem, czy to cynizm we mnie, czy k-pop w dziewczęcym wydaniu robi się nudny, ale i Magnetic ILLIT jest nudne (poza tym, że nie rozumiem po co debiutować grupę z wręcz bliźniaczym konceptem jak NewJeans) i UhUh RESENE, i Superwoman UNIS (nie żartuję, przy każdej piosence po dokładnie minucie i 29 sekundach miałam jej dość i chciało mi się spać). Miałam nie śledzić za bardzo co robi BABYMONSTER i z Sheesh nic by mnie nie ominęło, bo YT Entertaiment od czasu chyba DDU-DU DDU-DU nie miało ani jednej kreatywnej myśli (człowiek z perspektywy czasu naprawdę docenia pewną prostotę Lovesick Girls). Sheesh to jakieś takie wymieszanie How You Like That z Paint the Town Loony. Good Girl zespołu Candy Shop (czy w Brave Ent. nikt nie słyszał o 50 Cencie?) - to samo, bardziej kołysanka niż piosenka robiąca wrażenie na debiut. 

ONF - By My Monster

Po prostu idźcie posłuchać, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. To taki dramatyczny, klasyczno- (w znaczeniu piosenka wykorzystuje motywy z trzeciej części II symfonii Rachmaninowa) -rockowy utwór.

ONEWE - Beautiful Ashes

Ten comeback przyszedł i przeszedł bez echa. I z jednej strony trochę szkoda, ale z drugiej mam wrażenie, że coś dziwnego zadziało się w tej piosence. To znaczy, nie znam się na produkcji muzyki, ale ta piosenka brzmi, jakby głosy wokalistów były za głośno, instrumenty za cicho i wszystkie tak samo, a całość powinna być bardzo dramatyczna, a brzmi jednowymiarowo, płasko. Przesłuchałam cały album, wszystkie (oprócz ostatniej! - ta się różni) piosenki są do siebie podobne i bardzo przytłumione niestety. (Gdy to pisałam, to słuchałam sobie wypuszczonej przez zespół akustycznej wersji i jest dużo lepsza).

Wiem, że jestem malkontentem, ale nawet ja jestem zaskoczona, jak niewiele k-popu podobało mi się w pierwszych miesiącach roku. Ale napiszę o jeszcze dwóch piosenkach, które zwróciły moją uwagę i jest to Impossible RIIZE (słuchałam jej na zapętleniu! pierwsza piosenka w tym roku, która się do tego nadawała! plus nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam choreografię, w której a) byłoby tyle skakania, b) dance break byłby naprawdę intrygujący i pasujący do całości) oraz Blush Wooah (i nie potrafię wyjaśnić dlaczego akurat ta piosenka nie wydaje mi się tak nudna jak opisywane wyżej przykłady comebacków girlsbandów). Trzech - bo przypomniałam sobie, że Deja Vu TXT mi się spodobało, ale jakoś zespół wypuścił tę piosenkę i zniknął (plus muszę to napisać - koronki wykorzystywane w strojach chłopaków wyglądały jak bandaże XD).

DOYOUNG - Little Light

Little Light ma totalnie vibe piosenki z anime! Podobnie Beginning, From Little Wave (i jest bardzo zaskoczona wykorzystaniem rozbudowanego zespołu muzycznego). Nie będę opisywała każdego utworu, ale ogólnie bardzo kojarzą mi się one z piosenkami z anime - zarówno openingami, jak i endingami, ale w wielu przypadkach są o wiele ciekawsze i zaskakujące muzycznie. Doyoung jest także na dobrej drodze, aby zostać drama queen, ale cała ta płyta - chociaż niektóre utwory są zdecydowanie spokojniejsze - ma bardzo pozytywny klimat, bez poczucia pewnej desperacji, którą mają piosenki typu drama queen. Bardzo podoba mi się, że cały album jest bardzo spójny koncepcyjnie i muzycznie i jego tytuł (Youth) bardzo do niego pasuje.

IVE - HEYA

Tak naprawdę nie wiem, co myślę o tej piosence, bo ona mi się podoba, a jednocześnie coś mi w niej nie gra. Mam wrażenie, że chciano zrobić odrobinę zbyt dużo na raz, a ja mam straszne uczulenie na przedobrzanie. Co nie zmienia faktu, że odkąd ją usłyszałam, chodziłam i mamrotałam heja, heja. Poza tym podoba mi się teledysk i ewolucja zespołu od kotów do tygrysów. Pozostałe piosenki na albumie IVE SWITCH są bardzo w stylu IVE i na tyle różne, że można je łatwo od siebie odróżnić (a to na niektórych krążkach bywa trudne), prawdopodobnie będę do nich wracała.  

Xdinary Heroes - Little Things

To chyba pierwsza piosenka zespołu, która mi się podoba, bo jest najbardziej stonowana (najmniej przypomina rockową wersję konceptu aespy; tym razem muzycznie przypominają Green Day - ale mogę się też bardzo mylić) ze wszystkich ich poprzednich singli. Tyle że to sprawia, że stają się podobni do innych poprockowych koreańskich zespołów i na przykład teledysk do tej piosenki przypomniał mi o istnieniu Rain To Be ONEWE. 

O piosence Popcorn Doh Kyung Soo przeczytacie już w kolejnej części! Albo nie - bo ogromnie mi się ta piosenka podoba, teledysk jest przezabawny. Muzyka kojarzy mi się z jakimś włoskim weselnym hitem.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Love, M

sobota, 27 kwietnia 2024

Wszystko, o co chciałam zapytać tancerzy k-popowych coverów [wywiad Majesty Team]

Hello!

Kontynuujemy serię rozmów z osobami tańczącymi k-popowe covery! Dzisiaj na moje pytania odpowiadają członkowie Majesty Team!

Wszystko, o co chciałam zapytać tancerzy k-popowych coverów [wywiad Majesty Team]

Na początek prosiłabym o przedstawienie grupy oraz osób odpowiadających na pytania.

