Wydawnictwo chciało wydać bardzo specyficzną książkę, ale trochę bało się wyłożyć na nią pieniądze, więc postanowiło zapytać zainteresowanych (tj. przyszłych czytelników) czy się trochę nie dorzucą. Społeczność książkoholików się zmobilizowała i takim sposobem zostało wydane "Illuminae".
Tak naprawdę to na pewno nie do końca tak wyglądało i nie było takie proste, ale fakt jest faktem: Moondrive urządził udaną zbiórkę i "Illuminae" trafiło do osób, które dołożyły swoją cegiełkę 27 lipca.
Nie znałam wcześniej tej książki, nie słyszałam o angielskim oryginale, ale po zapoznaniu się z notką wydawnictwa byłam bardzo zaintrygowana i uznałam, że chcę mieć swój egzemplarz i, że warto urozmaicić wydawane w Polsce książki. To wyjaśnia także kwestię tego, czy miałam wobec "Illuminae" jakieś oczekiwania.
Pierwszą i najważniejszą rzeczą wyróżniającą "Illuminae" spośród innych książek jest jej forma, to jak jest zbudowana i fakt, że zasadniczo nie ma w niej narracji. O wydarzeniach i relacjach bohaterów dowiadujemy się z czatów, komunikatów i rozmów dowództwa, wiadomości prywatnych, ale pojawiają się też tradycyjne formy: pamiętnik (teraz tak się zastanawiam kiedy bohaterka miała czas go pisać) czy opisy nagrań z kamery. Wyliczenie wszystkich typów przekazu informacji byłoby świetną zabawą, ale na co najmniej kilka trzeba by znaleźć odpowiednią nazwę. To jeszcze jednak nie robiło by aż takiego wrażenia i nie sprawiałoby tylu trudności w składzie i druku. Wszystkie te komunikaty i czaty są dość krótkie, ale każdy jest opatrzony odpowiednim anturażem. Do tego jest bardzo wiele czarnych stron (na których strasznie odznaczają się palce) z białymi literami, kilka rysunków i sporo różnych bajerów. Bardzo chce się robić tej książce zdjęcia, jej wnętrze jest bardzo fotogeniczne. Gdy do mnie przybyła i szybko ją przekartkowałam zaczęłam się obawiać przerostu formy nad treścią, ale niepotrzebnie. Okazało się za to, że czyta się to dłużej niż można by przypuszczać.
Problem leży nieco gdzie indziej. Otóż taka forma nie jest w stanie przekazać uczuć, choćby nie wiem jak autorzy się starali. A uczucia w tej książce są istotne. To podwójnie źle dla "Illuminae". Główną bohaterką jest Kady, która w dzień ataku na kolonię Kerenza rzuca chłopaka, ale ostatecznie po szaleńczej ucieczce, oboje trafiają na statki (pisałam już, któryś akapit niżej i stwierdziłam, że można to nie być dość jasne - akcja dzieje się w przestrzeni kosmicznej), które udzieliły pomocy kolonistom. Kady na Hypatię, a Ezra na Alexandra. Jest jeszcze Copernicus statek transportowy oraz Lincoln - bardzo zły statek, bardzo złych ludzi, który goni flotę, aby zniszczyć świadków inwazji na kolonię. To początek akcji. A potem dzieje się dużo, dużo więcej.
Akcja książki bardzo wyraźnie podzielona jest na dwie części plus wprowadzenie oraz zakończenie. To cztery części z czego pierwsza i ostatnia są bardzo krótkie. O dwóch pierwszych i samym końcu można pisać bez spoilerów, ale druga połowa książki jest dość zaskakująca.
Kilka słów o bohaterach. Ezra jest nieprzyzwoity, zabawny i troskliwy i na pewno ma większą zdolność do przystosowywania się do nowych warunków niż Kady. Która jest samolubną manipulatorką. Przez bardzo, bardzo długi czas nie znamy też motywów jej działania, co jest frustrujące, biorąc pod uwagę jak bardzo bohaterce zależy na PRAWDZIE. To brzmi szlachetnie, ale patrząc na rzecz z perspektywy, żeby nie szukać daleko na przykład Ezry, wcale nie jest takie oczywiste. Można się zacząć zastanawiać czemu to ona rzuciła jego, a nie on ją. Później bohaterka zostaje postawiona w takiej sytuacji, że jest tylko pionkiem i nawet nie ma się ochoty jej nie lubić. Ezrę za to lubi się praktycznie z miejsca. Ale jedynym bohaterem, który ma w "Illuminae" charakter jest system komputerowy AIDAN. Brzmi to niedorzecznie tym bardziej, że Aidan jest delikatnie mówiąc psychopatyczny, ale to zdecydowanie najbardziej interesujący element książki. W pewnym momencie wyjaśnia się nawet zagadka, czemu tylko jego i Ezrę można jako tako polubić. Nie żeby oprócz ich i Kady był jakiś wybór. Chociaż jest jeszcze jeden bohater, przyjaciel Ezry, poznajemy go tylko trochę, ale wiemy, że są dla siebie ważni - to jedyna postać, której los szczerze mnie poruszył.
Pisałam, że to źle dla "Illuminae", że uczucia są ważne. Jak ławo się domyślić nasi bohaterowie, co prawda po jakimś czasie, ale w końcu znów zaczynają się dogadywać, fakt, że są na innych statkach im nie przeszkadza. Element romansu nie działa. Czytelnik nic nie czuje, choć chyba powinien cieszyć się ich szczęściem. Lepiej i ciekawiej dla akcji, byłoby, gdyby bohaterowie i owszem pisali ze sobą i współpracowali, ale się nie zeszli. Przynajmniej do połowy książki. Koniec też mógłby być poważniejszy, ale mam wrażenie, że autorzy nie byli gotowi na konsekwencje i stwierdzili, że czary-mary załatwią sprawę. Ostatecznie okazuje się, że "Illuminae" to książka raczej dla nastolatków. I może napisałabym więcej o fabule, ale zakończenie książki jest rozczarowujące. A wystarczyłoby trzymać się konsekwentnie jednej wersji.
Oprócz słabego przekazywania uczuć, mimo precyzji dokumentów, książka ma nieco problemów z określaniem czasu. Napisanie dat to nie to samo co zaznaczenie upływu czasu. Ale to pokazuje jeszcze większą jej specyfikę. Mam poczucie, że aby w pełni zrozumieć zdarzenia, jakie miały miejsce na obu statkach i poczuć je trochę lepiej, a nie tylko się o nich dowiadywać, musiałabym przeczytać "Illuminae" raz jeszcze. I pewnie tak zrobię.
Jeszcze jedna rzecz, która w każdym momencie wzbudziła mój śmiech - w książce ocenzurowane są przekleństwa. Nie mam pojęcia czy tak było w oryginale (przypuszczam, że owszem), ale to niesamowicie zabawne.
LOVE, M
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3