Wszystko na czym napisane jest Paryż bądź jest związane z tym miejscem wzbudza moje zainteresowania. Podobnie było w przypadku książki "Pewnego razu w Paryżu" Diany Palmer. Najpierw czytałam jej recenzje, a później udało mi się ją wygrać, z czego bardzo się ucieszyłam. Niestety w niezbyt entuzjastycznych recenzjach było bardzo dużo racji, a książka to jedno wielkie rozczarowanie.
Mój entuzjazm związany z tą książką ulotnił się już po 10 stronach, a potem było już tylko gorzej. Pocieszające może być jednak to, że styl, czy raczej jego brak, błędy ortograficzne w tłumaczeniu oraz płytkie postaci idealnie uzupełniały się na swoim niskim poziomie. Przynajmniej to było spójne. Główną bohaterkę poznajemy gdy ma 19 lat, ale jej zachowanie i słowa nie dość, że zupełnie nie pasują do wieku, to wprowadzają podejrzenie, że ktoś pomylił jej profesje i wcale nie jest zwykłą uczennicą, ale uważną obserwatorką kobiet wykonujących najstarszy zawód świata. Poza tą charakterystyką Brianne nie ma za grosz charakteru. Podobnie z resztą jak pan Hutton. Jak gdyby opis wyglądu oraz fakt, że zmarła mu żona, wystarczył za charakter. Nie wystarczy. Cały ten ich romans natomiast jest tak absurdalny i nieprawdopodobny i to nawet nie ze względu na różnicę wieku, że książkę możne czytać jeśli tylko pozbędziemy się logicznego myślenia. Przyda się to także w próbie zastanowienia się przez jaki czas toczy się akcja tej książki. Tego co tam przedstawione na pewno nie da się przeżyć w ciągu jednego dnia, a ja odnosiłam takie wrażenie, że doba nagle ma co najmniej 168 godzin.
Gdyby jednaj wyrzucić z książki romans i zostawić samo tło wydarzeń to mogłoby z tego wyjść coś ciekawego. Próba wywołania konfliktu zbrojnego, handel bronią, i ropa naftowa. Najlepiej czytało się fragmenty dotyczące polityki lub innych planów działania. Samo działanie jednak podchodzi już pod kategorię absurdów. Punk kulminacyjny i rozwiązanie całej sprawy, która dla bohaterów uchodziła za nierozwiązywalną, może wywołać tylko jedną reakcję w czytelniku: chęć uderzenia książką w cokolwiek, albo dłonią w czoło, ewentualnie połączenie i uderzenie książką w czoło.
A z Paryżem książka ma tyle wspólnego, że bohaterowie się tam poznali. Podsumowując: rozczarowanie, niedowierzanie i zniesmaczenie. Spokojnie można sobie tę książkę darować.
Pozdrawiam, M
Widzę, że książka nie dla mnie, choć tytuł kuszący. Nawet nie ubolewam nad błędami, które wymieniłaś. Długa ta doba :P
OdpowiedzUsuńRozumiem Twoje uwielbienie dla Paryża, sama tez chętnie sięgam po książki związane z tym miastem i ogólnie z Francją. "Pewnego razu w Paryżu" to książka nie dla mnie i pewnie odłożyłabym ją po kilku stronach.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że książka była takim rozczarowaniem. Jak znam siebie, to jak bym ją zobaczyła w bibliotece, to pewnie bym po nią sięgnęła. Okładka i tytuł na prawdę wyglądają zachęcająco. Ale teraz przynajmniej wiem, że nie warto na nią tracić czasu i sięgnąć po coś innego :))
OdpowiedzUsuńA dałabym się zwieść..
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc okładka nie przypadła mi do gustu. Ostatnio próbuję dać szansę powieściom z wątkiem romantycznym, ale już widzę, że ta nie jest dla mnie :D
OdpowiedzUsuńNo popatrz...Też jak widzę Paryż to mam ochotę przeczytać,ale jeśli jest aż tak tragiczna to chyba nie zaryzykuję i obejrzę sobie znowu Amelię :)
OdpowiedzUsuń