Jesteśmy grupą coverową z Warszawy, która powstała pod koniec 2020 roku. Pierwotnie miała ona istnieć jako duet taneczny Marcina i Jakuba pod skrótową nazwą MJ, która po wydłużeniu przerodziła się w Majesty. Chcieliśmy nawiązać nią do jak najwyższej, „królewskiej’’ jakości, którą staramy się pokazywać naszymi aktywnościami. Jesteśmy również fanami wszelkiego rodzaju konceptów artystycznych i ten w powiązaniu z królestwem wydawał się być dla nas najbardziej odpowiedni dla grupy coverowej, stąd też korona w naszym logo.
Obecnie do naszej grupy należy 9 osób – Jakub, Marcin, Nadia, Laura, Kasia, Alina, Roksana, Oliwia i Alex, którzy wspólnie odpowiadają na poniższe pytania. W większości jesteśmy studentami oraz pracujemy, a wspólnie rozwijamy naszą pasję do tańca i dzielimy się nią w internecie. 

Chciałabym zacząć dość przyziemnie – jakie są koszty bycia członkiem grupy coverowej? Zarówno pieniężne (i co wchodzi w skład takich kosztów), jak i czasowe? 

Koszty pieniężne to zazwyczaj koszt salek, kamerzysty i sesji zdjęciowej, co wynosi do maksymalnie 200 złotych (a takie maksimum jest bardzo rzadkie). Ogólnie rzecz biorąc, im więcej osób biorących udział w coverze, tym taniej. Dodatkowo trzeba też liczyć koszt stroju – to już każdy organizuje w swoim zakresie. Jeśli chodzi o wkład czasowy, to wszystko zależy od tego, jak bardzo dana osoba chce się angażować lub jaki jest podział obowiązków. Minimalne obowiązki to oczywiście projekty (do około 18 godzin na treningi + 4–5 godzin na sesję zdjęciową i nagrywki). Do tego dochodzi zarządzanie social mediami i rezerwacja sal, montaż coverów i zdjęć, planowanie coverów – co również jest bardzo ważne i zajmuje ogrom czasu. Wyżej wymienionymi zajmują się zazwyczaj nie wszyscy, a pojedyncze osoby u nas w grupie.

Gdzie trenujecie? Są to wynajęte sale przy siłowniach, sale gimnastyczne? Czy musicie zmieniać miejsca treningów? Ogólnie – jak wygląda ich logistyka? 

Zazwyczaj wynajmujemy sale taneczne na terenie Warszawy. Jest kilka takich miejsc w Warszawie, my głównie korzystamy z tych w centrum lub na Młocinach. Wszystko zależy od godzin, w jakich dana sala taneczna jest wolna w dni naszych treningów. Nasze projekty często są planowane z tygodnia na tydzień, więc często wszystko jest rezerwowane na ostatnią chwilę; można powiedzieć, że jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że trzeba być elastycznym jeśli chodzi o miejsca naszych treningów.

Zakładam, że macie coś w rodzaju próby generalnej lub próby kamery przed nagraniami – moglibyście opisać jak one wyglądają? Na przykład nagle okazuje się, że w wybranej przestrzeni lub na nagraniu jakieś ruchy nie wyglądają tak, jak powinny lub zdarzyły się jakieś inne zaskakujące historie, skutkujące tym, że nagle musieliście zmieniać miejsce nagrań, sposób ułożenia choreografii czy kąt jej nagrywania.

Każdy nasz trening nagrywamy i następnie analizujemy nasze błędy w celu poprawienia ich na kolejnym treningu. Próbą generalną możemy nazwać ostatni trening. Tańczymy wtedy w naszych strojach coverowych, czasami zapraszamy także kamerzystę w celu ustalenia i przetestowania pracy kamery. Tańczenie na sali treningowej rzadko kiedy oddaje to, jak się tańczy na otwartej przestrzeni, więc tak naprawdę często zdarzają się niespodziewane sytuacje, przez które nagle musimy zmienić coś w choreografii. Dopiero po pierwszym próbnym nagraniu na starówce możemy zobaczyć, co trzeba poprawić np. w ustawieniach, bo kogoś nie widać (mimo, że na treningach było wszystko w porządku). Tak jak wcześniej wspominaliśmy, musimy być bardzo elastyczni oraz szybko dostosowywać się do nagłych i często nieprzewidzianych zmian.

Czy są jakieś konwenty/zloty specjalnie dla grup coverowych?

Z tego co nam wiadomo, są zloty dla fanów poszczególnych grup k-popowych, ale nie wydaje nam się, że istnieją takie wydarzenia wyłącznie dla grup coverowych. Jedynymi eventami, jakie przychodzą nam na myśl, są „K-pop Random Play Dance” organizowane przez grupy na Facebooku lub grupy coverowe.  

Czy pojawienie się TikToka i challenge zmieniły jakoś działalność grup coverowych? Czujecie, że musicie na przykład jeszcze szybciej wypuszczać kolejne covery? 

Fenomem TikToka, ale również innych social mediów, zdecydowanie sprawia, że pracujemy więcej. Każdy cover wiąże się z dodatkowymi aktywnościami w postaci krótkich filmików wstawianych na te aplikacje, odtwarzanie trendów czy dostosowywania formatów do ich wymagań. Nie są one jednak dla nas priorytetem, tak jak przeważnie szybkość wypuszczania filmików. Z natury pracujemy szybko, ale również wyznaczamy odpowiednią ilość czasu na odpowiednie przekazanie naszej wizji – obróbkę, wykonanie sesji do coveru i planowanie dalszych pomysłów!

Zadałam poprzednie pytanie też trochę dlatego, że od jakiegoś pół roku (może trochę dłużej) widzę – co prawda głównie na Instagramie i YouTube Shorts – mnóstwo solowych tancerzy, którzy  najwyraźniej swoją całą internetową działalność opierają właśnie na solowym tańczeniu w swoim salonie lub na tarasie. Czy to też jakoś wpływa na waszą działalność?

