Hello!
Przepis na człowieka kupiłam bratu wiosną na urodziny i niedługo później próbowałam zacząć czytać tę książkę. Ale zanim zaczęłam, zerknęłam na stronę redakcyjną. I zobaczyłam coś, co mnie zaniepokoiło. Za redakcję i korektę odpowiadała jedna i ta sama osoba. Zasadniczo to zły znak. To gruba, popularnonaukowa książka. Co prawda są podpisani jeszcze dwaj redaktorzy, ale pisząc licencjat nauczyłam się, że raczej nie pracowali oni nad tekstem tak bardzo jak redaktor-redaktor (o ile w ogóle).
Tytuł: Przepis na człowieka. Czyli krótki wstęp do odpowiedzi na pytanie: dlaczego jesteśmy, jakcy jesteśmy
Autor: Dawid Myśliwiec
Wydawnictwo: Altenberg
Później w części nazwanej Disclaimer, czyli ostatnia uwaga przed wstępem możemy przeczytać: "...dlaczego każdy z nas jest inny, unikalny (...)". I może, może w innym kontekście jakoś machnęłabym na o ręką, ale tu naprawdę, aż się prosi, aby zmienić to na unikatowy. Ogólnie zmienianie unikalnego na unikatowy to jedna z pierwszych rzeczy, jakiej uczysz się na pierwszym roku zajęć z redagowania tekstu i było to też jedną z pierwszych rzeczy, na którą zwrócono mi uwagę w pracy (w znaczeniu bardzo dobrze, że to zmieniłam). Po tym odłożyłam książkę, bo się trochę rozczarowałam i bałam się do niej wrócić, bo już wiedziałam, że będę ją czytała z włączonym czułym radarem usterek i niezręczności językowych, a to wcale nie jest przyjemne, gdy się po prostu poczytać książkę.
Z milszych rzeczy to wrażenie naprawdę robi projekt książki, to jak jest złożona i ilustracje. Książka wygląda jednocześnie majestatycznie (ma około 450 stron) i przystępnie. Ale numeracja przypisów we wstępie się nie zgadza... Zauważyłam też, że w użytym w przypisach kroju pisma małe t i ł wygląda praktycznie tak samo, bo musiałam się zastanawiać, czy w zdaniu napisane jest byty czy były; czasami to nie przeszkadzało, ale czasami naprawdę trzeba się było zastanawiać, co to za wyraz. Podsumowując moje dalsze przygody z czytaniem: w książce jest sporo usterek, które powinna była wyłapać korekta, szczególnie dotyczą one braku spacji, kropki, w sumie naprawdę niewielkich spraw, ale jest ich sporo (szczególnie w częściach Dalsza lektura i źródła po poszczególnych rozdziałach). Część pokazuję na story na Instagramie (część zapisałam też w story Usterki w - było tego tyle, że zrobiłam osobny "folder"). I jest jeszcze jedna rzecz, której się dowiedziałam, pisząc licencjat - istnieje szansa, że w pierwszej wersji składu było tak ogromnie wiele usterek, że te, które zostały to po prostu efekt zmęczenia.
Z milszych rzeczy to wrażenie naprawdę robi projekt książki, to jak jest złożona i ilustracje. Książka wygląda jednocześnie majestatycznie (ma około 450 stron) i przystępnie. Ale numeracja przypisów we wstępie się nie zgadza... Zauważyłam też, że w użytym w przypisach kroju pisma małe t i ł wygląda praktycznie tak samo, bo musiałam się zastanawiać, czy w zdaniu napisane jest byty czy były; czasami to nie przeszkadzało, ale czasami naprawdę trzeba się było zastanawiać, co to za wyraz. Podsumowując moje dalsze przygody z czytaniem: w książce jest sporo usterek, które powinna była wyłapać korekta, szczególnie dotyczą one braku spacji, kropki, w sumie naprawdę niewielkich spraw, ale jest ich sporo (szczególnie w częściach Dalsza lektura i źródła po poszczególnych rozdziałach). Część pokazuję na story na Instagramie (część zapisałam też w story Usterki w - było tego tyle, że zrobiłam osobny "folder"). I jest jeszcze jedna rzecz, której się dowiedziałam, pisząc licencjat - istnieje szansa, że w pierwszej wersji składu było tak ogromnie wiele usterek, że te, które zostały to po prostu efekt zmęczenia.
