Tegoroczny, nominowany do Oscara film ze studia Ghibli to "Marnie. Przyjaciółka ze snów", reżyser- Hiromasa Yonebayashi. I choć wiadomo, że nagrodę dostanie "Inside Out", a jak nie dostanie to będzie zdecydowanie największe zaskoczenie Oscarów, ale warto przyjrzeć się także pozostałym tytułom, bo w kategorii film animowany znajdują się nie tylko typowe bajki dla dzieci. Postanowiłam zająć się "Marnie" oczywiście ze względu na rok z anime.
Kompletnie nie byłam przygotowana na to co ta animacja przedstawia. Opis znajdujący się na filmwebie mówi niewiele - Młoda dziewczyna zostaje w celach zdrowotnych wysłana na wieś, gdzie nawiązuje niecodzienną przyjaźń z mieszkanką lokalnej posiadłości- i jest to ledwie zalążek całej fabuły. Główna bohaterka Anna oprócz problemów zdrowotnych ma także problemy natury bardziej wewnętrznej i z nimi też będzie próbowała sobie poradzić. I zdecydowanie to jest najważniejszą osią filmu. Trzeba być cierpliwym i przygotować się na kino psychologiczne, obserwować to, co dzieje się z bohaterką. Trudno w przypadku tej animacji mówić o akcji, bo tam naprawdę niewiele się dzieje i muszę przyznać, że miałam momenty zwątpienia - spokojnie można by skrócić film o co najmniej 20 minut - ale warto wytrzymać do końca.
Jeśli zaś chodzi o tytułową Marnie, to od początku - ah ten polski tytuł, ale angielski brzmi "When Marnie Was There" - wiadomo, że coś jest z jej postacią nie tak, tylko nie wiadomo co i teoretycznie chyba widzowi najbardziej powinno zależeć na tym, aby dowiedzieć się co to za postać. Po poznaniu odpowiedzi trudno jest coś o niej napisać, niechcący nie zdradzając zbyt wiele.
Jak to zwykle bywa w wypadku japońskich animacji, ta także niesie ze sobą przesłanie, ale nie jest ono aż tak klarowne i uniwersalne jak zawsze. A przynajmniej nie wszystkie przesłania, bo lekcje płynące z anime, są rozłożone na co najmniej 3 poziomy, podobnie jak jego fabuła. Wychodzi z tego wyjątkowo ciekawa układanka, ale żeby się o tym przekonać, trzeba obejrzeć całe 100 minut. Wiele rzeczy w trakcie oglądania jest niezrozumiałych, a film z każda minutą robi się coraz dziwniejszy, aż na koniec następuje bardzo, bardzo emocjonująca kumulacja tego wszystkiego. I to kolejna nieco utrudniająca oglądanie cecha tego filmu - większość akcentów przełożono na końcówkę i naprawdę przebrnięcie przez, trzeba niestety to napisać, zwyczajnie nudny początek, jest wyzwaniem. Od pierwszych minut widać także, że nie będzie to lekki film, jedynym jasnym punktem są Setus i Kiyomasa i gdyby nie ich epizodyczne wypowiedzi, nieco podnoszące na duchu, mogłoby być jeszcze trudniej oglądać animację.
Zwróćcie uwagę na tytuł recenzji, to najlepsze podsumowanie tego film. Annie udaje się odkryć sekrety z przeszłości, docenić to co ma i nie tylko uzyskać zrozumienie, ale także być wyrozumiałą. Jej droga była trudna, ale warta przejścia.
"Marnie. Przyjaciółka ze snów" to nieco za długa animacja, z bardzo poruszającym wyjaśnieniem wątków, ale do obejrzenia raz i niestety, nie ma w niej nic takiego, co zapadałoby na dłużej w pamięć. Podobno to ostatnia produkcja studia Ghibli i nie jestem pewna czy to godne pożegnanie. Oczywiście w głębi serca liczę, że powstaną kolejne animacje, nigdy nic nie wiadomo.
Anime to coś, co kojarzy mi sie z Czarodziejkami z ksiezyca, nawet nie wiem czy słusznie;p moja kolezanka bardzo je sobie chwali, moze kiedyś coś obejrze zeby mieć pojecie o co w tym chodzi;)
OdpowiedzUsuńRaczej sobie podaruję :)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony chętnie obejrzałabym ten film, w z drugiej nie jestem pewna czy dam radę przebrnąć przez początek. Może kiedyś dam mu szansę :)
OdpowiedzUsuńTakie produkcje nie są raczej dla mnie, wolę filmy nieanimowane. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNie znam tej animacji, ale wątpię, abym kiedyś się na nią skusiła.
OdpowiedzUsuńStudio Ghibli powiadasz? No, to w takim razie trzeba obejrzeć :D Z Twojego opisu wynika, że animacja jest dosyć ciekawa, lubię takie rzeczy od czasu do czasu obejrzeć. To już ich ostatnia animacja? Jak to? A drugi tom Hauru to sam się zekranizuje?
OdpowiedzUsuń