Nie odczuwamy tego! Sami jesteśmy również osobami, którzy poza działalnością w grupie spełniają się solo. Na naszych pojedynczych social mediach można znaleźć pełno takiego contentu, również nagranego w naszych domach lub na salkach treningowych. Cieszymy się, że osoby działające same na porządku dziennym odnajdują do tego tyle motywacji i pewności siebie – jest to zdecydowanie wyzwanie, gdy cała uwaga skupiona jest właśnie na Tobie!

I bardziej ogólnie – jak to jest z tym podążaniem za trendami? To znaczy czy trwają jakieś wyścigi grup coverowych, kto szybciej nagra i wypuści film z najnowszą popularną piosenką?  

Zdecydowanie, jednak nie uważamy rywalizacji grup za główny czynnik tego zjawiska. Działanie na Youtubie wiąże się z ciągłymi próbami zadowolenia widza, który nudzi się, gdy nie spełniasz jego oczekiwań względem szybkości wydawania materiałów oraz wyboru piosenek.  Grupy coverowe często wyczekują tych większych comebacków – z powodu sympatii do znanych zespołów i ich wydań, ale również z chęci pokazania swojej pracy większej liczbie osób, co zdecydowanie może być skuteczniejsze przy wypuszczeniu takiego coveru w krótkim czasie. Nie widzimy w tym nic złego, dopóki takie nagranie nie traci przez to na jakości.

Poprzednie pytanie mogło zabrzmieć, jakbym bardzo chciała napędzać jakąś rywalizację, ale nie o to mi chodziło, bo to trochę jak z pisaniem recenzji – wiadomo, że chce się raczej opublikować je blisko premiery. Natomiast nie ukrywam, że zastanawiam się, czy istnieje coś takiego jak społeczność grup coverowych? Czy też raczej w pewnej części są to przedsięwzięcia, które powstają i za jakiś czas przestają działać, więc trudno budować jakieś międzygrupowe relacje?

Szczególnie w Warszawie, grup pojawia się naprawdę wiele. Relacje pomiędzy nimi budowane są jednak raczej w przypadku pojedynczych osób, które trzymają się blisko z przyjaciółmi z innych grup. Z doświadczenia wiemy, że mobilizacja wszystkich razem jest możliwa w wielu sytuacjach, a atmosfera chociażby podczas nagrań zawsze jest przyjemna. Momenty nagrywek to właśnie te, które pozwalają nam na spędzanie czasu z innymi, którzy robią to samo co my.

Jaką przyszłość widzicie przed Majesty Team? Wiem, że dopiero co otworzyliście nabór nowych członków.

Chcielibyśmy nadal podnosić kreatywną poprzeczkę dla siebie samych i przechodzić razem przez kolejne wyzwania. Jesteśmy naprawdę podekscytowani ideą dołączenia do nas kolejnych osób, które wprowadzą do grupy nową energię i pomysły. Mamy nadzieję, że czeka na nas wiele występów, ciekawych konceptów i może osób, które uda nam się zainspirować – jesteśmy bardzo pozytywnie nastawieni do wszystkiego, co jeszcze przed nami!

Bardzo dziękuję za odpowiedzi!

 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Love, M

wtorek, 23 kwietnia 2024

Szekspir w anime i mandze #9

 Hello!

Prawie co roku piszę, że jest problem z przykładami do mojej serii, ale w tym roku kryzys był więcej niż poważny. Na nieco ponad miesiąc do zaczęcia pisania wpisu zdałam sobie sprawę, że w tym roku nie mam ŻADNYCH przykładów. Czasami zdarzało się, że wpadałam na jakieś przypadkiem, moi bracia znajdowali nawiązania, nawet z tym jak sama niewiele oglądałam, coś tam widziałam - a w tym roku nic! Zero! Na szczęście mam też wieloletnią wprawę w przeszukiwaniu internetu, więc seria jeszcze nie umiera. 


Jojo Bizzare Adventure

Pierwszy przykład jest ciekawy z dwóch powodów - po pierwsze bohater wspomina o Kupcu weneckim, a po drugie nigdy do czasu robienia screenów z tego anime - a było to w połowie lutego - nie miałam problemu z czarnym ekranem na Netflixie. A tu niespodzianka i to niezbyt miła, bo niszczy wartość estetyczną mojego wpisu.


To nie jest pierwsze nawiązanie do Szekspira w Jojo, bo w 2022 roku wspominałam o takim do Romea i Julii

Romeo vs Juliet oraz Romeo & Juliet 

Czas rozszerzyć zakres poszukiwania nawiązań i dodać do niego gry otome/visual novel! To romantyczne gry paragrafowe, gdzie będąc Julią, możemy wybierać, z którym z prezentowanych bohaterów chcemy romansować. Ale z tego co wyczytałam, jest nawet ciekawiej, bo Julia jest łowczynią wampirów, a Romeo jest wampirem. Szekspir też występuje w tych grach - w pierwszej jest doktorem i nie można z nim romansować, ale w sequelu już owszem (zakładam, że to ta fioletowowłosa postać). 

NieR Automata

Jeszcze jedna gra! Zupełnie nie znam się na lorze NieR Auomata, ale z tego, co opowiedział mi brat, te robociki próbują naśladować ludzi, ale zupełnie nie wiedzą, jak do tego podejść, nie za wiele rozumieją i ich zapędy są mocno destrukcyjne... Jak w tej interpretacji Romea i Julii - Romeowie i Julie!

Bungo Stray Dogs

Bardzo lubiłam (i wciąż lubię!) pierwsze sezony tego anime, ale z czasem przestałam je oglądać (oraz śledzić mangę/light novel) między innymi z powodu tego, że William Shakespeare się tam wciąż nie pojawił. Przynajmniej nie we własnej osobie, bo twórcy stron czy to fandom, czy innych wiki twierdzą, że występuje wspominany jako członek organizacji The Transcendents.

Romeo

Tonący brzytwy się chwyta, więc oto zbiór anime/mang, w których występuje postać o imieniu Romeo (bo powiedzmy sobie szczerze, nie nadaje się bohaterowi imienia Romeo, gdy nie chce się jakoś nawiązywać czy przywoływać widzowi/czytelnikowi na myśl Romea i Julii, po prostu Romeo nie jest neutralnym konotacyjnie imieniem, koniec i kropka): Gekkou no Carnevale, Worldend:Debugger, Honto ni Atta! Reibai Sensei, Monster Strike.