Gdyby to była inna książka (takie Pilot ci tego nie powie na przykład...) to wszystko co opisałam w trzech powyższych akapitach bardzo by mnie denerwowało. Bardzo, bardzo.
Ale Przepis na człowieka się broni, bo jest zwyczajnie ciekawy i dobrze się go czyta. Po prostu. Nie jest trudno zepsuć merytoryczną książkę usterkami redaktorskimi i korektorskimi (patrzę na ciebie Tajemnice Korei Północnej), ale tutaj opowieści o historii genetyki i badaniach są bardzo ciekawe. Albo inaczej: są ciekawie opowiedziane, ale (i autor sam to przyznaje) ktoś, kto skończył liceum, miał już większą lub mniejszą wiedzę na poruszane tematy.
Książka wyraźnie rozpada się na dwie części - bardziej historyczną (gdzie jest więcej o życiu badaczy) i powiedzmy dwudziestowieczną (gdzie jest więcej o eksperymentach i nauce). I o ile w pierwszej części trudno znaleźć fragmenty, które trudno się czyta, to w drugiej takie są. Nawet jeśli autor starał się tłumaczyć rzeczy analogiami czy porównaniami - mam wrażenie, że czasami zaciemniały one obraz bardziej, niż autor by sobie tego życzył.
W pewnym momencie, gdy znowu zauważyłam brak spacji albo nadprogramową kropkę, weszłam w recenzje tej książki na Lubimy Czytać, aby sprawdzić, czy ktoś jeszcze zwracał uwagę na te usterki. Okazało się, że nie za bardzo (chociaż pojawiały się negatywne głosy na temat czcionki przypisów), ale wiele tych recenzji zwracało uwagę na fakt, że trochę nie wiadomo dla kogo jest ta książka. I faktycznie momentami dotyka ona rzeczy, które były w gimnazjum (teraz to już starszych klasach podstawówki), żeby później przeskoczyć liceum i ocierać się o podręcznik akademicki (sam autor zdaje sobie z tego sprawę; co najmniej trzy razy w książce pojawia się informacja, że bardzo nie chce, aby Przepis na człowieka nim był). A już pomijam fakt, że tytuł książki niezbyt spina się z tym, co w książce jest. Najciekawsze było to, że oglądałam filmik autora, w którym mówi o książce i wiedziałam mniej więcej, co w niej będzie, ale dopiero czytając, zrozumiałam, że tytuł powinien zdecydowanie bardziej bezpośrednio sugerować, że to książka o genetyce. W temacie filmików pozostając, jeśli oglądacie Dawida, to czytając, możecie dosłownie słyszeć jego głos - nie tylko dlatego, że są w książce fragmenty, o których autor robił już materiały, tylko dlatego, że sposób opowiadania jest podobny. Ma to swoje plusy i minusy, należy pamiętać, że inaczej mówimy - inaczej piszemy.
Teraz kolejna porcja czepiania się: denerwowały mnie bardzo wstawki "drogi Czytelniku" - może dlatego, że jestem przyzwyczajona do czytania reportaży, gdzie nikt się bezpośrednio do czytelnika nie zwraca. Denerwowało mnie "No... coś tam" oraz liczba wielokropków. Sama też bardzo lubię wielokropki, ale jak ma się ochotę zacząć je liczyć w książce, to jest coś nie tak. Trzy razy (dwa razy w tekście głównym i raz w przypisie) pojawiła się informacja, za co T. H. Morgan dostał Nobla i tylko raz była naprawdę potrzebna. Najgorsze z tego wszystkiego były informacje "ten problem zostanie poruszony w następnych rozdziałach", "temu przyjrzymy się w kolejnym rozdziale". Najciekawszy przypadek był, gdy jedno zdanie kończyło się przypisem, więc czytało się ten przypis, który kończył się "to będzie poruszone w następnym rozdziale", po czy wracało się do tekstu głównego i następne zdanie brzmiało mniej więcej "szczegółowo tę koncepcję omówię w następnym rozdziale". Przypis oczywiście tłumaczył coś innego, niż było w samym tekście głównym, ale wciąż - wyglądało to bardzo niezręcznie.
