Są filmy, których jeśli nie obejrzę w kinie, najprawdopodobniej nie obejrzę już nigdy. Tak zapewne byłoby z filmem "Biała jak mleko, czerwona jak krew", a tym bardziej, że to produkcja włoska i nieszczególnie promowana w polskich mediach. Premierę włoską miał z resztą 2 lata temu, zakrawa na cud, że doczekał się polskiej.
Głównym bohaterem filmu jest szesnastoletni Leo zakochany w dziewczynie ze starszej klasy, której nie zna, ale, po różnych perypetiach w końcu się zapoznaje. Jego szczęście wynikające z tego faktu trwa bardzo krótko, bo dziewczyna jest chora na białaczkę. Można by pomyśleć, że temat choroby został już przedstawiony na każdy możliwy sposób. Otóż nie do końca. Ten film nie jest szczególnie odkrywczy, wręcz powtarza tak znane schematy, że końca można się domyślić po przeczytaniu o czym jest, mi bardzo przypominał "Szkołę uczuć", ale pokazuje bardziej nie to jak chora osoba sobie radzi, a jak radzi sobie jej otoczenie. Jest to tym ciekawsze, że Leo i Bea nie znali się wcześniej, a chłopak wszystko przeżywa niesamowicie intensywnie. Tym słowem można określi cały film. Nawet jak nic się nie dzieje to cały czas wszyscy są w ruchu, coś jednak robią. Biegają, jeżdżą rowerami, nie potrafią usiedzieć spokojnie w czasie lekcji, a po boksują się z nauczycielami. Może to wynika po prostu z tego, że to Włosi. Wracając do samego Leo ciekawa jest sprawa z malowaniem pokoju. W taki sposób on uzewnętrzniał swoje uczucia, którym odpowiadają kolory biały i czerwony. W filmie są one ważniejsze niż się wydaje; spodziewałam się, że będą ot tak sobie rzucone, bo pasują, ale bez żadnego związku z fabułą. A tu zaskoczenie.
Bardzo widać, że to film młodzieżowy, o młodzieży i dla niej. Dość naiwny, ale ja takie historie kupuję w stu procentach. Na koniec wszystko jest tak jak być powinno od początku. Jednak głównemu bohaterowi trochę czasu i nerwów zajmuje odnalezienie tego początku. I ma do tego dwóch nieoczekiwanych pomocników, samą Beatrice, której charakter mogę opisać jako szlachetny, a przynajmniej ja o niej w taki sposób myślę. Stawiała wszystkie sprawy jasno, niczego nie udawała i chociaż nie miała wpływu na własne życie, wiedziała jaki ma na życie Leo więc wykorzystała ten fakt w najlepszy możliwy sposób. Drugą osobą, która pomaga uporać się bohaterowi z chaosem, który zagościł w jego życiu jest nauczyciel-zastępca. Do tego z pasją do tego co robi, ciekawym podejściem do uczniów i do Dantego (imię Beatrice nie jest przypadkowe). Sama chciałabym alby ten nauczyciel mnie uczył. Wiem, że możne jego postać była zbyt wyidealizowana i zapewne miała wzbudzać takie okrzyki entuzjazmu, ale jak pisałam ja to kupuję.
Leo zostaje dawcą szpiku. I chociaż zdecydował się na to dla Beatrice, dostaje list, że jest zgodność z jakąś inną osobą. Nie wycofuje się, nie odbiera szansy na przeszczep. W Polsce nie tak dawno było mnóstwo akcji zapisywania się jako dawcy, a później słyszało się niejedną historię, gdy dawca się wycofywał, czasami nawet nie jeden. Powinno się taki przykład pokazywać. Pomijając fragment o podrabianiu podpisów. I dobrze, że w filmie dla młodzieży, ale dorosłym też by się przydało przypomnieć, że ponoszą odpowiedzialność w takim wypadku za czyjąś szansę na nowe życie.
Na koniec zostawiłam sobie jeszcze jedną postać, o której muszę napisać. Jest to Silvia, (coś więcej niż) przyjaciółka naszego bohatera (tylko on tego nie widzi). A rzuca się to w oczy od razu. Mam tak, że z góry współczuję takim postaciom, tym piątym kołom u wozu. Podobnie było w tym wypadku. Leo bardzo stracił w moich oczach swoim zachowaniem wobec przyjaciółki, gdy ta otwarcie powiedziała mu co czuje i że jest zwyczajnie zazdrosna o Beatrice. Do tego zdziwiło mnie to, jak otwarcie bohaterowie mówią o swoich uczuciach, ale znów wydaje mi się, że to włoski temperament. Silvia jednak nie potrzebowała mojego współczucia, sama sobie świetnie poradziła. Tym bardziej ją polubiłam. I ten jej entuzjazm w przygotowania do meczu.
Nigdy nie pomyślałabym, że "Nad pięknym modrym Dunajem" idealnie pasuje jak tło muzyczne dla meczu piłki nożnej. Ku mojemu zdumieniu scena jest zrobiona cudownie i wszystko cudownie współgra. Wspomnę jeszcze o jednej na samym początku filmu, gdy Leo próbuje podejść do Bei i dosłownie nogi przyklejają mu się do podłogi. Nie mogę sobie przypomnieć, ale jestem pewna, że w tym momencie także wykorzystano jakiś bardzo znany utwór. Wyjątkowo ładnie wyglądają "zdjęcia", które robi Leo.
Dwa może trzy dni przed pójściem do kina, dowiedziałam się, że film powstał na podstawie książki. Mam nadzieję, że znajdę ją jeśli nie w bibliotece to w księgarni i, że spodoba mi się nawet bardziej niż film. Co może być trudne, bo od wtorku jeszcze nie mogę przestać o nim myśleć.
Trzymajcie się, M
Zapowiada się świetnie, choć raczej wolałabym zacząć od książki ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ja się jednak nie skusze. Jakoś włoskie kino mnie nie urzeka :)
OdpowiedzUsuńPowiem, że mnie skusiłaś by go obejrzeć, choć typowe młodzieżówki nie należą do mojej ulubionej kategorii filmów. W każdym razie podczas jakiegoś leniwego dnia spróbuję obejrzeć ;)
OdpowiedzUsuńTematyka tej historii na pierwszy rzut oka wydaje mi się dość oklepana już, lecz zawsze można mieć nadzieję, że w tym przypadku to temat rozwijany na nowo. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNo zapowiada się ciekawie.Mam nadzieję,że się nie zawiodę :)
OdpowiedzUsuńNiedawno przeczytałam książkę, więc bardzo chętnie obejrzę jej ekranizację. Książkowa Silvia podbiła moje serce i strasznie irytowało mnie, że wysyła jasne sygnały, które uderzają w mur - ehh ci dojrzewający chłopcy, choć czasem i z dorosłymi jest podobnie ;)
OdpowiedzUsuńTo ja wolę najpierw przeczytać książkę, choć od razu nasuwa mi się skojarzenie (rzecz jasna!) z "Gwiazd naszych wina", ale domyślam się, że jednak to troszkę co innego. A w ogóle uwielbiam włoskie kino. Zwłaszcza Felliniego :>
OdpowiedzUsuńnie słyszałam o tym filmie, może kiedy obejrzę;-)
OdpowiedzUsuńNigdy nie słyszałam o tym filmie :D
OdpowiedzUsuńZapowiada się super! Najchętniej najpierw przeczytałabym książkę, ale film na pewno obejrzę w wolnej chwili :))
OdpowiedzUsuń