Cue!

To anime ratuje jakość tegorocznego zestawienia! W pierwszym odcinku anime o aspirujących aktorkach głosowych dziewczyny dostają pierwszą lekcję zawodu, odgrywając dialog pomiędzy Hamletem i Ofelią, ucząc się go interpretować. Trzeba napisać, że to na pewno ciekawszy wybór niż Romeo i Julia.



Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M

sobota, 20 kwietnia 2024

Więcej dram, które zaczęłam oglądać i nie skończyłam

 Hello!

Dzisiaj miał ukazać się inny post, ale niestety nie zgrał się czasowo. Byłam przekonana, że mam przygotowany post zapasowy - i na godzinę przed publikacją okazało się, że nie ma go w wersjach roboczych, nie mam zapisanego pliku z nim na komputerze i nie ma go też na mojej skrzynce pocztowej - bo częściowo pisałam go na innym komputerze - i teraz zastanawiam się, czy ja go naprawdę przygotowałam, czy coś mi się przyśniło. W każdym razie zawsze jest jakiś inny zapasowy tekst i tak oto zapraszam Was na drugi wpis z cyklu: Dramy, które zapomniałam oglądać dalej. Poprzedni post pojawił się w 2020 roku (a myślałam, że dużo później), więc to chyba dobry czas na część drugą! 

Crush Landing on You

Tą dramą zachwyca się tak wiele osób, a mi zupełnie nie leży jej ton, wręcz oglądanie jest dla mnie niekomfortowe. Nie mogę także przeboleć, jak niesamowicie irytująca jest główna bohaterka (jakim sposobem przekonała do siebie ludzi - nie pojmuję).

Vincenzo

Znów - to nie ton dramy dla mnie, a nawet w swoim absurdzie była nudnawa.

Hometown Cha-cha-cha

Oglądałam pierwszy odcinek na 3 albo 4 raty, bo tak mnie nudził. Potem obejrzałam chyba cały drugi i... to zupełnie nie drama w moim typie.

Abyss

Obejrzałam 6 odcinków i się poddałam. Było nudnawo, nieco dziwnie, naciąganie i niespójnie.

Dr. Romantic

Zaczęłam oglądać, bo nie wpadłam na nic lepszego, ale pierwsze odcinki nieszczególnie mnie przekonały. 

King the Land

Obejrzałam 9 i pół odcinka i chociaż jako drama lecąca w tle King the Land się sprawdzało, to po przerwie spowodowanej wyjazdem, zupełnie nie miałam motywacji, aby kończyć ten serial. Była to drama nieodkrywcza na każdym poziomie. Wątek romantyczny zasadniczo nie interesował mnie od początku, ale całkiem polubiłam koleżanki głównej bohaterki i nawet intrygował mnie wątek rywalizacji głównego bohatera z jego siostrą. Nie wykluczam, że kiedyś przeklikam pozostałe odcinki, aby zobaczyć, jakie rozwiązania znalazły interesujące mnie linie fabularne. 

Doctor Slump

Bardzo, bardzo lubię zarówno Park Shin-hye, jak i Parka Hyung-sika i byłam bardzo ciekawa tej dramy, ale po pierwszych odcinkach nie za bardzo przypadł mi do gustu jej ton (z jednej strony jest bardzo poważna i dotyka ważnych tematów, z drugiej - elementy komediowe bywają karykaturalne - niestety te podejścia ścierają się ze sobą w odcinkach zamiast współgrać) i nie za bardzo widziałam, jak tak zaprezentowaną fabułę można rozciągnąć na 16 odcinków. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M

wtorek, 16 kwietnia 2024

Szekspir w dramach 4

 Hello!

Jak to się jeszcze okaże 23 kwietnia, w tym roku z przykładami do szekspirowych wpisów było krucho. Co prawda akurat za Szekspirem w dramach bym nie płakała, a dramy rozszerzyłam o te produkowane w Tajlandii już 2 czy 3 lata temu, ale ogólnie to nie jest rok, w którym Szekspir odgrywał jakąś ważną rolę w serialach (albo powinnam ich więcej oglądać...).

Yumi's Cells

Mój ulubiony tegoroczny przykład pochodzi z dramy Yumi's Cells! Oto komórka pisarska Yumi - jej ukryty, ale później zadbany talent. Gdy miłość okazuje się zawodna, pisarz w Yumi zaczyna dowodzić wszystkimi komórkami i przejmuje kontrolę nad karierą Yumi.

Be My Favourite

Nie pamiętam, czy Szekspir miał jakieś większe znaczenie w tej dramie poza tym, że bohaterowie omawiali jego działa na zajęciach, ale bardzo podoba mi się ten kadr z plakatem Hamleta oraz portretem Szekspira tuż za głową bohatera.

Shadow


Shadow okazała się rozczarowującą mystery/thriller/horror dramą z Tajlandii. Zapowiadało się ciekawie - a szkolna produkcja Hamleta miała zajmować ważny punkt fabularny, ale ostatecznie drama zawiodła wszystkich zainteresowanych. Warto jednak odnotować, że wystawianie sztuk Szekspira na szkolnych przedstawieniach to jeden z najczęściej powtarzających się motywów - i z jednej strony wydaje się to oczywiste, bo to dramaty, ale z drugiej - wbrew pozorom i temu jak bardzo się to powtarza - oglądając dramy i anime, można się dowiedzieć, że dzieła Szekspira, nie są aż tak rozpoznawalne.

Last Twilight oraz See You in My 19th Live

Jak pisałam wiele razy, jestem szczerze przekonana, że każde patrzenie na kogoś przez akwarium to wariacja na temat sceny z filmu Romeo i Julia Baza Luhrmanna z 1997 roku.


Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M

piątek, 12 kwietnia 2024

Ostetecznie nieprzystępna - Układ(a)ne

 Hello!