Ten ciekawy skład, którym charakteryzuje się ta książka, z każdą kolejną stroną, tak po dwusetnej, zaczyna coraz bardziej męczyć. Chciało by się, aby literki były większe, zewnętrzne marginesy mogłyby być mniejsze. W końcu dochodzi się do wniosku, że mogły to być dwie książki. I trzecia z najbardziej współczesnymi badaniami, opublikowana za rok czy dwa lata.
Nie cierpiałam bardzo, czytając tę książkę. Nie miałam ochoty nią rzucać. Zasadniczo czytało mi się ją nie tak źle, chociaż zajęło mi to więcej czasu, niż zakładałam. Ale jak widać, trudno napisać o niej coś naprawdę niesamowicie pozytywnego. W sumie to trochę przykre, ale Przepis na człowieka, to rzadki przypadek, gdy napiszę, że lepiej pójść i oglądać twórczość autora na Youtube niż kupić książkę.
Pozdrawiam, M
Dobry wieczór :)
OdpowiedzUsuńPolowałam na tę książkę jakiś czas temu, ale całkowicie o niej zapomniałam. Po pierwsze: dziękuję. Teraz będę zwracać uwagę na "unikalny" i "unikatowy", bo nigdy na to nie zwracałam uwagi w tym kontekście.
Nie miałam pojęcia, że jest to książka o genetyce, dlatego znowu - dziękuję.
A po trzecie; dziękuję za to, że chyba jednak skłonię się w przyszłości ku wypożyczeniu "Przepisu na człowieka" z biblioteki albo od kogoś po prostu, a nie do zakupu.
Mnie zawsze wstawki typu "drogi Czytelniku" rozpraszają. Podobnie z wielokropkami, które, jak napisałaś, nie są złe, ale w zdrowych ilościach, kurde. Szkoda z jednej strony, ale faktycznie trzeba przyznać, że wizualna strona robi wrażenie!
Pozdrawiam Cię ciepło i dobrej nocy!
Myślę, że wypożyczyć i zapoznać się z nią warto, ale niekoniecznie już wydawać na nią pieniądze niestety ;<
UsuńDziękuję za komentarz!
Nie słyszałam wcześniej o tej książce, ale widzę, że nie mam czego żałować. 😊
OdpowiedzUsuńNie sądzę że trafię na ta książkę ale nie ukrywam że sam temat dość ciekawy :)
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się czy po nią nie sięgnąć, bo nie ukrywam, że śledzę kanał Dawida na YouTubie. Ale błędy, które pokazywałaś na Instagramie, bardzo mnie zniechęcają, również tematyka skierowana do nie wiadomo kogo. Może jak zauważę kiedyś w bibliotece, to się skuszę. :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że można dalej śledzić kanał i nie sięgać po książkę, bez żadnego uszczerbku dla swojej wiedzy ^^
UsuńDziękuję za pomocną recenzję, która bierze pod uwagę szczegóły często nie zauważane przez innych czytelników. Ja już jestem po zakupie i też chciałam ostrzec, że nie warto. Na pierwszy rzut oka widać, że to książka nastawiona na efekt wizualny, kosztem tekstu i jego odbioru.
OdpowiedzUsuńNajgorsze są te wszystkie niespójności między tytułem, treścią, opisem, filmem. Właściwie wszystkim. Jestem ciekawa jakiejś recenzji pod kątem zawartości merytorycznej, bo niektóre uproszczenia, które wyłapałam były naprawdę głupiutkie. Myślałam, że przez te podkreślane 2 lata autor szykował coś naprawdę ciekawego, nie kolejną książkę na dość mocno eksploatowany już temat. Totalnie bezsensowna praca. Nie popisał się tu ani autor, ani wydawnictwo. W cenie książki można kupić nawet dwa inne utwory o tej tematyce i często lepszej zawartości. Szkoda trochę fanów Myśliwca nieświadomych lub nawet często świadomych tego, wpatrzonych w niego jak w obrazek i dających te 60 zł. Niemniej jednak na tej książce nauczyłam się w końcu, że nie należy wierzyć reklamie i wszystkiemu co na słówko „naukowy” w nazwie. Przewrotne ;D
Ja dziękuję za tak długi komentarz!
UsuńMyślę, że warto przejrzeć recenzje i opinie na Lubimy Czytać, ludzie dzielili się tam przeróżnymi spostrzeżeniami o książce, także o błędach/niedopowiedzeniach czy niedociągnięciach merytorycznych (zależy, jak kto, co nazywał)!