Jeszcze nie wierzycie, że historia opanowała moje życie? Oto kolejny dowód. Mając dosyć czekania i niepewności czy film "Gra tajemnic" pojawi się w kinie w moim mieście, postanowiłam obejrzeć go w internecie. Ale był ku temu jeszcze jedne powód. Miałam pewność, że będę zła oglądając i nie chciałam, aby ktokolwiek to ze mną przeżywał. Czemu zła? Ponieważ mam coś, co na swoje potrzeby określam mianem kompleksu polskiego. Cieszę się niesamowicie, gdy w filmie czy książce jest jakaś wzmianka o naszym kraju, ale działa to też w drugą stronę i jeśli gdzieś powinno być powiedziane coś o Polsce lub Polakach a nie ma, to jestem niezadowolona. Troszkę przydługi wstęp mi wyszedł, tym bardziej, że po pierwsze już chyba kiedyś o tym wspominałam, a po drugie, akurat ten aspekt filmu był najmniej istotny. I pisząc tę recenzję, wychodzę z założenia, że o filmie słyszeliście i orientujecie się, że wzbudzał kontrowersje.
Co w takim razie było istotne? Oczywiście główny bohater Alan Turing. O którym, po niecałej minucie na ekranie wiadomo, że będzie niesamowicie odpychający i arogancki. Okropny jednym słowem. Wypada pochwalić Benedicta Cumberbatcha, bo dzięki niemu to wszystko dostaje dodatkowego realizmu, ale nie patrzy się na niego jakoś szczególnie przyjemnie. Wolę postacie, które są bardziej ludzkie. Tylko tyle, że nie mam pojęcia czy Alan Turing miał aż taki paskudny charakter, a o ile to jest podkoloryzowane żeby ciekawiej wyglądało. Trochę zyskuje w oczach gdy pojawia się Joan Clarke, którą gra Keira Knightley. Jego zachowanie wobec niej można nazwać więcej niż troskliwym, nawet jeśli ona o tym nie wie. Ale my też nie wiemy ile w tym jest prawdy, a ile pracy. To jest tym bardziej skomplikowane, a jeszcze bardziej dlatego, że nasz bohater był gejem. Ale to nie wyklucza w żadnym wypadku tego co napisałam, tylko właśnie czyni to skomplikowanym ponad miarę. A ich praca też jest bezsprzecznie skomplikowana. Tego się nie da wytłumaczyć, to trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć. Tym bardziej, że to biografia. I choć mamy tam cześć historii łamania kodu Enigmy to jest naprawdę w całości mało ważne. Ważniejsze, że maszyna do łamania tego kodu ma na imię Christopher i dlaczego. Przeszłość Turinga to najciekawsza część filmu, szkoda, że tak krótka.
Generalnie film dzieje się na 3 płaszczyznach, w przeszłości, w czasie wojny i z tego co pamiętam w 1951 roku. A całość to w zasadzie opowieść Turinga, tak jak by w filmie mogła być narracja pierwszoosobowa.
Jedyna rzecz, która jest absolutnie doskonała to muzyka. Cudowna, wspaniała i idealna. Bo poza tym zachwycona nie jestem. Nie mogę napisać, że film jest nudny, bo nie jest, ale szczególnie porywający też nie. Podobał mi się bardzo średnio. Co chyba z resztą widać po tym co napisałam. Jakoś wcale mi to nie szło, myślałam tylko o dwóch słowach: arogancki i odpychający, niestety takie wrażenie zostaje. Oczywiście o postaci nie filmie. Kiedyś się deklarowałam, że lubię biografie. Utrzymuję stanowisko, bo to czego dokonał Alan Turing jest absolutnie niesamowite, ale widoczna fałszywa skromność, złośliwość, nie pomaga w polubieniu, nawet biorąc pod uwagę jego przeszłość i to co, niestety, stało się z nim potem. Powinnam jeszcze wspomnieć, że pomimo tego wszystkiego to miejscami film jest niezwykle zabawny. Na przykład scena zaręczyn, czy później flirt w barze i chwilę potem gdy biegali z jednego baraku do drugiego. O i może jeszcze gdy Alan przychodzi do Joan, rzuca kamieniem w okno i wchodzi tam po dachu.
Dobra muszę przyznać, że jest jeszcze jedna rzecz, w zasadzie osoba, która mi się podobała. Nie wiem czy bardziej z wyglądu czy z charakteru, ale nawet ładnie się nazywała Hugh Alexander. Jego akurat polubiłam, choć też trudno go nazwać sympatycznym. Chociaż później cała grupa jakoś się ze sobą solidaryzuje, co jest pięknym gestem z ich strony.
Mam wrażenie, że to bełkot nie recenzja i że niewiele da się z niej zrozumieć. Mam nadzieję, że się jednak da.
Miłego weekendu, M
nie słyszałam o tym wczesniej;-)
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o filmie. :D Jednak brzmi interesująco.
OdpowiedzUsuń