Zabierałam się za czytanie Układ(a)nych od prawie trzech lat... i mam wrażenie, że to odkładanie sięgnięcia po tę książkę miało mnie uchronić przed jej czytaniem. Niestety tytuł dużo bardziej mi się nie podobał, niż podobał (chociaż tak naprawdę to nie wywołał we mnie żadnych bardziej skrajnych emocji...) i dzisiaj postaram się opisać, dlaczego tak wyszło. 

Układ(a)ne

Tytuł: Układ(a)ne
Autorka: Aoko Matsuda
Tłumaczenie: Agata Bice
Wydawnictwo: Tajfuny

Korporacyjne mrówki w wielkim biurowcu zdradzają swoje największe sekrety. Zaglądamy przez okna, ale postacie nakładają się na siebie, żeby chwilę później się rozwarstwić. Kto tu jest kim? Śledzimy dziewczynę, która wkrótce bierze ślub, słuchamy protestujących kobiet w parku, przyglądamy się bohaterce, która zakopuje przedmioty w ogrodzie. Bohaterowie Układ(a)nych nie mają imion. Każdy może być każdym albo kimś zupełnie innym. To labirynt, który przypomina poukładane na sobie kolejne warstwy, a w nich kolejne opowieści.
Układ(a)ne to słodko-gorzkie spojrzenie na współczesny świat, w którym wszyscy jesteśmy do siebie podobni. Aoko Matsuda przedstawia dylematy kobiet w społeczeństwie, absurdy życia korporacyjnego, presji i zobowiązań; pisze o miłości i mniejszościach, kobietach i mężczyznach, zawsze w niespodziewany i humorystyczny sposób. Bawi się formą i strukturą: bohaterowie zmieniają kształty i postać, proza zamienia się w dramat, a poważne tematy nabierają lekkości. Literacki majstersztyk pełen zabaw słownych i rytmu, który sprawia, że teksty wwiercają się w nas i zostają tam na długo.

(blurb; uwaga opis na przykład na stronie wydawnictwa nieco się różni - jest bardziej rozbudowany)

Książka ma siedem rozdziałów (choć tak naprawdę pięć części). Najdłuższy - i jednocześnie najsłabszy - jest rozdział pierwszy - tytułowy. Niestety jego jakoś oraz ogólny odbiór rozdziału nie nastawia pozytywnie do reszty lektury, która jest zdecydowanie lepsza i dużo ciekawsza niż część tytułowa. Większość moich uwag dotyczących tej książki odnosi się właśnie bezpośrednio do Układ(a)nych. Jednocześnie ten rozdział budził we mnie ambiwalencję: z jednej strony wydawało mi się, że rozumiem niektóre decyzje autorki dotyczące sposobu narracji, z drugiej - miałam wrażenie, że rzuca czytelnikowi niepotrzebne kłody pod nogi; z jednej - pewne zabiegi literackie wydają się podkreślać temat, z drugiej - sprawiają, że trudno cokolwiek zapamiętać o opowiadanej historii czy bohaterach. I tak z wieloma kolejnymi aspektami lektury - ostatecznie jednak skłaniam się ku stwierdzeniu, że to lektura nieprzystępna w odbiorze, co jeszcze postaram się wytłumaczyć.

Fakt, że bohaterowie (w całej książce, ale dalej skupiam się głównie na tytułowej części) nie mają imion, nie sprawia, że stają się everymanami, że łatwiej się z nimi utożsamić - zamiast tego sprawia, że trudno jest się połapać. Druga sprawa, że wbrew pozorom autorka nadaje swoim bohaterom dużo charakteru - choć buduje ich na pewnych archetypach, żeby nie napisać stereotypach - a z drugiej każe im wygłaszać bardzo ogólne (znów, aby nie napisać znajdujące się na skraju banalności) i nieszczególne przemyślenia. Niekiedy w literaturze wyłożenie pewnych oczywistości jest odświeżające i sprawia, że na pewne sprawy możne inaczej spojrzeć, ale to nie jest ten przypadek. A do wyrażania nieodkrywczych stwierdzeń nie potrzeba plejady nienazwanych pracowników biurowych, którzy mylą się czytelnikowi... 

Być może to połączenie everymanów z pewnymi ogólnymi spostrzeżeniami oraz pewnym poczuciem niejasności ma na celu podkreślenie nadrzędnego - a wypowiedzianego wprost - tematu tej książki, którym najwyraźniej jest poczucie niemożliwości wzajemnego zrozumienia się ludzi, brak możliwości komunikacji pomiędzy nimi oraz poczucie dezorientacji w społeczeństwie. Bohaterowie Układ(a)nych niemalże nie wchodzą ze sobą w interakcje (lub wręcz celowo ich unikają), a czytelnik poznaje jedynie ich przemyślenia na temat innych osób i świata - a większości to, że czują się oni niekomfortowo i niedopasowani do świata. Ich próby porozumienia spełzają na niczym. Bohaterowie mają dobre intencje, które są źle odczytywane, tworzą w głowie nieprawdziwe obrazy innych postaci. Książka ta pokazuje, że każdy człowiek zna tylko jedną perspektywę - swoją.

Doczytałam tę książkę do końca - jak wspominałam, pozostałe cztery części są ciekawsze niż pierwsza na każdym poziomie - ale ani nie sprawiła mi ona szczególnej literackiej przyjemności, ani nie była jakimś wyzwaniem intelektualnym. Wydawało mi się, że będzie ciekawsza pod względem formalnym, ale poza pojedynczymi wstawkami oraz rozdziałami „Stek wodoodpornych bzdur”, jest dość monotonna. Chyba opis książki obiecuje więcej niż treść Układ(a)nych rzeczywiście zawiera.

Trudno mi też zgodzić się z częścią opisu wydawnictwa: „Literacki majstersztyk pełen zabaw słownych i rytmu, który sprawia, że teksty wwiercają się w nas i zostają tam na długo”. Być może japoński oryginał jest w tym względzie ciekawszy, natomiast nie udało mi się tego odnaleźć w tłumaczeniu (może poza rozdziałami „Stek wodoodpornych bzdur”, które - jak mi się wydaje - zawierają także cały potencjał humoru tej książki, bo w innych częściach nieszczególnie go dostrzegłam). Za to widziałam „Winda zjeżdżała w dół” przynajmniej dwa razy, a jest to usterka, na którą zwraca się uwagę początkującym redaktorom (czy można zjeżdżać w górę?), pojawił się akapit, w którym powtórzono być/był 5 razy, zauważyłam też kilka dość zaskakujących, naprawdę drobnych, ale jednak, usterek w składzie. Nie wyczułam także szczególnego rytmu tekst. Napisanie, że książka była nudna to nadmierna niesprawiedliwość, ale na pewno nie zapadnie mi w pamięć.

Nie mogę pozbyć się uczucia, że pierwszy rozdział wyświadcza Układ(a)nym niedźwiedzią przysługę i gdyby na przykład rozpocząć ten zbiór pierwszą częścią „Steku wodoodpornych bzdur” całość byłaby nieco ciekawsza w odbiorze. A niestety tytułowe opowiadanie nie nastraja dobrze do reszty książki. Która jest naprawdę, naprawdę warta uwagi i napiszę to raz jeszcze - jakość pozostałych tekstów jest o poziom wyżej niż tytułowego. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M

poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Szekspir w k-popie 6

 Hello!

Mamy kwiecień, a to oznacza tylko jedno - miesiąc Szekspira! Zaczynamy od barda w k-popie.


AleXa - Juliet

Zazwyczaj zbieram sobie te piosenki cały rok i siadam do pisania tak dwa tygodnie przed planowaną datą publikacji, ale ta piosenka nie dawała mi spokoju. Otóż AleXa śpiewa (ku mojej radości cała piosenka jest po angielsku): "We were Romeo and Juliet if Romeo was never in love". Jedną z coraz powszechniej promowanych interpretacji dramatu jest dosłownie ta: Romeo nie był zakochany, tylko postanowił zabawić się z młodszą kuzynką swojej wcześniejszej "miłości", Romeo był playboyem, a całe Romeo i Julia od początku miało być mocno niekomfortowe dla odbiorców, a nie odbierane jako superromantyczna historia. I zdecydowanie uważam, że powinno to dotrzeć do większej liczby osób, aby na przykład nie powstawały słowa jak w...

NMIXX - Roller Coaster

"Rabbit and Alice, Alice
Romeo and Juliet, Juliet
Beast and Beauty, Beauty"

Pomijając, że nie mam pojęcia, co te wszystkie pary mają mieć ze sobą wspólnego, jestem w stanie zrozumieć, co robi Alicja i Królik w tej piosence, trochę mniej co Piękna i Bestia, ale co do całego utworu ma Romeo i Julia?! Absolutnie nic. 

A wiecie, jak nazywa się minialbum, z którego pochodzi ten przedpremierowy singiel? A Midsummer NMIXX Dream! Czyli NMIXX-owy letni sen! Nie chciałam zakładać, że ma to wiele wspólnego z Szekspirowskim Snem nocy letniej, ale to Romeo i Julia w Roller Coaster dała mi trochę nadziei. 


Info potwierdzone, comeback NMIXX miał coś wspólnego ze Snem nowy letniej!
 

NCT DREAM - Broken Melodies

Wiecie za to, kto naprawdę i bez wątpienia promował się Snem nocy letniej? NCT Dream! A dokładnie zapowiadali nim przedpremierową piosenkę Broken Melodies

Trzy przykłady Szekspira na przestrzeni nawet niecałego miesiąca? Takie rzeczy się prawie nie zdarzają! W sumie cztery...

BOYNEXTDOOR - But I Like You

Ponadto - ponieważ wierzę, że scenę z patrzeniem na siebie przez akwarium wymyślił Baz Luhrmann w filmie Romeo i Julia z roku 1996 - mamy ją w teledysku do piosenki But I Like You BOYNEXTDOOR.

Miłość od pierwszego wejrzenia! Oraz miniaturka tego teledysku na YouTube!

Podobna scena - z całą randką w akwarium - jest w teledysku do piosenki Blooming Just For You (NuNew, Paul Kim).

NMIXX i NCT DREAM nie są jedynymi grupami, które postanowiły w podobnym (letnim... kto by się spodziewał) klimacie wykorzystać hasło "A Midsummer Night's Dream" w promowaniu swoich nowych wydań, bo używa go także grupa The Wind, ALE oto powód, dlaczego wcześniej dosyć często je ignorowałam, jeśli nawet gdzieś je widziałam - otóż to tylko hasło i w tym przypadku nie wygląda na to, aby miało coś wspólnego z Szekspirem. Aczkolwiek 3 comebacki z podobną inspiracją to zawsze ciekawe. Ponadto ja zawsze kocham naciągać pewne rzeczy - i gdyby ktoś mnie zapytał, to powiedziałabym, że teledysk to ASAP NewJeans był inspirowany Snem nocy letniej.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

czwartek, 4 kwietnia 2024

Zemsta na białym koniu - Perfect Marriage Revenge

Hello!

Motyw zemsty jest stale obecny w kulturze, popkulturze, a w koreańskich dramach stanowi wręcz ich osobny podgatunek. Jednym z ostatnich jego przedstawicieli jest serial Perfect Marriage Revenge

W przeciwieństwie do podobnych tytułów Perfect Marriage Revenge nie jest szczególnie mroczną i morderczą dramą. To dosyć prosta rozrywka, choć trzeba pamiętać, że główna bohaterka jednak się mści i jej celem jest sprawienie - eufemistycznie rzecz ujmując - przykrości swojej rodzinie. Oczywiście rodzina jest taka, że nie wzbudza szczególnego współczucia, a wręcz kibicujemy głównej bohaterce, aby narobiła im jak najwięcej kłopotów.

Punkt wyjścia dramy jest taki: Han Yi-joo (w tej roli Jung Yoo-min) naiwna, szara myszka, adoptowana córka bogatej rodziny odkrywa, że jej mąż kocha się w jej siostrze, która ma wyjść za potencjalnego dziedzica wielkiej fortuny, ale na razie szefa własnego start-upu Seo Do-guka (Sung Hoon). Na wielkim charytatywnym przyjęciu zostaje wrobiona przez matkę w podrabianie obrazów. Przytłoczona tym wszystkim wsiada do samochodu, ale ulega wypadkowi i cofa się w czasie. Gdy tylko ogarnia, co się stało, postanawia, że w tym życiu wyjdzie za mąż za Seo Do-guka i podokucza swojej rodzince. 

Co jednak ciekawe od początku - nawet w teraźniejszości - widać, że Seo Do-guk wiedział coś wcześniej o naszej głównej bohaterce i widzimy zupełnie niesubtelne sygnały, że musiała ich wcześniej łączyć jakaś przeszłość. Pewnie też dlatego od samego początku bez większych oporów przystaje on na plan Yi-joo i sprawdza się w swojej roli idealnie, a nawet lepiej. Jest rycerzem na białym koniu ratującym księżniczkę. Ogólnie ta drama jest fantastyką nie dlatego, że główna bohaterka podróżuje w czasie, ale prawdziwie niespotykaną i wyciągniętą z bajki rzeczą jest to, jak zachowuje się wobec niej Do-guk. To jest trochę taka drama o zemście, jakby ją robił Disney.

Wraz z kolejnymi odcinkami miałam coraz większe poczucie, że  Perfect Marriage Revenge mniej przypomina typowe k-dramy, a jest bardziej jak telenowela/opera mydlana. Chociaż ładunek emocjonalny nawet bardzo szokujących scen nie jest tak wielki, jak w tego typu seriach. Ta drama jest wciągająca i bawiłam się świetnie, ją oglądając, ale jednocześnie - chyba właśnie z powodu tego trochę bajkowego anturażu - pomimo wielkich rewelacji, skomplikowanych rodzinnych intryg i tajemnic nie rozemocjonowuje widza i nie trzyma go w ciągłym napięciu. Przy czym dla ludzi oglądających ją, gdy wychodziła, te odczucia mogły być nieco inne - ja pochłonęłam ją w 4 dni. Bo niezaprzeczalnie wciąga i łatwo się ogląda. Nie ma w niej nic, co szczególnie obrażałoby inteligencję widza (choć plot twisty są naciągane), główna para aktorów świetnie ze sobą gra, a szczególne wyrazy uznania należą się odgrywającej główną bohaterkę Jung Yoo-min, ale aktorka grająca jej siostrę i aktor wcielający się w jej niedoszłego męża także zasługują na uwagę.

Raczej nie pozostawia niezapomnianego wrażenia, ale do takiego po prostu oglądania jest świetna.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M

sobota, 30 marca 2024

Wielkanocna przylaszczka

 Hello!

Zastanawiałam się, co przygotować na Wielkanoc, a że dawno nic nie wyszywałam – oto urocze kwiatki. Dokładnie przylaszczki, a przynajmniej tak wynikałoby z nazwy wzoru. 

Z tym, jakie to są dokładnie kwiaty, jest taki problem, że zarówno wzór, jak i wyszywanka podglądowa są niebieskie - więc dobierając kolory do mojej pracy, sugerowałam się właśnie tym. Co prawda nazwy kolorów przy schemacie doboru mulin sugerowały, że być może to powinny być raczej odcienie fioletu, ale kto by się tym przejmował, skoro i tak nie miałam zamiaru używać kolorów przywołanych z numerów w schemacie? 

Jak się dowiedziałam, że być może zrobiłam jakiś inny kwiat niż miałam zamiar? Szłam przez miasto i zauważyłam pod krzakiem ładny niebieski kwiatek. Zrobiłam zdjęcie. Gdy wróciłam do domu, postanowiłam wygooglować przylaszczkę - bo wcześniej w ogóle nie widziałam, co to za kwiat, wybrałam go do wyszywania, bo wzór najbardziej mi się spodobał - bo przypuszczałam, że to może być ona i dopiero wtedy dowiedziałam się, że przylaszczki są fioletowe. Przy czym nie jestem pewna, czy nawet gdybym zrobiła ten wzór na fioletowo, przypomniałby przylaszczkę...

 
 

Co do samego procesu wyszywania - wszystkie zielone części wyszywało się łatwo, lekko i przyjemnie. Kwiaty - nieco mniej. Wzór ma 12 kolorów plus biały. I chociaż jest przemyślany pod względem przechodzenia poszczególnych kolorów na płatkach i cieniowania, tak przenoszenie tych kolorów pomiędzy poszczególnymi kwiatami (a mamy ich 6) było odrobinę... upierdliwe (starałam się znaleźć bardziej eleganckie słowo, ale to pasuje bardzo dobrze). Wzór zakłada też te białe linie, które niekoniecznie lubię robić (szczególnie jeśli mają służyć za kontury) i na początku, gdy je zrobiłam, niezbyt mi się ten dodatek podobał, ale teraz mam wrażenie, że kwiaty z nimi wyglądają szlachetniej.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Wesołych Świąt, M

wtorek, 26 marca 2024

Naoglądałam się dokumentów 7

 Hello!

 Dzisiaj relacja z oglądania trzech produkcji dokumentalnych dostępnych na Netflixie!


SPRAWA MATKI MADZI

Liczba odcinków: 4

To ciekawy dokument pokazujący bardziej medialną i taką powiedziałabym popularną stronę tej sprawy niż policyjne śledztwo. Ba, osoba zajmująca się dochodzeniem powiedziała nawet, że w pewnym sensie dzięki temu, że media kierowały uwagę ludzi w Polsce w pewną stronę, specjaliści śledczy mogli lepiej skupić się na swojej pracy. W dokumencie wypowiada się więcej osób z gazet i portali niż z powiedzmy prokuratury i nawet kłócą się oni między sobą o medialne przedstawienie sprawy. Muszę też napisać, że wydawało mi się, że nieźle pamiętałam dalszy rozwój całej tej sytuacji, a okazało się, że były tam rzeczy bardziej skomplikowane i nieco inaczej ułożone chronologicznie, niż mi się wydawało.

Natomiast mam wrażenie, że ten dokument chciał pokazać jeszcze jedną rzecz - to znaczy oddać pewną społeczną atmosferę tamtego czasu i wydaje mi się, że na poziomie emocjonalnym mu się to nie udało. Ta sprawa nie działa się aż tak dawno, doskonale pamiętam koleżanki w gimnazjum, które ją niesamowicie przeżywały, bo tak je to poruszyło - i nie wydaje mi się, aby ten dokument to szczere poruszenie takich postronnych osób pokazywał.

BAD SURGEON

Zły chirurg: Pod ostrzem skalpela

Liczba odcinków: 3

Gdy zaczęłam oglądać ten dokument, nie wiedziałam, że znam tę historię! Myślałam, że to seria o jakimś chirurgu plastycznym, a okazało się, że o wielkim naukowym oszustwie. I właśnie od tej strony słyszałam historię doktora - wielkiego naukowego przekrętu, oszust laboratoryjnych, niewłaściwego procesu związanego z leczeniem eksperymentalnym - w skrócie: od strony akademickiej. Seria podchodzi do sprawy z zupełnie innego punktu - bardzo ludzkiego. Punktem wyjścia oraz w pewnym sensie główną narratorką dokumentu jest amerykańska dziennikarka, która najpierw robiła (a jakże!) materiał dokumentalny o doktorze, a potem prawie została jego żoną. Poznajemy ekstrawagancję i styl życia doktora oraz rozwój ich relacji z jej perspektywy. 

Śledztwa przeprowadzają natomiast zupełnie inni dziennikarze i w tracie dokumentu opowiadają, co udało im się ustalić. Bardzo ważna jest tu sprawa Julii i działalności Macchiariniego w Rosji. Po pierwsze dziennikarzom udaje się dotrzeć do jej matki i okazuje się, że kobieta zmarła (i nie tylko ona -przynajmniej dwójka jego pacjentów zmarła wcześniej, rodzina jego z nich występuje w dokumencie), po drugiej poczynania doktora śledziła ekipa z kamerą i okazało się, że nagrała dużo, dużo więcej niż można by się spodziewać. 

Trzecim filarem opowieści są naukowcy z Instytutu Karolinska, współpracownicy Macchiariniego, którzy w końcu zauważyli, że z jego metodą jest coś nie tak, prześledzili badania oraz rezultaty jego operacji i doszli do jednego słusznego wniosku, że to wielkie oszustwo. Tę część opowieść - że sam instytut początkowo sprawę zignorował, a sygnaliści musieli mierzyć się z konsekwencjami - jak wspominałam, znałam już wcześniej. I wciąż była dla mnie dużo ciekawsza niż opowieść o życiu osobistym Macchiariniego chociaż doskonale rozumiem, dlaczego film podzielono na te trzy filary. I nie bez powodu ma podtytuł Love Under the Knife. Ale jednak fakt, że taka instytucja naukowa jak Karolinska chciała zamieść pod dywan tak wielką sprawę, przez którą umierali pacjenci jest i nasłała na swoich pracowników jest trochę przerażające. Gdzie podziała się naukowa odpowiedzialność?

The Program: Cons, Cults, and Kidnapping

Ciemne strony amerykańskich obozów wychowawczych dla młodzieży

Liczba odcinków: 3

O rygorystycznych amerykańskich szkołach specjalnych zrobiło się głośno chyba jakoś w zeszłym roku, gdy celebryci (szczególnie pamiętam Paris Hilton, ale wydaje mi się, że było ich więcej) zaczęli opisywać, że rodzice ich do nich wysyłali, oraz straszliwe warunki w nich panujące. Potem temat przycichł, a teraz na Netflixie pojawił się dokument na ten temat.

Reżyserka Katherine Kubler, która została wysłana (a w zasadzie porwana) do takiej szkoły (choć określenie szkoła to pewne uproszczenie, ułatwiające pisanie i być może zrozumienie koncepcji, bo o edukacji nie było tam raczej mowy), wraz z kilkoma innymi byłymi członkami i członkiniami programu wracają do opuszczonej Akademii Ivy Ridge i między innymi eksplorując budynek i spotykając się (czy raczej podejmując próby spotkań) z byłymi pracownikami, próbują poukładać sobie to, co spotkało ich w przeszłości, przedstawiając widzom swoje historie oraz sposób funkcjonowania programów dla trudnej młodzieży.

The Program: Cons, Cults, and Kidnapping to ciekawy, poruszający, aczkolwiek przerażający dokument – jak dorośli ludzie, a szczególnie bezpośrednio rodzice, mogli być tak ślepi i robić to swoim dzieciom (cóż przerzucenie odpowiedzialności jest w sumie dość łatwe) oraz jak upokorzenie, przemoc, pranie mózgu miało komukolwiek w czymkolwiek pomóc. Nie wiem.  

Jednak formalnie to nie jest typ produkcji dokumentalnej, który szczególnie lubię. Wolę dokumenty o temacie niż bezpośrednio o ludziach. Lepiej ogląda mi się rzeczy, gdy jest jakiś bufor bezpieczeństwa (w postaci większej liczby ekspertów, tego że bohaterowie to siedzące głowy - bez elementu bycia w samym budynku). Co ciekawe - dużo lepiej zaczęło mi się oglądać tę produkcję, gdy włączyłam polskiego lektora. Ten serial to jednak jest jakieś publiczne rozprawianie się z traumą i rozumiem, że osoby w nim występujące tego potrzebowały, ale żałuję, że tak niewiele było w nim elementów opisujących cały system, pomysł na te szkoły itp. Jest trochę o tym ostatni odcinek, który uświadomił mi też jedną rzecz - a dokładnie sama reżyserka o tym mówi, że jest detektywem-amatorem (a nie dziennikarką) i próbuje poukładać sobie w głowie to, co jej się przydarzyło - cały ten dokument ma trochę taki półamatorski vibe.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M